- W empik go
Listopad - ebook
Listopad - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 221 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na pustem polu stoi topola, stara topola. W górze niebo ołowiane, dzień ma się ku schyłkowi, podyma wiatr. Topola szumi, szumi głucho, posępnie. Wiatr zmiata jej powiędłe liście, one ulatują nad polem, opadają na ziemię. Topola kołysze się z wiatrem, szumi jakąś ponurą skargą, jakimś żalem. Liście opadają coraz gęściej, wirują w podmuchach wiatru, sypią się na ziemię, zrywają. Na chwilę wiatr cichnie i topola głuchnie. Lecz po krótkiej przerwie uderza wiatr gwałtowniej, potrząsa gałęziami, miota topolą, szum jej się wzmaga, sypią się nowe liście, coraz gęściej, coraz więcej. Topola wznosi ogołocone gałęzie w niebo, to jakby z rozpaczą pochyla je ku ziemi; miotana wiatrem szumi coraz donośniej, coraz smutniej, żałośniej, powstaje w jej gałęziach jakiś świst, jakiś jęk, jakieś posępne zawodzenie, pełne trwogi, boleści… A liście sypią, się i sypią bez końca, coraz gęściej i gęściej i ulatują bezpowrotnie nad pustemi polami.
Śród opadających liści słychać takie szepty:
– "Czemu ta nasza topola tak szumi posępnie za nami?"
A inne liście ulatując z ziemi w podmuchach wiatru, tak szepczą:
– "Czyż wiecznie będziemy na jej gałęziach więdły? Tu nasza wiosna była tak krótką, lato tak skwarnem, jesień tak bezlitosną!"
Opadają nowe gromady liści i szepczą:
– "Lećmy, o! lećmy z tym wiatrem jesiennym pod nieba cieplejsze, na szczyty dębów, których korony ozdobim, gdzie zazielenimy się na nowo, gdzie potężne konary ochronią nas przed burzami listopada! Dalej, o! dalej! Z nowemi podmuchami, w przestwory nieznane, pod inne nieba!"
Wiatr gwałtowniej podyma, szumi topola, sypią się nowe liści i szepczą:
– "Czekajcie, czekajcie! Tam szepty nadziei, radości? W Jakimże obłędzie ulatujecie! Zawróćcie! Tam czeka was zguba i czeka zapomnienie!"
Coraz gwałtowniej wiatr podyma. Rośnie szept śród liści:
– "Nie ma dla nas ratunku, niema wybawienia! Przyszła jesień, potrząsa nami! Zamarło w nas życie, Zginiem daleko od naszej topoli, już nie obaczym wesołego słońca, daremne marzenia o powrocie!"
Lecz inne gromady liści szepczą:
– "Powrócim do topoli, przyrośniem napowrót do jej gałęzi, czekajmy tylko przyjaznych podmuchów wiatru! Wracajmy, wracajmy! Topola nas woła, płacze za nami, słyszycie jak jęczy? Powrócim do niej, obrośniem jej koronę, jej ciepło nas ożywi! Byle nie tracić otuchy! Z wiatrami, dalej a dalej!"
Wicher miota topolą, zamienia się w nawałnicę. Gromady liści wznoszę się dokoła. Już wicher rozpędził je po polu. Stoi ogołocona topola, szumiąc przeraźliwie. Wtem rozlega się trzask straszny, złowrogi… I sterczy na polu złamany pień
topoli a wicher z wyciem ulatuje przez pustkowie.
Gdzieś w dali słychać jeszcze szmery liści o cieplejszych niebach, o powrocie do topoli swojej.
* * *DWA POKOLENIA
Wyszedł księżyc na niebo, chory, znękany. Na sinem obliczu w głębokich oczodołach gasło życie, młode czoło poorane w bruzdy. Widzi on zdala swą matkę ziemię, obraca ku niej znękaną twarz i z przepaścistych głębin jego piersi wydobywa się skarga:
– "Ni żyć, ni umrzeć!"
Ujrzała go ziemia. Pomarszczone jej czoło pokrywa się obłokami troski, morza wzdymają żalem i boleścią. Lecz śród obłoków na czole pojawiają się ciemniejsze chmury, w których gniew błyska. I rozlega się głuchy grzmot:
– "Żyj lub umieraj!… Czemu mnie dręczysz twą skargą? Patrz!… Po tylu wiekach wrą we ranie święte ognie, w łonie mem lęgną się nowe żyjątka, pleni się życie, wzdymają morza, szumią puszcze, zielenią przestrzenie!… A ty z pustką w sercu, nicością w piersi, przesuwasz się przed memi oczami, widmo nieszczęsne, trup obłąkany!" –
Na niebo wybiegają gwiazdy, iskrzą się, mienią barwami życia i żaru. Patrzą za ziemią gromiącą, za księżycem znękanym, okrążają przestwory, zdziwione widokiem wałęsającego się trupa. Wpływają na drogę mleczną i patrzą surowo, groźno…
A księżyc znękany, wybladły, sunie dalej w ślad za ziemią i cichy, ledwie słyszalny szept brzmi mu na wargach:
–"Ni żyć, ni umrzeć!"
* * *W PRZESTWORACH.
Śród ciszy przerażającej, ciemności wiekuistych i mroźnych przestworów leci płomienne słońca a dokoła niego, rozproszoną gromadą, podążają planety, zabiegają mu drogę w chwiejnych, zmęczonych ruchach. Biegną miliony lat za słońcem, jedynym przewodnikiem, znużone, oślepłe, pokrywają się obłokami, nie wiedząc, dokąd i poco dążą.
I zaczynają szemrać obracając się ku ognistemu słońcu, które w błyskawicach ulatuje naprzód i wiecznie naprzód.
Ale w głębi wszechświata ukazuje się słabiuchny punkcik świetlny. Słońce zawraca ku niemu z gromadą swych planet. Punkcik świetlny rośnie, zamienia się w gwiazdę ogromną. Planety ożywiają się, skupiają dokoła stoika, podążają z otuchą ku tej gwieździe ogromnej. Słońce jednak dobiegłszy do tej gwiazdy, nie zatrzymuje się… okrąża ją wraz z planetami, leci dalej.. olbrzymia gwiazda maleje, zamienia się w punkcik świetlny i nakoniec niknie wśród wiekuistych ciemności. Planety chwieją się w orbitach, zabiegają drogę słońcu, niespokojne, zamglone, obracają się przeciw niemu i szemrzą:
– Dokąd nas wiedziesz, przez te wiekuiste ciemności?
– Daj Wypocząć po miljonach lat tułactwa!
– Ukaż nam cel ostateczny!
– Pociesz!
– Ni porzucić cię nie możemy, ni zawrócić same!
– Mijamy gwiazdy za gwiazdami, może tam spoczynek? Wahamy się między nadzieją i rozpaczą! Gwiazdy nikną a my lecim dalej bez końca…
– Miljony lat, miljony lat!…