Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy z podróży po Włoszech - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy z podróży po Włoszech - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 319 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LI­STY Z PO­DRO­ŻY PO WŁO­SZECH

Kon­stan­te­go Ga­szyń­skie­go

Lipsk

W księ­gar­ni Le­opol­da Mi­chel­se­na

1853

Li­sty ni­niej­sze, pi­sa­ne z Włoch do jed­ne­go z mo­ich przy­ja­ciół kra­kow­skich, dru­ko­wa­ne były ko­lej­no w Dzien­ni­ku Czas. Przej­rza­ne na nowo, uzu­peł­nio­ne – i po­mno­żo­ne kil­ko­ma nie­wy­da­ne­mi do­tąd Li­sta­mi, – wy­cho­dzą dziś na świat już nie w ode­rwa­nych ogni­wach nu­me­rów Ga­ze­ty – lecz w jed­nym cią­gu sta­no­wią­cym cał­ko­wi­ty ob­raz ob­ję­ty ra­ma­mi tego to­mi­ku.

Pej­za­że, rysy cha­rak­te­rów i szki­ce oby­cza­jo­we wło­skie­go ży­cia, – a na­wet hi­sto­rycz­ne wspo­mnie­nia prze­szło­ści obu­dzo­ne wi­do­kiem miejsc któ­re uświę­ci­ły, – two­rzą nie­ja­ko pod­rzęd­ni} część tej pra­cy. Głów­nym tu przed­mio­tem są stu­dia ar­che­olo­gicz­ne i ar­ty­stycz­ne nad po­mni­ka­mi sta­ro­żyt­no­ści, nad ar­cy­dzie­ła­mi Rzeź­biar­stwa i Ma­lar­stwa.

Nie chęć roz­ryw­ki cią­gnę­ła mnie i po­wio­dła do Włoch, ale go­rą­ce za­mi­ło­wa­nie w Sztu­kach pięk­nych; – im więc po­świę­ci­łem naj­dłuż­sze chwi­le, naj­pil­niej­sze i naj­przy­jaź­niej­sze wej­rze­nia!

Z tej przy­czy­ny, prze­wi­du­ję z ła­two­ścią, że więk­sza po­ło­wa tych Li­stów bę­dzie nie smacz­ną i nud­ną dla każ­de­go czy­tel­ni­ka któ­re­mu Sztu­ka jest rze­czą obo­jęt­ną – i któ­ry wo­lał­by może na­po­tkać, nie­co mniej stron – nic o ob­ra­zach Ra­fa­ela i po­są­gach Mi­cha­ła Anio­ła Bu­ona­rot­te­go, a wię­cej o sce­nach kar­na­wa­łu rzym­skie­go i tań­cach ne­apo­li­tań­skich; – a za­miast opi­su Pan­te­onu lub od­ko­pa­nej Pom­pei, zna­leść le­gen­dę o ja­kimś śre­dnio­wiecz­nym Con­do­tie­re, lub opo­wia­da­nie na­pa­du roz­bój­ni­ków w Ape­niń­skim wą­wo­zie!

Dla po­cie­sze­nia tego za­wie­dzio­ne­go czy­tel­ni­ka szu­ka­ją­ce­go w każ­dej książ­ce nie na­uki i po­żyt­ku, ale wzru­szeń i za­ba­wy, – po­spie­szam z za­wia­do­mie­niem, że owi daw­ni Bry­gan­ci wło­scy z czar­ną bro­dą i ar­se­na­łem fu­zyj i szty­le­tów, zna­ni nam z Me­lo­dra­ma­tów i Ro­man­sów – bar­dzo dzi­siaj za­czy­na­ją być rzad­cy na pół­wy­spie ital­skim. Zmie­ni­li oni nie­bez­piecz­ny swój za­wód, na rów­nie ko­rzyst­ne rze­mio­sła – i za­miast ra­bo­wać po pu­stych go­ściń­cach, – osie­dli w mia­stach, są obe­rży­sta­mi, kup­ca­mi, tra­ga­rza­mi, urzęd­ni­ka­mi ko­mór cel­nych, i t… d., i ob­dzie­ra­ją po­dróż­nych tak jak daw­niej – tyl­ko że już te­raz le­gal­nie, bez oba­wy ka­ra­bi­nie­rów i żan­dar­mów.

