- W empik go
Listy jak dotyk - ebook
Listy jak dotyk - ebook
Jacek Kuroń spędził łącznie blisko 10 lat życia w więzieniu, areszcie czy ośrodku odosobnienia. Podstawową formą kontaktu były wtedy listy – pisane głównie do Gai. Jest to korespondencja pod wieloma względami wyjątkowa: przez lata pozostawała w rękach SB, dziś pomaga zrozumieć rzeczywistość przełomowych momentów w historii PRL-u. Obrazki więzienne Jacka przeplatają się w niej z opisem codzienności na wolności Gai. Możemy w nich odnaleźć głębokie przemyślenia czy echa lektur, możemy być świadkami narodzin wielu koncepcji, które przekształciły się później w wielkie idee zmieniające historię Polski.
Listy są świadectwem bardzo osobistym – tworzą obraz poruszającej więzi dwóch bliskich sobie osób, które mimo fizycznego rozdzielenia, budują przestrzeń miłości i porozumienia wykraczającą ponad ingerencję władzy.
Listy Gai i Jacka poruszają do głębi. Czytając je, widzimy parę kochających się, młodych ludzi, bezwzględnie rozdzielanych przez Los i Historię, którzy potrafili nawzajem się wspierać i utwierdzać w słuszności wybranej drogi. Piszą do siebie często i o wszystkim, piszą przejmująco i tkliwie, zabawnie i z rozczuleniem.
Chciałabym zobaczyć twarz cenzora czytającego tę korespondencję. Niemożliwe, żeby nie robiła na nim wrażenia.
Agnieszka Glińska, reżyserka
Spis treści
Wstęp ANDRZEJ FRISZKE
1965–1967
1968–1971
1977
1981–1982
Od redaktora MARIA KRAWCZYK
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64476-22-8 |
Rozmiar pliku: | 887 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wdał się w politykę, gdy miał 14 lat. Pewnie była to kwestia wychowania – dorastał w rodzinie o socjalistycznych tradycjach sięgających rewolucji 1905 roku. Ojciec – działacz Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) – zabierał kilkuletniego Jacka na robotnicze demonstracje we Lwowie. Od pierwszych lat oddychał więc atmosferą aktywności politycznej, zaangażowania, mitu klasy robotniczej walczącej o lepsze jutro własne i całego społeczeństwa. Także opowieściami o walce PPS o socjalizm i Polskę zarazem, bo taka była tradycja niepodległościowej lewicy, która odbudowała państwo w 1918 roku. Wiele razy wspominał, że od małego uczono go, iż więzienie jest normalnym losem działacza lewicy. Historia więzienna rzeczywiście jest nieodłączną częścią historii polskich walk o wolność.
Jego rodzinny Lwów był miastem wielu kultur. Jacek żył między Polakami, Ukraińcami, Żydami. Socjalistyczna tradycja, w której wyrastał, nakazywała traktować wszystkich ludzi równo, bez względu na pochodzenie. Postawy antysemickie były potępiane, budziły obrzydzenie. Zrozumienie innych, otwartość na ludzi o innych korzeniach i radykalne potępienie antysemityzmu będą trwałymi cechami osobowości Kuronia. Lwów opuścił wraz z rodzicami w 1944 roku, by przez Rabkę i Kraków dotrzeć ostatecznie w styczniu 1947 do Warszawy, do zbudowanego przed wojną domu przy ulicy Mickiewicza, w którym będzie mieszkał już zawsze.
Był rok 1948, czas budowy „nowego świata”, powstania Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Rządzący krajem komuniści przekonywali, że zbudują nową Polskę – bez nędzy, nierówności, nienawiści narodowej. Trzeba tylko skupić wszystkie siły postępu i zdusić reakcję. Kuroń bezkrytycznie przyjął tę wiarę. W marcu 1949 zapisał się do Związku Młodzieży Polskiej (ZMP). Zafascynowany obietnicą komunizmu, buntu społecznego, pogardy dla „mieszczańskiego” stylu życia, a przy tym bezpardonowy, dał się poznać jako jeden z najaktywniejszych działaczy na warszawskim Żoliborzu. Awansował w hierarchii ZMP, najpierw jako przewodniczący zarządu szkolnego i członek dzielnicowego na Żoliborzu, wkrótce też instruktor harcerski w Zarządzie Stołecznym. Od stycznia do grudnia 1953 był przewodniczącym Zarządu Dzielnicowego na Politechnice. Szybkie awanse zawdzięczał dynamizmowi, pomysłowości, radykalizmowi i ostrości przemówień. W 1953 roku został przyjęty do PZPR. I po paru tygodniach, w grudniu 1953, wyrzucony z partii i aparatu ZMP. Jego pryncypializm ugodził bowiem w interesy aparatu partyjnego. Zarzucono mu też, że podał nieprawdziwe dane personalne, ukrywając pochodzenie matki, która rzeczywiście pochodziła z inteligenckiej rodziny o ziemiańskich korzeniach.
W 1952 roku zdał maturę i rozpoczął studia historyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej, która miała być kuźnią nauczycieli zaangażowanych politycznie. Studiował, ale przede wszystkim działał w Organizacji Harcerskiej Związku Młodzieży Polskiej (OH ZMP), która łączyła elementy dawnego harcerstwa z wychowaniem komunistycznym. Czuł się wychowawcą – przede wszystkim dzieci z biednych rodzin, którymi opiekował się na Żoliborzu. Ta warszawska dzielnica była znana jako miejsce zamieszkania lewicowej inteligencji – parę ulic dalej zaczynała się dzielnica przedwojennej kolonii oficerskiej. Ale Żoliborz to także Marymont, gdzie stały odrapane domki, których mieszkańcy gnieździli się nawet po 10 w izbie. W wielu domach nie było światła, instalacji higienicznych, szalał alkoholizm, gruźlica, przestępczość. Jacek wyciągał dzieci z tych domów, by budować im place zabaw, organizować wyjazdy. Na obozach wypoczynkowych zdobywał sławę niezwykłego instruktora, który potrafi snuć wspaniałe gawędy, śpiewać. Z umiejętnościami pedagogicznymi łączył talent zwierzchnika, starszego kolegi i kumpla. W sierpniu 1955 nad Wisłą w Wilanowie nie upilnował rozochoconej dzieciarni. Troje dzieci się utopiło. Kuroń został aresztowany. Wyszedł wprawdzie, ale trauma trwała.
W roku 1956, roku wielkich wydarzeń w Polsce, był studentem historii Uniwersytetu Warszawskiego. Tam poznał Karola Modzelewskiego, z którym przyjaźń połączy ich na dziesięciolecia. Rok 1956 przyniósł ujawnienie zbrodni Stalina. Ferment ogarniał wyższe uczelnie i niektóre środowiska robotnicze. Szukano rozwiązań, które by łączyły wartości komunizmu z prawdziwym oddaniem władzy w ręce ludu. Kuroń powrócił do partii, namówił też Modzelewskiego, by się do niej zapisał. Grupa kolegów, w której był Jacek, rozbijała ZMP, szukała kontaktów z robotnikami, mówiła o drugiej rewolucji. I przyszła „rewolucja październikowa”, jak ją nazywano, gdy zmianie na szczytach władzy i wyborowi na I sekretarza partii Władysława Gomułki towarzyszyły wiece studentów i mobilizacja robotników Warszawy. Rozpadł się ZMP, na uczelniach tworzono nowe „rewolucyjne” organizacje studenckie, w fabrykach powstawały rady robotnicze. Gomułka jednak nie dopuścił do „rewolucji” – szybko obezwładnił rozpalonych studentów, uspokoił robotników. W 1957 roku ład został przywrócony, a próbujący inspirować drugi etap zmian tygodnik „Po Prostu” zamknięty.
Tymczasem Kuroń jesienią 1956 należał do organizatorów odbudowy Związku Harcerstwa Polskiego (ZHP). Znalazł się w jego władzach obok przedwojennych instruktorów. Na posiedzeniach Rady Naczelnej ZHP prowadził z nimi spory, domagał się świeckości harcerstwa, jego koedukacyjności, sprzeciwiał się powrotowi do niektórych przedwojennych tradycji, zwłaszcza wiążących się z elementami militaryzmu. Niewątpliwie był częścią tej grupy, która przyszła z OH ZMP i mogła czuć poparcie kierownictwa partii. W ciągu 2 lat dawni harcerze zostali zmarginalizowani, następnie usunięci z kierownictwa. Kuroń należał do grupy zwycięzców i miał nadzieję na realizowanie swoich koncepcji wychowawczych, które praktykował w warszawskiej drużynie walterowskiej. Sporo także pisał w pismach harcerskich – „Drużynie” i „Harcerstwie”, miał też pogadanki radiowe, układał teksty piosenek.
Przekonanie, że Kuroń jest jednym z działaczy rozbijających tradycyjne harcerstwo, mocno się w tym czasie ugruntowało i ta negatywna ocena ciągnęła się za nim przez lata, stanowiła ważny argument jego przeciwników. Prawdą jest, że odwoływał się do radykalnie lewicowych tradycji i podważał naturalną w harcerstwie hierarchię. Pisał i mówił, że organizacja powinna nauczyć dzieci być aktywnymi społecznie i odpowiedzialnymi, zdolnymi do współpracy z innymi na zasadzie partnerstwa w małych grupach. Równość, samorządność, łączenie się w grupy dla realizacji konkretnych celów dających wyraźny efekt były nadrzędnymi celami, które propagował. W jednej z dyskusji mówił: „Ja pragnę wychowywać społecznika. Temu służy zaproponowany przez nas system”. A w liście do żony pisał: „Istotą człowieczeństwa jest bunt . Jest w człowieku taki bakcyl niezgody na zło, im jest on mocniejszy, tym mocniejszy jest człowiek”.
Grażynę poznał w 1955 roku na jednym z obozów. Zakochał się nieprzytomnie w młodszej o 6 lat dziewczynie. Pobrali się w 1959 roku, Grażyna miała wówczas 19 lat, rok później urodził się ich jedyny syn – Maciek. Grażyna studiowała psychologię na Uniwersytecie Warszawskim, zajmowała się dzieckiem, prowadziła – wspólnie z teściami – dom, próbując wnieść w życie Jacka rodzinne szczęście i minimum stabilizacji. Gaja, jak ją nazywał Jacek, była jego najbliższym przyjacielem, podporą psychiczną, powiernikiem, partnerem.
Tymczasem Kuroń pracował nad wielką reformą harcerstwa. W obszernym referacie przedłożonym w styczniu 1960 Głównej Kwaterze Harcerskiej wyjaśniał i projektował nowy system wychowawczy. Pisał m.in.: „Działać dla siebie nie można inaczej niż poprzez działanie dla innych. Działanie dzieci musi stwarzać szerokie możliwości aktywnego poznawania świata, musi pozwalać czuć się pożytecznym. Chcemy, aby nasze wychowanie było nie adaptacyjne, lecz rewolucyjne, aby młody człowiek wchodził w świat nie jak posłuszny uczeń, którego nauczyli abecadła, ale jak współgospodarz świadomy swoich obowiązków”. Planował kolejne stopnie – próbny, ochotników, odkrywców, bardziej zaawansowany wędrowników oraz najwyższy – pionierów. Akcentował sprawności nie indywidualne, ale zespołowe, bo według niego zdobywanie wyższych stopni powinno być powiązane z umiejętnością pracy w zespole i zdolnością wykonywania prac użytecznych społecznie. Zmniejszał rolę wychowawcy, drużynowego na rzecz wspólnego podejmowania decyzji przez zespół. Najważniejszą komórką ma być właśnie zespół jako grupa wspólnego działania i pokonywania trudności. W innym tekście z tego samego okresu pisał: „Chodzi tu o planowe wprowadzanie człowieka w życie społeczne poprzez działalność społeczną w działającym zespole. W tej wędrówce niezbędna jest pomoc starszego doświadczeniem człowieka, ale on także musi się rozwijać razem z wychowankami”. A zatem „instruktorami przede wszystkim powinni być ludzie, którzy wychowali się w harcerstwie”.
Ta wizja wychowywania dzieci do aktywności społecznej i samorządności zderzała się z zasadami systemu, który promował podporządkowanie i aktywność zaplanowaną jedynie odgórnie. Uderzała też w kadrę wychowawców harcerskich, którymi byli głównie nauczyciele oddelegowani do prowadzenia drużyn. Wedle przyjętych w PRL koncepcji wychowawczych ZHP powinien być organizacją szkolną, kierowaną przez nauczycieli i przyuczającą do dyscypliny. Wizja Kuronia w zasadniczy sposób zderzała się też z tradycją harcerską premiującą indywidualne osiągnięcia i podkreślającą hierarchię.
Rozpoczętą w tym duchu reformę systemu zakwestionowano w 1962 roku. W maju, po dyskusji na zebraniu Głównej Kwatery Harcerskiej, skrytykowano Kuronia i jego grupę, pisząc, że projektowany system „będzie stawiać młodzież w sytuacjach konfliktów także ze szkołą, z niektórymi grupami nauczycielstwa”. Z aparatu Komitetu Centralnego PZPR i ministerstwa oświaty szły naciski przeciw budowaniu systemu samorządności. Poza tym wyrażano obawy o utratę kontroli nad procesem wychowania. W czerwcu spór doprowadził do zawieszenia Głównej Kwatery Harcerskiej. Finał konfliktu nastąpił w październiku, kiedy Kuronia i jego pomysły, m.in. koncepcję przyjęcia karty praw i obowiązków ucznia, skrytykowano na zebraniu z udziałem przedstawiciela Komitetu Centralnego PZPR. Część reform miała być realizowana, ale bez Kuronia i z przekreśleniem jego samorządowych pomysłów. Kuroń nie wchodził już od tej pory do władz ZHP, a ostatecznie otrzymał wymówienie z pracy w grudniu 1963.
Starcie z aparatem PZPR umocniło w Kuroniu przekonanie, że powrócił system pełnej kontroli urzędników partii nad życiem społecznym. A zatem rewolucja 1956 roku została zdradzona. Pod koniec 1962 roku wraz z Karolem Modzelewskim założył Dyskusyjny Klub Polityczny na Uniwersytecie Warszawskim z nadzieją rozbudzenia politycznego młodzieży. W rozmowach z zaufanymi mówił zarazem o potrzebie powstania podobnych ośrodków w innych miastach, by być gotowym, gdy wystąpi klasa robotnicza. A jej wystąpienie z żądaniem wielkich zmian było jego zdaniem pewne.
Wiosną 1964 Kuroń, Modzelewski i kilku ich kolegów zaczęli pracować nad programem, w którym opisali dominację „centralnej politycznej biurokracji”, czyli aparatu PZPR, nad całym społeczeństwem, przede wszystkim nad klasą robotniczą. Dowodzili, że nieuniknione wobec postępujących problemów ekonomicznych napięcie musi doprowadzić do rewolucji i obalenia rządów biurokracji. Projektowali wizję nowego systemu – rad robotniczych budowanych od szczebla zakładu aż po szczebel państwowy, wolności dyskusji, wielopartyjności (by dyktatura nie mogła powrócić), powszechnych rządów ludu. Jesienią 1964 Kuroń i Modzelewski przygotowali powielenie broszury przeznaczonej do tajnego kolportażu. 14 listopada zostali zatrzymani przez Służbę Bezpieczeństwa (SB).
Władze nie chciały jednak procesu znanych działaczy młodzieżowych. Poprzestano na wyrzuceniu ich z partii i z pracy, zmontowano na UW akcję potępienia ich poglądów. Wówczas odpowiedzieli Listem otwartym do partii, który 18 marca 1965 zanieśli na uniwersytet. Nazajutrz zostali aresztowani, a w lipcu odbył się ich proces. Nierelacjonowany przez media, ale odbijający się silnym echem na uniwersytecie proces Kuronia i Modzelewskiego był pierwszym od lat prawdziwym procesem politycznym. Oskarżeni twardo bronili swych poglądów, nie wyrazili skruchy. Modzelewski dostał wyrok 3,5 roku, Kuroń 3 lat więzienia.
Kuroń siedział początkowo w więzieniu mokotowskim, 12 listopada 1965 został przewieziony do więzienia w Sztumie, gdzie panowały bardzo ciężkie warunki: „Tam jest zimno, brudno strasznie, bo tam są kible, wody nie ma, jest taka czerwona i pół wiaderka na 5 osób” – mówił adwokatowi. Pracował w więziennej pralni. W lipcu 1966 został przewieziony do więzienia w Potulicach, gdzie warunki były lepsze. Pracował tam przy produkcji mebli. O przeżyciach i doświadczeniach więziennych pisał obszernie w swoich wspomnieniach. Warto jednak zauważyć, że w tym czasie prawie nie było więźniów politycznych w Polsce, a skazanie dwóch młodych ludzi, zresztą marksistów, było sensacją odnotowywaną przez zachodnią prasę, budzącą protesty. Ich List otwarty, przemycony na Zachód, został wydrukowany w wielu językach jako ciekawy dokument radykalnej lewicy, powstały w kraju komunistycznym, okupiony więzieniem, co dodawało mu dodatkowej aury.
W czasie gdy Kuroń i Modzelewski siedzieli w więzieniach, na uniwersytecie dojrzewało środowisko wychowanków Kuronia z drużyn walterowskich, nazywanych „komandosami”, którego liderem był Adam Michnik. Za próbę organizowania akcji solidarności ze skazanymi Michnik, Seweryn Blumsztajn i ich koledzy stanęli jesienią 1965 przed komisją dyscyplinarną. Nie zostali jednak wyrzuceni z UW, a tylko zawieszeni na rok w prawach studenta. Pod koniec 1966 roku znów wywołali poruszenie na uniwersytecie, organizując jubileuszowy wykład profesora Leszka Kołakowskiego w rocznicę Października ‘56. Zostali zawieszeni, a Michnik znów postawiony przed komisją dyscyplinarną. W jego obronie zbierano podpisy pod petycją na wielu wydziałach. Ferment się pogłębiał. Michnika nie wyrzucono, po raz drugi został zawieszony na rok. „Komandosi” byli ośrodkiem szerzącego się na uniwersytecie fermentu, przypominali też o uwięzionych kolegach. Prywatnie pozostawali w przyjacielskich kontaktach z Grażyną Kuroń, która po ukończeniu studiów pracowała w poradni psychologicznej przy ulicy Grochowskiej.
Kiedy latem 1967 Kuroń i Modzelewski wyszli warunkowo z więzienia, spotkali swoich rozbudzonych politycznie wychowanków. Kilka miesięcy później decyzja władz o zdjęciu Dziadów Mickiewicza ze sceny Teatru Narodowego stała się zarzewiem protestu literatów i studentów skupionych wokół Kuronia i Modzelewskiego. Zebrano ponad 3 tysiące podpisów pod petycją protestacyjną, a na 8 marca 1968 przygotowano wiec na dziedzińcu UW. Zaczął się wielki protest studentów, który przeszedł do historii jako wydarzenia marcowe. Kuroń i Modzelewski już w nich nie uczestniczyli, bowiem 8 marca pod wieczór znaleźli się w więzieniu.
Po długim i dramatycznym śledztwie, przez które przeszło w Warszawie kilkadziesiąt osób, jesienią 1968 zaczął się cykl procesów. Kolejny – Kuronia i Modzelewskiego – odbył się w styczniu 1969. Tym razem ich uwięzieniu towarzyszyła kampania propagandowa wymierzona w „syjonistów” i wichrzycieli, z których najgorszymi byli Kuroń, Modzelewski i Michnik. Skazani na 3,5 roku więzienia pod zarzutem stworzenia i kierowania nielegalną organizacją „komandosów” Kuroń i Modzelewski odbywali karę jako recydywiści w ciężkich więzieniach.
W maju 1969 z Mokotowa Kuroń został wywieziony do więzienia we Wronkach. Zetknął się tam z ludźmi bardzo zdemoralizowanymi, często pochodzącymi z patologicznych rodzin, wielokrotnie karanymi. Po latach wspominał podczas spotkania z robotnikami Ursusa: „Oni naprawdę, naprawdę byli pełni nienawiści do Pana Boga i do religii. I dopiero odkryłem, że to mną wstrząsa strasznie, że jest to dla mnie jakaś ważna sprawa, a po drugie, tam dopiero zrozumiałem, że jak człowiek nie nauczy się miłości, nie dorośnie do miłości, to nie dorośnie do religii , a dla mnie to było wielkie przeżycie, wielkie odkrycie”. W więzieniu nastąpił zwrot w kierunku poszukiwania sensów religijnych, osobowych relacji człowieka z Bogiem, które staną się ważne w budowaniu systemu wartości Jacka Kuronia od lat 70. W tym okresie dużo czytał, szukając porządku w myśleniu ideowym, w budowaniu systemu przekonań, który miał zastąpić porzucony system marksistowski. Kuroń bowiem nie mógł poprzestać na wyrażeniu sprzeciwu wobec tego, co jest, budował w swojej refleksji relacje między człowiekiem a społeczeństwem, starał się określić relacje między wolnością jednostki a prawami innych – szukał takiego systemu, który zapewni poszanowanie i realizację najważniejszych wartości. Wracał do dawnych wizji harcerskich, w których znaczenie miał zespół, czyli grupa ludzi dążących do zmian, złączonych współpracą i solidarnością oraz wielu takich zespołów tworzących środowiska. Wszystkich złączonych pragnieniem aktywności, samorządności, przekształcania świata.
W listach do Gai wiele pisał o swoich przemyśleniach, mało o zdrowiu i samopoczuciu. Gajka była jednak psychologiem i wnikliwą obserwatorką. SB podsłuchała jej rozmowę z mecenas Anielą Steinsbergową w marcu 1970, po powrocie z widzenia. Gaja „odniosła wrażenie, że nie mówił prawdy o sobie (unikał rozmów na temat zdrowia). Dowiedziała się, że pracuje w pralni więziennej jako pracz i mieszka razem z trzema więźniami, co jest dla niego uciążliwe. Narzeka też na rzadkość wizyt ze strony najbliższych. Na ten temat G. Kuroń przedstawiła, że naczelnik więzienia jest uprzedzony do Jacka i robi mu trudności z uzyskaniem widzenia. Ostatnio zwracała się do naczelnika o widzenie dla ojca, na co otrzymała odpowiedź, że o widzenie powinien starać się J. Kuroń, nie zaś ona”.
Podczas odsiadywania obu tych wyroków Gaja Kuroń zajmowała się synem, pracowała, zdobywając środki na utrzymanie, słała co miesiąc (częściej nie było wolno) do więzienia czułe listy do Jacka, podtrzymywała go na duchu, jeździła na widzenia. Z wielką godnością i bezgranicznym przywiązaniem do Jacka niosła ciężar żony więźnia. Zarazem w założonej jej przez SB w styczniu 1971 sprawie rozpracowania pisano: „Grażyna Kuroń utrzymuje ożywione kontakty z grupą osób, które na przestrzeni ostatnich kilku lat (1965–1968) prowadziły aktywną działalność wichrzycielską i rewizjonistyczną w środowiskach młodzieży akademickiej i pracowników naukowych. Organizowane przy różnych okazjach spotkania grupy mają stwarzać warunki integracji rozbitego środowiska. Dyskutowane i rozważane są różne aspekty form i metod działalności w powiązaniu oraz wykorzystaniu przebywającej na emigracji znacznej grupy b. «komandosów». W ostatnim okresie G. Kuroń utrzymuje systematyczne kontakty z Janem Lipskim, Anielą Steinsbergową, Siłą-Nowickim, A. Michnikiem, S. Blumsztajnem, B. Toruńczyk, Natalią Modzelewską, Wł. Bieńkowskim i innymi osobami znanymi z wichrzycielskiej działalności”.
W rzeczywistości tamtych lat, naznaczonej kontrolą władzy nad wszelkimi aspektami życia oraz szeroką inwigilacją, zwłaszcza środowiska opozycyjnego, los żony politycznego buntownika i więźnia nie był łatwy. Nawet bliscy znajomi mogli się obawiać, że podtrzymywanie kontaktów z rodziną „przestępcy” spowoduje negatywne zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa, kłopoty w pracy itd. Wielu też nie rozumiało sensu rujnowania życia własnego i swoich bliskich w imię abstrakcyjnych idei czy samobójczego w istocie gestu sprzeciwu. Wielu uważało Kuronia za dziwaka, człowieka nieprzystosowanego, fanatyka narażającego siebie i swoją rodzinę. Także takim opiniom Gaja musiała stawić czoło. Jej oparciem było przede wszystkim środowisko „komandosów”, które też przeszło przez więzienia, oraz grono starszych przyjaciół, wśród których postacią szczególnie ważną był Jan Józef Lipski.
Kiedy więc Kuroń i Modzelewski wyszli w 1971 roku z więzienia, spotkali przyjaciół, wprawdzie żyjących na marginesie, ale gotowych do pomocy. Modzelewski na kilka lat wycofał się z aktywności opozycyjnej: obronił doktorat i przygotował habilitację. Kuroń otwierał się na kontakty z innymi środowiskami doświadczonymi w 1968 roku – idąc śladem Michnika i innych „komandosów”, nawiązał kontakty z katolikami z „Więzi” i Klubu Inteligencji Katolickiej (KIK), w 1974 i 1975 roku odbył rozmowy z prymasem Wyszyńskim i kardynałem Wojtyłą. Porzucił ostatecznie marksizm i kategorie klasowe, otworzył się na wartości chrześcijaństwa, czyli podmiotowość człowieka i szukanie takiego porządku społecznego, który pozwoli na realizację różnych potrzeb duchowych i różnych wartości ideowych w ramach samorządnego, demokratycznego społeczeństwa. Jego ważnym wyznaniem był artykuł Chrześcijanie bez Boga, opublikowany w 1975 roku w „Znaku” pod znamiennym pseudonimem Maciej Gajka. Z kolei w paryskiej „Kulturze” w 1974 roku anonimowo ukazał się artykuł Kuronia Polityczna opozycja w Polsce, który był projektem takiej działalności – skupionej na odtwarzaniu solidarności społecznej, tworzeniu poza kontrolą systemu małych grup, które poszerzały zakres wolności. Tam też sformował Kuroń zasadniczy postulat działania zgodnie z obowiązującą (choć często nieprzestrzeganą przez władze) literą prawa.
Gdy Stefan Niesiołowski, główny obok Andrzeja Czumy lider grupy „Ruch”, wyszedł w 1974 roku po 4 latach z więzienia, odwiedził Kuronia. Było to ich pierwsze spotkanie: „Zapamiętałem kotlety mielone smażone przez wiecznie uśmiechniętą Gajkę i małego Maćka . Wymienialiśmy się doświadczeniami o więzieniach, on opowiadał o Sztumie, ja o Barczewie, Kochu i grypserach z Iławy. Mieliśmy wspólnych znajomych kryminalistów i klawiszy” („Gazeta Wyborcza”, 4 lipca 2014). Obaj będą potem działali w różnych nurtach opozycji, ale zdolność budowania wspólnoty ponad podziałami będzie stanowić o sile polskiej opozycji.
Powrotem środowisk opozycyjnych do aktywności był protest przeciw poprawkom do konstytucji na przełomie 1975 i 1976 roku. Kuroń należał do inicjatorów Listu 59, najważniejszego wystąpienia, w którym deklarowano dążenie do wartości społeczeństwa demokratycznego i systemu parlamentarnego. Kampania konstytucyjna obudziła aktywność, wolę działania, poszerzyła znacznie krąg ludzi gotowych do wystąpienia przeciw systemowi dyktatury.
We wrześniu 1976 Kuroń należał do kilkunastu założycieli Komitetu Obrony Robotników (KOR), który postanowił bronić robotników uwięzionych i bitych za udział w czerwcowym proteście. Po raz pierwszy od dziesięcioleci powstał ośrodek organizowania sprzeciwu wobec postępowania władz, działający przy tym jawnie. Kuroń postrzegany był jako lider KOR-u, tak też był widziany przez władze. Akcja KOR-u doprowadziła do uwolnienia w lipcu 1977 wszystkich uwięzionych robotników, a następnie – wraz z przekształceniem KOR-u w Komitet Samoobrony Społecznej „KOR” – do rozwinięcia innych form działań: walki z łamaniem prawa przez władze, powstawania pism niecenzurowanych, rozpowszechnianych przez przekazywanie z rąk do rąk, stymulowania rozwoju małych ośrodków niezależnej aktywności społecznej studentów, inteligencji i robotników. Małe grupy społecznych inicjatyw poza ramami systemu tworzyły cały archipelag ruchu korowskiego, a Kuroń (i jego telefon) był centrum informacji i kontaktów tego ruchu.
Jacek Kuroń był przywódcą KOR-u z wielu względów. Posiadał niesłychaną energię, poświęcał się aktywności w ruchu całkowicie i przez cały czas, odbywał setki spotkań z kierującymi różnymi inicjatywami, dyżurował przy telefonie, dzwonił do zagranicznych korespondentów, a także na Zachód, do braci Aleksandra i Eugeniusza Smolarów, by przekazywać im wiadomości o oświadczeniach komitetu, zatrzymaniach, rewizjach, nowych inicjatywach, po czym informacje te wracały do kraju na falach audycji Radia Wolna Europa. Kuroń w swoich wypowiedziach i artykułach wytyczał główny nurt strategii politycznej ruchu. Koncepcję działania wykładał m.in. w słynnych Myślach o programie działania z 1976 roku czy w wyrażających jego poszukiwania Zasadach ideowych z 1977 roku. Wyjeżdżał do wielu miast, myląc szpiclujących esbeków, by spotykać się z opozycyjnymi studentami czy robotnikami. Dla korowskiej młodzieży był legendą ze względu na lata spędzone w więzieniach, ale też niezwykłą charyzmę, siłę przekonywania. W poczuciu beznadziejności potrafił dawać nadzieję, formułować cele, jak ten powtarzany potem wiele razy: „Zamiast palić komitety , zakładajcie własne ”. Formą skupienia, budowania języka opisu rzeczywistości i wyrażania własnych myśli, dyskusji o celach aktywności była prasa wydawana poza zasięgiem cenzury. Zespoły redakcyjne, ekipy drukarskie i kolporterskie tworzyli młodsi, ale Kuroń temu patronował, bliskie związki łączyły go zwłaszcza z redakcjami „Biuletynu Informacyjnego”, „Robotnika” i „Krytyki”.
Miał przeciwników, także wśród opozycjonistów, którzy widzieli jego dominującą rolę i nie chcieli jej zaakceptować. Część nie potrafiła mu wybaczyć młodzieńczego zaangażowania w komunizm i „rozbijanie” harcerstwa. Niektórzy sami pragnęli być przywódcami, a najłatwiej było to osiągnąć przez kwestionowanie przywództwa Kuronia, także Michnika oraz ich przeszłości, przez odrzucanie języka politycznego oraz przez wysuwanie o wiele radykalniejszych celów. Inaczej zatem rozkładali akcenty, innych używali sformułowań, ale sens codziennej działalności był podobny.
Kuroń płacił za tę aktywność licznymi rewizjami w swoim domu, dziesiątkami zatrzymań na 48 godzin, dezorganizacją życia domowego, gdyż jego mieszkanie było przez lata kwaterą główną opozycji. Kiedy w maju 1977 został aresztowany i zdawało się, że władze są zdecydowane wytoczyć proces, zastępowała go Gaja. Odbierała telefony, spotykała się z dziennikarzami, dzwoniła do Smolarów, wraz z innymi kobietami – Haliną Mikołajską i Anką Kowalską – próbowała tworzyć ośrodek kontaktów. Gdy w lipcu 1977 wszyscy uwięzieni wyszli, napięcie opadło, ale nie zniknęło. Ponowne uderzenie mogło przyjść w dowolnej chwili, a codziennością byli esbecy pod oknami, podsłuch w mieszkaniu i telefonie, szpicle wędrujący za Kuroniem na ulicy, zakaz wyjazdów za granicę (to oczywistość), ale nawet inwigilacja Kuroniów na wakacjach. Krąg kontaktów z ludźmi był raczej stały, obejmował innych opozycjonistów, „zwykli” ludzie raczej bali się zaglądać do kwatery głównej opozycji.
„Zamiast palić komitety, zakładajcie własne”. Jedną z takich małych grup były utworzone w 1978 roku Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża. 14 sierpnia 1980 ich przywódcy rozpoczęli i poprowadzili strajk w Stoczni Gdańskiej, z którego zrodziła się „Solidarność”. Jacek zdołał odebrać telefon o rozpoczęciu strajku i przekazać wiadomość na Zachód. Słał do Gdańska kurierów z radami i odbierał wiadomości, by przekazywać je na Zachód. 20 sierpnia został aresztowany podczas narady korowców, która odbywała się w jego mieszkaniu. Wkrótce otrzymał sankcję prokuratorską, podobnie jak 20 innych działaczy opozycji. Choć informacji o tym nie przekazano rodzinom aresztowanych, Gajka Kuroń zdołała ją wydobyć od prokuratora i natychmiast pojechała do strajkującej Stoczni Gdańskiej. Zawiadomiła przywódców strajku o aresztowaniach i wpłynęła na to, że postawili sprawę pryncypialnie, uzależniając podpisanie wynegocjowanego już porozumienia od zwolnienia opozycjonistów. Porozumienie podpisano, Kuroń i wszyscy inni aresztowani wyszli na wolność.
W Niezależnym Samorządnym Związku Zawodowym „Solidarność” Kuroń był jednym z najważniejszych doradców. Próbował zdefiniować sytuację polityczną, którą zmieniło powstanie niezależnego od władz wielkiego związku, a w konsekwencji wzywał „Solidarność” do obliczalności, powściągliwości, ale zarazem budowania programu wielkich reform, które będą oznaczały odbudowę samorządnego społeczeństwa i ograniczenie władzy PZPR. Program ten wykładał w artykułach, licznych wywiadach oraz na dziesiątkach spotkań z robotnikami i studentami w całej Polsce. Uczestniczył w niemal wszystkich posiedzeniach Krajowej Komisji Porozumiewawczej, brał udział w dyskusjach podczas kolejnych kryzysów czy układania projektów zmian systemowych lub stanowiska na negocjacje z władzami. Znów w tej aktywności najbliżej współpracował z Karolem Modzelewskim, który był rzecznikiem prasowym „Solidarności”. Obaj też należeli do zwolenników budowania w zakładach, obok działalności związkowej, także samorządów, które powinny przejmować kontrolę nad produkcją, a zwłaszcza wyłaniać w konkursie dyrektora. Wiara w moc samorządności budowanej od dołu szła w parze z nadzieją na wymuszenie na Moskwie biernego przyzwolenia na polski eksperyment. Jesienią 1981 Kuroń głosił potrzebę powołania rządu narodowego, akceptowanego przez najważniejsze siły w Polsce – „Solidarność”, Kościół i partię. Rząd narodowy miałby przygotować wybory i rozpocząć proces reform, wśród których nieodzowne było też odbudowanie samorządności lokalnej. W przyszłym Sejmie przewidywał podział mandatów tak, by obok wybranych na normalnych zasadach, zapewnić na okres przejściowy reprezentację dotąd rządzącej partii. Przez władzę projekt ten uznany został za wyraz kontrrewolucyjnego dążenia do jej obalenia przemocą. Przeciwko Kuroniowi jako inspiratorowi działań antypaństwowych toczono śledztwo.
13 grudnia 1981 wraz z ogłoszeniem stanu wojennego Kuroń został internowany i osadzony w więzieniu w Białołęce, jak większość internowanych z Warszawy. W więziennych celach znaleźli się też żona i syn. W uzasadnieniu internowania Grażyny pisano: „Została internowana w dniu 15 grudnia 1981 z uwagi na współuczestnictwo w redagowaniu i przygotowaniu odezw i apeli o proklamowanie strajku generalnego. Ponadto mieszkanie wyżej wymienionej, jak i Ewy Milewicz, zaczęło się stawać punktem zbornym środowiska postkorowskiego w celu zorganizowania akcji w obronie internowanych oraz ich rodzin. W dniu 29.12 br. przeprowadzono rozmowę z w/wym., podczas której zdecydowanie odmówiła podpisania oświadczenia o zaniechaniu działalności szkodliwej dla PRL i przestrzegania obowiązującego porządku prawnego”. Grażyna przebywała w więzieniu grochowskim zamienionym na ośrodek internowania, następnie wywieziono ją do Gołdapi, gdzie stworzono ośrodek internowania kobiet, a w maju przetransportowano do Darłówka. W połowie maja 1982 oficer SB oceniał: „Jest przywódczynią przebywających tam kobiet i inspiruje akcje utrudniające utrzymanie porządku i dyscypliny”. Tymczasem 18 maja komisja lekarska więziennej służby zdrowia stwierdziła, że powodem dolegliwości, na które się skarży Grażyna Kuroń, „jest nowotwór, a pacjentka wymaga leczenia szpitalnego”. 30 maja Grażynę zwolniono na przepustkę.
Udała się do Łodzi, gdzie na leczenie przyjął ją Marek Edelman. Okazało się, że Gaja choruje na zwłóknienie płuc, a rokowania są jeszcze gorsze niż w przypadku raka. Choroba postępowała szybko i stan był coraz bardziej beznadziejny. Wobec perspektywy rychłej śmierci staraniem Edelmana i siostry Grażyny Ewy Dobrowolskiej uzyskano zgodę władz więziennych na umożliwienie Jackowi pożegnania się z Gają. Przywieziono go do Łodzi 22 listopada. Przez kilka godzin był przy jej łóżku, na noc zabrano go do łódzkiego więzienia. Nazajutrz Grażyna umarła.
Jej pogrzeb na Powązkach 26 listopada zgromadził około 3 tysiące osób – pozostających na wolności ludzi „Solidarności” oraz wielu zwykłych mieszkańców Warszawy, dla których nazwisko Kuroń było symbolem oporu, sprzeciwu, a śmierć Gai jeszcze jednym nieszczęściem roku 1982. Jacek stał nad trumną chudy, blady, półprzytomny.
Śmierć Grażyny była dla Jacka wielkim ciosem, odbierała siły i pogłębiała samotność w więzieniu. „Mówiłem np. «Ojcze nasz». Bardzo powoli, z wielkim namysłem nad znaczeniem każdego słowa i jego konsekwencjami. Mówiłem kilka razy: żeby zrozumieć, a potem starałem się nawiązać kontakt z Gają… – mówił w wywiadzie z 1996 roku. – To strasznie trudne, nie wiem, czy się odważę powiedzieć…” („Tygodnik Powszechny”, 11 lipca 2004).
W grudniu 1982 został oskarżony wraz z 10 innymi przywódcami „Solidarności” i KSS „KOR” o próbę obalenia ustroju, za co groził wieloletni wyrok. Proces czterech działaczy KSS „KOR” rozpoczął się w lipcu 1984 i został natychmiast przerwany. Władze ogłosiły amnestię. Po 2,5 roku Kuroń wyszedł z więzienia wraz z pozostałymi 10 przywódcami i setkami innych aresztowanych.
Wyszedł do pustki, w której nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Tęsknota za zmarłą Gają tworzyła próżnię. Był to też czas najgłębszego kryzysu ruchu. Kuroń doradzał podziemnym władzom Związku, ale był tylko cieniem dawnego Jacka.
Do sił i energii wracał po 1986 roku, kiedy władze ogłosiły kolejną amnestię i klimat zaczynał się zmieniać. Spotkał Danusię Winiarską, bardzo aktywną działaczkę podziemnej „Solidarności” z Lublina, z którą związek przywracał mu też siłę do działania. Danusia stworzyła mu dom, więź rodzinną. Pobrali się w 1990 roku.
W 1988 roku, gdy przygotowywano rozmowy Okrągłego Stołu, władze za jeden z warunków ich rozpoczęcia postawiły usunięcie Kuronia i Michnika z grona uczestników przyszłych negocjacji. Wałęsa odmówił. Okrągły Stół odbył się parę miesięcy później. Kuroń przy nim zasiadł, był też jednym z głównych negocjatorów porozumienia dotyczącego reform politycznych. Opowiadał się za zmianami zasadniczymi, ale bez wymuszania ich siłą. W marcu 1989, podczas pierwszej legalnie zorganizowanej konferencji prasowej, mówił: „Są grupy fundamentalistów, które uważają, że dopiero obalenie komunizmu może zapoczątkować proces przemian, my podejmujemy pewną próbę obecnie, przez budowę instytucji demokratycznych. Jak się to zawali, to my się skompromitujemy, a fundamentaliści zbiją na tym kapitał, ale dla Polski będzie to katastrofa. Twierdzę, że wszelka przemoc jest zła, przemoc rodzi przemoc. Weszlibyśmy do pałaców władzy i co dalibyśmy później ludziom? Obiecywane podwyżki po 50 tys. i więcej? Zabrakłoby na to środków, po drodze wiele by się jeszcze zniszczyło. A zawiedziona rewolucyjna fala zmiotłaby nas samych”.
Kuroń chciał, by w budowaniu stabilnej, demokratycznej Polski mogli wziąć udział wszyscy, także dotychczasowi wrogowie. I tej zasadzie był wierny do końca. W wyborach 4 czerwca został posłem.
We wrześniu tego roku wszedł do rządu Tadeusza Mazowieckiego jako minister pracy. Cała Polska dobrze go wtedy poznała jako tego, który co tydzień z okna telewizora tłumaczył sens zmian i koniecznych poświęceń, rysował perspektywę i dawał doraźne porady. Angażował się w łagodzenie dotkliwych skutków transformacji ekonomicznej, organizując Fundację SOS. Chciał pobudzić ruch społecznej solidarności, jak najszerszego uczestnictwa Polaków w budowaniu swego otoczenia i zagospodarowywaniu kraju. Był jednym z przywódców ROAD, a od 1990 roku Unii Demokratycznej, w której skupiła się większość dawnych działaczy KSS „KOR” i przywódców podziemnej „Solidarności”. Ministrem pracy został ponownie w 1992 roku, w rządzie Hanny Suchockiej. Koncentrował się wówczas na zbudowaniu komisji trójstronnej, łączącej przedstawicieli związków zawodowych, pracodawców i władz ministerialnych, by zapewnić płaszczyznę rozwiązywania sporów i zarazem partycypacji przedstawicielstw robotniczych w procesie rządzenia. Boleśnie odczuł porażkę tej koncepcji.
Cieszył się ogromną popularnością w społeczeństwie z uwagi na swoje prospołeczne zaangażowanie, zdolność tłumaczenia społeczeństwu swego stanowiska, przekonywania, także osobny dżinsowy strój. Popularność nie przełożyła się jednak na wynik wyborczy, gdy w 1995 roku stanął do wyborów prezydenckich. Przegrał. Potem przyszła choroba.
Zabierał głos w najważniejszych debatach politycznych tego czasu. Był przeciwnikiem radykalnych rozliczeń, lustracji, brania odwetu za dawne krzywdy. Uważał je bowiem za narzędzia budowania nienawiści w społeczeństwie i tworzenia radykalnych podziałów, a sprzeciw wobec siania nienawiści należał do jego pryncypiów. Aktywnie uczestniczył w inicjatywach zmierzających do pojednania z sąsiadami, zwłaszcza z Ukraińcami, a ostatnią w życiu podróż – już bardzo schorowany – odbył w listopadzie 2002 do Lwowa, by wspólnie modlić się nad grobami polskich i ukraińskich żołnierzy poległych w walce o miasto w 1918 roku.
Wolna Polska stała się spełnieniem jego marzeń – była niepodległa i demokratyczna, otwarta na sąsiadów, w tym na szczególnie mu bliskich Ukraińców. Zarazem kształtujący się porządek społeczny i ekonomiczny budził jego sprzeciw. Nie mógł milczeć, widząc duży margines biedy i wykluczenia, które kiedyś pchnęły go do politycznego działania. Ostatnie lata poświęcił temu, by bić na alarm. Za nadzieję uznał młodzież, jej aspiracje edukacyjne, ale także buntujących się antyglobalistów. Wspominany w młodości „bakcyl niezgody na zło” nie dawał mu spocząć do ostatniej chwili.
Umarł po kilkuletniej ciężkiej chorobie 17 czerwca 2004.