- W empik go
Listy z zaboru rosyjskiego. Serya 6-7 - ebook
Listy z zaboru rosyjskiego. Serya 6-7 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 283 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(CZAS UBIEGŁY. – PODRĘCZNIKI DO NAUKI JĘZYKA POLSKIEGO I KOMISYE GIMNAZYALNE. – MODLITWA POLSKA. – ROZKAZ CZERWCOWY. – ŚLEDZTWO W SPRAWIE SZAWELSKIEJ. – POMNIK DLA MURAWIEWA W WILNIE. – LICZBA STO DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ I ARYTMETYKA DZIENNIKÓW ROSYJSKICH.)
Od ostatniego listu do Nowej Reformy w czewcu r. b. stało się w naszem życiu publicznem wiele złego i wiele też w poprzednim stanie na gorsze się zmieniło. Lekkomyślność polityczna, prowadząca do zaprzaństwa narodowego, całym szeregiem czynów i objawów, obejmowanych nazwą "ruchu ugodowego", wsączyła w społeczeństwo jad, którego skutki usilne tylko przeciwdziałanie patryotyczne zobojętnić będzie mogło. W Warszawie przebyliśmy istny proces patologiczny witania cara rosyjskiego. W Wilnie dożyliśmy założenia fundamentów pod pomnik Murawiewa, W Petersburgu "departament obcych wyznań" wszczął i toczy jeszcze walkę z metropolitą i jego konsystorzem o złotrzałych proboszczów mińskich i nabożeństwo dodatkowe rosyjskie. W Białej mieliśmy nowy proces polityczny unitów. W Szawlach dyrektor gimnazyum nie chciał nic wiedzieć o rozkazie z 25-go czerwca, zmieniającym dotychczasowy charakter państwowy modlitwy szkolnej na nowy, religijny – i tą niechęcią swoją wywołał opór w młodzieży katolickiej. Na widnokręgu politycznym Kongresówki po wszystkich uroczystościach warszawskich, zaledwie car wyjechał, ukazywać się zaczęły okólniki, przypominające Polakom, że i nadal trzymani będą pod taką samą ferułą, jak i przed uroczystościami, które dla nich właśnie miały być wielkim dziejowym, nową epokę rozpoczynającym wypadkem. Kilkanaście najnowszych rozporządzeń, popartych formalną zmową urzędników rosyjskich, którzy zobowiązali się solidarnie nie zważać na żadne tam nowe prądy i iść naprzód w mszczeniu – otworzyło oczy wszystkim, niechcącym się dobrowolnie zaślepiać, na tę prawdę, że rząd bynajmniej nie myśli się wyrzekać istotnego, rdzennego swego programatu objedinienia.
W granicach tej zasadniczej dążności wystąpiły też, pod uśmierzającym wpływem cara i ks. Imeretyńskiego, wskazówki wolniejszego w pewne ściśle określonej sferze ucisku. Odtąd dzieci polskie będą mogły po polsku i po katolicku modlić się w szkole. Język rodowity dziecka nie przestaje być i nadal kopciuszkiem, językiem cudzoziemskim, wykładanym tylko dla "pragnących się uczyć", nie obowiązującym zatem i nie wpływającym na kwalifikacye umysłowe ucznia; ale do nauki tak upośledzonego języka umyślnie przez kuratoryę poustanawiane komisye przy gimnazyach z udziałem nauczycieli Polaków, wskazały już bądź same dzieła i zbiory na zalecenie zasługujące, bądź też zasady, jakich trzymać się wypada przy układaniu książek potrzebnych. Cała czynność, wedle okólnika z 1 września (starego stylu), zakreślona dla wszystkich gimnazyów Królestwa ostatecznie do dnia 27 października, wchodzi teraz w drugą swą lunacyę: w okres narad komisyi centralnej, w której główną osią będzie p. Kołakowski, b… lektor języka rosyjskiego i b… redaktor Warsz. Dniewnika. Długie to jeszcze drogi, manowce i wertepy; ale ostatecznie można już przewidywać chwilę, w której Dubrowskij pogrzebion będzie, a Grubeckoj wdeptan w ziemię, – i chociaż umiejętna myśl pedagogiczna polska nie wyjdzie cało z żaren swjeduszczych ljic (wyrażenie owego okólnika) narodowości rosyjskiej, powołanych do komisyj gimnazyalnych, samo już wyrzucenie śmieci, przywracając nauczaniu godność nauki, wpłynie dodatnio na podniesienie jego podmiotowego i przedmiotowego poziomu. Na porządku dziennym znajdują się czytelnie ludowe, zaprowadzane na próbę w gubernii warszawskiej, częścią przy urzędach gminnych, częścią przy szkołach ludowych. Jeżeli dążność polityczna nie skazi tej instytucyi, dopuszczenie książki polskiej tam, skąd ją dotychczas jakby zapowietrzoną wyrzucano, może przynieść pożytek społeczny.
Na czele plusów czasu ubiegłego postawiono tutaj modlitwę szkolną. Rozkaz wyszły z własnego popędu cara Mikołaja, wskutek skarg obywatela żmudzkiego p. Michała Giedwojnia, zapewnia młodzieży odrębność nabożeństwa i modlitwy, odpowiadającą odrębności narodowo-wyznaniowej. Pobudki tolerancyi religijnej wystarczają aż nadto do wyjaśnienia inicyatywy prawodawczej i nie potrzeba, wzorem ugodowców, przypinać na niej kartki z napisem "sympatya dla Polski". Wypadek szawelski zwrócił uwagę Mikołaja II. na samowolny sposób wykonywania jego woli przez ludzi, którzy, mając zawsze dostęp wolny do osoby carskiej, przy dobrych chęciach nie powinniby nigdy mieć żadnych wątpliwości co do treści i myśli przewodniej nowonadanych praw. – Po ministrze Delianowie, a zwłaszcza po jego zastępcy Anyczkowie, dyrektorze departamentu spraw ogólnych ministerstwa oświecenia, dobrych chęci spodziewać się nie było można; on sam dowiódł jaknajgorszych. Samowolny dodatek do rozkazu z 25 czerwca (st… stylu), gdyby się był utrzymał, wytworzyłby gnębiący prejudykat dla nabożeństwa katolickiego w szkole, a nawet i poza szkołą. Zasługa zniweczenia zamysłów ministeryalnych należy się księciu Imeretyńskiemu. W środku września wezwał on Dobrowolskiego, ówczesnego zastępcę Ligina, i nakazał mu rozesłać nowy okólnik, odwołujący poprzedni (z owym bezprawnym dodatkiem) i wstrzymujący odmawianie modlitwy szkolnej aż do dalszego rozporządzenia. Dobrowolski usłuchał, powołując na wstępie źródło polecenia, żądany okólnik rozesłał, i o czynności tej zdał raport ministrowi. Jednocześnie z wydaniem Dobrowolskiemu rozkazu powyższe – go, ks. Imeretyński napisał do ministra Delianowa list, stawiając sprawę zasadniczo ze stanowiska politycznych interesów rządu w kraju z ludnością polską i katolicką, a w liście tym zagroził udaniem się do samego cara. Po długiej, niezwykłej w stosunkach między najwyższymi urzędnikami zwłoce, otrzymał od ministra list grubiański, z wyrzutami, iż książę – swojem upieraniem się przy woli prawodawcy! – niweczy owoce 27-letnich trudów; ale on, minister, do takiego działania ręki nie przyłoży: zostanie wszystko, jak było. Wtedy książę napisał list do cara, bawiącego podówczas w Darmstadzie. Skutek nie zawiódł. Zaraz po 15 października nadeszły do Warszawy aż trzy naraz dokumenta, dowodzące zaniechania oporu ministeryalnego przeciwko woli carskiej. Odtąd już chyba przeszkód z Petersburga, stawianych w imię patryotyzmu rosyjskiego – nie będzie. Biedny ten patryotyzm, który tylko cudzą krzywdą żyć umie, a z religii struże sobie narzędzia polityki!
Wyprowadzenie sprawy na równą drogę pozwoliło już ją rozwiązać; ale tu duch ludzkości i siła urzędowej woli, z jakiemi ks. Imeretyński przełamać zdołał opór ministerstwa peterburskiego, wypowiedziały mu posłuszeństwo, a może i on sam je od siebie odegnał. Zamiast zwrócić się wprost do arcybiskupa z żądaniem formuły modlitwy katolickiej, zaproponowano od siebie formułę, wprowadzającą do dawniejszej, ogólnej, po rosyjsku odmawianej, obcy jej żywioł polityczny. Ma to być tekst wileński, zalecony przez metropolitę Kozłowskiego. Podupadły już bardzo na zdrowiu, pozbawiony energii, arcybiskup warszawski zaniedbał własnej inicyatywy, póki na nią był czas, a zaskoczony inicyatywa strony przeciwnej, przyjął in crudo wszystko, co mu zaproponowano. Ponieważ po wypadkach korzystnych dla siebie rząd rosyjski w Królestwie zawsze władzę metropolitalną arcybiskupa za rzeczywistą uznaje, przeto i nowa modlitwa, zaproponowana przez kuratoryę (już po powrocie p. Ligina) w dwóch odmianach, – powyższej i ułożonej w latach 1867/9 przez Feliksa Jezierskiego, literata polskiego i rusyfikatora Polaków, – ale z zaleconym wyborem jednej, a przyjęta przez ks. Popiela, staje się obowiązującą w całem Królestwie. Urzędownie jeszcze jej nie wprowadzono.
Zapowiedziane telegraficzne śledztwo w sprawie szawelskiej dotychczas nie wydało jeszcze ani dodatnich, ani ujemnych skutków. P. Łatyszew, urzędnik do szczególnych poleceń w ministeryum oświaty, przyjechał na miejsce dnia 5 paźdz. i przez dwa dni prowadził badania rozpoczęte zaraz po przyjeździe. Pierwszego dnia przesłuchiwał osobno dyrektora Rubcewa i inspektora Kahla, osobno nauczycieli. Nauczycielom zapowiedział, żeby się niczego nie lękali i mówili tylko prawdę. Zaniosło się na coś poważnego, a nie na zwykłe śledztwo rosyjskie; ale skończyło się wszystko, jak najzwyklej kończy się w Rosyi: zrobiono prawdę. Drugiego dnia (6-go paźdz.) missus dominicus poddał badaniu prefekta (na Litwie "kapelan"), ks.
Rymejkę. Ksiądz opowiedział wszystko, co się stało w dniu 1-go września, a co zgadza się w zupełności z wersyą listu w Nowej Reformie, w pierwszej połowie września o wydarzeniu szawelskiem. Łatyszew, przed którym już dyrektor, inspektor i nauczyciele mieli czas wyprzeć się wszystkiego, widząc zmącone swe szyki, ofuknął księdza:
"Kak wy osmieliwajeteś pered jikonoju i pered portretom gosudarja i peredomnoju, poslannikom minjistra, proiznosjit' takaja merzosti?" (Jak pan śmiesz przed obrazem świętym, przed portretem N. Pana i przedemną, przydanym przez ministra, wymawiać takie szkaradzieństwa!).
Ks. Rymejko odparł, że jeśli w tej sprawie są jakowe mierzosti, to nie on ich się dopuścił. Nadzwyczajny komisarz wezwał ponownie dyrektora. Ten w dniu 1 września rzeczywiście tak, jak to zeznawał ks. Rumejko, wołał na uczniów oczekujących na korytarzu na ukończenie nabożeństwa prawosławnego przez popa Trypolskiego w auli:
– "Ja was wsiech stieru s ljica zemlji wmjestje s ksendzom waszym i s rjimskjim papoj"; ale przed Łatyszewem wyparł się tego i na pierwszem i na drugiem badaniu; natem nawet zaklął się na wszelkie świętości – no, i nie utonął. Łatyszew wobec dwu sprzecznych zeznań zwrócił się do młodzieży. Podobnie jak nauczycieli zachęcił i uczniów do mówienia prawdy; ale po takim wstępie, zapowiadającym poważne skontrolowanie zeznań dyrektora, skręcił młynka i badał młodzież już tylko na jednym punkcie: czy są zadowoleni z dyrektora, a jeżeli mają jaki żal, to do kogo? Uczniowie na dyrektora nie powiedzieli nic; oskarżali tylko o niesprawiedliwość nauczycieli, zwłaszcza Frankiego i Kozłowskiego, który ma być z wszystkich najgorszym. Zamilczenie o dyrektorze wystarczyło komisarzowi do wniosku, że skoro dyrektor nie doznaje niechęci ze strony młodzieży, nie mógł zatem i wrzeszczeć na nią w dniu 1 września tak, jak rzeczywiście wrzeszczał.
Dla większej dekoracyi ów p. Łatyszew wezwał przed trybunał swój i opinię publiczną, ale wybraną przez samego dyrektora: niejakiego Hrycewicza i Legejkę. Pierwszy z nich jest obrońcą sądowym bez praktyki, człowiekiem niespełna rozumu, a przytem znanym ze złego charakteru. Chłopoman ożeniony z chłopką, ma on dyplom uniwersytetu petersburskiego, ale niema zgoła uniwersyteckiego wykształcenia. Brak wszelkich zasad moralnych łączy Hrycewicz z ciemnotą zupełną w rzeczach społecznych i lgnieniem do siły, do tych, co ją mają i wywierają. On to jest autorem słynnego listu do Nowoje Wremia o wydarzeniu szawelskiem, zbijającego pierwotne a zupełnie wiarogodne doniesienie St. Peterburgskjich Wjedomosti. Taki człowiek był dla p. Łatyszewa – opinią publiczną. Nawet na prawosławnych wybór takiego subjektum sprawił jak najgorsze wrażenie. Jakie są wnioski ostateczne p. Łatyszewa? Dotychczas ich w rozporządzeniach ministeryalnych nie widać. Ks. Rumejko po dawnemu prowadzi wykład religii, dyrektor po dawnemu dyrektoruje i w gronie nauczycielskiem również żadnej nie ma zmiany.
Zatarg rządu z katedrą metropolitalną mohylewską jeszcze się nie skończył. Popierany przez rząd ks. Wojczyński, proboszcz w Berezynie, jeden z rzadkich typów znikczemnienia i cynizmu – trwa wciąż w oporze przeciwko swej zwierzchności, a ks. Simonowi rząd ciągle jeszcze wstrzymuje wyświęcenie na biskupa płockiego. P. Mosołow, dyrektor departamentu policyi, czuwający nad duchowieństwem prawosławnem, parę tygodni temu odezwał się, że gdyby to było w innych czasach, ks. Simon nie uniknąłby wywiezienia. (I rzeczywiście go wywieziono do Odessy. Przyp. Red.) Jakiż jest jego występek? Oto w lecie r. b. żarliwy ten kapłan, dobry pedagog i surowy zwierzchnik duchowieństwa, zastępując arcybiskupa Kozłowskiego, wydał okólnik do archidyecezyi, nakazujący przywrócić nabożeństwa dodatkowe w języku polskim tam, skąd je księża niewierni kościołowi, idący za Żylińskim, a smarowani miodem wyższych pensyj przez rząd, samowolnie, wbrew parafianom, poznosili. Ks. Wojczyński jest jednym z dogniwających jeszcze potworów kapłaństwa polskiego na Litwie. Nie Litwa go wydała. Nie, pochodzi on z Królestwa. Za rządów ks. Popiela po roku 1863 był w dyecezyi płockiej. Za niemoralność i nieposłuszeństwo konsystorz biskupi musiał mu odjąć beneficium i officium i znać go mógł już tylko jako demeryta. Rząd rosyjski piętna takiego wyciskać po roku 1863 nie pozwalał: wiedział, że zły ksiądz polski będzie dobrem narzędziem rosyjskiem. Ks. Wojczyński jednakże posady żadnej w dyecezyi płockiej więcej już nie otrzymał i poszedł szukać szczęścia na Litwę, gdzie właśnie grasowały wyrodki i gdzie srożyło się prześladowanie katolicyzmu, polskiego katolicyzmu, jedynego, na jaki zarówno logika, jak i rzeczywistość pozwala. Zrobił wkrótce karyerę, – jako ksiądz gorszącem życiem swojem dorabiający się obywatelstwa lupanarów i szynkowni. Takich właśnie potrzebowała – i takich jeszcze i dziś nie wyrzeka się wielka idea rosyjska na Litwie, a najlepiej tego dowodzi zatarg rządu rosyjskiego z metropolitą mohylewskim.
Ks. sufragan, zastępujący metropolitę, w okólniku swoim powołał się na brak zarówno kanonów, jak i rozporządzeń władzy świeckiej i wykazał jasno, że bezprawie, podtrzymywane do tej chwili przez policyę, było czynem samowoli, rozzuchwalonej pobłażaniem i obietnicami rządowemi. Ukaz z dnia 15 grudnia 1869 r., na który się powoływano, pozwalał tylko język rosyjski wprowadzić do kościoła katolickiego, dawał księdzu występnemu i administracyi prawo orzekania, iż sami parafianie dopominają się rosyjskiego nabożeństwa; ale literalnie nabożeństwa polskiego rosyjskiem zastąpić nie śmiał. Ks. Simon zatem miał wszelkie prawo nawet wobec władz świeckich łotrowstwo jako samowolę osobistą ukrócić. Tymczasem p. Mosołow zażądał od niego odwołania okólnika. Ks. Simon się oparł; powrócił ks. Kozłowski i oparł się także. Sprawę obciążyło zajście na miejscu w samej Berezynie. Kiedy ks. Wojczyński ze stopni ołtarza usprawiedliwiał opór przeciw swej władzy prawowitej i przeciw prawu życia kościelnego, lud, zniecierpliwiony długim uciskiem, otoczył go, wziął pośród siebie i pchając ku drzwiom, spokojnie, bez hałasu wypchnął go z kościoła – gdzie nie dla takich, jak on, miejsce przy ołtarzach.
Na co nie odważono się po śmierci Murawiewa, co za Aleksandra III podjęto, ale wskutek rozkradzenia funduszów w mroku pożądań tajemnych ukryć musiano, to spełniło się w trzecim już roku panowania tego samego Mikołaja II, który z pobudek sprawiedliwości dla zatarcia krzywdy zniósł dnia 27 marca (st… st.) r.b… kontrybucyę murawiewowską na Litwie: w Wilnie staje pomnik okrutnika. Teraz już Rosya pozbywa się wszelkiego wstydu, który ją za Aleksandra II jeszcze krępował. Morderca i rozbójnik, pogardą świata całego okrywany podczas swej działalności, uwieczniony w ilustracyach europejskich z pyskiem buldoga, – który miał rzeczywiście (Matejko go uszlachetnił, jak wszystko, czego się dotknął), sprzedawany na ulicach Londynu z hańbiącemi podpisami przez roznosicieli gazet, wykrzykujących imię, pod jakiem poszedł do piekieł – ten wyrzutek ludzkości będzie miał posąg, unieśmiertelniający go widomie w tem samem Wilnie, które było głównem jego działalności ogniskiem i najbliższą jego ofiarą. Jeżeli potrzeba dowodu, na jak niskim jeszcze stopniu stoi w Rosyi opinia publiczna, jak dalece we wzajemnem przenikaniu się w duchowej dyfuzyi, stanowiącej o kulturze narodu i ludzkości, Rosyanin – Moskal jest jeszcze wszystkiem, a człowiek – prawie niczem – mgłą, oparem, złudzeniem: dowód taki daje zachowanie się prasy rosyjskiej podczas oprawczego obrzędu założenia fundamentów pod pomnik dnia 15 października. Nie dziwnego, że Moskowskija Wjedomostji nazwały go olbrzymem (gigant), wielkim mężem stanu, przyświecającym potomności, że imię okrutnika zdarły z niego, a wtłoczyły na jego ofiary; ale, że i ks. Uchtomski przyznał, iż nastaje epoka, w której "potrzebawieszać"– tego bez podziwu przyjąć nie podobna. Książę zresztą zaczyna się już dyskretnie wycofywać: głosi, że i dla niego asymilacya Polaków jest celem; tylko on do tego celu chce innych obcęgów.
Wnikać w treść tych hymnów, które Rosya teraz dla Wieszatela swego wyśpiewała, – zapominając nawet w najlepszych swych organach o podłej roli, jaką Murawiew w roku 1865 odegrał – nie myślimy. Polak nie potrzebuje nauki, a Rosyanin jej nie przyjmie. Jeden tylko punkt: o skromnej liczbie ofiar, a więc i względnej łagodności Murawiewa umysłom polskim wyjaśnić wypada. Prasa rosyjska na podstawie notatki, ogłoszonej już w roku 1881, podaje ogólną liczbę straconych przez kata Litwy na 129, tryumfując przy tem, że w jednej tylko gubernii Królestwa stracono więcej, niż na Litwie całej. Ten ich tryumf jest i naszym: dowiadujemy się od nich samych, że liczba samych tylko zabitych przez sprawiedliwość rosyjską w Królestwie w latach 1863/5 doszła do jakich siedmiuset, kiedy spisy układane z jawnych wykazów urzędowych dawały dotychczas ogólną sumę, nie dochodzącą nawet do trzystu. Dla samej Litwy liczba 129, gdyby nawet prawdziwą się okazała, gdyby nią objęte już były wszystkie przez Murawiewa podpisane wyroki śmierci, daleką byłaby jeszcze od liczby ofiar, nie z bronią w ręku, na placu boju poległych, ale w bezbronności zamordowanych. Murawiew zmniejszał i sobie i podwładym swoim liczbę przeznaczonych na stracenie zapomocą prawa przez nakazywanie tępienie całemi gromadami, doraźnie, w chwili spotkania, bez boju.
Okólnik murawiewowski zalecający do naśladowania rozporządzenie komendanta dynaburskiego, Dłotowskij'ego, a wydany wkrótce po objęciu krwawego urzędu, nakazał powstańców spotykanych tępić na miejscu.