Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy z Konstantynopola - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy z Konstantynopola - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 365 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

ODE­SSA I WSCHÓD. – Pierw­sze wra­że­nie. – Po­wierz­chow­ność mia­sta. – Lud­ność ulicz­na. – „Bin­diuź­ni­cy”. – Ku­piec­two. – Ko­lo­nie nie­miec­kie. – Cu­dzo­ziem­cy. – Ko­lo­nia pol­ska. – „Fe­bris au­rea”. – Ko­ściół i in­sty­tu­cye ka­to­lic­kie, so­bór cer­kwie i sy­na­go­gi. – Gma­chy i uli­ce. – Bul­war nad mo­rzem, ja­kim był daw­niej i ja­kim jest te­raz. – Ka­tusz. – Mu­zeum ar­che­olo­gicz­ne. – Daw­na ope­ra i Pa­la­is-Roy­al. – Zi­mo­we roz­ryw­ki Ode­ssy. – Ko­sza­ry So­bań­skie­go. – Park Alek­san­dra II. – "Wil­la Lan­ge­ron. – Brze­gi mo­rza. – Ogród miej­ski. – Port i jego miesz­kań­cy. – Trak­ty­ery i szyn­ki. – »Chi­cha­czew". – Od­jazd z Ode­ssy. – Wi­dok mia­sta z peł­ne­go mo­rza.

Ode­ssa – to pra­wie przed­mie­ście Kon­stan­ty­no­po­la. Kie­dy po dwu­dnio­wej po­dró­ży wśród zie­lo­nych pól Wo­ły­nia i Ukra­iny i wy­pa­lo­nych od słoń­ca ste­pów Cher­sońsz­czy­zny, zo­ba­czy się na dwor­cu ko­le­jo­wym ode­skim pierw­szy czer­wo­ny fez u gre­ka lub wschod­nie­go żyda, zda­je się, jak­by nas wi­tał już świat nowy, jak­by­śmy już sta­li jed­ną nogą na tym Wscho­dzie dziw­nym, ta­jem­ni­czym, po­cią­ga­ją­cym z tak nie­przedar­tą siłą cie­ka­wość i wy­obraź­nię. Je­dzie­my do mia­sta na mi­nia­tu­ro­wej ka­ry­ka­tu­rze do­róż­ki, mo­gą­cej po­mie­ścić le­d­wie jed­ną oso­bę, oprócz „zwosz­czy­ka,” po­cą­ce­go się po­mi­mo lip­co­we­go upa­łu w re­gu­la­mi­no­wym, su­kien­nym „ar­mia­ku” po same kost­ki – i oko błą­dzi na­oko­ło, szu­ka­jąc co­raz to no­wych od­bły­sków, za­po­wie­dzi kra­jów pół­księ­ży­ca. Oczy­wi­ście… da­rem­no. Tu i owdzie, wśród tłu­mu na­peł­nia­ją­ce­go ba­zar, przez któ­ry prze­jeż­dża­my, prze­mknie się jesz­cze parę fe­zów, cza­sem na­wet wy­so­ka czar­na czap­ka per­sa albo za­wój z róż­no­barw­nych łach­ma­nów, kil­ka twa­rzy o ry­sach ostrych, sil­nie ak­cen­to­wa­nych i śnia­dej ce­rze – ale to wszyst­ko. Zresz­tą mia­sto same jest jak­by umyśl­nem prze­ci­wień­stwem tego, co się wi­dzi i cze­go się szu­ka na Wscho­dzie, wię­cej da­le­ko, niż każ­de inne mia­sto ro­syj­skie, niż taki No­wo­gród albo Smo­leńsk np., na któ­rych wpły­wy Wscho­du wy­ci­snę­ły od wie­ków swo­je bar­dzo wy­bit­ne, nie da­ją­ce się za­trzeć pięt­no.

Mó­wią, że wszyst­kie wiel­kie cen­tra han­dlo­we, no­szą wspól­ny cha­rak­ter, czy ra­czej, że cha­rak­te­ru nie mają wca­le. Nie wiem; to pew­ne, że w żad­nem z nich bo­daj ten brak cha­rak­te­ru i sty­lu nie uwy­dat­nia się bar­dziej niż w Ode­ssie. Znam mia­sta po­dob­ne do sie­bie, pu­ste, nud­ne, po­wsze­dnie – ale ta­kie­go uoso­bie­nia po­wsze­dnio­ści i nudy, ja­kiem jest Ode­ssa, szu­kać­by po­trze­ba chy­ba po tam­tej stro­nie Oce­anu, w tych mia­stach ogrom­nych, wy­ra­sta­ją­cych na­raz po­dług na­kre­ślo­nych na­przód pla­nów wśród ste­pów ame­ry­kań­skich, z gma­cha­mi, sta­wia­ne­mi na je­den wzór i cy­fra­mi, za­stę­pu­ją­ce­mi na­zwy ulic. Wy­obraź­my so­bie tyl­ko ogrom­ną sza­chow­ni­cę, zu­peł­nie pro­sto­kąt­ną i czwo­ro­bocz­ną, o śred­ni­cy sied­mio czy ośmio­wer­sto­wej, z kwa­dra­ta­mi tak za­bój­czo re­gu­lar­ne­mi, jak­by je nie­miec­ki pro­fe­sor cyr­klem wy­mie­rzał. Po­mię­dzy temi kwa­dra­ta­mi idą uli­ce, sze­ro­kie jak pla­ce, z chod­ni­ka­mi, po któ­rych czte­ry i pięć po­wo­zów mo­gło­by wy­god­nie je­chać koło sie­bie. Na chod­ni­kach cią­gną się rów­no, pod sznur, jak żoł­nie­rze we fron­cie, nędz­ne, kar­ło­wa­te aka­cye, spa­lo­ne i ze­schłe od słoń­ca, bia­łe od ku­rza­wy. Za nie­mi domy jed­no­staj­ne, czy­ste, po­rząd­ne jak szpi­ta­le lub ko­sza­ry, cza­sem z pre­ten­sy­ami ar­chi­tek­to­nicz­ne­mi… po­pro­stu prze­ra­ża­ją­ce­mi. Nig­dzie ja­kie­goś wy­da­ją­ce­go się gma­chu, wszyst­kie po­dob­ne do sie­bie, jed­na­ko­wo przy­zwo­ite, okle­pa­ne i brzyd­kie.

Na głów­nych na­wet uli­cach pust­ki zu­peł­ne. Cza­sem mi­nu­ta i dwie prze­cho­dzi, nim ktoś cię mi­nie. Jak to po­go­dzić z wiel­kim ru­chem han­dlo­wym mia­sta? Nie wiem; przy­czy­nia­ją się do tego w każ­dym ra­zie ogrom­ne prze­strze­nie i roz­dział głów­nych prą­dów miej­skie­go ży­cia na kil­ka­na­ście od­le­głych od sie­bie ognisk. Za to ci, któ­rzy idą, zda­ją się wy­łącz­nie tyl­ko żyd w in­te­re­sie. Każ­dy się spie­szy, nie pa­trzy na oko­ło sie­bie, nie za­trzy­mu­je dla ga­węd­ki jak na nie­oce­nio­nej li­nii A-B lub na Kra­kow­skiem-Przed­mie­ściu, ce­chy od­ręb­nej ta ulicz­na lud­ność nie ma wca­le, a mo­no­ton­ną, bez­barw­ną, jed­no­staj­nie sza­rą, zda­je się bar­dziej jesz­cze od sa­me­go mia­sta. W niż­szych war­stwach prze­wa­ża ży­wioł ro­syj­ski i czer­wo­na ko­szu­la, choć­by pod po­rząd­nym sur­du­tem. Ży­dów bar­dzo wie­lu, głów­nie sur­du­to­wych, sta­ra­ją­cych się na­wet po­mię­dzy sobą przy trze­ciej oso­bie mó­wić gło­śno z af­fek­ta­cyą po ro­syj­sku, do­da­jąc co chwi­la: " mi, ru­skie liu­di!" Naj­mniej gre­ków, któ­rzy przed pięć­dzie­się­ciu laty sta­no­wi­li po­ło­wę i to naj­moż­niej­szą miesz­kań­ców Ode­ssy. Nie­któ­re mniej­sze ga­łę­zie han­dlu, np. targ owo­ca­mi, gąb­ka­mi i dro­bia­zga­mi, wy­ra­bia­ne­mi na Wscho­dzie, znaj­du­ją się do­tąd w ich rę­kach. Z cza­sów ich świet­no­ści po­zo­sta­ła bar­dzo bo­ga­ta cer­kiew, na­peł­nio­na dro­go­cen­ne­mi ozdo­ba­mi, bla­cha­mi ze zło­ta i sre­bra, sza­ta­mi ka­płań­skie­mi na­szy­wa­ne­mi ka­mie­nia­mi rzad­kie­mi. Po­zo­sta­ło tak­że kil­ka bo­ga­tych do­mów han­dlo­wych, ary­sto­kra­tycz­ne ku­piec­kie ro­dzi­ny mi­lio­ne­rów: Ral­li, Ro­do­ka­na­ki, Pa­pu­da, Ma­ra­zli – ale te, pierw­szeń­stwa od daw­na mu­sia­ły ustą­pić ży­dow­skim ban­kie­rom. Inne na­ro­do­wo­ści nik­ną w tłu­mie ulicz­nym, choć nad mo­rzem, mię­dzy ry­ba­ka­mi czę­sto sły­szysz wło­ski ję­zyk a mię­dzy ro­bot­ni­ka­mi i słu­żą­ce­mi w mie­ście – nie­miec­ki i pol­ski.

Na­to­miast cie­ka­wą bar­dzo i cha­rak­te­ry­stycz­ną jest war­stwa lu­dzi, two­rzą­cych jak­by pań­stwo w pań­stwie i na­ród w na­ro­dzie. Są to tak zwa­ni bin­diuź­ni­cy, zbie­ra­ni­na ze wszyst­kich stron świa­ta, chy­ba gor­sza od tej, z któ­rej Rzym po­wstał. Po głów­nych uli­cach pro­wa­dzą­cych do por­tów i do sta­cyj ko­le­jo­wych przez cały dzień prze­cią­ga­ją nie­zli­czo­ne łań­cu­chy wo­zów, na­ła­do­wa­nych psze­ni­cą ukra­iń­ską albo to­wa­ra­mi. Przy każ­dym wo­zie idzie czło­wiek w łach­ma­nach od­ręb­ne­go kro­ju od ubra­nia no­szo­ne­go przez lud miej­sco­wy, z twa­rzą opa­lo­ną i ob­ro­śnię­tą, pra­wie za­wsze tak ener­gicz­ną, że aż mi­mo­wo­li kro­ku przy­śpie­szasz choć bia­ły dzień, żeby po­waż­niej­szą prze­strze­nią od­dzie­lić się od na­stęp­cy po­ety­zo­wa­nych tak czę­sto czu­ma­ków. Jest z kil­ka­na­ście ty­się­cy tych lu­dzi, two­rzą­cych ro­dzaj kor­po­ra­cyi zu­peł­nie od­ręb­nej, któ­rej się mia­sto nie mało oba­wia. La­tem i je­sie­nią za­ję­ci prze­wo­za­mi, zimą na­peł­nia­ją bez­czyn­nie przed­mie­ścia i pod­ziem­ne pie­cza­ry, w któ­rych się wy­do­by­wa ka­mień, ro­biąc ztam­tąd wy­ciecz­ki noc­ne na mniej bied­ne czę­ści mia­sta… i bia­da temu, kto wpad­nie im w ręce. Po­li­cya robi cza­sem ob­ła­wę, ale tyl­ko w bliż­szych mia­sta miej­scach–da­lej pusz­czać się, zwłasz­cza pod zie­mię, by­ło­by zbyt nie­bez­piecz­nem, na­wet dla znacz­ne­go od­dzia­łu. W cza­sie jed­nej z ta­kich wy­praw tej wio­sny zna­le­zio­no 600 in­dy­wi­du­ów wśród za­miej­skich wer­te­pów.

W wyż­szych i śred­nich war­stwach prze­waż­nie, a w ma­ga­zy­nach wy­łącz­nie pra­wie, sły­szy się fran­cuz­ki ję­zyk, a od pew­ne­go cza­su – i nie­miec­ki. Niem­ców jest dużo. Mają dwa śred­nie za­kła­dy na­uko­we, lu­ter­ski i kal­wiń­ski, po­dob­no naj­lep­sze ze wszyst­kich, ja­kie się w mie­ście znaj­du­ją, sto­wa­rzy­sze­nie „Har­mo­nia " dwie księ­gar­nie, kil­ka­na­ście ba­wa­ryj a za­zwy­czaj zimą przy­najm­niej na ja­kiś czas te­atr. Oko­li­ca Ode­ssy i cała Cher­sońsz­czy­zna peł­na ko­lo­uij nie­miec­kich, sta­no­wią­cych praw­dzi­we oazy eu­ro­pej­skiej kul­tu­ry, do­bro­by­tu i po­rząd­ku wśród ota­cza­ją­cych je ste­pów i pra­wie zu­peł­nie bar­ba­rzyń­skiej lud­no­ści tu­ziem­nej. Nic wdzięcz­niej­sze­go od ta­kiej wio­ski, żyw­cem tu prze­nie­sio­nej gdzieś z nad brze­gów Renu lub Iza­ru, schlud­nej i bia­łej, pach­ną­cej od kwia­tów i zie­le­ni, scho­wa­nej w wień­cu ogro­dów i win­nic, cu­dem pra­cy roz­wi­ja­ją­cych się na spa­lo­nym ste­pie, oto­czo­nej zło­tą ob­rę­czą psze­nicz­nych ła­nów, z go­tyc­ką strza­łą ko­ścio­ła w środ­ku wsi i nie­odzow­ną pi­wiar­nią, w któ­rej w nie­dzie­lę po na­bo­żeń­stwie sta­rzy go­spo­da­rze czy­ta­ją „Ode­ssa­er Ze­itung” i przy­pa­tru­ją się mło­dzie­ży, gra­ją­cej w krę­gle. Owo­ce, mle­czy­wa, wina tych ko­lo­nij, za­opa­tru­ją całą Ro­syę po­łu­dnio­wą, do­cho­dząc na­wet i do bliż­szych tu­rec­kich pro­win­cyj.

Fran­cu­zi jak za­wsze i wszę­dzie przy­pie­ka­ją wło­sy, wy­rzy­na­ją na­gniot­ki i ska­czą na li­nie.

Wło­chów było daw­niej tak wie­lu, że na­pi­sy ulic do­tych­czas są ro­syj­sko – wło­skie. Dziś reszt­ki tyl­ko zo­sta­ły bo­ga­tej ko­lo­nii, nie ma­ją­ce zna­cze­nia ani wpły­wu. Do­daj­my nie­licz­ną, ale naj­bo­gat­szą – bar­dzo wy­kształ­co­ną i po­wa­ża­ną ko­lo­nię an­giel­ską – a bę­dzie­my mie­li ob­ra­zek mo­zai­ki, z któ­rej się skła­da ode­skie to­wa­rzy­stwo. Od­dziel­nie trzy­ma się, bar­dzo znacz­na, z naj­róż­no­rod­niej­szych ży­wio­łów zło­żo­na, pol­ska ko­lo­nia.

Jest nie­wąt­pli­wie coś bar­dzo nie­zdro­we­go i da­ją­ce­go się wy­tłu­ma­czyć je­dy­nie nie­zwy­kłe­mi wa­run­ka­mi bytu na­sze­go spo­łe­czeń­stwa w tym emi­gra­cyj­nym prą­dzie, jaki od kil­ku­na­stu lat ogar­nął Wo­łyń, Po­do­le i Ukra­inę – kie­ru­jąc się ku Ode­ssie, jak­by ku no­wej zie­mi obie­ca­nej czy Ka­li­for­nii. Dla wie­lu było to ko­niecz­no­ścią, spo­wo­do­wa­ną nie­za­leż­ne­mi od ich woli wa­run­ka­mi albo też nę­dzą, tak­że nie z ich winy po­cho­dzą­cą. Więk­szą część tych emi­gran­tów jed­nak ogar­nę­ła praw­dzi­wa „Fe­bris au­rea” i ona też ich do­tąd wy­pę­dza z ro­dzin­nych gniazd, rzu­ca­nych na pa­stwę ob­cym – nie­po­wrot­nie. Nie ma może w isto­cie w ca­łej Ro­syi mia­sta, w któ­rem za­ro­bek był­by tak ła­twym a na­głe ro­bie­nie ma­jąt­ków – tak czę­stem. W ostat­nich la­tach co praw­da, ogól­na sta­gna­cya in­te­re­sów od­bi­ła się i na Ode­ssie, ale przed ostat­nią woj­ną go­rącz­ka af­fer i spe­ku­la­cyj rzad­ko uczci­wych, za­wsze pra­wie ha­zar­dow­nych po a – me­ry­kań­sku, ale też nie­raz uda­ją­cych się tak świet­nie, jak tyl­ko w Ame­ry­ce bywa – ogar­nę­ła wszyst­kich tu­taj tak samo jak to się sta­ło po 71 r. z Ber­li­nem i Wied­niem a ostat­nie­mi cza­sy w Pa­ry­żu. Zło­ci­ste tę­cze zwa­bi­ły całe tłu­my po­czci­wej szlach­ty, któ­rej do­tąd i z ży­dem nie­ła­two by­wa­ło ra­chu­nek do koń­ca do­pro­wa­dzić. Ten i ów za­ro­bił w pierw­szej chwi­li – rzecz nie­trud­na w cza­sach, w któ­rych np. domy w cią­gu roku po­dwa­ja­ły się w ce­nie – naj­czę­ściej jed­nak ła­two zdo­by­te skar­by, ulat­nia­ły się tak szyb­ko jak w baj­kach. Czę­ściej jesz­cze od razu pierw­sza nie­for­tun­na spe­ku­la­cya po­chła­nia­ła cały za­pa­sik i do­brze jesz­cze, je­że­li po prze­bu­dze­niu ze zło­te­go snu, uda­ło się zna­leźć ja­kąś pra­cę choć­by żmud­ną ale wy­star­cza­ją­cą na utrzy­ma­nie ro­dzi­ny.

To – hi­sto­rya znacz­nej czę­ści osia­dłych w Ode­ssie ro­dzin pol­skich. Żą­dza zy­sków ła­twych a wiel­kich je ścią­ga, szu­ka­nie ich za­trzy­mu­je w mie­ście, a w tej po­go­ni za zło­tem tra­cą się nie­tyl­ko pie­nią­dze wła­sne ale i to, co sta­no­wi­ło pod­sta­wę ży­cia na ro­dzin­nej za­gro­dzie. W ze­tknię­ciu z ko­smo­po­li­tycz­nym świa­tem bez Boga, oj­czy­zny i ide­ału, za­cie­ra­ją się po­wo­li wspo­mnie­nia, tra­dy­cye, wie­rze­nia wy­nie­sio­ne z domu; mło­de po­ko­le­nie wy­ra­sta, nie zna­jąc ich zu­peł­nie, obce zie­mi i wie­rze oj­ców, dzi­kie jak chwast na cher­soń­skim ste­pie. Aż strasz­no po­słu­chać, ja – kim ję­zy­kiem mó­wią wszy­scy, je­śli jesz­cze mó­wią po pol­sku; a je­śli się przy­słu­cha temu co mó­wią, robi się cza­sem jesz­cze strasz­niej i smut­niej.

Ale nie same tyl­ko ciem­ne stro­ny ma mały świa­tek pol­ski w Ode­ssie – są i ja­sne, do­bre, są lu­dzie pra­cu­ją­cy dla in­nych z za­par­ciem się sie­bie, są za­wiąz­ki za­kła­dów i in­sty­tu­cyj, mo­gą­cych wy­dać pięk­ne owo­ce i ko­rzyst­nie wpły­nąć na ogól­ny na­strój pol­skiej ko­lo­nii. Wspo­mnij­my przedew­szyst­kiem o pol­skiej księ­gar­ni Zwie­ro­wi­cza, w któ­rej co praw­da mało kto książ­ki ku­pu­je, bo mało kto ma czas na czy­ta­nie; rzad­ko chy­ba ja­kiś ro­mans tłu­ma­czo­ny z fran­cuz­kie­go, rza­dziej jesz­cze po­wieść Kra­szew­skie­go się sprze­da. Jest to też po­czci­wą, wy­trwa­łą służ­bą oby­wa­tel­ską, po­mi­mo ma­te­ry­al­nych trud­no­ści, nie ga­sić tego ma­lut­kie­go ogni­ska umy­sło­we­go na­szej ko­lo­nii i na­le­ży się za to szcze­re uzna­nie.

Od nie­daw­na ist­nie­je pod Ode­ssą na fu­to­rze (wil­li) pp. Wo­łod­ko­wi­czów za­kład wy­cho­waw­czy i pra­cow­nia dla ubo­gich dziew­cząt ka­to­lic­kich z fi­lią w sa­mem mie­ście. Pięk­ny i do­bry za­kład; stwo­rzy­ło go chrze­ściań­skie mi­ło­sier­dzie i go­rą­ca mi­łość bliź­nie­go a wy­trwa­łe, ro­zum­ne kie­row­nic­two sa­mych ko­biet, od­da­nych Bogu i sie­ro­tom, roz­wi­ja go szczę­śli­wie i usu­wa prze­szko­dy, ja­kie wzrost „do­mus Ma­ryi” na­po­ty­ka. Jest obec­nie w głów­nym za­kła­dzie prze­szło 30 wy­cho­wa­nie a licz­ba ta za­pew­ne pod­nie­sie się z cza­sem.

Od­dziel­nie od tego znaj­du­je się przy ko­ście­le wiel­ka szko­ła męz­ka i żeń­ska, 4-kla­so­wa, li­czą­ca kil­ka­set uczniów i uczen­nic i roz­wi­ja­ją­ca się wciąż bar­dzo po­myśl­nie. Wresz­cie za­twier­dzo­ne świe­żo przez wła­dzę i za­kła­da­ją­ce się obec­nie ka­to­lic­kie to­wa­rzy­stwo do­bro­czyn­no­ści, sko­rzy­sta za­pew­ne z przy­słu­gu­ją­ce­go mu pra­wa za­kła­da­nia ochro­nek i in­nych do­bro­czyn­nych in­sty­tu­cyj, oraz skon­cen­tru­je i uor­ga­ni­zu­je po­moc dla bied­nych, któ­rzy do­tąd wy­łącz­nie pra­wie wspie­ra­ni byli przez du­cho­wień­stwo.

Wszyst­kie te in­sty­tu­cye na­le­żą wpraw­dzie do ca­łej pa­ra­fii ka­to­lic­kiej (skła­da­ją­cej się z czte­rech na­ro­do­wo­ści), ko­rzy­sta­ją z nich jed­nak i pod­trzy­mu­ją je pra­wie wy­łącz­nie po­la­cy. Fran­cu­zi, wło­si i niem­cy mają sto­wa­rzy­sze­nia fi­lan­tro­pij­ne na­ro­do­we, bądź bez­wy­zna­nio­we, bądź pro­te­stanc­kie. Dla po­la­ków to­wa­rzy­stwo do­bro­czyn­no­ści było już od­daw­na nie­zbęd­ną, krzy­czą­cą po­trze­bą. Sta­no­wią oni pra­wie po­ło­wę pa­ra­fian, a bo­daj czy nie wy­łącz­nie za­peł­nia­ją ko­ściół i ob­le­ga­ją kon­fe­sy­ona­ły. Cięż­ką też ma pra­cę za­cny, pe­łen po­świę­ce­nia i gor­li­wo­ści pro­boszcz pol­ski, ks. ka­no­nik Kli­ma­szew­ski, któ­re­mu do­po­ma­ga kil­ka ka­pła­nów pry­wat­nie miesz­ka­ją­cych w mie­ście po po­wro­cie z wy­gna­nia. Mię­dzy nie­mi znaj­du­je się słyn­ny przed laty ka­zno­dzie­ja ks. Jan Osta­po­wicz, dziś jesz­cze pono naj­świet­niej­sza może z ży­ją­cych zna­ko­mi­to­ści na­szej ko­ściel­nej wy­mo­wy, jak­kol­wiek wie­kiem i prze­ciw­no­ścia­mi zła­ma­ny przed cza­sem.

Ko­ściół ka­to­lic­ki uwa­ża­ny jest za naj­pięk­niej­szy bu­dy­nek w mie­ście, co wca­le jesz­cze nie zna­czy, żeby był pięk­ny. Zbu­do­wa­ny przed kil­ku­dzie­się­ciu laty z ofiar pa­ra­fian, – w nie­okre­ślo­nym sty­lu, ma­ją­cym pre­ten­syę do re­ne­san­su a mo­ty­wa za­czerp­nię­te ze wszyst­kich zna­nych i nie­zna­nych kie­run­ków ar­ty­stycz­nych, zbyt niz­ki, jak­by przy­gnie­cio­ny, zbyt wąz­ki i dłu­gi, z wie­żą ścię­tą na pół i ko­pu­łą przy­płasz­czo­ną, po­dob­ną do kar­czo­cha – robi wra­że­nie cze­goś nie­do­koń­czo­ne­go. We­wnątrz wy­kła­da­ny mar­mu­rem, po­waż­ny i gu­stow­nie ozdo­bio­ny, wy­glą­dał­by wca­le pięk­nie, gdy­by nie róż­no­ko­lo­ro­we, żół­to­czer­wo­no-zie­lo­ne szyb­ki w oknach, jak w ogro­do­wej al­ta­nie, szpe­cą­ce go okrop­nie. Oł­ta­rze, am­bo­na, po­są­gi z bia­łe­go mar­mu­ru, wszyst­ko z Włoch spro­wa­dzo­ne, utrzy­ma­ne w sty­lu od­ro­dze­nia, wca­le do­bre, a nie­któ­re szcze­gó­ły zu­peł­nie pięk­ne. Wiel­ki oł­tarz zwłasz­cza ma parę anioł­ków pod­trzy­mu­ją­cych men­sę tak ślicz­nych i peł­nych na­iw­ne­go wdzię­ku, jak­by się­ga­ły po­cząt­ków ci­nqu­ecen­to, któ­re­go wpły­wem prze­ję­ty być mu­siał rzeź­bią­cy je ar­ty­sta. Ob­raz w tym oł­ta­rzu jest bar­dzo pięk­ny; – jed­na z naj­szczę­śliw­szych kre­acyi szko­ły Over­bec­ka, peł­na wy­so­kie­go na­stro­ju i praw­dzi­wie nad­ziem­skie­go za­chwy­tu a a przed­sta­wia­ją­ca: Wnie­bo­wzię­cie.

O do­brą wer­stę – tu­taj to na­zy­wa­ją w po­bli­żu – na pla­cu ogrom­nym, jak całe mia­stecz­ko, nie­szcze­gól­nie za­peł­nio­nym kil­ko­ma skwe­ra­mi ze sto­ją­cym mię­dzy nie­mi wca­le nie­złym po­są­giem bron­zo­wym jed­ne­go z gu­ber­na­to­rów, ks. Wo­roń­co­wa, – wzno­si się so­bór, po­dob­ny zu­peł­nie do ni­skie­go ka­ta­fal­ku, z wy­so­ką, kil­ku­pię­tro­wą wie­żą, zwę­ża­ją­cą się wciąż u góry jak chiń­skie pa­go­dy. Jesz­cze parę cer­kwi, roz­sia­nych po krań­cach mia­sta tak, że się ich pra­wie nie spo­ty­ka, a bied­nych i brzyd­kich, uwień­czo­nych jak za­wsze in­dyj­skie­mi ce­bu­la­mi; dwie sy­na­go­gi cięż­kie, nie­zgrab­ne, w obec któ­rych przy­szły mi na myśl mi­mo­wo­li prze­pysz­ne, mau­ry­tań­skie, peł­ne lek­ko­ści i wdzię­ku świą­ty­nie ży­dow­skie w Bu­ka­resz­cie i w Pesz­cie; – ubo­gi ko­ścio­łek pro­te­stanc­ki na koń­cu mia­sta – oto i wszyst­kie domy Boże w Ode­ssie. Nig­dzie może nie ma ich sto­sun­ko­wo tak mało, a po­dob­no rzad­ko gdzie tak pu­ste.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: