- W empik go
Lira polska. 6 - ebook
Lira polska. 6 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 249 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patrzyłem jak zwinnie, polotnie, wesoło
Po sali tanecznic plątało się koło;
I jabym pohulał, ale w innej dobie,
W południe, w dzień jasny, – na grobie.
Rodzinne me duchy – to dla mnie są pary,
Niech wstaną i w wieńce się splotą;
O! ja się tam wsunę z pijaną ochotą,
W tańczące, pokrewne mi mary!
Bo tutaj śród ludzi – oddechem szatana
Owiałbym panieńskie gorsety,
I w piersiach bym utkwił źrenice – sztylety,
W objęciach martwicą – by padła "Kochana;"
A szkielet nieczuły bez szwanku uścisnę,
I utnę hołubca i huknę i świsnę;
Radością szatańską wykrzywię uśmiechy,
I doznam szalonej śród tańca uciechy!
Franciszek Żygliński.KRAKOWIAK. Biegnij za mną koniku od nocy do rana, Staniemy u dziewczyny, tam ci dadzą siana, Dadzą ci dużo owsa, w źródełku napoją, Pogłaszcze cię dziewczyna, która będzie moją. Żaden mi dziarski chłopak nie stanie na drodze, Cztery konie na jednym lejcu dzielnie wodzę. Żaden mię wóz z Krakowa, gdy jadę, nie minie W tobie dopiero pierwszej kocham się dziewczynie. Powiedzże mi dziewczyno, czy jestem lubiony, Wyskoczy po podwórku ze mną konik wrony, Podkówki sypną ognia, krakowiak pohasa I pięćdziesiąt kółeczek zabrzęknie u pasa. Lubi zima na karpach, a wiosna w dolinie, Kasiu, kiedy bez ciebie nędzny dzień mi płynie, Powiedzże mi matulu, kiedy Kasia moją, Bo się smucę, i smutne moje konie stoją. Niemasz nic piękniejszego nad słońce na niebie I na ziemi piękniejszej dziewczyny od ciebie; A kiedy słońce zgaśnie, noc pola zamroczy Pomiędzy nami świecą twoje lśniące oczy. Przestań już skrzypicielu! bo mojej dziewczynie Po rumianych jagodach czysta rosa płynie, I matka na nią mruga, że już czas dodoma, Muszę ją odprowadzić, bo noc niewidoma. Wincenty Reklewski. Z DAWNYCH WSPOMNIEŃ.
I.
POZNANA.
Widziałem cię!…
Ślicznaś – jak kwiat ręką wiosny pieszczony!
Tak ślicznaś, że gdybym.. mych myśli cię obrał królową,
To z skarbów tej ziemi nie umiałbym złożyć korony,
Co mogłaby godnie nad dumną twą zaświecić głową!
Doprawdy, żeś piękna!…
Lecz – przebacz, gdy mnie się wydaje,
Że blask twej źrenicy gasnącym połyskiem już płonie –
Że w sercu twem zimno, jak w sercu, co bić już przestaje –
I wiara z modlitwą już zdawna zamarły w twem łonie!
Daremnie twój uśmiech i straszy i wabi z kolei…
O! nie łudź uśmiechem!…
I głos twój, niby tak rzewny, –
Dla czyjejź on duszy grał kiedy pieśńsłodką nadziei?
Ty sama wiesz o tem – kapłanko, w purpurze królewny!
Jednakże… gdybyś mi choć zimną tę chciała dać rękę,
Gdybyś mnie… ach pewnym, tych ust swych darzyła wyrazem, –
Na ogień bym poszedł za tobą! na śmierć i na mękę!
I umarłbym z twoim – w pamięci i w serca – obrazem.
II.
WYSŁUCHANY.
Rozkołysana tobą moja lira
Czemuż mi w ręku tak nieśmiało brzęczy?
Ja chciałbym śpiewać, – a ona mi jęczy
I rzewnym płaczem powietrze rozdziera!
Rozkołysana tobą moja lira
Czemuż tak dzwoni cicho i żałośnie?
Każdy dźwięk strun jej w żywą skargę rośnie!…
Łzy wilżą oczy dawnego satyra!
…………………
Czy ty się śmiejesz ze mnie? czy też trwożna
O własne serce, trwogą trapisz moje, –
Że ja się prawie patrzeć na cię boję,
Kobieto święta! i razem… bezbożna!?
Rozkołysana tobą moja lira
Czemuż mi samą żałobną pieśń nuci?
Światło ją smuci – i ciemność ją smuci –
I wszystko smuci! – i grając, zamiera!
Kapłanko moja! ty, różowe usta
Maszże ty na to, by szeptać mi niemi
Blade frazesy tylko, – perłowemi
Błyszcząc ząbkami, jak aktorka pusta?
Zwodnico! klęknąć-że przed tobą trzeba,
By módz do wiary skłonić twoją, duszę?
Klęknąłem! – patrzcie! – i modlić się muszę
Do serca, które wypiera się nieba!
Rozkołysana tobą moja lira
Czemuż… ach, czemu… czemu, – pytam jeszcze…
…Nie wiem, co mówić!… przeczucie złowieszcze,
Że ty mnie zwodzisz, – rozum mi odbiera!
…………………
Czyś ty co rzekła teraz, o kochana!
Bo mi się zdało, że twe słowa słyszę?…
Ciszej!…
– Ach! wiatr to suchy liść kołysze,
I spadła z drzewa gałązka złamana…
Jakiś dźwięk słodki zadzwonił tam w górze,
A ja to wziąłem za wyrazy twoje…
Dwa błyski, niebios rozwarły podwoje
Jam myślał, że to twoje oczy duże…
O mówże!… mów już!…
Takie krótkie słowo!…
Jeden szept!… Kochasz? – nie kochasz, kochana?
Patrz! jak na ciebie lira rozdąsana
Miota się…
– Kochasz?…
O moja królowo!
Bogumił Aspis.ROZKOSZ I BOLEŚĆ.
Jeśliś szczęśliwa – nie zajrzę ci wcale,
Nad nieszczęśliwą – ja się nie użalę;
Bo, jak dziecięcia, mój stalowej duszy
Uśmiech zarówno ze łzą nie poruszy.
Rozkosz i boleść jak światło i cienia –
Jak ciepło, zimno – to czcze tylko brzmienia.
Każda z nich własnem, nie istnąca życiem,
Jedynie drugiej istnieje odbiciem.
Jeżeli zdołasz, zapomnij na chwilę
Pojęć od ludzi wyuczonej treści;
A teraz okiem rzuć po ziemskiej bryle,
I rozdziel miana: rozkoszy, boleści!…
Rozkosz cudownie zrazu serce poi,
Wonią i blaskiem cudownie dni stroi;
Aleć zaledwie człowiek doń przywyknął
Cała jej błogość, cały urok zniknął.
Blask jej z dniem każdym przyświeca mniej jaśnie,
Ciepło niebieskie coraz bardziej gaśnie;
Wreszcie, pierś zimnym przygniata kamieniem –
Wczorajsza rozkosz staje się cierpieniem
Boleść, straszliwie zrazu serce toczy,
Gorzkiemi łzami zrazu oko broczy;
Lecz skoro człowiek raz do niej przywyknie,
Cała jej srogość, ciężar cały niknie.
I z czasem w serce tak się ona wpije,
Że z nią człek lubo, jak z kochanką żyje;
I jak z kochanką tak chętnie się pieści
I jak w rozkoszy – smakuje w boleści.
Ja sam, co jeszcze przed niedawnem latem
Takem się silił, by boleść odegnać
Od młodej duszy – dziś snadniej ze światem
Przyszłoby mi się, niźli z nią, pożegnać.
I gdyby dzisiaj samo szczęście wasze
Do ust mi swoją nachylało czasę,
To jabym dłonią odtrącił ją hardą,
Jabym ją zdeptał z uśmiechem i wzgardą…
Rozkosz i boleść – jak światło i cienia –
Jak ciepło, zimno – to czcze tylko brzmienia.
I ten szalony kto za pierwszą goni,
I ten szalony, kto się drugiej chroni.
Roman Zmorski.DUMKA.
Męka po męce – o gorzki świat,
Tak gorzki jako piołunu kwiat;
A kiedyś ssałem przeczyste miody
Dzieckiem – na ustach matki-przyrody
Czemuż och! dzisiaj, nie tak jak wprzód
Na ustach słodki gdzieś zniknął miód;
Bo słońca ciepło nie grzeje pszczółek
Gdzieś pierzchły z swoich rodzinnych ziółek.
Dzisiaj sierota! w oku lśni łza
Co nicią wspomnień od serca drga;
Na jawie, we śnie gonią westchnieniem
Za jakąś marą, widziadłem, cieniem.
I czegoś szukam! i nie wiem gdzie
Czym widział jawą, czy tylko w śnie,
Śniłem, tak śniłem! cuda a pieśni,
Nigdy ich, nigdy, serce nie prześni.
Dzisiaj sierota! do tego sam
smutną nutę pieśni me gram;
Bom miał słoneczko – dziś tylko cienie
Matkę i braci – dziś ich wspomnienie.
Męka po męce – bo wspomnień wąż,
Zatrutem żądłem kaleczy wciąż!
A oko widzi; groby, mogiły
Otwarte, jak się wczoraj wyśniły!
O Matko moja i miła Brać,
Gdzieście najmilsi, o dajcie znać!
Tęsknię i niema – tylko piosenka
Bolesnem echem do was pojęka!
Ona mi jedna została tu,
Umie skołysać serce do snu;
A we śnie ciągle i ciągle dzwoni:
Obaczysz Matkę w ojczystej błoni.
Dziś zabłąkanej daleko gdzieś,
Wietrze sierocą piosenkę nieś
O niechaj zabrzmi z ojczystej strony,
Śpiew mój sierocy, śpiew mój stęskniony.
Matce i Braci piosenko graj,
Jak po nich tęskni rodzinny kraj,
O niechaj wrócą! – jak dziecku wprzody
Przyniosą słodkie, ojczyste miody:
Wtedy o! wtedy niech piosnka ma
Jak serce, struną wesela drga;
I niechaj słodko jak miodna pszczółka.
Brzęczy i dzwoni z ziółek na ziółka:
A dzisiaj smutniej, o! smutniej dzwoń
Przez pustą – moją – rodzinną błoń!
I leć, ej polec – do Braci w dali,
Może się który ciebie użali!
Franciszek ŻyglińskiDRZYM SOBIE DUSZO!
Drzym sobie duszo! Co ci do tego,
Że tam myśl czyjaś po niebie lata,
Że ktoś ciekawy początku swego
Ze starych kurzów groby obmiata –
Woła do życia umarłych ludzi,
Jądro granitu myślą przewierci,
Wszystko obnaży, wszystko obudzi,
I z tego wróży – życie po śmierci.
Życie po śmierci? Drzym sobie duszo;
Czyż może to być, czego już niema?
Kiedy raz umrzesz, już cię nie wzruszą
Łagodność Abla, lub złość Kaima.
Bo śmierć po życiu i śmierć przed życiem,
A między niemi maligny chwila,
To wszystko – serca nazwano biciem,
To życiem zowią – człeka-motyla.
Drzym sobie duszo! co cię ma budzić
Oko dziewicy miłe, ułudne,
Trzebaż się palić, by potem studzić
W dłoń szczerą chwytać dłonie obłudne?
Drzym sobie duszo! o tyś nie śpiąca
Spłonęła ogniem, od zimna skrzesła,
Tyś sama w sobie jasna, gorąca,
Tobie nie trzeba zimna ni ciepła.
Ty sobie możesz stworzyć co zechcesz
Mar fantazyjnych ośnuć się wiankiem,
Ty gdy przyrodę myślą połechcesz
Milej ci niż dziewicy z kochankiem.
Co ci do tego, że tam grom pali,
Że jesień wichrzy, lub śniegi pruszą,
Ty na promykach zapachów fali
W pieluchach marzeń – drzym sobie duszo!
Edmund Wasilewski.DLA Z. M.
Gdzie nie byłem, gdzie nie zajdę,
Ziemię schodząc wzdłuż i wszerz,
I gdzie kościom pościel znajdę,
Ty jedyny Boże wiesz!
W pas stepowe bujne trawy,
Cytrynowych gajów chłód.
Miasta pełne gwaru, wrzawy,
Gór olbrzymów wieczny lód;
I bezwodnych pustyń skwary,
I mórz rozhukanych toń,
Jak przeszłości senne mary
Oblęgają moją skroń.
Tyle przeminęło lasów,
Tyle przeminęło pól!
Ale z falą szybką czasów
Nie przeminął jeden ból.
Głowę moją szron ośnieżył,
Z młodych lat mi oschła łza;