- W empik go
Listy Cześnikiewicza do Marszałka. - ebook
Listy Cześnikiewicza do Marszałka. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 374 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa.
Nakładem A. Nowoleckiego Księgarza, przy rogu UKICY Senatorskiej, i Krakowskie-Przedmieście, Wprost Kolumny Zygmunta, Nr. 457.
1858.
Wolno drukować, z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu prawem przepisanej liczby exemplarzy.
Warszawa dnia 17 (29) Maja 1858 roku.
P. o. Starszego Cenzora, Assessor Kollegialny, A. Broniewski.
W Drukarni Karola KowalewskieGo.DO ROMANA RADOLIŃSKIEGO.
Spodziewałeś się kiedy, kochany Romanie –
Że Cześnikiewicz w szrankach literackich stanie?
Ba! – a toć rzecz szlachecka! – Od dawnego czasu
Chodził Polak po wojnach wytchnąć do Parnasu.
Żywot był poetyczny, a księgi dziejowe
Pełne dziwów, – jak gdyby marzenia pieśniowe;
Wieki jak zwrotki pieśni, a czyny to cuda,
Nie wszystkim się narodom takie życie uda!
Gdzie jest zdolność do czynu – jest i do gawędy,
Zdolność szlachcie dawała i chleb i urzędy,
I majestat mądrości i rycerską sławę,
Każdy umiał narodu pokierować nawę.
I było przekonanie szlachcica polskiego –
Że go Pan Bóg utworzył zdolnym do wszystkiego;
Osobliwego w ducha nagromadził blasku,
Jeno szlachcic nie umiał bicza kręcić z piasku……
Brał z niebios promień łaski i prządł z tej krynicy
Wielką sławę, bo w służbach stał Boga-Rodzicy.
A kiedy pełną chwały przeżył dni połowę –
To włożył swą koronę Maryi na głowę.
Z stolicznej Jasnej Góry jest do niebios droga –
Którą się nasze modły dostają do Boga.
Oto nienawiść ludzka…. zazdrość naszej chwale….
Żeśmy kmiecie Maryi – więc bozcy wazale.
Niech się kosmopolitów urągają tłumy –
Ja za uciechy ziemskie nie oddam ztąd dumy!
Zblednie tarcza herbowa, zgaśnie blask pancerza,
Jeszcze się ornamentem zaszczycę szkaplerza!
Gdy się skończył rycerski żywot promienisty –
Uchwyciłem za pióro i pisałem listy;
Bo najjaśniejsza lampa musi z czasem zgasnąć,
Kiedy sobie pozwoli, stróż jej życia – zasnąć……
Tak się stało z szlachcicem, gdy leniwie zasnął –
Przepadła jego wielkość – jakby z bicza trzasnął!
Lezie nań bieda, żydy, – jak się bronić niewie –
Bo i kozy po krzywem zwykły łazić drzewie.
"Napręż ducha, a jako dąb podnieś konary!
Pocznij życie zakonem pracy i ofiary, "
Zdawna tak się coś w duszy mej kłuło, roiło,
Jeno na wierzch wyrzucić sposobu nie było.
Ażem jak wulkan pełen gorąca i huku –
Wylał ognistą lawę – na papierze, w druku…
Bodaj szlachtę sparzyła – i Ciebie dosięgła,
Bo dusza moja z Twoją dawno się już sprzęgła,
Ółtarz serdeczny czystą miłością się zarzy, –
Nie uciekaj, – to Ciebie boleśnie nie sparzy.
W tej książce rozlicznego obftość gadania,
Ale że grunt poczciwy, z czystego kochania,
Że tak zawsze pisałem jako w sercu czuję –
Zbiór listów do Marszałka Tobie przypisuję.
do zgonu pełen szacunku i przyjaźni
Sługa. Twój
J.A.M.LIST I.
Wielmożny marszałku dobrodzieju!
Obłowiwszy się, Bogu chwała, wiadomości dostatkiem, pośpieszam z uiszczeniem się z danego słowa kochanemu Marszałkowi i takowych pierwszą wiązkę przesyłam. Ale mi też przyszedł wcale dobry koncept co do samego pisania listów, i wywinąłem się raz na na zawsze ( nb… póki jestem w Warszawie) od gderania kochanego Marszałka za kaligrafię moją. Zaznajomiłem się z Redaktorami Gazety Codziennej. Spotkaliśmy się na śniadanku u Czabana. Gadu, gadu, język rozwiązał mi się jakoś przy winie, nuż opowiadać wrażenia moje z podróży w Podlasie, na święta do pana Seweryna, nuż pocznę robić uwagi swoje o Warszawie i o tem co widzę, aż owi panowie do mnie:
– Panie dobrodzieju czy pisujesz kiedy?
– A jakżeż nie mam pisać, czy to acaństwo myślicie że szlachcic grykosiej samemi obejdzie się karbami. Jest ci u nas do pisania laska Pana Boga, kontrakty, rewersa, listy, obrachunki, Matko Najświętsza! a wójtowstwo? co tu ztąd korespondencyi!
– Ależ nie o tem mowa łaskawco, czy dla literatury ojczystej pisujesz pan kiedy?
– Jak to, do druku?
– A do druku..
– Jak żyję tak niepisałem!
– A łaskawco pisz, tak jak opowiadasz, będzie to bardzo ciekawe.
Nuż w komplementa, jak nie zaczną namawiać, ja się tłumaczę, że mam co tydzień list jeden pisać do marszałka a czasu złapać trudno. – Dajże więc te listy co domarszałka idą, poszlemy drukowane!
– Ha! jak sobie państwo pościelecie tak się i wyśpicie, chcecie ładować w gazetę bajanie starego grykosieja, pakujcież; żeby tylko nieszwankować natem; ja nie dobijam się imienia literackiego, nie rezykuję, ale asaństwo i reputacya a może i chleb!
Koniec końcem stanęło natem, że pozostałem i owo zkąd moję listy w druku!
Poczynam tedy od wyjazdu z Kaliskiego na Podlasie. Huk to kraju do przejechania, a podróż była i po nowoświecku i po staropolsku. W Zduńskiej Woli żegnaliśmy się z kochanym Juliuszem tak czule jak gdybym do Ameryki i to na lata całe wyjeżdżał; poczciwy węgier do łez nas rozczulił. Z tąd już pełen wspominków poczciwej przyjaźni i wina, ruszyłem ku żelaznej drodze. Oj ostatnie trzy latka, które nam rolnikom dały takie cięgi, każdego nauczyły rozumu i do pracy zagnały.
Gdzie spojrzysz czy z jednej czy z drugiej strony drogi to szlamem nawożą pole, chleba dostatek bedzie w przyszłości, tylko daj Boże odbyt lepszy i ceny wyższe! Ba, wszak to i dziś już że braka z trudnością spotkasz, chyba prawdziwego amatora drażnienia psów; a są okolice gdzie któś zrobiwszy sobie ślub rozdania jałmużny musiałby chyba przez okólniki szukać sobie dziada. Chłopek najedzony, to i wesoły i rumiany; bądź co bądź, jednak chociaż tanio, choć o grosz trudno okowita stoi, zboże wołki napoczynają po śpi – chrzach, ale z tem wszystkiem weselej na polskiej ziemi, bo nikt z głodu nie umiera.
Kto zaś stęka jeszcze na ciężkie czasy i na golizne, to niech siedzi w domu, gdzie tak dobrze wyspać się można jak po hotelach niemiekich, a woda przysięgam panu Bogu, że każda uleczy przy życiu wypełnionem pracą. Chcesz słonej to ją osolić, gorzkiej toć i na to sposób, a ruchaj się to bole z kości ustąpią. Na zabawę wznowić staro polskie kuligi, czem chata bogata tem rada, a dalibóg będzie wesoło. Za moich latek młodych robili paniczom fraki krawcy z Stawiszyna, Poddębic, Łasku i Szadku, ja sam w takim fraku wkręciłem się do serca Magdusi, która znowu przy stu tysięcach posagu dostała całej wyprawy za sto dukatów, a w inwentarzu żywym z dziesięć tysięcy. A jakie przytem było kochanie! Toć do dzisiaj starczy, kiedy ledwie parę tygodni niewidzenia a już tęsknię za nią, jak w miodowych miesiącach, i przeklinam mój proces za którym z pół roku posiędzie przyjdzie w Warszawie! A jak też wszystko podrożało w stolicy! Mając sprawić całkiem nowy przyodziewek do miejskiej elegancyi, wolałem stare bekiesze plamiażom kazać oczyścić, niżeli z obrazą Pana Boga stami sypać ruble za szmaty. Radziłbym tak nie jednemu z braci szła – chty, to finansowe przesilenie nie byłoby tak strasznem dla szlacheckich fortun.
Wracając atoli do podróży mojej, przyznam sie p. Marszałkowi, że ani spodziewałem się na sześćdziesięciu milach długości naszego królestwa znaleźć takie stopniowanie kultury, jakie spotkałem.
