Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Lis przechera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lis przechera - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 249 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PIEŚŃ PIERW­SZA

W Zie­lo­ne Świąt­ki, kie­dy wio­sna miła

Pola i lasy zie­le­nią okry­ła

I po­śród kwia­tów won­ne­go bo­gac­twa

Od­ży­ły pie­śni ra­do­sne­go ptac­twa,

Król Lew dwór zbie­ra i wzy­wa wa­sa­le,

Co spie­szą ze­wsząd dum­nie i wspa­nia­le;

Więc Żu­raw Bro­dzisz z Kra­ską w pierw­szej pa­rze,

Za nimi inni świet­ni dy­gni­ta­rze,

Gdyż król za­mie­rza od­być wal­ne roki.

Ja­wią się wszy­scy, ni­ski i wy­so­ki,

Ni­ko­go nie brak. Nie wi­dać jed­ne­go:

Lisa Prze­che­ry. Na­ro­bił moc złe­go,

Więc pil­nie świa­tła i dwo­ru uni­ka.

Al­bo­wiem nie ma pra­wie do­stoj­ni­ka,

Co za swą krzyw­dę od­pła­ty nie szu­ka,

Oprócz bra­tan­ka, Ko­sma­cza Bor­su­ka,

Z któ­rym Lis nie wszedł w krzyw­dzą­ce za­tar­gi.

Wilk Sro­gosz pierw­szy roz­po­czy­na skar­gi
I w swych krew­nia­ków i przy­ja­ciół kole
Przed Kró­lem swo­ją roz­ta­cza nie­do­lę:
„Wład­co! Niech ła­ska two­ja mnie wy­słu­cha!
Je­steś wiel­kie­go, szla­chet­ne­go du­cha,
Spra­wie­dli­wo­ści wszem da­jesz do­wo­dy,

Więc też i mo­jej uli­tuj się szko­dy!

Żonę wy­szy­dził mą Lis wie­lo­krot­nie

I moje dzie­ci obry­zgał sro­mot­nie

Swym żrą­cym mo­czem tak, że dziś z nich tro­je

Wal­czy z śle­po­tą! Bied­ne dzie­ci moje!

Rzecz wy­szła na jaw, lecz gdy w da­nej po­rze

Miał sta­nąć w są­dzie, ukrył się w swej no­rze.

Spra­wy te zna­ne są wszyst­kim do­ko­ła.

Nie spi­sać tego i na skó­rze woła,

Jak mi ten nie­cny łotr dał się we zna­ki.

Za­mil­czę o tym. Lecz sro­mo­ty ta­kiej

Jak bez­cześć żony nie pusz­czę mu pła­zem!

Ze­msz­czę się, choć­bym miał ży­cie dać ra­zem!"

Po smut­ku peł­nej Sro­go­sza prze­mo­wie
Wy­stą­pił Pie­sek, co się Fi­luś zo­wie,
I rzekł, jak, bie­dak, na zi­mo­we cza­sy
Za­cho­wał so­bie ka­wa­łek kieł­ba­sy,
A Lis mu ukradł ją. Wte­dy Kot Mru­czek
Wy­sko­czył gniew­ny i rzekł: „Lisa sztu­czek,
Do­stoj­ny Kró­lu, każ­dy czu­je skut­ki,
Lecz ty naj­wię­cej! Wiel­ki czy ma­lut­ki,
Bar­dziej się jego niź­li cie­bie boi.
Fi­luś zaś krę­ci tro­chę w skar­dze swo­jej:
Bo rzecz ta dzia­ła się daw­no ogrom­nie,
A ta kieł­ba­sa na­le­ża­ła do mnie.
Raz mysz­ko­wa­łem nocą koło mły­na;
Mły­nar­ka spa­ła; wy­znam, moja wina,
Wzią­łem kieł­ba­skę; je­śli Fi­luś pra­wo
Ma do niej ja­kie, to za moją spra­wą."

