- W empik go
Liderka - ebook
Liderka - ebook
„Patrycja kolejny raz mogła pogratulować sobie odwagi i pomysłowości. Już wiedziała, że ta inwestycja okazała się udana. Podczas, gdy inni z jej branży zachowawczo podejmowali współpracę z firmą deklarując, że odtąd będą robić „własny biznes”, ona wiedziała, że standard działań nie wystarczy, by osiągnąć sukces przez duże „S”. Trzeba było wykazać się nie lada kreatywnością i wytrwałością, aby osiągnąć poziom błękitnego dyrektora w przeciągu zaledwie trzech miesięcy.”
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-425-3 |
Rozmiar pliku: | 1 014 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazywam się Sylwia Katarzyna Jelonek. Urodziłam się 4 października 1975 roku. Z wykształcenia i zamiłowania jestem terapeutą zajęciowym, pedagogiem a przede wszystkim coachem oraz mediatorem.
Jakiś czas temu, „opuszczając szufladę” zadebiutowałam na portalu „_Twoje Wiersze_”, jako Katarzyna, czego pokłosiem było wydanie tomiku wierszy, pt. „_Poetycka Bajaderka_” oraz „Tytanowy Motyl”.
Od kilku lat wnikliwie obserwuję gigantyczny rozwój marketingu sieciowego w Polsce. Fascynuje mnie determinacja kobiet, które angażują się w tę gałąź biznesu i walczą o własne poczucie wartości oraz dążą do spełnienia finansowego. Stąd zaistniała silna potrzeba napisania książki „Liderka”, która jest pierwszą w Polsce powieścią obyczajową, osadzoną na kanwie marketingu wielopoziomowego. Należy podkreślić, że branża ta jest zdominowana przez kobiety, które stanowią obecnie ponad 80% networkerów MLM!
Powieść rozpoczyna cykl — SILNE KOBIETY — i opiewa codzienne zmagania bohaterek zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Choć zdarzenia, opisane w niej kobiety, jak i firma stanowią czystą fikcją literacką, gdzieś pomiędzy wersami czają się pokaźne ziarenka prawdy przemyconej z realnego życia…; -)
Kobiety MLM — Wam z największą sympatią i uznaniem dedykuję moją książkę
Ta okładka została zaprojektowana przy użyciu zasobów z portalu Freepik.comPROLOG
Patrycja oswajała się z zapachem swojego dawnego pokoju, który niegdyś dzieliła wraz z mamą. Mieszkały w starym gospodarczym domku, który swego czasu odziedziczyły po babci. Istnienie ojca próbowała od dawna wyprzeć z pamięci dość skutecznie. Teraz, po śmierci obojga rodziców mogła przekroczyć próg dawnego domu bez strachu. Wcześniej, odkąd tylko się usamodzielniła, wolała unikać tego miejsca.
Siedząc na starym, skrzypiącym fotelu przy swoim dziecięcym, maleńkim i obdrapanym biurku, przekształconym niegdyś ze starego stołu kuchennego, westchnęła ciężko i otworzyła szufladę znajdującą się pod jego blatem. Choć zrobiła to bezwiednie i nie spodziewała się spotkać w nim czegokolwiek wartościowego, na widok szaro zielonego zeszytu, przewiązanego czerwoną wstążką, zakręciła jej się w oku łza. Serce gwałtownie przyspieszyło i wróciły dawne wspomnienia. Ostrożnie otworzyła swój pamiętnik na losowej stronie. Od zapachu jego kartek pociemniało jej przed oczami.
Dzieciństwo, przywołane nieoczekiwanie w pamięci tak namacalnie sprawiło, że aż zakręciło się jej w głowie. Przez chwilę miała wrażenie, że zemdleje, ale w porę udało jej się wyrównać oddech, gdy tylko otworzyła okno i spojrzała na kojący wzrok stary sad. Miała przyjechać tu, by zabrać ewentualne pamiątki po rodzicach, ale wiedziała doskonale, że niczego nie będzie zabierać. Przeszłość wolała wymazać z pamięci tak bardzo, jak tylko się da. Budynek czekał już na wyburzenie, a pozostała pod nim działka, za miesiąc miała przejść w ręce nowych właścicieli. Patrycja sprzedała nieruchomość bez żalu. Byle szybciej, choćby bardzo tanio. Na szczęście nowi nabywcy nie próbowali nawet zbijać ustalonej wcześniej ceny, więc Patrycja mimo wszystko ubiła całkiem udany interes na miejscu, z którego sama nie zamierzała już nigdy korzystać. Gdyby nie sugestia jej terapeutki, nawet by się tu nie pojawiła. Psycholog jednak, która na co dzień pomagała jej funkcjonować z syndromem DDA, była nieugięta i uważała, że Patrycja powinna stanąć oko w oko z przeszłością, dopóki jest to jeszcze możliwe. Unikanie niczego by nie zmieniło, a z czasem mogłoby w przyszłości wywołać w niej poczucie winy, że nie pojechała zmierzyć się z miejscem, w którym spędziła pierwsze, jakże ważne lata swojego życia. Wzięła głęboki oddech i przezwyciężając łzy, zaczęła czytać swój stary pamiętnik, który w tamtych latach był jej jedynym przyjacielem, znającym wszystkie rozterki.
_„Jeszcze trochę. Tyle wytrzymam. Zostało chyba kilka minut do końca lekcji. Na zegarku ze wskazówkami znam się oho już wiele lat! Gdzieś tak od zerówki, jak mnie pani Brygidka prosiła bym zbiegła na dolny hol i sprawdziła na wielkim cyferblacie, ile zostało do dzwonka. Jedna jedyna ja! Nawet Karina tego nie potrafiła, a była najlepsza! We wszystkim. I najgrubsza, ale nikomu to widać nie przeszkadzało. Za to moja chudość i owszem. No to może się zepsuł teraz ten dzwonek? Tyle lat już dzwoni, miał prawo się zmęczyć. Albo wiem! Zabrakło prądu. Nie, to nie to. Wtedy mała woźna Jagoda dzwoni wielkim dzwonem jak na statku. Chodzi po korytarzu pod klasami i dynda nim z całej siły. Choć on wówczas jak na trwogę zawodzi, a nie na przerwę. Jest! Jest ten dźwięk. Pakuję pospiesznie wszystko do żółto brązowego tornistra. W nim jest wszystko. Kiedyś przechowałam w nim kanapki sprzed co najmniej trzech miesięcy! Żal mi było wyrzucać, a myślałam, że jeśli dam psu, jakiemukolwiek popełnię grzech ciężki. Mama by nie wybaczyła. Bez kary by się nie obeszło. Mogłaby mnie wtedy zlać na kwaśne jabłko, a ja nawet ręki bym na nią nie uniosła, co tam ręki, palca jednego! Grzech byłby to straszliwy, ale nader straszne byłoby to, że mama mówiła, że nawet jakbym, to mi ta ręka zaraz uschnie! A suchej nie chciałam, bo i tak była chuda. Ale w końcu znalazła je w tym plecaku, szukała chyba czegoś i taki smród ją ogarnął, że aż wrzasnęła! Często wrzeszczała. Chyba miała powód. Wtedy tak. Nie mogłam się wytłumaczyć, bo jadłam niewiele. Miałam może za mały żołądek, czy coś tam w środku za małe. Teraz też mam taki wysuszony. Ale jak kanapek za dużo, czyli dwie zamiast jednej, to Seweryn zjadał. Ten ze wsi obok nas. Mieszkał tam z dwoma braćmi, mamą babcią i bez taty, co alkoholikiem był jak mój i odszedł. Nie wiem co to właściwie znaczy, bo mój też podobno jest a został. Ten Seweryn, co nasze babcie się od podstawówki przyjaźniły. Dalej do szkoły nie poszły, bo i po co? Pole trzeba było obrobić. Tak mówiła. Nie babcia. Babci matka. Do mojej babci. I potem babcia mi opowiedziała w wielkiej tajemnicy, że tak naprawdę, to chciała iść dalej do szkoły, ale nie pozwolono jej w domu. Nie rozumiałam tej jej chęci. Ale kochałam ją i tak nade wszystko. A Seweryn zjadał zawsze wszystko i swoje i moje i czyjeś, byle dużo i byle szybko. Fajny był wtedy. Nie wiem czemu babcia ciągle powtarzała — Malwinka, co ty tylko nie będziesz z tym Sawarynem kiedyś się spotykać, jak już umrę, a ty duża będziesz — nie rozumiałam tego. Seweryna lubiłam od zawsze, a wiązać się z nikim chyba nie będę, bo i tak nikt by mnie nie chciał. A babcia tak śmiesznie jego imię przekręcała, że choć ją kochałam, to jakoś tak nieswojo, gdy litery zmieniała, jakby go wyśmiewała, a ona tylko tak mówić umiała, bo prawie Niemką była, choć właściwie Polką. A nie do końca. Kiedyś z babcią autobusem jechałam do cioci mojej, a jej siostry Elizy. Stan wojenny był i wszyscy wkoło miny zacięte takie, jakby w teatrze jakimś do odegrania sztukę straszliwą mieli. I panie dwie do siebie w tym autobusie opowiadały sobie coś o jakiejś Polce. Na co ja półszeptem do babci znienacka rzekłam, że często słyszę słowo Polka i bardzo mi się ono nie podoba i że nie wiem kim one są, ale cieszę się, że ja nie jestem żadną Polką. Na co babcia niemal upuściła mą wątłą dłoń na schodach autobusu i z całą mocą nie bacząc na innych pasażerów rzekła — ależ jesteś Polką! — nie mogłam uwierzyć. Jak to możliwe. Że moja ukochana babcia tak mi mówi na przekór. Na chodniku dopowiedziała czemu, ale i tak nie zrozumiałam i rychło trafiłyśmy do cioci. Ech.. to były fajne wyprawy. Choć czas wtedy płynął jakoś inaczej, a teraz, szkoda gadać, w końcu ta przerwa._
_Zabrałam pospiesznie kanapkę w foliowym woreczku, z którego zerkał na mnie otłuszczony papier śniadaniowy. Rozwinęłam szybko i wsadziłam do ust nie pierwszej świeżości chleb. Poprawiłam granatowy fartuszek i zadowolona z siebie, pełna nadziei przemierzyłam korytarz. Na oknach, niczym stonki na kartoflach oblazły parapety dzieci. Uśmiechnęłam się do siebie i zrobiłam szybki zwrot w tył. Wiedziałam już co zrobię. Na tę odwagę zbierałam się od dawna. Na skrajnym, mocno nasłonecznionym parapecie siedziała grupa pierwszych. Dziewczyny trzymały sztamę i były wiodącymi uczennicami w klasie. Pozostałe, stanowiły ich świtę. Ja też chciałam do niej należeć. Oceny miałam mocno przeciętne, a nieobecności dużo, bo chorób było nie mało. Ile ja ich miałam! I na płuca, i na oskrzela, i na gardło, i na nerwicę. Neospasminę piłam przed spaniem regularnie, by mnie brzuch nie bolał, jak ojciec krzyczał._
_Raźnym krokiem podeszłam do parapetu i już nawet miałam coś powiedzieć, gdy nagle z jego nabrzeża odwróciła się do mnie Joanna i sepleniąc zatrzymała mnie w pół kroku. — A ty tu czego?! — wrzasnęła. A ja udałam, że mnie nie ma. Znowu się odwróciłam i szłam szybko w przeciwnym kierunku na wysokość innych klas. Nigdy potem nie podeszłam do nich._
_Wkrótce do klasy zawitała nowa uczennica. Jak ja chciałam mieć koleżankę! Taką tylko dla siebie, która chciałaby ze mną siedzieć i spędzać przerwy. Rozmarzyłam się błyskawicznie. A nauczycielka powiedziała oschle — to jest Dagna, będzie w naszej klasie — po czym odsunęła jej krzesło przy mnie. Znieruchomiałam. — Jestem Malwina, możesz ze mną siedzieć. Jak chcesz — powiedziałam odważnie, czując, że nagle moja pozycja w klasie wzniosła się na wyżyny. Więc to ja będę wprowadzać „Nową” we wszystko. Dumna z siebie rozsiadłam się pewnie w pomazanej przez chłopców ławce. Lekcja szybko dobiegła końca, a ja z biciem serca zastanawiałam się, czy Dagna zechce mi towarzyszyć na przerwie, a może nawet zagra ze mną w gumę? Gumę nosiłam do szkoły prawie od miesiąca. Nie była tak ładna, jak u innych dziewczynek, bo one miały łączoną w jednym miejscu, a ja w wielu. Ale za to ich była jednostajna, a moja złożona z różnych struktur i kolorów. Czekałam tylko na to, by mieć z kim pograć. Dagna o dziwo wyraziła chęć, więc uradowana wyciągnęłam zmięte kłębowisko z plecaka. — Chodź, pokażę ci boisko! — krzyknęłam dumnie, a ona cicho odparła, że je zna dobrze, bo powtarza klasę. Hm… skrzywiłam się nieco, nie mogąc przypomnieć sobie jej twarzy, ale ostatecznie nie było to takie dziwne, skoro ciągle chodziłam ze wzrokiem utkwionym w ziemię. Po chwili jednak rozpromieniłam się na samą myśl, że razem pogramy. Przerwa upłynęła szybko i z zapamiętanym wynikiem gry, wracałyśmy do klasy. Nieprawdopodobny hałas towarzyszył nam przez całą długość holu. Uczniowie krzyczeli do siebie i z piskiem przepychali się między sobą. Spojrzałam na Dagnę i przez chwilę nawet wydawało mi się, że na jej ustach pojawił się niemrawy uśmiech, który i mi się udzielił. Nagle zza naszych pleców wyskoczył jakiś chłopak i wrzasnął głębokim tenorem ni jak do nikogo innego, jak mojej Dagny._
_— Teeee! Wszawica! — Uważaj na nią — z troską zwrócił się i do mnie._
_Oniemiałam. O co mu chodziło? Słyszałam o wszach, ale nigdy ich nie widziałam. Spojrzałam na Dagnę pytającym wzrokiem, a ona spokojnie odparła, że jest biedna i kiedyś miała wszy, dlatego ma takie krótkie włosy. Dalej nie rozumiałam. Potem dodała, że to zaraźliwe. Wtedy zrozumiałam. Ale szybko dodała, że już ich nie ma. Wróciłyśmy do klasy razem._
_Po lekcjach do Dagny podeszła młodsza dziewczynka, jak się potem okazało z pierwszej klasy z karykaturalnie dużymi i odstającymi uszami. My byłyśmy już w trzeciej klasie. Nie mogłam się nadziwić, jak bardzo słońce potrafi przenikać przez skórę! Regina, bo tak miała na imię, dała Dagnie klucz na brudnym sznurku. Potem chwilę rozmawiały o lekcjach i się rozstały._
_— To moja siostra — rzekła Dagna. — Też miała wszy, ale mama oszczędziła jej włosy, by zakrywały uszy._
_Patrzyłam na nią urzeczona. Miała rodzeństwo. Ja nie. A chciałam bardzo. Miałabym z kim rozmawiać. Ona miała. Teraz jeszcze miała mnie. Patrzyłam zaciekawiona, jak Dagna ubiera na siebie granatowy wełniany płaszcz. Wyglądała w nim bardzo poważnie. Dzieci nosiły kurtki. Zazwyczaj pikowane. Ja też miałam płaszcz, którego się wstydziłam, do tej chwili. Beżowy w kratę ze sztucznym futerkiem i zamszowym paskiem, nie od płaszcza. Potem zgubionym, ku rozpaczy matki. Dagna znowu mi zaimponowała. Nie nosiła ani szala, ani czapki, ani rękawiczek! Nie uznałam tego w żadnym wypadku za objaw biedy, a raczej za dorosłość. Mogła marznąć i nikogo to nie obchodziło. Tak pomyślałam. Ja nie mogłam, bo byłabym chora i dostałabym zaraz lanie za nieuwagę._
_Dagna wyprowadziła się po roku do innej wsi, gdy znowu nie zdała do kolejnej klasy. Znowu byłam sama. Do naszej klasy dołączyła za to Marina. Jaka ona była piękna! Taka niska i pulchna i czarne włosy długie miała i nawet piegi. Wszystko, czego mi brakowało. Kiedyś nawet na wuefie zauważyłam, że nosi stanik. Wypełniony nią samą! W siódmej klasie. Nie to co ja. Przeraźliwie chuda i zgięta jak łuk w pół, by zyskać kilka centymetrów w dół, żeby chłopcy mogli patrzeć mi w oczy. A i tak nie chcieli. Wołali na mnie „żyrafa”. Nienawidziłam tego i ich. Nigdy się nie zakocham. Tak myślałam. A nawet byłam tego pewna. Nigdy nikt nie zakocha się we mnie — tego też byłam pewna! Tymczasem kolejna lekcja wuefu była przede mną. Nie lubiłam. Musiałam się szybko przebierać, by koleżanki nie wyśmiewały moich wystających żeber i tego, że zamiast stanika noszę męską podkoszulkę. Kiedyś nieśmiało spytałam mamy, czy kupiłaby mi stanik, bo w końcu byłam już pełnoletnia!_
_— A na co ty go założysz? Na te pryszcze?! — spytała rozsądnie i temat umarł._
_Lekcję wychowania fizycznego prowadziła pani Krystyna Osińska. I faktycznie miała w sobie coś z osy. Ale nie była to figura. Pani Osińska tego dnia była bardzo markotna i poprosiła wszystkie uczennice, by jak najprędzej uformowały się w dwuszeregu._
_— Stanąć jedna za drugą i zamknąć jadaczki, co to za jazgot!? — spytała uprzejmie._
_Gdy dziewczyny umilkły, a Osińska wzięła głęboki oddech i wskaźnik, którym zaczęła miarowo uderzać o swoje okazałe udo, obleciał mnie strach._
_— Równaj szereg zgrajo! — kontynuowała. — Pierś do przodu, kto ma — obleciała wzrokiem naszą żeńską część klasy._
_Nie wiem dlaczego, zrobiło mi się nagle gorąco i czułam, że zemdleję. Niestety nie doszło to do skutku, ale słusznie obawiałam się o to, że mnie zaczepi._
_— Zięba wystąp! — ryknęła, a ja wewnątrz umarłam._
_Teraz czułam, że zemdlałam, tylko jak po porażeniu pioruna stoję i nie mogę drgnąć. Widzę za sobą klasę, stąd wnioskuję, że udało mi się wyjść przed szereg. W końcu._
_— Zobaczcie, jak ona wygląda! — stuknęła mnie wskaźnikiem, a ja nie przesunęłam się ani o milimetr, za to dziewczęta ukradkiem chichotały._
_— Tak macie ćwiczyć! Takie ciało macie mieć, takie smukłe, czy to jest jasne?_
_Zapadła cisza, a ja czułam, że rosnę jeszcze bardziej, unoszę się z dumy nad odartym z lakieru parkietem i lewituję niesiona jej melodyjnym głosem. Było mi po prostu dobrze. Czułam satysfakcję. Nieznane dotąd uczucie, ale jakże piękne! Boże, jak mi dobrze, dziękuję ci za ten dzień chwały — myślałam._
_— Wstąp do szeregu Zięba i nie garb się — ponownie stuknęła wskaźnikiem w moje plecy._
_I wtedy nastąpił ten moment, gdy Karina, ta co była najgrubsza, ale i najmądrzejsza z nas, podniosła perfekcyjnie dwa złączone palce ku górze, deklarując kulturalnie chęć zabrania głosu. Pani Osińska — od pięciu minut moja ulubiona nauczycielka z całej szkoły — swymi krótkimi dłońmi wskazała, by zabrała głos._
_— Proszę pani, obawiam się, że to niemożliwe, że nie damy rady tak schudnąć, nawet jakbyśmy ćwiczyły tu z panią codziennie… — Karina smutno spuściła wzrok, a pozostałe panny powstrzymywały śmiech i szeptały jej coś jeszcze do ucha. Obserwowałam to wszystko i myślałam sobie, że nie tym razem. Bo tym razem to ja wiodę prym!_
_— Karina, taka mądra jesteś, a wiesz co to jest przenośnia? — rzekła Osińska._
_— Wiem, proszę pani — odparła schludnie uczennica._
_— Macie ćwiczyć, by mieć ładne i szczupłe sylwetki!_
_— Ale pani powiedziała, że mamy być jak Malwina…_
_— No bez przesady! To jest właśnie jest przenośnia! Kto by chciał wyglądać jak Malwina?! — to powiedziawszy chwyciła się pod grube boki i zarechotała ochryple z drwiną. — Przecież to wypisz wymaluj Majdanek! — dodała kończąc moją karierę w tej klasie i zmieniając moje położenie z nędznego w beznadziejne._
_Dziewczyny odetchnęły z ulgą i ochoczo przystąpiły do ćwiczeń, ja zaś z ciemnymi plamami przed oczami poprosiłam o nie ćwiczenie. Nawet jej to nie zdziwiło, dała mi tylko odpowiedzialne zadanie na czas lekcji._
_— Dziewczyny, wszelką biżuterię ściągamy i dajemy naszej „modelce”, która nie ćwiczy — tu pokazała na mnie, a uczennice jak na komendę wrzucały mi do rąk swe kolczyki, łańcuszki, pierścionki, dodając z groźbą — tylko nie zgub, bo wiesz!_
_Nie wiedziałam. Nie zgubiłam. Przez całą lekcję wtedy trzymałam je zamknięte w dłoni, bojąc się nawet na nie spojrzeć. Jeszcze ktoś by zauważył i pomyślał, że chcę ukraść, bo taka biedna. I chuda naturalnie. Byłam taka dzielna. I taka brzydka. I głupia. Ale się uczyłam._
_Do liceum dostałam się bez problemu, w przeciwieństwie do tamtych wyszczekanych. Za to nigdy nie byłam na koloniach, na wczasach, nigdzie właściwie nie byłam. Ale wkrótce miałam być nawet za granicą, na wymianie w ramach projektu Erasmus. Podobno mimo wszystko byłam bardzo inteligentną i średnią też miałam wysoką, co mnie kwalifikowało na tygodniowy wyjazd do Holandii, ale mama słyszeć o tym nie chciała. Bo ostatnia klasa. Mówiła, że najważniejsza jest matura, żebym potem na studia iść mogła, bo ona nie szła, przez ojca i żebym ja taka głupia nie była, a za granicą, to by mi jeszcze jakiś obcokrajowiec w głowie zawrócił i zbałamucił. I tyle by było z mojej przyszłości! Może faktycznie uda mi się pójść na te studnia? Może nawet na marketing. Tyle się o tym teraz mówi. To by było dopiero coś!_
_Wracając do domu autobusem zdziwiłam się, że ludzie czasami takie dobre i kolorowe rzeczy wyrzucają. W szatni szkolnej znalazłam bardzo ładną gazetkę, a w niej mnóstwo pięknych kobiet, bardzo zadbanych, nie takich, jak ja! O nie. One były takie piękne. Wsunęłam szybko gazetkę do torby między zeszyty, niczym największy skarb i dopiero w autobusie ją wyciągnęłam, nie mogłam dotrwać z tej ciekawości do domu! Wprost nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie śliczności. Jakbym ja miała takie kosmetyki, jak tu były pokazane, to nikt by się ze mnie już nie śmiał, a te zołzy z liceum to by mi nawet zazdrościły! Małpy jedne, bodaj by je ten szlag jasny trafił, o którym tyle się mówi, a którego to nikt jeszcze nie widział._
_— Malwina śpisz? Wysiadaj dziewczyno, coś ty zakochana?! — roześmiał się rubasznie opasły kierowca Felicjan, a ja oblałam się rumieńcem._
_— Nie, no co pan… — odparłam zawstydzona i pośpiesznie opuściłam autobus. Jakoś tak niespieszno mi było do domu. Niewiadomo co tam zastanę, a pracy domowej było bez liku. W podstawówce to jeszcze sobie jakoś radziłam, ale liceum to nie przelewki._
_W domu panował niezwykły chaos, do mamy przyjechała w odwiedziny siostra i dywagowały na tematy polityczne, o których nie miałam pojęcia._
_— Jak lekcje Malwinka?! Dobrze się uczysz?! Zdasz maturę?! — krzyknęła ciocia, gdy przemykałam do swojego pokoju, ale za chwilę mama przywołała mnie do kuchni, gdzie siedziały._
_— Nalej sobie zupy i przywitaj się grzecznie z ciocią, porozmawiamy potem o tym twoim wyjeździe, bo ciocia też mówi, że to strata czasu, lepiej się tu na miejscu nauczysz — powiedziała mama gestykulując przy tym zawzięcie i szukając wsparcia swej siostry._
_— Dobrze mamo. Nie jestem na razie głodna — uśmiechnęłam się, wzięłam tylko jabłko i poszłam do siebie. Rzuciłam w kąt plecak, jak nie ja, bo zawsze najpierw siadam do lekcji i wyciągnęłam gazetkę. Oczy mi się zaszkliły od tych cudów! Szampony, perfumy, szminki, pudry i co nie tylko! Nawet nazw nie znałam tych wszystkich różności. Ja się znałam tylko na matematyce dobrze. Ależ ja głupia byłam, te inne uczennice z mojej klasy na pewno to wszystko znały i używały, a ja nic. Kto by za to zapłacił?_
_Mama pracowała w przedszkolnej stołówce i ledwie wiązałyśmy koniec z końcem. Alimenty na mnie raz wpływały, raz nie, cóż było robić. Latem dorabiałam u ogrodnika, ale to na życie było, a nie rozrzutności! Oglądałam dalej z namaszczeniem kolorowe strony i poczułam, że niczego bardziej na świecie nie pragnęłam, niż poznać te cuda, a może nawet niektóre nabyć i umieć z nich korzystać. Ależ bym była panią! Może nawet na studniówkę bym poszła i ktoś by mnie do tańca poprosił? Ale póki co wszystko było tak nierealne, tak odległe, tak nie moje…_
_Kolejne dni upłynęły mi tradycyjnie na nauce i pomocy mamie w wolnych chwilach. Nocami zamiast powtarzać przeczytane lektury, oglądałam namiętnie kolorową gazetkę z różnościami, która miała prawie trzysta stron i podzielona była na różne kategorie. Z moim zamiłowaniem do liczenia, sprawdziłam wszystkie ceny i policzyłam produkty. Bardzo mnie zainteresowało to, że na końcu napisano, iż więcej produktów dostępnych jest na stronie internetowej. Miałam co prawda komputer i umiałam korzystać z Internetu i programów edytorskich, ale tylko w celach szkolnych. Mama mówiła, żeby nie tracić czasu na głupoty, więc używałam go tylko do nauki, a nie do jakichś durnych seriali, czy nie daj Boże gier! Ale teraz nie umiałam się powstrzymać, by nie sprawdzić o co chodzi. Zwłaszcza, że z tyłu była wypisana jakaś Paulina i jej numer telefonu. To bardzo dobrze pomyślałam — oddam jej zgubę, której na pewno szuka. Nie chciałam być przecież złodziejką, ale może w zamian za oddanie gazetki, ta Paulina będzie mi mogła więcej powiedzieć o tych tajemniczych produktach?_
_— Halo? Dzień dobry, mówi Malwina Zięba, czy rozmawiam z panią Pauliną Koterbską?_
_— Tak, słucham — odpowiedział mi miły głos, a ja zapomniałam po co dzwonię._
_— Proszę pani, znalazłam kilka dni temu taką kolorową gazetkę z kosmetykami, która chyba należy do pani — wydusiłam z siebie._
_— A… katalog Dereis! Rzeczywiście, zostawiłam wczoraj kilka sztuk w różnych miejscach, a gdzie go pani znalazła? — spytała zaciekawiona._
_— W liceum, w Gdyni proszę pani, chciałabym go pani oddać, na pewno go pani potrzebuje — powiedziałam dumna z siebie._
_— Ależ skąd! Proszę go sobie zachować — usłyszałam i oniemiałam._
_— Mogę? — upewniłam się, czy dobrze ją zrozumiałam._
_— Oczywiście! Przecież w takim celu go zostawiłam, by zainteresować nim kogoś — odparła Paulina, a ja rozumiałam coraz mniej._
_— Czy coś pani sobie z niego wybrała? Spodobało się pani coś? Chętnie spotkam się i zademonstruje pani działanie poszczególnych produktów. Proszę tylko podać miejsce i czas. Spotkanie do niczego nie zobowiązuje! Gwarantuję miłą atmosferę i może pani zabrać ze sobą koleżanki. Mogę zaproponować na przykład spotkanie w kawiarni na rogu, przy twoim liceum, jutro o siedemnastej, co pani na to? — zaskoczyła mnie totalnie._
_— Nie mam koleżanek — wydukałam._
_— Nie szkodzi, spotkania indywidualne też są bardzo cenne, a może oprócz produktów byłaby pani zainteresowana współpracą ze mną? Dzięki niej mogłaby pani poszczególne produkty mieć nawet za darmo. Zaręczam, że są w pełni przebadane, naturalne, a ich działanie nie ma sobie równych na rynku! — spuentowała Paulina, a ja zaniemówiłam kolejny raz i nabrałam powietrza i odwagi, by przystać na jej propozycję._
_Nazajutrz moje myśli w szkole, były skoncentrowane tylko wokół godziny siedemnastej. Nakłamałam mamie, że po szkole muszę pomóc koleżance w matematyce. Nawet nie spytała o szczegóły i nie zorientowała się, że ja przecież nie mam koleżanek! Tak, czy siak, cieszyłam się jak małe dziecko, że po lekcjach poznam osobiście Paulinę, która tak dużo wiedziała o tych kosmetykach i to przez telefon, co będzie na żywo!? To ci dopiero. Te wszystkie zołzy z klasy, gdyby tylko wiedziały…._
_— Witam panią, to ja jestem Paulina Koterbska — piękna brunetka podeszła do mnie w kawiarni i wyciągnęła do mnie zgrabną i wypielęgnowaną dłoń, uśmiechając się przy tym uroczo._
_— Dzień dobry pani Paulino. Malwina Zięba — odwzajemniłam uśmiech i uścisk. Brunetka zaprosiła mnie do małego stolika na uboczu i zaproponowała kawę i ciepłe czekoladowe ciastko. Choć nie miałam przy sobie zbyt wiele pieniędzy, przystałam ochoczo na propozycję, bo Paulina nie dość, że kazała mówić do siebie po imieniu, to jeszcze zaznaczyła na samym początku spotkania, że to ona zapłaci za całe zamówienie. Nigdy tak nie miałam. Nigdy!_
_— Malwinko, dziękuję, że zainteresowałaś się firmą, z którą współpracuję. Opowiem ci dziś z przyjemnością, jak zaczęła się moja przygoda z Dereis i w jaki sposób możesz wzbogacić swój budżet, a może i rozwinąć na dobre skrzydła w marketingu sieciowym — powiedziała tajemniczo Paulina, uśmiechając się przy tym obiecująco i upijając przy tym przepyszną kawę, jakiej dotąd nie znałam._
_— Ale ja nie znam się na kosmetykach. Bardzo mi się podobają na kimś i te opakowania takie kolorowe i ten skład… Ale ja się nawet nie maluję. Na matematyce się znam, ale co to ma do tego? — Powiedziałam smutno i ugryzłam przesłodkie Brownie._
_— Malwino, to teraz patrz i powiedz, czy coś z tego rozumiesz — Paulina powiedziawszy to wyciągnęła z aktówki tajemniczy kolorowy skoroszyt i podsunęła go pod mój pryszczaty nos._
_— Plan marketingowy… — Odczytałam wolno i zaczęłam po kolei przewracać strony. W końcu pokazała mi coś, co rozumiałam. Przyglądałam mu się bez słowa przez kwadrans, po czym oddałam Paulinie._
_— I co? — Zapytała Paulina opierając się zadowolona o oparcie krzesła._
_— Zrozumiałam wszystko, co tu rozpisano, jeśli o to pytasz — odparłam zgodnie z prawdą._
_— A wiesz co? To, co ty ogarnęłaś w kilkanaście minut, inni analizują godzinami i niewiele z tego wynoszą. Wiedza o kosmetykach jest niezbędna, ale łatwo ją uzupełnić. Ty masz w sobie potencjał na lidera. Chcę ci zaproponować Malwinko, byś dołączyła do mojego zespołu, jako czwarta odnoga, którą rozwinę docelowo na stanowisko dyrektora. Jeżeli będziesz słuchała moich rad, ja pomogę ci na każdym stopniu twojej kariery. Będziesz miała zapewnione szkolenia, wsparcie cudownych osób, dostęp do produktów najwyższej jakości, będziesz uczestniczyła w różnych konferencjach i wydarzeniach firmowych. Masz też szansę wziąć udział w elitarnym programie samochodowym, jeździć jednym z najnowszych modeli mercedasa, a przy tym wypracować sobie dochód pasywny na przyszłość i niezłą kasę na teraz. Powiedz tylko jedno słowo, a zaczynamy od dziś… — Powiedziała podekscytowana Paulina, a ja wiedziałam już, że nie zaprzepaszczę tej szansy i zrobię co w mojej mocy, by nie zawieźć jej zaufania._
_— Będę musiała zapisać się na prawo jazdy… — Powiedziałam cicho, ocierając łzę wzruszenia, a Paulina wybuchła szczerym śmiechem i uścisnęła serdecznie mą dłoń._
_— Witaj w Dereis konsultantko Malwino! — Stuknęłyśmy się symbolicznie kubkami z kawą na znak toastu. Podświadomie poczułam, że dawna Malwinka ustępuje miejsca świadomej Malwinie i odtąd los będzie grał tak, jak ja mu zagram, a nie odwrotnie! Było tylko jedno „ale”, nie byłabym w stanie osiągnąć niczego z obecną tożsamością. To musiało się zmienić. Nie wiedziałam jak, ale musiałam. Malwina Zięba w moim nadchodzącym, lepszym życiu musiała być dziewczyną z czystą kartą. Dziewczyną, która nie ma obciążającej przeszłości trudnego dzieciństwa. Dziewczyną, która wymyśli siebie na nowo i już nigdy, przenigdy nie pozwoli, by ktoś nią pomiatał i się z niej naśmiewał. Miałam dość ciągłego bycia gorszą i stania w kącie, do którego nikt nie zaglądał, jeśli nie byłam mu potrzebna. To, że jestem przeciętna, a wręcz nieatrakcyjna i ubieram się w lumpeksie, nie mogło stać na przeszkodzie. Przecież są fryzjerzy, wizażystki, stylistki. Niebawem skończę liceum, zdam maturę i pójdę na studia. Zdobędę stypendium nie tylko socjalne, ale i naukowe. Będę studiowała marketing i zarządzanie. Tak! Tego właśnie chcę i to osiągnę. Za pięć lat będę już inną Malwiną. Co ja mówię! — Jaką Malwiną?! Nie mogę być Malwiną Ziębą, nad którą sztucznie litowało się całe osiedle, którą wytykano palcami i z której szydzono. O nie! Zięba? W życiu! Pójdę do urzędu, zmienię personalia, zacznę wszystko od nowa, z czystą kartą, będę piękna i bogata, a mężczyźni będą mnie pragnęli, a nie wyśmiewali! Zamierzam wieść kiedyś życie jak w raju! To może Rajecka? Rajecka… Brzmi nieźle i nikt nie będzie mnie już łączył z ojcem alkoholikiem i matką histeryczką. A imię? Patrycja? Tak, bo to imię oznacza szlachetnie urodzoną, a ja dziś rodzę się na nowo!”_
Kończąc czytanie, Patrycja mimowolnie ocierała łzy. Ani się spostrzegła, gdy ktoś zapukał do drzwi. Pospiesznie otarła ciemne pozostałości po tuszu do rzęs i nacisnęła klamkę. Na progu stało trzech rosłych mężczyzn.
— Dzień dobry, nowi właściciele wynajęli nas, byśmy wywieźli stąd zbędne rzeczy, czy będzie pani coś jeszcze zabierała z tego mieszkania? — spytał najwyższy z nich.
— Nie. Mam już wszystko — odparła z łagodnym uśmiechem, ściskając w dłoni zielony zeszyt i nabierając w płuca rześkiego, wieczornego powietrza, które zdawało się wypełniać ją teraz zupełnie nową siłą.
CZĘŚĆ PIERWSZARozdział 1
Patrycja Rajecka podjechała swym srebrnym mercedesem na parking pięciogwiazdkowego Hotelu „Molinezja”, w samym sercu Kaszub. Zaparkowała tuż pod wejściem głównym. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona. Pusty prostokąt pozostawiony właśnie dla niej, czekał na jej przyjazd tak, jak o to prosiła. Aśka spisała się jak zwykle na medal — pomyślała, dokonując ostatniego przeglądu swego nieskazitelnego makijażu w lusterku auta. Przeciągnęła usta beżowym błyszczykiem, rozrzuciła pozornie niedbale długie, platynowo miedziane loki na ramiona i spryskała się obficie mgiełką ulubionych perfum. Oczywiście wszystko, jak należy, tylko firmowe. A dokładniej niemieckiej firmy _Dereis_, z którą współpracowała od lat i na kanwie której założyła własną działalność marketingową.
Wyszła z samochodu, wygładzając smukłymi dłońmi idealnie skrojoną na nią kremową marynarkę. Ołówkowa spódnica w tym samym kolorze, kompletnie nie zdradzała śladów zagnieceń, które powinny powstać podczas dwugodzinnej podróży. Patrycja dobierając garderobę na spotkania biznesowe i eventy, zawsze miała na uwadze styl, elegancję, ale i praktyczność danego stroju. Jeżeli wyróżniała się czymś wśród zebranych, to była to elokwencja i klasa sama w sobie. Nigdy nie pozwalała sobie na tandetne ubrania z popularnych sieciówek. Wzorowała się na aktualnych trendach, ale sukienki szyła na zamówienie u krawcowej, by mieć pewność, że jej kreacja nigdy nie zaskoczy jej plagiatem, podczas jakiegoś istotnego wydarzenia. Wyprostowała w talii delikatny złoty pasek, zabrała z siedzenia gustowną ciemno zieloną aktówkę i niewielką torebkę na łańcuszku. Przeszła na tył samochodu, by wyjąć z bagażnika zgrabną walizkę w kolorze aktówki i torebki. Celowo nie ściągała z oczu sporych okularów przeciwsłonecznych, by nie być rozpoznaną już w progu hotelu. Takie sytuacje wcześniej miały już miejsce i zabierały jej sporo cennego czasu, którego z reguły nigdy nie miała. Teraz musiała się przede wszystkim zameldować w recepcji i rozgościć w pokoju, by móc przygotować się do jutrzejszej konferencji i nieco odpocząć.
Dochodziła siedemnasta, gdy przekroczyła próg gustownego apartamentu, który miał być jej domem przez najbliższe dwa dni. Ładnie tu — pomyślała. Może dwa pokoje z aneksem kuchennym i łazienką nie były urządzone w stylu wiktoriańskim, ale czuło się tu czystość i prostą elegancję, którą Patrycja bardzo ceniła. Apartament nadrabiał zdecydowanie pięknym widokiem rozciągającym się z tarasu i okrągłą wanną z jacuzzi. Nalała sobie zimnej gazowanej wody i przysiadła na wygodnym leżaku. Rozejrzała się dokoła. Z jej piętra rozciągał się kojący widok na jezioro okalane lasem. Wszędzie rozchodził się śpiew ptaków, a z daleka dochodziły pluski wody i śmiech dzieci. Zamknęła oczy i schowana pod żółtym parasolem chłonęła atmosferę tego miejsca. Całe napięcie związane ze stresem przed wystąpieniami publicznymi, zaczęło ją subtelnie opuszczać. Wydawało się jej, że nawet na chwilę przysnęła, gdy rozległo się ciche pukanie do drwi.
— Proszę — zawołała przez ramię, patrząc wyczekująco na drzwi wejściowe do apartamentu.
— Witaj! — Od wejścia zawołała smukła szatynka w dresie o kolorze fuksji.
Asia była asystentką Patrycji od ponad roku i świetnie sprawdzała się w swej roli. Odkąd połączyły siły, ich team stał się niezrównany w swej kategorii na północnym terenie kraju. Obie miały apetyt na znacznie więcej i wiele wskazywało na to, że w niedługim czasie go zaspokoją, a Dereis za ich sprawą zwiększy swój zasięg.
— Dawno temu przyjechałaś? — Zapytała Asia nie tracąc uśmiechu.
— Może godzinę temu, dziękuję za miejsce parkingowe. Nie wiem jak to robisz, że wciąż ci się to udaje mimo natłoku aut! — Odparła z uznaniem Patrycja.
— Mam swoje sposoby — mrugnęła do niej porozumiewawczo.
— Zejdziesz dziś na kolację, by się trochę rozejrzeć? — Zainteresowała się Aśka.
— Oczywiście, głównie dlatego chciałam być tu już dzisiaj — odpowiedziała Patrycja rozciągając się leniwie na leżaku.
Asia podeszła do aneksu kuchennego i z lodówki wyjęła dwa małe Martini. Wyciągnęła lampki, lód w kostkach, a z kieszeni wyjęła lionkę. Pati patrzyła z uznaniem na jej poczynania. Asia zawsze wiedziała czego najbardziej trzeba swojej szefowej. Podeszła do Patrycji i podała jej delikatny trunek.
— Za morze nowych rejestracji! Oby ten wyjazd zapewnił nam co najmniej połowę społeczności MLM! — Wzniosła toast Joanna, stukając swoją lampką w kieliszek Patrycji.
— Bardzo dobre życzenie! Oby się spełniło! — Odrzekła z uśmiechem, włączając ekspres do kawy i dziękując w duchu, że hotel nie szczędził na takich uciechach.
Nie wyobrażała sobie dnia bez kawy i nie mogła być to podrzędna dawka kofeiny. Pod tym i nie tylko tym względem, była niezmiennie wybredna.
— Zmykam do siebie. Za godzinę widzimy się na dole, weź telefon, zaprowadzę cię do najbardziej intratnego stolika. Wyczułam już towarzystwo! — Ponownie mrugnęła do Patrycji porozumiewawczo.
— Tak jest! — zasalutowała teatralnie Pati, a Aśka zniknęła za drzwiami.
Patrycja poszła do łazienki i napuściła sobie wody do wanny, nie szczędząc przy tym płynu do kąpieli o zapachu tropikalnym. — Ten hotel podoba mi się coraz bardziej — podsumowała w myślach i włączyła muzykę relaksacyjną w telefonie.
Po kąpieli, nałożyła delikatny makijaż i poprawiła fryzurę. Upinając niesforne miedziane loki w finezyjny, choć luźny kok na czubku głowy. Oczy podkreśliła delikatnym złotym cieniem, ale ustom nie skąpiła matowej szminki w kolorze dojrzałej brzoskwini. Odrobina różu na policzkach dodała jej dziewczęcego uroku. Wsunęła się w mocno dopasowaną, lecz niewyzywającą sukienkę w kolorze butelkowej zieleni i białe botki w stylu kowbojek, które pięknie eksponowały jej smukłe łydki. Zadowolona ze swojego odbicia w lustrze, opuściła apartament i skierowała się do sali bankietowej w dolnej części hotelu, jednocześnie wybierając numer do Asi.
Gdy schodziła szerokimi schodami w dół, dostrzegła Aśkę, która przy barze sączyła kolorowego drinka z parasolką. Joanna, która była w wyśmienitym nastroju, przywitała się ponownie z Patrycją, całując ją w policzek i wskazując miejsce obok siebie. Usiadły na chwilę. Pati pozwoliła sobie na drinka polecanego przez dobrze zbudowanego i uśmiechniętego barmana, słusznie czując, że to pomoże jej się zrelaksować. Kobiety przez chwilę rozmawiały, po czym podziękowały za drinka i przeszły na salę główną.
Szwedzki bufet sprzyjał ogólnej integracji. Niektórzy prezentowali się wytwornie, w garniturach i wieczorowych sukniach, a inni wręcz przeciwnie, w dresach i szortach, przemykali pomiędzy wciąż uzupełnianymi przez kelnerów półmiskami z jedzeniem. Wybór dań był ogromny, począwszy od apetycznie pachnących potraw ciepłych, po zimne przekąski. Całości dopełniały finezyjnie podane różne rodzaje ciast na paterach i kosze pełne egzotycznych owoców. Na sali panował nieustający gwar, a z głośników sączył się delikatny jazz. Kobiety spojrzały na siebie i uśmiechnęły się zadowolone z wyboru tego miejsca na konferencję. Patrycja kolejny raz mogła pogratulować sobie odwagi i pomysłowości. Już wiedziała, że ta inwestycja okazała się udana. Podczas, gdy inni z jej branży zachowawczo podejmowali współpracę z firmą deklarując, że odtąd będą robić „własny biznes”, ona wiedziała, że standard działań nie wystarczy, by osiągnąć sukces przez duże „S”. Trzeba było wykazać się nie lada kreatywnością i wytrwałością, aby osiągnąć poziom błękitnego dyrektora w przeciągu zaledwie trzech miesięcy. Co prawda byli i tacy, którym udało się osiągnąć to jeszcze szybciej, ale po pierwsze nie miało to miejsca w Polsce, a po drugie nawet jeśli się to komuś udawało, to po maksymalnie pół roku tracili swoją pozycję.
Patrycja bardzo wnikliwie przeanalizowała te dane i błyskawicznie wyciągnęła wnioski. Wiedziała, że aby zdobyć szczyt w tej branży, będzie musiała wyjść poza kanony i dać z siebie więcej. Tak też było. Po niespełna roku założyła już własną działalność i zmieniła profil dotychczasowych działań. Branża multi level marketingu jawiła się jej jako ogromna szansa. Stwierdziła, że jest to jej droga zawodowa, którą będzie podążać. Nie chciała jednak uzależnić się od jednej firmy i być zdana na jej łaskę i niełaskę, choć z Dereis łączyło ją najwięcej. Dla pewności jednak, utrzymywała konta uprzywilejowanego klienta w kilku innych firmach. Dzięki temu miała porównanie i możliwość błyskawicznego przeniesienia własnej struktury współpracowników pod inną banderę, a docelowo stworzenia własnej linii produktów. Budowała wokół siebie nie tyle zespół ludzi, co prawdziwe imperium, nad którym nie byłaby w stanie panować sama. Dlatego zatrudniła Joannę. To jednak okazało się niewystarczające i coraz częściej jak bumerang wracał do niej pomysł, by zatrudnić jeszcze kogoś i to jak najszybciej.Rozdział 2
Nazajutrz, w czwartek Patrycja obudziła się tuż przed siódmą rano. Kolacja poprzedniego dnia przedłużyła się do północy, ale dzięki obecności na niej, Patrycja wyrobiła sobie zdanie na temat potencjalnych kontrahentów. Obserwowanie osób z branży było jednym z jej ulubionych zajęć. Bardzo lubiła analizować zachowania ludzkie, powody dla których ktoś wiązał nadzieję z tym właśnie zajęciem i skąd czerpał inspirację. Podczas wieczornego spotkania, niektóre osoby w sposób zdecydowany wyróżniały się poprzez żarliwe rozmowy w małych grupkach, poświęcone tematom zawodowym. Bardzo ją to ucieszyło i dawało nadzieję na obiecującą współpracę. Szukała osób, które tak jak ona, mają skonkretyzowaną wizję swego życia i wiedzą doskonale do czego zmierzają. Podczas części nieoficjalnej widziała, jak Joanna uwija się skrzętnie, odziana w sympatyczny uśmiech i przemierzająca dzielnie między stolikami, nawiązując coraz to nowe relacje. — I o to właśnie chodzi — myślała patrząc na jej profesjonalizm. Rozwój Asi bardzo ją cieszył, ponieważ jej kompetencje przysłużą się wspólnemu dobru. Aż dziw brał, że dotąd Joasia z nikim nie związała się na stałe. Zgrabna, inteligentna szatynka o ujmującym, ciepłym spojrzeniu i szczerym uśmiechu, musiała podobać się płci przeciwnej, a wśród kobiet budzić zazdrość. Patrycja jednak wykalkulowała sobie dokładnie, że właśnie taka osoba na stanowisko jej asystentki będzie nadawała się idealnie. Asia zaś, skrupulatnie udowadniała to każdym powierzonym i możliwie świetnie wykonanym zadaniem. Tak było i tym razem.
Konferencja przebiegła w świetnej atmosferze, a jej uczestnicy okazali się nader głodni wiedzy i żądni współpracy. Ich zapał i liczne rejestracje do firmy Dereis, świadczyły o tym, że obie dobrze wykonały wczoraj swoją pracę. Oczywiście bez Asi Patrycja nie poradziła by sobie tak sprawnie. Niezmiennie była jej wsparciem. I tym razem spisała się koncertowo.
Podchodziła do Patrycji z uśmiechem na twarzy, zwiastującym satysfakcję. Patrycja rozsiadła się wygodnie w szerokim fotel na holu „Molinezji” i wskazała drugi fotel Joannie. Czekała już na nią latte macchiato, przygotowane tak, jak lubiła.
— I jak? — spytała proforma szefowa.
— Wspaniale. Czterdzieści osiem nowych rejestracji, w tym uwaga, uwaga! — Już trzydzieści siedem zrealizowanych zamówień z dolnym progiem kwalifikacyjnym — odrzekła dumnie Joasia.
— Brawo ty! Dobra robota! Może coś z tego będzie… — Podsumowała z rezerwą Patrycja.
— Och Ty i ten twój racjonalny pesymizm! — Obruszyła się ze śmiechem Aśka.
— To nie pesymizm, tylko sucha wiedza i kalkulacja wyniesiona z pięcioletnich studiów na kierunkowych marketingu i tyleż samo lat doświadczenia! — Udała obrażoną, a Asia pokręciła tylko teatralnie głową.
— Tobie wprost nie da się dogodzić! — Dodała z uśmiechem asystentka.
— Da się. Pokaż co tam dzierżysz dzielnie w dłoni, bo wiesz doskonale, że to mnie bardziej interesuje niż ilość rejestracji — powiedziała rzeczowo Patrycja.
— Wiem, wiem, od ryb ważniejsza jest dobra wędka! — Z niechęcią Aśka wyrecytowała zdanie, które szefowa zwykła jej powtarzać, ilekroć poszukiwały nowych i sensownych rekrutujących.
Tym razem Patrycja zażyczyła sobie, by Joanna wyłowiła z tłumu pretendentów o konkretnych preferencjach, wpisujących się w aktualny target. Pojedyncze rejestracje do firmy i lojalni klienci byli oczywiście istotni dla Patrycji, ale najbardziej zależało jej na liderach, którzy rozwiną skrzydła pod jej pieczą i będą mnożyć kolejnych networkerów. miała przy tym silne przekonanie o tym, że jej działania są słuszne, ponieważ oferuje ludziom nie tylko bardzo dobrej jakości produkt, ale i duże możliwości zarobkowe.
Joanna wyprostowała się i odwróciła listę w stronę Patrycji, jednocześnie referując.
— Jest dokładnie tak, jak chciałaś. Oto oni. Nasi przyszli super rekruterzy!
Patrycja wzięła od niej listę i starannie ją złożyła, wsuwając do swojej aktówki. Uniosła w geście toastu do góry swoją kawę, Asia zrobiła to samo i tylko się uśmiechnęła. Joanna wiedziała doskonale, że w chwilach, w których Patrycję rozpierała radość, emocje skrywała głęboko i nie epatowała nimi. Obie jednak wiedziały, że w tym momencie zmienia się ich zasięg pracy, a opanowanie rynku nie tylko polskiego, ale i europejskiego jest już tylko kwestią czasu. Krótkiego czasu.Rozdział 4
Kawiarnia tętniła przytłumionym gwarem. Dochodziła czternasta, ludzie zbierali się powoli na popołudniowej kawie. Maks zaprosił Patrycję na piętro kawiarni, skąd rozciągał się widok na deptak. W tle grała delikatna muzyka, a wewnątrz unosił się słodki zapach ciast i tortów. Zamówili cafe latte i zarekomendowany przez Maksyma torcik bezowy z malinami. Smakował rzeczywiście wybornie, rozpływał się w ustach i doskonale komponował z aromatyczną kawą, która mimo piankowej konsystencji uderzała swą intensywnością w podniebienie. Kofeina wprost zaczęła tańczyć w ich żyłach. Patrycja rozpromieniła się nieco i zdawała się stopniowo rozluźniać w towarzystwie prawnika, który nieprzerwanie opowiadał o swojej pracy i hobby. Wsłuchiwała się w niego intensywnie, co rusz taksując go dyskretnie wzrokiem. Nie dało się ukryć, że Maks robił na niej niebagatelne wrażenie, jako mężczyzna. Niepostrzeżenie w pewnym momencie zamilkł i spojrzał na Patrycję wyczekująco.
— Tak? Coś nie tak? — Spytała wyraźnie speszona ciszą i jego pytającym wzrokiem.
— Czekam, aż mi odpowiesz — uśmiechnął się i wrócił do delektowania się tortem.
— Przepraszam, zamyśliłam się. Nie dosłyszałam pytania, aż mi głupio — zaczerwieniła się.
— O czym tak myślisz królowo? — Zapytał rozbawiony i zaintrygowany, a kosmyk jego czarnych włosów opadł niesfornie na czoło, przysłaniając nieznacznie jego błyszczące, zielone oczy.
— Do królowej mi daleko, a myślę o… pracy — podsumowała.
— Jesteś taka, wyniosła, pozornie wyniosła, stąd ta królowa. Po co myśleć o pracy poza nią? — Zapytał całkiem przytomnie.
— Kocham swoją pracę! Nie mam z nią problemu, ale lubię myśleć o tym, jak się w niej bardziej rozwinąć i chyba mam pewien pomysł — zasępiła się, zatrzymując na dłużej łyżeczkę w ustach i przeciągle ją oblizując, co było zapewne nieplanowanym silnie erotycznym gestem, wynikającym bardziej z jej zamyślenia, niż z wyważonej kokieterii.
— Kochać, to można mężczyznę, ale pracę?! — Żachnął się Maks.
— Ja kocham swoją pracę, dlatego mnie nie męczy. A w miłość damsko męską nie wierzę — skwitowała zaczepnie Patrycja, uśmiechając się prowokacyjnie i wyraźnie odzyskując swój rezon.
— Nie wierzę… A to może w miłość kobiety i kobiety wierzysz? — Podjął dyskusję Maks.
— Owszem, kochałam swoją babcię, a ona mnie — powiedziała uśmiechając się teatralnie.
— Wiesz, co miałem na myśli — odparł, prostując się na krześle, a jego śnieżnobiała koszula doskonale podkreśliła naprężony tors, co Patrycję ponownie zbiło z tropu.
— Nie wierzę w miłość, po prostu — powiedziała takim tonem, który nie znosił sprzeciwu.
— A w seks? — Rzucił Maksym prowokacyjnie, zanim zdążył to pytanie przemyśleć. Patrycja oblała się na dobre purpurą, co dało mu prawo sądzić, iż ta sfera nie jest jej tak obojętna, jak usiłuje to zamanifestować.
— Muszę już iść — drżącym głosem powiedziała, patrząc nerwowo na zegarek.
— Spokojnie, opowiedz mi o tej swojej koncepcji pracy. Co ci tam chodzi po głowie? — Powiedział do niej wyciszonym, ciepłym głosem, nachylając się ponad stolikiem i prawie niezauważalnie musnął jej dłoń, oplatającą wysoką szklankę z kawą.
— Dobrze, ale to nie zmienia faktu, że i tak muszę się zbierać niebawem. Ty na pewno też? Zadała pytanie, ale bardziej po to, by utwierdzić się w swoim zamyśle opuszczenia lokalu i nie prowokowania dłużej losu.
Zamówili jeszcze dzbanek zielonej herbaty z pigwą i kruche ciasteczka ze słonecznikiem. Patrycja opowiadała z zapałem o tym, jak budowała swój zespół sprzedażowy od dwóch lat, a wcześniej robiła rekonesans i szlifowała wykształcenie powiększające jej kwalifikacje w zakresie marketingu, zarządzania i sprzedaży. Była swoistym połączeniem coacha, mentorki, liderki i przyjaciółki, za którą kobiety podążały chętnie i tłumnie, windując z miesiąca na miesiąc jej wyniki, przy okazji same się rozwijając. Maksym słuchał jej w skupieniu i chwilami zastanawiała się, czy robi to z grzeczności, czy może z wyuczonej pozy prawniczej, lub zwyczajnie zaintrygowała go sobą. Zachęcona jego uwagą, niepostrzeżenie przedstawiła mu swój zamysł stworzenia cyklu szkoleń dla kobiet, które zaczynają się przymierzać do współpracy z firmami MLM, ale nie mają jeszcze sprecyzowanej wizji, jaka dokładnie miałaby być to firma i dlaczego z tą branżą miałyby wiązać swą przyszłość. Patrycja, która od dawna obserwowała rynek zarówno polski, jak i zagraniczny, opowiadała Maksowi o nieuczciwych praktykach stosowanych przez różne firmy, naciągające młode, naiwne kobiety na zaangażowanie za psie pieniądze. Czuła niepohamowaną wolę podzielenia się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi. Co ciekawe, nie zależało jej wcale jedynie na tym, by podkreślić jak wspaniałą firmę wybrała ona sama i dlaczego nią współpracuje. Patrycja chciała najzwyczajniej w świecie ostrzec inne kobiety przed podejmowaniem pochopnych decyzji i pokazać konsekwencje złych wyborów. Referując swój pomysł Maksymowi, przeniosła się w inny, swój bezpieczny świat, który znała tak doskonale.
Słuchał jej urzeczony i doznawał z chwili na chwilę coraz większego olśnienia. Ta kobieta dotąd jawiła mu się jako niemrawa, milcząca posępna i wyniosła matrona, która wszystkich traktuje z góry, sama nie mając nic do powiedzenia. Jakże się pomylił! Jego wola bliższego poznania Patrycji osiągnęła apogeum, gdy schyliła się pod stół, chcąc podnieść swój telefon, który jej spadł, podczas zbyt intensywnej gestykulacji. Zerwał się, by jej w tym pomóc i ich oczy spotkały się na wysokości blatu stołu w bliskiej odległości. Jej źrenice niebezpiecznie się zwiększyły, a pełne piersi, kształtnie przelały się pod obcisłą miękką bluzką, w kolorze pudrowego różu, torując sobie miejsce w wycięciu dopasowanej lnianej kremowej marynarki. Dopiero teraz zauważył, że nie miała na sobie stanika, a schylając się po torebkę, na jej ołówkowej spódnicy nie odnotował też odciskającego się kształtu majtek, co doprowadziło go do szaleństwa. Nie dał jednak nic po sobie poznać, starając się w myślach przywołać stertę akt sprawy, która na niego czekała, by wyciszyć swoje nabrzmiałe myśli. Patrycja zauważyła jednak jego zmieszanie i nieoczekiwanie idąc przed nim, wychodząc z kawiarni odwróciła, a on niemal na nią wpadł. Uniosła wzrok do góry wychwytując jego łapczywy wzrok i jakby nigdy, nic zaskoczyła go tak bardzo, że przez chwilę zaniemówił.
— Kawa była bardzo dobra. Tort również. Jeśli masz ochotę, chciałabym się zrewanżować kolacją. Dziś u mnie. Zadzwoń — i nie czekając na odpowiedź podała mu swoją wizytówkę, wsiadając do swojego mercedesa i odjeżdżając, zanim zdążył wyszeptać bardziej do siebie, niż do niej — dobrze.