Licząc gwiazdy - ebook
Licząc gwiazdy - ebook
Mówią: Prawda może cię uzdrowić, ale czy na pewno…
Po krótkim pobycie w Islandii Magda wraca z synem do Polski odmieniona. Na wyjeździe zrozumiała, jak wiele musi zmienić w swoim życiu. Michał, na którego zawsze mogła liczyć, stał się jej bardzo bliski, z kolei mąż Konrad jest wciąż nieobecny, a jego działania nie do końca są dla niej zrozumiałe. Magda zastanawia się, czy dalej tkwić w tym małżeństwie.
Tymczasem los szykuje dla niej zupełnie inny scenariusz. Magda dowiaduje się, że była okłamywana. Żyła w świecie, który z rzeczywistością niewiele miał wspólnego. Dopiero teraz poznaje prawdę o najbliższych. Czy uda jej się odzyskać wewnętrzny spokój? Czy będzie potrafiła zaufać temu, na którym polegała najbardziej?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-066-3 |
Rozmiar pliku: | 815 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Trolle myślą. Ludzie myślą, że myślą”*.
Dziwnie się czuła. Za chwilę się rozstaną, każde pójdzie w swoją stronę, do swojego oddzielnego życia. Na pewno odczuwała lęk przed tym rozstaniem. Straci przewodnika, opiekuna, poczucie bezpieczeństwa. Ale czy tylko lęk?
Michał pomagał taksówkarzowi załadować jej bagaże. Ona z Piotrusiem pojadą do mieszkania Konrada. Spędzą w Warszawie kilka dni, by syn mógł zobaczyć stolicę. Michał musi zdążyć na pociąg do Katowic, bo jutro wcześnie rano oczekują go w szpitalu. Samolot z Kopenhagi miał prawie godzinne opóźnienie, dlatego muszą się rozstać już tutaj, na warszawskim lotnisku.
Odkąd opuścili Islandię, życie znów nabrało zawrotnego tempa. Pojawiło się nagle wiele „musisz”, które z różnych stron do nich docierały. Miała uczucie, że ponownie ktoś przejął stery nad jej życiem. Narastał w niej bunt, nie chciała tego. Zgodziła się jednak na ten nieplanowany postój w Warszawie z kilku powodów. Najważniejszym był Michał. Tak bardzo się zbliżyli do siebie w czasie tej podróży, że nie wiedziała, jak teraz ma się zachowywać. Podczas powrotu do Polski towarzyszyła jej bolesna świadomość, że jest mężatką. Musiała przemyśleć wiele spraw, porozmawiać z mężem, podjąć jakąś decyzję. Konrad był dla niej zagadką, w miarę upływu czasu coraz większą.
Drugim powodem była jej szczera niechęć do powrotu. Z wielkim żalem opuszczała Islandię. W kraju nie czuła się już taka silna. Tam podjęła ważne decyzje dotyczące dalszego życia, a teraz nie była pewna, czy sobie z tym wszystkim poradzi. Na Islandii umiała się zatrzymać, wyciszyć, poczuć energię, która ją otaczała. Podporządkowała się rytmowi natury, tam nikt nie mierzył czasu.
Kolejnym powodem podróży do Polski była zwykła ciekawość. Chciała zobaczyć, gdzie i jak mieszkał jej mąż. Nigdy dotąd nie odwiedziła go w Warszawie. Teraz wydawało jej się to dziwne. Były jeszcze pragnienia Piotrusia, który bardzo chciał zobaczyć stolicę i dom swojego ojca.
W sumie wszystko wskazywało na to, że powinna ulec namowom męża i spędzić kilka dni w Warszawie. Michał również doradzał, by wykorzystała okazję i przedłużyła sobie tę pierwszą wielką podróż. Przemawiało więc za tym wiele logicznych argumentów, drażnił ją tylko fakt, że był to pomysł Konrada. Znowu poczuła się prowadzona przez niego za rączkę, podporządkowana; stąd ten irytujący bunt podświadomości.
Michał na pożegnanie objął ją mocno i szepnął:
— Dasz sobie radę, jesteś silna
Uwierzyła mu. Uśmiechnęła się i wsiadła do taksówki.
*
Nie interesowały jej widoki migające za oknem taksówki. Warszawa? Nie chciała tu być! Chciała iść w stronę morza, wdychać głęboko rześkie, chłodne powietrze, słyszeć szum fal rozbijających się o kamienisty brzeg. Chciała być cząstką natury. To tam rozpierało ją poczucie wolności, a gnębiące problemy stawały się mniejsze, możliwe do ogarnięcia. Tam miała możliwość poznania, kim jest, zyskała wiarę, że poradzi sobie z trudnościami, i odwagę. Teraz wszystko się rozmywało. Łzy napłynęły jej do oczu. Znowu była Magdą, która boi się życia, świata. Nie miała się do kogo przytulić, nie odnalazła ciepła niebieskich oczu.
— Mamo, jakie to ogromne miasto i piękne, prawda? — Piotruś odsunął się od szyby. — Jakie szerokie ulice, ile samochodów, wszystkiego jest tak dużo. Ile wieżowców, ilu ludzi — zachwycał się.
Magda uśmiechnęła się, syn wyrażał się patetycznie, niezwykle emocjonalnie, gdy coś robiło na nim wielkie wrażenie.
— Tak. Tu jest zupełnie inaczej niż na wyspie — westchnęła. — To inny świat.
Podziwiała łatwość, z jaką Piotruś akceptował zmiany, żył chwilą jak wszystkie dzieci.
Samochód zatrzymał się przed sporą kamienicą. To był solidny dom z grubymi murami, wybudowany w 1929 roku, o czym zaświadczała umieszczona nad klatką schodową płaskorzeźba. Taksówkarz, zgodnie z poleceniem Michała, pomógł im zanieść bagaże na pierwsze piętro. Podziwiała szerokie schody i drewnianą poręcz. Na półpiętrze wyjrzała przez otwarte okno z widokiem na wybrukowane podwórze. W rogu, pod rozłożystym kasztanowcem, stały dwie ławeczki, przed nimi drewniana piaskownica. Czysto i pusto.
Pozwoliła Piotrusiowi, by sam otworzył duże, rzeźbione drewniane drzwi do mieszkania.
— Mamo, zobacz, jaki ogromny przedpokój — zawołał podniecony i popędził do pokoju z prawej strony.
Rozglądała się z ciekawością. W powietrzu unosił się dziwny zapach. Jakaś mieszanina egzotyki i niewietrzonego mieszkania.
Otworzyła drzwi z lewej strony i znalazła się w dużej, jasnej kuchni. Nowoczesne meble, idealny porządek.
„Cały Konrad, perfekcyjny” — pomyślała. Żadnej brudnej szklanki w zlewie. Zawsze to u niego podziwiała. Jakby tu nikt nie mieszkał. Otworzyła drzwi dużej lodówki i zobaczyła równo poukładane słoiki, kartony, pojemniki, butelki. Była dobrze zaopatrzona.
— Mamo, mamo, jakie tata ma ogromne mieszkanie! Cztery pokoje! — Piotruś wpadł do kuchni rozpromieniony. — A ile tu jest ciekawych rzeczy i wszystko jest takie ogromne.
— Chcesz trochę soku? Lodówka jest pełna. — Pokazała mu.
— Tak, pomarańczowego — poprosił.
Otworzyła karton i nalała do szklanek.
— Musisz to wszystko zobaczyć, tu jest fantastycznie! Jeszcze nigdy nie widziałem takich rzeczy — opowiadał z przejęciem między jednym a drugim łykiem.
— Spokojnie, bo się zakrztusisz. Zdążymy wszystko pooglądać, będziemy tu mieszkać przez kilka dni — uspokajała go.
— Jak fajnie! Chodź, musisz zobaczyć, ile tatuś ma książek i płyt. Jak w bibliotece! — Nie ustępował.
Ruszyli na obchód mieszkania.
*
Noc, głęboka noc, zegar wyświetlał godzinę drugą, a ona nie mogła zasnąć. To, co się kłębiło w jej głowie, było nie do ogarnięcia. Odkrywała gniazdko Konrada. To tutaj uciekał z domu: od Sary, od żony, od domowych problemów. Cholera! Nieźle się urządził, bardzo luksusowo.
Już kilka razy obeszła wszystkie pokoje. Co za gust: wykwintny, klasyczny, taki z najwyższej półki. Meble z litego drewna, żadne sklejki czy deseczki z Ikei. Fotele skórzane, mięciutkie dywany na dębowym parkiecie. Hebanowe rzeźby z Afryki, porcelanowe cacka z Azji, cenne książki w oszklonych biblioteczkach. Na ścianach maski, niektóre przerażające, i zdjęcia zapierające dech w piersi. Była pewna, że widział te wszystkie widoki na własne oczy i możliwe, że osobiście te foty pstrykał. Miała ochotę krzyczeć na całe gardło, ale to nie Islandia, tu nie ma skalistego brzegu, oceanu, bezkresnych, niezamieszkanych przestrzeni. Za ścianą spał Piotruś. Wkoło niej wiele okien, a za każdym mieszkają ludzie. W mieście nie wolno krzyczeć, kto się odważy, zostanie uznany za wariata.
Sprawdziła dokładnie, w całym domu nie było ani jednej fotografii Sary! Wszędzie Piotruś. W łóżeczku, raczkujący, biegający. Piotruś w przedszkolu, na basenie, w zoo.
Kilka jej fotografii: w kuchni, w fotelu z książką, kiedy rozmawia przez telefon. Żadnego śladu córeczki! Jak śmiał?! Jak mógł być tak okrutny, bezwzględny?! Próbowała to zrozumieć, nie potrafiła. Jak można wykreślić ze swojego życia jedno z dzieci?! Trzeba być potworem.
Sara, najsłodsza istotka, wrażliwa, czuła, kochająca. Uśmiechnięta, pogodna wbrew wszystkiemu. Jej delikatne ciałko pożerane przez chorobę.
Miotała się, wędrując od jednego okna do drugiego. W mieszkaniu było na tyle jasno, że nie musiała zapalać światła. Przez uchylone okno docierały odgłosy ulicy. Warszawa nie spała o tej porze. Słyszała samochody i kroki, jakieś śmiechy i szczekanie psa.
Konrad był osobą, którą musiała podziwiać i nienawidzić jednocześnie. Jak te skrajności pogodzić i żyć w takim związku? Wieczorem napisał: Tak się cieszę, kochanie, że szczęśliwie dotarliście do domu. Mam nadzieję, że wam się u mnie spodoba. Chciałbym, byście polubili Warszawę i moich przyjaciół. Dom?! Usiadła w fotelu, podciągnęła kolana, objęła je ramionami. Chciała płakać, wylać z siebie ten żal. Nie potrafiła. Znowu poczuła się bezradna, skrzywdzona, niezdolna do działania.
Uciekła wspomnieniami do Islandii. Tam czuła się wspaniale. Kamienny dom był twierdzą chroniącą przed atakami wiatru, deszczu i mrozu. Ludzie byli życzliwi, solidarni, pomocni. Tam obok niej był mężczyzna, który nigdy jej nie zawiódł, nie okłamał. Czuła się przy nim bezpieczna, ale równocześnie silna i niezależna. Dwa tygodnie, tylko kilkanaście dni, a tak wiele zmieniło się w jej życiu. Obudziła się z życiowego letargu, wchłonęła dużo dobrej energii, uwierzyła w siebie, poczuła odwagę i siłę do działania. Zrozumiała, jak wiele musi zmienić w swoim życiu.
Michał również przysłał wiadomość: Życzę spokojnej nocy, co pewno będzie trudne w nowym miejscu, po takiej wyczerpującej podróży. Ale jutro powita Cię słoneczny, ciepły dzień, sprawdziłem . Odetchnęła z ulgą. Jest Michał, będzie nowy, pogodny dzień, poradzi sobie. Powinna stawić czoło tym demonom, które ją osaczyły. Nagle pojawiła się myśl: nie musi być żoną Konrada. Tak naprawdę coraz bardziej nie chce nią być. Niech tylko wróci z tej Ameryki, to sobie wszystko wyjaśnią, porozmawiają i ustalą. Musi się coś zmienić, ponieważ ona się zmieniła, nie pasuje już do starego schematu. Wie jedno, ona wraca na Śląsk, tam jest jej miejsce. Tam czekają na nią przyjaciółki i Sara. Oczywiście wcześniej pokaże Piotrusiowi stolicę, zwiedzą Zamek Królewski, Stare Miasto, Łazienki i Centrum Nauki Kopernik. Obiecała mu to.
*
Magdę obudził dzwonek do drzwi. Przez pierwsze sekundy nie mogła się zorientować, gdzie jest i co się dzieje. Wczoraj późno się położyli. Cały dzień spędzili w Centrum Nauki Kopernik. Piotruś był nieprzytomny ze szczęścia. Wiele razy wykrzykiwał, że wszedł do cudownego świata, wszystko było w nim wspaniałe! A z Planetarium 3D nie chciał wyjść.
Drugi dzwonek do drzwi postawił ją na nogi. Kto to mógł być? Nikogo się nie spodziewała. Zanim włożyła kapcie i narzuciła szlafrok, usłyszała przekręcanie klucza w zamku. Pospieszyła do przedpokoju. Pomyślała, że to Konrad, który bez uprzedzenia wrócił do domu, to by było w jego stylu. Tymczasem zobaczyła uśmiechnięte twarze kobiety i mężczyzny. Każde trzymało w rękach sporych rozmiarów karton.
— Ale zrobisz mi tę boską peruwiańską kawę? — dopominał się mężczyzna, który stał bokiem i nie zauważył Magdy.
— O, dzień dobry, myśleliśmy, że nikogo nie ma — powiedziała kobieta. — Dzwoniliśmy.
— Tak, słyszałam. A z kim mam przyjemność?
— Przepraszamy. — Mężczyzna się skłonił. — Patrycja Siwińska i Radosław Żurawski — przedstawił ich. — Konrad prosił, żebyśmy przywieźli tutaj te kartony z dokumentacją. Mamy je włożyć do szafy w jego gabinecie — tłumaczył.
— Kiedy z wami rozmawiał?
— Wczoraj wieczorem przysłał maila.
— Rozumiem. To proszę działać. — Uśmiechnęła się.
Okazało się, że mężczyzna miał nie tylko klucze do mieszkania, ale również do solidnej szafy w gabinecie. Konrad musiał mieć do nich pełne zaufanie, ponieważ klucza do tej szafy Piotruś szukał bezskutecznie, bo chciał ją spenetrować.
— Proszę. — Radek wręczył jej plik kluczy. — Konrad napisał, żeby zostawić klucze w mieszkaniu.
— To my już pójdziemy, przepraszamy — powiedziała Patrycja.
— A co z tą wspaniałą kawą, chyba peruwiańską? — Magda się uśmiechnęła.
— Nie chcemy przeszkadzać — zaprotestowała kobieta.
— Nic podobnego, z przyjemnością napiję się kawy w towarzystwie znajomych Konrada.
— Świetnie — ucieszył się Radek. — Patrycja chętnie się tym zajmie, prawda? — Pogładził jej ramię. — Ona zawsze robi kawę, gdy spotykamy się u Konrada — tłumaczył.
— To zapraszam do kuchni, a ja zmykam do łazienki.
Gdy umyta i ubrana weszła do kuchni, cały dom wspaniale pachniał świeżo zaparzoną kawą, a Piotruś siedział na stole i, energicznie gestykulując, opowiadał o swoich przeżyciach w Centrum Nauki. Próbowała odesłać go do łazienki, ale świetnie się dogadywał z gośćmi. Patrycja wyjaśniła, że ma córeczkę w podobnym wieku i często odwiedzają Centrum, więc jej nie dziwi entuzjazm Piotrusia. W końcu malec dopił kakao i poszedł się przebrać, a oni z filiżankami kawy przeszli do salonu.
— To ile lat ma pani córeczka? — zapytała Magda.
— Osiem, za dwa miesiące skończy dziewięć. Bardzo lubi wyprawy do Kopernika. Szczególnie do działu medycyny, chce zostać lekarzem. — Patrycja się uśmiechnęła.
— A ja musiałam Piotrusia siłą wyciągać z Planetarium 3D, fascynuje go Kosmos. Planety, komety, gwiazdy, czarne dziury. — Machnęła ręką. — Muszę przyznać, że jak na siedmiolatka ma dużą wiedzę na ten temat.
— O tak, nietrudno zauważyć, że to bardzo bystry, inteligentny chłopak — potwierdził Radek. — Zresztą Konrad czasami opowiadał nam o nim, jest z niego bardzo dumny.
— Tak, mają ze sobą świetny kontakt — przyznała Magda. — Tylko rzadko się widują, Konrad jest taki zapracowany, stale w podróży. Może teraz to się zmieni? Obiecał to małemu.
Zauważyła, że goście nagle spoważnieli i równocześnie sięgnęli po filiżanki z kawą. O czymś nie wiedziała? Czegoś nie rozumiała?
— Cieszę się, że się spotkaliśmy, nie miałam do tej pory okazji, by poznać przyjaciół i znajomych męża — kontynuowała. — W tym służbowym mieszkaniu również jestem po raz pierwszy. Tak się jakoś do tej pory nie składało — rozpoczęła ostrożnie. — Pewnie wiecie o chorobie i śmierci naszej córeczki Sary? Konrad musiał dużo pracować, by utrzymać całą rodzinę, a leczenie małej sporo kosztowało. Często wyjeżdżał. Wasza praca tego wymaga. Jak udaje się wam pogodzić pracę i rodzinę?
— O, Konrad był szefem. Jest — poprawił się szybko Radek. — My nie musimy tak często wyjeżdżać. A poza tym ja jeszcze nie założyłem rodziny, nie mam dzieci. — Rozłożył ręce.
— A ja korzystam z pomocy teściowej, która mieszka niedaleko nas — dodała Patrycja. — Uwielbia swoją wnuczkę i chętnie się nią zajmuje.
— Ja też mam dziadka, Einara. On mieszka w Islandii. — Piotruś dołączył do nich.
— A jak ci się podoba ten kraj? Niewielu Polaków miało szczęście tam pojechać — dopytywał Radosław.
— Super, super, super! — entuzjazmował się Piotruś.
Do końca wizyty tematem rozmowy były wrażenia z podróży po Islandii.
Po południu Magda wybrała się z Piotrusiem na zakupy. Myślała już o wrześniu, o ważnym dniu rozpoczęcia przez niego nauki w szkole. Piotruś będzie pasowany na ucznia, w jego życiu nastąpi kolejny etap. Ani przez chwilę nie brała pod uwagę propozycji Konrada, by ich syn uczył się w prywatnej szkole w Warszawie. Podobno trudno było się do niej dostać, mąż użył swoich wpływów. Nie akceptowała tego wszystkiego i nie miała poczucia winy, chociaż podobno marnowała synowi szansę na wszechstronny rozwój i przyszłą karierę zawodową, tak twierdził Konrad.
Czuła, że musi uciekać z tego mieszkania, bo wyraźnie źle na nią działało. Odkryła, że w tym otoczeniu budzą się w niej emocje i uczucia, o których istnienie nigdy by siebie nie podejrzewała. Przepełniały ją zazdrość i złość, czuła się skrzywdzona, oszukana i wykorzystana. Prześladowały ją myśli o straconych szansach, niewykorzystanych możliwościach. Lawinowo rosło poczucie bycia gorszą.
Konrad osiągnął to, o czym ona nawet nie śmiała marzyć. Żył sobie w luksusie, był wykształcony, mądry, odniósł tyle sukcesów. Był szanowany i podziwiany przez pracowników. Wcześniej nigdy nie zastanawiała się nad tym, jakim był szefem.