Wte­dy wy­stą­pił Żbik mó­wiąc: „Słów szko­da!
Wszyst­kim wia­do­mo jest, nikt nic nie doda:
To zło­dziej, zbój­ca! Po­wia­dam to śmie­le.
Sprząt­nął­by wszyst­kich was, z Kró­lem na cze­le,
Za kęs ka­pło­na! Łotr pierw­szy pod słoń­cem!
Cóż zro­bił wczo­raj z Sza­ra­kiem Za­ją­cem,
Któ­re­mu krzyw­dzić ni­ko­go się nie śni?
Kła­miąc po­boż­ność, chciał go uczyć pie­śni
Ko­ściel­nych, któ­re ksiądz każ­dy znać musi.
Le­d­wo za­czę­li, cap! za kark i dusi
Cne­go Sza­ra­ka, gwał­cąc po­kój sro­go
I glejt kró­lew­ski. Prze­cho­dzi­łem dro­gą,
Sły­szę za­czę­ty śpiew, co wnet za­mie­ra.
Zdzi­wio­ny zbli­żam się, a Lis Prze­che­ra
Tłam­si Sza­ra­ka. Zgi­nął­by bez mo­jej
Po­mo­cy. Pa­trz­cie, w świe­żych ra­nach stoi!
Scier­pi­cież, Kró­lu, i wy, tu przy­tom­ni,
Aby łotr dep­tał po­kój, a po­tom­ni,
Co świę­te pra­wo czczą i spra­wie­dli­wość,
Wy­rzu­tem wam tę czy­ni­li ze­lży­wość?"

Na to Wilk Sro­gosz: „Bo­daj zgi­nął mar­nie!
Je­śli te zbrod­nie ujdą mu bez­kar­nie,
To wkrót­ce sa­dła za skó­rę na­le­je
Każ­de­mu, że się na­wet nie spo­dzie­je!"
Ko­smacz, bra­ta­nek Lisa, głos za­bie­ra
I dziel­nie bro­ni stry­ja, choć Prze­che­ra
Zna­ny był wszyst­kim: „Praw­dą jest przy­sło­wie,
Że wróg, Sro­go­szu, po­chwa­ły nie po­wie.
Więc się twym sło­wem mój stryj nie ucie­szy.

Lecz gdy­by sta­nął tu, wśród na­szej rze­szy,
W ła­skach kró­lew­skich, w gar­dle by ci ko­ścią
Sta­nę­ły bred­nie, któ­re tu ze zło­ścią
Dzi­siaj od­grze­wasz, a prze­mil­czasz skry­cie
Krzyw­dy, coś nimi za­tru­wał mu ży­cie.
A więc opo­wiem: Wia­do­mo ogól­nie,
Że­ście za­war­li so­jusz, aby wspól­nie
Dzia­łać w bra­ter­stwie. Wsku­tek tej umo­wy
Stryj mój za cie­bie omal nie dał gło­wy.
Raz w zi­mie ryby wiózł chło­pek pół­ko­szem.
Chcia­łeś skosz­to­wać, lecz nie śmier­dząc gro­szem,
Ra­dzisz się stry­ja. Ten, ku twej wspo­mo­dze,
Uda­jąc tru­pa, kła­dzie się na dro­dze.
Spraw­ka zu­chwa­ła! Bo na wi­dok zwie­rza
Chłop nóż wy­cią­ga i już cios wy­mie­rza.
Lecz że Lis nie drgnął, na wóz go woź­ni­ca
Rzu­ca i z góry fu­trem się za­chwy­ca.
Wte­dy stryj z wozu w dół ryb­kę za ryb­ką
Zrzu­ca Wil­ko­wi, co zże­ra je szyb­ko,
Wlo­kąc się z tyłu. I gdy stryj znu­dzo­ny
Jaz­dą, ze­sko­czył, by wziąć udział w onej
Uczcie, Wilk, nie­mal pę­ka­jąc z sy­to­ści,
Dru­ho­wi jeno ofia­ro­wał ości.
A ot, hi­sto­ria inna, jesz­cze lep­sza!
Wy­mysz­ko­waw­szy gdzieś u chło­pa wie­prza,
Co roz­ta­cza­jąc za­pach pe­łen sma­ku,
Za­rżnię­ty świe­żo, wi­siał na ki­ja­ku,
Stryj się Wil­ko­wi zwie­rza: mają spo­łem
Dzie­lić się zy­skiem, stra­chem i mo­zo­łem.
Lecz trud ze stra­chem stryj po­niósł je­dy­nie.

Bo wla­zł­szy oknem, rzu­cił wspól­ną świ­nię

Wil­ko­wi, ale psy były w po­bli­żu,

Co moc­no sierść mu zmierz­wi­ły na krzy­żu,

Że le­d­wo uszedł. Więc do Wil­ka spie­szy

I już się z góry na swo­ją część cie­szy.

Na to Wilk: «Bę­dzie co, bra­cie, ogry­zać.

Kęs ci scho­wa­łem, że pa­zur­ki li­zać!»

I dał mu ka­wał krzy­we­go pa­ty­ka,

Na któ­rym wi­siał ów wieprz u rzeź­ni­ka:

Mię­so już w wil­czym spo­czy­wa­ło brzu­chu.

Onie­miał z gnie­wu Lis i za­klął w du­chu.

Ta­kich ma spra­wek Wilk całą li­ta­nię!

Lecz mil­czę o nich. Gdy stryj na we­zwa­nie

Zja­wi się tu­taj, obro­ni się le­piej.

Po­zwól, że jesz­cze słó­wecz­ko do­cze­pię,

Kró­lu! Sły­sze­li tu wszy­scy obec­ni,

Jak Wilk swej wła­snej żo­nie naj­bez­ec­niej

We czci ubli­żył, choć wi­nien, za kąty,

Krwią swą jej bro­nić! Praw­da, stryj przed laty

Czuł do Wil­czy­cy pięk­nej po­ciąg duży;

Tań­czy­li ra­zem; Sro­gosz był w po­dró­ży.

Mó­wię, com sły­szał. Sły­sza­łem ato­li,

Że mu by­wa­ła ła­ska­wie po woli.

Więc o cóż cho­dzi? Nie skar­ży się prze­cie;

Żyje, jest zdro­wa. Więc cóż Sro­gosz ple­cie?

Mil­czał­by ra­czej. Wstyd, że o tym krzy­czy.

Co zaś hi­sto­rii Za­ją­ca się ty­czy:

Na­uczy­cie­la, przy­znam się, nie lu­bię,

Co złe­go ucznia nie zdzie­li po czu­bie.

Je­że­li za kark le­niw­ca nie dzier­ży,

Źle robi, cóż bo wy­ro­śnie z mło­dzie­ży?
Fi­luś by mil­czeć mógł ra­czej, bo ona
Kieł­ba­sa, wie­my, była ukra­dzio­na;
Po­szła, jak przy­szła. I któż się tym gło­wi,
Że stryj skra­dzio­ną rzecz wziął zło­dzie­jo­wi?
Tę­pić po­win­no się zło­dziej­skie czy­ny.
Wie­sza­jąc ło­tra, też nie miał­by winy,
Ale od­pu­ścił mu ser­cem la­ska­wem,
Bo kara śmier­ci jest kró­lew­skim pra­wem.
Mało wdzięcz­no­ści do­zna­je, praw­dzi­wie,
Stryj, że wy­stęp­ki kar­ci spra­wie­dli­wie.
Od­kąd Król po­kój wpro­wa­dził w swe kra­je,
Żyje wzo­ro­wo. Zmie­nił oby­cza­je;
Jada raz na dzień; niby pu­stel­ni­cy
Wciąż się bi­czu­je, cho­dzi w wło­sien­ni­cy
Na go­łym cie­le; do mię­sa wstręt czu­je.
Rzu­cił swój za­mek i celę bu­du­je.
Jak schudł, zbladł z gło­du i sro­giej po­ku­ty,
Sami uj­rzy­cie. Aż żal zbie­ra luty.
Cóż mogą szko­dzić mu wszel­kie po­twa­rze?
Kie­dy tu sta­nie, ni­cość ich wy­ka­że."

Gdy Bor­suk skoń­czył, wcho­dzi – nie do wia­ry!
Kur Pie­jec. Krew­ni nio­są przed nim mary:
Na nich, bez gło­wy, Grze­bi­nóż­ka leży,
Ko­kosz, co po­śród kur no­śnych prym dzier­ży!
To Lis Prze­che­ra prze­lał krew jej dro­gą!
Pie­jec, szur­gnąw­szy w ukło­nie ostro­gą,
Sta­je przed Kró­lem, a z nim dwa ko­gu­ty
Dziel­ne, na cały kraj zna­ne z swej nuty,

Z go­re­ją­cy­mi świe­cy, bra­cia zmar­łej.

I jęki skar­gi po­wie­trze roz­dar­ły.

Rzekł Pie­jec: „Zmi­łuj się, Wład­co i Kró­lu!

W nie­uci­szo­nym sta­ję tu­taj bólu

Wraz z dzieć­mi. Oto jest Prze­che­ry dzie­ło!

Gdy wio­sną słoń­ce świat zło­cić za­czę­ło,

Ży­łem z po­tom­stwem jak w szczę­ścia ob­ję­ciu.

Czter­na­ście có­rek i sy­nów dzie­się­ciu

Mia­łem, w nich ra­dość moja była cała.

W jed­no je lato żona wy­cho­wa­ła,

Zdro­we i sil­ne. I mia­ły bez liku

Ziar­na w bez­piecz­nym, klasz­tor­nym kur­ni­ku

Bo­ga­tych mni­chów, u wy­so­kiej ścia­ny

Muru, gdzie strze­gły ich za­cne bry­ta­ny.

Ale Li­so­wi było solą w oku,

Że tak bez­piecz­nie ży­je­my na boku.

Więc to pod bra­mę, to pod mur się skra­da.

Lecz go do­strze­gła za­wsze psów gro­ma­da

I mu­siał czmy­chać. Wier­ni domu stró­że

Raz na­wet tęgo dali mu po skó­rze,

Lecz uszedł żywy. Na­stał spo­kój, zda się.

Nic z tego! Zja­wia się w nie­dłu­gim cza­sie

Jako pu­stel­nik i list mi przy­no­si:

Na li­ście pie­częć twa, a pi­smo gło­si,

Żeś po­kój w pań­stwie swym na­ka­zał wiecz­ny,

Aby zwierz każ­dy był od­tąd bez­piecz­ny.

Wy­znał, że grzesz­ne po­tę­piw­szy ży­cie

Zło­żył su­ro­we ślu­by i w ha­bi­cie

Mni­cha w po­ku­cie dąży do po­pra­wy.

Zby­tecz­ne przed nim są wszel­kie oba­wy,

Gdyż mię­sa wy­rzekł się świę­cie do śmier­ci,
Na­wet po­ka­zał mi szka­plerz na pier­si
I za­świad­cze­nie od księ­dza prze­ora.
Wresz­cie oznaj­mił, że iść mu pora,
Gdyż bre­wiarz o tej zwykł mó­wić go­dzi­nie.
I od­szedł szep­cząc mo­dły po ła­ci­nie.
Lecz w du­szy nie­cnej ten Prze­che­ra sta­ry
Na na­szą zgu­bę knuł pod­łe za­mia­ry.
Uszczę­śli­wio­ny, po­spie­szam do dzie­ci
Z we­so­łą wie­ścią, co ra­dość w nich nie­ci.
Sko­ro się z Lisa stał pu­stel­nik świę­ty.
Po­wód do trwo­gi zo­stał nam od­ję­ty.
Za mur wy­sze­dłem z swą gro­mad­ką mło­dą,
Aby się wresz­cie ucie­szyć swo­bo­dą.
Dro­gom oku­pił to! Bo Lis nie­cno­ta
Czy­hał pod krza­kiem i za­biegł nam wro­ta.
Naj­pięk­niej­sze­go z sy­nów mi po­ry­wa!
I gdy skosz­to­wał raz, żad­na moc żywa
Nie mo­gła ustrzec nas, psy ani strzel­ce,
Przed prze­bie­gło­ścią jego szczwa­ną wiel­ce.
I z tylu dzie­ci, co były mą chwa­łą,
Le­d­wie pię­cio­ro dzi­siaj mi zo­sta­ło.
Zli­tuj się, Kró­lu, mej krzyw­dy głę­bo­kiej!
Wczo­raj uśmier­cił cór­kę moją. Zwło­ki
Psy oca­li­ły. Oto mar­twa leży.
Ukarz zbrod­nia­rza!"

Król oczom nie wie­rzy.

„Zbliż się, Ko­sma­czu! Tak to stryj wasz­mo­ści,
Pu­stel­nik, czy­ni po­ku­tę i po­ści?
Do­pó­ki żyję, nie pusz­czę mu pła­zem

Tej zbrod­ni! Do­syć! O tym in­nym ra­zem.
Tym­cza­sem zmar­łą twą, Ku­rze, w asy­ście
Dwo­ru po­grze­bać każę uro­czy­ście,
Na koszt kró­lew­ski. Po smut­nym ob­rzę­dzie
Czas o zbrod­nia­rzu po­my­śleć nam bę­dzie."

Gdy od­śpie­wa­no re­kwi­jem w ża­ło­bie,

Zmar­łą Ko­kosz­kę uło­żo­no w gro­bie,

A na nim gład­ką mar­mu­ro­wą pły­tę,

Na któ­rej były te sło­wa wy­ry­te:

„Tu Grze­bi­nóż­ka leży, Piej­ca cór­ka,

Z jaj mnó­stwa sław­na, ozdo­ba po­dwór­ka.

Lis ją Prze­che­ra za­mor­do­wał zdrad­nie.

Niech wiecz­na hań­ba nań za czyn ten spad­nie!'

Po­tem Król we­zwał naj­mę­dr­szych na radę,
Aby ob­my­ślić, jak uka­rać zdra­dę,
Któ­rą tu wszy­scy uj­rze­li na­ocz­nie.
Po­sta­no­wio­no więc wy­słać nie­zwłocz­nie
Po­sła do Lisa, by na Kró­la dwo­rze
Sta­wił się w sej­mu naj­bliż­sze­go po­rze.
Po­słem Niedź­wie­dzia Ma­ru­chę wy­bra­no.
Król mu po­wia­da: „Rzecz to­bie od­da­ną
Za­łatw roz­trop­nie. Pil­nuj się, Ma­ru­cho,
Bo ci za­praw­dę nie uj­dzie na su­cho,
Je­że­li po­kpisz nie­ostroż­nie spra­wę.
Bo Lis ma fran­ta prze­bie­głe­go sła­wę,
Wła­da for­te­li i pod­stę­pów mnó­stwem,
Po­chleb­stwem weź­mie cie­bie lub oszu­stwem
Wy­wie­dzie w pole." „Nie lę­kaj się, Pa­nie -

Rze­cze Ma­ru­cha – nic mi się nie sta­nie.
Spra­wa by była mię­dzy nami krót­ka,
Gdy­by mnie ze­chciał wy­strych­nąć na dud­ka.
Klnę się na Boga! Ze­mścił­bym się sro­dze.
Spra­wię się do­brze. Ufaj­cie. Od­cho­dzę."PIEŚŃ DRU­GA

Ma­ru­cha dum­nie w góry się za­pusz­cza.
Zra­zu piasz­czy­sta ota­cza go pusz­cza,
Po­tem wi­ta­ją cie­ni­ste dą­bro­wy,
Do­kąd Lis czę­sto wy­cho­dzi na łowy.
W przed­dzień po­lo­wał tu jesz­cze na zwie­rza.
Niedź­wiedź do zam­ku jego jed­nak zmie­rza,
Któ­ry Lis z wszyst­kich twierdz wa­row­ni swo­jej
Naj­bar­dziej lubi, zwłasz­cza gdy na­broi.
Wro­ta za­mknię­te za­stał, więc w za­du­mie
My­śli, co po­cząć, wresz­cie woła: „Ku­mie!
Czy je­steś w domu? Niedź­wiedź tu przy­by­wa
W imie­niu Kró­la, co na sąd cię wzy­wa,
Gdyż czyn twój każ­dy to pra­wu po­li­czek.
Je­śli od­mó­wisz, cze­ka cie­bie stry­czek.
Więc ra­dzę to­bie sta­wić się przed sę­dzię.
In­a­czej, mó­wię ci, źle z tobą bę­dzie."

Lis przy­cza­jo­ny wy­słu­chał z ostroż­na
Tej mowy my­śląc: „Ej, gdy­by tak moż­na
Skar­cić nie­zda­rę za tę jego py­chę!"
Sta­wia­jąc kro­ki ukrad­ko­we, ci­che,
Przez jamy, nory, prze­smy­ki i szpar­ki,
Chod­ni­ki, skryt­ki, licz­ne za­ka­mar­ki,
Kędy w opa­łach bę­dąc szu­kał schro­ny,

Głę­bo­ko za­szył się tro­chę str­wo­żo­ny,

My­śląc, że z po­słem przy­sła­nym przez wład­cę

Inni się jesz­cze znaj­du­ją w za­sadz­ce.

Wi­dząc, że Miś jest sam, pot z czo­ła otrze,

Wy­cho­dzi chy­trze i po­wia­da: „Kmo­trze

Naj­droż­szy! Wi­taj! Przy­no­sisz no­win­ki?

Wy­bacz, bom wła­śnie od­ma­wiał go­dzin­ki.

Dzię­ki, żeś przy­szedł, ku­mie. Do­bra na­sza!

Szczę­śli­wy je­stem, że Król mnie za­pra­sza.

Jed­nak­że tego po­chwa­lić nie mogę,

Że w tak da­le­ką i mo­zol­ną dro­gę

Wy­pra­wił cie­bie. Pot ście­ka ci z czo­ła,

A pierś za­le­d­wie od­dech schwy­cić zdo­ła.

Jak moż­na wy­słać w tak upal­ną dobę

Naj­szla­chet­niej­szą w kró­le­stwie oso­bę?

Choć mu­szę cie­szyć się z tego wy­bo­ru,

Bo mi po­mo­żesz, jak tu­szę, u dwo­ru,

Gdzie mnie ści­ga­ją naj­gor­sze po­twa­rze.

Lecz dziś się w dro­gę pu­ścić nie od­wa­żę.

Ju­tro wy­ru­szę za to z chę­cią miłą.

Zja­dłem coś wczo­raj, co mi za­szko­dzi­ło."

„I cóż ta­kie­go?” – za­py­ta Ma­ru­cha.

Na to Lis: „Skar­gą nie ule­czysz brzu­cha.

Nędz­nie się żyje. W cza­sach bie­dy, gło­du,

Mu­si­my ży­wić się pla­stra­mi mio­du,

Któ­rych tu nie brak. Ja­dam je ze wstrę­tem,

Z musu, więc cho­dzę z brzu­szy­skiem tak wzdę­tem.

„Co sły­szę – mówi Niedź­wiedź – dro­gi kmo­trze!
Wstręt­ne ci pla­stry, przy­sma­ki naj­słod­sze!

Gdzież nad miód więk­sze na świe­cie roz­ko­sze?
O, do­starcz mi go, je­śli mo­żesz, pro­szę.
Od­wdzię­czę ci się." „Żar­tu­jesz” – Lis rze­cze.
A Niedź­wiedź: „Wierz mi! Aż mi ślin­ka cie­cze.''
„Więc – mówi Rudy – chęt­nie ci usłu­żę.
Chłop, co za­miesz­kał tej góry pod­nó­że,
Ma miód. Na pew­no wszy­scy z twe­go rodu,
Po­spo­łu, tyle nie wi­dzie­li mio­du."
Mdło się z roz­ko­szy zro­bi­ło Ma­ru­sze.
„Spiesz­my – rzekł – li­znąć choć sło­dy­czy mu­szę.
A Lis: „Mieć bę­dziesz jej we­dle ocho­ty.
Wpraw­dzie dziś trud­no mi iść na pie­cho­ty,
Ale mnie mi­łość ku to­bie po­krze­pi.
Nikt mi do ser­ca nie przy­pa­da le­piej.
Za to na są­dzie mi kum do­po­mo­że,
Bym mógł kłam za­dać po­twa­rzom na dwo­rze.
Ta­kie ci mio­du dam dzi­siaj za­pa­sy,
Że po­pa­mię­tasz je po wszyst­kie cza­sy."

Lis bie­gnie przo­dem, za nim Miś-ma­ru­da.
Prze­che­ra my­śli: „Je­śli mi się uda,
Dam ja ci bobu, jak do­tąd ni­ko­mu."
Wresz­cie przy chło­pa zna­leź­li się domu.

Był wie­czór. Wie­dział Lis, że o tej po­rze
Chłop daw­no chra­pie już w swo­jej ko­mo­rze.
Zna­nym on we wsi był mi­strzem cie­siel­ki,
Więc miał w po­dwó­rzu dę­bo­wy pień wiel­ki,
W któ­rym już tkwi­ły dwa po­tęż­ne kli­ny
Czy­niąc roz­war­tość łok­cio­wej szcze­li­ny.

Lis to spo­strze­ga i mówi: „W tej kło­dzie
Mnó­stwo się mio­du znaj­du­je na spo­dzie.
Wsadź w nią pysk, ku­mie, jak głę­bo­ko moż­na.
Lecz niech cię nie prze żą­dza nie­ostroż­na,
Bo po­tem nad­miar wy­le­zie ci bo­kiem."
A na to Niedź­wiedź: „Nie je­stem żar­ło­kiem.
Za­wsze we wszyst­kim za­cho­wu­ję mia­rę."
Zba­ła­mu­co­ny, wkła­da gło­wę w szpa­rę
Po uszy, nad­to wsa­dza łapy przed­nie.
Cze­muż uwie­rzył w czcze Prze­che­ry bred­nie!
Lis na­gle wy­rwał kli­ny i niedź­wie­dzi
Sma­kosz z ła­pa­mi i łbem w klesz­czach sie­dzi.
Na próż­no pro­si i groź­bą wy­bu­cha,
Klnie i zło­rze­czy. Lis na­wet nie słu­cha.
Niedź­wiedź, po­mi­mo tę­gie w człon­kach moce,
Dar­mo się ci­ska, szar­pie i sza­mo­ce,
Ry­czy, tyl­ny­mi łapy zie­mię grze­bie,
Aby bo­le­sne jarz­mo zrzu­cić z sie­bie,
I swym ha­ła­sem zdzia­łał i ru­mo­rem,
Że prze­ra­żo­ny chłop wy­padł z to­po­rem.

Nie­szczę­sny Niedź­wiedź wpadł w sro­gie opa­ły.

Cho­ciaż się mio­tał, klesz­cze go trzy­ma­ły.

Już oca­le­nia utra­cił na­dzie­ję

I sły­szy tyl­ko, jak się Lis zeń śmie­je

Zo­czyw­szy z dala spie­szą­ce­go cie­ślę:

„Jak­żeż miód, ku­mie? Snadź sma­ko­wał nie­źle?

Niech się kum tyl­ko za­nad­to nie stro­pi,

Je­śli mu cie­śla ucztę czymś za­kro­pi."

To rze­kł­szy wró­cił do swe­go za­mczy­ska.

Kie­dy Niedź­wie­dzia cie­śla do­strzegł z bli­ska,

Po­biegł do karcz­my, gdzie sie­dzie­li jesz­cze

Chło­pi i woła: „Hej, Niedź­wiedź wpadł w klesz­cze

Na mym po­dwó­rzu!" Ze­rwa­li się spo­łem.

Ten się uzbra­ja wi­dła­mi, ów ko­łem,

Inni chwy­ta­ją gra­bie, cepy, kije

I co tchu pę­dzi na wro­ga, kto żyje.

Nie zo­stał w tyle pro­boszcz i ko­ściel­ny,

Na­wet ku­char­ka księ­ża pręt ka­dziel­ny

Chwy­ci­ła, aby Ma­ru­sze sprać skó­rę.

Ma­ru­cha wi­dząc te groź­by po­nu­re,

Bli­ską nie­chyb­nie za­gro­żo­ny śmier­cią,

Wy­rwał łeb z kło­dy, lecz z ob­dar­tą sier­cią

Po same uszy! Stra­szył swym wi­do­kiem!

Krew mu po twa­rzy spły­wa­ła po­to­kiem.

Lecz choć łeb wol­ny, łapy w kło­dzie tkwi­ły.

Szarp­nąw­szy wy­rwał je ostat­kiem siły,

Tra­cąc pa­zu­ry, co zo­sta­ły w drze­wie,

Ze skó­rą. Ry­czy Miś w bólu i gnie­wie.

O, nie był słod­ki ten ma­rzo­ny mio­dek,

Któ­ry mu przy­rzekł Prze­che­ra, wy­ro­dek!

Sro­mot­nie po­dróż po­sła się uda­ła.

Od krwi upły­wu nie czuł pra­wie cia­ła,

Nie mógł stać, cho­dzić, za­le­d­wie że łazi.

A tu już cie­śla i chłop­stwo go razi,

Żer­dzią na­cie­ra dłu­gą ksiądz do­bro­dziej,

Ko­wal weń mło­tem i cę­ga­mi go­dzi,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: