- W empik go
Listy miłosne - ebook
Listy miłosne - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 187 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W »Lettre a d'Alembert sur les spectacles« pisze Rousseau: "W ogólności kobiety nie ukochały żadnej sztuki, nie znają się na żadnej i nie mają żadnego geniuszu. Coś im się czasem uda w małych rzeczach, które nie wymagają nic innego nad pewną lekkość umysłu, smaku, wdzięku, czasami nawet trochę filozofii i rozumowania. Mogą sobie zdobyć wiedzę, erudycyę, talenty i to wszystko, co się zdobywa za pomocą pracy.
Ale tego ognia niebieskiego, który rozgrzewa i obejmuje duszę – geniuszu, który pochłania i pożera, tej palącej wymowności, tych przesłodkich ekstaz, które wnikają swą rozkoszą do głębi duszy, tego wszystkiego nie znajdziesz w pismach kobiet: są one zimne i ładne, jak ich twórczynie: będziesz podziwiał giętkość i wydatność umysłu, ale nigdy nie natrafisz na ślad duszy. Ujrzysz je sto razy więcej rozdrażnione, aniżeli roznamiętnione. Nie umieją one opisać, ani czuć miłości…
Mógłbym się założyć o wszystkie skarby świata, że »listy portugalskie« były pisane przez mężczyznę«.
Praszczur Strindbergów i Weiningerów naszych czasów przegrał zakład: listy te pisała rzeczywiście kobieta.
Wprawdzie te wszystkie »skarby świata« mógłby ów szczęśliwiec, któryby się na taki zakład zgodził, dopiero 60 lat później odebrać.
Po raz pierwszy ukazały się te słynne listy portugalskie w 1669 r. w Paryżu u Claude Barbin'a. Pierwsze to wydanie opiewa w przedmowie, że listy te są tłumaczone na język francuski z portugalskiego, a były pisane do kawalera wysokiego stanu, nazwiska zaś tej, która pisała, ani tłumacza wydawca nie zna. Ale już kilka miesięcy po ukazaniu się pierwszego wydania wyszło drugie w Holandyi, gdzie już pojawia się wyraźne oświadczenie, iż tym, do którego te listy były zwrócone, jest chevalier de Chamilly, tłómaczem zaś hrabia de Cuilleraques.
Barbin, wydawca paryski, zachęcony olbrzymim powodzeniem, wydał w kilka miesięcy potem drugą część tych listów, o których jednakowoż twierdzi, że są pisane w odrębnym stylu przez damę z wielkiego świata.
Sprytni wydawcy połączyli pierwszą część listów, pisanych przez zakonnicę, z drugą, którą jakaś dama ponoć pisała, a rzeczywiście jest fabrykatem słynnego na on czas adwokata, Suligny, – w jedną całość, a wreszcie pojawiły się te wszystkie listy tym razem z odpowiedziami owego kawalera, do którego były pisane. Ale teraz już niema najmniejszej wzmianki o tym, że te listy apokryficzne są pisane »d'un style differentc«, jak sumienny Barbin w przedmowie swej pisze, a wydał je jedynie dlatego, ponieważ wierzył, że »cette difference pourrait plaire«.
Publiczność oczywiście nie troszczyła się teraz o to, czy listy są autentyczne lub nie, pochłaniała je z równą zachłannością jak pierwsze pięć, nie zważając na olbrzymią różnice stylu, na całą przepaść, jaka zachodzi między listami, sfabrykowanymi przez jakiegoś »precieux« a tak strasznie szczerymi, męczeńskimi, krwią pisanymi z bólu oszalałej zakonnicy.
Już krótko po ukazaniu się pierwszego wydania Listów portugalskich, było głośną tajemnicą, zaczem jeszcze następne wydanie wyraźnie nazwisko ujawniło, że bohaterem listów tych jest marszałek Francyi de Chamilly.
Noël Bouton, Marquiz de Chamilly pochodził z starej i bardzo poważnej burgundzkiej familii. Od najrychlejszej młodości służył w wojsku, a ponieważ był niezwykle odważny, więc szybko awansował. Wojna była jego rzemiosłem, a kiedy we Francyi pokój zapanował, nudził się Chamilly i zaciągnął pod sztandar słynnego generała Schomberga, którego Portugalia najęła w walce o niepodległość przeciw Hiszpanom. Schomberg zamianował go kapitanem i postawił na czele całego regimentu jazdy, a Chamilly zakwaterował się w Bei, małem miasteczku portugalskiem, którego wielką ozdoba był klasztor Matki Boskiej Poczęcia, klasztor, w którym 16-letania Marianna d'Alcoforado miała utracić cichy, pogodny spokój duszy, w którym, jak sama opowiada, dotychczas żyła, utracić go na zawsze przez lekkomyślnego junaka, zjadacza serc niewieścich, 30-to letniego kapitana zaciężnego wojska francuzkiego.
A był to wspaniały pan!
Oto jak go charakteryzuje Saint-Simon w swoich memoirach. »Chamilly był w rzeczywistości tęgim i dość dobrze zbudowanym mężczyzną; ale równocześnie był bardzo grubiański i tak głupi, tak ciężki na umyśle, że gdy się na niego patrzało i jego bredni słuchało, człowiek nie tylko, że nie był w stanie pojąć, by się w nim jakaś kobieta rozkochać mogła, ale nawet wątpić należało, iżby mógł posiadać jakiś talent wojenny. Jeżeli zrobił w ogóle jakąś karierę mimo swej potwornej głupoty, to zawdzięcza to jedynie swej żonie, mądrej i rozgarniętej osobie.
Znając dokładnie wartość swego męża, p. Chamilly na krok go nie odstępowała, wszystko za niego robiła, a on nawet tego nie miarkowała«.
Ona to za pośrednictwem ministra Chamillarda wyjednała dla niego łaskę marszałkowską.
A potem dodaje: »To do niego były adresowane słynne listy portugalskie jednej zakonnicy, którą poznał w Portugalii, a która z miłości ku niemu oszalała«. Rozumiem całe zdziwienie Saint – Simona, ale nieśmiertelna historaa Tytanii z osłem powtarzała się zawsze i powtarzać się będzie.
Tej bezbrzeżnej głupocie, chełpliwości i nietaktowi marszałka Chamilly mamy do zawdzięczenia jeden z najwspanialszych dokumentów duszy kobiecej w całym jej obłędzie miłosnym, jej bezbrzeżnej rozpaczy po utracie kochanka, jej nadludzkich uniesieni przepastnych upadków.
Bo nie dość było Chamillemu wojennych laurów, chełpił się widocznie swemi zdobyczami i zwycięstwami nad sercami kobiet.
Może nie chciano mu wierzyć, może pokpiwano sobie z starzejącego się Don Juana. Zaperzony, że ktoś ośmiela się powątpiewać, daje jako dowód te biedne pięć listów, pięć krwawych ran, świeżą jeszcze krwią ociekających, pięć listów, które byłyby kamień wzruszyły swą rozpaczną wymową, tylko nie serce zacnego marszałka.