Jaka różnica między Belgią a Kaliskiem, dwa razy tyla między Kaliskiem a Podlasiem. Po drodze żelaznej ślizgaliśmy się do Warszawy jak po mydle, znasz to Marszałku, pisać nie ma oczem; w Warszawie popas wcale dobry i to wiadomo. Droga dopiero od Warszawyna Kałuszyn, Międzyrzec, Radzyń, aż do Siemienia samego, bardzo mi była ciekawą. Już to historyk ma co o tym kraju powiedzieć, bo za czasów nowszej taktyki wojennej, droga ta była militarnie niesłychanie ważną. Nie mówiąc już o zagonach puszczanych na Mazury przez Krzyżaki, Litwinów, Jadzwingów, toć od Karola Gustawa Szwedzkiego, kraj ten kopciał zgorzeliskiem i pokrywał się mogiłami z pięć razy. Przeszkadzało to wiele podniesieniu kultury, a zawsze płoszyło przemysł fabryczny, który mimo dostatku wody lasu i chleba, nie osiedlił się tam dotąd kolonjami, jak u nas.
Wszelako pyszne tu majątki, ziemia wszędy wdzięczna i do uprawy łatwa; ale że ludność nieodpowiednia obszarom; ztąd wiele łąk błotnych i zarosłych, lądów odłożonych, a lasy jakie!
Na takich to majątkach przecie budowano przed laty pałace o jakich ani nam śniło się kiedy na Wielkopolsce. W Radzyniu przepyszny pałac, przypominający Luwr rozmiarem i pięknością, dźwignęli książęta Sapiechowie, używając i rzemieślników i artystów z dalekich krajów sprowadzonych. Powracając ze świąt na Lublin do Warszawy równie piękną budowę widziałem w Lubartowie po Sanguszkach. Te olbrzymie fortuny, po kilka tysięcy włók liczące obszerności, wyszły z domów książęcych, a szlachecki dobytek za mały do utrzymania tak ogromnych budowli, więc marnieją powoli. Szerokie tu nastręcza mi się pole do rozpowiadań. A przedewszystkiem kwestją chlebowa,
Chwała temu niech będzie, kto pierwszy fundowaniem wiążącego się u nas Towarzystwa Rolniczego zajął i doprowadził. Może przy wspólnem myśleniu o polepszeniu krajowego gospodarstwa przyjdzie u nas i do porządnego planu co i gdzie hodować? Obszerne równiny Podlaskiego kraju, obfite w łąki i pastwiska, dla niskiego po – łożenia swojego nie właściwe są do chowu owiec. Za to można tu prowadzić wielki chów bydła i koni.
Na osuszenie Podlasia doprowadzenie do tego stanu – co Kaliskie, półwieku trzeba jeszcze usilnej pracy. Sąsiedztwo błotnistego Polesia Litewskiego za Bugiem opóźnia na wiosnę wegetacyą niesłychanie. Długo tu bowiem ciepła wiosenne chłoną massy lodów sformowanych przez zimę. Ztąd spóźniony siewjarzyn i koniczyny nieodpowie dostatecznie obfitym sprzętem, wedle potrzeby owczarniowego gospodarstwa. Wszelako przebaczyć nie można pługom i orce w tych stronach! Przecież to na Podlasiu przedpotopowe jeszcze sochy, dwoma pazurami żelaznemi orzące, jaka bądź ziemia, czy kamienista czy gładka! Jakże tu umęczony rataj biedny, z całej siły zmuszony kierować owo niezgrabne ruchadło! W tej poczciwej ziemi tak łatwej, żelaznym pługiem możnaby cudów dokazywać, niemęcząc ani zaprzęgów ani człowieka.
O pogłębieniu órek, o wyczyszczeniu z perzu ani tutaj pomyśleć przy owych narogach. Poprawić rassę bydła z jakimże pożytkiem tutaj można czy to na mleko, czy też na wyrost dla mięsa i roboty.
Nasze Wielkopolskie wyżyny potrzebujące tyle wołów, mogłyby podnosić swoje owczarnie, a od bogatych w pastwiska Podlasiaków zakupować bydło. U nas przy większej ludności dźwigać cukrownictwo, Podlasie niechby zostało przy gorzelniach. Jak też to jeszcze wiele do roboty w tej Polsce naszej! niechby tylko człowiek pokochał rozumowane rolnictwo. Panom Poznańczykom, którzy taką ciżbą lecieli do Polski przed rokiem, za kupnem dóbr, sprzedawszy Niemcom rodzinne wioski, które ci nabywszy już na wiek wieków w kraj niemiecki zamienią, na innem miejscu trzebaby o tem obszerniej powiedzieć. Ale raz dokonawszy niepoczciwego czynu niechajby za Wisłą szukali pomieszczenia z ocalałym kapitałem. Tamby dźwignęli rolnictwo, zasługując się matce ziemi, a pomiędzy narodem czystej krwi lechickiej leczyliby się ze zniemczałości, w czem korzyść ich osobista. Ale cóż? Im trudno oddalać się od kochanych Niemców, od wygód niemieckich! Poznańczycy robić już muszą wiecznie posługę Germaii, trzymając straż przednią w peregrynacji kuwschodowi, więc posuwają się blizko granicy, a za niemi pójdą dający zysk przy odkupie synowie Odyna. Pewna część Podlasia ludna w szlachtę, wszelako tych ja okolic niezaczepiłem, jeno ową na drodze ku Lublinowi, gdzie wielkie fortuny, a ztąd sąsiedztwo rzadkie; z trudnością tu liczniejszych sprosić gości do domu przychodzi. Święta wszelako w Siemieniu mieliśmy wesołe u naszego rodowitego Kaliszanina, kochającego Boga i ludzi po naszemu. Polowania na grubego zwierza nastręczyły nam poznanie takich kniei, o jakich na Wielkopolsce od pół wieku niesłyszano.
Otoż to mi nazywa się być krajowi pożytecznym, kiedy się… ma głowę i serce. Oglądając gospodarstwo p. Seweryna łatwo widzieć mogliśmy, że ono prym trzyma w Podlasiu. Już to obszerność liczą tu nie na włóki nowopolskie ale na mile kwadratowe. Człowiek ten przedewszystkiem wojuje z naturą dziką a potem z uporem ludzkim. Oszuszać bagna, dobywać grunta órne i łąki z zarośli, kolonizować polską wdzięczną ziemię – a tym sposobem dwoić plon i intraty – to ogromne jego zadanie. A takich mass mierzwy jak żyję przy najlepszem gospodarstwie nie widziałem jak u niego. Przyszedł do tego wprowadzeniem kosy do żniwa, guwernerów ku temu sprowadzając aż z kaliskiego. To niesłychanie podniosło ilość sprzątnionej słomy. A jakie ciekawe w Siemieniu studja robić można pod względem moralności!
Widzieliśmy rozbójników i złodziei, którzy po osadzeniu na roli, danej na własność cynszową, stali się najpracowitszymi i najzamożniejszymi kolonistami. Co za szkoda że te podróż odbyłem zimową porą. Że tam zajrzeć musze latem i bliżej rozpatrzyć się w żywocie rolniczym to pewna. Wszelako i z tego co widziałem rad jestem serdecznie.
Ponieważ w Polsce znikło już przywiązanie do kątków rodzinnych a handel wioskami upowszechniony, – ponieważ kosmopolityzm nachodzący nas, przyniósł między innemi i chęć gwałtowną szybkiego bogacenia się, a rolnictwo rozumowane weszło choć na język w modę, – z tych powodów kto tylko ma kapitał i chęć potrojania majątku w ciągu życia, niech szuka dóbr w Podlasiu i Lubelskiem; wszelako bez pracowitości, siły woli, wyższego poglądu, a punktualności w wykonaniu dobrze zrobionego planu, nie ma tam po co lecieć, bo bedzie tylko pchał biedę po dawnemu, jak się to tam praktykuje odwiecznie. Wracając z Siemienia na Lubartów i Lublin, widzieliśmy całą długość Lubartowszczyzny ( włók np. 2,800) i oceniliśmy jakie to tu robią interessa, samem kupnem, nie mówiąc już o tem, co zrobią podniesieniem kultury.
O samym Lublinie dużoby opowiadać, że jednak p. Marszłek kupiłeś już Album Lubelskie, nie chcę mu psuć moją gryzmołą lepszej pewno lektury; to tylko nadmienię, że w Lublinie jeszcze po staro polsku żydy obrywają poły gościom do sklepu ciągnąc, a lichwią jak nigdzie na świecie. Droga z Lublina wszystka dobrym krajem, wszelako aż do Warszawy kultura licha; ta Wisła, to jakby naturalna granica rozumowego przemysłu gospodarskiego!
Natem kończę list mój pierwszy kochany Marszałku, a teraz zagospodarowawszy się w kochanej Warszawce – donosić Ci będę niestworzone rzeczy. Ba! bo i cóż też to dzieje się w świecie i z miastami i z ludźmi! Dalibóg żeby nie tęsknota za Magdusią, byłoby mi i wesoło. Włóczę się po całych dniach, goniąc za sędziami, adwokatami, wszędy kogoś spotkam, znajomych pełno, gawęda nieustająca, a co dzień nowinki. Czekajże na nie kochany Marszałku do przyszłego listu, a ja ruszam do teatru na operę – Halkę – bo przecież za sześć rubli od przekupnia dostałem bilet do krzesła. – A teraz zasyłując p. Marszałkowi i połowicy jego ukłony, zostaję przyjacielem i sługą.
Józef.
PS. Mój kochany Marszałku, jeżeliby tam w Zborowie Pan Bóg pobłogosławił na pomiot charci proszę mi zostawić, zwłaszcza po Jedynce pieska i suczkę żółtą, białoszyjną koniecznie; bo to cecha gniazda Bojanowskich chartów, które to jeszcze przed Mistrzem Adamem ścigały kota, aby mu dać pyszny obrazek do powieści: "Pan Tadeusz."
dnia 11 Stycznia 1858 r.LIST II
Wielmożny Marszałku Dobrodzieju!
Nie uwierzysz jakie to dziwne a miłe robi wrażenie – zobaczyć swoje pismo drukowane, a do tego na raz jeden w kilkutysiącznych rękach! Gdyby nie omyłki w druku, których niepoprawili drukarze, byłaby to dla mnie niczem nie zachmurzona radość, zostać autorem. Zwyczajnie, my chulamy w karnawał, toć i te kanalje federszmuce co innego maja w rękach a co innego w głowie.
Wszelako gdy im obiecałem przysłać ze wsi okowity hanyżowej, połetek słoniny i legumin Da prezent, obiecali się poprawić i niewystawiać na pośmiewisko uczciwego szlachcica. Ale mówmy o czem innem.
Warszawa Mocium Panie zwielmożniała nadzwyczajnie. Istnie tak wygląda jak nasza znajoma pani Grzegorzowa w tym przepysznym kornecie z Paryża, co jej zięć przywiózł, a wszelako włóczą, się za nią jakieś obszargane lonty! Nawstawało pałaców i domów pysznych co niemiara, oświecono miasto gazem, sprawiono wodociągi, urządzono straż ogniową, zbudowano zjazd do Wisły wspaniały; to bardzo wiele i w krótkim czasie. Wszelako po dziedzińcach tych pałaców błota i śmieci obfitość, na ulicy śród nocy bardzo łatwo wpaść w dziurę lub nos omurzdefigurować, botak jasno; – w cysternach wody nie widzę, trytrony pali jakaś gorączka, kropli wody w ustach nie mają! A na ulicach nie masz komu błota na kupki zeskrobać i cała publiczność po pas zaszargana! Żeby tez Warszawę trudno być miało wysuszyć – ha! to już nie wiem gdzieby na świecie było sucho! Tyle rozlicznego próżniactwa co tutaj w mieście, a do mietły nie masz zabrać się komu i gród stołeczny zaflejtuszony, tak iż po Stambule pierwsze trzyma miejsce, a kto wie czy nie o prym walczy! Jeżeli przedtem błotem chcesz uciec do doróżki, bardzo się omyliłeś grubo. Wdoróżce gorzej jak na ulicy, bo oprócz błota znajdziesz obfitość rozlicznego brudu. W Berlinie każdy proceder jest pod kontrolą i rygorem przepisów. Niech jeno dorożkarz zaflejtuszy karetkę, albo konia zachudzi, już pewno stracił konsens. Nazwyczajony marudzić po wszystkich kątach wioskowego gospodarstwa i tutaj na bruku wielkiego miasta chciałbym się rządzić jak szara gęś, tak to z nałogu! Toć i wczoraj złapałem urwisa na uczynku z ręką w cudzej kieszeni. Ot i nowy kłopot, a chodź do sądów, a zeznawaj a świadcz. Jabym na wsi tak wykwintnie używając prawa zbankrntował w pół roku, bo cała ludność przeniosłaby się do kryminału. Najlepiej to po naszemu: "Potrzymajno go. " A potem do roboty kanaljo! Bo to ja głupi, paść urwisa chlebem publicznym w festunku? Żeby do tego nic nie robił! Oj kochany marszałku, jak powrócę na wieś, będzie o czem gadać i radzić na długie wieczory jesienne: bo też obserwacyj nazbiera się massą do przeżuwania przy wiejskim kominku. Gospodarska natura wszędzie chciałaby ulepszać i coś dźwigać. Ale co tu znaczy człek partykularny, choćby miał oczu czworo i rąk ze trzy pary! Mniejsza tam zresztą o powierzchowność, ale biorąc rzeczy z gruntu, to niepojęte dla czego u nas wszystko co robiemy, to tak jakby tymczasowo, jakby na popasie. Weźmy naprzykład porównanie dwóch fabryk machin rolniczych: tutejszej warszawskiej i poznańskiej, p. Hipolita Cegielskiego. Firma warszawskiej fabryki zdawałaby się dawnością swoją imponowaći obiecywać wiele. Firma Cegielskiego nowiutenieczka. Pierwsza w środku polskiego kraju, w środku potrzeb, z najwyższąłatwością odbytu, z ogromnemi obstalunkami – jakże postępuje? termina jak dotrzymuje? My to wiemy, ale jakże ma lepiej dotrzymać kiedy ona żadnego indywiduum pracującego w fabryce nie jest pewna, czy jej dopisze. Kupisz parokonną młocarnię, a w miesiąc ledwie ją cztery konie uciągną. Kupisz młynek do kartofli a nie długo ludność masz za małą w podwórzu do ciągnienia kół, a ileż to czasu trzeba do zacieru! Pługa ani pokaż w ziemi bez dopasowania praktycznego. Pan Cegielski wziął sumienność od Niemców; organizacja fabryki jego jak zegarek reguralna, a machiny jakież to wykończone, usymplifikowane! Elegancją stanowi prostota, a cnotę każdej matematyczne wykończenie najdrobniejszch szczegółów! Czemuż to u nas tak nic robią? Ha! Bóg wie czem się to dzieje, ale to wiem tylko, że Cegielski doktór filozofii, człowiek dystyngowany, kółka jednego nie wypuści z fabryki, któregoby nie obejrzał; palec wbity w bronę probuje czy dobrze obsadzili. Sumienność przedewszystkiem i przejecie się włożnym dobrowolnie na siebie obowiązkiem! Trzeba aż kochać swoją fabrykę i obowiązek, aby mieć i zyski i chwałę z prawdziwej użyteczności dla kraju. Teraz pytam zkąd Cegielskiego machiny z najwyborniej szych materyałów i taką sumiennością zbudowane; – są tańsze od warszawskich, mimo cła i transportu dalszego? To kwestya ta sama na każdem miejscu w Warszawie. Kupisz cygaro kosztujące za granicą groszy pol. piętnaście, tu płacisz czterdzieści! Mydło kosztujące w Berlinie 6 sr. gr. tu płacisz pół rubla! Powóz kosztujący w Wiedniu 400 talarów, tu płacisz 5000 zł. Surdut w Frankfurcie 15 talarów, tu kosztuje 30 rubli! I jakiż na to zdzierstwo sposób? Odpowiadają ci: wolno kupić lub nie kupić. Ale jakie też wykwintne życie prowadzą kupcy i fabrykanci warszawscy. Radziwiłom i Sanguszkom trudno o lożę do teatru, bo w tej loży siedzą ci, co z Radziwiłów i Sangnuszków wstają! Jedni używają życia kosztem drugich a całe kupiectwo i fabrykanci stoją silną falangą zkoalizowanych, przeciw którym nie znajdziesz prawa na zdzierstwo. A przecież z czasem znaleść się musi sposób! niepodobna, aby to panowanie absolutne merkantyli przeciągnąć się miało na wieki.
Do ciekawych obserwacyi moich zaliczyć muszę upadek szpicbalików, kędy to młokosy nasze trwonili niegdyś czas, zdolności i fortuny. Przecież minęła choroba owa, którą opłakiwał wszelki poczciwy człowiek. Były to owoce siewu literatury szalonej francuzkiej; po Tajemnicach Paryża, Żydach tułaczach, Marcinach podrzutkach, spadł z nas wstyd boży. Społeczeństwo dystyngowane szukało wrażeń w plugawych zebraniach. Zgroza wspomnieć owe czasy, kiedy młodzieniec w stroju balowym opuszczał najdystygowańsze zebrania, aby do gniazda rozuzdanych namiętności pobiegnąć! I to weszło w taką modę, że ludzie najlepiej wychowani spędzali noce całe na orgiach ogródkowych! Dzisiaj ani o tem usłyszysz; człowiek przyodział się znowu uroczystą szatą wstydu, a drobna garstka maruderów z tamtego czasu już niemoże podźwignąć owego przedsiębierstwa, stawionego pod pręgierzem ockniętej ze snu publicznej opinii. Ale z czem bieda, kochany Marszałku, to z szlachtą naszą, która tu zagląda jeden po drugim do Warszawy z połowimi i stadkiem córeczek, poświecić w stolicy wypieszczonemi wdziękami w ciszy gajów wiejskich, i ułowić zięcia. Straszliwie głucho w Warszawie. O balach ani słychać, wieczorów tańcujących mało, bale resursowe nie mogą się dźwignąć, maskara – dy puste i bez dowcipu, epuzerów ze świecą szukać! Co dnia spotkasz gapiącą się na ulicy gromadkę wieśniaczą przed wystawą sklepową, która kusi jejmość i jejmościanki do kupna, przecież uciekają z przestrachu jak stado wróbli, usłyszawszy ceny tych przepychów iyońskich i paryzkich. A u jegomości jaka mina! Idzie krokiem powolnym, rozmyśla, mota na palcach rachunki okowity i ziarna, a tak ogląda się – jakby co chwiła chciał drapnąć z Warszawy. Ale jejmość i córunie trzymają tatkę za poły – "czekaj tatku! może jeszcze w tę Sobotę dopisze bal resursowy, a pani Xawerowa obiecała tańcującą herbatę!" – Czeka biedne ojczysko z towarem jeszcze jednego targu! Bodajże cię niedomogo! wygląda niby na pana a królować w domu nie umie. Wielcy panowie niech sobie żyją na wielkim świecie, bo na to mają – ale po co ten drobiazg szarga dorobek krwawy po miejskim bruku? Czy to już niedopatrzysz gdzie w powiecie pracowitego z dobrego gniazda chłopca na zięcia? A co wywiozą poczciwe dzieweczki z tego wielkiego miasta? Ot opowiem ci marszałku jednę próbkę. Pani sędzina X. zjechała też tutaj na kilka niedziel z parą ślicznych gołąbek swoich. Z tych młodsza, brunetka, zda mi się że Józia, ma podobno talent muzyczny. Chodzą tedy do teatru na każdą operę, na każdy koncert. Dwa razy słyszała panią Viardot – nuż zaraz chwytać i pieśni jej i metodę! Spotkawszy się na wotywie w kaplicy Loretańskiej z sędziulkiem, dociągliśmy nabożeństwem aż do kanonicznej godziny, w której to szlachecki żołądek przywykł do zalewania robaka. Poszliśmy tedy razem na wódeczkę do poczciwego naszego Pryfkiego na Krakowskiem Przedmieściu, zastało się tam parę osób; za wódką i śledziem poszła butelka i ciepła przekąska, tak przebarłożyliśmy do godziny czwartej, bo to jakoś dzień był dżdżysty i chłodny. – "Zajrzyj do mojego stadka Cześnikowiczu, rzecze sędzia!" A i zaszedłem. Dalejże bawić gościa panienki! Śliczne też to żabuszki, ba i figlarne! Józia nuż śpiewać po łacinie czy po włosku, Bóg wie co wymawia, bo sarna nic nie rozumie, ale kręci gardziołkiem jak szpak księdza Gawełczyka, a buzią manewruje tak, że raz perełki zębów błysną, to znowu smoczą udaje paszczę, a ciągnie tony potężne, zda się że piersi pękną! Hałasu co nie miara, lecz sercu, choć rozgrzanemu winem, żadnej uciechy! Miły Boże, jaka szkoda czasu i nakładu! Na artystkę to nie wyjdzie, a poczciwej piosenki narodowej zaśpiewać nie umie. Nigdy ja nie zapomnę teścia mo – jego ś… p. Stolnika. Kiedy bywało trzeba mu wesołości, to sobie huknie Kurdesza! a gdy znowu rozrzewnić się zapragnie, woła wtedy: "Hej dziewczęta zaśpiewajcie co ojcu a do serca!" – Siadała tedy do klawicymbała moja Magdusia lub z angielską gitarę. Balbina, śpiewały pieśń Karpińskiego, lub dumkę o Żółkiewskim. Ale otóż i pora do pomówienia o muzyce. Co tu prześlicznych pieśni Komorowskiego, Moniuszki – a jak mało ich dźwięczy jeszcze pod strzechami szlacheckiemi!
P. Moniuszko z Włodzimierzem Wolskim zbudowali operę "Halka" pierwszą w swoim rodzaju, bo operę narodowemi dzwięczącą uczuciami, narodowem prowadzoną myśleniem. Docisnąć się do teatru było niepodobna; ledwie kassę otworzą, a już w kwandrans nie znajdziesz biletu! Słyszę chwalenia, słyszę krytyki rozliczne, ciekawość bierze mię wielka zobaczyć. Jednego razu słyszałem bracią szlachtę tak prawiącą o Halce: "Muzyka bo serdeczna, do duszy płynie. Ależ treść jaka? Oto szlachta oplwana, błotem orzucona, zbrodnią napiętnowa. Kiedy to pójdzie za granicę – cóż o nas powiedzą?"
Jeżeli takie gawędy usłyszysz Marszałku, połowicznie nawet nie uwierz! Trzeba wsłuchać się.
wpatrzeć i rozumem wejść w całą budowę. Szlachcianki włoskiemi trelami wypędziły z dworków poczciwe dźwięki tradycyjnych pieśni narodowych. Gdzie szukać zarodów tej harmonii bożej tlejącej w duszy narodu? Ocalała jeno chata wieśniacza, gdzie przez ekonomki i garderobiane niezagospodarowały się jeszcze jakieś biedne rybaki et comp. Trzeba tedy lud prosty wyprowadzić na scenę z jego rzewną prostotą. Wiążże tu intrygę w powszednim dniu pracowitego ludku, coby i dramatyczność miała i oraz była dla melodji szkieletem do osnucia na żywe pieśni w prześliczne ciało anielskiej harmonii! Janusz wisus zgrzeszył, ale gdy go raz djabeł skusi do złego, czy zaraz miał się ożenić z Halką? Toby i opery niebyło! Biedna Halka prześlicznie boleje, aż słuchaczowi łzy same z oczu płyną. Ale czyż to ma plamić naród, że jej nie zaślubił Janusz po takiej krzywdzie jak odarcie że wstydu dziewiczego? Przepyszne zwycięztwo pieśni nabożnej nad chęcią zemsty wielką jast prawdą; a gdy odarte z nadziei serce wyżyć nie może – topi się Halka!
Tu grzechu wiele; – odzierać modlitwę z wszechmocy! od zemsty poszła do samobójstwa; jakby Chrystus odkupiciel połowę tylko łaski bożej przyniósł na ziemię od Ojca przedwiecznego! Ale chociaż w tym obrazku grzechu trochę, jest prawda żywego świata całkowita. Dziecię natury często tak zrobi.
Ale niebój się Marszałku dobrodzieju ani o Halkę ani o swoją skórę. Chłopy na operę niechodzą i nikt ci stodoły nie podpali, a szlacheckiego młokosa boleść Halki do gruntu wzruszy i nie zrobi krzywdy jej siostrzycom. A niech się też bracia szlachta odzwyczają od tego głupstwa, ażeby żyli jeno na wystawę dla cudzoziemczyzny, "a coto powiedzą o nas Niemcy, a co Francuzi!" Bądźmyż raz na tym świecie u siebie w domu! żyjmy i wyrabiajmy się w sobie i dla siebie przedewszystkiem! Toć nasze grzechy są jeszcze grzechami aniołów w porównaniu z szpetnością ogromnego plugastwa Europy zachodniej, gdzie społeczeństwo na schyłku. Wybijcież sobie z głowy kokietowanie kelnerów i pończoszników niemieckich panowie bracia, bo w domu dużo roboty, której oni nam nie ułatwią. Ja bym się raczej innego lękał wstydu za naród nasz na obczyźnie. Oto zeszłego lata powlekło się bez celu za granicę ze sześć tysięcy szlachty, zostawili tam ze dwadzieścia milionów gotowizny zato przywieźli trochę gałganków i trochę wspomnień, ale co wspominają? Niemieckie bety po hotelach, melszpajzy, koncerta po – promenadach i ziewanie swoje gdy rozpamiętawszy przekonali się jeno o tem że w Europie wszystkie miasta murowane! Jakąż drogą wrócą do kraju te miliony? Róbcie tak jeszcze latek parę a będziecie zamiast butów nosili łapcie plecione z łabuzia a chodzili w flaneli na święto, w drelichu na codzień! Z tego śmieją się niemcy i mówią sobie do ucha: – "O głupie te polskie grafy jak stołowe nogi! my wzdychamy jak do Eldorado do ich ziemi, a oni tu przychodzą, by nas opatrzyć na drogę do pochodu ku wschodowi, zostawiając nam cale swoje mienie!" Dlatego to ażio na nasze pieniądze 17 procent; takiego urągowiska lękajmy się panowie bracia, ale nie zgorszenia Halką!
Ależ mój Marszałku rozpisałem się z kazaniami kiedy ty czekasz nowin. Cóż tu za nowiny? – oto kryzys finansowe, okowita nie idzie w górę, zboże mało co skoczyło, zawsze ceny już lepsze; ale trzymaj się każdy jak może, wypchnie się produkt z czasem lepiej, są widoki. Póki liche ceny nie doniosę, niech tylko skoczą napiszę zaraz.
Trzymaj się tedy Marszałku, bo chociaż żółwim krokiem ale dojdzie wszystko lepszej ceny! A teraz nim się co uzbiera do pisania, odpocznę, myśląc o was wszystkich kochani bracia. Niechaj jeno pomyślność w skok doniosę, brudów niedo – wiecie się odemnie, zostawię plugaswo komu innemu do trzęsienia. Ściskam cię kochany Marszałku, Jejmość pani do stópek się ścielę.
Józef.