- W empik go
Listy z podróży Antoniego Edwarda Odyńca. Tom 1-2: (z Warszawy do Rzymu). - ebook
Listy z podróży Antoniego Edwarda Odyńca. Tom 1-2: (z Warszawy do Rzymu). - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 855 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Antoniego Edwarda
Odyńca.
(z warszawy do rzymu).
Tom I
Warszawa.
Nakład Gebethnera i Wolffa.
1875.
Дозволено Цензурою
Варшава 18 Сентября 1874.
Druk J.Bergera,
Warszawa, ul. Daniłowiczowska" Nr 619.
PANI
Alexandrze z Chometomskich
BORKOWSKIEJ.
Pani byłaś pierwszą pobudką do ogłoszenia tych listów, w piśmie wydawanem przez Panią. Poświęcając je Pani w tem osobnóm wydaniu, chciałbym tylko połączyć Jej imię, z imionami tych najbliższych przyjaciół mojej młodości, do których je i o których pisałem; a razem złożyć Pani hołd wdzięczności za przyjaźń, która mi zachód dni moich osładza.
Z USZANOWANIEM I PRZYJAŹNIĄA.
E. Odyniec.
1875. Lutego 26.
WARSZAWA.LIST DO REDAKTORKI "KRONIKI RODZINNEJ".
Znałem za młodu światłego i uczonego człowieka, p… półkownika P., wychowańca niegdyś szkoły kadetów, kolegę i przyjaciela Niemcewicza, który całą swą młodość przepędził w wielkim świecie warszawskim, w najwyższych towarzyskich i literackich kołach. Lubił on i umiał z niepospolitym talentem i dowcipem opowiadać mnóstwo ciekawych i zabawnych anegdot o dworze Stanisława Augusta, i o ówczesnym społeczeństwie warszawskiem; ale zauważałem z wielkiem podziwieniem, że nie tylko unikał starannie wszelkich poważnych wspomnień o znakomitych wypadkach i ludziach, lecz nawet zapytywany o to odpowiadał zazwyczaj krótko, sucho i z widoczną niechęcią. Nie umiałem odgadnąć przyczyny, aż on mi sam dopiero, za bliższem poznaniem się na wsi, wytłómaczył ją mówiąc: "Wspomnienia są ostatnim skarbem i świętościami starości, tem droższe, im się dotyczą rzeczy i ludzi bliższych sercu naszemu. Poniewierać się niemi nie godzi. Gdy opowiadam rzeczy błaho i obce dla mnie, niniejsza o to, czy mnie kto słucha. Ale właśnie wtedy słuchają. Jedni dla tego, że im błahość najlepiej do smaku;, drudzy, że posłyszawszy jakąś anegdotę, mogą ją sami potom przed innymi powtarzać. Ale sprobuj mówić o sobie – poczujesz zaraz, że to nikogo nie obchodzi, lub że ci robią łaskę słuchając. Zacznij mówić dobrze o drugich – a bądź pewny, że znudzisz słuchaczy. Jeżeli zaś ci drudzy byli twoimi przyjaciółmi, towarzyszami twojej młodości, a potem, skutkiem cnót swych i zasług, stali się ludźmi sławnymi, i po śmierci, dla następnych pokoleń, są, już tylko jakby typami cnoty, zasługi i sławy: – o! wtedy, mój przyjacielu, milcz o nich przed drugimi jak ściana, jeśli się nie chcesz narazić na najdotkliwsze upokorzenie wewnętrzne, lub na najobraźliwsze posądzenie moralne. Jedni bowiem, aby ci odjąć co im się być zdaje zaletą, okrzykną cię natychmiast że się przechwalasz i kłamiesz; drugim naprawdę nie może się w głowie pomieścić, jakbym ja mógł naprzykład obiadować i śmiać się z Krasickim, grać w warcaby z Naruszewiczem albo w faraona z Trembeckim, pić wino i tańcować z Węgierskim, lub ze sławnymi dziś współuczniami moimi koleżeńskie figle wyprawiać. A cóż dopiero, gdyby z tych opowiadań moich można było wyciągnąć ten wniosek, • że mnie ci ludzie lubili, albo byli przyjaciółmi moimi! Dość już tego, abym dla młodych zwłaszcza słuchaczów, stał się przedmiotem zaocznych przynajmniej żartów, albo sarkastycznych przycinków, na które choćbym nie zważał, ale narażać się na nie nie lubię, i nie widzę żadnej potrzeby. " –
Wyznaję, że słysząc kiedyś te słowa, kładłem je, jak zwykle młodzi, na karb uprzedzeń i gderactwa siedmdziesięcioletniego już naówczas staruszka; a lubo sam starzejąc, przekonałem się nieraz (jak to także zwykle się zdarza), że staruszek miał słuszność: nie mniej przeto często żałuję, że go nie zdołałem nakłonić, aby to, co mi o tych i tym podobnych ludziach nieraz po całych godzinach na cztery oczy opowiadał, zostawił przynajmniej na piśmie dla tych, coby go z równem zajęciem i uczuciem czytali, jak ja opowiadającego słuchałem. "Jeżeli spotkasz takich – odpowiadał mi na to – to sam sobie powtarzaj albo pisz dla nich coś słyszał; ja ani już ich szukać, ani palców dla nich czernić nie będę". –
Gorzko nieraz wyrzucam sam sobie, żem tego w swoim czasie nie uczynił, nim słyszane szczegóły tak się w pamięci mojej pomąciły albo zatarły, że już pozostałych w niej nawet w żadną całość związać nie mogłem. Ale właśnie ta okoliczność dała mi poczuć żywiej brak, a oraz i przyczynę braku podobnych szczegółów w literaturze naszej; to jest brak wiadomości o osobistem i towarzyskiem życiu najsławniejszych pisarzy naszych z epok przeszłych, których spółcześni czy przez lenistwo, czy przez obawę sądów ludzkich, spisać nie chcieli; podczas kiedy we wszystkich literaturach innych, anegdotyczna historya autorów tak obszerne i ważne zajmuje miejsce, a dla ceniących ich dzieła, w obcych nawet krajach tak wiele ma zwykle powabu.
Jakoż utyskiwania na to stają się coraz powszechniejsze; i już przed laty ś… p. Michał Grabowski wzywał usilnie wszystkich literatów, ażeby, jeśli me chcą użyć ich sami, udzielali mu materyałów "do historyi anegdotycznej naszej literatury, to jest do obrazu nie samych tylko dzieł, lecz ogólnego życia naszego umysłowego, a więc koteryi literackich lub pojedynczych ludzi, którzy, w różnych czasach i w różnych miejscach, pomagali do ruchu literackiego, wpływali nań, lub tylko wystawieni nań byli". – On sam, na pierwszy początek, skreślił i przysłał mi kiedyś krótką autobiografią własną, aby mie do wywzajemnienia się zachęcić. Po zgonie jego, przed parą laty, podałem ją do druku właśnie przez ręce Pani; i gdy Pani, w nowem swem piśmie, otwierasz miejsce dla podobnych wspomnień, a wezwanie ś… p. Grabowskiego ponawiasz: starać się będę z mej strony, aby, o ile możności, zadość temu uczynić.
Tymczasem oddaję do rozporządzenia Pani listy moje z podróży niegdyś odbytej, pisane do dwóch moich przyjaciół: Juljana Korsaka i Ignacego Chodźki; które po zgonie ich obu do rąk moich wróciły, a których ogłoszenie jużem był niegdyś przedtem zapowiedział. List zaś niniejszy racz Pani umieścić, jako wstęp i przedmowę do nich.
A. E. Odyniec.
1 Grudnia 186" r. Warszawa.LISTY Z PODRÓŻY I DO JULJANA KORSAKA.
Brześć Litewski, 22 Kwietnia (4 Maja) 1829.
Zdziwisz się odbierając list odemnie z Brześcia. Ja sam dziwię się, że tu jestem. A jestem tylko przejazdem; a jadę do Petersburga! Wczoraj rano ani mi śniło się o tem. Czytałem sobie najspokojniej Sismondego "La Littérature du Midi", kiedy wszedł nasz kochany Eustacy (1), gość równie miły jak niespodziewany. "Zkąd? dokąd?" – masie rozumieć pierwsze zapytanie. – "Przyjechałem wczoraj z Berlina, a dziś do Petersburga wyjeżdżam!" – "Szczęśliwy! obaczysz się z Adamem. " – "A no! to siadaj ze mną! Jadę w interesie Xiążąt Radziwiłłów; mam powóz obszerny; zawiozę cię bez kosztu i odwiozę do Wilna. " –
–- (1) Eustachy Januszkiewicz.
Jak w "Jerozolimie Wyzwolonej" Eustacy Tassa na widok Armidy:
"Zachwycił zaraz ognia, jako chwyta
Płomienia słoma blizko położona;
tak na te słowa Eustacego naszego zapaliło mi się w głowie i w sercu, i tak się gracko uwinąłem z paszportem i innemi przyborami do drogi, że jużo dziesiątej wieczorem:
Zagrzmiała trąbka – jak echem grzmotu
Domy się trzęsą, od kół łoskotu;
Tętni most głucho – my pędzim śmiało,
Aż niebo w nurtach Wiślanych drżało.
Skrzypi żwir szosse – i mil dwadzieścia
Przemkły jak jedna – i piszę z Brześcia.
Jeśli zaś w Petersburgu odbiorę odpowiedź twą poste restante, to obiecuję ci zaraz z nad Newy zacząć uiszczać obietnicę, daną ci w obec Wisły na wyżynach Parchatki (w Puławach), pisania w listach do ciebie dyaryuszu wszelkiej mojej podróży, którą wiesz, że mi przepowiednia rokuje. Stefan (1) wierzy jej równie ze mną; Pan Joachim (2) śmieje się z niej i ze mnie; a ja ufam w nią więcej niż kiedy, widząc jak się podróż dzisiejsza niespodzianie złożyła. Ale będzie, jak będzie! – Tymczasem słyszę już dzwonek zamiast trąbki, i Eustacyusz woła aby kończyć. Bądź więc zdrów! pisz poste restante, a będziesz miał odpowiedź i dyaryusz. Czy ciekawy? – obaczymy.
–- (1) Witwicki.
(2) Lelewel.II. DO TEGÓŻ
St. Petersburg, 5 (17) Maja 1829.
Listu twojego poste restante nie ma; ale że jeszcze być nie mogł, a pewny jestem że będzie, zaczynam zatem swoje, nie czekając na niego.
Zaledwie d. 1 (13) Maja, (bośmy się zatrzymywali po drodze u matki Eustachego), o godz. 9 wieczorem stanęliśmy w grodzie Piotra, przed pałacem xięcia Wittgensteina, i pierwszą, osobą, którąśmy wchodząc na próg sieni spotkali, była sama Xiężna Stefania(1), schodząca właśnie ze wschodów, w całym blasku balowego stroju i wdzięków, mająca gdzieś jechać na wieczór. Jeżeli taką była Barbara Radziwiłłówna, to nie dziw, że się w niej królewic zakochał. – Na towarzysza mojego czekało już mieszkanie przygotowane dla niego w pałacu; ja, zabrawszy moje manatki, pojechałem do mieszkania Adama. Nie zastałem ani jego, ani pana Franciszka(2); ale poczciwy Nikifor uwierzył mi na słowo, że będę pożądanym gościem; otworzył drzwi i uczęstował herbatą. – Nie spodziewaj się abym ci opisywał wrażenia i uczucia moje; jeśli współ- – (1) Córka xięcia Dominika Radziwiłła, wydana za x. Wittgensteina, w którego dom wniosła wszystkie dobra nieordynackie Radziwiłłów nieświezkich.
(2) Malewskiego czujesz, to je sam odgadniesz; sentymentalizować nie będę,.
Przed tygodniem ubiegło właśnie pół pięta roku, jak go po raz ostatni, wraz z tobą, wyjeżdżającego z Wilna widziałem. Myśl, że go lada chwila wchodzącego obaczę, trzymała mnie w obudzeniu pomimo bezsennej nocy poprzedniej i znużenia podróży. Przejrzałem wszystkie sprzęty i sprzęciki; ale oprócz krzesiwka fabryki wileńskiej, które mu dałem na pamiątkę, na samym już z Wilna wyjeździe, nic znajomego dawniej nie znalazłem. Nakoniec, jak ów Dafnis w sielance, "przyległem" na łóżku jego, i "znużenia w śnie swobodnym zabyłem". – Obudziłem się pod pocałowaniami, i pierwszy widok, który oczy moje uderzył, był to jaskrawo-czerwonawy kolor hiszpańskiego płaszcza, w którym On stał pochylony nademną, odbijający blask świecy, którą Nikifor trzymał nad moją głową, dla pokazania, "kakoj to baryri" tak poufale rozgościł się w domu. – Adam wygląda prześlicznie; wesoły i ożywiony. Wzrok niegdyś posępny i mgła wy, błyszczy i promienieje jak brylant. Pan Franciszek też zdrów i wesół. – Słońce wschodziło, kiedyśmy po raz ostatni powiedzieli wzajem "dobranoc''; ja z dodatkiem cytacyi sonetu, za co Adam pogroził mi palcem. Wkrótce znowu obudził nas Oleś(1), do którego Adam słów parę przed położeniem się napisał, a Nikifor odniósł je wyszedłszy do miasta.
–- (1) Alexander Chodźko.
Na Olesiu znać także, że mu klimat północny nie szkodzi. – Po herbacie, pan Franciszek poszedł do bióra, my zaś zostaliśmy gawędząc i paląc cygaro. Notabene, Adam nie broni już go nam palić, jak dawniej, uznając przecież, żeśmy już nie "imberby".
Ale tu musze cofnąć się do Mińska, abyś zrozumiał co dalej nastąpi. Otoż w Mińsku spotkaliśmy się w traktyerni z jadącym także do Petersburga Włochem, hrabią Camillo Gritti, z Wenecyi, którego obroniwszy od niesprawiedliwego zdzierstwa gospodarza, zjednaliśmy przez to sobie bliższą jego znajomość i wdzięczność, tak, że pod względem rozpłat na stacyach i w oberżach, zdał się całkiem na naszą opiekę. W podróży, między innemi, opowiadał nam mnóstwo szczegółów o świetnem niegdyś przyjęciu i owacyach, które najznakomitsza młodzież w Medyolanie i Wenecyi wyprawiała dla podróżującej po Włoszech pani Maryi Szymanowskiej, tak na cześć jej talentu, jak wdzięków. Szczegóły te opowiadałem właśnie Adamowi, kiedy mu przyszła myśl pusta zmistyfikowania pani Szymanowskiej, której naprzód chciał mię przedstawić. Pisze więc i posyła przez Olesia kartkę, że przyjechał do Petersburga polecony mxi z Warszawy przez Waleryana Krasińskiego i przezemnie, Hiszpan, Don Alonzo Truchillo y Astorgas y Bubantes, który jest przyjacielem pana hr. Camillo Gritti, ma dla niej od niego ukłony, i przeto życzy ją poznać. Oleś miał zapowiedzieć, że go Adam przyprowadzi niezwłocznie; a była to już godzina jedenasta. Nie przewidzieliśmy, że p. Franciszek idąc do bióra, chociaż to wcale nie było po drodze, wstąpi jednakże do pani Szymanowskiej', niby dla powiedzenia o mojem przybyciu, a w rzeczy samej zapewne dla oddania przy tej zręczności dzień dobry pannie Helenie. Zamierzona wiec przez nas mistyfikacya chybiła swojego celu; ale natomiast pani Szymanowska postanowiła zażartować nawzajem, przyjmując mię jak rzeczywistego Hiszpana. Oleś, czy dał się wciągnąć do kompletu, czy, jak powiada, zatrzymany gwałtem przez panienki, na spotkanie nasze wyjść nie mógł; dosyć, żeśmy nie wiedzieli o niczem. Adam tymczasem, zawiązawszy mi sam chustkę, jak mówił, po europejsku, (bo ją dotąd po wileńsku nosiłem), dawał mi w drodze rozmaite przestrogi, i uczył jak mam z hiszpańska po francuzku wymawiać. Pani Szymanowska przyjęła nas z jak największą powagą; Adam też niemniej poważnie i seryo wydeklamował całe moje hiszpańskie nazwisko. Panienki tylko z Olesiem, powitawszy nas bardzo grzecznie zdaleka, szeptały i chychotały pod oknem. Zacząłem opowiadać o panu Gritti, i tyle różnych przytoczyłem szczegółów, że była chwila, w której pani S., jak sama potem wyznała, uwierzyła rzeczywiście w Hiszpana, a oznajmienie p. Franciszka wzięła za mistyfikacya z jego strony. Nie długo jednak to trwało; bo wnet przechodząc do Warszawy, zaczęła mię pytać o mnie samym, i z tak widoczną przesadą szerzyć się z pochwałami mojemi, że mie tem skonfundowała zupełnie. Na zapytanie więc: czy ani słowa nie nauczyłem się w Warszawie po polsku? odpowiedziałem przeproszeniem za żart, którego, ma się rozumieć, całą odpowiedzialność na Adama złożyłem. Pojmiesz więc łatwo ton nowego powitania i dalszej rozmowy. Panienki mówiły ze mną, jak z Hiszpanem. Panna Celina prześliczna; z oczu i z cery prawdziwie do Hiszpanki podobna. Panna Helena mniej' piękna, ale pełna życia, dobroci i wesołego dowcipu. Po kilkunastu minutach rozmowy, Oleś zaproponował panienkom zwykłą widać między niemi grę w piłkę, do której i ja się wkupiłem. Adam został w salonie z panią S. i z jej siostrą, panną Julią Wołowską, ociemniałą na wzroku, ale światłą i miłą osobą. My graliśmy w kaszką w drugim przyległym pokoju; lecz że piłka była nazbyt koźlista, a ktoś ją łowiąc niezbyt zgrabnie potrącił, (bo kto? nikt się nie przyznał), trafił się fatalny przypadek: to jest, że uderzyła w okno, i z brzękiem wybiwszy szybę, wyleciała precz na ulicę. Panna Helena uderzyła w dłonie; panna Celina zaszła się od śmiechu i rzuciła się na kanapę. Ale wtem zmieniła się scena. Pani S. na brzęk szyby wybiegła szybko z salonu, a obaczywszy co się stało, dalejże z powagą matczyną upominać skonfundowane panienki. Panna Celina porwała się z kanapy, i stała nieruchomie ze spuszczonemi oczyma; panna Helena oblała się rumieńcem. Wtenczas ja, pociągnąwszy Olesia za rękę, przykląkłem razem z nim i zawołałem: "Pozwól nam pani za te panie odklęczeć!" – Przybrana surowość matki pierzchnęła przed wesołym uśmiechem, a uśmiech ten był hasłem dla obu panienek, że znowu śmiejąc się głośno, jedna rzuciła się na szyję matce, druga ręce jej całowała.
Z kolei i my, jako współwinowąjcy, przystąpiliśmy też do przeprosin, i pomimo instygowania na nas stojącego w progu Adama, anmestya była powszechną, a macierzyński uścisk pani Szymanowskiej, przyłożył jakby pieczęć do tej szczególnej pierwszej znajomości, po której jesteśmy już dzisiaj, jakbyśmy się od dziesięciu lat znali.
Drugą, po pani Szymanowskiej osobą, z którą Adam chciał mię zaraz zapoznać, i tegoż dnia po południu zapoznał, jest pan Józef Oleszkiewicz, malarz. Widzę ze wszystkiego, że ten człowiek ma wielki wpływ na Adama, który opowiadał mi o nim mnóstwo szczegółów, na pozór żartobliwie, jako o oryginale, ale z tych samych opowiadań widać, jak go głęboko szanuje i kocha, i jak pewny jest uczuć wzajemnych. Owóż streszczając to, co o nim słyszałem: pan Józef Oleszkiewicz, znakomity artysta, rodem z prowincyi naszej, od wielu lat stale w Petersburgu osiadły, jest najenotliwszy, najbogobojniejszy człowiek, i jak go tu nazywają "Mistyk", to jest, wierzący nie tylko w dogmata, ale w żywą zawsze i wszędzie obecność Boga; w Jego wolę i rozrządzenie we wszystkiem; w ciągle i nad wszystkimi czuwającą Opatrzność, i nakoniec w tajemniczy świat ducha, przeważnie choć niewidomie wpływający na ludzi. Ustawiczne przytem czytanie Biblii nadaje myślom i wyobraźni jego swedenborgiczny, jak mówi Adam, nastrój i kierunek, tak, że nawet jak Swedenborg przewiduje niekiedy przyszłość i wiele rzeczy trafnie przepowiedział. W przepowiednie się jednak nie wdaje, i owszem pod tym względem jest niezmiernie ostrożnym. Najwydatniejszą atoli cechą jego jest miłość, w najrozległejszem tego wyrazu znaczeniu, ogarniająca nie tylko wszystkich bez wyjątku bliźnich, ale wszystkie żyjące stworzenia, a nawet i świat roślinny. Nad tem uczuciem dla całego stworzenia, góruje w nim tylko cześć i uwielbienie dla Stworzyciela i Zbawcy, i żarliwość o chwałę, Jego. Uczuć tych i łatwowiernej jego dobroci nadużywają czasem niektórzy; ale on sam nie tylko tego nie widzi i nie przypuszcza, ale owszem oburza się na tych, którzy tak sądzą i chcieliby go o tem przekonać; posądzenie albowiem, i w ogólności sąd o bliźnich na złe, w oczach jego największym jest grzechem. Natem to tle mianowicie, Adam opowiada o nim mnóstwo pociesznych, a jednak wzruszających szczegółów, które szanować i kochać go każą. Muszę… ci powtórzyć niektóre, abyś podług nich sam sobie dalsze o nim wyobrażenie utworzył.
Jeden z hulaków i utracyuszów, przez pół filozof i literat, p. B., nasz ziomek, znający najdotkliwszą strunę serca Oleszkiewicza, to jest, troskliwość jego o cześć Pana Boga, wpadł raz do niego wyrzekając i bluźniąc na Opatrzność, która nie dozwala mu nigdzie dostać 300 rubli assygnacyjnych, choć tak mu są w tej chwili potrzebne, że bez nich w łeb sobie strzeli. Nie ma człowieka w Petersburgu, któryby znając pana B., nie poznał się na tak wyraźnej komedyi; ale dobroduszny Oleszkiewicz wziął rzecz na seryo, i wierząc w prostocie serca, że mu się udało nakoniec skruszyć upomnieniami swojemi zrozpaczonego niby bluźniercę; dla tem lepszego utrwalenia ich skutku, dobył z kantorka żądane 300 rubli, ostatnie może które sam posiadał, (bo zwykle wszystko, co zapracuje, rozdaje proszącym o wsparcie), i oddając je panu B. rzekł: "Widzisz, jak nierozsądnie bluźnisz na Opatrzność. Ja mam właśnie zbywającą tę summę, i Opatrzność przywiodła cię do mnie. Weź więc, a daj mi słowo uczciwe, że już więcej tym sposobem nie zgrzeszysz. Oddasz, jak będziesz mógł; czy mnie samemu, czy, kiedy ja umrę, komuś równie potrzebującemu, jak sam jesteś w tej chwili. " – Adam, opowiadając to dodawał, że pan B., pomimo swego cynizmu, lubo wziął pieniądze, i ma się rozumieć nie oddał, tak przecież był przejęty i upokorzony dobrą wiarą Oleszkiewicza, że o nim odtąd z największą tylko życzliwością i uszanowaniem wspominał.
Drugie zdarzenie, podobnego nieco rodzaju, przypomina fakt z życia ś. Jana Kantego. Razu jednego wieczorem, Oleszkiewicz napastowany został przez złoczyńcę, który mu wyrwał z rąk pugilares, podczas gdy go pod latarnią przeglądał; ale że był silniejszy od niego, nie tylko że mu zdobycz odebrał, ale ujętego mocno za ręce zmusił do błagania o miłosierdzie, aby go nie oddawał w ręce sprawiedliwości. Naówczas Oleszkiewicz, zaprowadziwszy go do pierwszej bramy, w której paliła się lampa, otworzył przed nim naprzód swój pugilares, dla pokazania, że w nim zgoła nie było pieniędzy; następnie zaś, przypuszczając, że go ostatnia chyba nędza do podobnej zbrodni zmusiła, dobył z innej kieszeni kilkanaście rubli, i dał mu je pod przysięgą" że nadal złodziejskiego rzemiosła zaniecha. Skruszony łotr padł przed nim na kolana, i prosił o powiedzenie nazwiska, a w parę lat potom, stawił się sam u niego, jako sługa w sklepie kupieckim, i oddał mu wzięte pieniądze.
Ale nie skończyłbym dzisiaj, gdybym ci chciał opisywać różne inne podobne anegdoty, które o nim od – Adama słyszałem. Me moge wszakże pominąć jeszcze jednej, w której Adam sam był aktorem; że zaś ta łączy się ściśle z niemniej szczególną miłością Oleszkiewicza dla zwierząt, muszę jeszcze i na tym punkcie kilka słów o nim powiedzieć. Wszystko co żyje, jako obdarzone życiem przez Boga, ma już dlań pewien charakter świętości; ztąd nie tylko żadnego nigdy mięsa nie jada, przypisując właśnie jedzeniu jego wszystkie zwierzęce popędy i namiętności w ludziach, i… z nich, jako kara krwiożerstwa, wynikające między nimi wojny; ale i najdokuczliwsze nawet żyjątka znajdują, w nim opiekuna i obrońcę. Tak np. zabijanie lub trucie niuch, Oleszkiewicz uważa za grzech, z egoizmu tylko naszego wynikający; sam zaś broni się od nich następującym sposobem. Codzień rano namacza w piwie kilkanaście arkuszy grubej bibuły i rozwiesza ją w kącie na poręczach krzeseł. Jakoż muchy, napiwszy się piwa, siedzą potem wpół senne dzień cały na suficie albo po ścianach, nie naprzykrzając się nikomu, ani pstrząc nawet rozwieszonych obrazów. Ale jakkolwiek Oleszkiewicz wszystkie bez wyjątku żyjące istoty równą troskliwością ogarnia, najpierwszym wszakże przedmiotem upodobania jego są – koty. Dom jego napełniony jest niemi; chodzą, i łażą wszędzie, gdzie im się podoba, a żywność ich dzienna kosztuje go bez porównania więcey, niż jego własna. Prócz tego jest osobny pokoik, zwany "infirmeryą, " gdzie pod osobnym dozorem starej Fiokły, rodzą się i hodują młode, a, pielęgnują się chore. Skoro jednak młode dorosną, Oleszkiewicz rozdaje je każdemu kto zechce, dając przytem, jak powiada, w posagu, po samcu 5, a po samicy 10 rubli assygnacyjnych, na dzieci; za co nawzajem biorący obowiązują się… pod sumieniem, żywić je i utrzymywać starannie, i muszą mu dać swój adres, aby od czasu do czasu mógł się przekonać naocznie, czy zobowiązania biorą swój skutek. – Jednego tedy razu Adam, śród największego upału, spotkał go na jednej z oddaleńszych ulic, chodzącego od domu do domu z kartką w ręku, i czytającego numera nad bramami. Zapytany co tu robi, odpowiedział, że szuka numeru, wskazanego mu na tej ulicy, lecz którego znaleźć nie może; kiedy zaś opowiedział dalej, że adres ten dał mu jeden z tych, co wzięli u niego kociątko i posag po niem: Adam śmiejąc się, zaczął mu dowodzić, że ten co je wziął, dał mu umyślnie numer fałszywy, a utopiwszy kota, posag tylko sobie zatrzymał. Posądzenie to tak obruszyło Oleszkiewicza, że przypisując tylko sobie samemu omyłkę w zapisaniu numeru, bez pożegnania nawet rozstał się z Adamem, i za obaczeniem się znowu, nie pierwej przestał go gderać o brak miłości bliźniego, aż ten, dla świętego pokoju, posądzenie swoje odwołał.
Otóż do tego zacnego człowieka zaprowadził mię Adam. Jest on wysokiego wzrostu, dziwnie słodkiej, spokojnej i szlachetnej twarzy. Przyjął mię jak można najuprzejmiej; kiedy zaś mu powiedziałem, że wiele o nim słyszałem od Adama: "A, a! – zawołał z uśmiechem – to pewnie opowiadał dziwosy. On to zawsze ze mnie podedrwiwa. Ale to nic nie szkodzi! Ja wiem, że on mnie kocha, bo on wie, że ja go kocham. " – I kiedy Adam odpowiedział na to, że na nich właśnie sprawdza się przysłowie: że kto się kocha, ten się kłóci; Oleszkiewicz, machając ręką i kiwając głową, rzekł zawsze z uśmiechem: "Nic to nie szkodzi! Ty myślisz teraz, że ty strasznie rozumny, i że me ma światła nad rozum. Ale to nic nie szkodzi! Jak Pan Bóg chce, tak bedzie. "' – I obracając się ku mnie, dodał: "On broni się przeciw duchowi, jak Jakób; ale to nic nie pomoże. Jest on naczyniem wybranem, i prędzej później Łaska go napełni, i przez niego spłynie na drugich. " –
Adam śmiejąc się odpowiedział na to, cytując z baśni ludowej, co w niej, niesiony w zawiązanym worze, woła, jak wiesz, ciągle po drodze, aby kogoś z przechodniów do zajęcia miejsca swego pokusić: "Ani czytać, ani pisać (nie umiem), a na urząd mię wiozą!" – Oleszkiewicz zaśmiał się także; ale po kilku chwilach dalszej w tymże tonie rozmowy, zwrócił się do mnie, i wpół z uśmiechem, wpół z żywością rzekł: "Zróbże tu co z ludźmi? Szczepisz w dąb, nie przyjmuje; szczepisz w kapustę, rozłazi się. " – W ogólności sposób jego wyrażania się jest dosadny i figuryczny.
Dalszą rozmowę naprowadziłem na sąd o ludziach; gdyż teorya bezwarunkowego wyrzeczenia się wszelkiego sądu jednych o drugich, wyznaję, iż mi się i niepojętą, i dziką, zdawała. Ale Oleszkiewicz rozróżnia wrażenia od sądu, a cóż dopiero od wyrokowania o drugich; a tak pięknie, tak głęboko, a przytem tak wymownie rozwinął teoryą, chrześcijańskiej miłości bliźniego, iż poczułem najdoskonalej, że wszystkie nasze sądy o drugich pochodzą, tylko raczej z braku miłości dla nich, niż ze zbytku zamiłowania prawdy, jak to sami sędziowie zwykle ogłaszają,. Bo rzeczywiście, póki kogo kochamy, wad w nim albo zgoła nie widzim, albo widząc nie czujem; a nawet im więcej sami moglibyśmy boleć nad niemi, tem mniej pewno głosilibyśmy o nich. – Wyszedłem wzruszony i zbudowany, jak rzadko z którego kazania; a teorya miłości, którą słyszałem, sama przez się zastosowała się w sercu do mistrza (1).
–- (1) Oleszkiewicz umarł w jesieni 1830 r. Wiadomość, że jest umierający, doszła Mickiewicza w Genewie w liście pana Franciszka M. – Nie byłem w domu kiedy list ten odebrał. Za powrotem znalazłem go dziwnie zmienionym i z zaczerwienionemi oczyma. Na zapytanie, co mu jest? widocznem było, że odpowiedzieć nie może, aby znów w sobie nie obudzić wzruszenia. Domyśliłem się jakiegoś nieszczęścia i zląkłem się o najbliższych. Wtenczas on powstał szybko z kanapy, i idąc niby zapalić fajkę u komina, w przechodzie wziął mię za rękę, i jak przez gwałt wymówił tylko: "Oleszkiewicz, " – poczem wyszedł do drugiego pokoju. Wieczorem dopiero dał mi doIII. DO TEGOŻ.
St. Petersburg 9 (21) Maja 1829.
Wczoraj Adam zawiózł mię do poety Kozłowa (1), któremu, jak wiesz, dedykował swojego "Farysa". Trzech, których nadewszystko pragnąłbym poznać: Puszkina, Żukowskiego i xięcia Wiaziemskiego, w tej chwili na nieszczęście nie ma w Petersburgu. Wszyscy oni należą do najbliższych przyjaciół Adama, którym on też serdeczną, wzajemnością odpłaca.
W listach jego do mnie czytałeś wiele szczegółów o spotykającej go tu ogólnie uprzejmości i życzliwości; ale on sam nie pisał nigdy o swoich literackich tryumfach, o których tutaj dopiero dowiaduję się od drugich.
–- przeczytania ów list, ale mowy o nim nie było. Nazajutrz obudził mię wcześniej niż zwykle, mówiąc abym się śpieszył z ubraniem i razem z nim szedł do kościoła. Jakoż trafiliśmy w sam czas na mszę, którą był wczoraj na intencyą chorego zamówił. – Odtąd już ani razu nie wspomniał o Oleszkiewiczu, jak zwykł był dawniej, w żartobliwy sposób; a mówiąc o nim, mówił już tylko zawsze jako o najcnotliwszym i najświatobliwszym jakiego znał, człowieku. Pamięć jego miała największy wpływ na przyszły religijny kierunek myśli i uczuć poety. Brat Piotr, ratujący od ostatecznego upadku rozumową pychę bluźniercy, jest to uosobienie idei i wpływu Oleszkiewicza.
(P. A.)
(1) Jan Kozłow przełożył między innemi "Sonety Krymskie" Mickiewicza na język rossyjski; + 1838.
Oprócz sławy z dzieł pisanych, z których, jak wiesz, wyjątki tłómaczyli wszyscy najznakomitsi poeci tutejsi, improwizacye jego, których miał kilka tu i w Moskwie, choć były tylko prozą i to po francuzku, wzbudziły podziw i zapał słuchaczy. Ach! bo pamiętasz jego improwizacye w Wilnie! Pamiętasz to prawdziwe przemienienie twarzy; ten blask oczu, ten głos przenikający, że cię aż strach ogarnia, jakby duch przez niego przemawiał! Wiersz, rym, forma, nic tu nie znaczą. Mówiącym z natchnienia ducha, dany był dar wszystkich języków, a raczej ten tajemniczy język, który każdy człowiek zrozumie. Przy jednej z tych improwizacji w Moskwie, Puszkin, na cześć którego dany był ów wieczór, porwał się z miejsca, a zagarniając w górę włosy i prawie biegając po sali, wołał: Quel genie! quel feu sacre! que suis-je auprés de lui? – i rzuciwszy się na szyję, Adama, ściskał go i całował jak brata. Wiem to od naocznego świadka, i wieczór ten był początkiem wzajemnej między nimi przyjaźni (1). Niedawno, kiedy już Adam otrzymał paszport za granicę, literaci tutejsi wyprawili dlań pożegnalną ucztę, na której ofiarowali mu puhar srebrny, bardzo pięknej roboty, wyzłacany wewnątrz, z wyrytemi imionami ich wszystkich, tudzież Moskiewskich kolegów, którzy choć nieobecni, należeli – (1) W późniejszych już latach Puszkin, kiedy mu przyjaciele zarzucali obojętność i brak ciekawości, iż nie chce zwiedzić zagranicznych krajów, odpowiedział: "Piękności do składki. Adam podziękował im przecudną, jak mówią, improwizacyą, także prozą w języku francuzkim, która wszystkich, i w końcu jego samego, do rzewnych łez poruszyła. Piliśmy z tego puharu przy obiedzie, którym kochany pan Franciszek uraczył u siebie w domu kilkunastu bliższych przyjaciół i wspólnych naszych kolegów. Nie mogliśmy uprosić Adama, aby improwizował; ale za to tak był ożywiony w rozmowie; że ani spostrzegł, jak zamiast piwa, wypił całą szklankę madery, i dopiero gdy już nalewał drugą, przestroga pana Franciszka: "Czy to nie będzie za, wiele?" zwróciła jego uwagę i wykryta poprzednią omyłkę. To dało powód do śmiechu i żartów, i do nieskończonych anegdot o czcicielach Bachusa za dawnych czasów u nas, przyczem Adam w opowiadaniu prym trzymał. Nie widziałem w nim przedtem nigdy takiej wesołości, ani takiego daru opowiadania.
Ale wracając do Kozłowa. Jest on oddawna już ociemniały, a sławny w literaturze rossyjskiej z pięknego poematu p… t. "Czernieć" (Mnich), z wielu udatnych poezyi lirycznych i przekładów z Lorda Byrona, którego jest najzapaleńszym czcicielem. To też, gdy mu Adam powiedział, że ja też nieco po angielsku rozumiem i tłomaczyłem kilka urywków z jego ulubio- – natury potrafię wyobrazić sobie piękniej nawet, niż są w istocie; pojechałbym chyba dla poznania wielkich ludzi; ale znam Mickiewicza, i wiem, że większego nadeń nie znajdę. " – Słowa te mam powtórzone sobie przez tego, który je słyszał z ust samego Puszkina. (P. A.)
nego poety, zapalił się jak proch i zaczął z największem uczuciem, ale bez żadnej przesady, deklamować na pamięć naprzód oryginał, a potem swoje tłómaczenie początku "Narzeczonej z Abydos, " które mi się bardzo podobało. Ale podobały mi się w nim najwięcej: uprzejmość, szczerość, prostota, nadewszystko zaś egzaltowane przywiązanie i prawie cześć dla Adama. Nie moge ci powtórzyć wszystkiego, co mówił o nim; ale mówił tak poetycko, z takiem wzruszeniem i zapałem, że nie mogłem się wstrzymać od łez; a i on sam szlochał jak dziecko, uściskając mię wzajem. Adam stał na uboczu i milczał, ale widziałem, że był poruszony.
Ależ bo Kozłów nie prawił komplementów! Mówił co czuł głęboko, a wszystko co powiedział, to prawda. " Vous nous l'avez donné fort, et nous vous le rendons puisannt" wyraził się między innemi. I tak jest najrzeczywiściej. Jak w jego oczach i twarzy, tak i w jego rozmowie, jest całkiem co innego, niż było. We wszystkiem dawniej był nastrój głównie uczuciowy, który cię urzekał i pociągał ku niemu, ale sam na ciebie nie wpływał. Był on jak xiężyc omglony, a teraz, rzecby można, promienieje jak słońce. Teraz, kiedy co ważniejszego mówi, to jakby światło biło z tych słów jego, tak się od nich widomie w myślach twoich rozwidnia. A przytem ma widocznie ducha wieszczego, który wprawdzie i przedtem nieraz już się w nim w wielu razach objawiał. Sam mi powiadał, że wygrał parę tysięcy rubli assygnacyjnych w zakłady od różnych osób, które z nim różniły się w zdaniu, co do mających nastąpić wypadków, podczas byłej kampanii tureckiej, i miały wszelką racyonalność za sobą; on zaś polegał tylko na wewnętrznem poczuciu. W tych czasach zajęty był pisaniem osobliwszego dzieła, p… t. "Historya Przyszłości. " Pisze je zaś po francuzku i ma już napisanych przeszło 30 arkuszy. Przejrzałem je tylko przelotem, a on sam odczytał mi niektóre patetyczne ustępy, to jest mowy na wzór Liwiusza. Ale to przecudowną rzecz, powiadam tobie! i jeżeli dokończy jak zaczął, będzie to może kiedyś "DonKiszot" swojego czasu. Bo jak Cerwantes w tym swoim romansie przedstawił, w sposób komiczny, skutki rozbuja tej uczuciowości i wyobraźni wieków przeszłych; tak Adam, w poważnym tonie historyi, chce przedstawić przewidywane skutki materyalnego egoizmu i egoistycznego racyonalizmu, którym świat obecny hołduje. Ale Cerwantes skupiał to wszystko w jednej osobie swego bohatera; Adam zaś chce okazać w losach całych narodów, zestawiając obok siebie: najwyższy szczyt cywilizacyi materyalnej i najniższy upadek uczucia, ducha i wiary – notabene, tylko w mężczyznach. Kobiety albowiem, jakkolwiek emancypowane już całkiem i porównane we wszystkich prawach z mężczyznami, nie mogą jeszcze się pozbyć owych "starych przesądów, " i stanowiąc "Izbę niższą" w obradach sejmowych, stanowią też jedyną opozycyą i tamę przeciw absolutnemu panowaniu tego, co Izba wyższa, to jest męzka, zowie "czystym rozumem", potępiając wszelkie uczucie.
Opowiadanie zaczyna się od r. 2, 000 i ma obejmować dwa wieki. Po ogólnym poglądzie na ówczesny stan świata, a mianowicie Europy, następuje opis jej przygotowań i narad sejmowych, w obec grożącej napaści Chińczyków, która wkońcu przychodzi do skutku. Bitwa stoczona przez same kobiety i nieco dwudziestoletnich młodzieńców, pod wodzą bohaterki z nad Wisły, kończy okres już napisany. Cała zaś ta historya, jak mi mówił Adam, kończyć się ma na wejściu ziemi w stosunki z planetami, a to za pomocą balonów, które naówczas tak mają żeglować po powietrzu, jak dziś okręty po morzu; cała zaś ziemia ina być pokryta siecią kolei żelaznych, które, jak wiesz, budują już w Ameryce i zaczynają na próbę budować w Anglii, a którym Adam ogromną przepowiada przyszłość, twierdząc, że postać świata przemienia. A cóż dopiero mówić o cudach przemysłu, wynalazkach i odkryciach, które już są opisane w Poglądzie! Jest to świat z Tysiąca Nocy i Jednej; a wszystko tak poetyckie, tak cudowne, a przytem tak na pozór prawdopodobne, że i pragniesz, żeby tak było, i wierzysz, że tak być może. Boję się dotykać szczegółów, bo czuję, iżbym dzisiaj nie skończył. Ale jak nie powiedzieć choć słówka o całych flotach skrzydlatych balonów, latających w powietrzu, jak żórawie lub gęsi? O całych miastach domów i sklepów, budowanych z żelaza na kołach, a pędzących po kolejach żelaznych, ze wszech stron lądu, na wielki jarmark pod Lizboną, dokąd znowu ocean, w olbrzymich okrętach, przynosi płody innych części świata? Jak nie wspomnieć o Archimedesowych zwierciadłach, ustawionych na ogromnych przestrzeniach w ten sposób, że ogniste litery, odbite w pierwszem, w oka mgnieniu odbijają, w ostatniem? O teleskopach, przez które z balonu można całą ziemię obejrzeć, a z ziemi widzieć, co się dzieje na jej satellitach? O akustycznych przyrządach, za pomocą których, siedząc spokojnie przy kominku w hotelach, można słuchać dawanych w mieście koncertów, lub wykładów lekcyi publicznych? i t… d. A wszystko to opisano tak prosto, tak naturalnie, jakby w tem nic nadzwyczajnego nie było. I Adam też na seryo utrzymuje, że to wszystko być kiedyś może i musi. A i czemuż byćby nie miało? Wieszcz a prorok to jedno; a on jest wieszcz nad wieszcze! Ale dość, dość już o nim! bo i musimy iść zaraz na wieczór, gdzie panna Celina ma śpiewać; i muszę ci jeszcze koniecznie opowiedzieć pocieszną anegdotę, która nas dzisiaj rano do łez rozśmieszyła.
Spaliśmy jeszcze w najlepsze, kiedy nas obudziło głośne "Salve Domine!" wyrzeczone nad łóżkiem mojem, a raczej nad kanapą, gdzie sypiam. Był to nasz sławny poeta, Wincenty z Ciechanowca Hrabia Kiszka Zgierski, Ex libera parte (1 ), w szerokim, gra- – (1) Słynny w swoim czasie z pretensyjności i bezsensowności autor wielu dramatów i tragedyi wierszem i prozą, wydawanych przezeń bardzo ozdobnie, i na których tak się podpisywał. Był naprzód sekretarzem konsystorza rzymskokatolickiego w Wilnie, a następnie urzędnikiem w ministeryum skarbu. Umarł po roku 1836.
natowym, hiszpańskim płaszczu, z karmazynową, axamitną, podszewką, ze złotym sznurem i kutasami złotemi, w kapeluszu nademną, stojący. Wiesz, że pomimo alluzyi w "Strachach, " której on zresztą, wcale nie stosował do siebie, w dobrych z nim w Wilnie byliśmy stosunkach. Adama też tu czasem odwiedzał; a teraz przyszedł obaczyć się ze mną. Rozmowa, z przedmiotu na przedmiot, zeszła wkrótce do poezyi. Zapytałem, czy nie napisał jakiego nowego dramatu? Odpowiedział, że jest zajęty przygotowaniami do wydawania handlowego dziennika, we czterech językach, a dla rozrywki pisze tylko same akrostychy. "Ale czemu to nasz pan Adam nie obdarzy nas jakim dramatem?" dodał, zwracając się do Adama. – "Gdzie rai tam do dramatu!" – odpowiedział śmiejąc się Adam. "Łatwiej to panu, co masz już tyle doświadczenia i wprawy. " – Komplement ten, chociaż wymówiony wpół żartem, tak widocznie ujął naszego gościa, że porwawszy się z krzesła, na którem siedział przy mnie, przesiadł się na stojące przy łóżku Adama, i biorąc go za rękę, rzekł z największą dobrodusznością: "Nie trzeba rozpaczać, nie trzeba; przyjdzie i to, przyjdzie i to!" – Śmiech głośny pana Franciszka, który z drugiego pokoju słyszał i widział wszystko przez drzwi otwarte, przerwał dalsze słowa zachęty, i jakby mistrzowskiego ośmielania, które w ich tonie wyraźnie czuć się dawało. Adam bardzo pokornie dziękował mu za to, co on też wziął za dobrą monetę. Nakoniec, na prośbę moję, aby nam przedeklamował jaki nowy akrostych, powstał z krzesła, i zawsze w płaszczu, z kapeluszem w ręku, stanąwszy na środku pokoju, rzekł bardzo poważnym tonem: "Wyobrażam sobie, że miałem kochankę, i że ta kochanka umarła; a imię jej było Adela. Wyobrażam sobie, że jestem natem polu, gdzie ją, pochowano, i mówie. " Tu zaczął deklamować z największym entuzyazmem, zatrzymując się za każdym wierszem i potrząsając w takt kapeluszem. Pamiętaj tylko, że każde ó kreskowane pisze i wymawia jak o otwarte; i oto masz ten wzorowy akrostych, który nam po trzy razy na żądanie nasze powtórzył, i któregośmy oba, na wielką jego pociechę, nauczyli się i po kolei wyrecytowali przed nim napamięć:
"Adelę błonie to pieści
Dobroczynne bóstwo cnoty.
Echo wod z wiatrem szeleści,
Losów jej wróżąc ciąg złoty.
Adelę błonie to pieści. '' –
Żeby ci nie mącić wrażenia tak rzewnego trenu, kończę na dzisiaj – i bądź zdrów.IX. DO JULJANA KORSAKA.
Teczen, 8 Sierpnia 1829 r.
Gdybym miał czas i wenę po temu, w "języku bogów" chyba mógłbym się kusić o zdanie ci sprawy z wrażeń, jakie świeżo jeszcze tchną we mnie, po dwudniowem zwiedzaniu Szwajcaryi Saskiej – istnej oazy skał i dzikiej natury, sród pól tak po niemiecku uprawnych, że żaden polny kwiatek nie ma gdzie sam dla siebie wyrosnąć. Ale chcieć opisywać to prozą, byłoby prawie to samo, co zasypywać piaskiem malowidło, albo opowiadać muzykę. A czuję w sobie jakby jedno i drugie: malownicze obrazy nagich skał, gór skalistych i lesistych wąwozów, a muzykę szumu drzew, strumieni i kaskad, która te skały i wąwozy ożywia. Ale przeczytaj te parę strof z pierwszej pieśni "Pani Jeziora" Walter-Skotta, w których jego bohater, zajeździwszy konia, drapie się pieszo przez jakiś tam wąwóz, nim się spotkał z Nimfą jeziora: a pewnie lepiej wyobrazisz sam sobie to właśnie, co ja widziałem, niż gdybym ci jak najtopograficzniej opisał i nazwał po imieniu wszystkie te bergi, sztejny i grundy, których zwiedzenie, widoki i przejścia, stanowią treść podróży po Szwajcaryi Saskiej. Nie ma w niej wprawdzie jezior – a i nimf, niestety, nie było;
ale choćbym i spotkał jaką, to kto wie, czy nawetbym dla niej wzrok i myśl od nieczułych głazów oderwał. Ze wszystkich ziemskich wrażeń i uczuć, te, które w nas odudza widok piękności natury, bodaj czy nie są najduchowniejsze, a więc tem samem i wyższe od wszystkich:
Piękność, urok dla oka; muzyka, dla ucha;
Poezya, dla serca; – natura, dla ducha.