- W empik go
Listy panny de Lespinasse - ebook
Listy panny de Lespinasse - ebook
Zarówno rola, jaką odegrała Julia de Lespinasse za życia, jak i sława jej pośmiertna są jednym szeregiem nadzwyczaj interesujących paradoksów. Osoba „nieprawidłowo” urodzona, na stanowisku najpierw podrzędnym, a potem niemal dwuznacznym, niezamężna, nieładna, biedna, nieuprawiająca żadnej sztuki, zajmuje przez szereg lat stanowisko jednej z władczyń Paryża; w salonie jej tłoczy się wszystko, co Paryż i Europa ma najświetniejszego: ambasadorowie, książęta, dostojnicy świeccy i kościelni; jej sympatia lub niechęć rozstrzyga nieraz o powodzeniu kandydatury do Akademii — to już dosyć osobliwe. Osoba ta umiera, okrywając żalem grono bliskich, nie zostawiając jednak — prócz wspomnienia — nic, co by mogło utrwalić jej imię. I oto w 30 lat po jej śmierci pojawiają się listy pisane do człowieka, którego kochała — listy na wskroś poufne, nie tylko nie kreślone z myślą o ich rozgłosie, ale najbardziej zazdrośnie odbierane i strzeżone przez tę, która je pisała; i ta garść listów do kochanka zdobywa Julii de Lespinasse miejsce pośród mistrzów francuskiego słowa i zyskuje jej nieśmiertelność...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-586-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do Pana De Guibert,
pułkownika, dowodzącego legią korsykańską
w Strasburgu (poste restante).
Paryż, sobota wieczór, 13 maja 1773
Jedzie pan we wtorek, że zaś nie wiem, jakie ważenie zrobi na mnie ten wyjazd, czy będę miała możność i chęć pisania do pana, pragnę przynajmniej odezwać się raz jeden i zapewnić sobie nieco wiadomości ze Strasburga.
Powie mi pan, czy przybył w dobrym zdrowiu, czy podróż nie zdołała jeszcze ukoić pańskiej duszy; to nie ona jest chora; ona cierpi jedynie z przyczyny cierpień, których jest powodem, tak, iż nieco rozrywki, zmiana otoczenia wystarczą, aby ją oderwać od tego odruchu wrażliwości, który może być panu bolesny, ponieważ pan jest dobry i szlachetny. Tak, jest pan przemiły i zacny człowiek; odczytałam jeszcze raz pański list dzisiejszy; łączy słodycz Gessnera z siłą Jana-Jakuba. Ach, Boże, po co jednoczyć wszystko, co może pociągnąć i wzruszyć, a zwłaszcza po co ofiarowywać mi skarb, którego nie jestem godna, na który nie zasłużyłam? Ach, nie, nie; nie chcę pańskiej przyjaźni; pocieszyłaby mnie, doprowadziłaby mnie do rozpaczy, a ja potrzebuję odpocząć, zapomnieć pana na jakiś czas. Pragnę być szczera z panem, z sobą, a doprawdy, taki czuję zamęt, iż lękam się oszukiwać samą siebie. Może wyrzuty moje przewyższają winę: może lęk, którego doznaję, byłby największą obrazą dla osoby, którą kocham. Otrzymałam w tej chwili list tak pełen ufności w me uczucie! Mówi mi o mnie, o tym, co myślę, o mej duszy z taką znajomością i pewnością, jaką ma człowiek, kiedy wyraża coś, co czuje żywo i mocno. Ach, Boże, przez jaki czar, przez jaką fatalność zjawił się pan, aby mnie urzec? Czemuż nie umarłam we wrześniu! Umarłabym wówczas bez żalu i wyrzutów. Niestety, czuję to: umarłabym dziś jeszcze dla niego; nie ma rzeczy, z której bym dlań nie zrobiła ofiary; ale przed dwoma miesiącami nie było mowy o ofierze; kochałam nie więcej, ale lepiej. Ale on mi przebaczy! Tyle wycierpiałam! ciało moje, dusza, wyczerpały się w ciągłym bólu. Te męki, o które przyprawia mnie w ostatnim czasie poczta, doprowadzały mnie niekiedy do obłędu. Wówczas spotkałam pana; wówczas to pan ożywił mą duszę, przeniknął ją słodyczą: nie wiem, co było mi milsze, czy że ją zawdzięczam panu, czy że ją czuję.
Ale niech mi pan powie, czy to jest właściwy ton przyjaźni? ufności? co mnie ciągnie? wytłumacz mi mnie samą; pomóż odzyskać równowagę; dusza moja popadła w zamęt. Czy to wyrzuty sumienia? Czy to moja wina? Czy to pan? Czy może pański wyjazd? Co mnie nęka? Już nie mam sił. W tej chwili mam ufność w panu aż do zupełnego oddania, a może nie odezwę się już do pana w życiu. Bądź zdrów; zobaczę pana jutro, może się będę wstydziła tego, co piszę dziś. Proszę nie zapomnieć, iż przyrzekł pan palić natychmiast moje listy.
Dałożby niebo, aby pan stał się moim przyjacielem lub abym nigdy pana nie była poznała! Jak pan sądzi: będzie pan moim przyjacielem? Niech pan pomyśli nad tym, tylko raz.
Czy to za wiele?List II
Niedziela, 23 maja 1773
Gdybym była młoda, ładna i bardzo ponętna, dopatrywałabym się niezawodnie wielkiej sztuki w pańskim postępowaniu; ale ponieważ nie jestem niczym podobnym, raczej zgoła przeciwnie, widzę w nim dobroć i szlachetność, które zdobyły panu na zawsze prawa w mej duszy. Przepełniłeś ją pan wdzięcznością, szacunkiem, tkliwością, wszystkimi uczuciami, które tworzą bliskość i zaufanie w stosunku dwojga osób.
Nie umiem rozprawiać tak pięknie o przyjaźni, jak Montaigne, ale wierzaj mi pan, będziemy ją czuli lepiej. Gdyby to, co nam powiada, było w istocie w jego sercu, czy sądzi pan, że zgodziłby się żyć po stracie takiego przyjaciela? Ale nie o to chodzi: raczej o pana, o wdzięk, delikatność, trafność pańskiego cytatu. Przychodzi mi pan z pomocą, pragnie pan, abym nie czuła się winną wobec samej siebie; pragnie pan, aby pańskie wspomnienie nie było wyrzutem bolesnym dla mego serca, a może dotkliwym dla miłości własnej. Jednym słowem, chce pan, abym się cieszyła w spokoju przyjaźnią, którą mi pan ofiaruje i której daje mi pan dowody równie słodkie, jak miłe. Dobrze więc, przyjmuję; czynię z niej swoje dobro; ona przyniesie mi ulgę i jeśli kiedykolwiek będę się cieszyła pańskim towarzystwem, ona będzie przyjemnością, której będę pragnęła i którą będę czuła najmocniej.
Mam nadzieję, iż przebaczył mi pan winę, której nie popełniłam; wie pan dobrze, że byłoby mi niepodobieństwem podejrzewać pana o drgnienie serca sprzeczne z dobrocią i szlachetnością. Obwiniam pana wszelako; to znaczy jedynie, iż sama byłam słaba i winna, a zwłaszcza byłam w stanie, który nie zostawiał mi przytomności i swobody umysłu. Ma pan zbyt dobry i bystry wzrok, abym się potrzebowała obawiać, iż nie poznałeś się na tym; jestem zupełnie pewna, że dusza pańska nie przypuszcza, aby miała przyczynę użalać się na moje uczucia.
Wiem, że pojechał pan dopiero we czwartek o wpół do szóstej. Byłam u pańskich drzwi w dwie minuty po wyjeździe. Posłałam rano, aby się dowiedzieć, o której godzinie wyjechał pan we środę, i ku wielkiemu zdumieniu dowiedziałam się, że pan jest jeszcze w Paryżu i nie wiadomo nawet, czy pan jedzie we czwartek. Pobiegłam sama dowiedzieć się, czy pan nie chory, i — wyda się to panu okropnym! — ponoś pragnęłam tego w głębi. Mimo to przez niekonsekwencję, której nie umiem wytłumaczyć, doznałam ulgi, dowiadując się, że pan wyjechał. Tak, pańska nieobecność wróciła mi spokój, ale w zamian czuję się smutniejsza; musi mi pan to przebaczyć i zadowolić się tym. Nie wiem, czy tęsknię za panem, ale brak mi pana jako przyjemności mego życia; a zdaje się, że dusze czynne i wrażliwe czepiają się ich zbyt silnie. Nie myśl o trwaniu pańskiej nieobecności zasmuca mnie, świadomość moja bowiem nie widzi jej kresu: to po prostu teraźniejszość ciąży nad mą duszą, przygniata ją, osmuca i zaledwie zostawia jej dość energii na pragnienie podźwignięcia się z tego.
Ale patrz pan, co za straszny egotyzm! Oto trzy strony pełne mnie, a mimo to mam uczucie, że to panem się zajmowałam; trzeba mi bodaj wiedzieć, co się z panem dzieje, jak się pan miewa. Kiedy pan będzie czytał ten list, mój Boże, jakże będziesz daleki! Osoba będzie tylko o trzysta mil, ale pomyśl, jaką drogę odbędzie duch! Ile nowych przedmiotów, myśli, spostrzeżeń! Mam uczucie, że mówię już tylko do pańskiego cienia; wszystko, co znałam z pana, znikło; zaledwie odnajdzie pan w pamięci ślady uczuć, które cię ożywiały w ostatnich dniach w Paryżu… Tym lepiej. Pamięta pan, zgodziliśmy się, iż czułostkowość jest przywilejem mierności, pański zaś charakter nakazuje panu być wielkim; talenty pańskie skazują pana na sławę. Zdaj się więc na swój los i powiedz sobie, że nie jesteś stworzony do tego słodkiego i poufnego życia, jakiego wymaga tkliwość i uczucie.
Żyć dla jednej istoty, to daje jedynie przyjemność, a nie sławę; kiedy ktoś chce panować tylko w jednym sercu, nie panuje nad tłumem; są żywoty, nazwiska przeznaczone dla historii. Pańskie będzie kiedyś budziło podziw. Kiedy przejmę się tą myślą, poskramia to nieco serdeczność, którą pan we mnie obudził. Do widzenia.List III
Poniedziałek, 24 maja 1773
Co pan powie o tym szaleństwie? Ledwie mogę sobie pochlebiać, że pan mnie słucha, i już nadużywam jego cierpliwości! Ale wszak mówił pan kiedyś, że pisuje się obszernie do przyjaciół, do osób, z którymi się sympatyzuje, do tych, z którymi chciałoby się rozmawiać. Jeżeli pan mówił prawdę, ma pan obowiązek czytać moje listy, nie mówię z ciekawością, ale z pobłażaniem. Odczytałam ten długi list; Boże, jakiż wydał mi się nudny! Ale choćbym go podjęła na nowo, nic by to nie pomogło. Czuję w sobie siłę znudzenia kogoś na więcej niż jeden sposób: jestem smutna i martwa; niech pan osądzi, co można z tego wykrzesać! Ale mam panu zadać parę pytań; jeśli odpowiesz, będzie to bardzo uprzejmie.
Czy dostał pan list Diderota? Utrzymuje, iż jedzie 6-go czerwca; spotka go pan zatem w Rosji. Czemu nie pojechał pan we środę? Czy komuś, czy sobie darował pan tę dobę? Czy zabrał pan książkę p. Thomas? Chciałabym, aby tak. Ta lektura byłaby dosyć w tonie pańskiej duszy. To człowiek szlachetny, silny i miłujący cnotę: są tam, zapewne, lekkie usterki, ale poprawił się z owej napuszoności i przesady w stylu. Za wiele analizy i wyliczeń, to nuży nieco, zwłaszcza kiedy odrywa od przedmiotu.
Trzeba mi było poniechać tej lektury na kilka dni. Dwa razy na tydzień listonosz rozstrzyga o wszystkich czynnościach mego życia. Wczoraj byłam niezdolna do czytania: żądałam tylko listu, którego nie było; daremnie było szukać u p. Thomas, nie znalazłabym go.
Przyrzekł mi pan wiadomość o sobie ze Strasburga; czy nie dziwi to pana obecnie, iż zobowiązałeś się pisywać często? Nie żałuje pan łatwości, z jaką poddajesz się sympatii i przyjaźni mojej dla pana? Uciążliwe jest, na odległość trzystu mil, czynić coś dla drugich; miło jest iść jedynie za popędem swych chęci i uczuć. Niech pan patrzy, jaka ja wspaniałomyślna! Gotowam zwrócić panu słowo, jeżeli wymknęło się niechcący. Niech się pan przyzna: ręczę, nie będę dotknięta. Niech pan wierzy, drażliwość płynie jedynie z próżności, a ja jej nie mam. Jest ze mnie, ot, poczciwa dusza, bardzo głupia, bardzo prosta, która woli szczęście i przyjemność drogich mi osób od wszystkiego, co jest jedynie mną i dla mnie. W tym przeświadczeniu niech się pan czuje zupełnie swobodny i niech pan do mnie pisze trochę, dużo albo wcale; ale niech pan nie sądzi, że mnie to zadowala w jednakim stopniu, mam bowiem w sobie mniej obojętności niż próżności; ale posiadam siłę czy właściwość, która pozwala nagiąć się do wszystkiego: umiem cierpieć i wiele cierpieć, nie skarżąc się.
Do widzenia, czy zdołał pan przebrnąć do końca? czy to nie jest usypiające?List IV
Niedziela, 30 maja 1773
Wczoraj przyszedł pański list ze Strasburga; miałam uczucie, że to bardzo dawno od środy 19-go: dnia, w którym otrzymałam ostatni znak pamięci; ten, który dostałam wczoraj, pocieszył mnie, zrobił wiele dobrego mej duszy. Potrzebowała znaleźć nieco wytchnienia w słodkim uczuciu, któremu może się oddać bez wyrzutów i niepokoju. Tak, mogę to sobie przyznać, mogę to powiedzieć panu samemu, jest mi pan bardzo drogi, nieobecność pańska sprawia mi dotkliwy żal, ale nie trzeba mi już zwalczać tego, co pan budzi we mnie; wyczytałam jasno w swojej duszy. Ach, nadmiar nieszczęść usprawiedliwia mnie zresztą; nie jestem winna, a mimo to rychło stanę się ofiarą. Myślałam, że umrę w piątek, otrzymawszy list przez nadzwyczajnego kuriera; nie wątpiłam, że przynosi mi złowrogą wiadomość. Zamęt, w jaki mnie to wtrąciło, odebrał mi wręcz siłę do odpieczętowania listu: więcej niż kwadrans trwałam bez ruchu, dusza moja ścięła lodem zmysły; wreszcie przeczytałam i znalazłam tylko część tego, czegom się lękała. Nie trzeba mi drżeć o życie osoby, którą kocham, ale mimo iż spokojniejsza co do największego z nieszczęść, wielki Boże, ileż muszę jeszcze cierpieć! Jakżeż przygniata mnie brzemię życia! Trwałość cierpień jest ponad wytrzymałość sił ludzkich. Pojmuje pan, jak musi mi pan być drogim i jak miłą pańska obecność; zdołał mi pan przynieść ulgę w tak ostrym i głębokim cierpieniu; czekam, pragnę pańskich listów. Tak, wierz mi pan, jedynie nieszczęśliwi godni są mieć przyjaciół; gdyby pańska dusza nie znała cierpienia, nigdy nie zbliżyłaby się z moją. Byłabym podziwiała, chwaliła pańskie talenty i byłabym się oddaliła, ponieważ mam jakąś odrazę do wszystkiego, co zdoła zająć jedynie mój umysł. Trzeba się czuć spokojnym, aby myśleć: w chwilach wzruszenia umiemy jedynie czuć i cierpieć. Mówi pan o swoich żalach, wyrzutach, cierpieniu; wierzę panu i martwi mnie to; równocześnie jednak, nie wiem czemu, odniosłam z listu wręcz przeciwne wrażenie. Wydaje mi się, że jest spokój, równowaga i siła w każdym pana słowie; zdaje się, że pan mówi o tym, coś czuł kiedyś, a nie o tym, co czujesz: słowem, gdybym miała prawo, gdybym była drażliwa, gdyby przyjaźń nie była wyrozumiała, powiedziałabym panu że Strasburg jest bardzo, ale to bardzo daleko od ulicy Taranne.
Prezydent Montesquieu twierdzi, że klimat ma wielki wpływ na charakter; czyżby tedy Strasburg był o tyle bardziej na północ? Niech pan osądzi, co dopiero będzie w Petersburgu! Nie, nie boję się; wierzę w pana, w pańską przyjaźń; niech mi pan wytłumaczy, skąd to zaufanie, i niech się pan nie waży przypuszczać, że miłość własna gra w nim jaką rolę. Moje uczucie dla pana jest oczyszczone z tego szpetnego aliażu, który kazi i osłabia wszystkie przywiązania.
Byłby pan bardzo uprzejmy, gdybyś zechciał mi powiedzieć, czy mój list był jedynym w Strasburgu; widzi pan, jaka jestem wspaniałomyślna: pragnęłabym, aby mój list zmienił się w ten, który pan by pragnął zastać. Umiarkujmy nasze stanowiska, niech mi pan wyznaczy miejsce, ale ponieważ nie lubię zmieniać, niech mi pan da jakie niezłe. Nie chciałabym miejsca, na jakim pan cierpi tę nieszczęśliwą istotę: nierada jest z pana; nie chciałabym również tego, którego zmuszony jesteś użyczać tej drugiej osobie; pan z niej jesteś nierad. Nie wiem, gdzie mnie pan pomieści, ale zrób, jeśli możebna, tak, abyśmy oboje byli radzi; nie targuj się pan, przyznaj mi dużo: zobaczy pan, że nie nadużywam. Och, zobaczy pan, jak ja umiem kochać! Ja tylko kocham, umiem tylko kochać; nawet przy miernych środkach, wiadomo panu, może człowiek wiele, skoro je skupi wszystkie na jeden przedmiot. Otóż, widzi pan, ja mam tylko jedną myśl i ta myśl wypełnia mą duszę i całe moje życie. Sądzi pan, że rozrywki i studia oderwą cię tylko chwilowo od ludzi ci życzliwych; naucz się lepiej znać samego siebie i ustąp z dobrą wiarą i chęcią tej władzy, jaką charakter ma nad pańską wolą, uczuciem i wszystkimi czynnościami. Ludzie, którymi włada potrzeba kochania, nie jadą nigdy do Petersburga; wędrują niekiedy bardzo daleko, ale wówczas gdy muszą, i nie powiadają, że wrócą do swojej duszy, aby znaleźć w niej to, co kochają; czują, że nie rozstali się z tym, mimo że oddaleni są o tysiąc mil. Ale ostatecznie można być dobrym i zacnym człowiekiem na różne sposoby; pański zaprowadzi pana daleko we wszelkim znaczeniu tych słów. Współczułabym kobiecie z sercem, która by uczyniła z pana główny cel uczuć; życie jej spłynęłoby na niepokoju i żalach: ale winszowałabym kobiecie próżnej i dumnej, spędziłaby życie na chlubieniu się, strojeniu swoim smakiem; tego rodzaju osoby kochają chwałę, rozgłos, blask. Wszystko to bardzo piękne, szlachetne, ale bardzo zimne i dalekie od uczucia, które powiada:
…śmierć i piekło oglądam przed sobą,
Ramiro, i z rozkoszą zstąpiłbym w nie z tobą.
Ale ja jestem szalona; gorzej, jestem dzika: mam tylko jeden ton, kolor, jeden sposób; jeżeli nie pociąga ku mnie, mrozi nudą. Powie mi pan, który z tych dwu skutków wywieram na panu. Ale powie mi pan również, proszę o to, jak mi się pan miewa, a ja powiem panu jedyną nowinę, która mnie obchodzi:
Szkoła wojskowa nie jest obsadzona.List V
6-go czerwca 1773
Mój Boże, jakże rzadkie jest to, co robi przyjemność, i jak wolno przychodzi! Mam uczucie, że jest nieskończenie dawno od 24-go, i nie wiem, jak długo jeszcze trzeba będzie czekać listu z Drezna; ale czy przyrzeka mi pan bodaj, czy jest pan w usposobieniu, aby pisać do mnie tyle, ile pan zdoła? Czy przeciw mej przyjemności, przeciw moim pragnieniom nie będę miała nic prócz tego, co nie zależy od pana, to znaczy oddalenia i powolności kurierów? Nienawidzę Rosji; aż do chwili, w której zapragnąłeś pan tam się udać, nienawidziłam tylko Rosjan; och, Boże, i cóż pan tam zobaczy? Wszystko, przed czym trzeba by uciekać i bronić się całe życie: ujrzysz to, czego pańska dusza nienawidzi, niewolnictwo i tyranię, podłość i zuchwalstwo. Wiem dobrze, iż pod wieloma względami może pan powiedzieć: to tak jak u nas; jednakże nasze przywary złagodzone są naszymi wadami, podczas gdy w tym kraju jedynie bezmiar niedoli osłabia wrażenie bezmiaru zepsucia i upodlenia. Wszystko, zapewne, godne jest obserwacji filozofa: przyrodnicy śledzą ropuchy i pająki z tym samym zaciekawieniem co tygrysy i słonie; ale co do mnie, martwi mnie, iż pańska ciekawość, energia, słowem, wszystkie dary i przymioty, zarówno spiknęły się przeciw mnie. Ta gorączka sławy, na przykład, sprawi, iż pańska, lub raczej moja, przyjaźń będzie tylko jednym nieszczęściem więcej w mym życiu; jednakże może mi pan już powiedzieć jak pustelnik do Zadiga: „Wlałem niekiedy uczucie pociechy w duszę nieszczęśliwych”. Tak, winna jestem panu to, co stanowi urok i słodycz przyjaźni; czuję, że ten węzeł jest już za silny, że zyskał zbyt wielki wpływ na mą duszę; kiedy cierpi, skłonna jest obrócić się ku panu, aby szukać u niego pociechy, gdyby zaś była spokojna, pchałby ją w tę stronę pęd żywszy jeszcze, pęd do przyjemności. Sam pan widzi, czy ja jestem tym wszystkim dla pana i czy w istocie nie więcej mam przyczyn, aby pana kochać i żałować. Co najwyżej, uczucie moje mogło być panu przyjemne; mnie zaś, nim zdałam sobie z pana sprawę, stał się pan potrzebny. Ale co sądzi pan o duszy, która się oddaje, zanim wie, czy będzie przyjęta? Nim się zastanowiła, czy ją przyjmą z przyjemnością czy tylko z wdzięcznością? Mój Boże, gdyby pan nie miał serca, ileż zgryzot byś mi zgotował! Nie wystarcza, że jesteś godnym człowiekiem; mam zacnych przyjaciół, mam więcej nawet, a mimo to dociekam oto, czym pan jesteś dla mnie; ale szczerze mówiąc, czy to nie jest szaleństwo, może nawet śmieszność, uważać pana za przyjaciela? Niech mi pan odpowie, nie zimno, ale szczerze. Mimo że pańska dusza zdolna jest do wzruszeń, nie jest tak chora jak moja, która przechodzi ustawicznie od konwulsyj do martwoty. Nie mogę sądzić o niczym, myliłabym się bez ustanku, brałabym truciznę za środek kojący; widzi pan, czy mogę powodować sama sobą, oświeć mnie pan, umocnij mnie: uwierzę panu, będziesz mą podporą, zastąpisz mi zdolność zastanowienia: nie mam jej już, nie umiem nic przewidywać. Jestem pod uciskiem grozy, nic nie rozróżniam; osądź pan moje nieszczęście: znajduję odpoczynek jedynie w myśli o śmierci; bywają dni, w których ona jest jedyną mą nadzieją, ale też doświadczam uczuć bardzo sprzecznych, czuję się niekiedy niby przykuta do życia; myśl, iż mogę zmartwić tego, kogo kocham, odejmuje mi nawet pragnienie ulgi, gdyby to miało być kosztem jego spokoju. Cóż wreszcie panu powiem? Nadmiar szaleństwa mąci mój umysł, a ciężar życia miażdży mą duszę. Co począć, co się stanie ze mną? Dom obłąkanych czy też cmentarz uwolni mnie od samej siebie? Dręczę pana i trapię się tym, jeżeli pan interesuje się mną na tyle, aby brać udział w tym, co cierpię: a umarłabym ze wstydu, gdybym miała obudzić w panu jedynie nudę. Nie sądź, iż zdołasz mi to ukryć: choćby pan najzręczniej brał się do dzieła, nie zdołałbyś oszukać mej przyjaźni. Raczej niech jej pan uczyni zadość, donosząc, jak się pan miewa: czy znalazł pan bodaj tyle przyjemności, ile się spodziewał? Czy lepiej ze zdrowiem niż w ostatnich czasach tutaj? Czy zadowolony pan ze służącego? To nie stanowi oczywiście o szczęściu lub nieszczęściu, ale stanowi o kłopotach lub spokoju i tym samym zasługuje na uwagę. Jest pan bardzo skromny, nie powiedział mi pan, jak go przyjmowano w Strasburgu. Napisano wiersze na pańską cześć, bardzo nietęgie, ale w tak dobrej intencji! Niech pan nie wpada w złość, ale odpowie: czy czytał pan Hetmana w drodze? Nie poczmistrzom, ale „godnej kompanii”. Gdy mowa o Hetmanie, gdyby pan miał nieco delikatności, gdyby pan był tylko jak Montaigne i gdyby pan mnie uważał za swego La Boëtie, jakże bym żałowała pana, iż odmówiłeś sobie przyjemności dania mi znaku zaufania, przyjaźni i szacunku! Nie chwalę się, ale upewniam, że gdybym postąpiła w podobny sposób z panem, żarłyby mnie wyrzuty sumienia. Czego to dowodzi, niech pan powie? Do widzenia, czuję całą różnicę naszych uczuć, niech mi pan wskaże ich podobieństwo: nigdy nikt nie uprawiał tej gry z równym zainteresowaniem.