Dnia 30 Grud­nia 1852 roku.

GE­NUA. – PIZA. –

FLO­REN­CYA. – RZYM. –

NE­APOL. – SIEN­NA. – TU­RYN.LIST I

TĘ­SK­NO­TA DO WŁOCH – ZISZ­CZO­NE MA­RZE­NIA – PRZE­PRA­WA PRZEZ GÓRĘ Ś. GO­THAR­DA – GE­NUA – WI­DOK MIA­STA – ULI­CA PA­ŁA­CÓW – GA­LE­RYE OB­RA­ZÓW – POR­TRE­TY VAN DYKA.

Ge­nua, 18 Li­sto­pa­da 1851 r.

Nie­spo­koj­ny umysł ludz­ki, od ko­leb­ki aż do gro­bu goni wiecz­nie za co­raz no­wem ma­mi­dłem. Dziec­ko ma­rzy o ko­ni­ku drew­nia­nym lub o książ­kach z pięk­ne­mi ob­raz­ka­mi ko­lo­ro­wa­ne­mi. Mło­dzie­niec ści­ga my­ślą inne cac­ko cza­row­ne – wy­ma­rzo­ny ide­ał ko­bie­ty, któ­ry na­po­tka­ny na zie­mi, ma przed nim wy­mó­wić aniel­skie sło­wo mi­ło­ści. Mąż, za od­mien­ne­mi wzdy­cha ce­la­mi – za chwa­łą – za po­tę­gą, – a cza­sem tyl­ko za ci­chem szczę­ściem do­mo­we­go po­ży­cia!

I jam tak­że w mło­do­ści, go­nił ko­le­ją za nie jed­ną marą utę­sk­nio­ną; – a w wie­ku doj­rzal­szym, gdy za­pał do Sztuk pięk­nych całą moją du­szą owład­nął – za­czą­łem ma­rzyć o Wło­szech do któ­rych przy­cią­gał mnie po­trój­ny urok: po­łu­dnio­we­go nie­ba, wspo­mnień prze­szło­ści – i na­gro­ma­dzo­nych skar­bów ar­chi­tek­tu­ry, rzeź­by i ma­lar­stwa – i wo­ła­łem kie­dyś z tę­sk­no­tą:

………………………………………..

O pięk­na Włoch Kra­ino! dziś, o two­jem nie­bie,

O twój chwa­le prze­brzmia­łej w cia­głych walk po­ża­rze,

O twych mia­stach, Ma­do­nach i gon­do­lach, ma­rzę –

I jak ko­cha­nek, wzdy­cham i tę­sk­nię do cie­bie!

Kie­dyż, pięk­na Flo­ren­cyo, sta­ro­żyt­ny Rzy­mie,

Uj­rzę wa­sze Mu­zea i gma­chy ol­brzy­mie?

Kie­dyż do­tknę mar­mu­ru co grób Dan­ta kry­je? (1)

………………………………………………

Po dłu­gich zwło­kach i licz­nych prze­szko­dach, urze­czy­wist­ni­ło się na­resz­cie, to naj­mil­sze i naj­go­ręt­sze z mo­ich ży­czeń! – Od kil­ku dni sta­ną­łem na zie­mi ku któ­rej myśl moja tak czę­sto roz­wi­ja­ła swe skrzy­dła, do któ­rej przy­lgną­łem ser­cem wprzód nim ją mo­głem uj­rzeć oczy­ma!

Je­stem jak ów błęd­ny ry­cerz śre­dnio­wiecz­ny, roz­ko­cha­ny w zna­nej mu tyl­ko z por­tre­tu księż- – (1) Tę­sk­no­ta do Włoch. Son­net (1834).

nicz­ce, – któ­ry po prze­by­ciu licz­nych tru­dów i po zwy­cięz­twie nad smo­ka­mi za­stę­pu­ją­ce­mi mu dro­gę, do­stał się prze­cież do pro­gów jej pa­ła­cu! Wzmian­ka o smo­kach, nie jest tu zbyt prze­sa­dzo­ną hy­per­bo­lą – bo za­praw­dę po­wia­dam ci, że Wło­chy po­dob­ne są do ogro­du ba­jecz­nych He­spe­ry­dów, i że do nich tak­że, bro­nią przy­stę­pu strasz­li­we po­two­ry.

Jed­nym z nich jest mo­rze, bez­li­to­śna pia­stun­ka, któ­ra póty cię ko­ły­sze na swem ło­nie zdra­dli­wem, aż ci ży­cie obrzyd­nie i sta­niesz się rze­czą mar­twą bez siły, chę­ci i woli. Wspo­mnie­nie cier­pień ja­kich do­zna­łem kil­ka­na­ście lat temu, pły­nąc i wra­ca­jąc z Kor­sy­ki, do­ra­dzi­ło mi ra­czej za­pro­bo­wać spo­tka­nia z dru­gim po­two­rem, strze­gą­cym Włoch od pół­no­cy – z Al­pa­mi, tak pięk­ne­mi w opi­sie po­etów i tak po­nęt­ne­mi w ob­ra­zach Ge­new­skie­go pej­za­rzy­sty Pana Ca­la­me.

Mimo więc spóź­nio­nej pory, ru­szy­łem przez Szwaj­ca­ryą i prze­pły­nąw­szy na wy­god­nym pa­ro­stat­ku, je­zio­ro Czte­rech Kan­to­nów (na któ­re­go wy­brze­żach ode­gra­ły się naj­głów­niej­sze epi­zo­dy ży­cia Wil­hel­ma Tel­la, sta­ną­łem u pod­no­ża góry Ś. Go­thar­da.

Nie­daw­no, spa­dły ogrom­ne śnie­gi i przez sześć dni wszel­ka ko­mu­ni­ka­cya mię­dzy kan­to­na­mi Uri a Tes­si­no , prze­cię­tą zo­sta­ła. Do­pie­ro w wi­gi­lię mego przy­by­cia, spę­dze­ni dro­go­wcy rzą­do­wi, od­grze­ba­li ry­dla­mi, za­sy­pa­ny go­ści­niec. Wsa­dzo­no nas po dwóch po­dróż­nych na jed­ne sa­necz­ki tak małe i wąz­kie, że nie obok sie­bie, ale je­den na prze­ciw dru­gie­go sie­dzie­li­śmy. Przy­po­mnia­ła mi się po­dróż je­ne­ra­ła Kop­cia wra­ca­ją­ce­go z Sy­be­ryi, – bra­ko­wa­ło tyl­ko uprzę­ży z psów i eskor­ty z Kam­cza­da­lów!

Kon­wój nasz zło­żo­ny był z pięt­na­stu sa­nek – i roz­po­czę­ła się prze­pra­wa dzie­się­cio­go­dzin­na po krę­tej i stro­mej dro­ży­nie za­wie­szo­nej nad prze­pa­ścia­mi, na któ­rych wspo­mnie­nie do­tąd dreszcz mnie przej­mu­je. – Otu­lo­ny fu­trem, nie­cier­pia­łem wpraw­dzie zim­na, ale zim­no mo­ral­ne prze­ję­ło mnie sto razy, zwłasz­cza gdy na tej cia­sno­cie przy­cho­dzi­ło wy­mi­jać inne kon­wo­je sa­nek ja­dą­cych od stro­ny Włoch.

Dzi­ki lecz wspa­nia­ły kra­jo­braz Alp, gra­ni­to­we ska­ły na kil­ka ty­się­cy stóp wy­so­kie po któ­rych zwie­sza­ły się za­mar­z­ło wo­do­spa­dy, niby ol­brzy­mie sta­lek­ty­ty ze sre­bra, i ster­cza­ły po­sęp­ne jo­dły, jak czar­ne du­chy za­klę­te w tej dzie­dzi­nie bia­ło­ści, – wszyst­ko to, mi­ja­ło mi obo­jęt­nie przed roz­tar­gnio­nem okiem. Wy­bie­ra­łem tyl­ko my­ślą, miej­sce głę­bi­ny w któ­rej mia­łem być po­grze­ba­nym na wie­ki, – bo lada po­tknię­cie się ko­nia lub nie­uwa­ga, sie­dzą­ce­go z tyłu i po­wstrzy­mu­ją­ce­go co chwi­la chy­lą­ce się san­ki, woź­ni­cy – a le­cie­li­śmy w ot­chłań od któ­rej je­dy­ną od­dzie­la­ją­ca nas po­rę­czą, była Opatrz­ność Bo­ska!

Po­śród tych wszyst­kich nie­wy­gód i nie­bez­pie­czeństw po­cie­sza­łem się w du­chu, że za prze­by­ciem góry, na­po­tkam zie­lo­ność i słoń­ce, – bo u nie­do­świad­czo­ne­go po­dróż­ni­ka, idea Włoch łą­czy się za­wsze z ideą o cie­ple i o po­ma­rań­czo­wych ga­jach. Złud­ne ma­rze­nia! Praw­da żem sta­nął bez szwan­ku u po­łu­dnio­wych stóp S. Go­thar­da, ale zim­no i śnieg to­wa­rzy­szy­ły mi cią­gle. Gdym pły­nął po Lago mag­gio­re , któ­re­go ma­low­ni­cze brze­gi bia­ły ca­łun po­kry­wał, deszcz lał tak rzę­si­sty, żem na po­kła­dzie pa­ro­stat­ku mu­siał się z pod pa­ra­so­la przy­glą­dać uro­czym wy­spom Bo­ro­mej­skim. Iso­la bel­la mi­gnę­ła mi przed wzro­kiem, prze­sło­nio­na kro­pli­stym krysz­ta­łem zi­mo­wej sza­ru­gi – a ol­brzy­mi po­sąg Ś. Ka­ro­la Bo­ro­me­usza (w któ­re­go brą­zo­wej gło­wie czte­rech lu­dzi może sie­dzieć wy­god­nie), wy­dał mi się zda­la, po­dob­nym do czar­ne­go ko­mi­na ster­czą­ce­go nad ogrom­ną hutą że­la­zną.

Cóż do­pie­ro po­wie­dzieć o cia­snych dy­li­żan­sach Pie­mont­skich i o brud­nych ho­te­lach po dro­dze!

Mój en­tu­zy­azm do wło­skiej kra­iny za­czy­nał sty­gnąć nie po­ma­łu, – bo przy­znasz, że pierw­sze kro­ki moje po tej zie­mi, nie były usła­ne ró­ża­mi!

Ode­tchną­łem do­pie­ro w Ge­nui któ­ra mnie po­wi­ta­ła pro­mie­niem po­łu­dnio­we­go słoń­ca i wspa­nia­łą pa­no­ra­mą swych mu­rów pię­trzą­cych się co­raz wy­żej po nad por­tem, jak gdy­by dla po­ka­za­nia świa­tu, że z han­dlu mor­skie­go wy­ro­sły.

Mia­sta któ­rem do­tąd wi­dział w prze­jeź­dzie, jak Aro­na, No­va­ra, Ca­sa­le i Ale­xan­drya nie mają od­ręb­nej, czy­sto-wło­skiej fi­zy­ono­mii. Po­glą­da­jąc na ich uli­ce i 'na miesz­kań­ców zda­je ci się, że je­steś jesz­cze we Fran­cyi lub w Szwaj­ca­ryi; – w Ge­nui do­pie­ro, czu­jesz żeś już sta­nął we Wło­szech.

Ci ro­bot­ni­cy i tra­ga­rze w fry­gij­skich czap­kach, z za­wie­szo­ne­mi szka­ple­rza­mi na ob­na­żo­nej pier­si, ogo­rza­łej jak ich twa­rze, – te ko­bie­ty czar­no­okie, cery bla­dej, z osło­nię­tą gło­wą w dłu­gą, bia­łą, mu­śli­no­wą opo­nę – te ha­bi­ty za­kon­ni­ków róż­no­rod­ne­go ko­lo­ru i kro­ju – ci kob­zia­rze w śpi­cza­stych ka­pe­lu­szach, gra­ją­cy po ro­gach ulic przed ob­ra­zem Ma­do­ny ustro­jo­nym w kwia­ty i w pa­lą­ce się lam­py, – te skle­py peł­ne wy­ro­bów ko­ra­lo­wych lub świe­ci­deł i ozdób ze srebr­nych dró­tów mi­ster­nie ple­cio­nych, – te sąż­nio­we afi­sze lu­do­we­go te­atru na któ­rych wy­ma­lo­wa­no ja­skra­we­mi ko­lo­ra­mi głów­ne sce­ny wie­czor­ne­go wi­do­wi­ska, – ten ruch i ha­łas i szcze­bio­tli­wość róź­no – barw­ne­go tłu­mu, wi­ją­ce­go się śród sze­re­gów ob­ju­czo­nych mu­łów, śród stra­ga­nów na któ­rych skwa­rzą się w oli­wie nie­zbyt ape­tycz­ne przy­sma­ki, obok sto­sów po­ma­rańcz uło­żo­nych w pi­ra­mi­dy; – wszyst­ko to, tak dla mnie nowe, nie­spo­dzie­wa­ne – przy­po­mi­na mi żem już zda­la od pół­noc­nych kra­jów Eu­ro­py, – że inne nie­bo, inna lud­ność i inne oby­cza­je mnie oto­czy­ły.

Wzdłuż więk­szej czę­ści waż­kich uli­czek po któ­rych nig­dy ża­den po­jazd nie jeź­dził, uli­czek pną­cych się w górę i krzy­żu­ją­cych w nie­roz­g­ma­twa­ny la­bi­rynt, – wzno­szą się domy sze­ścio lub sied­mio­pię­tro­we. – Każ­den z nich, jak drze­wa w gę­stym le­sie so­sno­wym, szcze­blu­je co­raz wy­żej aby do­stać się do pro­mie­ni słoń­ca. Dla tego to, naj­oka­zal­sze apar­ta­men­ta zna­du­ją się zwy­kle na trze­ciem lub czwar­tem pię­trze, bo niż­sze są zbyt ciem­ne i nie­dość cie­płe na zimę. Wy­so­ki świat ge­nu­eń­ski zaj­mu­je miesz­ka­nia god­ne swej ran­gi, – i kto ma tu wie­le zna­jo­mo­ści i od­da­je czę­ste wi­zy­ty po sa­lo­nach, musi od­by­wać praw­dzi­wie Her­ku­le­so­wą pra­cę!

Nie sądź prze­cież aby całe mia­sto było zło­żo­ne z ta­kiej siat­ki cia­snych prze­smy­ków. – Znaj­dziesz w Ge­nui (choć nie w wiel­kiej licz­bie) i sze­ro­kie uli­ce po któ­rych to­czą się bo­ga­te po­jaz­dy – i ob­szer­ne pla­ce obok wspa­nia­łych ko­ścio­łów.

Jest tu na­wet ogród pu­blicz­ny, w gór­nej czę­ści mia­sta; – praw­da, że do­szedł­szy do nie­go za­dy­sza­ny, nie masz sił do prze­chadz­ki i mu­sisz paśdź na mar­mu­ro­wą ław­kę, dla wy­po­czyn­ku. Prze­pysz­ny ztam­tąd wi­dok na mo­rze, na am­fi­te­atr gór na­je­żo­nych w wa­row­ne cy­ta­de­le, na ży­zne do­li­ny śród któ­rych bie­le­ją roz­rzu­co­ne domy i zie­le­nią się gaje drzew po­ma­rań­czo­wych, oliw­nych, – ale­je z cy­pry­sów, i inne krze­wi­ny któ­rych liść nie opa­da z je­sie­nią.

Ge­nua nie na­próż­no nosi od wie­ków, przy­do­mek la su­per­ba. – Daw­ni jej pa­no­wie, kup­cy­ry­ce­rze, mu­sie­li ogrom­ne skar­by gro­ma­dzić han­dlem, ol­brzy­mie łupy za­gar­niać orę­żem, kie­dy mo­gli wy­sta­wić taki gród oka­za­ły, na­zno­sić ta­kie sto­sy mar­mu­rów – wy­rzeź­bić je, wy­zło­cić i na tych ścia­nach za­wie­sić ar­cy­dzie­ła Sztu­ki!

Dłu­ga i sze­ro­ka uli­ca zmie­nia­ją­ca kil­ka razy na­zwi­sko, prze­ci­na­ją­ca wzdłuż mia­sto, rów­no­le­gle od por­tu – jest naj­cie­kaw­szą czę­ścią Ge­nui i po­win­na­by zwać się: dro­gą pa­ła­ców. – Po obu­dwu jej bo­kach sto­ją je­den przy dru­gim, gmach przy gma­chu, jak Luwr przy Tu­il­le­rach, praw­dzi­wie kró­lew­skie re­zy­den­cye po­tom­ków daw­nych Do­żów i Oli­gar­chów, za­dzi­wia­ją­ce swym ogro­mem i har­mo­nij­nym kształ­tem.

Bra­my, sie­nie i wscho­dy tych pa­ła­ców są tak ko­lo­sal­nych roz­mia­rów – że wi­dać iż sta­ły otwo­rem nie­tyl­ko dla gro­na przy­ja­ciół, ale dla wszyst­kich oby­wa­te­li Rze­czy­po­spo­li­tej. Każ­dy Ge­nu­eń­czyk, jako nie­gdyś każ­dy szlach­cic pol­ski, mo­gą­cy przez wy­bór do­stą­pić naj­wyż­szej wła­dzy, – przy­spa­sa­biał so­bie za­wcza­su sie­dzi­bę god­ną ocze­ki­wa­nej do­stoj­no­ści. Wszyst­kie te bu­dow­le, oto­czo­ne rzę­da­mi ko­lumn, ozdob­ne w przej­rzy­ste por­ty­ki i ba­lu­stra­dy, są mu­ro­wa­ne nie z ce­gieł ni z ka­mie­nia lecz z ka­ra­ryj­skie­go mar­mu­ru. Rów­ny prze­pych i zby­tek, słu­żył za mia­rę rów­no­ści ge­nu­eń­skiej ary­sto­kra­cyi!

Pra­wie każ­dy pa­łac po­sia­da ga­le­ryą ob­ra­zów otwar­tą co­dzien­nie dla pu­blicz­no­ści. – Nie­ma­jąc cza­su oglą­da­nia wszyst­kich, zwie­dzi­łem tyl­ko trzy naj­sław­niej­sze pa­ła­ce: Bri­gno­le – Du­raz­zo – i Bal­bi , gdzie na­pa­trzy­łem się dzieł ma­la­rzy wło­skich, za­cząw­szy od śre­dnio­wiecz­ne­go Ci­ma­bue, aż do współ­cze­sne­go Ca­muc­ci­ni. Ar­cy­dzieł wiel­kich mi­strzów tu­taj nie wie­le – au­ten­tycz­ne­go Ra­fa­ela wca­le nie ma – Ti­cja­nów i Cor­re­giów mało; – cze­ka­ją one na mnie we Flo­ren­cyi i w Rzy­mie. – Wszyst­kie jed­nak utwo­ry szko­ły wło­skiej no­szą ta­kie pięt­no wyż­szo­ści nad in­ne­mi szko­ła­mi, że na­wet ob­ra­zy ma­la­rzy dru­gie­go rzę­du, przy­cią­ga­ją ku so­bie wy­twor­no­ścią sma­ku, szla­chet­no­ścią po­my­słu, wdzię­kiem i ener­gią pędz­la.

Z ma­lo­wi­deł in­nych szkół, naj­pierw­sze miej­sce przy­na­le­ży się por­tre­tom Van Dyka. Van Dyk dłu­go ba­wił w Ge­nui i zo­sta­wił tu, licz­ne i wspa­nia­łe śla­dy swe­go po­by­tu, unie­śmier­tel­niw­szy rysy nie­jed­ne­go pa­try­cy­usza, mniej zna­ne­go w hi­sto­ryi niż Fie­sco, lub Do­ria. Szcze­gól­niej dwa wi­ze­run­ki cał­ko­wi­te ( en pieds) ko­bie­ty i męż­czy­zny, przod­ków mar­ki­za Bri­gno­le-Sale, są praw­dzi­we­mi ar­cy­dzie­ła­mi tego nie­do­rów­na­ne­go por­tre­ci­sty. Tak do­sko­na­łych Van Dy­ków nie wi­dzia­łem na­wet w mu­ze­ach bel­gij­skich – i kto chce po­znać ge­niusz tego mi­strza w ca­łej świet­no­ści, tu­taj po­wi­nien przyjść, pa­trzeć i uwiel­biać. Sam Van Dyk za­pła­cił mi so­wi­cie, tru­dy nie­wy­god­nej po­dró­ży.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: