- W empik go
Lis przechera - ebook
Lis przechera - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 249 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Zielone Świątki, kiedy wiosna miła
Pola i lasy zielenią okryła
I pośród kwiatów wonnego bogactwa
Odżyły pieśni radosnego ptactwa,
Król Lew dwór zbiera i wzywa wasale,
Co spieszą zewsząd dumnie i wspaniale;
Więc Żuraw Brodzisz z Kraską w pierwszej parze,
Za nimi inni świetni dygnitarze,
Gdyż król zamierza odbyć walne roki.
Jawią się wszyscy, niski i wysoki,
Nikogo nie brak. Nie widać jednego:
Lisa Przechery. Narobił moc złego,
Więc pilnie światła i dworu unika.
Albowiem nie ma prawie dostojnika,
Co za swą krzywdę odpłaty nie szuka,
Oprócz bratanka, Kosmacza Borsuka,
Z którym Lis nie wszedł w krzywdzące zatargi.
Wilk Srogosz pierwszy rozpoczyna skargi
I w swych krewniaków i przyjaciół kole
Przed Królem swoją roztacza niedolę:
„Władco! Niech łaska twoja mnie wysłucha!
Jesteś wielkiego, szlachetnego ducha,
Sprawiedliwości wszem dajesz dowody,
Więc też i mojej ulituj się szkody!
Żonę wyszydził mą Lis wielokrotnie
I moje dzieci obryzgał sromotnie
Swym żrącym moczem tak, że dziś z nich troje
Walczy z ślepotą! Biedne dzieci moje!
Rzecz wyszła na jaw, lecz gdy w danej porze
Miał stanąć w sądzie, ukrył się w swej norze.
Sprawy te znane są wszystkim dokoła.
Nie spisać tego i na skórze woła,
Jak mi ten niecny łotr dał się we znaki.
Zamilczę o tym. Lecz sromoty takiej
Jak bezcześć żony nie puszczę mu płazem!
Zemszczę się, choćbym miał życie dać razem!"
Po smutku pełnej Srogosza przemowie
Wystąpił Piesek, co się Filuś zowie,
I rzekł, jak, biedak, na zimowe czasy
Zachował sobie kawałek kiełbasy,
A Lis mu ukradł ją. Wtedy Kot Mruczek
Wyskoczył gniewny i rzekł: „Lisa sztuczek,
Dostojny Królu, każdy czuje skutki,
Lecz ty najwięcej! Wielki czy malutki,
Bardziej się jego niźli ciebie boi.
Filuś zaś kręci trochę w skardze swojej:
Bo rzecz ta działa się dawno ogromnie,
A ta kiełbasa należała do mnie.
Raz myszkowałem nocą koło młyna;
Młynarka spała; wyznam, moja wina,
Wziąłem kiełbaskę; jeśli Filuś prawo
Ma do niej jakie, to za moją sprawą."
Wtedy wystąpił Żbik mówiąc: „Słów szkoda!
Wszystkim wiadomo jest, nikt nic nie doda:
To złodziej, zbójca! Powiadam to śmiele.
Sprzątnąłby wszystkich was, z Królem na czele,
Za kęs kapłona! Łotr pierwszy pod słońcem!
Cóż zrobił wczoraj z Szarakiem Zającem,
Któremu krzywdzić nikogo się nie śni?
Kłamiąc pobożność, chciał go uczyć pieśni
Kościelnych, które ksiądz każdy znać musi.
Ledwo zaczęli, cap! za kark i dusi
Cnego Szaraka, gwałcąc pokój srogo
I glejt królewski. Przechodziłem drogą,
Słyszę zaczęty śpiew, co wnet zamiera.
Zdziwiony zbliżam się, a Lis Przechera
Tłamsi Szaraka. Zginąłby bez mojej
Pomocy. Patrzcie, w świeżych ranach stoi!
Scierpicież, Królu, i wy, tu przytomni,
Aby łotr deptał pokój, a potomni,
Co święte prawo czczą i sprawiedliwość,
Wyrzutem wam tę czynili zelżywość?"
Na to Wilk Srogosz: „Bodaj zginął marnie!
Jeśli te zbrodnie ujdą mu bezkarnie,
To wkrótce sadła za skórę naleje
Każdemu, że się nawet nie spodzieje!"
Kosmacz, bratanek Lisa, głos zabiera
I dzielnie broni stryja, choć Przechera
Znany był wszystkim: „Prawdą jest przysłowie,
Że wróg, Srogoszu, pochwały nie powie.
Więc się twym słowem mój stryj nie ucieszy.
Lecz gdyby stanął tu, wśród naszej rzeszy,
W łaskach królewskich, w gardle by ci kością
Stanęły brednie, które tu ze złością
Dzisiaj odgrzewasz, a przemilczasz skrycie
Krzywdy, coś nimi zatruwał mu życie.
A więc opowiem: Wiadomo ogólnie,
Żeście zawarli sojusz, aby wspólnie
Działać w braterstwie. Wskutek tej umowy
Stryj mój za ciebie omal nie dał głowy.
Raz w zimie ryby wiózł chłopek półkoszem.
Chciałeś skosztować, lecz nie śmierdząc groszem,
Radzisz się stryja. Ten, ku twej wspomodze,
Udając trupa, kładzie się na drodze.
Sprawka zuchwała! Bo na widok zwierza
Chłop nóż wyciąga i już cios wymierza.
Lecz że Lis nie drgnął, na wóz go woźnica
Rzuca i z góry futrem się zachwyca.
Wtedy stryj z wozu w dół rybkę za rybką
Zrzuca Wilkowi, co zżera je szybko,
Wlokąc się z tyłu. I gdy stryj znudzony
Jazdą, zeskoczył, by wziąć udział w onej
Uczcie, Wilk, niemal pękając z sytości,
Druhowi jeno ofiarował ości.
A ot, historia inna, jeszcze lepsza!
Wymyszkowawszy gdzieś u chłopa wieprza,
Co roztaczając zapach pełen smaku,
Zarżnięty świeżo, wisiał na kijaku,
Stryj się Wilkowi zwierza: mają społem
Dzielić się zyskiem, strachem i mozołem.
Lecz trud ze strachem stryj poniósł jedynie.
Bo wlazłszy oknem, rzucił wspólną świnię
Wilkowi, ale psy były w pobliżu,
Co mocno sierść mu zmierzwiły na krzyżu,
Że ledwo uszedł. Więc do Wilka spieszy
I już się z góry na swoją część cieszy.
Na to Wilk: «Będzie co, bracie, ogryzać.
Kęs ci schowałem, że pazurki lizać!»
I dał mu kawał krzywego patyka,
Na którym wisiał ów wieprz u rzeźnika:
Mięso już w wilczym spoczywało brzuchu.
Oniemiał z gniewu Lis i zaklął w duchu.
Takich ma sprawek Wilk całą litanię!
Lecz milczę o nich. Gdy stryj na wezwanie
Zjawi się tutaj, obroni się lepiej.
Pozwól, że jeszcze słóweczko doczepię,
Królu! Słyszeli tu wszyscy obecni,
Jak Wilk swej własnej żonie najbezecniej
We czci ubliżył, choć winien, za kąty,
Krwią swą jej bronić! Prawda, stryj przed laty
Czuł do Wilczycy pięknej pociąg duży;
Tańczyli razem; Srogosz był w podróży.
Mówię, com słyszał. Słyszałem atoli,
Że mu bywała łaskawie po woli.
Więc o cóż chodzi? Nie skarży się przecie;
Żyje, jest zdrowa. Więc cóż Srogosz plecie?
Milczałby raczej. Wstyd, że o tym krzyczy.
Co zaś historii Zająca się tyczy:
Nauczyciela, przyznam się, nie lubię,
Co złego ucznia nie zdzieli po czubie.
Jeżeli za kark leniwca nie dzierży,
Źle robi, cóż bo wyrośnie z młodzieży?
Filuś by milczeć mógł raczej, bo ona
Kiełbasa, wiemy, była ukradziona;
Poszła, jak przyszła. I któż się tym głowi,
Że stryj skradzioną rzecz wziął złodziejowi?
Tępić powinno się złodziejskie czyny.
Wieszając łotra, też nie miałby winy,
Ale odpuścił mu sercem laskawem,
Bo kara śmierci jest królewskim prawem.
Mało wdzięczności doznaje, prawdziwie,
Stryj, że występki karci sprawiedliwie.
Odkąd Król pokój wprowadził w swe kraje,
Żyje wzorowo. Zmienił obyczaje;
Jada raz na dzień; niby pustelnicy
Wciąż się biczuje, chodzi w włosiennicy
Na gołym ciele; do mięsa wstręt czuje.
Rzucił swój zamek i celę buduje.
Jak schudł, zbladł z głodu i srogiej pokuty,
Sami ujrzycie. Aż żal zbiera luty.
Cóż mogą szkodzić mu wszelkie potwarze?
Kiedy tu stanie, nicość ich wykaże."
Gdy Borsuk skończył, wchodzi – nie do wiary!
Kur Piejec. Krewni niosą przed nim mary:
Na nich, bez głowy, Grzebinóżka leży,
Kokosz, co pośród kur nośnych prym dzierży!
To Lis Przechera przelał krew jej drogą!
Piejec, szurgnąwszy w ukłonie ostrogą,
Staje przed Królem, a z nim dwa koguty
Dzielne, na cały kraj znane z swej nuty,
Z gorejącymi świecy, bracia zmarłej.
I jęki skargi powietrze rozdarły.
Rzekł Piejec: „Zmiłuj się, Władco i Królu!
W nieuciszonym staję tutaj bólu
Wraz z dziećmi. Oto jest Przechery dzieło!
Gdy wiosną słońce świat złocić zaczęło,
Żyłem z potomstwem jak w szczęścia objęciu.
Czternaście córek i synów dziesięciu
Miałem, w nich radość moja była cała.
W jedno je lato żona wychowała,
Zdrowe i silne. I miały bez liku
Ziarna w bezpiecznym, klasztornym kurniku
Bogatych mnichów, u wysokiej ściany
Muru, gdzie strzegły ich zacne brytany.
Ale Lisowi było solą w oku,
Że tak bezpiecznie żyjemy na boku.
Więc to pod bramę, to pod mur się skrada.
Lecz go dostrzegła zawsze psów gromada
I musiał czmychać. Wierni domu stróże
Raz nawet tęgo dali mu po skórze,
Lecz uszedł żywy. Nastał spokój, zda się.
Nic z tego! Zjawia się w niedługim czasie
Jako pustelnik i list mi przynosi:
Na liście pieczęć twa, a pismo głosi,
Żeś pokój w państwie swym nakazał wieczny,
Aby zwierz każdy był odtąd bezpieczny.
Wyznał, że grzeszne potępiwszy życie
Złożył surowe śluby i w habicie
Mnicha w pokucie dąży do poprawy.
Zbyteczne przed nim są wszelkie obawy,
Gdyż mięsa wyrzekł się święcie do śmierci,
Nawet pokazał mi szkaplerz na piersi
I zaświadczenie od księdza przeora.
Wreszcie oznajmił, że iść mu pora,
Gdyż brewiarz o tej zwykł mówić godzinie.
I odszedł szepcząc modły po łacinie.
Lecz w duszy niecnej ten Przechera stary
Na naszą zgubę knuł podłe zamiary.
Uszczęśliwiony, pospieszam do dzieci
Z wesołą wieścią, co radość w nich nieci.
Skoro się z Lisa stał pustelnik święty.
Powód do trwogi został nam odjęty.
Za mur wyszedłem z swą gromadką młodą,
Aby się wreszcie ucieszyć swobodą.
Drogom okupił to! Bo Lis niecnota
Czyhał pod krzakiem i zabiegł nam wrota.
Najpiękniejszego z synów mi porywa!
I gdy skosztował raz, żadna moc żywa
Nie mogła ustrzec nas, psy ani strzelce,
Przed przebiegłością jego szczwaną wielce.
I z tylu dzieci, co były mą chwałą,
Ledwie pięcioro dzisiaj mi zostało.
Zlituj się, Królu, mej krzywdy głębokiej!
Wczoraj uśmiercił córkę moją. Zwłoki
Psy ocaliły. Oto martwa leży.
Ukarz zbrodniarza!"
Król oczom nie wierzy.
„Zbliż się, Kosmaczu! Tak to stryj waszmości,
Pustelnik, czyni pokutę i pości?
Dopóki żyję, nie puszczę mu płazem
Tej zbrodni! Dosyć! O tym innym razem.
Tymczasem zmarłą twą, Kurze, w asyście
Dworu pogrzebać każę uroczyście,
Na koszt królewski. Po smutnym obrzędzie
Czas o zbrodniarzu pomyśleć nam będzie."
Gdy odśpiewano rekwijem w żałobie,
Zmarłą Kokoszkę ułożono w grobie,
A na nim gładką marmurową płytę,
Na której były te słowa wyryte:
„Tu Grzebinóżka leży, Piejca córka,
Z jaj mnóstwa sławna, ozdoba podwórka.
Lis ją Przechera zamordował zdradnie.
Niech wieczna hańba nań za czyn ten spadnie!'
Potem Król wezwał najmędrszych na radę,
Aby obmyślić, jak ukarać zdradę,
Którą tu wszyscy ujrzeli naocznie.
Postanowiono więc wysłać niezwłocznie
Posła do Lisa, by na Króla dworze
Stawił się w sejmu najbliższego porze.
Posłem Niedźwiedzia Maruchę wybrano.
Król mu powiada: „Rzecz tobie oddaną
Załatw roztropnie. Pilnuj się, Marucho,
Bo ci zaprawdę nie ujdzie na sucho,
Jeżeli pokpisz nieostrożnie sprawę.
Bo Lis ma franta przebiegłego sławę,
Włada forteli i podstępów mnóstwem,
Pochlebstwem weźmie ciebie lub oszustwem
Wywiedzie w pole." „Nie lękaj się, Panie -
Rzecze Marucha – nic mi się nie stanie.
Sprawa by była między nami krótka,
Gdyby mnie zechciał wystrychnąć na dudka.
Klnę się na Boga! Zemściłbym się srodze.
Sprawię się dobrze. Ufajcie. Odchodzę."PIEŚŃ DRUGA
Marucha dumnie w góry się zapuszcza.
Zrazu piaszczysta otacza go puszcza,
Potem witają cieniste dąbrowy,
Dokąd Lis często wychodzi na łowy.
W przeddzień polował tu jeszcze na zwierza.
Niedźwiedź do zamku jego jednak zmierza,
Który Lis z wszystkich twierdz warowni swojej
Najbardziej lubi, zwłaszcza gdy nabroi.
Wrota zamknięte zastał, więc w zadumie
Myśli, co począć, wreszcie woła: „Kumie!
Czy jesteś w domu? Niedźwiedź tu przybywa
W imieniu Króla, co na sąd cię wzywa,
Gdyż czyn twój każdy to prawu policzek.
Jeśli odmówisz, czeka ciebie stryczek.
Więc radzę tobie stawić się przed sędzię.
Inaczej, mówię ci, źle z tobą będzie."
Lis przyczajony wysłuchał z ostrożna
Tej mowy myśląc: „Ej, gdyby tak można
Skarcić niezdarę za tę jego pychę!"
Stawiając kroki ukradkowe, ciche,
Przez jamy, nory, przesmyki i szparki,
Chodniki, skrytki, liczne zakamarki,
Kędy w opałach będąc szukał schrony,
Głęboko zaszył się trochę strwożony,
Myśląc, że z posłem przysłanym przez władcę
Inni się jeszcze znajdują w zasadzce.
Widząc, że Miś jest sam, pot z czoła otrze,
Wychodzi chytrze i powiada: „Kmotrze
Najdroższy! Witaj! Przynosisz nowinki?
Wybacz, bom właśnie odmawiał godzinki.
Dzięki, żeś przyszedł, kumie. Dobra nasza!
Szczęśliwy jestem, że Król mnie zaprasza.
Jednakże tego pochwalić nie mogę,
Że w tak daleką i mozolną drogę
Wyprawił ciebie. Pot ścieka ci z czoła,
A pierś zaledwie oddech schwycić zdoła.
Jak można wysłać w tak upalną dobę
Najszlachetniejszą w królestwie osobę?
Choć muszę cieszyć się z tego wyboru,
Bo mi pomożesz, jak tuszę, u dworu,
Gdzie mnie ścigają najgorsze potwarze.
Lecz dziś się w drogę puścić nie odważę.
Jutro wyruszę za to z chęcią miłą.
Zjadłem coś wczoraj, co mi zaszkodziło."
„I cóż takiego?” – zapyta Marucha.
Na to Lis: „Skargą nie uleczysz brzucha.
Nędznie się żyje. W czasach biedy, głodu,
Musimy żywić się plastrami miodu,
Których tu nie brak. Jadam je ze wstrętem,
Z musu, więc chodzę z brzuszyskiem tak wzdętem.
„Co słyszę – mówi Niedźwiedź – drogi kmotrze!
Wstrętne ci plastry, przysmaki najsłodsze!
Gdzież nad miód większe na świecie rozkosze?
O, dostarcz mi go, jeśli możesz, proszę.
Odwdzięczę ci się." „Żartujesz” – Lis rzecze.
A Niedźwiedź: „Wierz mi! Aż mi ślinka ciecze.''
„Więc – mówi Rudy – chętnie ci usłużę.
Chłop, co zamieszkał tej góry podnóże,
Ma miód. Na pewno wszyscy z twego rodu,
Pospołu, tyle nie widzieli miodu."
Mdło się z rozkoszy zrobiło Marusze.
„Spieszmy – rzekł – liznąć choć słodyczy muszę.
A Lis: „Mieć będziesz jej wedle ochoty.
Wprawdzie dziś trudno mi iść na piechoty,
Ale mnie miłość ku tobie pokrzepi.
Nikt mi do serca nie przypada lepiej.
Za to na sądzie mi kum dopomoże,
Bym mógł kłam zadać potwarzom na dworze.
Takie ci miodu dam dzisiaj zapasy,
Że popamiętasz je po wszystkie czasy."
Lis biegnie przodem, za nim Miś-maruda.
Przechera myśli: „Jeśli mi się uda,
Dam ja ci bobu, jak dotąd nikomu."
Wreszcie przy chłopa znaleźli się domu.
Był wieczór. Wiedział Lis, że o tej porze
Chłop dawno chrapie już w swojej komorze.
Znanym on we wsi był mistrzem ciesielki,
Więc miał w podwórzu dębowy pień wielki,
W którym już tkwiły dwa potężne kliny
Czyniąc rozwartość łokciowej szczeliny.
Lis to spostrzega i mówi: „W tej kłodzie
Mnóstwo się miodu znajduje na spodzie.
Wsadź w nią pysk, kumie, jak głęboko można.
Lecz niech cię nie prze żądza nieostrożna,
Bo potem nadmiar wylezie ci bokiem."
A na to Niedźwiedź: „Nie jestem żarłokiem.
Zawsze we wszystkim zachowuję miarę."
Zbałamucony, wkłada głowę w szparę
Po uszy, nadto wsadza łapy przednie.
Czemuż uwierzył w czcze Przechery brednie!
Lis nagle wyrwał kliny i niedźwiedzi
Smakosz z łapami i łbem w kleszczach siedzi.
Na próżno prosi i groźbą wybucha,
Klnie i złorzeczy. Lis nawet nie słucha.
Niedźwiedź, pomimo tęgie w członkach moce,
Darmo się ciska, szarpie i szamoce,
Ryczy, tylnymi łapy ziemię grzebie,
Aby bolesne jarzmo zrzucić z siebie,
I swym hałasem zdziałał i rumorem,
Że przerażony chłop wypadł z toporem.
Nieszczęsny Niedźwiedź wpadł w srogie opały.
Chociaż się miotał, kleszcze go trzymały.
Już ocalenia utracił nadzieję
I słyszy tylko, jak się Lis zeń śmieje
Zoczywszy z dala spieszącego cieślę:
„Jakżeż miód, kumie? Snadź smakował nieźle?
Niech się kum tylko zanadto nie stropi,
Jeśli mu cieśla ucztę czymś zakropi."
To rzekłszy wrócił do swego zamczyska.
Kiedy Niedźwiedzia cieśla dostrzegł z bliska,
Pobiegł do karczmy, gdzie siedzieli jeszcze
Chłopi i woła: „Hej, Niedźwiedź wpadł w kleszcze
Na mym podwórzu!" Zerwali się społem.
Ten się uzbraja widłami, ów kołem,
Inni chwytają grabie, cepy, kije
I co tchu pędzi na wroga, kto żyje.
Nie został w tyle proboszcz i kościelny,
Nawet kucharka księża pręt kadzielny
Chwyciła, aby Marusze sprać skórę.
Marucha widząc te groźby ponure,
Bliską niechybnie zagrożony śmiercią,
Wyrwał łeb z kłody, lecz z obdartą siercią
Po same uszy! Straszył swym widokiem!
Krew mu po twarzy spływała potokiem.
Lecz choć łeb wolny, łapy w kłodzie tkwiły.
Szarpnąwszy wyrwał je ostatkiem siły,
Tracąc pazury, co zostały w drzewie,
Ze skórą. Ryczy Miś w bólu i gniewie.
O, nie był słodki ten marzony miodek,
Który mu przyrzekł Przechera, wyrodek!
Sromotnie podróż posła się udała.
Od krwi upływu nie czuł prawie ciała,
Nie mógł stać, chodzić, zaledwie że łazi.
A tu już cieśla i chłopstwo go razi,
Żerdzią naciera długą ksiądz dobrodziej,
Kowal weń młotem i cęgami godzi,