- W empik go
Listy Zygmunta Krasińskiego do Henryka Reeve - ebook
Listy Zygmunta Krasińskiego do Henryka Reeve - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 320 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mój drogi Henryku, Tobie życie wydaje się słodkie, ale ja tak o nim wcale nie myślę. Przepowiadam Ci, że przez te swoje rozkosze estetyczne popadniesz w końcu w materializm. Strzeż się tego angielskiego ducha, który od czasu Twojego powrotu do Anglii ogarnia Cię ze wszystkich stron. Strzeż się zdrowego rozsądku; są ludzie, których zdrowy rozsądek gubi. Co do mnie, nie myślę ani o Laokoonie, ani o niewdzięcznych pannach. Myślę o tym, że kraj mój cierpi ucisk, że ja sam jestem igraszką okoliczności, że zdrowie mam słabe i ducha niekiedy słabego, i że lepiej by dla mnie było umrzeć teraz niż później. Oto co myślę – bez żadnej w tym poezji, bo gdzie, u diabła, doszukiwać się poezji, gdy wokół tylko otępienie i niewola? Czasem myślę także o tym, że oślepnę, i szczerze mówiąc, nie mogę zaliczyć tego do moich estetycznych rozkoszy. Zresztą masz po części rację w tym, co się mnie tyczy, i jeśli pójdzie tak dalej, stanę się po prostu jakąś śmieszną istotą, męską odmianą Iw; ale poczekaj, może jednak zmienię kierunek; w przeciwnym razie współczuję Ci tytułu mojego przyjaciela, bo doprawdy będę na wieki tylko głupcem z wyobraźnią. To najlepsze określenie, na jakie się kiedykolwiek zdobyłem. Bądź zdrów, oczy mnie bolą piekielnie. Kochaj mnie zawsze.
Zyg Kras
Pisz do mnie nadal do Wiednia.
: P Henryk Reeve, w Monachium, Bawaria, poste restante.Wiedeń, 14 lipca 1832
Otóż to, jesteśmy o krok od materializmu. „Szczęście jest celem życia; nieszczęścia trzeba unikać.” Brawo! Brawo! Słysząc Cię, prochy Epikura zadrżałyby z radości. Ja myślę, że to niesłuszne. Raczej chyba nieszczęście jest nieuniknionym celem życia: dzięki niemu zyskuje się ludzką pamięć, Boskie błogosławieństwo. Wszystkie moje życzenia, wszystkie modlitwy dążą do tego, aby Cię, mój przyjacielu, oddzielić od tłumu. Jakże byś mógł przypuszczać, że tylko Ty jeden, Ty jeden pozostaniesz w spokoju, skoro świat zaczyna się ruszać?
Strapiłem się bardzo chorobą Twojej matki; ale skutek jej był dobry, uczynił Cię czulszym, zmiękczył Twoje serce, zmniejszył Twój egoizm. Podoba mi się także ten świt miłości ojczyzny, co wstaje w Twojej duszy. Niech Bóg będzie za to błogosławiony!
Widuję często brata Augusta . „To człowiek przeszłości” powiedzieliby o nim klubiści; ja mówię inaczej: „To człowiek szlachetny i dzielny jak jego szabla.” Klubiści nas zgubili. O ich szaleństwie, o ich wściekłości nie możesz mieć nawet wyobrażenia. Ci nędznicy, szewcy, Żydzi wychrzczeni i chciwi pieniędzy krawcy, którzy nic nie wiedzą o Polsce i o jej przeszłości, postanowili robić majątek, zarabiać, spekulować, wieszając, rzucając oszczerstwa, podburzając, a teraz wypisują bro – szury przeciw wszystkiemu, co u nas naprawdę szlachetne i wielkie. Oni to nazywają arystokracją; ale jeśli mnie kochasz, wierz mi i wiedz, że poza arystokracją nie ma w Polsce nic, ani zdolności, ani światłych umysłów, ani poświęcenia. Nasz trzeci stan to bzdura; nasi chłopi to maszyny. My tylko stanowimy Polskę. A nadejdzie czas, kiedy po tylu ofiarach powieszą nas pewnego pięknego poranka naprzeciw ołtarza Ojczyzny. Taki jest bieg rzeczy, a jest nieodwołalny. Czas nadszedł, czas się musi wypełnić. Radykalizm doda nam siły po to, aby nas powalić i zetrzeć z powierzchni ziemi. Oby przynajmniej po naszym odejściu szczęście uśmiechnęło się choć trochę do tego biednego kraju! Oby ci ludzie nowi cieszyli się pomyślnością i znów utworzyli wielki naród! Ale my, my pracujemy na własną zgubę; a przecież pracujemy: to nasz obowiązek i Bóg patrzy na nas; potem będzie stryczek i wieczność. Zważ dobrze te słowa; pomyśl o nich jeszcze raz. To nie jakiś nagły wybuch, to owoc długich medytacji. Pisuj dalej do Wiednia. Bądź zdrów; moje oczy wciąż tak samo.
Wiecznie twój Zyg Kras
P Henry Reeve, Monachium, Bawaria, poste restante.Wiedeń, 21 lipca 1832
Moje oczy ciągle tak samo. Nie mogę nic robić i zgrzytam zębami, bo mija godzina po godzinie, dzień po dniu, a ja wciąż jestem tym, czym byłem: istotą bezczynną, zwierzęciem w ludzkim kształcie; bo myśli są niewidoczne, a ludzie nie biorą ich pod uwagę. Za dwa tygodnie zapewne stąd wyruszę. Jeśli jednak poczuję się gorzej, nie wyjadę. Nie wybierasz się do Berlina; zatem Warszawa jest wykreślona z Twojej podróży. Bóg wie, kiedy się zobaczymy. O przyszłości ani słowa, bo przesądzać o czymś już dziś, to szaleństwo. Kto zdoła przewidzieć, czy będzie żyć, czy umrze? Tak bym chciał zobaczyć jeszcze raz H i Ciebie równocześnie, a potem zakończyć to życie takie okropne. Coraz mocniej ogarnia mnie umiłowanie nicości. Zaczyna mi się także uśmiechać myśl o spoczynku, mnie, com nic dotąd nie zdziałał. Czy cierpienie może zastąpić czyny? Bądź szczęśliwy i ciesz się zbiorem praw, a potem, kiedy Ci to obrzydnie, pomyśl o mnie i bądź zawsze moim przyjacielem.
Zyg Kras
P Henryk Reeve, w Monachium, Bawaria, poste restante.Wiedeń, 25 lipca 1832
Trumnę poprzedzał szwadron huzarów, drugi jechał za nią; i trumna, i oba szwadrony przejechały z wielką szybkością, niemal galopem, nie tak jak zazwyczaj przy pogrzebie. Lud przyglądał się tłumnie, ale niewiele mógł zobaczyć, poprzez ustawione wzdłuż ulicy dwa rzędy żołnierzy i bagnetów; potem żołnierze otoczyli kościół, przybytek Boży otworzył się tylko dla kilku osób i zwłoki Napoleonowego syna zniknęły w nim na zawsze. Nie mogło być inaczej. Napoleon był dziełem, dziecięciem rewolucji; sam był jedynie rewolucją, a tacy ludzie nigdy nie tworzą dynastii. Toteż jego syn był tylko jakimś przypadkowym wydarzeniem i umarł trzy dni temu, mając dwadzieścia jeden lat, ze słowami: „Pomiędzy moją kolebką i grobem nie ma nic.” A przecie płakać się chciało, patrząc jak szybko mijał nas ów pogrzeb, jak w kilka chwil przeminęło tyle sławy, tyle nadziei. Urodzony jako król rzymski, zmarł jako książę Reichstadtu, a potem cisza i zapomnienie. Stajesz się uosobieniem zdrowego rozsądku. Czuję, że to samo będzie ze mną: trzeba będzie ze wszystkim się pożegnać. Przekleństwo! Ale obaj marzyliśmy i kochaliśmy się. Zbudzeni z marzeń, kochajmy się tak samo. Zobaczysz, nadejdzie dzień, kiedy poezja do nas wróci. Wyjeżdżam stąd szóstego . Pisz do mnie na razie tu, potem do Warszawy.
Zyg Kras
P Henryk Reeve, w Monachium, Bawaria, poste restante.Warszawa, 15 sierpnia 1832
Mój drogi Henryku, jestem w Warszawie, chory jak pies, na plecach mam pełno pijawek, a oczy czerwone jak potępieniec. Za kilka minut wyjeżdżam, aby spotkać się z ojcem w naszym wiejskim domu. Bądź zdrów, mój drogi., Ledwo mam czas, by skreślić do Ciebie te kilka słów i prosić, byś zawsze był moim przyjacielem, choć może nadejść czas i wiadomości, które Cię zasmucą. Do widzenia.
Twój na zawsze Zyg
Ach, mój drogi, czuję na sercu kamień, nawet łzy go nie rozmyją.
|Adres:| Do P[ana| Reeve, w Dreźnie. Saksonia, poste restante.18 sierpnia 1832
Mój drogi Henryku, list Twój otrzymałem godzinę temu, siedząc w pokoju, który Ci opiszę. Ściany białe, bez obić; w oknach firanki zielone i białe; pod ścianą wspaniały fortepian; obok na stole gotowalnia ze szczerego srebra: kubki, lustra i wszystkie te drobiazgi służące do czyszczenia paznokci, zębów, włosów itd., itd., flakony pełne wybornych perfum; dalej kominek, a na nim dwa niewielkie globusy; dalej, z boku, zawieszone na ścianie, lśnią trzy dubeltówki, dwa rogi myśliwskie nabijane złotem i kością słoniową, szabla, wykładane srebrem damasceńskiej roboty pistolety, torby myśliwskie, prochownice itd.; dalej drzwi, dalej piec; dalej moje łóżko pod kątem prostym do pieca, a na nim wytworna pościel i kaszmirowy szlafrok; tuż koło mnie ogromna szkatuła na podręczne drobiazgi, w której znalazłem po przyjeździe cztery tysiące florenów i gdzie złożyłem listy H; dalej biurko, na którym stoi brązowa starożytna waza, a w niej bukiet kwiatów, dokoła zaś moje angielskie książki i moja pozytywka, krzyż z Koloseum, sztylet i wszystkie znane Ci przedmioty. Oto mój pokój. W chwili, gdym otrzymał Twój list, siedziałem u boku kobiety, która grała i śpiewała dla mnie. Znasz ją: to pani Z. Co powiesz na to wszystko, mój drogi? Otom nagle wielki pan, ja, mizerak To ojciec przygotował tak wszystko na mój przyjazd. Z okien widzę w dolinie gotycki zamek, który buduje się dla mnie, z wieżą ozdobioną rozetami i mauretańskimi kolumnami, dalej, w dole, trzy stawy i mnóstwo zieleni.
Widziałem się z ojcem. Gdybyś zobaczył łzy, co ciekły mu po bliznach i po wąsach, kiedy mnie przyciskał do serca! A potem poszliśmy razem do grobowca mojej matki i tam, w obliczu tej trumny, którą Ci opisałem w Adamie, dał mi swoje błogosławieństwo. Słodkie i święte jest ojcowskie błogosławieństwo. Czytając te słowa, pomyślisz może: „On jest spokojny!” Otóż nie! Mam gorączkę, nie mogę spać; ale czasami otaczają mnie wspomnienia dzieciństwa i wtedy, przez chwilę, spoglądam ze spokojem na te równiny, na te zboża polskie, które z lekka kołyszą się wokół mnie. Z oczyma trochę lepiej. Jeżeli będziesz pisał do Załuskiego, uściskaj go ode mnie. Myśl o mnie często, mój przyjacielu, mój dobry, drogi przyjacielu. Nie wiem jeszcze nic o przyszłości, cieszę się trochę tym, co jest teraz. Ubiłem parę bekasów. Bądź zdrów. Czeka mnie wierzchowiec arab, chcę trochę pogalopować.
Twój na zawsze Zyg Kras
P Henryk Reeve, Drezno, Saksonia, poste restante.20 sierpnia 1832 Opinogóra
Kiedy człowiek nie stoi już u brzegu życia, kiedy zapuścił się już nieco na pełne morze, wówczas miewa niekiedy chwile spokoju. Jak to się stało, że cisza na moment na – pełniła mi serce? Jak to się stało, że już mnie nie dręczy żądza miłości i sławy? Bo moja młodość nie jest już tak świeża i zapalczywa jak niegdyś, w dniach namiętności i szaleństwa!
I uklękłem nad grobami przyjaciół z lat dziecinnych, aby pomodlić się i porozmyślać. Wokół cmentarza kołyszą się fale kłosów, jednostajne, niczym nie ocienione, bo na tym oceanie zbóż nie wznosi się ani jedna kępa drzew. Huczy północny wiatr i porywa chmurę po chmurze z głębi horyzontu, pędzi je w górę, ku słońcu, a potem ciska w dół z wysokości niebieskiego sklepienia. Błękit, który ukazuje się pomiędzy nimi, jest blady, powietrze chłodne, obok mnie kołysze się kilka modrzewi; a przecież w sercu mam spokój, a moje modlitwy łatwiej dochodzą do Boga niż te, które szeptałem niegdyś na szczytach gór, na morskim brzegu: to dlatego, że ci, co tu dokoła spoczywają, niegdyś mnie kochali.
Potem nachodzą mnie nagle inne wspomnienia i splatają się z tymi, które mnie otaczają. Przy trumnie matki prześladuje mnie twarz cudzoziemki. Dwie kobiety są w tej krypcie. Jedna w śmiertelnej sukni, cicha, nieruchoma, której miłość błogosławiła moim narodzinom; druga strojna w żywe kwiaty, z okiem błyszczącym, opiera się O ołtarz i palcem wskazuje na jego stopnie, na których nigdy nie klęknę u jej boku. Ta wizja przyprawia mnie o łzy; niegdyś przyprawiłaby mnie o szaleństwo.
Moje myśli biegną teraz innym tokiem. Ogarnia mnie letargiczna rozkosz; głos mam cichy, rzadko wypowiadam jakieś słowo. Ale w mojej duszy rozgrywają się dziwne sceny, żyję w świecie, którego nie scala żadna jedność. Sny przenoszą mnie w przeszłość, potem ukazują rąbek przyszłości, który znika po chwili. Wirują dokoła mnie białe żagle i niebieskie fale, włoskie pieśni i dźwięki cudzoziemskiej mowy. Odżywa w pamięci to wszystko, co śniłem, myślałem, czego niejasno pragnąłem, ale jest to jak gdyby labirynt, po którym błądzę na pół zbudzony, na pół senny, nie mając sił otrząsnąć się z tego snu i poddając się czarowi, co ogarnia mnie nieodparcie, podobnie jak człowiek śmiertelnie zmęczony osuwa się na łoże.
5 września. – Znów zmieniła się sceneria moich wizji. Jak Manfred wywoływałem duchy: „Astarte, przemów do mnie”. Namiętności to błazny, co szydzą ze mnie. Nienawiść przemieniła się w miłość, a potem, a potem, było to o zmierzchu: czy widzisz ten piękny księżyc? A potem, a potem, było to w pogodny poranek. Przyjacielu, to moja ostatnia pieśń. Staraj się mnie zrozumieć i użal się nade mną. Znów kilka chwil szczęścia, a potem przyjdą wyrzuty i kara.
Nie mam swojego anioła stróża w postaci Schellinga. Szatan okrywa mnie swoimi skrzydłami.
Za cztery dni jadę do Petersburga. Henryku, jesteśmy przyjaciółmi na śmierć i życie: gdybyś przestał być moim przyjacielem, Bóg cię ukarze. Piszę do Ciebie do Monachium, bo nie wiem, dokąd adresować ten list. W Dreźnie miałeś być tylko trzy dni; napisałem tam do Ciebie. Bądź zdrów. Pisz do mnie do Petersburga na poste restante. Nasza przyjaźń nie należy do tych, które mogą się zerwać wskutek jakiejś okoliczności, żeby ją unicestwić, trzeba jakiegoś czynu; bez tego zrywać ją byłoby zbrodnia.
Ja zawsze będę Twoim przyjacielem
Zyg Kras
5 września 1832, Opinogóra
Zegnam wszystkich moich przyjaciół w Europie.