- W empik go
Listy z Afryki. Tom 1 - ebook
Listy z Afryki. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 286 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bàðøàâà, 11 Ìàÿ 1892 ãîäà.
Warszawa. W drukarni K. Rubieszewskiego, Nowy Świat 34
I.
Kair, 28 Stycznia 1891 r.
W Neapolu. – Oczekiwanie. – Wigilia.– Schliemann.–„Rawenna, – Podróż. – Morze. – Cieśnina Messyńska. – Podróżni. – Dwa dni chwiejby. – Ranek. – Pogoda. – Damietta.
Nie mam bynajmniej zamiaru opisywać Egiptu, z którego opisów możnaby złożyć drugą bibliotekę Aleksandryjską. Posyłam wam tylko pierwszy snopek moich osobistych wrażeń i postanawiam nie przekraczać ich granicy, w przekonaniu, że tak będzie lepiej i dla waszego odcinka i dla mnie.
Trudno mi się dziś jednak i na tę łatwą robotę zdobyć. Przeszedłem przez ciężką chorobę gardlaną, która na dobitkę chwyciła mnie zdala od Kairu, zatem zdala od wszelkiej pomocy. Pospieszny powrót wśród kurzu pustyni pogorszył mój stan… tak… ie zaledwie od kilku dni nastąpiło Stanowcze przesilenie. Wszystko to, razem wzięte, stanowi może pomyślną okoliczność ze względu na moją dalszą podróż, ale narazić, gdy i ręka słaba i głowa po wczorajszej jeszcze gorączce zmęczona–ręka nie chce prowadzić pióra, a głowa snuć myśli. Ponieważ jednak zapowiedzieliście moje listy na pierwszy kwartał roku, więc posyłam wam len pierwszy, byle uczynić początek *).
Ruszyłem z Neapolu statkiem angielskim "Ravenna" (z Peninsular and Orient Company), w sam dzień Bożego Narodzenia, ale już pod wieczór. Statek ten nie zatrzymuje się nigdzie po drodze, aż dopiero na brzegach egipskich, zkąd dalej dąży do Indyj. Obwiał mnie też zaraz wiatr wielkich egzotycznych podróży. Już na pokładzie takiego statku widzisz nieznane ci z europejskich wędrówek twarze i słyszysz nieznaną w Europie mowę. Załoga,Ravenny – składa się prawie wy- -
Autor zwraca się tu do redakcyi "Słowa." w którem listy te były pomieszczane. (Przyp… wyd.)
łącznie z Hindusów. Kilkunastu angielskich oficerów, dwóch lub trzech tejże rasy majtków, zresztą same ciemne postacie, w białych opończach, w zawojach, smukłe, chude, o nogach i rękach tak drobnych, jak u naszych dzieci i o ruchach, mających coś małpiego.
Pogoda dobra, niebo błękitne – toń wygina się, jak lśniąca blacha, ale nic załamuje się w fale. Naokół rozlegają się monotonne głosy Hindusów, ciągnących liny; statek potężnym rykiem daje znać, że godzina odjazdu wybiła i drży wewnętrznie. Podnoszą mostek, po którym wchodzi się na pokład; łódki, pełne wszelkiego rodzaju przekupniów, stojące w dote, oddalają się zwolna; tu i owdzie powiewa kilka chustek–statek odzywa się po raz drugi–wreszcie „go ehead!”–ruszamy!
Wolę to, niż czekać. Neapol jest cudem świata, snem greckim – ale czekać jest źle, nawet w Neapolu. Zresztą chcieliśmy "vedere Napolie poi… Egipt!" – więc nam się dłużyło. Szczególniej poprzedni dzień był ciężki – tembardziej, że to była wilia. Siedząc owego wieczora w hali hotelowej na Piazza Umberto, rozmyślałem o lesie zakopańskim, jasno oświeconych oknach, o radosnych okrzykach dzieci na widok drzewka i myślałem sobie, że tego nie zastąpi ani Santa Lucia, ani przepyszny pióropusz Wezuwiusza, który od czasu do czasu przebłyskiwał czerwono na ciemnem niebie.
Takie widzenia z odległości, są jak mgły. Przesłaniają światło i czynią człowiekowi dzień smutnym. A gdym tak siedział w owych mgłach, nadomiar smutnych wrażeń, wniesiono do hotelu umierającego człowieka. Niosło go czterech ludzi, on zaś głowę miał opadłą zupełnie na piersi, zamknięte oczy, ziemistą cerę i zwisłe ręce. Posępna ta grupa przesunęła się tuż kolo mnie, po chwili zaś zbliżył się do mego krzesła zarządca hotelu i zapytał:
– Czy panu wiadomo kto jest ten chory?
– Nie.
– To jest wielki Schliemann.
Biedny "wielki Schliemann!" Odkopał Troję i Mikeny, zdobył sobie nieśmiertelność i – umierał…
Od tego czasu gazety już nawet tu, do Kairu, przyniosły wiadomość o jego śmierci.
Oto, z jakiego szeregu wrażeń składała się moja wigilia–i oto dlaczego usłyszałem na drugi dzień z pewną radością: „go ahead!”
Zatoka była gładka; nie tak niemiłosiernie modra, jak bywa czasem morze Śródziemne, ale raczej koloru niezapominajki, z odblaskami pereł, opalu, miedzi, dymnego srebra. Blaski owe, migocąc, łącząc się i rozbiegając, tworzyły jakby jakąś irytującą się sieć na wodzie, pełną drgań i zmian nagłych. Co było przepyszne – to delikatność i miękkość ogólnego tonu, niełatwa do zobaczenia na morzu Śródziemnem, które w ogóle jest w tonie raczej twarde. Ale zatoka Neapolitańska stanowi pod tym względem wyjątek. Rzekłbyś, że Grecy, którzy niegdyś obsiedli rojem te brzegi, przynieśli ze sobą morzu grecką, łagodną świetlistość Archipelagu.
Słońce stacza się zwolna za Ischię. „Ravenna” ani pyta, tylko bije śrubą na białą miazgę turkusy, perły, opale i pochyloną cokolwiek na bok, sunie, jak rybitwa. Mijamy Sorrento; następnie przemykamy się między wyniosłością Campanelli i stromym wiszarem Capri – i na pełnej roztoczy zasuwamy się zwolna w mrok nocny.
Postanawiam czuwać, by zobaczyć wyspy Liparyjskie i wulkan Stromboli, który, niespokojniejszy od Wezuwiusza, oświeca jeszcze co noc, jak olbrzymia latarnia, ciemną pustosz morską. W tym celu… po obiedzie wieczornym, wychodzę ua pokład. Wietrzno i chłodno. Okręt poczyna się wspinać na falach, ale czyni to z fantazyą, bez trudu, jak delfin, który igra w morzu. Znać dobry statek! Ale do wysp Liparyjskich jeszcze daleko; jeszcze ani śladu ognia w dali, Tymczasem chmury, które przez dzień ukrywały się, nakształt smoków, w szczelinach gór, teraz, jakby korzystając z nocy i ciemności, wypadają ze swoich dziennych komyszy i zaczynają pędzić po niebie. Co chwila przesłaniają księżyc i gwiazdy; wiatr zgania je i rozgania, jak pies owczarski stado. Coraz nowe ich zastępy podnoszą się za statkiem – i zdają się go ścigać.
Upływa jedna godzina i druga. W salonie na dole gasną światła, lampy elektryczne na pokładzie również; zostaje tylko kilka kolorowych latarni – ruch ludzi ustaje – słychać jeno w równych odstępach czasu dzwon strażniczy, któremu z przodu statku odpowiadają Hindusi. Zresztą – cisza.
Cisza względna, bo maszyna nic śpi nigdy i swem miarowem: „gda, gda, gda!” znaczy drogę i czas pracy. Naokół szumi też morze, tym dziwnym nocnym szumem, w którym odróżnisz jakby głosy i nawoływania ludzkie, jakby wielkie westchnienia, a czasem łkania. Jest w tem coś ogromnie smutnego, bo ponieważ z pojęciem nocy łączy się mimowoli w umyśle ludzkim po jęcie snu i spoczynku, więc ten nocny ruch, to szarpanie się fal… wydaje się jakby męką i zarazem skargą żywiołu, któremu nigdy spocząć nie wolno.
Deszcz obfity spędził mnie z pokładu i nie pozwolił zobaczyć Stromboli. Ranek zastał nas już w cieśninie Messyńskiej. Dzień blady i chłodny. Brzeg sycylijski przedstawia się szaro i smutnie, bo gdy słońca brak, wszystko jest smutne, a tej zimy niema zawiele słońca nawet w Egipcie. Jeden promień – a owa Sycylia zagrałaby odrazu, Bóg wie… ilu barwami! Mgła zniża horyzont i przypłaszcza nawet góry. Przypomina mi się urywek, raczej ułamek tylko, z „Wandy” Deotymy:
„Póki serce nie kochało, Życie jest jak okolica, Której słońce nie oświeca. Może ona i wspaniała, Cóż, gdy noc z niej farbę starła? Ziemia leży, jak umarła.
Leci niech tylko zorza w dali Porozrywa chmur spowiciu. Każdy pyłek się zapali
Wszystkie barwy świt odnowi, Wszystkie kształty dzień wyciosa. Cóż się stało obrazowi? – Słońce weszło na niebiosa!"
Ale – słońce nie wschodzi. Statek mknie bliżej sycylijskiego brzegu, tak szybko, jakby się przekradał. I istotnie, niegdyś przekradano się ze Strachem przez te wody, bo to tu przecię była siedziba Scylli i Charybdy:
„Dalej – są dwie – opoki: jednej szczyt się jeży Aż w niebiosa, a na nim gruby obłok leży, Co nie znika ni latem, ni czasu jesieni; I ten szczyt się nie złoci od słońca promieni.
We środku nia jaskinię; utwór jej zwrócony
Ku ciemnościom Erebu – więc ową jaskinie
Okręt twój, Odysseju, niechaj tak ominie,
By z pomostu w ten otwór żadna nie doniosła
Strzała, ciśniona ręka łucznika z rzemiosła.
W tej jamie Skilla siedzi: słychać ją zdaleka,
Skomli jakby miot szczeniąt, jak złaja psów szczeka…
Okropna to poczwara i nikt jej widoku
Nie zniesie; sam Bóg nawet nie dotrzyma kroku.
Łap dwanście szkaradnych jest u tej bestyi,