Lodowa Korona - ebook
Lodowa Korona - ebook
Księżniczka skrywająca magiczne moce zmuszona do walki o los królestwa w świecie zdrady i wojen.
Ekscytujący debiut fantasy – pierwszy tom dylogii obfitującej w bohaterskie wyczyny, zdrady, przesiąkniętej magią i miłością, determinacją i wrażliwością.
Askia jest dziedziczką Lodowej Korony, należy jej się tron Seraveszu. Na czele elitarnego oddziału wojowników od miesięcy walczy z brutalnymi najeźdźcami. Jednak armia szalonego władcy imperium Rovenu wydaje się niepowstrzymana. Askia musi szukać pomocy na dalekim południu, u Armaana, cesarza imperium Visziru, swojego ojca chrzestnego.
Wychowana wśród wojowników trafia do gniazda os, w labirynt politycznych intryg. Na pełnym przepychu dworze, gdzie sekrety są warte więcej niż złoto, Askia lęka się, że jednym nieostrożnym krokiem zdradzi, kim jest naprawdę – obdarzoną magicznymi zdolnościami wiedźmą. Ujawnienie tej tajemnicy może narazić ją na śmierć z rąk religijnych fanatyków i skazać jej poddanych na tyranię Rovenu. Co będzie musiała poświęcić, by ocalić swój lud?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-776-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OTULIŁAM SIĘ SZCZELNIEJ PELERYNĄ, nie zważając na to, że po plecach spływają mi krople potu. Z mojej pozycji na szczycie wzgórza widok otoczonego murami grodu Eszkarot nie robił wielkiego wrażenia. Był najmniejszą osadą Wolnego Państwa Idun i miał zaledwie kilkuset mieszkańców, których domy ciasno otaczały nadmorską warownię nadgryzioną zębem czasu. Mój legion był w stanie ją podbić w jedno popołudnie, ale nie przybyłam tu po to, by rozpętać wojnę.
Przyjechałam, aby ją zakończyć.
Generał Arkady podprowadził konia bliżej mojego wierzchowca. Jego pokryte mapą zmarszczek oblicze było nieodgadnione.
– Co widzisz? – spytałam szeptem, żeby żołnierze za nami mnie nie usłyszeli.
Jego milczenie było jak głęboki wdech.
– Miasto – odparł w końcu. – Całe i żywe.
Oczy zapiekły mnie od łez. Zamrugałam, aby je powstrzymać, w duchu okłamując samą siebie, że wywołał je kąsający zimowy wiatr, a nie świadomość, iż grody takie jak ten – z daleka szary i niepozorny – w Seraveszu już nie istnieją.
Nasza ojczyzna, splądrowana, strawiona pożogą i pełna najeźdźców, znajdowała się zaledwie o milę na północ od tego miejsca. Czując na plecach cienie poszarpanych szczytów gór Peszkalor, równie dobrze mogłam sobie wyobrażać, że znajduję się sto mil stąd. Echo stłumionych krzyków ludzi, którzy tam zostali, niosło się ku nam kotlinami i nieustannie rozbrzmiewało w mojej czaszce. Rozum mi podpowiadał, że to miasto w dole jest naszą ostatnią nadzieją, ale serce błagało, abym zawróciła do Seraveszu. Jakby samo to, że znajduję się po południowej stronie gór – kilka dni i cały świat od domu – było zdradą.
– Rozwinąć chorągiew – warknął do żołnierzy Arkady. – Proszę założyć kaptur, księżniczko – zwrócił się do mnie nieco łagodniej.
Obejrzałam się w chwili, gdy dobrze mi znana postać wysunęła się przed szereg kawalerzystów. Vitalij lekko poruszył wodzami i jego wierzchowiec skoczył naprzód, a po chwili minął mnie cwałem z rozwianą ciemną grzywą. Za jeźdźcem załopotał płat tkaniny: czarny wilk na błękitnym polu. Podmuch mroźnego wiatru szarpnął chorągwią królestwa Seraveszu – tą samą, od której nazwę wziął mój Legion Czarnych Wilków. Żołnierze zaczęli wiwatować, gdy Vitalij pomknął ścieżką po grani.
Z piersi generała wyrwał się głęboki pomruk. Arkady nie zdołał ukryć niezadowolenia z powodu takiego braku dyscypliny. Ukryłam uśmiech, naciągając wilczy kaptur peleryny. Miasto w dole nie mogło zignorować ostentacyjnego zachowania Vitalija. Straże na pewno wypatrywały już wśród żołnierzy dowódcy, a moja peleryna wyróżniała się na tle pozostałych. Wiedziałam, że ją dostrzegą i doniosą władzom o mojej obecności.
Vitalij zawrócił i podjechał do nas z szerokim uśmiechem.
– Skończyłeś popisy? – Arkady spojrzał złowrogo na młodszego towarzysza.
Vitalij skrzywił się, ale jego uśmiech nie zniknął zupełnie.
– Staram się tylko podtrzymać morale naszych żołnierzy, panie generale.
Spojrzał za siebie, na wymizerowane twarze druhów. Każda przeprawa przez góry była ciężka, a tym razem wrogi oddział deptał nam po piętach i zawrócił dopiero, gdy stało się jasne, że zmierzamy do Eszkarotu.
Oczy Arkadego zwęziły się.
– A co nam po dobrym nastroju? Jeszcze pomyślą, że szykujemy się do ataku. Poseł pewnie jest już gotów do ucieczki. Jeżeli w ogóle przybył.
– Musiał – wyrwało mi się, zanim ugryzłam się w język. Wierzyłam, że wysłannik tu dotarł. Jeśli nie, to…
– Spójrzcie tam. – Vitalij z triumfalnym uśmiechem wycelował palcem w warownię, bo na wieży powiewały dwie flagi: płonąca tarcza Idunu oraz lew Visziru.
Poczułam ulgę. Mój apel o wsparcie nie pozostał bez odpowiedzi. Skoro cesarz Visziru przysłał posła, jeszcze nie wszystko stracone. Mogłam dowieść słuszności moich dążeń, błagać o pomoc i dzięki niej odzyskać tron. Znajdowaliśmy się tak blisko celu.
Jadąc na czele straży przybocznej, skierowałam konia w stronę grodu. Z dudnieniem kopyt przemknęliśmy błotnistymi drogami Eszkarotu. Mieszkańcy patrzyli na nas z wąskich okien pochyłych, rozpadających się budynków. W ich przygasłych oczach nie było ani ciekawości, ani zdumienia. Nawet tuzin olbrzymów z północy nie wzbudził w nich podziwu.
Ich obojętność mnie nie obchodziła. Nie dla nich przybyłam do Eszkarotu. Byłam tu z powodu viszirskiego wysłannika. Od ojca wiedziałam, że cesarz Visziru ma słabość do egzotyki i osobliwości. Choć znajdował się tysiąc mil stąd, zamierzałam wykorzystać moje barbarzyńskie korzenie i zwrócić jego uwagę, a jeśli Dwulice Bóstwo było miłosierne, także jego pomoc. Ktoś musiał powstrzymać imperium Rovenu.
Pulchny mężczyzna ze złotym torkwesem rozpostarł ręce w powitalnym geście, gdy tylko wjechałam na dziedziniec zamkowy.
– Po stokroć witam, najjaśniejsza pani! – wykrzyknął z wyćwiczonym uśmiechem. – Jestem starostą Eszkarotu.
Podmuch północnego wiatru owiał mi twarz i uniósł mój niemy krzyk. Przemierzyłam splądrowane ziemie mojego królestwa i lodowe pustkowia gór Peszkalor nie po to, by się spotkać ze starostą. Przybyłam zobaczyć posła Visziru. Może jednak go tu nie było?
– Na waszej wieży powiewa viszirska flaga.
– W rzeczy samej. – Uśmiech zgasł, gdy starosta pojął cel mojej wizyty. – Gubernator Erol przysyła mnie w zastępstwie, pani. Chętnie powitałby cię osobiście, lecz dla księcia Iskandra tutejszy klimat jest zbyt surowy.
Zamknęłam oczy. Iskander. Nie powinnam się dziwić, iż cesarz wysłał właśnie jego. Zsunęłam się z konia i rzuciwszy wodze stajennemu, ruszyłam schodami do warowni. Moi gwardziści otoczyli mnie ciasnym kręgiem. Niski, gruby starosta musiał się odsunąć tak daleko, że teraz podbiegał, by za nami nadążyć.
W Sali Wielkiej zebrał się tłum możnych przybyłych z nadzieją, że uda im się zobaczyć viszirskiego księcia. On sam siedział w głębi paradnej komnaty, opatulony w koce, mimo że od sześciu wielkich kominków biło gorąco. W mężczyźnie, który nachylał się ku niemu i coś mówił, rozpoznałam gubernatora Erola. Książę nawet go nie słuchał. Nie spuszczał wzroku z grona dziewcząt, które wdzięczyły się idiotycznie, zadowolone, że zwrócił na nie uwagę.
Powstrzymałam kpiący uśmiech i skupiłam się na bezpośrednim otoczeniu Iskandra. Ze swego miejsca widziałam przezroczyste sylwetki ciekawskich duchów otaczające nieświadomego ich obecności księcia. Wyobraziłam sobie, co by się stało, gdyby nagle ujrzał tłoczące się wokół zjawy, i zdusiłam chichot.
Obok mnie marszałek uderzył końcem paradnej laski o zakurzoną kamienną posadzkę.
– Jej Najjaśniejsza Wysokość księżniczka Seraveszu, Askia Poritska e-Nimri.
Iskander spojrzał w naszą stronę. Uśmiechnęłam się.
Rozwiązawszy pelerynę, oddałam ją służącemu i sztywnym krokiem ruszyłam przez salę. W ślad za mną szła fala tłumionych okrzyków zdziwienia. Nie przejmowałam się nimi. Teraz liczył się tylko książę.
Gdy podeszłam bliżej, podniósł się z miejsca, wielkimi oczami lustrując skórzane bryczesy i dopasowaną koszulę, które miałam na sobie. U mego boku kołysał się miecz, a do ud miałam przytroczone dwa sztylety. Kolejne dwa wystawały z cholew butów, a ostatnia para tkwiła zatknięta za skórzane karwasze. Chłonął mnie oczami, jakbym była ożywioną postacią z jakiejś baśni. Nie przeszkadzało mi nawet to, że dłużej zatrzymał wzrok na moich piersiach. Im więcej miał później opowiedzieć swojemu ojcu, cesarzowi, o dzikiej księżniczce, która potrzebuje jego pomocy, tym lepiej.
Gubernator Erol również powstał z szerokim uśmiechem ukrytym w gęstwinie kędzierzawej białej brody.
– Najserdeczniej witamy, księżniczko. Zaszczycasz Idun swoją wizytą.
– Dziękuję za gościnne przyjęcie, gubernatorze. – Gestem dałam znak Vitalijowi, który wystąpił do przodu z ciemnym glinianym słojem. – Oto dar dla ciebie. Napar z El-Szimat. Według receptury mojego ojca.
Mój ojciec, Sevilen e-Nimri, był najwspanialszym uzdrowicielem naszych czasów. Nie odziedziczyłam wprawdzie magicznej mocy leczenia ludzi, ale zachowałam jego grymuar, a dla nikogo nie było tajemnicą, że gubernator cierpi na reumatyzm.
Erol przycisnął lewą dłoń do piersi i pochylił się w ukłonie.
– Jestem wdzięczny za taką hojność, pani.
– Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty – powiedział książę, podchodząc do mnie.
Z ładnego chłopca wyrósł na przystojnego mężczyznę. Był niewiele starszy ode mnie. Miał dwadzieścia trzy, może dwadzieścia cztery lata, smukłą atletyczną sylwetkę, gładką twarz i kanciasty podbródek. Hebanowe włosy opadały mu na oczy, z których biła szczerość. Uśmiechnął się do mnie z niekłamaną radością. Zirytowało mnie to, choć nie wiedziałam dlaczego.
– We własnej osobie. Miło cię widzieć, Iskandrze.
– Nie od razu cię poznałem. Wyrosłaś.
Zmarszczyłam brwi.
– No cóż, upływ czasu odmienia każdego. Kiedy ostatnio się widzieliśmy, byliśmy właściwie dziećmi.
Jego uśmiech przygasł, a w oczach pojawiło się coś niebezpiecznie zbliżonego do litości. Zerknął na wypukłą szramę, która biegła w poprzek mojej szyi. Przełknął ślinę. Z pewnością przypomniał sobie nasze ostatnie spotkanie.
– Dla ciebie czas jest wyjątkowo łaskawy – powiedział nieprzekonująco, jakby wyczuł, jak wielką niechęć wywołuje we mnie jego współczucie. – Chyba będę musiał wymyślić dla ciebie nowe przezwisko. Pamiętasz to dawne?
Ósme lato spędziłam z rodzicami na viszirskim dworze. Na widok mojej jasnej cery i rudych włosów Iskander i zaprzyjaźnieni z nim chłopcy natychmiast orzekli, że przypominam bladą larwę.
– A pamiętasz, książę, jak zareagowałam, kiedy mnie tak nazwałeś? – warknęłam i od razu zacisnęłam usta, ale słów nie mogłam już cofnąć. Obok mnie Arkady zesztywniał. Iskander wytrzeszczył oczy, bo najwyraźniej przypomniał sobie, jak powaliłam go na ziemię. Wstrzymałam oddech, modląc się, by nie wyszedł obrażony.
Nikły rumieniec zabarwił jego smagłą cerę, lecz mimo to uśmiechnął się, a potem zaśmiał w głos.
– Pojmuję, księżniczko. Koniec z przezwiskami. Choć to dopiero byłby widok, co?
Przytaknęłam z ulgą, ale nie byłam w stanie odwzajemnić jego uśmiechu.
– Na pewno jesteś zmęczona po podróży, pani – powiedział gubernator Erol z błyskiem wesołości w oczach. – Starosta polecił przygotować komnaty dla ciebie i twoich ludzi. Jutro wieczorem odbędzie się bal na twoją cześć, a na rano z myślą o księciu Iskandrze zaplanowałem łowy.
– Tak, i ogromnie się na nie cieszę, gubernatorze. Tyle że zmuszony jestem prosić o cieplejsze ubranie. – Iskander zatarł dłonie. – Nie mam pojęcia, jak wy wytrzymujecie na tej zimnicy.
– Nazywasz to zimnicą, książę? – Roześmiałam się. – Poczekaj jeszcze tydzień, a zobaczysz prawdziwy śnieg.
Iskander spoważniał.
– Niestety nie zostaniemy tu tak długo. Planujemy wyruszyć wraz z pełnią księżyca.
Cofnęłam się gwałtownie. Jego słowa odebrałam jak cios. One były ciosem.
– To już za trzy dni.
Pojęłam, że mój ojciec chrzestny nie przyjdzie mi z pomocą. To nie były negocjacje. Przesyłał przeprosiny.
– Tak. Przykro mi… ale nie możemy zostać dłużej – oznajmił Iskander, przestępując z nogi na nogę. – Musimy wypłynąć, zanim zaczną się zimowe sztormy.
– No cóż… – W myślach rozpaczliwie szukałam jakiegoś punktu zaczepienia. – W takim razie mądrze wykorzystajmy dany nam czas. Nie chcę, by upłynęło kolejne sześć lat, nim znowu się spotkamy.
Książę Iskander uśmiechnął się promiennie.
– Co do tego jesteśmy zgodni.
Gubernator nachylił się ku nam z błyskiem w oczach.
– Słyszałem, księżniczko, że świetnie jeździsz konno. Może jutro wyruszysz z nami na łowy?
Miałam ochotę go ucałować. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że szanse wynegocjowania wsparcia są niewielkie. Niemniej dawał mi sposobność – być może jedyną. Mogłam znaleźć chwilę na rozmowę z księciem Iskandrem w cztery oczy i przekonać go, żeby zabrał mnie do Visziru.
– Bardzo chętnie. – Uniosłam brwi i uśmiechnęłam się wymownie do stojących wokół mężczyzn. – Jeżeli zdołacie dotrzymać mi kroku.
Ciepło w głosie Iskandra obudziło we mnie nadzieję. Nie wszystko było stracone. Mogłam na niego wpłynąć, na pewno. Wystarczyło, że go nakłonię, by mi pozwolił popłynąć razem z nim do Visziru. A potem… cóż, potem byłam gotowa zrobić – i poświęcić – wszystko, aby przekonać cesarza, że mój kraj potrzebuje jego pomocy.2
PIERWSZEJ NOCY NIE ZMRUŻYŁAM OKA. Do późna zastanawialiśmy się z Arkadym, jak w ciągu zaledwie trzech dni przekonać księcia Iskandra do poparcia mojej sprawy.
Właściwie w ciągu dwóch, pomyślałam. Mój wzrok przyciągnęło poranne słońce, przeświecające słabo spoza chmur nad dziedzińcem zamkowym.
– Nakłoń go do zmiany zdania. – Z tymi słowy Arkady opuścił moją komnatę.
Uwielbiałam go, traktowałam jak serdecznego przyjaciela i mentora, ale to była chyba najgorsza rada, jaką od niego usłyszałam. Przecież nie szłam do sąsiada poprosić o cukier. Miałam wybłagać armię u cesarza.
Czas mnie goni, myślałam, przypomniawszy sobie o bliźnie na szyi. Musiałam przekonać Iskandra jeszcze tego ranka, w przeciwnym razie mogłam uznać dzień za stracony. Cała sprawa byłaby stracona. Mój koń zarżał cicho i trącił mnie nosem w ramię, jak gdyby namawiał do pośpiechu.
Na dziedzińcu służący uwijali się jak w ukropie, szykując wierzchowce i pakując prowiant. Arkady i Vitalij czekali obok mnie. Generał miał na twarzy zwykły gniewny grymas, a niczym nieprzejęty Vitalij trzymał wodze ich koni. Był lordem z urodzenia i przez całe życie obracał się wśród arystokratów. Książę go nie onieśmielał i właśnie dlatego generał wyraził zgodę, by Vitalij nam towarzyszył, mimo że poprzedniego dnia na grani wyciął taki numer. I tak nalegałabym na jego obecność. Miał ujmującą osobowość i nie wątpiłam, że zdoła oczarować Iskandra. Umiał zjednać sobie nawet mnie, kiedy wróciłam na dwór mojego dziada sama, ze złamaną duszą. Bardzo długo był moim jedynym przyjacielem.
– Nie warto się zamartwiać, pani – powiedział, widząc, że nerwowo przestępuję z nogi na nogę. – Zdążysz namówić księcia do pomocy.
– Tak uważasz? – spytałam, poklepując gładką rudą sierść mojego wałacha. – Towarzyszy mu świta ludzi, którzy bynajmniej nie chcą, abym go przekonała.
– Ha! – Vitalij wzruszył ramionami. – Bez trudu zdołamy go odciągnąć. – Zerknął na generała, a potem spojrzał na mnie, uśmiechając się chytrze. – Przypomina mi się polowanie w dzień przesilenia letniego przed dwu laty, kiedy to pomogłaś mi rozdzielić pewną damę i jej męża.
Zaśmiałam się cicho na samo wspomnienie, a także na widok pruderyjnego zdumienia, które zmarszczyło twarz Arkadego.
– Rzecz w tym, że tamta młoda dama bardzo chciała odłączyć się od męża. Nie jestem pewna, czy książę Iskander zechce zostać ze mną sam na sam, chyba że…
W głowie zakiełkowała mi pewna myśl. Rozważyłam to, co wiedziałam o Iskandrze. Sprawiał wrażenie mężczyzny, który ulega namiętnościom i lubi rywalizację. Wystarczyło wciągnąć go do gry.
– Staraj się wyglądać rześko, pani – szepnął Arkady, gdy książę wyszedł z warowni otoczony świtą.
Taki miałam plan.
– Dzień dobry, księżniczko Askio – przywitał mnie Iskander, zbiegając po schodach.
– Dzień dobry. Mam nadzieję, że jesteś gotów stanąć w szranki.
– Od urodzenia – oznajmił, śmiejąc się z własnej brawury.
Ponad jego ramieniem zobaczyłam, że jeden z jego towarzyszy – niski mężczyzna o szczurzej twarzy – krzywi się szyderczo.
Uśmiechnęłam się.
– Wiesz, na co dziś zapolujemy?
– Słyszałem, że na pogórzu nie brak jeleni i dzikich indyków, ale gubernator twierdzi, że prawdziwą zdobyczą jest zwierz, którego nazywają tutaj domuzjowem. Nie mam pojęcia, co to takiego.
– To taki dzik – wyjaśniłam. – Jest bardziej kosmaty od tych, które występują u was na południu. Większy i szybszy. Zimą jego sierść staje się biała. Nie będzie łatwo go wypatrzyć, bo zeszłej nocy spadł śnieg.
Iskander aż podskoczył, ogarnięty chłopięcym zapałem.
– Całe wieki nie byłem na porządnych łowach. Nic tak nie sprawia, że w człowieku żywiej krąży krew, jak dobre polowanie.
Oprócz wojny, pomyślałam i spuściłam wzrok, odsuwając od siebie tę myśl. Iskander nie był winny temu, że jego ojczyzna ma się dobrze, podczas gdy moja cierpi.
– Dziwi mnie, że Jej Wysokość ryzykuje wyprawę na pogórze – odezwał się kwaśno szczurzy człowiek, strzepując z rękawa niewidoczny pyłek. – Góry są przecież częścią Seraveszu.
Wyprostowałam się. Czułam, że próbuje wciągnąć mnie w pułapkę. Wprawdzie pasmo górskie należało do mojego królestwa, ale tu, na południowych stokach, był to nieistotny szczegół. Ludzie zamieszkujący te tereny byli Iduńczykami pod każdym względem prócz miana.
– Góry leżą na ziemiach Seraveszu, lecz nie obawiam się o nasze bezpieczeństwo. Ich łańcuch stanowi doskonałą zasłonę przed najgorszymi walkami.
Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.
– Tak świetną, że z tego miejsca Seravesz wygląda spokojnie.
– Czasem lepiej nie wierzyć oczom. – Zerknęłam na Iskandra, który świdrował lorda gniewnym spojrzeniem.
– A słowom warto dawać wiarę? Czytałem listy, w których błagasz, pani, cesarza o wsparcie w obronie przed rzekomym najazdem Rovenu. Może twoje słowa wyolbrzymiły powagę sytuacji. W końcu nawet ambasador Seraveszu w Viszirze poparł zmianę władzy.
– Po czym dogodnie zniknął – wycedziłam przez zęby.
Ambasador był dobrym człowiekiem i miałam absolutną pewność, że jego poparcie wymuszono torturami.
Nasze spojrzenia spotkały się. W ciemnych oczach mężczyzny błysnęło wyzwanie.
– Dogodnie dla kogo?
– Ishaqu, proszę, nie teraz. – Iskander położył dłoń na ramieniu starszego lorda, powstrzymując go. – Łowy są dla przyjemności. Później znajdziemy czas na omówienie poważniejszych spraw. – Skinął do mnie z wypisaną na twarzy obietnicą.
Tyle że tego czasu może nam zabraknąć, pomyślałam, patrząc, jak gubernator Erol i spore grono arystokratów wchodzą na dziedziniec boczną furtą wraz z tuzinem sług prowadzących konie. Podejrzewałam, że ludzie Iskandra dopilnują, abym nie miała najmniejszej szansy z nim porozmawiać. Jeżeli chciałam to zrobić, sama musiałam ją sobie stworzyć, i to jak najszybciej. Erol podszedł się przywitać, ale nie słuchałam, co mówi. Zerknęłam na Vitalija i uśmiechnęłam się do niego znacząco.
Wyruszyliśmy na północny wschód od Eszkarotu i już po kilkunastu minutach dotarliśmy do zalesionych podnóży gór. Szlak wiódł nieopodal obozu, w którym moi ludzie już na nas czekali.
Czarne Wilki wyłoniły się z mgły. Ich zbroje prezentowały się olśniewająco w blasku poranka. Trzy tysiące wojowników z północy powitało nas przeciągłym wyciem i wiwatami. Wyszczerzyłam zęby na widok szeregów żołnierzy, zachwyconego uśmiechu Iskandra i ponurego spojrzenia Ishaqa. To byli moi rodacy. Moi bracia.
Za obozem podążaliśmy dalej na północny wschód. Zbocza stawały się coraz bardziej strome, a las wokół nas gęstniał.
Odtrąbiono początek polowania.
W tak trudnym terenie dobrzy jeźdźcy szybko odsadzili się od reszty. Z pomocą Vitalija zwiększyliśmy ten dystans jeszcze bardziej, płosząc stado dzikich indyków i kierując je na południe, wraz z pozostałymi myśliwymi. Sama zawróciłam na północ i jechałam na przedzie razem z Vitalijem oraz pyzatym lordem Marrem, opiekunem księcia. Na szczęście Iskander dotrzymywał nam kroku, prowadząc porywczego ogiera z ogromną wprawą. Generał Arkady został w tyle i niewątpliwie robił wszystko, co w jego mocy, aby reszta nam nie przeszkadzała.
Kiedy jeden z tropowców zawył przeciągle, posłałam Iskandrowi uśmiech, w którym kryło się wyzwanie. Wiedziałam, że viszirskie ogiery są szybkie, ale trenowano je do biegów po równinach. W górach, na mokrym śniegu, mój dextrarius potrafił im dorównać. Pomknęliśmy między drzewami za głosem psów. Miałam wrażenie, że frunę, i przez jedną cudowną chwilę poczułam się jak w domu. Pęd wiatru szarpał mi włosy, zimno kłuło w oczy, ale to było najwspanialsze uczucie na świecie. Obok mnie Iskander zaniósł się dzikim śmiechem.
Tropowce wyły jak oszalałe. Otaczały dzika z trzech stron, ale zwierz nie zamierzał poddać się bez walki. Gnał przez las, bodąc kłami każdego psa, który ośmielił się za bardzo zbliżyć.
Pochyliłam się nad końskim grzbietem i popuściłam wodze. Kątem oka widziałam, jak Iskander sięga po włócznię i waży ją w prawej ręce. Uśmiechnęłam się i zmusiłam konia do jeszcze szybszego biegu. Z głośnym okrzykiem książę cisnął włócznią. Przeleciała dziesięć metrów i trafiła dzika w bok. Odyniec zakwiczał. Ranny i rozjuszony, jeszcze się nie poddawał.
Odbiłam lekko w prawo, w górę zbocza, aby zajść bestię z drugiej strony, po czym puściłam wodze, prowadząc konia nogami. Podniosłam łuk i wypuściłam dwie strzały, jedną po drugiej. Pierwsza trafiła zwierzę w bok. Druga idealnie dosięgła celu. Szeroki grot przeszył prawe płuco i utkwił w sercu. Dzik chwiejnie przebiegł jeszcze kilka kroków, nim wreszcie padł i zarył w śnieg.
– Znakomicie, księżniczko! – zawołał Vitalij, gdy zawróciłam do moich towarzyszy.
– Świetne trafienie – szczerze pochwalił Iskander.
Uśmiechnęłam się promiennie. Jak naiwne dziecko liczyłam skrycie, że ten popis wystarczy, aby pozyskać wsparcie Iskandra.
– Dziękuję – powiedziałam, zsiadając z konia obok pozostałych. Dzika zostawiłam służącym, którzy podjechali zająć się zdobyczą. – Niejednego można się nauczyć w trakcie półrocznej przeprawy z wojskiem.
Świadomość powodu, dla którego od tak dawna przebywałam wśród żołnierzy, sprawiła, że zamilkłam. Wiedziałam, że lepsza sposobność na rozmowę z Iskandrem w cztery oczy już się nie nadarzy. Teraz albo nigdy.
– Proszę jej nie wierzyć – wtrącił Vitalij, szczerząc zęby. – Ćwiczy z Czarnymi Wilkami, odkąd wróciła do Seraveszu.
– Naprawdę? – Ton Iskandra zdradzał zdziwienie. – Nigdy nie słyszałem o takiej pasji u damy, a tym bardziej u przyszłej królowej.
Wzruszyłam ramionami, siląc się na swobodę.
– Kiedy wróciłam do Seraveszu, nie byłam następczynią tronu. Miałam… zresztą słyszałeś o moich rodzicach. – To była niezwykła historia z rodzaju tych, jakie uwielbiają dworscy plotkarze. Księżniczka z Seraveszu uciekła z viszirskim uzdrowicielem, rezygnując z rodziny i korony dla miłości. Z jakiegoś powodu w opowieściach o niewinnym uczuciu zwykle pomijano fakt, że za sprzeciwienie się życzeniom mego dziada matkę, a zatem i mnie czekało życie na wygnaniu. – Mój ojciec posiadał moc uzdrawiania, dzięki której podróżowaliśmy po całym świecie. Pomieszkiwaliśmy na różnych dworach, w tym również na dworze twego ojca – powiedziałam i skinęłam głową do Iskandra – lecz większość czasu spędzaliśmy na polach bitewnych. – Umilkłam, gdy w moje myśli wkradły się nieproszone wspomnienia ostatniej walki rodziców. Na moment zamknęłam oczy, próbując pozbyć się mrocznych obrazów. – Po śmierci matki i ojca wróciłam do Seraveszu, ale upłynęło dużo czasu, zanim mój dziad i jego dwór pojęli, na co mnie stać. – Próbowałam się uśmiechnąć, lecz twarz mnie nie słuchała. – Całe życie spędziłam blisko żołnierzy. Ciągle wałęsałam się przy placu ćwiczeń. W końcu generał Arkady ulitował się nade mną i zaczął mnie uczyć fechtunku. Pomógł mi również zdobyć uznanie na dworze.
– Nie doceniasz siebie, księżniczko – wtrącił cicho Vitalij. – Generał zaczął cię uczyć, bo dostrzegł w tobie potencjał. A dwór cię przyjął, ponieważ inni również to w tobie dojrzeli. Już ja wiem swoje. Mój ojciec wydał u nas na zamku ucztę, kiedy król ogłosił cię swoją następczynią. – Uśmiech Vitalija podszyty był smutkiem.
– I wyda kolejną, gdy ty bezpiecznie wrócisz do domu.
Vitalij pobladł. Skinął głową i odwrócił wzrok. Zmarszczyłam brwi. Nieraz smutniał, wspominając o domu, ale tym razem chodziło o coś więcej.
– Te wasze Czarne Wilki – powiedział lord Marr łamaną iduńszczyzną. – Bardzo duzi. Wielcy. – Wypiął pierś, udając większego.
Iskander się roześmiał.
– To prawda, wojownicy z Czarnych Wilków są potężni… i wyraźnie tobie oddani. Wierzę, że nim minie rok, wyzwolicie wasz kraj. Jaka armia zdoła wam dorównać?
Ogarnęło mnie zniecierpliwienie. Książę przebył długą drogę, ale wciąż nic nie rozumiał.
– Nie chodzi o to, że…
– _Pomoooocy_.
Głos dochodził zza drzew. Tak cichy, że ledwie go słyszałam. Zamarłam. Lodowe macki dosięgły mojej skóry, lecz nie był to zwykły zimowy chłód. Przenikał mnie do głębi, jak ziąb, który czai się na skraju wszechrzeczy.
Iskander spojrzał na mnie z jawnym zdumieniem, ale nie byłam w stanie zareagować. Magia śmierci wypływała z głębi mojej piersi, zbierając się pod skórą. Skierowałam bezgłośne wezwanie w otchłań nicości – do źródła krzyku, który tylko ja słyszałam.
Mara pojawiła się na szczycie wzgórza niczym strzęp mgły, którego nie dosięgało słońce. Wydawała się drobna, a ale po sposobie w jakim skuliła ramiona, poznałam, że nie jest dzieckiem. Migotała, jak gdyby podtrzymanie tej przezroczystej postaci było sporym wysiłkiem woli.
– Najjaśniejsza pani? – W głosie Vitalija usłyszałam niepokój. Jego twarz zdradzała napięcie. Dłoń trzymał na rękojeści miecza.
Iskander dotknął mojego przedramienia.
– Co się dzieje?
Gwałtowny podmuch wiatru zszedł w dół zbocza, goniąc suche liście po ściętej mrozem ziemi. Mdlący zapach, trochę słodkawy, trochę przypominający woń mięsa, wkradł mi się do nozdrzy. Przypominał cierpki, żelazowy posmak krwi i smród gnijącego ciała.
– Czujecie to? – spytałam cicho. Konie zaczęły rżeć i przebierać nogami w nerwowym tańcu.
Miecz zgrzytnął o pochwę, gdy Vitalij dobył broni.
– Sprowadźcie generała – warknął do służących, którzy oprawiali dzika, po czym spojrzał na mnie. – Powinnaś się stąd oddalić, pani.
W odpowiedzi założyłam strzałę na cięciwę i powoli ruszyłam pod górę, zostawiając konia słudze o zbielałych wargach. Noga za nogą wspinałam się po zamarzniętej ziemi, mając po bokach Vitalija i Iskandra, a za plecami lorda Marra. Zjawa czekała na mnie. Była młodsza, niż sądziłam. Miała najwyżej kilkanaście lat, ale jej oblicze postarzyła zgroza.
Po drugiej stronie wzgórza teren opadał, tworząc głęboką dolinę. W porównaniu z nią żleb, w którym znajdowaliśmy się wcześniej, przypominał co najwyżej płytki odcisk buta w błotnistej drodze. W najniższym punkcie, między czarnymi połaciami sosnowych lasów i strzelistymi szczytami gór, była wioska.
_Była_.
Na dachach tych kilkudziesięciu domów powinien leżeć świeży śnieg, a dym z kominów piąć się beztrosko w niebo, obiecując ciepło i komfort w mroźny zimowy dzień. Dzieci w kolorowych kubrakach powinny biegać po polach, lepić bałwany i robić śnieżne anioły.
Moje całe królestwo składało się z tego, co było. Żołądek podszedł mi do gardła. Powstrzymałam krzyk, który cisnął mi się na usta.
– Niech Bogini Nocy ulituje się nad nami – wyszeptał Iskander. Jego śniada cera pobladła, gdy ujrzał widok przed nami.
– Rovenowie nad nikim się nie litują – powiedziałam głucho.
Spopielałe zgliszcza domów odcinały się na tle śniegu. Dym – jak widmo ognia, który strawił to miejsce – unosił się leniwie i znikał na wietrze. Na drogach i na zboczu leżały ciała zabitych. Z daleka wydawały się tak małe, że gdyby nie czarnowrony dziobiące miękką skórę, moglibyśmy udawać, że to nie trupy.
– Powinniśmy się stąd oddalić. – Głos Vitalija brzmiał cicho, ale ponaglająco. – W lasach wciąż mogą być wojownicy.
Spojrzałam na zjawę, wyobrażając sobie, jak otacza nas elitarna jednostka armii Rovenu.
– _Są tu jeszcze żołnierze?_ – spytałam bezgłośnie i poczułam, jak zimno rozchodzi się w moich kończynach, paraliżuje mięśnie. Przeklęłam magię i cenę, jaką musiałam za nią płacić. Sięgnęłam ledwie po rąbek mojej mocy i natychmiast poczułam jej osnowę, która powstrzymywała mnie niczym powróz. Ogarnęły mnie mdłości, ale dałam z siebie wszystko, aby nakłonić ducha dziewczyny do odpowiedzi.
– _Nie_. – Jej oczy prześlizgnęły się po mojej twarzy. Odwróciła się, ale nie spojrzała na odległe ruiny wioski, tylko w miejsce oddalone o kilka kroków od nas, na ciemny, zbyt nieruchomy kształt na ziemi. – _Minęło już wiele dni._
Próbowałam przełknąć, ale zaschło mi w ustach.
– Gdyby wojnicy zamierzali się tu zatrzymać, nie spaliliby wioski – powiedziałam.
– Skąd wiadomo, że została celowo podpalona? – spytał Iskander drżącym głosem. – Pożar mogło wywołać coś innego.
– Coś innego? – Sztywno ruszyłam przed siebie, ciągnąc go za sobą. Tłumiony gniew dodał mi siły. – I ją też spotkało „coś innego”?
Grotem strzały wskazałam trupa dziewczyny. Leżała twarzą do ziemi, z szeroko rozpostartymi rękami i nogami, jakby zginęła, uciekając przed napastnikiem. Podejrzewałam, że wyzionęła ducha, jeszcze zanim upadła, bo ubranie i plecy miała dosłownie rozorane. Rana była tak głęboka, że alabastrowa kolumna jej kręgosłupa jaśniała bielą, niczym miniatura łańcucha gór wokół nas.
Iskander wessał powietrze i cofnął się niepewnie, przechodząc dokładnie przez zjawę martwej dziewczyny. Spojrzał mi w oczy i odniosłam wrażenie, że z trudem zmusza nogi do bezruchu.
– To dzieło roveńskich wojników?
Przytaknęłam.
– Naszym tropem na południe podążał oddział żołnierzy. Zawrócili, kiedy pojęli, że zmierzamy do Eszkarotu. Pewnie w drodze powrotnej zatrzymali się tutaj, żeby się rozerwać.
Starałam się nie patrzeć na zjawę dziewczyny, nie widzieć srebrnych łez na jej policzkach ani wyrzutu w jej wzroku.
– _Wy ich tu ściągnęliście?_
Iskander oblizał spierzchnięte wargi.
– Skąd wiadomo, że to Roveni? Może twój kuzyn…
– Goran jest tylko marionetką. – Samo wypowiedzenie jego imienia obudziło we mnie taką wściekłość, że miałam ochotę wyć. Mój kuzyn zdradził własną krew i ojczyznę dla pozorów władzy. – Jest za słaby. Nie mógłby stanąć na czele wojsk ani samodzielnie rządzić królestwem. Właśnie dlatego ruszył na północ do Rovenu. Cesarz Radovan dał mu armię, umożliwił zamordowanie naszego dziada i przejęcie tronu. Tyle że roveńscy żołnierze już nie opuścili naszych ziem. Bynajmniej nie chodzi o to, że tron powinien przypaść mnie. Dopóki Goran nosi Lodową Koronę i udaje króla, nasi rodacy są werbowani do roveńskiej armii. A młode kobiety… – Nie zdołałam dokończyć, bo zjawa dziewczyny osunęła się na kolana, a jej szloch przeszył mnie na wskroś. Pokręciłam głową.
Nikt nie był bezpieczny, nawet wiedźmy. Zwłaszcza one. Magia była rzadkim darem, a żaden człowiek nie pożądał jej bardziej niż Radovan. Wszędzie miał szpiegów, którzy potrafili wywęszyć nawet znikomy przejaw magicznej mocy. Porywali wiedźmy z domów i siłą wcielali do armii Radovana lub zabijali, jeśli nie chciały się podporządkować.
Gdyby Radovan dowiedział się, że jestem wiedźmą, nawet Bogini Nocy by mi nie pomogła. Nic by go nie powstrzymało przed pojmaniem mnie.
– To jest dzieło Rovenów – powiedziałam, wskazując trupa dziewczyny i dymiące zgliszcza w oddali. – I niech ci się nie wydaje, że kto inny jest winowajcą. Mój kuzyn nazywa siebie królem, lecz zawłaszczył Lodową Koronę dzięki roveńskiej armii, przelewając krew rodaków. Ta sama armia gwarantuje teraz jego posłuszeństwo wobec Radovana. Za rok Seravesz będzie już tylko kolejną prowincją imperium Rovenu.
– Księżniczko, błagam. – W głosie Vitalija usłyszałam lęk. Knykcie dłoni, w której zaciskał miecz, były białe. Nie odrywał wzroku od granicy lasu, wypatrując wrogów. – Powinniśmy zawrócić.
– Ja również tak uważam – oznajmił lord Marr, z miną, której trudno było się sprzeciwić.
– Ale co z ciałami… – Iskander umilkł, nie kończąc zdania.
– Dopilnuję, by się nimi zajęto. – Mój głos zabrzmiał wyjątkowo ostro. Nakreśliłam w powietrzu nad dziewczyną znak Dwulicego Bóstwa. – Pomszczę cię – obiecałam jej.
– _Nie chcę zemsty. Chcę żyć._
– Cesarzowi Radovanowi naprawdę aż tak zależy na utrzymaniu władzy w Seraveszu? – spytał Iskander, gdy dosiedliśmy koni i zawróciliśmy na południe, do względnie bezpiecznego Idunu. – Jeżeli przysporzycie mu dość kłopotów, na pewno będzie wolał ograniczyć straty i wycofa wojska wspierające twojego kuzyna.
– Na to właśnie liczyliśmy – przyznałam, starając się nie myśleć o łzach ducha dziewczyny. – Początkowo zgotowaliśmy jego armii piekło: przejmowaliśmy transporty zaopatrzenia, urządzaliśmy podjazdy, szarpaliśmy go na wszelkie możliwe sposoby. Ale w miejsce każdego zabitego przez nas żołnierza Roven przysyłał dwóch nowych. To nas bynajmniej nie zniechęciło. Wojna to wojna. Raz zwyciężaliśmy, to znów przegrywaliśmy, ale się nie poddawaliśmy. Dopóki cesarz nie przysłał swojego mściciela… – Słowa zamarły mi na ustach, ale nie mogłam milczeć. Iskander musiał zrozumieć. – Na zachodnim brzegu jeziora Litramov, u podnóża gór, znajdowało się miasto. Nosiło nazwę Nadym, co oznacza „braciszka”. W bezchmurne noce jego światła widać było aż z Solenska, naszej stolicy. W noc Pełni Żniwiarzy z gór zeszło wojsko, otoczyło mury, zawarło bramy i wszystko spaliło. Branko, wierny Radovanowi mag ognia, spopielił każdy kawałek drewna. Podobno krzyki niosły się aż do stolicy… A potworny smród jeszcze dalej.
Vitalijowi z gardła wyrwał się zduszony dźwięk podobny do zdławionego, urwanego szlochu. Wciągnął haust powietrza i popędził konia.
Cisza otoczyła nas całunem. Wolałam jej nie przerywać. Chciałam, żeby Iskander przemyślał sobie wszystko, co usłyszał. Zapamiętał sponiewierane ciało dziewczyny, wyobraził sobie chór krzyków broczących krwią ofiar – ludzi, którzy stracili życie przez zachłanność imperium Rovenu. I porównał to z wszystkimi powodami, które nie pozwalały przyjść mi z pomocą.
– Ilu zginęło? – spytał w końcu.
– Osiem tysięcy.
– Na Boginię Nocy… i dlatego wyruszyłaś na południe?
Skinęłam głową, przytakując wszystkim słowom, które nie padły. Zdesperowana błagałam o pomoc i od niego zależało, czy ją otrzymam.
– I dlatego wyruszyłam na południe.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki