- W empik go
Losy pięknej kobiety - ebook
Losy pięknej kobiety - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 194 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poseł miał w swoim orszaku dwie młode, dziwnej piękności Greczynki, jednę piętnastoletnią, której nawet imienia nie znamy, drugą trzynastoletnią Zofię, rodzoną siostrę poprzedzającej. Podania ówczesne utrzymują, że wiózł je Boskamp dla króla, bo choć publicznie rozmaite dygnitarstwa posiadał, w życiu pałacowym pełnił nieraz dwuznaczne usługi; wiózł więc dla króla te piękności, a nabył je u ubogiej, przekupki w Carogrodzie.
Dlaczego je nie wziął z sobą do Warszawy, a zostawił na kresach, trudno wytłumaczyć; odwołując się do tychże samych podań, powtórzyć by można, że chciał opowiadaniem podniecającym na koronowanym wietrzniku wymóc sowitą nagrodę, nam się wszakże zdaje, że podróż przez Austrię, w której rządziła pobożna i bacznie przestrzegająca moralności Maria Teresa, zmusiła go do pozostawienia tego skarbu na granicy państwa.
Gdzie zamieszkiwały branki, powiedzieć nie umiemy, najprędzej, że w Chocimiu; rychło one wpadły w oko młodemu majorowi, napojonemu liberalizmem; już należycie wykształconemu w ówczesnej Warszawie, do której go ojciec tak często posyłał. Najprzód więc zaczął zalecać się do starszej, lecz prędko zniechęcony, opuścił uwiedzioną, znalazł dla niej męża; nigdzie atoli w metrykach ślubnych kamienieckich nie spotykamy o niej wzmianki; wiemy tylko, że w dziesięć lat później była ona pierwszą małżonką chocimskiego baszy.
Drugiej brance, Zofii, przeznaczono było świetniejszą odegrać rolę w dziejach kilku rodzin, zajmujących tak wydatne stanowisko w ostatnich chwilach upadającej Polski. Józef Witte przeniósł swoje uczucia ze starszej na młodszą siostrę: „potem ją samą przez długi przeciąg czasu wyedukowawszy w polskim i francuskim mówieniu – są słowa manifestu Karoliny Wittowej – gdy pasjom jego, przestrzeżona przypadkiem siostry y naradzona od podkomendnych oficerów, odpowiedzieć nie chciała tym sposobem, najuroczystszym obrządkiem rzymskokatolickiego kościoła za małżonkę pojął”.
Pierwszą nauczycielką, która Wittową „okrzesała z neogreckich manier i z tonem wyższego towarzystwa oświeciła”, była pułkownikowa Łoska. Zofia przechowała dla niej wdzięczność do grobu, najprzód wydała ją za Grocholskiego, wojewodę bracławskiego, darowawszy mu kilkakroć sto tysięcy złotych, a kiedy Grocholski umarł, wdowę po nim zabrała do siebie i pielęgnowała troskliwie jak matkę do zgonu.
Nauka ta jednak pani Łoskiej nie mogła trwać długo, wiemy, że Lasopolski przybył z branką do Żwańca 21 czerwca 1778 r., a 3 kwietnia następnego roku przybyła ona z Chocimia do Kamieńca.
„Madame konstantynopolska przed tygodniem tu dopiero przyjechała, czekając z Warszawy jakowychś rezolucyj" – pisze z pewnym przekąsem stary Witte do Imć pana Dzieduszyckiego, a wielkiego swojego przyjaciela.
Jemu, starych, chrześcijańskich przekonań żołnierzowi, nie w smak były te nowatorstwa, nie spodziewał się biedak, że wkrótce ją będzie musiał nazwać synową! A jednak 14 czerwca 1779 r. ksiądz Antoni Chmielewski, kanonik katedralny kamieniecki, pobłogosławił to stadło w Zinkowickim kościele (przedmieście starej warowni); ślub dany był za indultem Adama Krasińskiego, biskupa kamienieckiego: pan młody – Józef Witte, szef regimentu pieszego; oblubienica – Zofia Clawona; świadkowie – Ignacy Przybyszowski, kapitan tegoż regimentu, i Szymon Kwiatkowski, miejscowy obywatel.
Stary komendant nic o tym związku nie wiedział, czemu się dziwić wypada, i przyjdzie rzecz wytłumaczyć niechęcią biskupa Krasińskiego, albowiem mieli z sobą rachunki jeszcze z czasów konfederacji barskiej. Jednak ojciec dał się prędko przebłagać synowi, bo zresztą jakże miał inaczej postąpić? Oto już 26 czerwca, więc we dwanaście dni po ślubie owym niefortunnym pisze do zięcia, pułkownika Bertranda: „Imieniny (dzień św. Jana) obchodzone były jako wesoła stypa, gdyż tego dnia musiałem się dać przebłagać synowi memu, iż mimo wiedzy nas, rodziców, ową cudzoziemkę poślubił, którą imć pan Boskamp sobie na żonę sprowadził. Owoż imć panu Boskampowi wieniec grochowy, a nam pokrzywiany, trzeba widzę i ten dopust przyjąć od Boga. Stanął już z łaski bożej na stopniu, z którego by mógł dosięgnąć pomyślniejszego postanowienia, kiedy się chce kontentować i tą dolą, ale, niech im Bóg da szczęście!”
Smutek i rezygnacja z tych słów wieje; dla pocieszenia starego ojca wmówiono w niego, że Lasopolski przywiózł Zofię z zamiarem pojęcia ją za żonę (przyszłą żonę zostawiłby na kresach?), że pochodziła z starożytnej rodziny greckiej, Czelicze de Maurokordato, że była na wychowaniu u posła francuskiego w Stambule – widzimy jednak, że księga ślubów wyraźny kłam tym baśniom zadaje.
Karolina Wittowa dowodzi, że piękna Zofia sama prosiła na klęczkach starego komendanta o przebaczenie dla syna, a teraz jej męża, i pobłogosławienie nowego stadła. Była dziwnie piękną; z dużych, czarnych oczów patrzyła słodycz, tęsknota i namiętność, w ruchach miała tyle niewysłowionego wdzięku, na ustach tyle pokory i modlitwy, że jenerał, znany ze swej surowości i energii, zamilkł wobec tego zjawiska.
– Wstań asanna! – zawołał – tak jesteś ładna, iż się nie dziwię mojemu synowi, że głupstwo zrobił; wstań, pozwalam i błogosławię.
Matka była twardszą, a może i próżniejszą; nie mogła przebaczyć synowi mezaliansu, położyła się do łóżka i już z niego nie wstała: w listopadzie (24) następnego roku zamknęła oczy. Syn jednak nie czekał zgonu matki, w maju bowiem 1780 r. wyjechał do Francji z piękną żoną.
W Paryżu nabrała ona poloru, który podniósł jej wdzięki: tam może, licząc wówczas lat siedemnaście niespełna, pozbyła się „przesądów”, które ją na drodze moralności i wiary małżeńskiej podtrzymywały, „tam – jak mówi Chrząszczewski – okrzyk powszechny sławił jej krasę, której Monsieur, później Ludwikiem XVIII mieniący się, hołd uwielbienia składał".
W Paryżu młodemu stadłu pierwszy syn przyszedł na świat, w księgach bowiem chrztów kościoła katedralnego kamienieckiego znajdujemy wprawioną metrykę francuską, której tu dosłowny mieścimy przekład:
„17 października 1781 r. urodził się w Paryżu, przy ulicy… w domu… Jan, syn Józefa i Zofii Wittów, ślubnych małżonków; dopełnił chrztu niemowlęcia, za pozwoleniem arcybiskupa Beaumont, proboszcz parafii św. Eustachego, ksiądz." (Podpis nieczytelny).
W r. 1782 młoda parka już z powrotem jest w Kamieńcu; pani szefowa odtąd wspólnie z Aksamitowską Teklą, siostrą mężowską, biorą udział we wszystkich miejscowych uroczystościach, piękna Zofia zawraca głowy oficerom, bałamuci młódź okoliczną; w domu szefa pełno zawsze gości; na św. Józefa, na św. Stanisława (imieniny królewskie) mają miejsce bale z iluminacją, fajerwerkami i strzelaniem z dział; gospodyni lubi się bawić, umie ożywić towarzystwo, przymila się do gachów, wszystkich równie grzecznie i obiecująco traktując.
Na tych wieczorach świetnych w komendanturze, z aspiracjami do francuskiej galanterii i francuskich przysmaków, po raz pierwszy uczennica starej pułkownikowej Łoskiej zaczyna próbować sił własnych, stosuje teorię wywiezioną z Paryża do praktyki. Szlachta oczarowana głowę traci, nawet stary komendant zaczyna wierzyć w zmysł dyplomatyczny synowej.
W 1784 r. drugiego dał im Pan Bóg syna; oto wypis z ksiąg metrycznych:
„1 grudnia, ja, ksiądz Chmielewski, kanonik katedralny kamieniecki, dopełniłem ceremonii chrztu świętego nad nowo narodzonym Kornelem, Józefem, Stanisławem, synem Józefa de Witte, szefa regimentu pieszego i Zofii „Czelicze”, ślubnych małżonków, rodzicami chrzestnymi byli itd." Tutaj już, jak widzimy, występuje owe nazwisko Czeliczów, wymyślone dla uspokojenia próżności starego komendanta. I wnuk jednak, i dziad jego prędko, jeden po drugim, pomarli; ostatni rozstał się z tym światem w grudniu 1785 r.; w kilka miesięcy Józef został komendantem twierdzy, żona zaś wszechpotężną panią garnizonu, miasta i okolicy.
Mąż patrzał na umizgi pobłażliwie, nie przypuszczając, że małżonka ambitna, bez żadnych zasad, zepsuta pochwałami, przy boku nieładnego i już nie bardzo młodego męża, za cel życia postanowiła sobie bądź co bądź stanąć wysoko. Brudne miasteczko, zaludnione przeważnie Ormianinami, niewiele pod tym względem nastręczało widoków: wreszcie nieraz obiło się o jej uszy, że ten mąż, teraz do rangi jenerała podniesiony, jest synem miejscowego obywatela, to jest mieszczanina, a o pochodzeniu jego ormiańskim nie trzeba i mówić, dość było spojrzeć na tę postać kadłubowatą, o wygiętych nogach, śniadej z ogromnym przypłaszczonym nosem twarzy, głowie niewielkiej, pokrytej wełniastym, mocno kręcącym się w kędziory włosem; wszystko to drażniło piękną, z życiem paryskim obeznaną komendantowę.
Spowszedniały jej na pół dzikie i posuwiste zaloty kresowych paniczów, więc zamyślała o Potockim. Świeżo przez niego otrzymane generalstwo artylerii nastręczało powód do odwiedzin; wiemy, że się te nie udały, przerzuciła się więc do Rosjan, na granicy Rzeczypospolitej odbywających nieustanne leże; ci, jak wiadomo, przyjmowali chętnie każdą usługę; płacili za nią hojnie, a co najprzyjemniejsza, nie zadzierali nosa do góry. Już to przyznać potrzeba, że jenerałowie rosyjscy za panowania Katarzyny odznaczali się wielką galanterią i szczególną dla płci pięknej uległością.