- W empik go
Lodzia Makówkówna. Tom II - ebook
Lodzia Makówkówna. Tom II - ebook
„Lodzia Makówkówna” łączy w sobie cechy powieści humorystycznej i romansu, balansując między wątkami komicznymi, opartymi na humorze słownym i sytuacyjnym, a mocno rozwiniętym motywem miłosnym, pełnym perypetii, zabawnych qui pro quo i dramatycznych zwrotów akcji. Książka jest skierowana do młodych czytelniczek w wieku nastoletnim, jednak przeczytać może ją każdy, kto lubi historie, przy których można zarówno pośmiać się, jak i wzruszyć.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-216-7 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Efektowne przeprosiny Majka oraz pozytywne informacje o stanie zdrowia Pabla podniosły nieco na duchu wycieńczoną emocjami ostatniej doby Lodzię. Dotarłszy do swojego pokoju, wstawiła do wody przemycone w plecaku goździki i ukryła je za zasłoną w kącie parapetu okna, w tym samym miejscu, gdzie niegdyś chowała bukiet niezapominajek, który dostała od Pabla krótko po studniówce.
„Majk miał dzisiaj arcygłupią minę” — myślała z rozbawieniem, układając na łóżku ubrania, które miała zamiar spakować na wycieczkę w góry. — „Takiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam… Mam nadzieję, że przynajmniej przypilnuje, żeby Pablo zjadł coś porządnego. Wywrócił sobie wczoraj żołądek do góry nogami, a jutro już gonią go do pracy, będzie odrabiał zaległości z dzisiaj i do tego szkolił jakiegoś aplikanta. Nie tylko ja mam ciężko, jemu też wszystko się piętrzy w jednym czasie…”
— Looodziuuu! — rozległ się z dołu donośny ryk Ciotki Lucy.
Dziewczyna westchnęła i odłożywszy na łóżko stertę kolorowych koszulek z krótkim rękawem, które przygotowała do spakowania, zeszła posłusznie na dół.
— Lodziu, przecież ty znowu nic nie zjadłaś po szkole! — stwierdziła z wyrzutem Ciotka. — Chodź szybko na obiad, dostaniesz trochę klusek z gulaszem, babcia właśnie ci odgrzała…
Lodzia bez protestu poszła za nią do kuchni i usiadła posłusznie przy stole. Jej smutna, blada twarz już rano wzbudziła niepokój Wielkiej Triady, dlatego Mamusia i Babcia przyglądały jej się teraz ze szczególną uwagą. Babcia postawiła przed nią talerz z pięknie pachnącym obiadem, zaś Ciotka Lucy skwapliwie nalała jej do szklanki kompotu śliwkowego.
— Jedz, Lodziu — powiedziała troskliwie Mamusia. — Jedziesz w góry, musisz mieć dużo siły, podróż pociągiem jest męcząca… Szkoda, że nie jedziecie autokarem, byłoby wam wygodniej.
Lodzia natychmiast przypomniała sobie Pabla mówiącego dokładnie o tym samym.
— Wiesz, Lucy? Mareczek chory, ma straszny katar — oznajmiła Babcia, zwracając się do Ciotki. — Niewiele zjadł i poszedł się położyć, jak tylko przyszedł z pracy. Mówiłam mu, że powinien wziąć zwolnienie na parę dni, żeby mu się, nie daj Boże, nie pogorszyło… I Lodzię trzeba od niego izolować, żeby czegoś przypadkiem nie złapała przed wycieczką.
— Lodziu, a ty dobrze się czujesz? — zapytała Mamusia, przyglądając się z niepokojem bladej twarzy córki.
— Tak, mamo, wszystko w porządku — zapewniła ją Lodzia, zabierając się za jedzenie. — Tylko wczoraj nie mogłam zasnąć i nie wyspałam się… Ale dzisiaj położę się wcześniej i nadrobię.
Ciotka Lucy zerknęła na nią podstępnie.
— Widziałam, że wróciłaś wczoraj taksówką — rzuciła od niechcenia. — Wyjrzałam przypadkiem przez okno i akurat zobaczyłam… Karol pewnie pił alkohol i musiał zostawić samochód na mieście, a wzięliście taksówkę? Tak, Lodzieńko?
— Nie, ciociu — odparła spokojnie. — Odwiozły mnie dwie koleżanki.
— A Karol? — zdziwiła się Mamusia.
— Nie wiem — wzruszyła ramionami Lodzia, uznawszy, że nie ma już powodu, by nadal kryć Karola. — Czy ja jestem jego całodobowym stróżem?
Wielka Triada zamarła w bezruchu, wpatrując się w nią z zaskoczeniem i niepokojem. Lodzia jadła spokojnie, jednak jej zmieniona od rana twarz wskazywała na przeżyte bardzo mocne wrażenia… Coś musiało się stać na wczorajszym spotkaniu, skoro wróciła bez Karola, a obojętność, z jaką o nim mówiła, była zapewne tylko odruchem obronnym, instynktowną strategią radzenia sobie ze zbyt wielkim cierpieniem… Wszystkie trzy kobiety popatrzyły na nią ze współczuciem i westchnęły.
— Pakujesz się już, Lodzieńko? — zmieniła szybko niewygodny temat Ciotka Lucy.
— Tak, ciociu — odparła grzecznie, jedząc ze smakiem swój gulasz. — Dzisiaj zapakuję prawie wszystko, a jutro po szkole dokończę. Mają nas zresztą wcześniej zwolnić z lekcji, żebyśmy mogli się spokojnie przygotować do wycieczki.
— I tylko wasza klasa jedzie? — upewniła się Mamusia.
— Tak, mamo. Cała klasa oprócz dwóch osób, które nie chciały. I trzy nauczycielki.
— Oj, to dobrze, dziecino, pojedziesz sobie w góry, odpoczniesz trochę! — podchwyciła wylewnie Babcia. — Taki ciężki czas teraz przeżywasz! Nie dość że matura, szpital przed świętami, a teraz jeszcze te kłopoty… Takie kochane dziecko i tyle problemów na głowie! Ale powiem wam, że świat schodzi na psy, coraz mniej już można znaleźć porządnych ludzi — dodała filozoficznie. — Zwłaszcza mężczyzn! Ja chyba już nie uwierzę, że coś dobrego wyrośnie z tego młodego pokolenia… Nawet miejsca nie ustąpią w autobusie!
— A tak, to prawda — przyznała Ciotka Lucy. — Klocia mówiła mi, że ostatnio jeździ już tylko taksówkami. Kiedyś w autobusie przez całą drogę stała, nogi ją bolały, a młodzież się porozsiadała, nosy w telefony i udaje, że nie widzi. I to nie tylko chłopaki, dziewczyny też!
— No, ale taksówkami to się chyba nie opłaca tak na co dzień, Lucy — zauważyła z lekkim niesmakiem Mamusia. — Tyle pieniędzy na to idzie… Do szpitala do Lodzi w jedną stronę płaciłam dwadzieścia złotych, a to przecież nie tak daleko.
— E, teraz Klocia ma pieniądze — uśmiechnęła się Ciotka Lucy. — Już dostała pierwszą część spadku, stać ją na taksówki. A zresztą na co ma wydawać, Zosiu, jak nie na to, żeby trochę wygodniej sobie pożyć na stare lata?
— No, racja, racja — przytaknęła Babcia. — Taksówką to przynajmniej spokój i komfort, nie to co tymi zapchanymi autobusami. Czasem warto zapłacić za własną wygodę.
— Tylko że taksówkarze nie zawsze mają wydać — zauważyła Mamusia. — Rzadko u którego da się zapłacić kartą, trzeba mieć odliczone pieniądze. A weź je teraz rozmień! Nie zapomnę, jak w szpitalu nie mogłam rozmienić marnych pięćdziesięciu złotych. Przez godzinę wszystkich pytałam, nikt nie miał, dopiero w ostatniej chwili tamten miły człowiek, co wyszedł z windy, rozmienił mi wreszcie, i to ze stratą dla siebie, pamiętasz, Lodziu?
— Pamiętam — uśmiechnęła się Lodzia, podnosząc głowę znad talerza, a jej oczy rozjaśniły się nagle i zabłysły promiennym blaskiem.
Mamusia spojrzała na nią podejrzliwie, ale ów przelotny promień światła zgasł szybko na twarzy dziewczyny, która znów pochyliła głowę nad talerzem i spokojnie jadła dalej.
— No właśnie — ciągnęła Mamusia, poprawiając przekrzywiony nieco obrus. — Dzięki temu miałam od razu drobne na taksówkę. Ty też, Lodziu, powinnaś mieć pojutrze odliczone pieniądze, żebyś rano nie miała kłopotów, jak będziesz jechać na dworzec. Bo widzisz, dziecko… Mareczek chciał cię odwieźć, ale chyba jednak z tobą nie pojedzie. Taki ma straszny katar i źle się dzisiaj czuje…
— Mamo, poradzę sobie sama — zapewniła ją stanowczo Lodzia. — Nie ma mowy, żeby bez powodu szargać tatę w chorobie, powinien naprawdę wziąć zwolnienie i odpocząć parę dni. Ja przecież potem też, tam na miejscu, będę nosić te bagaże sama, więc od razu tak je spakuję, żeby wszystko bez problemu unieść. A drobne na taksówkę przygotuję sobie z góry, masz rację.
— Jaka mądra i zorganizowana dziewczynka z tej naszej Lodzi — zauważyła z dumą Ciotka. — To już dorosłe dziecko, byłby czas, żeby sobie życie ułożyła, a tu ciągle tylko problemy…
— Cicho, Lucy, daj spokój! — przerwała jej Mamusia. — Co ma być, to będzie. Ja zresztą już powoli rozglądam się po koleżankach, jeszcze dwie mają synów w jej wieku… tylko że tym razem to by trzeba było naprawdę dobrze sprawdzić… No nic, nieważne, porozmawiamy o tym później.
Lodzia uśmiechnęła się do siebie, odsuwając pusty talerz i sięgając po serwetkę.
„Chyba szykują się kolejne podwieczorki zapoznawcze” — pomyślała z rozbawieniem. — „Karol już spisany na straty, tylko nie wiedzą, jak mi to powiedzieć. Od świąt ani słówka, ani jednego małego zająknięcia na temat zaręczyn! Ciekawe, kiedy pani Emilia odkryje do końca jego straszliwą zbrodnię? Szkoda mi biednej Agaty, ale tu niech Karol pokaże męską ikrę…”
— A ty, Lodziu, po powrocie chcesz iść gdzieś z Julcią i z tym jej chłopcem poświętować twoje urodziny, tak? — zagadnęła Ciotka Lucy dla odwrócenia uwagi.
— Tak, ciociu — odparła Lodzia, zerkając na nią z niepokojem. — Mam nadzieję, że to nie problem? Skoro w domu organizujemy moje urodziny dwudziestego ósmego, to osiemnastego umówiłam się z przyjaciółmi na mieście. Już obiecałam, więc wolałabym się tego trzymać…