Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Liście: fragmenty i szkice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Liście: fragmenty i szkice - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 262 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Frag­men­ty i szki­ce

Kra­ków

G. Ge­be­th­ner i Spół­ka

1895.

Kra­ków. – Druk Wł. L. An­czy­ca i Sp., pod zarz. J. Ga­dow­skie­go.

Eli­zie Orzesz­ko­wej

……………..

A kie­dy ser­cu słoń­ca nie sta­je,

Co kwia­ty ży­cia bar­wi ogni­ście,

Dar­mo się kwie­cą łąki i gaje, –

Ono przez ma­rzeń prze­smęt­nych kra­je

Idzie, rwąc li­ście…

I gdy się in­nym róża ru­mie­ni,

I lil­ja śnież­na dzwo­ni sre­brzy­ście, –

Ono od­cho­dzi w kra­inę cie­ni,

Z skar­gą tak ci­chą, jak gdy w je­sie­ni,.

Skar­żą się li­ście…

Mar­ja Ko­nop­nic­ka.JE­SIE­NIĄ.

Spa­ce­ro­wa­li po par­ku, żywo roz­ma­wia­jąc z sobą, a zbli­żyw­szy się mi­mo­wol­nie do je­zio­ra, wsie­dli do ło­dzi i pły­nę­li czas ja­kiś w mil­cze­niu. Wy­czer­pa­li naj­wi­docz­niej przed­miot roz­mo­wy, gdyż cią­gle mil­czą­cy i za­du­ma­ni wy­sie­dli na brzeg i spo­czę­li na dar­nio­wej ła­wecz­ce, pod roz­ło­ży­stym klo­nem.

Był to ła­god­ny i pięk­ny jesz­cze wie­czór ko­na­ją­ce­go lata. Ru­bi­no­we pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca zło­ci­ły ta­lię szkla­ną je­zio­ra i szkar­łat­nym wa­chla­rzem za­sła­nia­ły wi­dok na pola i czar­ny las oko­licz­ny. Zda­le­ka do­cho­dzi­ły gło­sy ptac­twa wrza­skli­we­go, a cza­sem wiatr za­ko­ły­sał drze­wem i strzą­snął pod sto­py sie­dzą­cej pary garst­kę li­ści su­chych i zżół­kłych.

Był to pierw­szy liść zwię­dły, któ­ry spo­strze­gli tego lata.

On po­chy­lił się, pod­niósł tę ozna­kę za­mie­ra­ją­cej na­tu­ry i po­dał sie­dzą­cej obok ko­bie­cie.

Te li­ście zwię­dłe, ów ta­jem­ni­czy urok je­sien­ne­go wie­czo­ru, na­su­nął im myśl o zbli­ża­ją­cej się wol­nym, lecz pew­nym kro­kiem – je­sie­ni ich ży­cia.

A ży­cie każ­de­mu z nich z osob­na pły­nę­ło dziw­nym, to krysz­ta­ło­wym, to męt­nym po­to­kiem. Przez nie­je­den go­ści­niec szli z za­chwy­tem i trwo­gą, w uro­czej wio­śnie zry­wa­li z roz­ko­szą kwia­ty naj­pięk­niej­sze i mar­no­wa­li je bez­li­to­śnie.

Po dłu­giej po­go­ni za złud­ną szczę­ścia marą zna­leź­li się dziś obok sie­bie, w jed­nej po­grą­że­ni my­śli. Zna­li się i spo­ty­ka­li czę­sto; sprze­cza­li a ro­zu­mie­li wza­jem do­brze; od­czu­wa­li nie­raz żyw­sze ser­ca ude­rze­nie – lecz nie ko­cha­li się nig­dy… Szcze­gól­nem losu, czy cha­rak­te­rów swych, zrzą­dze­niem, szu­ka­li szczę­ścia da­le­ko, za gó­ra­mi, a w ów wie­czór je­sien­ny, gdy wy­po­wie­dzie­li swe roz­ko­sze i żale, na­dzie­je i za­wo­dy, ogar­nę­ła ich tę­sk­no­ta za tą bły­sko­tli­wą falą ży­cia, któ­ra od­pły­nę­ła i nie po­wró­ci nig­dy.

Spoj­rze­li na sie­bie z wy­rzu­tem: dla­cze­go w ogniu serc swych nie sto­pi­li czy­ste­go zło­ta uczuć, pra­gnień i obo­wiąz­ków szla­chet­nie po­ję­te­go ży­cia? Py­ta­li się wza­jem, czy do ży­cia tego nic ich po­wo­łać nie zdo­ła – i żal mie­li do sie­bie, do świa­ta, a na­wet do li­ści na drze­wach szu­mią­cych, że ich zie­lo­ność prze­mi­ja tak szyb­ko, i że zwię­dłe i zżół­kłe spa­da­ją, pod sto­py prze­chod­nia…GAR­DEN­JA.

W izbie pod­dasz­nej rósł niz­ki, krze­wia­sty, wśrod bo­ga­to roz­wi­nię­tych li­ści lśnią­cych, roz­wi­jał się w pąki bia­łe, pięk­ne i pach­niał cud­ną wo­nią – kwiat gar­den­ji.

Czę­sto bla­da po­stać ko­bie­ca na­chy­la­ła się ku nie­mu, jak gdy­by go tchnie­niem swo­jem ogrzać lub mu ta­jem­ni­cę zwie­rzyć pra­gnę­ła. Wy­chu­dłą ręką sta­ran­nie ście­ra­ła kurz z jego li­ści i zwra­ca­ła ku słoń­cu, gdy ono za­glą­da­ło na pod­da­sze.

Kwiat zrósł się nie­ja­ko z tem oknem, ry­so­wał się pięk­nie na tle ma­łych, zie­lo­na­wych szy­bek, nę­cił wi­do­kiem swo­im cie­ka­wy wzrok są­sia­da i jak pro­mień zło­te­go słoń­ca roz­pra­szał mrok i smu­tek bied­nej izby pod­dasz­nej.

Mu­siał ist­nieć zwią­zek pe­wien mię­dzy kwia­tem a tą, któ­ra pie­lę­gno­wa­ła go tak tro­skli­wie.

Po­świę­ca­ła mu nie­raz dłu­gie dnia go­dzi­ny, szep­ta­ła przed nim o ma­rze­niach mło­do­ści, o tro­sce i za­wo­dach ży­cia i nie­raz nu­ci­ła ład­ną pio­sen­kę, któ­rą ktoś nie­gdyś dla niej był uło­żył…

Lecz gdy cho­ro­ba z nóg ją zwa­li­ła, wszyst­kie te piesz­czo­ty usta­ły. Kwiat dzi­wił się, że w iz­deb­ce co­raz więk­sza pa­nu­je ci­sza, że lu­dzi tam mniej się prze­wi­ja, że ma­szy­na do szy­cia war­czeć prze­sta­ła i że wszyst­ko przy­bra­ło ja­kąś ża­łob­ną po­stać… Dzi­wił się i zwra­cał w kąt po­ko­ju, gdzie na łóż­ku le­ża­ła jego opie­kun­ka.

Może spoj­rze­nia ich spo­tka­ły się i zro­zu­mia­ły wza­jem, gdyż nie­dłu­go kwiat zna­lazł się przy cho­rej. Na sto­li­ku oswo­ił się pręd­ko z no­wem sta­no­wi­skiem, pach­niał jak przed­tem, i do­brze mu było jak na oknie za zie­lo­na­we­mi szyb­ka­mi.

Szmer na scho­dach prze­rwał pa­nu­ją­cą na pod­da­szu ci­szę. Dał się sły­szeć głos dzie­cię­cy:

– Tu, pro­szę pani!…

Drzwi roz­two­rzy­ły się sze­ro­ko i do izby wbiegł chłop­czyk wą­tły i bla­dy, pro­wa­dząc za sobą mło­dą, stroj­nie ubra­ną ko­bie­tę. Na jej gę­stych, ja­snych wło­sach spo­czy­wał czar­ny z pió­ra­mi ka­pe­lusz i przy­sła­niał nie­co nos zgrab­ny i sza­fi­ro­we, roz­ma­rzo­ne oczy.

We­szła szyb­ko – a z nią ra­zem jak­by ra­do­sne tchnie­nie wio­sny, ja­sność i ży­cie wstą­pi­ły w te pro­gi. Zbli­ży­ła się do łóż­ka i cof­nę­ła z prze­ra­że­niem. Po chwi­li, ochło­nąw­szy nie­co, się­gnę­ła do port­mo­net­ki i garść pa­pier­ków zło­ży­ła w ręce cho­rej.

Chcia­ła odejść na­tych­miast, gdy za­trzy­mał ja głos ci­chy, bła­gal­ny:

– Kto je­steś, pani? Mil­cza­ła.

– I ja by­łam nie­gdyś mło­dą, we­so­łą, szczę­śli­wą – szep­ta­ła cho­ra – jak ty, pani. Z tego wszyst­kie­go po­zo­sta­ło mi dziś w cięż­kiej cho­ro­bie – wspo­mnie­nie, sa­mot­ność, nę­dza… Nie od­chodź pani jesz­cze… przy­bliż się, nie­chaj rękę twą uści­snę z ser­decz­ną wdzięcz­no­ścią. Czem i kie­dy od­słu­żę się za do­broć two­ją?…. Weź przy­najm­niej kwia­tek z tej gar­den­ji… uko­cha­nej prze­zem­nie.

Z trud­no­ścią pod­nio­sła się na łóż­ku, ze­rwa­ła ga­łąz­kę z kwia­tem, zwią­za­ła nit­ką i po­da­ła przy­by­łej, któ­ra, po­dzię­ko­waw­szy, wy­bie­gła z miesz­ka­nia.

W bra­mie za­trzy­ma­ła się chwi­le, po­pa­trza­ła, na kwiat i przy­pię­ła go do sta­ni­ka. On tez przy – tu­lił się do jej pier­si, pod­no­sząc wdzięk tej na­dob­nej po­sta­ci – i pach­niał cud­nie.

Po krót­kim na­my­śle wsia­dła do prze­jeż­dża­ją­cej do­roż­ki i wieźć się ka­za­ła na jed­ną z ru­chliw­szych ulic mia­sta. Wy­sko­czy­ła przed oka­za­łą ka­mie­ni­cą, po­bie­gła na scho­dy i za­dzwo­ni­ła sil­nie.

Drzwi otwo­rzy­ły się na­tych­miast, a w nich uka­zał się słu­żą­cy we fra­ku i bia­łym kra­wa­cie.

– Pan jest… po­wró­cił?…… – za­py­ta­ła go­rącz­ko­wo.

Słu­żą­cy skło­nił gło­wę z do­bro­tli­wym uśmie­chem.

Nie py­ta­jąc wię­cej, prze­szła śmia­ło przez kil­ka po­ko­jów i za­pu­ka­ła do ma­łych, ukry­tych drzwi ga­bi­ne­tu bar­dzo wzię­te­go le­ka­rza, któ­ry w tej chwi­li z ga­ze­tą w ręku wy­po­czy­wał na wy­god­nej oto­ma­nie.

Usły­szaw­szy pu­ka­nie, pod­niósł się zwol­na i z uśmie­chem wy­rzekł:

– Pro­szę!….

Uchy­li­ła drzwi lek­ko, przy­bie­gła do oto­ma­ny i za­rzu­ci­ła ręce na szy­ję mło­de­go le­ka­rza.

– Jak się masz, mój ty ślicz­ny, dro­gi, nie­do­bry chłop­cze! Jak moż­na było sie­dzieć tak dłu­go? Wy­je­cha­łeś na dwa dni… a nie było cię przez cały ty­dzień… Umie­ra­łam z tę­sk­no­ty…

– Czy być może? Więc na­praw­dę przy­wią­za­łaś się do mnie tak bar­dzo? Czy mam temu wie­rzyć? – do­dał, obej­mu­jąc jej ki­bić i pa­trząc w jej oczy.

– Po cóż mia­ła­bym cię okła­my­wać? – od­rze­kła z uśmie­chem. Za to jed­no, żeś dla mnie taki do­bry i wy­ro­zu­mia­ły, jak nikt nig­dy, ko­chać cię nie prze­sta­nę.

I zło­ży­ła na jego czo­le dłu­gi po­ca­łu­nek.

– Ja­kaś ty dziś ład­na, moja dro­ga, jak ci do twa­rzy w tej ak­sa­mit­nej za­rzut­ce… w bia­łym sta­ni­ku!…. Jak ty pach­niesz ślicz­nie!…. Ah! kwiat gar­den­ji przy two­jej pier­si… Po raz pierw­szy wi­dzę cię z kwia­ta­mi… Co się sta­ło?….

– Opo­wiem ci póź­niej, bo tam pew­nie pa­cjen­ci twoi nie­cier­pli­wią się bar­dzo.

– Nie szko­dzi… Mamy czas do czwar­tej.

– Więc słu­chaj – rze­kła z pięk­nym bla­skiem w oczach. – Śpie­szy­łam do cie­bie, gdy na uli­cy, pła­cząc, za­stą­pił mi dro­gę mały chłop­czy­na. Wzy­wał po­mo­cy prze­chod­niów dla swej cho­rej mat­ki… Wzru­szył mnie bar­dzo ten ma­lec, uwie­rzy­łam i po­szłam z nim. oh! da­le­ko stąd… Ta­kiej nę­dzy strasz­nej nie wi­dzia­łam w ży­ciu. Na po­ła­ma­nem łóż­ku le­ża­ła, jak trup bla­da, mło­da jesz­cze ko­bie­ta, wy­da­jąc od cza­su do cza­su bo­le­sne wes­tchnie­nie. Li­tość prze­szy­ła moje ser­ce, ma­chi­nal­nie się­gnę­łam ręką do kie­sze­ni i od­da­łam jej wszyst­kie pie­nią­dze prze­zna­czo­ne na spra­wun­ki. Czy do­brze zro­bi­łam?…. Wie­dzia­łam, że mnie po­chwa­lisz… Na­stęp­nie chcia­łam odejść pręd­ko, gdy za­trzy­ma­ła mnie sła­bym gło­sem:

– Kto je­steś, pani? – py­ta­ła.

– Cóż jej mia­łam od­po­wie­dzieć?!… Nie wie­dzia­łam, co rzec – do­da­ła mło­da dziew­czy­na, spusz­cza­jąc oczy. – Mil­cza­łam. Gdy na­stęp­nie za­czę­ła mi opo­wia­dać, jak szczę­śli­wą była za mło­du, od łez wstrzy­mać się… nie mo­głam… By nie wy­buch­nąć gło­śnym pła­czem, po­że­gna­łam ją czem­prę­dzej i wy­biedz już chcia­łam, gdy nie­szczę­śli­wa za­trzy­ma­ła mnie na chwi­le proś­bą, że­bym wzię­ła ten kwiat gar­den­ji…

– To dziw­ne zda­rze­nie – ode­zwał się le­karz.

– Mó­wi­ła mi, że z tym kwia­tem łą­czy­ły się za­wsze naj­pięk­niej­sze dni jej ży­cia, więc po­sta­no­wi­ła pie­lę­gno­wać go i nie roz­sta­wać się z nim nig­dy. Mu­szę tam zaj­rzeć zno­wu. Wiesz co, wy­bie­rze­my się do niej ra­zem… Mój dro­gi, je­dy­ny, może ty jej co po­ra­dzisz – rze­kła ze Iza­mi w oczach. Weź ją do swe­go szpi­ta­la. Ona taka bied­na, sa­mot­na a taka miła…

Osy­pa­ła go po­ca­łun­ka­mi.

– Do­brze, do­brze – od­rzekł z uśmie­chem – po­je­dzie­my tam ju­tro rano.

Kla­snę­ła w ręce uszczę­śli­wio­na.

– Choć raz w ży­ciu speł­nię do­bry uczy­nek. Lecz po­wiedz mi… – do­da­ła po krót­kiej prze­rwie, gdy oczy jej przy­bra­ły daw­ny wy­raz roz­ma­rze­nia, – czy to tak moż­na przy­wią­zać się do kwiat­ka i czy on może choć tro­chę osło­dzić komu ży­cie?….

– Moż­na!… Bie­da­kom wy­star­czy kwia­tek, jed­no pięk­ne w ży­ciu wspo­mnie­nie, a tych, któ­rzy nu­dzą się cią­gle od zbyt­ku szczę­ścia i roz­ko­szy, tych nie po­ru­szy cały ogród kwia­to­wy, chy­ba ja­kiś ogrom klęsk nie­spo­dzia­nych, albo ja­kiś wiel­ki rój we­so­ło­ści przyj­dzie do nich i sia­dzie im na ra­mio­nach.

– Praw­da… – od­rze­kła za­my­ślo­na. – No, ucie­kam, żeby ci dłu­żej nie prze­szka­dzać, a ten pięk­ny kwiat daję temu, kto mi jest naj­droż­szy. Przyj­mę ci go do sur­du­ta… Ot tak… Lej­nej się jesz­cze wyda na czar­nej kla­pie, niż na bia­łym sta­ni­ku. Noś go… bar­dzo ci z nim do twa­rzy…

Co ro­bisz, wie­czo­rem? – spy­ta­ła ze zwy­kła ży­wo­ścią. – Przyjdź do cyr­ku… świet­ne przed­sta­wie­nie… cyrk pod wodą… zu­peł­nie coś no­we­go… Fran­ka bę­dzie ze swo­im chłop­cem… Wszak ty ją lu­bisz… a po­tem pój­dzie­my so­bie ra­zem gdzie­kol­wiek. Do­brze?

– Zo­ba­czę.

– Więc do wi­dze­nia.

Po­sła­ła mu ca­łu­sa rę­ka­mi i skry­te­mi drzwia­mi wy­bie­gła ci­cho i zręcz­nie.

Le­karz po­zo­staw­szy sam w ga­bi­ne­cie, uprząt­nął dzien­ni­ki z oto­ma­ny, uło­żył je pod przy­ci­skiem na sto­le i zbli­ża­jąc się do biur­ka, gdy mi­mo­wol­nie rzu­cił okiem w lu­stro, uj­rzał kwiat gar­den­ji, przy­ro­sły ja­ko­by do czar­ne­go sur­du­ta. Wy­jął go z kla­py i umie­ścił na brze­gu biur­ka w ma­łym, chiń­skim wa­zo­nie.

Kwiat ów pięk­nie od­bi­jał na tle bron­zów, sta­re­go ze­ga­ra i róż­nych gra­ci­ków i, jak przed­tem, – pach­niał cią­gle

Le­karz spoj­rzał na ze­gar, za­dzwo­nił, uchy­li­ły się drzwi głów­ne i z pod cięż­kiej por­tje­ry wy­szedł słu­żą­cy.

– Przyj­mo­wać!

Lo­kaj znik­nął za drzwia­mi, a po chwi­li we­szła do ga­bi­ne­tu sio­stra mi­ło­sier­dzia.

Le­karz przy­wi­tał ją z sza­cun­kiem, wska­zał miej­sce i usiadł przy niej.

– Jak­że zdro­wie sio­stry Te­re­sy?

– Dzię­ku­ję… te­raz mam się zu­peł­nie do­brze.

– A cóż po­ra­bia na­sza mała?

– Wła­śnie z jej przy­czy­ny po­zwo­li­łam so­bie przyjść tu do pana dok­to­ra – mó­wi­ła nie­śmia­ło. Urlop pań­ski koń­czy się do­pie­ro po­ju­trze, lecz może pan bę­dzie ła­skaw choć na chwi­lę wpaść dziś do szpi­ta­la i zo­ba­czyć na­szą cho­rą. To ta­kie po­czci­we a bied­ne dziec­ko… Do­wie­dzia­łam się, że pra­cą za­mę­cza­ła się dla ca­łej ro­dzi­ny, bra­ta do szkół wy­sy­ła­ła. Po­ko­cha­łam ją bar­dzo, gdy ona mi w oczach nik­nąć po­czy­na. Go­rącz­ku­je cią­gle i robi się taka bia­ła, jak ten… kwiat, co stoi na sto­le…

– To nie do­brze – szep­nął le­karz – zresz­tą zo­ba­czę. Przyj­dę za­raz, sko­ro tyl­ko za­ła­twię się z temi, co cze­ka­ją.

– Dzię­ku­ję bar­dzo!

Chcia­ła wstać z miej­sca, lecz za­wa­haw­szy się chwi­lę, sia­dła znów na krze­śle.

– Dziw­na rzecz, jak mnie odu­rzył sil­ny za­pach tego kwia­tu… Co to jest?

– Gar­den­ja – rze­ki le­karz, zbli­żyw­szy się i kwiat jej po­da­jąc. Niech go sio­stra przyj­mie ode­mnie i oswoi się z tym za­pa­chem.

Wzię­ła kwiat do ręki, po­wą­cha­ła sil­nie i skło­niw­szy się, wy­szła z ga­bi­ne­tu.

Idąc uli­cą, nio­sła go ostroż­nie. W jej rę­kach wy­glą­dał ja­koś in­a­czej i na­stro­ił się ja­ko­by do jej po­waż­nej po­sta­ci. Prze­chod­nie usu­wa­li się po­waż­nie, a jed­na z ko­biet, skło­niw­szy się przed nią niz­ko, szep­nę­ła do sie­bie:

– To za­pew­ne kwiat do ko­ścio­ła…

Sio­stra szła wprost do szpi­ta­la, gdzie wśród wie­lu cho­rych, na sali ogól­nej, le­ża­ło dziew­czę mło­de, wą­tłe, z twa­rzą jak pa­pier bia­łą.

Na­chy­li­ła się ku niej, po­ca­ło­wa­ła w czo­ło i z uśmie­chem po­da­ła kwiat gar­den­ji.

Cho­ra po­chwy­ci­ła go w wy­chu­dłe ręce i do ust pod­nio­sła. Na­pa­wa­ła się sil­ną wo­nią i po­czę­ła od­dy­chać swo­bod­niej. W oczach za­ja­śniał blask żywy, na twarz wy­stą­pił ru­mie­niec, jak gdy­by po­czu­ła ulgę w ostat­nich ży­cia go­dzi­nach… Bo kwiat i dla niej pach­niał.

Na­za­jutrz do­pie­ro zgnie­cio­ny i zwię­dły wy­padł z rąk osła­bio­nych na zie­mię.

Wy­rzu­co­no go wkrót­ce na śmie­cie, lecz i tam pach­niał jesz­cze. Bo on nie znał róż­nic, dla wszyst­kich żył i umarł jed­na­ki – pach­niał. Po­dob­no tkwi­ła w nim du­sza, któ­ra cza­sem w ludz­kich cia­łach prze­by­wa.BAJ­KA.

Ze­sta­rzał się, ze­sta­rzał się bar­dzo!

Mó­wi­ły mu to wszyst­kie dziew­czę­ta, mę­żat­ki i wdo­wy w Ate­nach; on jed­nak temu nie wie­rzył. Mó­wi­ły mu to krysz­ta­ło­we wody ru­cza­ju, w któ­rych wi­dział swój wzrok przy­ga­sły, zmarszcz­ki na twa­rzy i bro­dę si­wie­ją­cą, a jemu się zda­ło, że za­cho­wał mło­dość, któ­ra prze­trwa wie­ki, że ma po­stać, jak daw­niej wy­smu­kła, że na ra­mio­nach włos czar­ny bo­ga­tym się wije pier­ście­niem, w oczach błysz­czą pro­mie­nie słoń­ca, i że jest za­wsze tym ślicz­nym pa­ste­rzem, za któ­rym sza­la­ły wszyst­kie dziew­czę­ta, mę­żat­ki i wdo­wy w Ate­nach.

Nie wie­rzył w nie­ubła­ga­ną ko­niecz­ność cza­su, bo wi­dział nad sobą wiecz­nie pięk­ny la­zur nie­ba, ten sam pe­łen ma­je­sta­tu brzask ju­trzen­ki, te same, zie­lo­ne, na sto­kach gór win­ni­ce i ten sam gaj oliw­ny.

Nie wie­rzył, aby co­kol­wiek mo­gło zmie­nić się wo­kół nie­go lub w nim sa­mym, gdyż czuł w so­bie wiecz­nie to samo, za­wsze mło­de ser­ce. Czuł, jak daw­niej, wszyst­kie jego drga­nia i po­ry­wy i nie­na­sy­co­na tę­sk­no­tę, czuł w du­szy cią­gła mu­zy­kę pie­śni mi­ło­snej, mu­zy­kę nie­biań­skich to­nów, schwy­co­nych z har­fy Eola.

Lecz pie­śni tej nie sły­szał i nie ro­zu­miał nikt prócz nie­go, a z uczuć ser­decz­nych drwi­li so­bie jaw­nie mło­dzi i sta­rzy i śmia­ły się gło­śno wszyst­kie dziew­czę­ta, mę­żat­ki i wdo­wy w Ate­nach. Z roz­pa­czy i wsty­du po­sta­no­wił uciec z mia­sta. Szedł o zmro­ku przez gaj oliw­ny i za­trzy­mał się na­gle przed po­sa­giem bó­stwa mi­ło­ści.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: