Loki. Gdzie zaległy kłamstwa. Marvel - ebook
Loki. Gdzie zaległy kłamstwa. Marvel - ebook
Co by było, gdyby syn władcy Asgardu, bóg psot, Loki, trafił do Londynu pod koniec XIX wieku? Magia, potęga i złośliwość vs. wszechobecna mgła, tajemnicze zaułki i jeszcze bardziej tajemniczy… nieumarli. Przygody, zagadki, humor i organizacja S.H.A.R.P. we wciągającej powieści o dorastaniu i poznawaniu samego siebie. Poznaj młodość Lokiego!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8262-071-9 |
Rozmiar pliku: | 1 001 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Królewskie święto Gullweig, tak jak wszystkie święta w Asgardzie, radowało tych, którzy lubowali się w przydługich mowach, niedorzecznych konwenansach i nadeptywaniu sobie na odciski, ponieważ w Wielkiej Sali zawsze panował ścisk i nikt nie potrafił tam chodzić na wysokich obcasach.
Loki był przekonany, że wszyscy nie cierpią tych świąt, ale nikt nie chce się do tego przyznać z obawy, że zostanie uznany za kogoś o ograniczonym umyśle. On sam jednak nie miał wątpliwości co do rozmiarów swojego umysłu – były one duże – i umiejętności chodzenia na wysokich obcasach, dlatego mówił bez ogródek.
– Nie cierpię dni świątecznych.
Obok niego stali członkowie rodziny królewskiej, witający gości. Z twarzy Thora nie schodził uprzejmy uśmiech polityka, który ćwiczył specjalnie na takie okazje. Przygasł jednak odrobinę, kiedy Loki zasugerował, że gdy pokazuje się tyle zębów naraz, to od razu widać, że coś między nimi utkwiło. Potem przez kilka minut Thor majstrował przy nich językiem, a wargi wydęły mu się wtedy w tak groteskowy sposób, że kilku zbliżających się dworzan od razu skręciło w bok. Wreszcie uświadomił sobie, że niczego tam nie ma.
– Dni świąteczne są bardzo ważne – powiedział Thor. – Podnoszą moralność asgardzkich przywódców na naszym dworze.
– Morale – poprawił go Loki.
Uśmiech nie zniknął z twarzy Thora, ale bóg zmarszczył brwi.
– Co?
– Przypomniałem sobie to słowo – odparł Loki. – Chodziło o „morale”.
– A co ja powiedziałem?
– Ty… Nieważne. – Loki przykleił do ust własny, przesadnie szeroki, uśmiech i uniósł głos na tyle, aby Thor zdołał go usłyszeć pomimo żywiołowej ludowej pieśni granej właśnie przez muzykantów. – Robisz to perfekcyjnie.
Thor poprawił diadem spoczywający na jego głowie. Wokół obręczy zaczynały zbierać się perły potu, które teraz spływały mu po czole. Lokiemu również zaproponowano włożenie diademu – matka wybrała mu srebrną plecioną opaskę wysadzaną niewielkimi klejnotami. Choć Loki niewiele rzeczy kochał tak bardzo jak odrobinę blichtru, to zdecydował się na styl bardziej wyrafinowany i stonowany, do którego taka obręcz zupełnie by nie pasowała. Przecież to, że nie lubił całodniowego świętowania, nie musiało oznaczać, że ma źle wyglądać. W swoich wysokich butach mógł dumnie przechadzać się przez sam środek sali. Były czarne, za kolana, o obcasach długich i cienkich niczym noże, które trzymał w rękawach. Jego szata miała wysoki kołnierz i zielone ściągacze na ramionach. Do niej Loki dobrał luźne spodnie w tym samym kolorze. Amora powiedziała, że zieleń sprawia, że jego oczy wyglądają niczym klejnoty, ale starał się nie nosić tej barwy za często. Lepiej, żeby Amora nie pomyślała, że bierze sobie do serca jej rady. Może i miała zawsze rację, ale przecież nie musiała o tym wiedzieć.
Loki zerknął na szereg dygnitarzy. Przesunął spojrzeniem po Thorze i po Frigdze odzianej w powłóczyste srebrne szaty, z dłoniami skrytymi w rękawicach. Uśmiechali się, przytakując jakiejś asgardzkiej kobiecie, która komplementowała, jakże pięknie włosy królowej wyglądają z pasmami siwizny. Obok nieznajomej stali ambasadorowie Vanaheimu i Ringsfjordu. Rozmawiali, przechylając głowy w stronę królowej Joleny, a ta wciąż donośnie dopominała się, by mówili trochę głośniej. Dalej, wyprostowana niczym żołnierz, stała Karnilla – królowa Norn oraz nadworna czarodziejka Odyna. Ciemne włosy miała zaplecione i udrapowane wokół złotego diademu z osadzonym na przedzie fioletowym kamieniem. Jej twarz nie wyrażała niczego. Kiedy pojawiała się na dworze, Loki dostrzegał u niej jedynie posłuszny grymas przyjęcia czegoś do wiadomości. Jedną z dłoni o długich palcach opierała na ramieniu Amory, jak gdyby bała się, że uczennica się wymknie, jeżeli tylko jej nie przytrzyma.
A istniała na to spora szansa.
Amora ewidentnie okazywała znudzenie znacznie większe, niż powinna, zdaniem Lokiego. Znacznie też większe, niż on mógłby okazać, nie narażając się na wysłuchiwanie kazania od swojego ojca. Oczywiście, podobnie mogła pouczać ją Karnilla, lecz wydawało się, że Amora przejmuje się tym tak samo jak Loki opiniami Odyna. Chciałby umieć w ogóle się nimi nie przejmować, nie mieć ciągle wrażenia, że wszystko, co robi, dobrze lub źle, zostaje odhaczone w stosownej rubryce i trzymane w aktach do dnia, w którym Odyn wyznaczy jego lub Thora na dziedzica korony Asgardu. Wszystko stałoby się znacznie prostsze, gdyby został sam. Amora była jedyną uczennicą, jaką kiedykolwiek przyjęła Karnilla, oraz jedyną w Asgardzie osobą władającą magią i obdarzoną taką mocą, że mogła w przyszłości zostać nadworną czarodziejką i królową Norn. Moc Amory czyniła ją pożądaną; moc Lokiego sprawiała, że czuł potrzebę trzymania jej w ukryciu.
Nikt nie chciał oddać władzy czarownikowi. Królowie Asgardu byli wojownikami. Nosili długie złociste włosy, wypolerowane zbroje, a bitewne blizny beztrosko pozostawiali na widoku, niczym ostentacyjne ozdoby. „Och, ta stara szrama? To tylko pamiątka po jakimś nikczemnym Sakaaraninie, na tyle głupim, żeby mierzyć się z moją siłą”.
Amora zdołała się wyślizgnąć Karnilli na tyle, żeby zabrać puchar z tacy niesionej przez mijającego ją sługę. Loki przypatrywał się, jak dotyka palcem powierzchni cieczy i używając mocy lewitacji, unosi pojedynczą kroplę. Ta wisiała w powietrzu, kilka centymetrów od wnętrza jej dłoni, dopóki Karnilla, nie przesuwając spojrzenia, wyciągnęła ku Amorze rękę i klepnęła dłoń uczennicy, rozpraszając czar. Amora przewróciła oczami, a potem – może wyczuwając, że Loki wpatruje się w nią już nazbyt długo – rozejrzała dookoła. Przechwyciła jego wzrok i udała uśmiech, rozciągając palcami kąciki ust. Loki poczuł, że czerwienieją mu uszy. Odwrócił spojrzenie, jak gdyby mógł w ten sposób zaprzeczyć, że właśnie przyłapała go na gapieniu się. Zamiast tego wytrzeszczył oczy, na co ona odpowiedziała mu gestem udającym wieszanie się.
Parsknął. Thor spojrzał na niego, marszcząc brwi, a następnie podążał za jego wzrokiem. Amora jednak zdążyła się już wyprostować i razem z Karnillą uśmiechała się do jakiegoś dworzanina, który właśnie zagadnął kobiety. Zdawało się, że wkłada wiele wysiłku w to, aby jej uśmiech wyglądał na tak bardzo wymuszony, jak to tylko możliwe – równie dużo, co Thor w to, aby jego uśmiech wyglądał naturalnie. Ale przecież się uśmiechała, więc nikt nie mógł zarzucić jej krnąbrności.
Thor jeszcze mocniej zmarszczył czoło, przez co jego diadem trochę się zsunął. Poprawił go sobie szybko, a następnie odwrócił się do przodu, sapiąc z oburzenia, co zabrzmiało, jakby próbował naśladować ojca.
Kiedy Loki ponownie uchwycił spojrzenie Amory, subtelnym gestem wskazała w dół, na płytki posadzki, i uniosła brwi.
Zawahał się. Czym innym było używanie tych drobnych czarów, jakich się od niej nauczył, w trakcie kolacji albo w szkolnej sali, a czym innym w trakcie wypełniania oficjalnych państwowych obowiązków. Pewnie nic by się nie stało – zmiana koloru płyt posadzki Wielkiej Sali na różowy była w końcu jego pomysłem. Ale zaproponował coś takiego półżartem, z nadzieją, że zaimponuje śmiałością oraz kreatywnym wykorzystaniem tkania czaru. Nie sądził, że naprawdę będzie musiał to zrobić.
Jednak Amora zawsze musiała doprowadzić sprawy do końca. Należało próbować wszystkiego, czego tylko się dało, nie bacząc na konsekwencje. A te zawsze się pojawiały, począwszy od trzepnięcia po głowie przez znużonego nauczyciela, a skończywszy na wezwaniu do komnat Karnilli.
Jednak Amora i tak to zrobiła.
Loki poczuł przypływ palącej zazdrości o jej śmiałość – o to, że kiedy dostawała burę od Odyna albo Karnilli, zdawała się nie czuć ani krzty wstydu. Jemu serce zawsze aż się skręcało, nieważne, jak hardo zadzierał podbródek. I nieważne, za jak niewinnego sam się uważał. Kiedyś, jako mały chłopiec, Loki użył swojej magii, żeby jednocześnie zgasić wszystkie światła w pałacu. Był zdumiony, kiedy okazało się, że wbrew temu, czego się spodziewał, Odyn wcale nie jest zachwycony i dumny, lecz tak wściekły, że Loki aż się zląkł, że ojciec zaraz go uderzy. Królewicza odesłano do komnaty, aby siedział tam sam i zwijał się ze wstydu, którego nie pojmował. Chłopca odwiedziła w końcu matka, aby wyjaśnić mu, że najlepiej będzie, jeżeli teraz zaniecha używania magii, która – jak czuł – aż wibrowała mu w kościach, i poświęci się nauce walki, tak jak jego brat. Powiedziała, że właśnie tak będzie najlepiej dla jego przyszłości. Mówiła łagodnie – jego matka przemawiała wyłącznie w taki sposób – jednak upokorzenie z tamtej chwili zawsze już towarzyszyło każdemu czarowi, jaki rzucał.
Jednak zanim Amora pojawiła się na dworze, Loki czarował bardzo rzadko. Próbował stać się wojownikiem, biegać szybciej i trenować ciężej, nauczyć się, jak zadać cios i się przy tym nie ugiąć. Chciał robić to wszystko, co – jak się zdawało – Thor robił bez najmniejszego wysiłku, nabyć umiejętności, które – jak im mówiono – były niezwykle ważne dla przyszłego króla Asgardu. Sam Loki odnosił wrażenie, że potrafi jedynie przemieniać w ślimaki miód z pucharu brata, gdy ten akurat zaczynał go pić (gdy Thor je wypluł, Loki przemieniał je na powrót w płyn).
Nie należało to do najlepszych sposobów radzenia sobie z emocjami – ale był to jego sposób i już.
To właśnie sztuczka ze ślimakami zwróciła po raz pierwszy uwagę Amory na Lokiego. Kiedy Thor opluł stół miodem, Odyn złajał go za złe maniery przy gościach, królowej Norn Karnilli oraz jej uczennicy Amorze, spędzających swój pierwszy wieczór w asgardzkim pałacu. Kiedy Thor uporczywie przekonywał, że to były ślimaki, że to przecież były ślimaki, że to na pewno były ślimaki, spojrzenie Lokiego powędrowało nad stołem ku Amorze, choć sam nie wiedział dlaczego. Wtedy właśnie spostrzegł, że i ona mu się przygląda. Uniosła kąciki ust, do których właśnie przysuwała widelec. Potem jednak odwróciła wzrok, a Loki na powrót zaczął się wpatrywać w swoją potrawkę.
Powiedział sobie, że ślimakami odpłacił bratu za to, że rano na ringu powalił go na łopatki, chociaż obiecywał tego nie robić. Szybko zapomniał o obietnicy, kiedy tylko zorientował się, że patrzy na nich Sif. Lokiemu wcale nie chodziło o to, że Amora była czarodziejką – pierwszą, poza jego matką, władającą magią osobą, jaką spotkał. „Kuglarskie sztuczki”, tak Loki zwykł myśleć o czarach. Frigga zawsze dbała, aby nie epatować swoimi mocami, i zachęciła syna, żeby postępował podobnie. Jednak Amora mogła obnosić się z mocą i popisywać się nią w ramach nauki przed objęciem w przyszłości stanowiska na dworze. I wcale nie chodziło o to, że jej długie włosy miały barwę miodu i że nosiła je udrapowane wokół głowy w niekończącej się pętli, która wyglądała niczym splecione węże. I nie chodziło o jej lekko skośne oczy, wypukłe kości policzkowe albo łobuzerski uśmieszek.
„A czego się spodziewałeś?”, ganił się w duchu, szturchając kawałek mięsa i patrząc, jak wyskakuje na gęstą, oleistą powierzchnię. „Myślałeś, że będzie podekscytowana tym, że spotkała w Asgardzie jeszcze jednego maga?” Maga, którego nigdy nie nauczono kontrolowania swojej mocy, co znaczyło, że zwykle wymykała mu się jako nieeleganckie, niezdarne sztuczki, których z trudem się uczył.
Ale akcja ze ślimakami była niezła.
Wzrok Lokiego powędrował z powrotem ku Amorze, ale jej ciemne oczy – czarne, wyjąwszy kilka cienkich szmaragdowym żyłek, które rozczepiały się nich niczym błyskawice jadowitej burzy – zwrócone były na Karnillę. Kiedy słuchała Karnilli i Odyna, dyskutujących o nauce, którą Amora miała zacząć pobierać na dworze przed Świętem Gullweig, i o tym, że będzie przygotowywała do roli prawej ręki jednego z synów Odyna, Loki znowu poczuł się mały i dziwaczny, niewarty uwagi osoby, która – jak sądził – mogła go w czymś przypominać.
Jednak pod koniec posiłku, gdy już dopił wino, na dnie pucharu znalazł małego ślimaczka, który wiercił się leniwe w resztkach napoju. Uniósł wzrok, ale Amora już odeszła, zostawiając go tylko ze swoją obrzydliwą wizytówką.
– Sztuczka ze ślimakiem jest całkiem sprytna – powiedziała mu później, kiedy zastał ją w pałacowej bibliotece, przycupniętą na ławie pod jednym z okrągłych okien wychodzących na ogrody. Pod jej stopami leżał stos książek, które – jak był pewien – zabrała ze sobą tylko po to, żeby ładnie wyglądały.
– A co, gdybyś poczekał z przemianą, aż przełknie? Nie sądzisz, że połknięcie garści ślimaków jest znacznie bardziej przerażające od wyplucia jednego na stół?
O tym Loki nie pomyślał. Nie był też pewien, czy panuje nad swoimi mocami na tyle dobrze, żeby aż tak perfekcyjnie wymierzyć chwilę rzucenia czaru.
Kiedy nie odpowiadał, oczy Amory błysnęły znad książki, którą trzymała otwartą na kolanach; był pewien, że dziewczyna dobrze wie, jak do twarzy jej z wyniosłością. Rozpuściła warkocze, a ruchem podbródka sprawiła, że włosy idealnie spłynęły po ramionach, niczym kobierzec rozwijany pod stopami nadchodzącego króla.
– Kto cię tego nauczył? – zapytała.
– Nikt – odparł.
Każdą umiejętność doskonalił sam, przez co jego panowanie nad własnymi mocami pozostawało toporne, zupełnie podstawowe i frustrująco wątłe. Czuł w sobie źródło, jego siłę i głębię, ale nie potrafił znaleźć sposobu, aby z niego czerpać.
– Nie wiedziałam, że syn Odyna jest czarownikiem – powiedziała.
– Nie bez przyczyny. – Chciał usiąść obok niej, ale miał wrażenie, że to byłoby zbyt aroganckie, stanowiłoby śmiałe przyznanie się, że jest nią zainteresowany na tyle, aby życzyć sobie jej towarzystwa.
Zamiast tego niedbale oparł się o jedną z półek, która – jak się zorientował – była znacznie bardziej pochyła, niż sądził.
– Asgardczycy nie chcą, żeby ich książęta byli czarodziejami. Nie taką moc sobie cenią.
Amora przypatrywała mu się przez chwilę, a potem zagięła róg strony i zamknęła książkę gestem, który, choć drobny, miał tyle niszczycielskiego uroku, że Loki zapragnął pozaginać strony we wszystkich księgach z biblioteki swojego ojca.
– Czy Odyn nie najął kogoś, żeby cię uczył? – zapytała. – Albo twoja matka? Przecież jest czarodziejką.
– Nie – odparł, pewien, że zapada się kilka centymetrów głębiej w dywan. – To znaczy, tak, ona tak. Jednak mój ojciec nie chciał, żebym się uczył magii.
– Bo się ciebie obawia.
Loki, zanim zdołał się powstrzymać, roześmiał się na myśl o tym, że Odyn, mocny jak skała i o podobnym do niej szorstkim oraz gwałtownym usposobieniu, bałby się własnego syna, zwłaszcza tego mniejszego i chudszego. – On się mnie nie obawia. Po prostu chce, żebym był tak dobrym kandydatem do tronu, jak tylko zdołam, dlatego kazał mi ćwiczyć z wojownikami.
Teraz to Amora się roześmiała.
– To jest jak trzymanie okrętu wojennego na płyciźnie. Co za marnotrawstwo.
Pogładziła grzbiet książki, taksując Lokiego wzrokiem. Zdawało się, że jej ciało składa się z dymu, tak wiło się i opływało parapet. Zrzuciła buty i podkurczyła palce, opierając je o kamień.
– Nie jesteś żołnierzem – powiedziała. – Jesteś czarodziejem. I ktoś powinien nauczyć cię, jak nim być.
– Ktoś powinien – przyznał.
Posłała mu uśmiech, taki, który kojarzył się ze sztyletem powoli wysuwanym z pochwy, z tym złowieszczym brzękiem drapania o metal poprzedzającym cios. Potem wróciła do wertowania księgi leżącej na kolanach – a on zamarł. Sądził, że okazał się zbyt nieprzejrzysty, zbyt nieczytelny, za zimny, miał to wszystko, czego nie miał jego brat, to, co nauczyciele kazali mu porzucić, z powodu czego inni mu dokuczali, gdy szkolił się na wojownika.
Nagle jednak Amora zsunęła stopy z sąsiedniego miejsca i zapytała:
– Usiądziesz?
Usiadł.
Od tamtej chwili minęły całe miesiące. Miesiące, podczas których Loki i Amora spletli się w nierozłączny duet, o którym szeptali słudzy i który nie podobał się dworzanom. Nawet teraz, podczas uczty w Wielkiej Sali, Loki czuł, jak zerkają i starają się ustalić, czy jego zażyłość z upartą uczennicą Karnilli zmieniła go tak, że dałoby się to zauważyć.
Nad nim zamigotały świece w wykonanych na kształt łodzi kandelabrach, zawieszonych w Wielkiej Sali, a ich światło zatańczyło po złotych liściach zdobiących boazerię. Kształt sufitu zawsze kojarzył mu się z wnętrzem jakiegoś instrumentu muzycznego. Strop był wygięty i zakrzywiony tak, żeby wzmacniać dźwięk i nadawać każdemu wydarzeniu jeszcze bardziej imponującego charakteru. Loki zerknął na płyty pod swoimi stopami, czarne, ze złotymi pasmami biegnącymi wzdłuż każdej z nich, układającymi się w zawiłe, misterne korzenie, które u podstawy wielkich schodów łączyły się w Yggdrasil. Kiedy ponownie napotkał spojrzenie Amory, ta przesadnie zatrzepotała rzęsami i złożyła dłonie w błagalnym geście. Wiedział, że gdyby tylko poprosiła, mógłby teraz podpalić całą tę salę i biegać po niej nago.
– Co tam knujesz? – mruknął stojący obok Thor.
– Knuję? – powtórzył Loki, przyklejając do ust swój najpiękniejszy uśmiech, aby odstraszyć zbliżającego się właśnie dworzanina. – Ja nigdy nie knuję.
– Daj spokój – parsknął Thor.
– Jaki spokój? Jakie knucie?
Thor przydeptał stopę Lokiego, a ten przygryzł język, aby powstrzymać okrzyk z bólu.
– Ostrożnie, kocham te buty bardziej od ciebie.
Thor ponownie zerknął na rząd dworzan, na Amorę, która raz jeszcze zrobiła przesadnie niewinną minę. Thor nie polubił jej tak jak Loki. Przyłączył się do nich podczas kilku eskapad po pałacu, ale zawsze robił to raczej niechętnie, zerkając przez ramię, żeby się upewnić, czy na pewno nikt ich nie widzi. Tak często wówczas powtarzał: „Chyba nie powinniśmy tego robić”, że Amora zaproponowała, żeby za każde takie słowa płacił im grzywnę. Wreszcie przestał z nimi chodzić, co Lokiemu bardzo odpowiadało. Nie chciał dzielić się Amorą z bratem. Nie chciał się nią dzielić z nikim. Cała należała do niego, tak, jak nie należał jeszcze nikt. Nikt nawet nie chciał należeć. I miło było obserwować, jak Thor chociaż raz odłącza się od rozmowy.
Thor nigdy wprost nie wydawał opinii na temat Amory. Zresztą nikt tego nie robił – po prostu szeptano o niej za plecami, tak jak zawsze plotkowano o Lokim. Zbyt nieprzewidywalna, zbyt silna, nie powinno się jej pozwalać na opuszczenie Nornheimu, nawet jeśli król i jego czarodziejka uważali, że struktura oraz rygor monarszego dworu utemperują ten upór.
Nagle gwar na sali rozdarły trzy dudnięcia. Muzycy ucichli, dworzanie zamilkli i zwrócili się ku szczytowi wielkich schodów. Loki obrócił się wraz z resztą królewskich dostojników z komitetu powitalnego i zwrócił twarz w górę – tam, gdzie stał teraz Odyn, odziany w odświętny strój o purpurowej barwie. Dzierżył swoją włócznię – Gungnira. W brodę miał wplecione złote nici, a na czole obręcz wykonaną podobnie jak ta na głowie Thora. Loki poczuł ukłucie żalu. Może jednak powinien założyć diadem, nawet jeśli nie pasował do reszty ubioru.
– Asgardczycy! – zagrzmiał Odyn, a jego głos odbijał się echem od zakrzywionego stropu i bez trudu rozchodził po całej sali. – Przyjaciele, przybysze, szacowni goście ze wszystkich dziewięciu światów, zaszczyciliście nas swoją obecnością na uczcie ku czci Gullweig.
Loki od małego słuchał już różnych odmian tej mowy, wygłaszanej przy okazji każdego święta. Godne uwagi było to, ilu bohaterskich wojowników Asgard postanowił czcić podczas tych uczt. Dobre jedzenie, które na nich podawano, niewarte było tego, by tutaj wystawać, dawać się poklepywać dworzanom po głowie, a później wytrzymywać długą ojcowską przemowę o jakimś jasnowłosym mężu z nabrzmiałymi bicepsami i nienasyconą żądzą krwi wrogów Asgardu, którego honorowano w tenże szczególny dzień.
Jednak święto Gullweig było pod pewnym względem wyjątkowe.
