- W empik go
Listy do Li nie powieść - ebook
Listy do Li nie powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 301 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Droga moja Li!
Może nigdy z taką przykrością nie nadawałam ci tego imienia, dźwięcznego, lecz nie polskiego. Dlaczego nie Marja, Helena, Jadwiga, tylko – Li? – Dźwięk przyjemny, lecz tak kruchy, lekki i wiotki, może dźwięczny i wdzięczny, nawet niewątpliwie, ale gdzież w nim siła, powaga, tak potrzebne naszej kobiecie? Wiem od matki, że sama nadałaś sobie to imię w dzieciństwie, zachwyciłaś niem wszystkich – i zostało. Dziś, gdy masz rok piętnasty, kiedy burza życia przedwcześnie cię wyrwała z rodzinnego gniazda, kiedy straciłaś wszystko, co jest szczęściem dziecka: rodziców, dom, majątek – dziś to Li w moich oczach robi cię zerwaną i rzuconą na drogę gałązką powoju. Co ją czeka – wiesz sama.
Pomyślisz może: śliczny wstęp do listu, a jeszcze listu ciotki-opiekunki do sieroty w żałobie, której miała zastąpić matkę, po tygodniu – awanturniczym – odesłała na pensję i tu jeszcze prześladuje morałami o słodko-cierpkim smaku.
Czy pomyślisz tak, Li moja droga? – Napisz otwarcie. W takim razie odłożę swoje listy na później, kiedy będziesz mogła już spokojnie i bezstronnie rozważyć wszystko, cośmy przeżyły w tym ciężkim tygodniu próby wspólnego bytu.
Chcę pisywać do ciebie, bo ten jeden został mi sposób porozumienia się z tobą, zbliżenia, oddziaływania na twój charakter i serce. Powierzyłam cię ludziom, którym ufam, których pracę wysoko cenię, ale to jeszcze nie ja. Zgadzamy się z sobą, lecz musimy być różni. Przytem oni nie mogą znać tak twojej duszy, jak ja znałam ją i poznałam w tych ostatnich czasach, – nikt z nich nie znał twoich rodziców i nie może zdać sobie sprawy z przyczyn twoich błędów, – nikt wreszcie tam nie marzy o tem, co ja dla ciebie, – nikt nie wie, jakie skarby w twej duszy złożone. Nikt cię nie kocha tak, jak ja cię kocham.
Zdaje mi się, że widzę skrzywione usteczka i łzy w oczach, kiedy mowa o miłości, lecz to mię nie przeraża. Wierzę mocno, że Halina oceni kiedyś Li i ciotkę, a tydzień, który tak gwałtownie rozdarł nasz serdeczny stosunek, uważać będzie za dobry materjał do komedji obyczajowej. I kto wie, czy nie napiszesz jej sama, bo po ojcu i ciotce mogłaś odziedziczyć trochę zamiłowania do pióra.
Dość na dzisiaj. Chciałam tylko ci napisać, (bo powiedzieć nie było można), żeś mi zawsze tą samą drogą i bliską istotą, że wierzę w twoje serce i charakter, w twoją przyszłość. Lecz potrzebujesz kierunku i rozumnej ręki. Sprawia to właśnie bujność twej natury. Liche zielsko, gdziekolwiek wyrośnie, kwiat wyda, – pożyteczna roślina wymaga starań i opieki. Inaczej staje się zielskiem.
Liczę na ciebie, – czekam. Pierwszą nadzieję, żeś na dobrej drodze, dadzą mi listy twoje, chociażby gorzkie i pełne wyrzutów: skoro przemawiasz do ciotki-tyrana, to już dobrze, zrozumiemy się po trochu. Jak widzisz, i w tym liście – pojednawczym – nie schodzę z drogi, na której chcę spotkać się z tobą, drogi szczerości. Mimo tysiąca dzieciństw, jesteś rozwiniętą przedwcześnie, i nie będę traktowała cię, jak dziecko. Prawda w stosunkach ludzkich to zdrowie i siła, bez niej kwiat ten więdnie, ona przywraca mu życie, chociażby była gorzką i bolesną.
A więc na gruncie prawdy i miłości starajmy się zrozumieć, drogie dziecko, reszta sama znajdzie się z czasem.
Bądź zdrowa, silna, szukaj – spokoju i równowagi.
Kochająca cię bardzo
Ciotka.
Ps. Odbierzesz ten list bez kontroli i twoje listy do mnie również nie będą czytane. Porozumiałam się co do tego z przełożoną.
Serdeczne pozdrowienie.II.
Drogie dziecko, nienawidzące "niebotycznej" Haliny, "nadzianej doskonałością i cnotami", która przestała być prawie człowiekiem; biedne, zbolałe dziecko, nawołujące ciotkę-tyrana do skruchy, szydzące z kontroli listów, karności i literatury dla młodzieży, która "zabija indywidualność", a chce podług szablonu urabiać "cnotliwe dziewice", – dziękuję ci za te wszystkie szczere słowa, które mi pozwalają czytać w twojej duszy.
I tak dalece nie mam się za "nieomylną", że według twej recepty myślałam o sobie i nie przeczę, iż znalazłam w sobie winy: mało cierpliwości, nieumiejętność pogodzenia obowiązków. Zapewne tem zbłądziłam i to przyznać mogę. Jestem niemłoda i kaleka. Z kulawą nogą trudno biegać za jaskółką i trudno się o nią nie lękać. Byłam może za twarda i surowa, może, – nie jestem widać pedagogiem, jeżeli to wymaga – dyplomacji. Postąpiłaś samowolnie, wydając odrazu znaczną sumę na głupstwa bez wartości, zawiązując stosunki z nieznanemi mi osobami, uciekając z mojego domu, skoro nie chciałam tego tolerować, – ale to, droga moja, nie jest samodzielność. Proszę cię bardzo, zastanów się nad tem: to samowola, bo robisz, co ci się podoba, bez rozwagi i myśli o jutrze. Brak samodzielności, bo nie umiałaś i nie mogłaś poradzić sobie sama w trudnem położeniu. Samodzielnym jest ten, kto sam umie kierować swojem postępowaniem, obrać drogę, dążyć do celu, zdobywać potrzebne środki, jednem słowem – wystarcza sobie. Pomyślże, moja droga, coby się z tobą stało, gdybyś nie miała nad sobą opieki, pomyśl tylko głębiej i szczerze, czybyś sobie poradziła. W mojem przekonaniu – nie. I nie dziwię się temu: nic dotąd nie rozwijało w tobie samodzielności, a stosunki domowe pozwalały tylko rozkiełzać się zupełnej samowoli: chcę, więc robię, – robię, bo chcę, – taka była zasada twego postępowania. Matka słaba, widziała w tem samodzielność, ty – rzecz zupełnie prosta – nie rozróżniałaś tych pojęć. A to dwie rzeczy nawet zupełnie przeciwne. I małe dziecko bywa samowolne, choć zdajesz sobie sprawę, że nie może być samodzielnem.
Weźmy jeszcze na próbę taki przykład. Zadaj sobie pytanie, cobyś uczyniła, gdybyś nagle znalazła się sama na świecie, bez rodziny, przyjaciół i pieniędzy.
Większość dziewcząt w tem położeniu stałaby się igraszką losu. Przypadek rozporządziłby ich przyszłością. Bardzo nieliczna garstka znalazłaby drogę własną.
Jesteś szczera i umiesz myśleć, więc mam przekonanie, że zastanowisz się nad tem poważnie. To będzie wystarczające. Rozróżnienie tych dwóch pojęć, tak dziwnie wśród młodzieży poplątanych, ogromnie cię wiele nauczy.
Nie wątpisz, że ci pragnę ułatwić tę pracę, więc jeszcze parę przykładów.
Zdarzenie rzeczywiste: szesnastoletnia panienka, córka niezamożnych ale kulturalnych rodziców, nagle została sierotą. Zabrali ją na wieś krewni, aby im uczyła dzieci, ponieważ jakieś 4 czy 5 klas skończyła. Po roku przyszła do przekonania, że nie może być u nich dłużej. Poznała życie ze stron zupełnie nowych, smutnych i brzydkich zarazem, nie umiała sobie inaczej poradzić, więc zabrała mały węzełek, kilka rubli zarobku i powróciła sama do Warszawy. Gdzie stanąć? Na hotel nie miała pieniędzy i bała się, nie śmiała. Do dalszych znajomych nie miała odwagi się udać. Szukała wspólnego pokoju z kart wywieszonych i znalazła jakiś kącik. Teraz chodziło o pracę.
Myślała, że dostanie małe dzieci do nauki, zapisała się w kilku kantorach, obejrzało ją kilka osób, ale wydawała się za młoda, a może… za ładna. A tymczasem, choć żyła herbatą i chlebem, pieniądze wychodziły. Obliczywszy, że jej zostało niewiele, zgodziła się do służby, za młodszą.
Służba nie była zła, ani szczególniej dobra. Miała pracę i odpoczynek, niezłe życie, sypiała z kucharką w alkowie. Czuła jednak, że nie wytrzyma tak długo. Ani zajęcie, ani sposób życia nie dawały jej zadowolenia. Powiedziała sobie: to nie moja droga. Zebrawszy znów trochę grosza, powróciła do wspólnego pokoiku i zaczęła zarabiać igłą. Płacono jej niewiele, bo niewiele umiała, lecz była zręczna, pracowita i miała gust. – Zdobyła naukę kroju, wprawę, dobrą opinję, a wreszcie własny warsztat pracy.
Czy nazwiesz tę dziewczynę samodzielną?
Czy samowola dałaby jej siłę wytrwać w służbie, w otoczeniu dla niej bardzo przykrem, bo niższem umysłowo i moralnie? Gzy wytrwałaby lata całe w magazynie, słuchając nieraz niesłusznych zarzutów, niesprawiedliwych uwag, trudnych poleceń? W niej obok woli działała rozwaga, i to stanowiło jej siłę.
Możnaby zrobić jeszcze takie porównanie. Samowolny zagłębia się w puszczę nieznaną, nic nie wiedząc, jakie grożą tam niebezpieczeństwa, powodowany chęcią odważnego czynu, nowej rozrywki i szukania wrażeń. Samodzielny, jeśli tę puszczę przebyć musi, stara się przedtem coś o niej dowiedzieć, a wiedząc, że odwaga niezawsze wystarcza, idzie śmiało, lecz z bronią, zapasami, według jakiegoś kierunku, – z rozwagą.
Samodzielność jest jednym z najcenniejszych przymiotów człowieka: otwiera przed nim drogę życia, zapewnia mu na niej możliwe zwycięstwo, jest dla niego gwarancją szczęścia, dla ogółu zyskiem, bo samodzielny mało potrzebuje, a wzamian wiele daje. Człowiek samodzielny, z wiedzą i bez wiedzy, daje ludziom przykład, kierunek, oparcie, pomoc materjalną i stokroć cenniejszą moralną, jest siłą i duchem społeczeństwa, stanowi jego czoło, choć może nie troszczyć się o to.
A samowola to ciężka choroba. Samowolny sam ginie i innych pociąga do zguby, – nic nie zdobędzie, bo nie ma rozwagi, – nic nie uznaje, prócz swego kaprysu, który dla niego jest jedynem prawem, i szerzy spustoszenie, zamęt i zepsucie, bałamucąc mało krytyczne umysły, a przedewszystkiem młodość. Samowola to plama na naszej przeszłości, to wada narodowa charakteru. Walczmy z tym wrogiem, a zdobędziemy więcej samodzielności.
Jak widzisz, list mój nie jest listem ciotki: to wyjaśnienie znaczenia dwóch wyrazów, odnoszące się nietylko do ciebie. A ponieważ jesteś zdania, że "uczucie zostało wykreślone z naszego stosunku", więc może właśnie taka wymiana poglądów doprowadzi nas łatwiej do porozumienia i poznania się wzajemnego w sposób głębszy. Chyba, pomimo wszystko, warta jestem w twoich oczach choćby tylko poznania? W gruncie jesteś istotą sprawiedliwą, i wiem, że mi to przyznasz, proponuję ci zatem stałą korespondencję w tych kwestjach, w których właśnie najbardziej się różnimy albo nie znamy. Jeśli moje poglądy wydadzą ci się nieuzasadnione, powiesz mi najotwarciej, że się mylę. I w mojej duszy mieszka sprawiedliwość, więc postaram się zastanowić i może ci przyznam słuszność.
Z wielkiem zajęciem czekam odpowiedzi, moje rozżalone i kochane dziecko, wierząc mocno, że wzajemne nasze przywiązanie wypłynie zwycięsko z tej próby.
Kochająca cię
Ciotka.III.
Li moja, droga, złota, jesteś bardzo mądrą, dziewczynką! Już dziś ta korespondencja sprawia mi wielką przyjemność, nietylko dlatego, że pisuję do ciebie, ale że umiesz czytać, odczuwać, rozumieć. I widzisz, dziecko moje: my się zrozumiemy prędko, zrozumiemy bardzo dobrze. Zaraz ci powiem, jak do tego wniosku przyczynił się twój list ostatni.
Piszesz, że "zabraniasz" mi takiego tonu, że nie pozwolisz mi żartować z siebie, że przemawiam, jak niańka do bobusia, który stawia pierwsze kroki, a ona go nazywa "klólem", "Napoleonem!"
Wniknęłam zaraz w swoją winę i przyszłam do przekonania, że w twojem spostrzeżeniu jest jakaś część prawdy. Ziarenko. Coś niezależnego ode mnie: wyraz naszego stosunku. Tak w tej chwili czuję i tak piszę. Nie żądasz przecież ode mnie obłudy? Toby nas rozdzieliło, a szczerość nas zbliży. Przecież zupełnie szczerze uważam cię za dziewczynkę niezwykle inteligentną i przemawiam jak do człowieka, który zrozumie bardzo subtelne i poważne rzeczy, – lecz obok tego jesteś dla mnie jakimś "dzidziusiem", który trzyma się krzesła i stawia pierwsze kroki.
Nie gniewaj się o to, dziecko, bo to nic nie pomoże. Kiedy piszesz, że mi "zabraniasz" tego lub owego, że "gardzisz" posłuszeństwem, "godnem istot niedołężnych", że rad nie potrzebujesz, bo one nikomu jeszcze nic nie pomogły i t… p… rzeczy, widzę przed sobą tego miłego dzidziusia, i basta! Nic na to nie poradzę, że go widzę.
Lecz zapewniam cię najpoważniej, moja droga, że tylko od ciebie zależy, abym go nie widziała.
O ile w twoich listach nie będzie takich właśnie wybryków "dzidziusiowych", o tyle mój nastrój wróci do powagi. Byłam niegdyś nauczycielką, prowadzę dzisiaj pismo dla młodzieży, cóż dziwnego, że całe życie nauczyło mię naginać myśl swoją do poziomu czytelnika i słuchacza? Jest to zupełnie już pomimowolne i bezwiedne.
A poziom – to pojęcie niezmiernie złożone, nie tak łatwe do zdania sobie sprawy. W tobie np. łączy się inteligencja z dzieciństwem. Nie obrażaj się, jak ja się nie obrażam o twoje wyrażenia, tylko pomyśl. Zastanów się nad sobą.
Czyż mogę bez uśmiechu traktować czytelnika, który mię z całą śmiałością zapewnia, że np. posłuszeństwo jest "starym przesądem, skazanym na wymarcie wraz z ginącem pokoleniem"? Nie wiem, gdzie wyczytałaś, czy usłyszałaś ten frazes, ale nim go powtórzysz jeszcze komukolwiek, rozważ i chciej sobie wyobrazić, jakby życie społeczne wyglądało bez posłuszeństwa. Nie słuchają dzieci rodziców (nie wiem, czy od urodzenia, czy wiek na to jest oznaczony), nie słucha robotnik dozorcy, żołnierz zwierzchnika, urzędnik starszego, uczeń nauczyciela, słowem – władza nie istnieje, bo władzy bez posłuszeństwa być nie może. Matka, zamiast rozkazać, musi tłumaczyć dziecku, dlaczego stawia takie lub inne żądanie, a zanim wytłumaczy, ono tymczasem może zaziębić się, utopić, upaść, skaleczyć się, sparzyć, narazić na tysiące niebezpieczeństw fizycznych i moralnych. Wytłumaczenie może być potrzebne dla dobra dziecka po spełnieniu rozkazu, lecz posłuszeństwo musi być przedewszystkiem odruchowe, bezwzględne, dla ludzi rozwiniętych oparte wyłącznie na zrozumianej już przez nich karności. Czyś sobie zdała sprawę, że bez posłuszeństwa, tego mechanicznego, ślepego posłuszeństwa, żadna społeczna praca wykonana – być nie może, żaden cel osiągnięty, żadna organizacja utrzymana? Czy nie rozumiesz, że jest wprost niepodobieństwem tłumaczyć przyczyny każdego rozkazu? Ani dziecku, ani podwładnym. Nietylko czasu niema, – mocy niema. Oddanie komuś władzy to znaczy powierzenie mu prawa rozkazu, to znaczy zaufanie, że jego rozkaz będzie mądry i pożyteczny. I bez tego niepodobna żyć społecznie.
Naturalnie, że bywają złe rozkazy, naturalnie, że są nadużycia władzy. To inna kwestja. To rany społeczne, które się leczy, nad któremi się czuwa, lecz zasada nie może być zmieniona, bo się niczem zastąpić nie da, nawet najidealniejszym i najdoskonalszym rozwojem wszystkich jednostek. Takie rozwinięte jednostki właśnie będą posłuszne, bo zrozumieją zasadę. One tylko prędzej i łatwiej zapobiec mogą nadużyciom.
Jeżeli to wszystko weźmiesz pod uwagę, jakże osądzisz sama swoje zdanie o "wymarciu posłuszeństwa" z tem zacofanem pokoleniem?
Pierwszym krokiem na drodze społecznego życia był rozkaz i posłuszeństwo. Zastanów się nad tem. Pierwszym krokiem. Bez tego żadna łączność niemożliwa. Nic osiągnąć nie można.
I ten, co rozkazuje, niezawsze bywa najmądrzejszy: on tylko w danej dziedzinie ma władzę, bo w niej mu zaufano. Spotkasz w wojsku inteligenta żołnierza pod władzą niższego umysłowo oficera; spotkasz w biurze filozofa i poetę pod władzą doskonałego zwierzchnika, który nie zna się wcale na filozofji i poezji. Spotkasz w fabryce genjalnego robotnika, który stanie się wynalazcą, zwróci przemysł na nowe tory, ale póki jest podwładnym, musi być posłuszny władzy.
Wielka mądrość leży w przysłowiu: kto nieumie słuchać, nie będzie umiał nigdy rozkazywać.
Jeżeli cię interesuje ta kwestja, patrz uważnie dokoła siebie, a znajdziesz na to dowodów tysiące i będziesz je rozumiała coraz głębiej. Nie umie rozkazywać, kto nie umiał słuchać.
Myślę, żeś już słyszała coś o skaucie, – niewątpliwie zetkniesz się z nim wkrótce bliżej, bo ten prąd zdrowej siły szerzy się u nas szczęśliwie, jak roślina, na bujny grunt rzucona. Wniknij w jego zasady, a przekonasz się, czem jest karność i posłuszeństwo w tym nowym ruchu XX w., więc chyba nowożytnym najzupełniej.
Na zakończenie przytoczę ci jeszcze mały obrazek, wzięty z książki dla młodzieży, której treścią jest jednak życie.
Chłopcy podczas wakacji bawili się w wojsko, nie tak dorywczo, aby się bić codzień, lecz chodziło im o systematyczne ćwiczenia i wyrobienie karności wojskowej, jako potrzebnej w życiu. I nadszedł taki dzień, że wychowawca powiedział: O trzeciej bądźcie na werandzie, obierzemy wodza. O trzeciej zebrali się chłopcy na werandzie, lecz nie było wychowawcy, który miał dać im przedtem konieczne objaśnienia. Czekali całą godzinę, wielu się znudziło, i poszli sobie do lasu lub w pole. Po dwóch godzinach większość zdecydowała, że niema po co czekać dłużej, szkoda czasu. 1 każdy poszedł w swoją stronę.
Ale kilku zostało. Uważali się za żołnierzy i nie chcieli zejść z posterunku. O szóstej przyszedł wreszcie wychowawca i zaczął od tego: – Musieliście być poddani próbie. Aby być wodzem, trzeba złożyć dowody: posłuszeństwa, karności, cierpliwości, wytrwałości. Koledzy wasi, którzy się rozbiegli, cnót tych nie posiadają, z pomiędzy siebie macie prawo wybrać wodza.
Czy uznajesz, że wychowawca miał słuszność? Serdeczne pozdrowienie.
Ciotka.IV.
Drogie dziecko! – Nie uwierzysz, jak mię ucieszył twój list ostatni. Zaczynamy już się rozumieć. Zdaje mi się, że raz na zawsze porzuciłaś tupanie nóżkami i wybuchy gniewu, rozumujesz spokojnie, z właściwą tylko temperamentowi twojemu namiętnością. Ale to nic nie szkodzi, owszem, bardzo przyjemnie mieć przed sobą istotę żywą, z gorąco bijącem sercem.
Przyznajesz, że moje listy coś warte. To wiele. Dowodzisz mi jednakże, iż źle z tobą postąpiłam. Może być. Może istotnie powinnam była z większą łagodnością sądzić twą samowolę i niedoświadczenie. Tylko widzisz: temperamencik! Co z nim zrobić? – Gdybym była młoda, zdrowa i wolna, mogłabym ci poświęcić cały czas i siły, iść z tobą w życie, czuwać, otwierać ci oczy, wynajdywać bogate doświadczenia, a jednocześnie strzec od niebezpieczeństw, – i to byłoby życie bardzo zajmujące, pożyteczne i pouczające dla ciebie. Ale ja nie miałam mocy tego zrobić. Praca dla idei i dla chleba na nas obie skrępowała mię, skuła, unieruchomiła, – nie mówiąc już o wieka i kalectwie, – a ty wpadłaś jak wicher, i z taką zasadą, że nabroisz, napsocisz, a potem mi powiesz. O to przecie całe nieporozumienie, – bo potem może być już zupełnie za późno. Nie wszystko odrobić można.
Z tem wszystkiem, moja droga, nawet szaleństwa twoje, samowola, sprawiały mi pewną przyjemność, dopóki mnie nie przeraziły brakiem rozwagi i miary. Sprawiały mi przyjemność, bo zdradzały naturę czynną.
Zacznij się przypatrywać swoim koleżankom, a podzielisz je z łatwością na dwie grupy: czynne i bierne. Tych ostatnich napewno więcej. Dobre, miłe, ale nie mają nic swego, wszystko biorą od innych: uczą się, naśladują, potrzebują ciągle, potrzebują wszystkiego. Czeszą się, jak Adelka, siadają, jak Basia, ubierają się, jak moda, uczą, jak wymaga nauczyciel, a zrobią z życiem, co przypadek zrządzi. Myślą za nie dzisiaj rodzice, potem krewni, mąż, przyjaciele, w starości dzieci, nigdy one same, bo do tego niezdolne. Biorą wszystko od otoczenia, nic z siebie. I umieją brać, żądać. Widocznie to poczucie własnej bezsilności robi z nich takie macki, czepiające się wszystkiego dookoła, wysysające cudzą myśl i pracę.
Niewiele dają ludzkości te bierne i biedne natury, daleko więcej biorą i marnują, są ciężką masą do dźwigania, tem cięższą, iż przeważnie niezadowolone, przekonane, iż należy im się więcej, dręczą swe otoczenie narzekaniem.
Twoje postępowanie mówiło wyraźnie, że nie jesteś taką biernością, i dlatego sprawiało mi przyjemność. Widziałam i widzę w tobie bardzo cenne pierwiastki natury czynnej, dzielnej, energicznej, zdolnej iść swoją drogą, o własnej sile, dawać z siebie innym myśl, wolę, siłę, tworzyć. Takich, takich nam trzeba jak najwięcej, one skarbem narodu i przyszłości, którą zbudują.
Ale natura czynna i bogata daleko więcej wymaga "uprawy", wychowania, uporządkowania tych bogactw. Dlatego jest trudniejsza. Zdolności wymagają odpowiedniego kierunku, rozwoju, otworzenia przed niemi szerszej perspektywy, pogłębiania, pełnego ich zużytkowania. A jednocześnie trzeba kształcić wolę, charakter, budzić równoległe władze umysłowe: rozwagę, sąd, kojarzyć je z uczuciem; to praca wdzięczna, lecz poważna i długa, gdyż bujna rola rodzi niespodzianki, buja w jednym kierunku ze szkodą drugiego, wysila się gwałtownie, traci równowagę, skłonna jest do wybryków. Trzeba czuwać.
Zato jakiż pożytek i bogactwo, jeżeli się rozwinie równomiernie. Każdy naród potrzebuje czynnych natur, aby nie zmarnieć w nicości, a nasz więcej, niż każdy inny, bo w trudniejszem jesteśmy położeniu.
Więc rozumiesz, dlaczego cieszyła mię w tobie energja i szalone nawet pomysły. Przeraziłaś mię samowolą i straciłam odwagę i nadzieję, że będę mogła sama pokierować tobą, ale nie zmieniło to mojej opinji o wartości dodatnich cech twoich. Nie umiem sama, niech cię kto inny prowadzi, byłeś się stała tem, czem stać się możesz. Ja z boku może więcej zrobię spokojnem słowem, niż szarpaniem i walką z wybrykami twojej energji. Jeżeli przyznasz słuszność temu, co ci piszę; jeśli przez to zdobędę twoje zaufanie, to mam w ręku złoty klucz do twojej duszy, reszta się sama zrobi.
Zrobi się przez budzenie rozwagi i woli, dojrzewanie sądu, rozszerzanie widnokręgu wiadomości. Wznosząc się, widzieć będziesz dalej, jaśniej, głębiej, będziesz mogła porównywać i oceniać.
I do tego właśnie potrzebna ta czynność natury.
Widzisz, dziecko, jak poważnie dzisiaj piszę. Aż się boję, czy cię nie znudzę, czy będziesz miała cierpliwość zastanowić się nad każdem zdaniem, nieraz każdym wyrazem. Bo, ze względu na twój temperament (polski), a po części wiek, staram się pisać bardzo zwięźle, staram się potrącać struny, które własny dźwięk wydać muszą, byleby trafne było moje potrącenie. Czego ja nie domówię dzisiaj z konieczności, sama dopowiesz sobie kiedyś lepiej, a rzecz ważna, że sama i że kiedyś, że daję ci tylko nasionko. Doświadczenie życiowe mówi mi, że takie ziarnka najlepiej się przyjmują w duszach młodych i często wydają plon wielkiej wartości, przechodzący oczekiwanie. To mi powiedziało życie.
Kończę, jak widzisz, bez żadnych "morałów", a poważnie, jak nigdy jeszcze. Aż sama się zdziwiłam tą własną poprawą. Co to jednakże może słowo czytelnika! Piszący mimowoli wraca do porządku, poskramia niewczesne wybryki. Ciotka cię uczy życia, a ty ciotkę stylu – i kwitujemy się: wymiana usług.
Chciałabym także, abyś po niejakim czasie, rozpatrzywszy się dostatecznie, zdała mi sprawę ze swoich koleżanek. To pierwsze społeczeństwo, w którem żyjesz, trzeba je poznać. Może cię to nauczyć wiele, jeśli korzystać potrafisz. A korzystać należy z każdej chwili i sposobności, bo żadna w życiu nie powraca. Jest to prawda, którą młodzi najmniej rozumieją. Życie i przyszłość wydają im się takie długie, niewyczerpane, że nic sobie nie robią z czasu. I wymyka im się ten skarb cenny bezpowrotnie, nic go nie wróci, nic go nie nagrodzi, a może go zabraknąć do wielkiego dzieła, celu życia jednostki, który byłby osiągnięty, gdybyśmy nie roztrwonili młodości.
Lecz o tem pomówimy innym razem, dziś bądź mi zdrowa, silna i spokojna, niech ci wre w sercu, w duszy, lecz umiej panować nad sobą.
Kochająca cię
Ciotka.V.
Oj, dziecko, dziecko, dziecko! cóż ta ciotka znów nabroiła!
Tak mi było przyjemnie mówić o twoich zaletach, podkreślić te zadatki przyszłych skarbów, któremi możesz kiedyś rozporządzać, że mimowoli wydmuchałam cię próżnością, tym bardzo lotnym, bardzo lekkim gazem, i jak balonik wzniosłaś się nad poziom – rzeczywistości, błyskotliwie zamigotałaś frazesem, a teraz łatwo mogłabyś popłynąć w krainę jałowych złudzeń, czczej próżności i zarozumiałości, które niby rak toczą wszelką wartość, jeśli zdołają się na niej rozplenić.
Dlatego, niby pogotowie ratunkowe – śpieszę naprawić zło, które sprawiłam.
Frazes. – Najdroższe dziecko, przeraziłaś mię właśnie frazesem. Jeden ze swych przepięknych poematów kończy Wyspiański słowy: "rzuciłem w mówcę młot, że piersią bryznął i padł". – Młotem miażdży mówcę, który frazesem łudzi, tumani lud.
Frazes to błyszczący fałsz. Nęci, oszukuje, pozbawiony wistocie wszelkiej realnej wartości. Człowiek dojrzały i prawy brzydzi się frazesem, ale młodość często na ten lep się chwyta i sama siebie zwodzi, zwodząc innych.
Ty np. najmocniej wierzysz, a przynajmniej wierzyłaś, pisząc, w swój zamiar "poświęcenia życia dla ojczyzny", oddania się tej służbie całkowicie, wierzyłaś w bohaterstwo własne i dumne szczęście, jakie ci ono zapewni. Niczego więcej pragnąć dla siebie nie będziesz, sama siebie poświęciłaś na "kapłankę świętej idei" i t… p.
Wielką dla mnie jest pociechą zupełne przekonanie, że pisałaś to z wiarą, czternastoletnią wiarą (bo piętnasty rok nieskończony); gorszy stokroć gatunek tego szychu, jeżeli wiemy, że niema w nim złota, a chcemy wmawiać innym jego wartość. W każdym razie jednakże niebezpieczną jest rzeczą zbyt wierzyć samej sobie, opierając się jedynie na chwilowem, gorącem uniesieniu, bez rozwagi i obliczenia się z siłami, bez znajomości życia i jego warunków.
Co najwyżej, powiedzieć dzisiaj możesz: chciałabym być taką. Jeżeli mówisz: będę, jesteś zarozumiała i – w tym wypadku – dziecinna. A twoje zapewnienie: pusty frazes. Bo na czem go opierasz? Czyś w czemkolwiek wypróbowała swoje siły? Czy wiesz, czego od ciebie wymagać może taka "kapłańska służba? Czy choć trochę znasz życie, jego wartości i czary?
Nie, nic z tego nie znasz, nic, ale wybierasz z zapałem, decydujesz z gestem wspaniałym. To frazes, moja droga! Jutro zobaczysz nowe strony życia, zapalisz się tak samo do nowych ideałów, i to, coś wygłaszała, straci dla ciebie znaczenie. Więc był frazes. Dzieciństwo.
Co innego jeszcze, gdybyś była powiedziała, że służenie ojczyźnie będzie zawsze twoim celem, bo tę służbę tysiące ludzi pełni uczciwie, z prostotą, na wszelkich stanowiskach, na wszelaki sposób, godząc ją doskonale z każdą pracą i tysiącem innych obowiązków. To jest rzecz, którą może i powinien powiedzieć sobie każdy, postanowić i spełnić. Bo choć niezawsze jest to łatwe, ale zawsze możliwe.
Ale "kapłańska służba", "wyłączne poświęcenie", "cel życia" to już frazesy bez treści, których poczęści nawet nie rozumiesz.. Takie śluby składać może człowiek dojrzały, nie dziecko.