- W empik go
Listy Maurycego Mochnackiego i brata jego Kamila, wyszłych z wojskiem polskiem do Francyi w roku 1831, pisane z Paryża, Metz i Avignon do rodziców swoich w Galicyi - ebook
Listy Maurycego Mochnackiego i brata jego Kamila, wyszłych z wojskiem polskiem do Francyi w roku 1831, pisane z Paryża, Metz i Avignon do rodziców swoich w Galicyi - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 692 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dla uzupełnienia wiadomości o pracach i życiu Maurycego Mochnackiego, znakomitego pisarza polskiego i publicysty, postaraliśmy się z niemałym trudem wydostać z rąk familii listy jego pisane do rodziców, mieszkających w Galicyi. Obok listów Maurycego Mochnackiego są i listy brata jego Kamila i ich przyjaciela Michała Podczaszyńskiego, które do wyjaśnienia faktów historycznych ówczesnej epoki, szczególniej zaś emigracyi polskiej wielce się przyczyniają. Kto zaś był ten Michał Podczaszyński, każdy o nim zasięgnąć może wiadomości u właściwego źródła. Te listy w emigracyi pisane, były przedmiotem powszechnej ciekawości, zajęcia ogólnego – były porywane, wyjaśniając charakter, wyświecając duszę wzniosłą tego człowieka, którego całe życie dla miłości ojczyzny jedynie poświęconem było. Matka Maurycego skrzętnie je zbierała, dogadzając sercu własnemu. Uwagi swoje nad niemi dla siebie samej w notach poczyniła, nie miała nigdy zamiaru ogłaszać ich drukiem. Przydała w końcu myśli własne o młodocianym wieku, charakterze, skłonnościach, obyczajach i sposobie wychowania Maurycego. Nareszcie pozbierała z pism rozmaitych i zapisywała sobie co o nim było gdzie mówiono i pisano. Wszystko więc co matka Maurycego Mochnackiego dla pamiątki familijnej, ku zadowoleniu serca macierzyńskiego, zaspokojenia własnej ciekawości zebrała, to na wszechstronne żądanie osób interesowanych wiernie drukiem tu ogłaszamy.
Maurycy Mochnacki był synem Bazylego, szlachetnie urodzonego Polaka z Galicyi. Bazyli Mochnacki pobierał nauki w Podolińcu, we wsławionym swojego czasu konwikcie u księży Pijarów, gdzie występował już jako mówca na obchodach, do czego przez starszyznę wybierany bywał. W roku szesnastym życia swojego udał się do Krakowa wraz z inną młodzieżą do powstania Kościuszki, w którem tyle się odznaczył, że przez samego Kościuszkę ozdobiony był krzyżem żelaznym; ztamtąd powrócił do domu rodzicielskiego w krakusce i o kuli, jak go na portrecie koledzy odmalowali. Następnie w akademii lwowskiej dokończył nauki. Najulubieńszem później zatrudnieniem Bazylego była literatura i nauka prawa, ku czemu miał tyle zdolności i szczególniej trafnego poglądu obok nieskażonej prawości charakteru, że najważniejsze interesa i najbardziej zawikłane w Galicyi najpierwszych panów i magnatów polskich jako Radziwiłłów i Potockich, powierzane mu były skwapliwie, pomimo że nie był nigdy adwokatem. W roku 1809. podczas poselstwa Ignacego Miączyńskiego do Napoleona I. w Wiedniu, użyty był Bazyli jako sekretarz legacyi, za co ozdobiony został krzyżem legii honorowej. Ożeniony z Maryą Pągowską, zacnej rodziny panną, zostawił pięcioro dzieci: Maurycego, Klementynę, Kamila, Olimpię i Tymoleona. Obok licznych nauczycieli i mistrzów we Lwowie, po największej części trudnił się osobiście kształceniem umysłu i serca swych synów, szczególniej Maurycego i Kamila, a jako pełen zapału młodzieńczego, obdarzony wielką pamięcią, posiadający nauki encyklopedycznie, potrafił tak dalece ich usposobić, że Maurycy bez uczęszczania do szkół publicznych, jedynie z domowej edukacyi potrafił złożyć examen maturitatis w Warszawie w r. 1820. Było wielkiem podziwieniem ówczesnego rektora Lindego, że Maurycy z domowej edukacyi mógł tak wysoko posiadać język łaciński. Wszystko więc co Maurycy umiał i posiadał, pochodziło od jego ojca Bazylego, który dla edukacyi synów nietylko ogromną praktykę prawną porzucił, ale nadto i cały swój majątek poświęcił.
Bazyli Mochnacki w r. 1818. porzuciwszy majątek dziedziczny Bojaniec, w cyrkule żółkiewskim położony, oraz prawne interesa, pojechał z całą familią dla dalszej edukacyi dzieci do królestwa Polskiego. W Warszawie otrzymał niebawem posadę assessora w prokuratoryi królewskiej, a następnie radzcy prawnego w komisyi oświecenia. Tu odznaczał się szczególnemi zdolnościami i prawością charakteru, za co przez ministra oświecenia przedstawiony był na najpierwszego z kolei referendarza stanu, co jednak wielki książę Konstanty wykreślił, mówiąc, że synów chować nie umie; na tym go tez urzędzie rewolucya r. 1830. zastała.
Po rewolucyi zawikłany w sprawy polityczne, lubo sam nie brał nigdzie czynnego udziału i do żadnych ważniejszych wypadków rewolucyjnych zaplątany nie był, gdy jednak wpływał na umysły pismem i mową, gdy miał dwóch synów w rewolucyą zawikłanych, tym sposobem skompromitowany, bojąc się o własną osobę, uchodzić musiał roku 1831. do Lwowa. Tu pozbawiony całego mienia, bez najmniejszych dochodów, znosił cierpliwie wraz z całą familią biedę i tułactwo pomiędzy swoimi przez lat cztery. Gdy zaś mu przyjaźniejsza gwiazda przyświecać poczęła, gdy pracą i staraniem przychodzić znowu zaczął do majątku i wziętości, skołatanego burzami politycznemi, dręczonego tylu przeciwnościami losu śmierć zaskoczyła. Umarł roku 1844., w 67. roku życia w skutek wyczerpania sił żywotnych i choroby piersiowej chronicznej. Pochowany w Czartowcu, cyrkule kołomyjskim, w majętności swojego syna najmłodszego Tymoleona.MAURYCY MOCHNACKI DO MATKI.
Metz, dnia 14. Stycznia 1832. Place de Chambres. Hôtel de Victoire.
Kochana Mamo! List, który mi Kamil przysłał w Paryżu, list, z którego dowiedziałem się tyle rzeczy smutnych, zajmujących całą duszę moją, zarazem pociesznych o zdrowiu Ojca, o zdrowiu polepszającem się kochaney Mamy, o życiu i bezpiecznem schronieniu Rodziców, których całe życie moje czciłem jak dobroczynne bóstwa, jak aniołów w niebie, jak świętych błogosławionych, list ten jest nieocenionym skarbem moim. Pierwszy to moment od wzięcia Warszawy do tej chwili, że spokojnie odetchnąć mogę. Myśl jakiegokolwiek nieszczęścia, broń Boże śmierci, niebezpiecznej słabości rodziców moich, których szanuję i nad życie kocham, myśl ta niepokoiła mnie we śnie, zasmucała na jawie, prześladowała i ścigała w długiej podróży, na wielkim świecie, na ustroniu i w najpiękniejszej kompanii. Myśl ta, to przeczucie, instynkt sprawowały, że najpiękniejsze widowiska Paryzkie, gościnność sama cudzodziemców, żadnego dla mnie powabu nie miały. Wszak Mama wiesz to dobrze, że w mojem sercu nikt nie mieszkał prócz Rodziców moich, że tylko ich obraz moją duszę napełniał od lat dziecinnych, że tylko ich szczęście było mojem szczęściem. Inszego nie znałem i nie znam zajęcia. Zestarzałem się za młodu w namiętnościach politycznych. Ale dom Mamy, familia nasza była zawsze całym moim światem i piosnką, całego życia mojego, wszystkich dni moich. Chociaż nie mam honoru znać pani Cieńskiej, proszę Mamy, żebyś raczyła wynurzyć jej najtkliwszą wdzięczność za jej dobre serce, za jej grzeczne przyjęcie. – Cóż ja napiszę Mamie? Sam nie wiem od czego zacząć i na czem skończyć. Historya moja jest tak długa, tak dziwna, jak romans, a na parę tygodni przed wyjazdem za granicę, tak zawikłana, jak kabała w hiszpańskiej tragedyi. – Odpowiedział pewno Kamil na wszystkie pytania, jakie Papa czyni w swoim liście. Ja to tylko dodaję, bo nie wiem co on tam popisał, że Krukowiecki szkaradnie mnie oszukał i wszystkich nas rewolucyjnych patryotów. Przed nocą 15. Sierpnia widywał się zemną dosyć często, grał rolę poczciwego człowieka. Zapewniał, że jeżeli weźmie władzę, rozwinie natychmiast wszystkie środki ratowania kraju, jakie mu podawaliśmy. Te środki były następujące: 1. usunąć od rządu całą partyą Czartoryskiego i Skrzyneckiego, tudzież nieznośniejszą jeszcze partyą de juste-milieu, partyą Niemojewskich, którą opanowała niania władzy nieusprawiedliwiona żadnym talentem, żadną mocą ducha i głowy. W momentach krytycznych Krukowiecki przyrzekł, że nikt z tych hreczkosiejów Kaliskich doktrynerów i magów nie wejdzie do rządu. 2. Zaliwskiego, który miał wziętość u ludu, uczynić naczelnikiem straży bezpieczeństwa, a Zwierzchowskiego, popularnego i poczciwego człowieka, komendantem gwardyi narodowej. 3. Poruczyć główne funkcye rządowe ludziom młodym rewolucyjnym, pełnym zasług i zdolności. 4. Obwarować barykady, podłożyć wszędzie prochy, żeby w razie przemocy Moskale razem z brukiem w powietrze wylecieli. – Rewolucya przywiedziona do rozpaczy niedołężnością sejmu, niepojętemi ideami księcia Adama i zgubną nieczynnością Skrzyneckiego, pod takiemi tylko warunkami w układy wchodziła z Krukowie – ckim, który jej wszystko to obiecywał i któremu ona nawzajem ofiarowała cześć i sławę. Stary lis pochlebiał młodzieży, od której wszystko zależało. Zyskał popularność przywarami złego rządu, który sprawę naszą do upadku widocznie nachylał. Nieszczęście publiczne, błędy Czartoryskiego i upór Skrzyneckiego nadawały Krukowieckiemu przewagę. Rozjątrzenie umysłów było wielkie. Lud się rozdąsał, Moskale coraz ściślej nas otoczyli. – Zjawia się noc 15. Sierpnia, noc straszna jak wszystko to, co nosi na sobie cechę zemsty i złości ludu. Noc ta nie była ani mojem ani Lelewela dziełem. Było w naszej mocy teroryzmem wydźwignąć sprawę polską z przepaści, ale myśmy o innej rozmyślali nocy, o innym teroryzmie. Nie mogłem pojąć, na co się to przyda wieszać szpiegów nioboszczyka Konstantego, szpiegów bezbronnych i uwięzionych, których kat mógł za dekretem sądu powiesić. Nie mogłem pojąć, na co się to przyda wtenczas, kiedy tyle innych daleko szkodliwszych ludzi i niebezpieczniejszych wysokie sprawowało urzędy. Nie Makrot i Szlaja, ale naczelnicy władzy z generałami zdrajcami, powinni byli pokutować na latarni za wszystko złe, jakie nabroili, po części z nierozumu, po części ze złej woli. Noc ta jednak nie była moją sprawą, bo ja sam co tylko nie byłem powieszony w skutek intryg pewnego księdza, który rozumiał, że ja się z arystokracyą przeciwko rewolucyi połączyłem. Lecz ostrzegł mnie służący Jędrzej, który był u nas przed rewolucyą, który mnie sprzyjał. Ale noc ta równie i Moskali sprawą nie jest. Tę plotkę roznieśli po Europie stronnicy Czartoryskiego. Była to tylko nieumiejętnego ludu zemsta źle kierowana, z której jednak trzeba było umieć korzystać. Lud się skompromitował w obliczu nieprzyjaciela, mógłże ten lud nie bronić się do upadku po takim rozlewie krwi zaprzedanej carowi? Mógłże zyskać przebaczenie po nocy 15…? Ja z tej tylko strony te noc widziałem i dla tego tak chłostałem Dębińskiego w Dzienniku powszechnym, że to moskiewską nazywał robotą, co przeciwko Moskalom z taką korzyścią użyte być mogło. Plotek i bajek bez miary. – Krukowiecki pokazał się ludowi w nocy 15. pod pozorem ukrócenia nieładu, rzeczywiście dla zalecenia siebie samego popularnym względom. Obwołano go najprzód gubernatorem, nazajutrz został wszystkiem, gdyż rząd z pięciu złożony rozsypał się. Czekaliśmy niecierpliwie naszego systematu, lecz wszystka nadzieja została omylona. Stary intrygant ogarnąwszy władzę, rozdzielił ją między Kaliszanów, gdyż na to, co mu dała noc 15. imieniem ludu, chciał zyskać sankcyą, od sejmu, ani jednego warunku nie dotrzymując rewolucyi. Zaliwskiego pod marnym pozorem z stolicy oddalił, komendę gwardyi narodowej dał Łubieńskiemu. Chrzanowskiego, najpodlejszego z generałów, utrzymał na gubernatorstwie, prochów nie podłożył, barykad nie umocował, żadnego nawet rozporządzenia nie zrobił do obrony ulic i domów. Warszawa powinna była być drugą Saragossą. Ale co gorsza, pod pozorem opatrzenia stolicy w żywność, wyprawił Ramoryna z najlepszą piechotą w liczbie 18000 i najdzielniejszemi pułkami jazdy. Ludu nie uzbroił, mostu zwiniętego na placu broni nie kazał przenieść na Pragę na przypadek rejterady; młodych rewolucyonistów, żeby mu nie zawadzali, starał się oddalić. Na to wszystko Kaliska partya będąca u steru rządu obojętnie patrzała, a tem samem dzieliła winę z Krukowieckim. Kaliszanie swoim obyczajem bawili się, biesiadowali bezpiecznie, kiedy sprawa rewolucyi upadała. Mógłżeby Krukowiecki tak postępować, gdyby u rządu znajdowali się ludzie rewolucyjni? Byłżeby zdradził? nie – ja temu nie wierzę. Bylibyśmy go kazali powiesić lub rozstrzelać, gdyby był czemkolwiek publiczną sprawę naraził na niebezpieczeństwo. Paszkiewicz byłby nigdy nie zdobył Warszawy, albo byłby się zagrzebał w gruzach tego miasta razem z całą jego ludnością. Inaczej los zrządził, gotując nie nam, ale carowi zwycięztwo przez Krukowieckiego i partyą Kaliską, która o tyle w tej mierze podpada zarzutowi, o ile jawnej zdrady nie pojmowała albo przed narodem ogłosić nie chciała. Z głębokim żalem w sercu chodziłem i jeździłem po ulicach tej Warszawy, która wkrótce miała się dostać w moc nieprzyjaciela. Napróżno patryotów namawialiśmy, aby się porozumieli między sobą. Niezgoda, ta jedyna przyczyna słabości rewolucyjnej partyi, wstrzymywała młode głowy w niechęci i rozdziele. Napróżno pod przewodnictwem Zwierzchowskiego zawiązało się w domu pani Chłędowskiej towarzystwo tajne. Nic zguby naszej odwlec nie mogło. Napisałem wreszcie do Krukowieckiego list pełen wyrzutów. Odpisał mi natychmiast po swojemu, to jest: niegrzecznie, własną ręką swoją podarł nominacyą, którą mi napisać kazał na referendarza czyli radzcę stanu, czego już nie pamiętam, a co już dzienniki rozgłosiły. Zacząłem wojować z Kaliszanami w Dzienniku powszechnym, i jeżeli Papa chce dowiedzieć się jaka była moja konduita od nocy 15. do wzięcia Warszawy, niechaj czyta artykuły w tej gazecie z moim podpisem umieszczane. W wilią szturmu pojechałem do Wysockiego, komendanta najważniejszego stanowiska na Woli. Ale 10 tylko dział broniło tego punktu, choć szańce 27 dział potrzebowały. Mówił mi dowódzca, że w nocy spodziewa się więcej dział i piechoty. Nazajutrz ani jeden żołnierz nie przyszedł mu w pomoc. Cóż dziwnego, że Wolę wzięto za dwie godzin. Trudno wypowiedzieć, co się ze mną działo w ostatnich chwilach attaku. Była godzina czwarta z południa. Od huku dział domy się trzęsły. Już pierwsza linia szańców zdobytą została. Kamila z końmi, rzeczami, Wojciechem posłałem na Pragę, gdzie się wszyscy udawali, sam zaś dla pilnego interesu na chwilę poszedłem do kommissyi wojny. Tam spotkałem gubernatora Chrzanowskiego, który zawsze był moim nieprzyjacielem, z czego się chlubię. Powiedział mi impertynencyą. Nie zwykłem niegrzeczności zostawiać bez odpowiedzi. Powiedziałem mu te słowa w największem uniesieniu i wobec całego sztabu: "Generale! widać że cię już zalatuje dziegieć moskiewski, kiedy śmiesz obrażać zasłużonego oficera polskiego, lecz pamiętaj, że jeszcze Moskale nie weszli do Warszawy. " Wyrazy te niesłychanie obraziły Chrzanowskiego. Zawołał na swego adjutanta: "Zawieść tego pana na Wolskie rogatki, weź dwóch żołnierzy, niech zginie od granatów nieprzyjacielskich." Odpowiedziałem natychmiast: "Tak się nie godzi. Pan już nie jesteś gubernatorem. Jeżeli masz do mnie urazę, strzelać się z nim będę lewą ręką!" Ale już Chrzanowskiego nie było w sali. Dał znak, żeby rozkaz jego wykonano. Wsiadłem więc na konia z kapitanem od służby i dwoma żołnierzami, którzy mnie i siebie i Chrzanowskiego przeklinali. Jechałem powoli wstrzymując konia. Towarzysze moi z prawicy i lewicy mnie otaczali. Kapitan jechał przedemną, żałując i mnie i siebie i żołnierzy, albowiem już na ulicy Elektoralnej proch nas krztusił, tuż koło nas pękały granaty. Przyszła mi dobra myśl. "Kapitanie, rzekłem do mojej straży, obydwaj zginiemy, nim dojedziemy do Wolskich rogatek, gdzie się już tyraliery moskiewskie z naszymi ucierają. Daję słowo honoru, że sejm przed dwoma godzinami dał dymissyą Chrzanowskiemu. Rozkaz jego nieważny, bo już nietylko gubernatorem, ale i generałem nie jest." – Co mówisz, kolego, przerwał mi kapitan. – Tak jest, odpowiedziałem, zboczmy na inną ulicę, a dowiesz się wszystkiego. Usłuchał mię. Kłusem wróciliśmy na ulicę Senatorską. Spotkaliśmy kilku znajomych. Opowiedziałem wszystko; prosiłem, aby się natychmiast udali do Chrzanowskiego i nastraszyli go, że zginie, jeżeli niesprawiedliwego nie odwoła rozkazu. Jak przeczuwałem, tak się też stało. Za kwadrans przyleciał goniec na koniu od Chrzanowskiego z rozkazem, aby mnie w placu aresztowano. Oddano mię pod straż. Chrzanowski tymczasem pobiegł do Krukowieckiego dla zasiągnienia wiadomości, co ma ze mną, zrobić. Wystaw sobie Mama, jaką, instrukcyą, dał Krukowiecki Chrzanowskiemu, ten to przyjaciel naszego domu, nikt temu nie uwierzy, ale mi to naoczni powiadali świadkowie na Pradze i w Płocku. "Vous livrerez Maurice Mochnacki aux Russes, ou mieux faites le fusillier sur le champe. Il m'outragea aussi moimême. Il m'a ecrit une lettre pleine des injures." Chrzanowski chciał wykonać to zlecenie, ale mnie już nie zastał w więzieniu. Po co się tak troskliwie o mnie wypytywał? Po co groził oficerom w placu? Gdy się zmierzchać zaczęło, gdy wszystkie ulice dymem były zapełnione, gdy ogień artyleryi zapalił przedmieścia, wtenczas jakaś niewidzialna ręka, bo nie wiem kto, otworzył drzwi ciemnego pokoiku na ratuszu, gdzie byłem zamknięty. Porwałem się z miejsca i bocznemi schodami wyszedłem od nikogo w zgiełku niepoznany. W tylu krwawych bitwach się znajdowałem, ale nigdy większym cudem pewnej nie… uszedłem śmierci albo wygnania nad brzegami lodowatego morza. Jakiż widok na ulicach Warszawy? Dzieci, kobiety, starcy, lud w rozpaczy. Żołnierze rozpierzchnieni bez ładu; artylerya, piechota, jazda, wszystko w największym nieporządku, a tu ciemno jak w wilczej jaskini. Tylko łuna na niebie od pożarów naokoło pustoszących Warszawę, ruinę naszą oświecała. Zapłakałem wśród tego zgiełku. Wszystko to zdawało mi się być strasznym snem, utworem gorączki, która mnie wtenczas trawiła płodem ognistej imaginacyi. Zbliżyłem się do mostu, osłabiony bólem nieznośnym w prawem ramieniu od blizny, która się rozjątrzyła, upadający prawie na sile. Wchodzę do domu przy ulicy i rzucam się na krzesło w pokoju niewiedzieć czyim.
Lampa drząca dogorywające rzucała światełko. Postrzegam koło siebie dzieci i kobiety zapłakane. Los dziwny zrządził, że między niemi znajdowała się pani Lubinowa. (1) Dla czego się tam znajdowała, nie wiem, zapewne z Leszna musiała się tam schronić. Dla czego ja tam trafiłem? tego także nie wiem. Ta dobra, ta kochana kobieta, prawdziwie igrzysko losu, nie chciała wierzyć, że mnie widzi przed sobą. Płakała jak dziecko. Cóż się z nią teraz dzieje? i z Kliniką naszą? (2) z którą się nawet pożegnać nie mogłem. Nazajutrz cała Polska na Pradze już się znajdowała. I wojsko, i sejm i wszyscy uczciwi ludzie. Rozum dyktował połączyć się z Ramoryną bez żadnego namysłu, a potem rzucić się albo do opuszczonej Litwy, albo przejść Wisłę między Rachowem a Józefowem dla połączenia się z Rożyckim. O tośmy wszyscy błagali generałów i ludzi wpływ mających. Ja sam ze łzami zaklinałem marszałka sejmu, żeby tej ostatniej nadziei polskiego narodu upaść, ostatniej mocy rozchwiać się nie pozwolił. Jeżeli jeden gran dobrej wiary pozostał w sercu Władysława Ostrowskiego, nie zaprzeczy, że go o to usilnie, do naprzykrzenia molestowałem. Ale nadaremnie, co się chwiać zacznie, tego żaden filar nie wesprze. Władysław Ostrowski, poczciwy człowiek, dobry Polak, nie miał tej mocy temperamentu, żeby nie uledz zdaniu generałów, którzy już na Pradze wszystko według woli cara i pożytku Rossyi nastroić chcieli. Dla tych małych ludzi grube epolety stały się siecią szatańską. Żeby je zachować, zawczasu skarbili Sobie łaskę imperatora podawaniem złej rady. Drobnostki uwodzą młode niedoświadczone kobiety. Francuzi za trufle duszę i ciało Burbonom przedawali, jak mówi mój kochany Michał w Paryżu, (3) zalecając mi trufle, które – (1) Ciotka Maurycego, wdowa.
(2) Rodzoną siostrą.
(3) Podczaszyński.
w rzeczy samej są, wyśmienite. Nasi generałowie, kreatury rewolucyi, za szlifę całą Polskę oddali w moc cara. Poruszeniem z Pragi do Modlina, z Modlina do Płocka, w tej materyi pisałem list obszerny do Mamy pod adresem pana Sagatyńskiego, rozumiejąc, że się Mama we Lwowie znajdujesz. List ten musi być we Lwowie.
Z Płocka udaliśmy się do szpitala wioski pani Rutkowskiej. Pełno było szpiegów w obozie naszym, a za obozem pełno Baszkierów i Kirgizów, którzy chwytali zmierzających do granicy pruskiej. Dzięki obywatelom, którzy mnie i Kamila manowcami i lasami do granicy bezpiecznie doprowadzili. Nie mieliśmy żadnych prawie pieniędzy od rządu, którego członkowie nie życzyli sobie par une raison trés puissante, żebym ja dostał się do Francyi i pisał za granicą. Mieli racyą. Wiedzą Kaliszanie, jaką rolę grać będą w piśmie o rewolucyi polskiej, nad którem obecnie pracuję, widzieli że przy takich świadkach nie będą mogli fanfaronować w Paryżu, dla tego w mądrości swojej ułożyli, żebym ja przez W. Księztwo Poznańskie udał się do Galicyi z Polski, ale ja dla tej samej przyczyny zwyciężywszy mnogie przeszkody, udałem się do Paryża. Rybiński sprawiedliwszy od Niemojewskiego, kazał mnie i Kamilowi wypłacić z kassy wojskowej po 20 #. Na kwarantannie w Gołubiu obadwa wygraliśmy po 20 #, azatem mieliśmy 80 #. O tych pieniędzach udaliśmy się w dalszą drogę pod obcemi nazwiskami. Byliśmy w rzeczy samej u Kalstayna ale nie wiem zkąd się mógł dowiedzieć, jakich gości przyjmuje u siebie. Trzeba nam było wstąpić do niego dla braku koni. Dla uniknienia kwarantanny postanowiłem udać się do Sztetyna z Bydgoszczy, tam wsiąść na okręt i popłynąć do Francyi albo do Anglii. Na nieszczęście nie było w Sztetynie okrętów, któreby zaraz odpływały. Kazano nam czekać dni 12. Ja się niezmiernie spieszyłem i miałem racyą; bo trudno było dowierzać aliantom Rossyi. Prócz tego przeprawa przez Sund w tej porze roku zdawała się najbieglejszym marynarzom niebezpieczną i zawodną małemi statkami, które burza aż na brzegi Norwegii zanosi. Dalej więc z Sztetyna do Saxonii ruszyliśmy. Tu trzeba było znowu odbywać kwarantannę przez 20 dni. Dziesięć dni bawiliśmy w wiosce na ustroniu koło pomnika Gustawa Adolfa na polach Lipska. Zabrakło mi cierpliwości. Przerywając kwarantannę znowu w górę przez Hallę do Hanoweru ruszyliśmy; ztamtąd do Bruxelli, przez Bruxellę i Valenciennes do Paryża. Całą tę podróż trzeba było odbywać extra – pocztą, co niezmiernie wiele kosztowało, tak dalece, że w Bruxelli już ani grosza ze 80 # nie było. Przejeżdżający tamtędy poseł Wołowski Franciszek, pożyczył nam 150 franków, z których połowę już mu oddałem. Niemcy na ręku nas nosili. Gdybym był chciał, byliby mnie zbogacili jak Krezusa; nie potrzebowałem pieniędzy i od wszelkich wymówiłem się darów, które dumie wygnańca, dobremu tonowi tułacza uwłaczają. Oberzyści na drodze nie chcieli rachunku podawać. Polacy tak wszystkich interesują, że aby nie być celem ciekawości i utrudzających pytań, w Niemczech udawałem Francuza, a we Francyi Niemca. – Paryż jest to cudowne miasto, dla mnie nigdy nie ocenione. – Emigracya polska przeszkadzała mi pisać o rewolucyi w Paryżu. Komitet polski wyprawiał Michała Podczaszyńskiego do Metz w interesach swoich. Udałem się więc do Metz z rękopismem mojem i tu cztery do pięciu tygodni zabawię, póki go nie skończę. Na wydaniu tego dzieła w Paryżu wszystko zależy. Tym tylko sposobem położyć zdołam kres plotkom, bajkom, obmowie. Sprawę naszą broni historyczna prawda, którą napróżno u obcych zaćmić usiłują ułomki różnych stronnictw polskich za granicą. Wreszcie będę miał dużo pieniędzy za to pismo, pieniędzy potrzebnych mnie i Kamilowi do odbywania dal – szych podróży i do przyjęcia Papy w Paryżu, jeżeli się da namówić do podróży. Przysiągłem sobie, że będę w Anglii, w Szkocyi, we Włoszech. Wielkiego potrzebuję ruchu, żeby nie myśleć o Polszcze, długich wojażów na morzu i na lądzie. Bogu dziękuję, że kochany mój Papa wyzdrowiał. Jego zdrowie jest elementem mojego życia. Jego życie jest powietrzem, którem oddycham za granicą. Jeżeli go przeżyję, czego Boże nie dopuść, czuję, że na ten czas dostanę pomięszania zmysłów i długo żyć nie będę. O moja Mamo kochana! Gdzie się podziały te czasy, kiedyśmy razem byli, w jednym domu? Któż był nademnie szczęśliwszy w ten czas? Pierwszy głos przez ścianę, który mnie ze snu budził, był to głos ojca, tak dobrego, tak kochanego, jakim niebo żadnego na świecie syna nie uszczęśliwiło. Cala rodzina przed rankiem u Mamy się zgromadziła. – Mama żywiłaś swoje dzieci, moja Mamo kochana! Kiedy się te czasy znowu wrócą? czasy patryarchalne, sławione od poetów jak urojenie…. Może nigdy. – Na to potrzeba Polski; ażeby Polska była, na to trzeba rewolucyi w całym świecie. Za lat kilka może ja przyjdę do Mamy z dalekich stron, żeby znowu porzucić ojczystą ziemię. Któż to wie? kto przewidzi?
Metz jest bardzo przyjemne miasto. Ludzie uprzejmi, przyjaciele Polaków. Michał mój w wielkich względach zostaje u dam tutejszych, do których się umizga bez końca i bez miary, a które go, jak wieść złośliwa biega, wzajemną, zaszczycają uprzejmością. Codziennie go zapraszają na obiady, na wieczory, których ja jako przyjaciel jego uczestnikiem być muszę. Osobliwie jest jedna pani, której cnoty, dowcipu i rozumu pan Michał wychwalić się nie może. Nie powiem, jak się nazywa, bo nie chcę zdradzać cudzych sekretów. Już jest w pewnym wieku i dosyć poważna. Michał taki sam, jakim był zawsze, poczciwy, dobry, przyjacielski, znacznie wyłysiał;
kazał sobie modną sporządzić perukę, w której ładniejszym będzie chłopcem, niżeli był kiedykolwiek. Napróżno mu wystawiam, że Czacki i Ossoliński był jak on łysy, że Platon peruki nie nosił, że Juliusz Cezar łysinę laurowym wieńcem zdobił, on woli jedno spojrzenie pięknych dam w Metzu, jak sławę Czackiego i Cezara. – Kamil w Paryżu przykłada się do nauk wojskowych, ale jednego razu znalazłem na jego stoliku korespondencyą z rozmaitemi niewieściemi podpisami, – miniaturę, niewiem czyją? Cale nieźle wygląda, list na wpół dokończony, pełen tkliwych wyrazów. Komu odpisywał Kamil nie wiem. – Cóż robić moja mamo droga? Młodzi muszą być młodzi wszędzie i zawsze, ja tylko może tej słabości nie podpadam, co ztąd pochodzi, że mną inne niemniej mocne i powszechne namiętności władają. Kamil niezmiernie lubi opery, szczególnie włoską, nad którą nie masz nic cudowniejszego na świecie. Pani Malibran, Pryma Donna tej opery Rossyniego przez niego kierowanej w Paryżu, daleko przechodzi pannę Sontag, a Lablasz i Rubini są największymi śpiewakami w Europie. Do tych trzech głosów przydać należy talent pani Szreder-Devrient, a wyobrazić sobie nie podobna coś bardziej zachwycającego nad to połączenie najpierwszych talentów. Paris c'est une des passables retraites, dla takich jak my rozbitków rewolucyjnej nawy. – Gurowski, dobry chłopiec, rozgniewał się na mnie, żem z Paryża wyjechał bez uwiadomienia go o tem; ale ja go przeproszę. Dużo jest Polaków w Paryżu. Los ich nie najgodniejszy zazdrości. Wielu nie zna języka, nudzą się i obmawiają jeden drugiego, dla tego wyjechałem z Paryża. Jak każda emigracya tak i nasza ma swoje gorycze. Prędzej czy później wszyscy oficerowie potrzebujący wsparcia od rządu, będą go musieli przyjąć pod pewnemi warunkami, to jest: wyjadą do Awinionu lub Chateau – Roux. Gdzie jak utrzymuje Michał Podczaszyński kura z oliwą, prowanską jest najwyborniejszym przysmakiem. Z Awinionu do Algieru, a w Algierze grób! Mam jednak dobrą, nadzieję, że Kamil mój kochany w Awinionie kur z oliwą jeść nie będzie. Znajdziem sposoby utrzymania się w Paryżu bez łask rządu, który jest w całej Francyi znienawidzony, a który w Paryżu chwieje się i trzęsie jak trzcina nadłamana. – Tymoleona(1) do Awinionu wyprawiać nie radzę, bardzoby tego żałował. Ztamtąd nigdyby nie wrócił do ojczyzny.
Pomimo ostrej pory roku śmiem papy prosić, żeby bez żadnej zwłoki przyjechał do nas. W Paryżu taniej jak w Warszawie żyć można. Policzę coby kosztowało papę na jeden miesiąc: 25 franków pokój bardzo pięknie umeblowany z łóżkiem, pościelą i wszystkiemi wygodami; obiad 60 fr. wytworny z winem, nasz tylko 30 na miesiąc kosztuje; kawa i inne mniejsze potrzeby 30 fr., co wszystko razem czyni na miesiąc sto kilkanaście franków. A tylko na 4 lub 6 pierwszych miesięcy niechaj przywiezie z sobą pieniędzy, potem żadnego ambarasu w tej mierze mieć nie będzie. Ręczę na duszę moją, że damy sobie radę. Podróż nietylko nie osłabi go, ale owszem, przyczyni zdrowia. Eilwagieny są to bardzo wygodne powozy, w których spać można.
Najusilniej proszę papy, aby mnie jakimkolwiek sposobem przysłał: 1. Numera Dziennika Powszechnego od 15. Sierpnia do wzięcia Warszawy. 2. Rękopism mój drugiego tomu o literaturze, który ma Felix Miaskowski, znany Klementynie(2). 3. Dwa exemplarze pierwszego tomu pisma mego o literaturze. 4. Broszurkę moją wydaną podczas rewolucyi. – Te pisma, osobliwie dziennik Powszechny, bardzo mi są potrzebne do dokończenia rzeczy o rewolucyi polskiej, która w Paryżu wyjdzie po polsku, po francuzku, po niemiecku, po angielsku.
–- (1) Trzeciego brata.
(2) Siostrze.
Przewiduję, że z tego mnóstwo osób cieszyć się nie będzie miało żadnej przyczyny. Ale prawda powinna być znaną, całemu światu, żebyśmy na przyszłość odnieśli korzyść z doświadczenia. – Gdyby Ludwik N. mógł pisywać do mnie, bardzoby dobrze było. Jeźli przyjaciel Skrzyneckiego, były minister spraw zagranicznych Ho… znajduje się w Galicyi, powinienby dla sławy i dobra sprawy naszej wejść zemną w korrespondencyą.
Kochanej cioci Zosi zasyłam serdeczne uściśnienie, jako i Olimpce i Klimce Głogowskiej, ale ją proszę, żeby miała w pamięci co jej potylekroć mówiłem w Warszawie. Jej tylko jeden zarzut zrobić można: że jest nadto dobra. Kamil nie wart jest takiego przypisku, jaki w liście Papy czytałem jej ręką kreślony. To trzpiot. – Że mąż Klementyny nie ma żadnej posady w Warszawie, z tego się bardzo cieszę. Kto teraz w służbę wchodzi, niewart być Polakiem. – Uwaga polityczna kochanego Papy: "że łatwiej jest despocie podnieść się z upadku, jak Rzeczypospolitej skorzystać ze zwycięztwa, " bardzo mi się podobała. Ja tego dowodzę w całem piśmie mojem, że Europa błądzi mniemając, jakoby wojna i rewolucya nasza rozbiły urok moskiewskiej potęgi; tylko miałkie umysły tą się nadzieją pocieszają. Rossya jest teraz niebezpieczniejszą, niżeli była przed naszą rewolucyą. – Przystępuję teraz do wyjaśnienia zapytań papy:
a) Nie pojechaliśmy do Krzeszowic, bo z dnia jednego na drugi ociągających się zaskoczyły wypadki wojskowe, a Kamila rzecz sądu zatrzymała. Wkrótce potem przecięta została wszelka kommunikacya.
b) Na to pytanie o sądzie, Kamil jako członek jego niechaj odpowie sam. Relacya była; wyrok zapadł, ale go nie wykonywano. Lud oburzony zdradami szukał ofiar i poświęcił je swojej zemście. Noc ta była głupstwem, gdyż nie miała politycznego charakteru i skutków. Proszę Papy, żeby czytał Dziennik Powszechny, w którym tłómaczę przyczynę na to i skutki tej rzezi.
c) Nie była to sprawa ani Moskalów, ani Lelewela, ani Prądzyńskiegó, jak już miałem honor nadmienić, ale to był skutek słusznego gniewu ludu warszawskiego, którego Krukowiecki może bardziej jeszcze podburzył, a następnie nie uzbroił do obrony. Jakże mogli Moskale widzieć stolicę, która zkompromitowana do zaciekłości, trudniejsza do opanowania była. Tę bajkę, jak wiele innych, zmyślili i za prawdę przedali nieprzyjaciele rewolucyi, stronnicy Czartoryskiego i Skrzyneckiego.
d) Na to w ciągu listu odpowiedziałem. Jest rzeczą niewątpliwą, że mnie w nocy 15. Sierpnia powiesić chciano, że mnie Chrzanowski chciał wydać Moskalom, a Krukowiecki rozstrzelać. Wszyscy z naturalnych pobudek. Nie masz ani jednego stronnictwa w polskiej rewolucyi, któreby mnie nie ścigało. Prześladował mię Konstanty i więził, a potem Chłopicki i Szyrma, a potem arystokraci, a potem Kaliszanie, którzy na fundamencie pisma z muru od Karmelitów więzionego pod okiem Hankiewicza i Nowosielcowa, głosili i głoszą dotąd, że ja byłem zaprzedany Moskalom, ja, w którego pokoju zrobiona była noc 29. Listopada…. Prześladował mię ksiądz z Towarzystwa Patryotycznego. Wszyscy czernili, a nikt nie wspierał, od początku do końca, chociaż skutek zawsze pokazywał, że miałem racyą.
e) W Zakroczymie byliśmy. – Co tam robiono, jak wszędzie i zawsze, nic. – Grali w karty i upijali się żołnierze, oficerowie i panowie radni. Gazety tam wydawanej byłem w części redaktorem. Duch w niej dobry.
f) Że Romaryno był konwojem Czartoryskiego do Galicyi, to prawda.
g) W Frankfurcie nad Odrą nie widzieliśmy Wąsowicza.
h) Urlopy, dymissye mamy. Dwa miesiące temu jak przybyliśmy do Paryża. Ja piszę i gram na fortepianie, Kamil także pracuje i bawi się. Tymczasem komitet główne naszę; zaspakaja potrzeby. O nikiem nie myślimy, tylko o Papie. – Zdrowie nasze dobre. – Ręka boli kiedy deszcz pada, co nigdy w Paryżu nie ustaje.
i ) Interes Radomińskiego zrobiony jak Papa kazał. Wziął papier 200 złt… i gazety, resztę chętnie czekać przyrzekł. O folwarku tyle razy pisaliśmy do Papy, że go za wiedzą pułkownik Pągowski wziął w administracyę. Andrzej Krzyżanowski za Plutarcha winien nam 120 złtp., które raz zapłacił za książki sprowadzone z Niemczech. Ale poczta odchodzi. Kończę prosząc o drugi list do Paryża pod adresem Michała Podczaszyńskiego: Par l'entremise de Monsieur Cassin, membre du Comité Polonais. Rue Jaran No. 12. a Paris.
Maurycy Mochnacki.DALEJ PISZE MICHAŁ PODCZASZYŃSKI.
Metz, 20. Stycznia 1832.
Kochana Pani! Po tak długiem niewidzeniu, niepisywaniu, z radością czytałem list Pani do Maurycego; polepszające się jej zdrowie, odzyskana spokojność umysłu, wszystko mnie to cieszy. Miło mi zawsze było zwracać myśl ku ojczyźnie; ale tej ojczyzny nikt nie był reprezentantem dla mnie, prócz moich przyjaciół, a tych przyjaciół na palcach jednej ręki za wiele byłoby liczyć. Maurycego kochałem zawsze – kochałem jego rodziców. Każdego z Polski przybywającego o nikogo więcej nie pytałem.
Dziś jesteśmy razem z Maurycym i niepodobieństwa żądać nie możemy, abyście Państwo byli z nami we Francyi, poprzestać musimy na ich listach tylko. Te li – sty przyszły po długiem oczekiwaniu. Maurycy nie posiada się z radości i ja dzielę jego ukontentowanie. Od Państwa zależy przedłużać nasze szczęście. Wam tylko będzie szło o poświęcenie kilku momentów. Muszę się śmiać z Maurycego, widząc jakie dzieciństwa robi ze zbytku radości. Czyta i odczytuje listy, nad każdem słowem robi uwagi, objaśnienia. Ale wierzaj mi Pani: nie wolno ci na los się uskarżać. Pani masz synów godnych jej uczuć. Nikogo człowiek tyle kochać nie może i szanować jak oni swoich rodziców. Maurycy ten sam co był, a jeźli się w czem zmienił, to na korzyść. Jeżeli był dla mnie dawniej kochanym, nietylko nic mu nie ujął czas z tego, co mi go kochać i szanować nakazywało, ale dodał nowe dary, które obok zasług jego dla ojczyzny położonych, obok chlubnych dowodów męztwa, stawiają go w najmilszej i najpożądańszej dla serca mego postaci.
Takim jest Maurycy, – ale ja takim nie jestem jak mnie on w swoim liście określa. Robi parodyę ze mnie, wszystko co mówi trzeba na odwrót czytać, oprócz jednej łysiny, która rzeczywiście chłodzić mi zaczyna głowę. Ale o peruce fałsz wierutny, równie jak o starych i młodych kochankach. Być może, że nie jestem taki dziwak jak dawniej, ale za to nic mię nie bawi, unikam więcej łudzi, jak się im zalecam. Jeżeli w Metz chodzę na obiady i wieczory, czynię to raczej z musu, towarzysząc innym Polakom. Od przyjazd Maurycego do Metz w wielkim jestem ambarasie, wszystkim się on podobał, wszyscy go rozrywają. Młodzi go szanują, starzy poważają. Nikt w całym Metz nie gra jak on na fortepianie. Wszędzie odbiera oklaski. – Damy już zrobiły sobie na niego projekt. Chcą aby grał na koncercie dla ubogich.
Michał