– Dzisiaj – kontynuował Odyn, rozglądając się i dotykając palcem przepaski, która skrywała pusty prawy oczodół – czcimy wojowniczego króla, który przed setką stuleci okiełznał mroźne pływy Nilfheimu w trakcie oblężenia Muspelheimu i wykuł z nich Zwierciadło Oka Boga. To samo, które przyniesiono teraz z pałacowego skarbca i które za sprawą siły oraz mocy naszej nadwornej czarodziejki z Nornheimu ukaże nam wizję przyszłej dekady i zagrożeń, przed którymi powinien zbroić się Asgard. Jest to sposób na zapewnienie naszemu królestwu ochrony przed niebezpieczeństwami spoza dziewięciu światów i przed samym Ragnarökiem. Zwierciadło Oka Boga nie udziela odpowiedzi i o niczym nie przesądza. Pod koniec tego świątecznego dnia naradzę się z moimi generałami i doradcami. Wspólnie obmyślimy najlepszą strategię, aby zapewnić pomyślną przyszłość naszemu ludowi.
Loki dowiedział się tego wszystkiego od nauczycieli historii, kiedy szykował się do święta – pierwszego za jego pamięci, podczas którego przyniesiono Zwierciadło Oka Boga, żeby Karnilla użyła jego mocy. Jednak i tak wspiął się palce, aby lepiej widzieć, jak dwóch einherjarów zdejmuje zasłonę za plecami ojca.
Zwierciadło Oka Boga było ścianą połyskującego czarnego obsydianu – idealnym kwadratem w cienkiej złotej ramie z wyrytymi liniami, wijącymi się na każdym z rogów. Widział już je kiedyś, kiedy Odyn zabrał go razem z Thorem do skarbca pod pałacem i objaśniał moce każdego przechowywanego tam przedmiotu, a także opowiadał o staraniach, jakie podjął, żeby zabezpieczyć przed nimi swój lud. Jednak tutaj, z dala od ciemnych murów i półmroku krypty, kiedy lustra nie otaczały liczne artefakty, przejęte przez Odyna, by zapobiec końcowi świata, Zwierciadło wydawało się jeszcze bardzie imponujące. Jeszcze potężniejsze. Stało samo z siebie, bez żadnych nóżek ani podparć. Chociaż na sali i tak już było zupełnie cicho, zdawało się, że pomieszczenie pogrążyło się teraz w jeszcze większym milczeniu.
Karnilla weszła po schodach, a kiedy Odyn wyciągnął do niej dłoń, wspólnie zbliżyli się do Zwierciadła. Odyn stanął po jednej stronie lustra, ona po drugiej i płasko przycisnęła wnętrza dłoni do tafli. Król wręczył Gungnira jednemu z einherjarów i ponownie odwrócił się w stronę swojego ludu, rozpostarłszy ramiona.
– Niech nastanie kolejna dekada pokoju i pomyślności dla naszej wspaniałej krainy!
Loki poczuł, że coś muska mu ramię, a potem usłyszał w uchu głos Amory.
– Przemieniamy płyty posadzki już teraz, kiedy twój ojciec jest zajęty, czy chcemy mieć pewność, że wszyscy zobaczą, jak fuksja gryzie się z barwą jego szat?
Odpowiedź Lokiego przerwał trzask energii u szczytu schodów. Poczuł, że unoszą mu się włoski na karku, a powietrze nagle staje się gorące i duszne niczym przed burzą z piorunami.
Na stropie Wielkiej Sali zajaśniała chaotyczna błyskawica z białego światła. Dworzanie wstrzymali oddech, ale Karnilla, która stała obok Zwierciadła i Odyna, uniosła dłoń, a wtedy światło spłynęło ku jej pięści, gromadząc się wokół niej niczym cyklon. Loki poczuł, że aż otwiera usta, zadziwiony elegancją, opanowaniem Karnilli oraz sposobem, w jaki magia popłynęła przez powietrze w odpowiedzi na wezwanie czarodziejki.
Poczuł, że Amora szturcha go w plecy.
– Loki.
Karnilla rozpostarła dłoń i przycisnęła do obsydianowej powierzchni. Żłobienia w każdym rogu Zwierciadła rozbłysły, runiczne linie zalśniły tak jasno, że przez chwilę wydawało się, że zapłoną. Powierzchnia zwierciadła zmarszczyła się niczym tafla sadzawki. Oko Odyna pobielało, a na powierzchni lustra migotały obrazy z przyszłości Asgardu, widoczne tylko dla niego.
– Chyba w ogóle mnie nie słuchasz – powiedziała Amora. Tym razem tak bardzo zbliżyła wargi do ucha Lokiego, że poczuł jej oddech.
– Cicho – syknął na nich Thor, który stał obok.
Amora gwałtownie odwróciła się w jego stronę.
– Och, jak mi przykro, czyżbym przeszkodziła w czymś ważnym?
Ku dłoni Karnilli spłynęło następne świetlne wyładowanie, wcześniej tańczące po sklepieniu.
– Okaż trochę szacunku – syknął przez zęby Thor.
– A czy brak go w moich słowach? – odparowała Amora.
– Owszem. W samym fakcie, że się odzywasz.
Loki nagle poczuł dłoń na ramieniu, a kiedy się odwrócił, zobaczył, że między nim a Amorą znalazła się matka. Wciąż wpatrywała się w Odyna stojącego na szczycie schodów, a uścisk jej palców był bardzo delikatny.
– Wystarczy już tego – stwierdziła spokojne. Loki chciał zaprotestować, powiedzieć, że jak na razie tylko on nie odezwał się podczas tej ważnej ceremonii. Jednak Frigga ścisnęła mocno jego ramię, więc stłumił te słowa.
Z dłoni Karnilli ku tafli Zwierciadła przeskoczyła kolejna błyskawica, jednak różniła się od wcześniejszych. Loki wyczuł tę zmianę w powietrzu: drgnięcie magii, które sprawiło, że aż zadygotał. Matka z pewnością też to wyczuła – jej dłoń na jego ramieniu zadrżała. Odyn gwałtownie odsunął się od Zwierciadła, jedną rękę podniósł tak, jak gdyby starał się coś odepchnąć. Potem z jego ust wyrwał się głośny okrzyk. Po drugiej stronie lustra Karnilla zastygła z dłonią w powietrzu, wokół której wiły się pasma białego światła.
Odyn oderwał się od Zwierciadła i przerwał czar. Magia wypłynęła z jego oka, pozostawiając po sobie ciemną źrenicę wypełnioną paniką. Zachwiał się i chwycił poręczy. Zgromadzeni dworzanie jęknęli. Jakiś einherji sięgnął w stronę Odyna, ale król go odepchnął, ponownie chwycił włócznię i chwiejnym krokiem ruszył w dół schodów. Starał się trzymać w ryzach, jednak wydawał się wstrząśnięty. Karnilla pozwoliła czarowi zgasnąć na palcach, światło zniknęło. Potem wyszła zza Zwierciadła i ruszyła w ślad za Odynem, drugą stroną schodów.
– Ucztujcie dalej – polecił na dole Odyn stojącemu
na baczność kapitanowi. – Zaraz wrócę.
Umilkł i łypnął okiem najpierw na Thora, potem na Lokiego, a jego spojrzenie było ciężkie i znaczące – takie, które sprawiło, że Loki dostał gęsiej skórki. Cokolwiek ujrzał jego ojciec, to książę nagle nabrał pewności – choć sam nie wiedział dlaczego – że to właśnie on stanowił tego część.
Odyn przesunął dłonią po brodzie, a następnie skinął palcami na Friggę, dając jej znak, aby z nim poszła.
– Moja królowo.
Loki poczuł, jak matka puszcza jego ramię. Podążyła za Odynem i wyszła z sali, a zaraz za nią ruszyli Karnilla i strażnicy. Wrota Wielkiej Sali zamknęły się z hukiem, a hałas potoczył się po pomieszczeniu, tym razem pełnym ponurego niepokoju.
Po drugiej stronie Lokiego Amora i Thor milczeli, odprowadzając wzrokiem Odyna. Wyparowały im z głów wszelkie myśli o różowych płytach podłogi zmieniających barwę pod stopami dworzan. Loki poczuł za to zimno, którego nie potrafił ani określić, ani przepędzić, sadowiące się gdzieś w dołku. Jeszcze nigdy wcześniej nie widział na ojcowskiej twarzy takiego strachu. Jeżeli to w ogóle był strach. Grymas wydawał się tak obcy, że nie potrafił go zinterpretować.
– Co się stało? – zapytał w końcu Thor.
– Myślę, że powinieneś raczej zapytać – odparła Amora – „co on tam zobaczył?”.