Po początkowym zachwycie mieszkaniem zaatakowała ją gorycz. Poczuła się nikim. Trzydziestoparolatką, która niewiele w życiu osiągnęła. Taka Patrycja, młodsza od niej, pracowała na odpowiedzialnym stanowisku w międzynarodowej firmie. Odnosiła sukcesy, zarabiała duże pieniądze, a przy tym miała męża, dziecko, które urodziła między jednym a drugim wyjazdem służbowym. Można więc to wszystko godzić.
Teraz, patrząc na to duże, wygodne łóżko w sypialni, zastanawiała się, czy Konrad zawsze spał w nim sam. Przejrzała szuflady w komodach, szafki w łazience, nie znalazła śladów kobiety. Ale czy mogła je znaleźć w mieszkaniu takiego pedanta? Podejrzliwość i zazdrość nią zawładnęły. Musi stąd uciec. Jutro kupi bilety na pociąg, wbrew prośbom Konrada i planom Piotrusia. Synowi stolica bardzo się podobała, co rano wyruszali na wycieczkę. Konrad w codziennych rozmowach z synem podsuwał mu coraz to nowe miejsca do obejrzenia. Ją zaczęły drażnić tłumy ludzi, turystów z całego świata. Upał, gwar, kolejki, tempo. Wszystkiego za dużo, za głośno, za szybko. Marzyła o spokoju, ciszy, o powrocie do swojego bezpiecznego, ustabilizowanego życia. Minęły raptem trzy tygodnie, gdy wyjechała w podróż swojego życia, a jej się wydawało, że upłynęły lata. Prawdą okazało się to, o czym piszą wielcy podróżnicy: z każdej wyprawy wraca się odmienionym. Teraz sama tego doświadczyła.
*
Kolejną noc nie mogła zasnąć. To nie było jej miejsce, to nie była przyjazna jej przestrzeń. Nagle usłyszała trzaśnięcie drzwi i na klatce schodowej rozległy się głosy rozbawionych ludzi. Pokrzykiwania, chichoty i przekleństwa. Domyśliła się, że to sąsiedzi z naprzeciwka — studenci — organizowali kolejne, spontaniczne spotkanie. Było dużo alkoholu, reklamówki z pustymi butelkami stały rano obok ich wycieraczki, głośna muzyka i dużo śmiechu. Właściciel mieszkania wyjechał na urlop, więc młodzi korzystali z okazji. Jeden z sympatycznych studentów wtajemniczył ją w sytuację, przepraszając za hałas i obiecując, że to się nie powtórzy.
Przypomniały jej się własne czasy studenckie. Nic się nie działo, dopóki nie poznała Konrada. To on ją wprowadził do towarzystwa: wspólne wypady na koncerty jazzowe, kabarety, do kina awangardowego. W prywatnych mieszkaniach spotykali się rzadko. Woleli kluby i lokale, które sobie upodobali. Jaka była wtedy szczęśliwa, zakochana. Jakie proste było życie. Nauka i Konrad, i wszystko, co on jej proponował. Miał zawsze tyle pomysłów i energii, ale teraz widzi, jak niewolniczo mu ulegała. A jednak był to bardzo szczęśliwy czas w jej życiu. Co się z nimi stało? Dlaczego ich miłość umarła?
Przechadzała się po pokojach, które stworzył dla siebie Konrad, i czuła się obco i źle. Musi stąd uciekać, by ratować siebie. Patrząc na te materialne dowody jego osiągnięć, jego sukcesów, czuła się malutka, nieważna, nieciekawa. To było okropne, atmosfera tego konradowego gniazda niszczyła ją, odbierała jej radość życia i energię potrzebną do działania. Uzmysłowiła sobie, że wtedy, w czasach studenckich bez reszty zatraciła poczucie własnej tożsamości. Żyła w cieniu Konrada. Potrafił sprawić, że całkowicie podporządkowała swoje życie jego potrzebom, ślepo mu ufała, z czasem wzięła na siebie tę część wspólnego życia, której on nie chciał, nie akceptował. Dzięki jej poświęceniu mógł się rozwijać, podróżować i odnosić sukcesy. Jak bardzo egoistycznie traktował ich związek. Chciałaby móc powiedzieć, że miała swój udział w jego sukcesie, ale wiedziała, że to zbyt naciągane. Z nią czy bez niej — i tak osiągnąłby to wszystko. To taki typ. Jak ma jakiś cel, to prze do przodu, nie oszczędzając ani nikogo ani siebie.
Zatrzymała się przed dużym, kryształowym lustrem, zgarnęła włosy z czoła, pogładziła twarz. Z przykrością zauważyła, że pobyt w Warszawie miał zły wpływ nie tylko na jej psychiczne samopoczucie, ale i na ciało. Włosy już nie były takie miękkie, jedwabiste, skóra twarzy zszarzała, straciła jędrność, a oczy blask. No cóż, wróciła z kraju idealnie czystego ekologicznie. Krystaliczna woda, nieskażone powietrze, silne wiatry nad oceanem, dużo ruchu i kontakt z dziewiczą naturą. Tam z przyjemnością przeglądała się w lustrze.
Podjęła decyzję: jutro rano spakuje bagaże i wraca do Katowic. Najwyższy czas zakończyć tę podróż, wrócić do domu, do siebie.
*
— Witaj, miło cię słyszeć. Nie obudziłem? — Usłyszała w słuchawce głos Konrada.
— Cześć, która godzina? — zapytała mało przytomnie.
— U mnie czy u ciebie?
— U ciebie. Ciągle nie mogę się połapać w tej różnicy czasowej.
— Trzecia w nocy.
— A, u nas jest ranek, Piotruś jeszcze śpi. Wczoraj wróciliśmy późno bardzo zmęczeni. Zwiedzaliśmy Wilanów.
— Super. Kocham to miejsce. A wiesz, to nawet dobrze, że mały jeszcze śpi. Chciałem z tobą ustalić sprawy związane z jego szkołą. Mam nadzieję, że przemyślałaś problem i zostaniecie w Warszawie. Zrobię wszystko, by cię przekonać, bo to najlepsze rozwiązanie.
Magda nie spieszyła się z odpowiedzią. W jednym miał rację, przemyślała wszystko i już postanowiła.
— Przykro mi, Konradzie, ale nie zmieniłam i nie zmienię zdania. Wracamy do Katowic. Piotruś będzie chodził do znanej mi szkoły, blisko domu, bezpiecznej, z dobrym poziomem nauczania. Ale masz rację, że w Warszawie dużo się dzieje, będziemy tu przyjeżdżali najczęściej, jak się da. Koleją to teraz niecałe trzy godziny jazdy.
— Dlaczego jesteś taka uparta? Załatwiłem najlepszą, prywatną szkołę. Piotruś będzie miał okazję wszechstronnie się rozwinąć, a sama wiesz, jaki jest zdolny — nie ustępował.
— Dosyć, Konradzie. On jest za mały na takie zmiany. Potrzebuje spokoju, stabilizacji, przyjaciół. Uwierz mi, wiem, co mówię. Może wrócimy do tej rozmowy, gdy Piotruś będzie w gimnazjum.
— Jak mam cię przekonać? — W jego głosie słyszała rozpacz. — Wiesz, jak bardzo go kocham i chcę dla niego wszystkiego, co najlepsze.
— Oczywiście, że wiem i dlatego radzę ci, żebyś poświęcał mu więcej czasu. On teraz potrzebuje twojej obecności, wchodzi w wiek, w którym ojciec staje się największym autorytetem, największą podporą. Kiedy wrócisz do Polski? Kiedy będziesz wreszcie razem z nami?
— Tego nie wiem.
— Jak to nie wiesz? Tak trudno to ustalić? To jakaś tajemnica?
Milczał.
— No właśnie. Sam widzisz, że ta rozmowa nie ma sensu. W tych okolicznościach nie przekonasz mnie. I wiesz, mam już dosyć tej twojej Warszawy, wracamy do domu, do Katowic. Tęsknię za przyjaciółkami, dzwonią, nie mogą się nas doczekać.
— Dobrze, zrobisz, jak uważasz — powiedział bezbarwnym, zrezygnowanym głosem. — Liczyłem na to, że uda mi się cię przekonać. I ciągle mam nadzieję, że zmienisz zdanie.
— Ja również mam nadzieję, że zrozumiesz wreszcie, że dla nas wszystkich najważniejsze jest, by być razem, być rodziną.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
*Motta rozdziałów to filozofia i mądrości islandzkich trolli z książki Briana Pilkingtona Trolls.ROZDZIAŁ III. – ŚMIERĆ KONRADA
„Nowe horyzonty nie zawsze oznaczają lepszy rozwój wypadków”.
Wraz z oficjalną informacją od lekarza prowadzącego przyszedł faksem list — ostatnia wola Konrada. Zgodnie z jego zaleceniami Michał w pierwszej kolejności miał zostać powiadomiony o jego śmierci. Wiadomość do żony i syna miała dotrzeć dobę później. Michał chodził od okna do drzwi. Stało się. Wreszcie skończyło się cierpienie człowieka, z którym związał go los. Konrad uwolnił się już od wszystkich problemów tego świata. A co czuł on sam? Wcale nie ulgę, żadnego spokoju. Odrętwienie, pustkę w głowie i sercu. Wydawałoby się, że jeżeli coś, na co czekamy tyle miesięcy, wreszcie się dokona, to odetchniemy i poczujemy się wolni.
Usiadł i po raz kolejny wziął do ręki kartkę z krótkim tekstem:
Drogi Michale, przyjacielu. Wiem, że ta chwila nadchodzi. Mój mózg traci elastyczność, nie reaguje już na bodźce z zewnątrz. Ten świat już go nie interesuje, a innego nie widzi. Za to szaleją uczucia, krążą wokół mnie ludzie, którzy coś znaczyli w moim życiu, każdy dopomina się o uwagę. Odsuwam ich, ponieważ zabierają czas i miejsce osobom dla mnie najważniejszym: Madzi i Piotrusiowi. Chcę widzieć tylko ich, tyle chciałbym dla nich zrobić, wytłumaczyć im, przestrzec, osłonić… kocham ich najbardziej na tym świecie…
Michale, wiesz, że mogę tylko prosić: czuwaj nad nimi. Proszę.
— Czuwaj nad nimi?! A gdzie instrukcja postępowania? — krzyknął. — Co to znaczy: czuwaj? Palant, cwaniaczek! — mówił coraz głośniej. Miał ochotę wykrzyczeć to coś, co go dławiło. Na szczęście w porę się zreflektował. To nie Islandia ze swoimi dzikimi przestrzeniami. Wściekał się na Konrada, ale tak naprawdę był zły na siebie, że dał się aż tak zmanipulować.
„No dobrze”. — Usiadł w fotelu. „W tym wszystkim nie ja jestem najważniejszy”.
Na razie tylko do niego dotarła wiadomość o śmierci Konrada. Dopiero jutro spadnie na Magdę i Piotrusia. Spadnie jak grom z jasnego nieba, ponieważ niczego się nie spodziewają, o niczym nie wiedzą. Dlaczego Konrad tak zdecydował? Dlaczego dał mu tę czasową przewagę? By się przygotował? Co miał takiego zrobić?
Poszedł do kuchni i wstawił czajnik z wodą. „Trzeba usiąść, napić się herbaty i pomyśleć” — to była recepta mamy na stresującą sytuację. Dlaczego sobie o tym teraz przypomniał? Minęło tyle lat. Tak rzadko wspominał rodziców. Miał dziewiętnaście lat, gdy go osierocili. Do tej pory uważał, że świetnie sobie radził, sam podejmował decyzje i sam za nie odpowiadał. A teraz? Czajnik zagwizdał. Michał zalał wrzątkiem liście herbaty i przeszedł do pokoju. W tej chwili musi to na spokojnie przemyśleć. Będzie przecież decydował o losie innych i to oni przede wszystkim poniosą konsekwencje.
Dlaczego Konrad dał mu ten czas? On nigdy nie robił niczego pochopnie, zawsze analizował sytuację i planował każdy ruch z wyprzedzeniem. Urodzony strateg, dzięki tej umiejętności zaszedł tak daleko. Logiczne by było, gdyby dołączył jakieś instrukcje…
„Chwila, czy nie wymagam od umierającego faceta za dużo?” — zreflektował się. „Miał mi tak po prostu odstąpić rękę ukochanej żony i miłość do synka? To w końcu też człowiek, który czuje i przeżywa. Mężczyzna przywykły do walki i zwycięstw. Nie chciałbym być w jego skórze. Ale tak ten świat jest już urządzony, gdy się umiera, zostawia się wszystko”.
„No dobrze, to problem Konrada, ale co ja powinienem zrobić w tej sytuacji? Jak wykorzystać te darowane godziny?”.
Trzeba zminimalizować cios. To wydawało mu się najważniejsze. Powie jej o tym osobiście? Czy to pomoże? Bzdura! Ona nie jest przygotowana na taką wiadomość. Tyle razy żaliła się na Konrada, że praca u niego zawsze była na pierwszym miejscu, że brał z życia rodzinnego tylko tyle, ile potrzebował, odrzucając całą resztę. Był, a jakby go nie było. Deklarował wielką miłość, zapominając, że miłość to przede wszystkim obecność. Obecność! Tak! Musi jutro być blisko Magdy. Być tym ramieniem, na którym ona i Piotruś się wesprą. Czy o tym myślał Konrad? Odetchnął z ulgą. Miał jakiś plan, mógł działać. Telefon do pracy — potrzebuje wolnego popołudnia. Telefon do Magdy — umówi się i będzie z nimi, gdy dotrze do nich wiadomość.
Prawie dwa tygodnie nie widział Piotrusia. Naprawdę dużo pracował. Znalazł jednak czas, by przetłumaczyć książeczkę o trollach. Kilka razy telefonował. Każda rozmowa z tym maluchem sprawiała mu dużą przyjemność. Miał w sobie tyle entuzjazmu, radości, wszystko go interesowało, śmieszyło, wkurzało. Tak żywo reagował na wydarzenia. Przy okazji słyszał też głos Magdy. Rozmawiali zdawkowo o bieżących sprawach. Był w jej życiu połowicznie. Na tyle pozwalał mu układ z Konradem. Im mocniej biło mu serce, tym większy zachowywał dystans. Teraz dostał jego przyzwolenie: czuwaj nad nimi.
Wyobrażał sobie, ile to musiało Konrada kosztować. Czy jego byłoby stać na taki gest? Nie był pewien. Musiał do końca podziwiać tego faceta.
Uciekały mu te darowane godziny. Siedział nad wystygłą już herbatą i rozmyślał. Od jutra wszystko się zmieni. Czy w jego życiu również? Powinien szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie: czy chce przeżyć resztę życia z tą kobietą i jej synem? To wielkie wyzwanie i nie będzie już odwrotu. Nie musiał się długo zastanawiać. Chciał, pragnął tego od dawna. Czy ona się zgodzi, czy darzy go też takim uczuciem? Tego nie był pewien, a z każdą chwilą miał coraz większe obawy. Niewątpliwie zbliżyli się do siebie w Islandii, ale po powrocie musiał ją bardzo rozczarować, uciekał od niej i nawet nie mógł jej wytłumaczyć dlaczego.
Śmierć Konrada będzie dla niej wielkim szokiem. On od pół roku wiedział o jego stanie zdrowia, każdego dnia spodziewał się tej wiadomości, a mimo to był tak bardzo poruszony. Co zrobić, by osłabić taki cios? Musi po prostu z nimi być. Muszą wspólnie przeżyć najbliższe dni. Z pewnością tego właśnie oczekiwał od niego Konrad.
Miał mętlik w głowie. Zadawał sobie pytania i odpowiadał na nie, by po chwili znowu wątpić i zadawać je od nowa. Nie mógł być bezradny, z pewnością nie tego oczekiwał od niego Konrad. Musi działać. Boże, jaki z tego człowieka niesamowity strateg. Umarł, już go nie ma, a dalej steruje umysłami. Jak arcymistrz szachowy przewidział każdy kolejny ruch.
*
Miał już za sobą rozmowę ze szpitalem. Nie bez oporów, uzyskał jednak zgodę. Będzie mógł, z przyczyn osobistych, wyjść z pracy już po jedenastej.
Rano telefon do Piotrusia.
— O wujku, jak dobrze, że dzwonisz! — Usłyszał radosny głosik chłopca.
— Aż tak się cieszysz?
— Zawsze się cieszę, ale teraz jesteś mi bardzo potrzebny. Katastrofa.
— Co się stało? — zaniepokoił się.
— Mój laptop nie chce działać. Cały się zawiesił i nic nie pomaga. Próbowaliśmy już z mamą wszystkiego. Chciałem tatusiowi przesłać zdjęcia z basenu. Wczoraj mieliśmy zawody pływackie i ja zdobyłem złoty medal!
— Super! Gratuluję! — Szczerze się ucieszył. — A wiesz, że będę mógł dzisiaj wpaść do was i może uda mi się ci pomóc? Na wszelki wypadek wezmę mój laptop i wyślemy te zdjęcia tatusiowi. Co ty na to?
— Super, super! — cieszył się chłopiec. — Wujku, na ciebie zawsze mogę liczyć.
— To poproś teraz mamusię do telefonu.
— Cześć, przepraszam za małego. Niepotrzebnie zawraca ci głowę. Wiem, że jesteś bardzo zajęty, jakoś sobie poradzimy.
— Magda, to ja do niego zadzwoniłem. Mam wolne popołudnie i chciałem, byśmy się wspólnie gdzieś wybrali. Stęskniłem się za Piotrusiem, za wami.
— O, to bardzo miłe… — zamilkła. — Ostatnio rzadko ci się to zdarzało.
— Wiem, przepraszam, ale taką mam pracę.
— Jasne, rozumiem.
— To co, mogę wpaść, nie pokrzyżuję wam planów?
— Nie. Mieliśmy zaplanowaną wizytę u dentysty, ale ją odwołano. O której wpadniesz?
— Mogę być wcześniej, może o piętnastej?
— Świetnie — zgodziła się.
— Zobaczę, co da się zrobić z jego laptopem, a później może gdzieś się razem wybierzemy?
— Dobry pomysł.
— Bardzo się cieszę, to do zobaczenia. Uściskaj Piotrusia.
— Zrobię to, bardzo chętnie. — Roześmiała się.
Uwielbiał jej śmiech, chwile, gdy była radosna, zadowolona. Wtedy błyszczały jej oczy, rozjaśniała się cała twarz. Ostatnio rzadko to oglądał. Teraz nieszczęście zgasi ten uśmiech na bardzo długo. Było mu cholernie przykro. Dziwnie się czuł ze świadomością tragedii, która nimi lada moment wstrząśnie. Jakby był jasnowidzem. Szkoda tylko, że nie mógł nieszczęściu temu zapobiec, jak bohaterzy w filmach science fiction. Wróciła złość na Konrada. Odszedł i nic z tym nie zrobił, dlaczego? Zostawił wszystko przypadkowi? Zdał się na żywioł? To do niego niepodobne. Był przekonany, że ten facet znajdzie lepsze rozwiązanie. Totalnie go rozczarował.
*
Z bijącym sercem zadzwonił do drzwi. Piotruś prawie natychmiast je otworzył.
— Wujek Michał! — krzyknął i rzucił mu się na szyję.
— Cześć! Uważaj, bo mnie przewrócisz! — Roześmiał się.
Wiedział od razu, że żadna zła wiadomość jeszcze do nich nie dotarła. Podał małemu torbę z laptopem i wszedł do mieszkania. Magda wychyliła się z kuchni.
— Kawa czy herbata? — zapytała.
— Kawę poproszę.
Zdjął kurtkę i wszedł do kuchni.
— Dzień dobry. Ładnie wyglądasz. — Uśmiechnął się.
— Witaj. Byłam u fryzjera. Chyba trochę za krótko? — Dotknęła dłonią włosów.
— Ślicznie! Naprawdę mi się podoba. — Puścił oczko.
Ucieszyła się, dawno nie zachowywał się tak spontanicznie, poczuła ten smak spoufalenia, które dominowało między nimi tam w Islandii, tak niewiele trzeba, żeby poczuć się radośnie.
Czajnik zaczął gwizdać. Wręczyła Michałowi talerz z ciastkami.
Minęła godzina, laptop Piotrusia rzeczywiście skutecznie się zablokował. Mieli wstąpić do serwisu w drodze do kina. Michał przesłał zdjęcia Konradowi ze swojego laptopa. Wiedział, że adresat nigdy już ich nie zobaczy. No cóż, ma pecha, ponieważ Piotruś w kąpielówkach i czepku uśmiechał się radośnie, pokazując złoty medal wiszący na szyi. Wypiął przy tym pierś, dumny ze swojego pierwszego trofeum. Konrad mógłby być dumny z syna. Michał nie poczuł żalu z tego powodu. Od wczoraj wiele się zmieniło w jego postrzeganiu sytuacji. Znikły krępujące go ograniczenia. Powoli rozprężał się, mógł znowu być sobą, niczego nie hamował, nie ukrywał. To była wielka ulga.
Wczoraj w nocy podjął decyzję, w myśl zasady: najprostsze rozwiązania są najlepsze. Nic nie będzie kombinował, nie będzie nic robił. Po prostu będzie z nimi, gdy wiadomość do nich dotrze. Nie miał pojęcia, jak to zaplanował Konrad, w jaki sposób zostanie im przekazana ta wiadomość, przecież nie faksem.
Przekomarzali się, na jaki pójdą film, gdzie coś zjedzą po filmie, i wtedy zadzwonił telefon Piotrusia. Malec pobiegł do swojego pokoju, Magda była w łazience. Michał zesztywniał, spocił się, to wszystko trwało sekundy. Teraz? Czy to jest ten moment? To będzie telefoniczna wiadomość? Do dziecka?
Piotruś wpadł do pokoju i podał mu aparat:
— To ciocia Ardis, szuka ciebie, wujku, bo nie odbierasz telefonu — powiedział.
Tak, wyciszył dźwięk, był na naradzie przed wyjściem z pracy.
— Michał, jak dobrze, że cię znalazłam — usłyszał ochrypły głos Ardis. — Einar spadł z konia, nie jest dobrze…
Jej niepokój udzielił mu się błyskawicznie.
— Co z nim?
— Jest nieprzytomny. Lekarz już w drodze. Fridrik nie pozwolił go ruszać, bo jakoś tak spadł, że uderzył głową… — Rozpłakała się.
— Poproś Fridrika do telefonu.
— Dobrze.
Chodził nerwowo po pokoju. Dlaczego nieszczęścia chodzą parami? Nie takiego telefonu oczekiwał.
— Fridrik. — Usłyszał w telefonie.
— Witaj, chłopie. Co z dziadkiem?
— Żyje. Ale nie jest dobrze. Za chwilę będzie doktor.
— Jak to się stało?
— Nie było mnie przy tym. Jakiś obcy pies wpadł między owce. Podobno zaatakował konia Einara. Gestur go zastrzelił. To jakiś zdziczały kundel, nikt go nie zna, wychudzony, chyba chory. Koń Einara spanikował, poniosło go… No i… dziadek spadł i uderzył głową… Mówiłem mu, że jest już za stary do tej roboty… Ale wiesz, jaki jest uparty…
— Wiem, Fridrik. Muszę jak najszybciej dowiedzieć się, co z dziadkiem. Jak długo jest nieprzytomny?
— Nie wiem, kilka minut? Ale już otworzył na chwilę oczy. Zabroniłem mu się ruszać i mnie posłuchał… — głos Fridrika się załamał. To do niego takie niepodobne.
— Co z lekarzem?
— Już leci.
— Zadzwonię za pół godziny. Chcę rozmawiać z tym lekarzem.
— Jasne.
Fridrik przerwał rozmowę. Michał stał jakiś czas z telefonem przy uchu.
— Coś się stało dziadkowi Einarowi? — dopytywał się Piotruś.
— Tak, spadł z konia i się potłukł — wyjaśnił mu, oddając telefon.
— Jak to się stało? — zapytała Magda, która stała w drzwiach pokoju.
— Przyplątał się jakiś dziki pies i zaatakował owce, a potem rzucił się na konia Einara… no i dziadek spadł z konia.
— Jak się czuje? — zaniepokoiła się Magda.
— Czekają na lekarza.
— Mam nadzieję, że to nic groźnego…
— Nie martw się, mamusiu, dziadek Einar jest bardzo silny i wiele razy spadał z konia, opowiadał mi — uspokajał ją Piotruś.
— Tak, nie martwmy się na zapas — powiedział Michał.
Odszukał swój telefon w kurtce i włączył go.
— To jedźmy już do tego serwisu.
W drodze do samochodu Magda powiedziała:
— Na pewno nie jesteś teraz w nastroju na kino. Pójdę sama z Piotrusiem.
— Masz rację, to dobry pomysł. Skontaktuję się z tobą, jak będę wiedział coś konkretnego.
— Będę czekała na wiadomość. Jesteś bardzo zmartwiony, może być aż tak źle?
— Nie wiem, Madziu, to stary człowiek…
— Tak, ale pocieszam się, że to twardy Islandczyk. Tak łatwo się nie podda.
— Tak, my też musimy być twardzi. — Popatrzył jej głęboko w oczy. Poczuła tę bliskość, to pełne zrozumienie, które pamiętała z Islandii. Dzisiaj wróciło coś, co uznała za utracone.
*
Gdy wychodzili z kina, Magda z ulgą zauważyła, że Michał czekał na nich, był poważny, ale się uśmiechał. To nie mogło być nic dramatycznego, nie śmierć. Bała się. Nie śledziła akcji filmu Madagaskar, kilka razy sprawdzała dyskretnie czas. Na szczęście Piotruś nie zwracał na nią uwagi, tak bardzo był pochłonięty przygodami Makungi, Alexa, Zuby. Dobrze się bawił, razem z innymi widzami często wybuchał śmiechem. Cieszyło ją to.
Piotruś to wyjątkowo wrażliwy chłopiec, bardzo pokochał swojego „dziadka” Einara i gdyby mu się… Nie, nie chciała nawet o tym myśleć.
Piotruś pierwszy popędził w stronę Michała.
— Żałuj, że nie byłeś z nami, film był fantastyczny! — meldował z entuzjazmem.
— Bardzo się cieszę. Może się kiedyś wybierzesz ze mną?
— Jasne. Takie filmy mogę oglądać po sto razy!
— Co z dziadkiem? — zapytała Magda.
— Już lepiej. Sytuacja opanowana. Rozmawiałem z lekarzem.
— Wiedziałem, dziadek jest bardzo silny — wtrącił się Piotruś.
— Ale co powiedział lekarz? — dopytywała.
— No, silne stłuczenie głowy. — Spojrzał na Piotrusia, a później na nią. — Był trochę splątany, więc zabrali go do szpitala.
— Jest już przytomny? — zaniepokoiła się.
— Tak. Robią mu wszystkie badania. Nie bój się, jest stabilny.
— Pewno chciałbyś być teraz z nim?
— Tak. Ale nie jest to możliwe — westchnął.
— Lećmy do dziadka Einara. — Piotruś podskoczył z podniecenia. — Tak, lećmy!
— Niestety, kolego, to nie wakacje. Ja muszę pracować, a ty chodzisz przecież do szkoły.
— Szkoda, że on tak daleko mieszka. — Malec spuścił głowę i ruszył w stronę wyjścia.
— Nie martw się. Widzę, jak bardzo to przeżywasz. — Magda dotknęła ramienia Michała. — On ma tam najlepszą opiekę, sprawdzonych przyjaciół…
— Tak, masz rację. — Objął ją w pasie i ruszyli za chłopcem. — Ale chciałbym tak jak Piotruś, wsiąść do samolotu i osobiście wszystkiego dopilnować, po prostu być z nim w takiej chwili.
— I za to tak cię lubię. — Uśmiechnęła się.
*
Zaparkował samochód i zwlekał z odjazdem. Po prostu wymusił na Magdzie zaproszenie na kolację. Był wieczór, wiedział, że to stanie się właśnie teraz. Chciał być przy tym, wesprzeć ich. Był bardzo przygnębiony i umęczony tym czekaniem, bardzo chciał się pozbyć wreszcie tego ciężaru. Z trudem znosił to udawanie, że o niczym nie wie.
Nie zdążyli się rozebrać, wszyscy stłoczeni w małym przedpokoju, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. To był kurier. Przyniósł dwa listy polecone. Jeden dla Magdy, drugi dla Piotrusia.
— O, tatuś przysłał mi płytkę! — Chłopak się cieszył i popędził do pokoju, ale równie szybko wrócił.
— Wujku, przecież nie mam laptopa, pożyczysz swojego?
— Oczywiście, tylko muszę zejść do samochodu — odparł Michał. Wkładając kurtkę, zerkał na Magdę.
— Wstawię wodę na herbatę. — Uśmiechnęła się, machając przy tym zamkniętą kopertą.
Wracając na górę, już się nie spieszył. Dał czas Magdzie, by otworzyła kopertę. Stanął pod drzwiami i przez chwilę nasłuchiwał. Żadnych odgłosów, totalna cisza. Zadzwonił. Drzwi otworzył mu Piotruś. Miał szeroko otwarte oczy, oddychał ustami. W sekundę później wtulił się w niego mocno. Michał wziął go na ręce i weszli do kuchni. Magda siedziała przy stole, przed nią leżały rozsypane kartki papieru. Jakieś urzędowe pisma.
— Konrad nie żyje, umarł — powiedziała dziwnie spokojnym, niedowierzającym tonem.
Nie odpowiedział, tulił Piotrusia i patrzył na nią współczująco.
— To nie może być prawda? — Szukała u niego zaprzeczenia. — To jakaś fatalna pomyłka. Taki młody, silny mężczyzna, nigdy nie chorował. Jakiś czas temu był przeziębiony, ale od tego się nie umiera.
Postawił chłopca na podłodze, usiadł na krześle i wziął do ręki jedną z kartek. Piotruś usiadł mamie na kolanach i mocno się przytulił.
Michał powoli przeczytał wszystkie pisma. Był oficjalny akt zgonu, był opis lekarza prowadzącego potwierdzający zgon z powodu wielonarządowej niewydolności organizmu spowodowanej AIDS. Wszystkie dokumenty były notarialnie przetłumaczone, rzetelnie przygotowane przez adwokata Konrada. Pomyślał o wszystkim, o kremacji, transporcie, pogrzebie. Był nawet list z kondolencjami od zarządu i personelu prywatnego hospicjum, w którym przebywał i zmarł Konrad. Ten stos oficjalnych pism, pomimo wielu podpisów i pieczątek, był mało wiarygodny dla Magdy. Kręciła głową i ciągle uważała, że to jakaś koszmarna pomyłka.
Michał wcale jej się nie dziwił. Brakowało bowiem najważniejszego elementu — prywatnego listu pożegnalnego od męża do żony. Listu, w którym wyjaśniłby jej, dlaczego ukrywał przed nią śmiertelną chorobę i odchodził samotny z dala od rodziny. Brakowało kilku ciepłych słów pożegnania czy podziękowania za wspólne życie.
— Michał, jak to jest możliwe? Dlaczego ja o niczym nie wiedziałam? Przecież on tam umierał przez wiele miesięcy. Co to za hospicjum? — Nagle zaczęły do niej docierać fakty.
— Ja też nie rozumiem jego postępowania — powiedział szczerze. — Może to się da jakoś wyjaśnić? Konrad zawsze działał w sposób głęboko przemyślany, wszystko w szczegółach planował, zabezpieczał.
— No właśnie — zgodziła się. — Tak się nie robi, prawda? Nikt tak nie robi. Nikt nie odchodzi bez pożegnania — zamilkła.
— Ja mam płytkę. — Usłyszeli cichutki głosik Piotrusia. Siedział, ściskając w obydwu rączkach białą kwadratową kopertę.
— O Boże! — jęknęła Magdalena.
Patrzyli na tę białą kopertę i nikt się nie spieszył, by coś z nią zrobić. Milczeli.
— Michał, pomożesz? — Spojrzała na niego, a jej oczy powoli wypełniały się łzami.
— Uruchomię laptop, ale zastanów się, czy nie lepiej, byś razem z synem obejrzała to nagranie. To może być przeznaczone tylko dla was, bardzo was kochał.
— Myślisz? — Nie była przekonana.
— Jestem tego pewien, byliście najważniejsi w jego życiu — podkreślił.
— Wujku, zrób tak — powiedział Piotruś, podając mu kopertę.
Opuszczał ich mieszkanie z ciężkim sercem, bardzo się o nich martwił. Mocno przytulił Magdę, ucałował Piotrusia. Obiecali, że jak będzie im potrzebny, to zadzwonią bez względu na porę. Jak przeżyją tę noc? Długo patrzył w oświetlone okna. Jak dobrze, że mają siebie. Piotruś, chociaż jest małym dzieckiem, będzie dużym wsparciem dla Magdy. Przerażające jest to wszystko. Teraz zostali naprawdę sami na tym świecie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki