Love & Gelato - ebook
Love & Gelato - ebook
Lina wyruszyła do Włoch tylko po to, by wypełnić wolę umierającej mamy i poznać swego ojca. Cóż to jednak za ojciec, skoro nie było go w jej życiu przez szesnaście lat! Dziewczyna marzy o tylko jednym – o powrocie do domu. Niespodziewanie we Włoszech do jej rąk trafia pamiętnik mamy. Lina odkrywa magiczny świat romansów, dzieł sztuki i sekretnych kulinarnych receptur… W towarzystwie uroczego Rena rusza śladami mamy i rozwiązuje zbyt długo skrywaną rodzinną tajemnicę. Jak się okaże, nic nie jest takie, jakim się wydawało, nawet ona sama…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5863-5 |
Rozmiar pliku: | 793 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapewne miewacie niekiedy takie paskudne dni, kiedy budzik nie dzwoni, tost spala się na węgiel, a do tego w ostatniej chwili przypominacie sobie, że wasz ostatni nadający się do noszenia ciuch leży mokry na dnie pralki. Wbiegacie do szkoły z piętnastominutowym spóźnieniem, modląc się, by nikt nie zwrócił uwagi na waszą fryzurę à la narzeczona Frankensteina. Niestety, gdy wślizgujecie się do klasy, nauczyciel rzuca gromkim głosem: „Emerson, spóźniłaś się!” i oczywiście wszyscy na was patrzą – na was i na wasze włosy.
Wszystkim nam zdarzają się takie dni. Ale bywają jeszcze gorsze. Tak straszne i potężne, że połykają wszystko, na czym nam zależy, tylko po to, by później wypluć nam to prosto w twarz.
Dzień, w którym mama powiedziała mi o Howardzie, zaliczał się właśnie do takiej kategorii. Jednak w tamtym momencie akurat Howardem przejmowałam się najmniej.
Dwa tygodnie wcześniej zaczął się rok szkolny, byłam świeżo upieczoną uczennicą drugiej klasy liceum i wracałyśmy z mamą z wizyty lekarskiej. W aucie panowała cisza, nie licząc lecącej w radiu reklamy z głosami dwóch naśladowców Arnolda Schwarzeneggera. Chociaż panował upał, miałam gęsią skórkę na nogach. Rano zajęłam drugie miejsce w moim pierwszym w życiu biegu przełajowym – trudno było uwierzyć, jak szybko przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie.
Mama wyłączyła radio.
– O czym myślisz, Lino? – zapytała. Jej głos brzmiał spokojnie, ale wystarczyło, że na nią spojrzałam i znów zalałam się łzami. Była taka drobna i blada. Jak mogłam nie zauważyć, że tak bardzo schudła?
– Nie wiem – odparłam, starając się nie pokazywać po sobie emocji. – Chyba cały czas jestem w szoku.
Pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym zatrzymała samochód na światłach. Słońce robiło, co mogło, żeby nas oślepić, a ja patrzyłam prosto na nie, aż piekły mnie oczy. Intensywnie myślałam. To dzień, który zmienia wszystko. Od teraz już zawsze wszystko będzie się liczyło jako „przedtem” albo „potem”.
Mama odchrząknęła. Spojrzałam na nią, a ona się wyprostowała, jakby miała mi coś ważnego do powiedzenia.
– Lino, czy opowiadałam ci o tym, jak przyjęłam zakład i wskoczyłam do fontanny?
Odwróciłam gwałtownie głowę.
– Że co?
– Pamiętasz, jak mówiłam o moich rocznych studiach we Florencji? Wyszliśmy całą grupą na sesję fotograficzną. Był upalny dzień, myślałam, że rozpuszczę się na słońcu. Mój przyjaciel – Howard – założył się ze mną, że nie wskoczę do fontanny. – Rozumiecie to? Dosłownie przed chwilą usłyszeliśmy najgorszą wiadomość w życiu. Najgorszą. A mama o fontannie... – Wystraszyłam niemieckich turystów. Ustawili się do zdjęcia, a ja wynurzyłam się tuż obok. Jedna babka straciła równowagę i prawie wpadła do wody. Oczywiście, byli wściekli, więc Howard zawołał, że tonę i wskoczył mnie ratować.
