- W empik go
Listy z podróży po Włoszech - ebook
Listy z podróży po Włoszech - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 319 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Konstantego Gaszyńskiego
Lipsk
W księgarni Leopolda Michelsena
1853
Listy niniejsze, pisane z Włoch do jednego z moich przyjaciół krakowskich, drukowane były kolejno w Dzienniku Czas. Przejrzane na nowo, uzupełnione – i pomnożone kilkoma niewydanemi dotąd Listami, – wychodzą dziś na świat już nie w oderwanych ogniwach numerów Gazety – lecz w jednym ciągu stanowiącym całkowity obraz objęty ramami tego tomiku.
Pejzaże, rysy charakterów i szkice obyczajowe włoskiego życia, – a nawet historyczne wspomnienia przeszłości obudzone widokiem miejsc które uświęciły, – tworzą niejako podrzędni} część tej pracy. Głównym tu przedmiotem są studia archeologiczne i artystyczne nad pomnikami starożytności, nad arcydziełami Rzeźbiarstwa i Malarstwa.
Nie chęć rozrywki ciągnęła mnie i powiodła do Włoch, ale gorące zamiłowanie w Sztukach pięknych; – im więc poświęciłem najdłuższe chwile, najpilniejsze i najprzyjaźniejsze wejrzenia!
Z tej przyczyny, przewiduję z łatwością, że większa połowa tych Listów będzie nie smaczną i nudną dla każdego czytelnika któremu Sztuka jest rzeczą obojętną – i który wolałby może napotkać, nieco mniej stron – nic o obrazach Rafaela i posągach Michała Anioła Buonarottego, a więcej o scenach karnawału rzymskiego i tańcach neapolitańskich; – a zamiast opisu Panteonu lub odkopanej Pompei, znaleść legendę o jakimś średniowiecznym Condotiere, lub opowiadanie napadu rozbójników w Apenińskim wąwozie!
Dla pocieszenia tego zawiedzionego czytelnika szukającego w każdej książce nie nauki i pożytku, ale wzruszeń i zabawy, – pospieszam z zawiadomieniem, że owi dawni Bryganci włoscy z czarną brodą i arsenałem fuzyj i sztyletów, znani nam z Melodramatów i Romansów – bardzo dzisiaj zaczynają być rzadcy na półwyspie italskim. Zmienili oni niebezpieczny swój zawód, na równie korzystne rzemiosła – i zamiast rabować po pustych gościńcach, – osiedli w miastach, są oberżystami, kupcami, tragarzami, urzędnikami komór celnych, i t… d., i obdzierają podróżnych tak jak dawniej – tylko że już teraz legalnie, bez obawy karabinierów i żandarmów.
Dnia 30 Grudnia 1852 roku.
GENUA. – PIZA. –
FLORENCYA. – RZYM. –
NEAPOL. – SIENNA. – TURYN.LIST I
TĘSKNOTA DO WŁOCH – ZISZCZONE MARZENIA – PRZEPRAWA PRZEZ GÓRĘ Ś. GOTHARDA – GENUA – WIDOK MIASTA – ULICA PAŁACÓW – GALERYE OBRAZÓW – PORTRETY VAN DYKA.
Genua, 18 Listopada 1851 r.
Niespokojny umysł ludzki, od kolebki aż do grobu goni wiecznie za coraz nowem mamidłem. Dziecko marzy o koniku drewnianym lub o książkach z pięknemi obrazkami kolorowanemi. Młodzieniec ściga myślą inne cacko czarowne – wymarzony ideał kobiety, który napotkany na ziemi, ma przed nim wymówić anielskie słowo miłości. Mąż, za odmiennemi wzdycha celami – za chwałą – za potęgą, – a czasem tylko za cichem szczęściem domowego pożycia!
I jam także w młodości, gonił koleją za nie jedną marą utęsknioną; – a w wieku dojrzalszym, gdy zapał do Sztuk pięknych całą moją duszą owładnął – zacząłem marzyć o Włoszech do których przyciągał mnie potrójny urok: południowego nieba, wspomnień przeszłości – i nagromadzonych skarbów architektury, rzeźby i malarstwa – i wołałem kiedyś z tęsknotą:
………………………………………..
O piękna Włoch Kraino! dziś, o twojem niebie,
O twój chwale przebrzmiałej w ciagłych walk pożarze,
O twych miastach, Madonach i gondolach, marzę –
I jak kochanek, wzdycham i tęsknię do ciebie!
Kiedyż, piękna Florencyo, starożytny Rzymie,
Ujrzę wasze Muzea i gmachy olbrzymie?
Kiedyż dotknę marmuru co grób Danta kryje? (1)
………………………………………………
Po długich zwłokach i licznych przeszkodach, urzeczywistniło się nareszcie, to najmilsze i najgorętsze z moich życzeń! – Od kilku dni stanąłem na ziemi ku której myśl moja tak często rozwijała swe skrzydła, do której przylgnąłem sercem wprzód nim ją mogłem ujrzeć oczyma!
Jestem jak ów błędny rycerz średniowieczny, rozkochany w znanej mu tylko z portretu księż- – (1) Tęsknota do Włoch. Sonnet (1834).
niczce, – który po przebyciu licznych trudów i po zwycięztwie nad smokami zastępującemi mu drogę, dostał się przecież do progów jej pałacu! Wzmianka o smokach, nie jest tu zbyt przesadzoną hyperbolą – bo zaprawdę powiadam ci, że Włochy podobne są do ogrodu bajecznych Hesperydów, i że do nich także, bronią przystępu straszliwe potwory.
Jednym z nich jest morze, bezlitośna piastunka, która póty cię kołysze na swem łonie zdradliwem, aż ci życie obrzydnie i staniesz się rzeczą martwą bez siły, chęci i woli. Wspomnienie cierpień jakich doznałem kilkanaście lat temu, płynąc i wracając z Korsyki, doradziło mi raczej zaprobować spotkania z drugim potworem, strzegącym Włoch od północy – z Alpami, tak pięknemi w opisie poetów i tak ponętnemi w obrazach Genewskiego pejzarzysty Pana Calame.
Mimo więc spóźnionej pory, ruszyłem przez Szwajcaryą i przepłynąwszy na wygodnym parostatku, jezioro Czterech Kantonów (na którego wybrzeżach odegrały się najgłówniejsze epizody życia Wilhelma Tella, stanąłem u podnoża góry Ś. Gotharda.
Niedawno, spadły ogromne śniegi i przez sześć dni wszelka komunikacya między kantonami Uri a Tessino , przeciętą została. Dopiero w wigilię mego przybycia, spędzeni drogowcy rządowi, odgrzebali rydlami, zasypany gościniec. Wsadzono nas po dwóch podróżnych na jedne saneczki tak małe i wązkie, że nie obok siebie, ale jeden na przeciw drugiego siedzieliśmy. Przypomniała mi się podróż jenerała Kopcia wracającego z Syberyi, – brakowało tylko uprzęży z psów i eskorty z Kamczadalów!
Konwój nasz złożony był z piętnastu sanek – i rozpoczęła się przeprawa dziesięciogodzinna po krętej i stromej drożynie zawieszonej nad przepaściami, na których wspomnienie dotąd dreszcz mnie przejmuje. – Otulony futrem, niecierpiałem wprawdzie zimna, ale zimno moralne przejęło mnie sto razy, zwłaszcza gdy na tej ciasnocie przychodziło wymijać inne konwoje sanek jadących od strony Włoch.
Dziki lecz wspaniały krajobraz Alp, granitowe skały na kilka tysięcy stóp wysokie po których zwieszały się zamarzło wodospady, niby olbrzymie stalektyty ze srebra, i sterczały posępne jodły, jak czarne duchy zaklęte w tej dziedzinie białości, – wszystko to, mijało mi obojętnie przed roztargnionem okiem. Wybierałem tylko myślą, miejsce głębiny w której miałem być pogrzebanym na wieki, – bo lada potknięcie się konia lub nieuwaga, siedzącego z tyłu i powstrzymującego co chwila chylące się sanki, woźnicy – a lecieliśmy w otchłań od której jedyną oddzielająca nas poręczą, była Opatrzność Boska!
Pośród tych wszystkich niewygód i niebezpieczeństw pocieszałem się w duchu, że za przebyciem góry, napotkam zieloność i słońce, – bo u niedoświadczonego podróżnika, idea Włoch łączy się zawsze z ideą o cieple i o pomarańczowych gajach. Złudne marzenia! Prawda żem stanął bez szwanku u południowych stóp S. Gotharda, ale zimno i śnieg towarzyszyły mi ciągle. Gdym płynął po Lago maggiore , którego malownicze brzegi biały całun pokrywał, deszcz lał tak rzęsisty, żem na pokładzie parostatku musiał się z pod parasola przyglądać uroczym wyspom Boromejskim. Isola bella mignęła mi przed wzrokiem, przesłoniona kroplistym kryształem zimowej szarugi – a olbrzymi posąg Ś. Karola Boromeusza (w którego brązowej głowie czterech ludzi może siedzieć wygodnie), wydał mi się zdala, podobnym do czarnego komina sterczącego nad ogromną hutą żelazną.
Cóż dopiero powiedzieć o ciasnych dyliżansach Piemontskich i o brudnych hotelach po drodze!
Mój entuzyazm do włoskiej krainy zaczynał stygnąć nie pomału, – bo przyznasz, że pierwsze kroki moje po tej ziemi, nie były usłane różami!
Odetchnąłem dopiero w Genui która mnie powitała promieniem południowego słońca i wspaniałą panoramą swych murów piętrzących się coraz wyżej po nad portem, jak gdyby dla pokazania światu, że z handlu morskiego wyrosły.
Miasta którem dotąd widział w przejeździe, jak Arona, Novara, Casale i Alexandrya nie mają odrębnej, czysto-włoskiej fizyonomii. Poglądając na ich ulice i 'na mieszkańców zdaje ci się, że jesteś jeszcze we Francyi lub w Szwajcaryi; – w Genui dopiero, czujesz żeś już stanął we Włoszech.
Ci robotnicy i tragarze w frygijskich czapkach, z zawieszonemi szkaplerzami na obnażonej piersi, ogorzałej jak ich twarze, – te kobiety czarnookie, cery bladej, z osłoniętą głową w długą, białą, muślinową oponę – te habity zakonników różnorodnego koloru i kroju – ci kobziarze w śpiczastych kapeluszach, grający po rogach ulic przed obrazem Madony ustrojonym w kwiaty i w palące się lampy, – te sklepy pełne wyrobów koralowych lub świecideł i ozdób ze srebrnych drótów misternie plecionych, – te sążniowe afisze ludowego teatru na których wymalowano jaskrawemi kolorami główne sceny wieczornego widowiska, – ten ruch i hałas i szczebiotliwość róźno – barwnego tłumu, wijącego się śród szeregów objuczonych mułów, śród straganów na których skwarzą się w oliwie niezbyt apetyczne przysmaki, obok stosów pomarańcz ułożonych w piramidy; – wszystko to, tak dla mnie nowe, niespodziewane – przypomina mi żem już zdala od północnych krajów Europy, – że inne niebo, inna ludność i inne obyczaje mnie otoczyły.
Wzdłuż większej części ważkich uliczek po których nigdy żaden pojazd nie jeździł, uliczek pnących się w górę i krzyżujących w nierozgmatwany labirynt, – wznoszą się domy sześcio lub siedmiopiętrowe. – Każden z nich, jak drzewa w gęstym lesie sosnowym, szczebluje coraz wyżej aby dostać się do promieni słońca. Dla tego to, najokazalsze apartamenta znadują się zwykle na trzeciem lub czwartem piętrze, bo niższe są zbyt ciemne i niedość ciepłe na zimę. Wysoki świat genueński zajmuje mieszkania godne swej rangi, – i kto ma tu wiele znajomości i oddaje częste wizyty po salonach, musi odbywać prawdziwie Herkulesową pracę!
Nie sądź przecież aby całe miasto było złożone z takiej siatki ciasnych przesmyków. – Znajdziesz w Genui (choć nie w wielkiej liczbie) i szerokie ulice po których toczą się bogate pojazdy – i obszerne place obok wspaniałych kościołów.
Jest tu nawet ogród publiczny, w górnej części miasta; – prawda, że doszedłszy do niego zadyszany, nie masz sił do przechadzki i musisz paśdź na marmurową ławkę, dla wypoczynku. Przepyszny ztamtąd widok na morze, na amfiteatr gór najeżonych w warowne cytadele, na żyzne doliny śród których bieleją rozrzucone domy i zielenią się gaje drzew pomarańczowych, oliwnych, – aleje z cyprysów, i inne krzewiny których liść nie opada z jesienią.
Genua nie napróżno nosi od wieków, przydomek la superba. – Dawni jej panowie, kupcyrycerze, musieli ogromne skarby gromadzić handlem, olbrzymie łupy zagarniać orężem, kiedy mogli wystawić taki gród okazały, naznosić takie stosy marmurów – wyrzeźbić je, wyzłocić i na tych ścianach zawiesić arcydzieła Sztuki!
Długa i szeroka ulica zmieniająca kilka razy nazwisko, przecinająca wzdłuż miasto, równolegle od portu – jest najciekawszą częścią Genui i powinnaby zwać się: drogą pałaców. – Po obudwu jej bokach stoją jeden przy drugim, gmach przy gmachu, jak Luwr przy Tuillerach, prawdziwie królewskie rezydencye potomków dawnych Dożów i Oligarchów, zadziwiające swym ogromem i harmonijnym kształtem.
Bramy, sienie i wschody tych pałaców są tak kolosalnych rozmiarów – że widać iż stały otworem nietylko dla grona przyjaciół, ale dla wszystkich obywateli Rzeczypospolitej. Każdy Genueńczyk, jako niegdyś każdy szlachcic polski, mogący przez wybór dostąpić najwyższej władzy, – przyspasabiał sobie zawczasu siedzibę godną oczekiwanej dostojności. Wszystkie te budowle, otoczone rzędami kolumn, ozdobne w przejrzyste portyki i balustrady, są murowane nie z cegieł ni z kamienia lecz z kararyjskiego marmuru. Równy przepych i zbytek, służył za miarę równości genueńskiej arystokracyi!
Prawie każdy pałac posiada galeryą obrazów otwartą codziennie dla publiczności. – Niemając czasu oglądania wszystkich, zwiedziłem tylko trzy najsławniejsze pałace: Brignole – Durazzo – i Balbi , gdzie napatrzyłem się dzieł malarzy włoskich, zacząwszy od średniowiecznego Cimabue, aż do współczesnego Camuccini. Arcydzieł wielkich mistrzów tutaj nie wiele – autentycznego Rafaela wcale nie ma – Ticjanów i Corregiów mało; – czekają one na mnie we Florencyi i w Rzymie. – Wszystkie jednak utwory szkoły włoskiej noszą takie piętno wyższości nad innemi szkołami, że nawet obrazy malarzy drugiego rzędu, przyciągają ku sobie wytwornością smaku, szlachetnością pomysłu, wdziękiem i energią pędzla.
Z malowideł innych szkół, najpierwsze miejsce przynależy się portretom Van Dyka. Van Dyk długo bawił w Genui i zostawił tu, liczne i wspaniałe ślady swego pobytu, unieśmiertelniwszy rysy niejednego patrycyusza, mniej znanego w historyi niż Fiesco, lub Doria. Szczególniej dwa wizerunki całkowite ( en pieds) kobiety i mężczyzny, przodków markiza Brignole-Sale, są prawdziwemi arcydziełami tego niedorównanego portrecisty. Tak doskonałych Van Dyków nie widziałem nawet w muzeach belgijskich – i kto chce poznać geniusz tego mistrza w całej świetności, tutaj powinien przyjść, patrzeć i uwielbiać. Sam Van Dyk zapłacił mi sowicie, trudy niewygodnej podróży.