Wpatrywałam się w nią w milczeniu. Odwróciła się i uśmiechnęła lekko.
– Eee... mamo? To zabawne i w ogóle, ale dlaczego teraz mi o tym opowiadasz?
– Po prostu chciałam powiedzieć ci o Howardzie. Było z nim mnóstwo śmiechu. – Zmieniły się światła, mama wcisnęła pedał gazu.
Ale że jak? Że co?
^(*) ^(*) ^(*)
Początkowo uznałam, że cała ta historia z fontanną to po prostu efekt działania psychologicznego mechanizmu radzenia sobie z sytuacją kryzysową. Że opowieść o dawnym przyjacielu miała odwrócić naszą uwagę od dwóch wielkich granitowych bloków wiszących nam nad głowami. Nieoperowalny. Nieuleczalny. Jednak mama opowiedziała kolejną historię. A potem jeszcze jedną. Doszło do tego, że gdy zaczynała mówić, od razu wiedziałam, że trzy słowa dalej pojawi się wzmianka o Howardzie. A kiedy w końcu zdradziła mi powód, dla którego o nim opowiadała, cóż... można pojąć, dlaczego niewiedza bywa błogosławieństwem.
– Lino, chcę, żebyś wyjechała do Włoch.
Była połowa listopada, siedziałam przy jej szpitalnym łóżku ze stosem starych egzemplarzy „Cosmo”, które zwinęłam z poczekalni. Przez ostatnie dziesięć minut rozwiązywałam quiz zatytułowany „Twoja seksowność w skali od jednego do dziesięciu”. (Wyszło mi 7/10).
– Do Włoch? – Byłam nieco rozkojarzona. Ktoś, kto przede mną robił ten quiz, zdobył dziesięć punktów na dziesięć, próbowałam właśnie rozgryźć, jak mu się to udało.
– To znaczy, że chcę, abyś zamieszkała we Włoszech. Potem.
To natychmiast zwróciło moją uwagę. Po pierwsze, nie wierzyłam w żadne „potem”. Owszem, choroba postępowała, zgodnie z przewidywaniami lekarzy, ale przecież lekarze czasem się mylą. Tego samego dnia rano znalazłam w Internecie historię kobiety, która pokonała nowotwór i pojechała wspinać się na Kilimandżaro. A po drugie, we Włoszech?
– Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytałam jakby od niechcenia. Ustępowanie mamie, a więc nienarażanie jej na stres, było jednym z kluczowych elementów walki z chorobą.
– Chcę, żebyś zamieszkała z Howardem. Ten rok, który spędziłam we Włoszech, znaczył dla mnie naprawdę wiele, chciałabym, żebyś przeżyła coś podobnego.
Przeniosłam wzrok na przycisk do przywoływania pielęgniarek. Mam zamieszkać z Howardem we Włoszech? Czyżby podali jej zbyt dużą dawkę morfiny?
– Spójrz na mnie, Lino – powiedziała mama swoim najbardziej rozkazującym tonem.
– Z Howardem? Masz na myśli tego faceta, o którym ciągle opowiadasz?
– Tak. To najlepszy człowiek na świecie, jakiego znam. Z nim będziesz bezpieczna.
– Bezpieczna? A co mi grozi? – Spojrzałam jej w oczy i nagle mój oddech przyspieszył. Ona nie żartowała. Czy w razie hiperwentylacji znajdę tu gdzieś papierową torbę?
Mama pokręciła głową, oczy jej błyszczały.
– Będzie... ciężko. Nie musimy teraz o tym rozmawiać, ale chciałam, żebyś dowiedziała się tego ode mnie. Będzie ci ktoś potrzebny. Potem. Uważam, że on sprawdzi się najlepiej.
– Mamo, przecież to nie ma sensu. Dlaczego miałabym zamieszkać z obcą osobą? – Zerwałam się z miejsca i zaczęłam przeglądać zawartość szuflad w jej szafce. Gdzieś tu musiała być papierowa torebka.
– Lino, usiądź.
– Ale, mamo...
– Usiądź. Będzie dobrze. Dasz radę. Twoje życie będzie toczyć się dalej, świetne i szczęśliwe.
– Nie – odparłam. – To ty dasz radę. Niektórzy pokonują to dziadostwo.
– Lino, Howard jest cudownym przyjacielem. Polubisz go, i to bardzo.
– Wątpię. A skoro jest taki super, dlaczego dotąd go nie poznałam?
Przestałam szukać torebki, opadłam z powrotem na krzesło i pochyliłam się z głową między kolanami.
Mama usiadła z trudem i położyła mi rękę na plecach.
– Sytuacja między nami trochę się skomplikowała, ale on chce cię poznać. I chętnie przyjmie cię pod swój dach. Obiecaj mi, że spróbujesz – chociaż na kilka miesięcy.
Rozległo się pukanie do drzwi. Obie podniosłyśmy głowy. Do sali weszła pielęgniarka w błękitnym stroju.
– Tylko sprawdzam, czy wszystko dobrze – powiedziała, ignorując moją minę albo nie zwracając na nią uwagi. Napięcie sięgało zenitu.
– Dzień dobry – odparła mama. – Właśnie mówiłam córce, że powinna pojechać do Włoch.
– Włochy! – Kobieta klasnęła w dłonie. – Spędziłam tam miesiąc miodowy. Gelato, krzywa wieża w Pizie, gondole w Wenecji... Na pewno ci się spodoba.
Mama uśmiechnęła się triumfalnie.
– Nie, mamo. Nie ma mowy. Nigdzie nie jadę.
– Ależ skarbie, musisz jechać do Włoch – wtrąciła pielęgniarka. – To przygoda życia.
Pielęgniarka miała rację co do jednego: musiałam tam jechać. Ale nikt nie uprzedził mnie, co mnie spotka na miejscu.Rozdział 1
W oddali widniał dom – niczym latarnia morska w morzu nagrobków. Ale przecież to nie mógł być jego dom, prawda? Zapewne był to jakiś włoski zwyczaj w rodzaju „Zawsze należy przewieźć nowo przybyłych przez cmentarz, żeby poczuli miejscową kulturę”. Tak, to na pewno o to chodziło.
Splotłam oparte na kolanach palce, żołądek wywinął mi kozła, gdy podjechaliśmy bliżej. Dom wyłaniał się jak rekin z odmętów oceanu. Szczęki. Tyle że to nie był film, a rzeczywistość. Został już tylko jeden zakręt w lewo. Nie panikuj, to na pewno nie to. Przecież mama nie kazałaby ci zamieszkać na cmentarzu. Uprzedziłaby cię. Z pewnością...
Howard włączył kierunkowskaz, a powietrze, które przetrzymywałam w płucach, gwałtownie się z nich wydostało. Nie uprzedziła mnie.
– Wszystko dobrze? – Howard (pewnie powinnam mówić na niego „tata”) przyglądał mi się z zatroskaniem. Być może dlatego, że właśnie dziwnie zacharczałam.
– Czy to twój... – Nie mogłam wymówić tego słowa, musiałam pokazać palcem.
– Tak. – Zawahał się na moment, a potem machnął ręką w stronę tego, co znajdowało się za szybą. – Lino, nie wiedziałaś? O tym wszystkim?
„To wszystko” stanowiło spore niedopowiedzenie, odnosiło się bowiem do ogromnego cmentarza spowitego światłem księżyca.
– Babcia wspominała, że dom stoi na ziemi należącej do Amerykanów. Mówiła, że jesteś zarządcą izby pamięci poległych w drugiej wojnie światowej. Ale nie sądziłam... – Panika zalewała mnie gorącą falą. Nie byłam w stanie dokończyć zdania. Oddychaj, dziewczyno. Przeżyłaś najgorsze, więc i to przeżyjesz.
Howard wskazał ręką na odległy koniec posiadłości.
– Izba pamięci mieści się tam, ale resztę terenu zajmują groby amerykańskich żołnierzy poległych we Włoszech w czasie drugiej wojny.
– Ale to nie jest twój dom, w sensie „dom”? Tylko tu pracujesz, prawda?
Nie odpowiedział. Skręciliśmy na podjazd i opuściła mnie ostatnia nadzieja. Wyrósł przede mną nie byle jaki budynek, ale – bez dwóch zdań – dom. Przy ścieżce rosły czerwone pelargonie, na werandzie lekko bujała się skrzypiąca huśtawka, jakby ktoś przed chwilą z niej wstał. Nie licząc krzyży wystających z trawników dookoła, był to zwyczajny dom, jakich wiele w zwyczajnej okolicy. Tyle że okolica nie była zwyczajna, rozciągał się tu prawdziwy las krzyży.
– Ponieważ zarządca miał tu pełnić całodobową służbę, w latach sześćdziesiątych zbudowano mu dom. – Howard wyciągnął kluczyk ze stacyjki i postukał nerwowo palcami w kierownicę. – Przykro mi, Lino. Sądziłem, że wiesz. Nawet sobie nie próbuję wyobrazić, o czym teraz myślisz.
– To cmentarz. – Mój głos zabrzmiał bardzo słabo.
Howard odwrócił się i spojrzał w moją stronę, unikając jednak kontaktu wzrokowego.
– Wiem. Ostatnie, czego ci teraz trzeba, to przypomnienie wszystkiego, przez co przeszłaś przez ostatni rok. Ale myślę, że polubisz to miejsce. Cisza, spokój i bardzo ciekawa historia. Twoja mama uwielbiała tu przebywać. A ja mieszkam tutaj prawie siedemnaście lat i nie wyobrażam sobie, że mógłbym żyć gdzie indziej.
W jego głosie przebijała nadzieja. Skuliłam się na siedzeniu, w głowie kotłowało mi się od pytań. Skoro tak uwielbiała to miejsce, dlaczego nigdy mi o nim nie opowiedziała? Dlaczego w ogóle o tobie nie wspomniała, zanim zaczęła chorować? I na litość boską, z jakiego powodu pominęła ten jakże nieistotny szczegół, że jesteś moim ojcem?
Howard przez chwilę siedział w milczeniu, a potem otworzył drzwi.
– Chodźmy do środka. Wezmę twoją walizkę.
Wysiadł i obszedł samochód, żeby otworzyć bagażnik, a ja obserwowałam w bocznym lusterku jego wysoką postać. Miał chyba z metr dziewięćdziesiąt. To babcia uzupełniła brakujące informacje. „To twój ojciec – powiedziała. – Dlatego mama chciała, żebyś pojechała do Włoch”. W sumie powinnam się była tego spodziewać, ale chyba jednak mogłam oczekiwać od własnej matki, że przynajmniej wspomni o prawdziwej roli Howarda.
Ten zamknął bagażnik, a ja wyprostowałam się i zaczęłam grzebać w plecaku, grając na zwłokę. Pomyśl, dziewczyno. Jesteś sama w obcym kraju, a pewien autentyczny olbrzym podaje się za twojego ojca. Twój nowy dom może okazać się planem filmowym do kręcenia apokalipsy z zombie w roli głównej. Zrób coś.
Ale co? Nie licząc wyrwania kluczyków Howardowi i odjechania z piskiem opon, nie widziałam sposobu na uniknięcie całej tej sytuacji. Ostatecznie odpięłam pas i podążyłam śladem gospodarza.
^(*) ^(*) ^(*)
Wnętrze domu okazało się zaskakująco normalne – jakby miało to zrekompensować upiorne położenie. Howard odstawił moją walizkę i weszliśmy do salonu. Przepastne fotele, skórzana sofa, stare plakaty podróżnicze na ścianach oraz wszechobecny zapach czosnku i cebuli. Ale całkiem przyjemny.