- nowość
- promocja
-
W empik go
Loveboat Forever - ebook
Loveboat Forever - ebook
Pearl Wong zaplanowała lato swoich marzeń - ale niebawem okaże się, że będzie potrzebowała nowych planów…
O swoją markę najlepiej zadbać w Chien Tan, letnim elitarnym programie w Taipei, który otworzył jej starszej siostrze Ever drogę do samorealizacji kilka lat temu. I jak wiedzą absolwenci, Loveboat to ekstrawagancki świat, gdzie geniusze bawią się do świtu.
Na Pearl czeka tam więcej, niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić: skandaliczne imprezy w ciemności, romantyczne chwile z tajemniczym adoratorem… i lato, które zmieni ją na zawsze.
Czy jednak odważne wybory wystarczą, by napisać własną historię?
Trzeci tom trylogii „Loveboat”.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8388-142-3 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CHAGRIN FALLS, OHIO
Biała koperta, która wpada przez naszą szczelinę na listy, ma rozmiar i wagę czasopisma. Albo zeszytu nutowego z sonatami fortepianowymi, które często trafiały do nas pocztą. Ale wiem, że tym razem to będzie coś innego. Rzucam się po przesyłkę od razu, gdy metalowa klapka się zatrzaskuje. Bęben basowy, w który zmieniła się moja klatka piersiowa, tłucze w rytmie metronomu.
– Mamo! Jest! – krzyczę.
Biorąc pod uwagę to, jaka ciężka jest ta koperta, to nie może to być list z odmową, prawda? Nie. Nie, nie może. Miesiące oczekiwania i strachu przed jego nadejściem... aż nie potrafię się zdobyć na odwagę, żeby otworzyć kopertę. Przesuwam kciukiem po wytłoczonym złotym monogramie Apollo Summer Youth Symphony.
Przesyłka wydaje się staromodna i elegancka. Niemalże można poczuć zapach kolejnych pokoleń doskonałości – całych stuleci tradycji – którymi przesycony jest ten gruby papier.
Okej, no już.
– Błagam, błagam, błagam, błagam! – modlę się żarliwie szeptem i rozrywam kopertę.
Mama wybiega z kuchni do przedpokoju i wyciera dłonie w fartuch w niebieskie jabłka.
– „Droga pani Wong, jesteśmy zachwyceni...” O mój Boże! Przyjęli mnie! – Zarzucam ramiona na wątłą szyję mamy z takim impetem, że prawie ją przewracam, a jej okulary dwuogniskowe spadają z brzękiem na podłogę. – Dostałam się! Dostałam!
Odnajduję okulary, które mama z powrotem zakłada na czubek nosa.
– „Jesteśmy zachwyceni, że możemy przyjąć Panią na tegoroczną edycję zajęć” – czyta. – Och, kochanie! Tak ciężko na to pracowałaś! – Jej brązowe oczy błyszczą, gdy obejmuje mnie ramionami. Po chwili odsuwa się, by spojrzeć mi w oczy. – Zasłużyłaś na to, Pearl. Jestem z ciebie taka dumna.
Ledwo mogę w to uwierzyć. Dwa miesiące temu dziewięciu jurorów wysłuchało, jak wkładałam całe serce w grę na fortepianie marki Steinway w auli Hunter College. Co najmniej sześciu z nich uznało, że moja muzyka jest wystarczająco dobra, aby mnie zakwalifikować. Co najmniej sześciu z nich musiało być ze mnie zadowolonych.
– Przyjmują tylko setkę dzieciaków z całego kraju. – Przeglądam listę nazwisk, która zajmuje parę eleganckich kolumn na osobnych stronach. Z dreszczykiem emocji rozpoznaję kilku ciężkich zawodników z występów, w których brałam udział na przestrzeni lat. – Jestem jedyną pianistką, co oznacza... – Przeglądam mój repertuar: utwory, które mam zagrać w ramach serii koncertów na koniec lata. – Gram Koncert d-moll Mozarta!
To jego mroczniejszy koncert, napisany pod koniec jego tragicznie krótkiego życia. To niesamowite – kontrast jasnych, słodkich nut z bardziej ponurymi, szaleńczymi tonami, połączonymi w trzy części trwające trzydzieści minut. I zagram to z towarzyszeniem pełnej orkiestry symfonicznej przed audytorium na dwa tysiące siedemset trzydzieści osiem miejsc w Lincoln Center w Nowym Jorku!
Rozsadza mi głowę. Różowe chmury szczęścia przesłaniają wszelkie racjonalne myśli. Na stronach, które trzymam, jest zbyt wiele słów. Wielkich słów, których w tej chwili z powodu emocji nie jestem w stanie zrozumieć. Wciskam papiery w ręce mamy.
– Przeczytaj resztę – błagam. – Powiedz mi, czy to prawda.
Mama przelatuje wzrokiem strony, podczas gdy ja biegam tam i z powrotem po salonie. Nie mogę się na niczym skupić. Uspokój się. Zwróć uwagę na rzeczy wokół ciebie. Oddychaj.
Robię wdech, a potem długi wydech. Dobra. Niebieskie zasłony, niebieskie kanapy, niebieski dywan. Boże, wszystko tu jest niebieskie. Jak mogłam tego nigdy wcześniej nie zauważyć? Zatrzymuję się przed kolekcją mosiężnych miniatur mamy – fortepian, stojący zegar z wahadłem, żelazko... Podnoszę maleńką ławkę parkową z trzema słowami wygrawerowanymi na oparciu: „wdzięczność, uznanie, szczęście”.
Tak. Ściskam kopertę w dłoni. Tak.
– Obrałam ci grejpfrut – mówi mama, wciąż wpatrując się w dokumenty. – Zjedz trochę.
W naszej rodzinie jedzenie zawsze jest na pierwszym miejscu. Karmienie mnie bez przerwy to dla mamy odpowiednik słów „kocham cię, dziecko”. Odkładam figurkę i idę do kuchni, gdzie na blacie stoi duża niebieska miska cytrusów. Ale nie jestem w stanie jeść.
Koncert. Większość utworów na fortepian jest przeznaczona do występów solowych – i jest to jeden z powodów, dla których temu samotnemu instrumentowi warto się poświęcić. Ale koncert... Gra na fortepianie z całą orkiestrą symfoniczną stojącą półkolem za twoimi plecami i grającą razem z tobą – sto smyczków, instrumenty dęte drewniane oraz blaszane i instrumenty perkusyjne. To życiowa szansa! Szansa, którą tata, mój wierny kibic, pomagał mi wykorzystać – aż do swojej śmierci dwa lata temu.
Kiedy wracam, mama otwiera akurat małe pudełko, zostawione na progu naszych drzwi. Wyjmuje szklaną kulę na aksamitnej podstawie. Wewnątrz unoszą się maleńki fortepian i złote słowa: „Apollo Summer Youth Symphony”. Ważę ją w dłoniach.
– Jakie to piękne – wzdycham. – I, o mój Boże, będę w Nowym Jorku! Spotkam się z Ever!
Moja starsza siostra Ever pracuje jako choreografka w New York City Ballet. Ma dwadzieścia cztery lata, a ja siedemnaście. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko, ale odkąd wyjechała z domu na studia, nie mogłyśmy spędzać razem tyle czasu, ile byśmy chciały. A teraz będziemy miały całe lato!
Mama macha kartkami.
– Wszyscy wystąpią po trzy razy podczas tygodnia festiwalowego w sierpniu. Grasz solo, w duecie fortepian–skrzypce i... – Mama zaczyna niekontrolowanie szlochać.
– Mamo, co się stało? – Chwytam ją za ramię i podaję jej chusteczkę z pudełka. – Nie angażujesz się znowu za bardzo, aż moje sukcesy stają się twoimi, prawda? – Delikatnie się z nią przekomarzam.
Przeciera dłonią oczy.
– Twój tata byłby z ciebie taki dumny.
Ściska mnie w gardle. Tak. To tata kilka lat temu odkrył program Apollo w internecie: „Cóż za fantastyczny program. Jeśli uda ci się tam dostać, Pearl, to odmieni to twoje życie!”. Szkoda, że nie było go tutaj, żeby mógł świętować z nami, poprawiając swoje grube okulary i ściskając moją rękę w swoich zniszczonych dłoniach. Odkąd go straciłyśmy, przeżywałyśmy różne szczęśliwe chwile, ale to uczucie radości zawsze jest ograniczane przez pustkę, którą pozostawił po sobie tata.
Mama głośno pociąga nosem.
– Przypomniałam sobie dziś rano, jak zatrzymano nas na kanadyjskiej granicy, gdy próbowaliśmy wrócić do domu. Byłaś wtedy mała. Sposób, w jaki na nas patrzyli... Z takimi podejrzeniami... Pamiętam, jak powiedzieliśmy wtedy z ojcem: „Mój Boże, ten kraj nigdy nas nie zaakceptuje”. – Przyciska do serca papiery z Apollo. – I teraz wiem, że się myliliśmy. Zaakceptował nas. Dzięki tobie, twojej siostrze i całej waszej ciężkiej pracy. Chciałabym tylko, żeby tata to wiedział.
– Och, mamo. – Przytulam ją mocno i opieram brodę na jej siwiejącej głowie.
Razem z tatą przeprowadzili się do Stanów Zjednoczonych ponad dwadzieścia pięć lat temu. Przez te wszystkie lata nie wiedziałam, że mama w taki sposób patrzy na moje występy muzyczne. Może tata myślał podobnie. W tym momencie ja też czuję to samo, gdy spoglądam na oficjalny złoty emblemat na kartce.
Po tylu latach stania na zewnątrz i tęsknego zerkania do środka zostałam zaproszona do tego świata.
– Gratulacje, Pearl – mówi później tego samego dnia na FaceTimie moja menadżerka Julie Winslow. Jej ciemnoblond włosy są skręcone w kok, jak zwykle, a jej lodowoniebieskie oczy, otoczone długimi rzęsami wymalowanymi tuszem, mrużą się pod wpływem szerokiego uśmiechu. – Zasłużyłaś na to. Jestem z ciebie taka dumna.
– Dziękuję – mówię. Julie podpisała ze mną kontrakt kilka lat temu i potrafi czynić cuda. Pochwały od niej są trudne do zdobycia. – Mam jeden solowy utwór do wyboru. Pomyślałam, że może...
Zagryzam dolną wargę, nie wiedząc, czy kontynuować. Niedawno natknęłam się na YouTubie na piękny i złożony współczesny utwór autorstwa kompozytora, o którym nikt nigdy nie słyszał. Chaotyczne, a jednocześnie uporządkowane rytmy, które nie ograniczały się do osiemdziesięciu ośmiu klawiszy, ale obejmowały także bębnienie po pokrywie fortepianu, a nawet szarpanie strun w instrumencie. Czy Julie zgodziłaby się na coś takiego...?
– Zagraj Rachmaninowa – radzi Julie. – To niezwykle trudne technicznie. W pełni pokazuje twoje możliwości. Recenzenci zwrócą na to uwagę. Załatwię akompaniującego pianistę.
Wzdycham. Julie ma na myśli najtrudniejsze dzieło tego kompozytora, przechodzący od wąskiej strużki nut do wykręcającego palce potoku, który zgłębia toń ludzkich emocji. Jeden z ulubionych utworów taty – i ja też go uwielbiam. Tłumię szept rozczarowania – walenie pięściami po pokrywie i tak byłoby tanim efekciarstwem. Jestem wdzięczna Julie za jej wskazówki prowadzące mnie po świecie, po którym uczę się poruszać.
– Brzmi idealnie, Julie. – Ustawiam szklaną kulę od Apollo na moim pianinie, tak aby móc ją widzieć podczas gry. – Idę nad tym popracować.
Uzależniłam się od muzyki w wieku czterech lat, gdy tata puścił mi nagranie Leonarda Bernsteina wykonującego Piotrusia i wilka Prokofiewa, w którym muzycy imitowali rozmaite dźwięki zwierząt za pomocą instrumentów smyczkowych i dętych drewnianych. Potem była opera Mozarta Czarodziejski flet – sam pomysł był cudowny. Dzięki muzyce doświadczam świata: utwory wabią mnie do tajemniczych ogrodów i wzburzonych rzek. Fortepian dał mi też szansę zacieśnić więź z tatą, który siedział ze mną – najpierw po to, by pomóc mi z dysleksją, która utrudniała mi czytanie nut, a później po to, żeby po prostu dotrzymywać mi towarzystwa. Zawsze był pozytywnie nastawiony, nawet gdy moje palce nie chciały współpracować z uszami. Nawet teraz za każdym razem, gdy siadam przy fortepianie, wciąż wyobrażam sobie tatę obok mnie, a jego łagodna obecność podnosi mnie na duchu. Dasz radę, Pearl. Fortepian to także mój sposób na bycie blisko taty – i jestem bardzo wdzięczna, że mam ten instrument.
Mama i ja wybieramy się na półgodzinną wycieczkę do Cleveland, abym zrobiła sobie aktualne zdjęcie portretowe. Jesteśmy przyzwyczajone do spędzania razem wielu godzin w samochodzie ze względu na dojazdy na wszystkie moje wydarzenia muzyczne. Prawdopodobnie dlatego mam z nią bliższą relację, niż mama kiedykolwiek miała z Ever.
Ever nie było łatwo – to ona musiała wyłamać się ze schematu. Utorowała mi drogę dzięki temu, że wybrała taniec jako swój zawód. W tamtym czasie moi rodzice myśleli, że jedyną realną ścieżką kariery jest szkoła medyczna – dopóki Ever nie pokazała im własnej, którą sama postanowiła przetrzeć.
A po śmierci taty, szczęście w nieszczęściu, mama straciła zbyt wiele siły woli, by z nami walczyć.
Pierre, nasz fotograf, ma na głowie burzę dzikich brązowych loków, a jego pracownię wypełniają renesansowe obrazy. Czuję, jak aura Apollo spływa na mnie, gdy fotograf ustawia mnie w pozycjach stojącej i siedzącej. Dla lepszego efektu przekrzywia mój fioletowy beret na lewą stronę i wygładza moje długie czarne włosy.
– Wspaniale! – mówi. – Vous êtes très belle. Bardzo ładna.
– Zróbmy jedno z moją mamą – mówię, ciągnąc ją za ramię.
– O, nie. – Mama rumieni się, czego nigdy u niej nie widziałam, i przeczesuje ręką siwiejące włosy. – Jestem za stara na zdjęcia.
– Nie, nie jesteś. – Prowadzę ją na plan. – Czerwone tło idealnie pasuje do koloru twojej skóry. To i tak będzie tylko dla nas.
Mama protestuje, ale kiedy Pierre podnosi aparat, już tylko się uśmiecha.
Następnie popijamy wodę gazowaną i przeglądamy obrazy na jego ekranie.
– Wyglądasz bardzo ładnie – mówię do mamy.
– Wyszło całkiem w porządku, prawda? – odpowiada zawstydzona, ale wyraźnie zadowolona. Ogląda kolejne zdjęcie, na którym spoglądam przez ramię na tle nocnych kwiatów śliwy. – Podoba mi się twój uśmiech.
Mój beret jest jak chmura unosząca się nad moją głową. Zakochałam się w beretach na lekcjach francuskiego w gimnazjum i stały się one moim znakiem rozpoznawczym w social mediach. Moje czarne włosy wysuwają się spod miękkiego materiału i opadają na ramiona, otaczając zaróżowione policzki i tajemnicze ciemne oczy. Moje ciało, które zawsze było cięższe, niżbym tego chciała, prezentuje się zaskakująco dobrze w czarnej koncertowej sukience.
– Wyglądam jak gwiazda filmowa – stwierdzam oszołomiona.
– Może pewnego dnia nią zostaniesz. Gwiazdą! – podkreśla mama, a ja się tylko śmieję.
Kilka dni później wysyłam mailem moje upiększone zdjęcie do Maude Tanner, administratorki programu Apollo, którą wyobrażam sobie jako kobietę o włosach siwych jak u starowinki.
„Dziękuję, Pearl!” – odpowiada natychmiast. „Czekamy na Ciebie z niecierpliwością”.
Głęboko w środku przenika mnie dreszcz.
Mama kontaktuje się z „World Journal”, największą chińskojęzyczną gazetą w Ameryce Północnej. Redakcja opisywała mój debiut w Carnegie Hall, gdy miałam trzynaście lat – przy czym brzmi to bardziej imponująco, niż jest w rzeczywistości. Mówią mamie, że chcą napisać artykuł o tym, że dostałam się do Apollo, więc umawia się na rozmowę dzień przed moim wyjazdem.
Dwa tygodnie przed rozpoczęciem programu Apollo widzę, że strona internetowa poświęcona letniemu programowi jest już dostępna.
– Mamo, już działa! – Wpadam do salonu, a mama dołącza do mnie na kanapie.
Przeglądamy stronę na moim laptopie: codzienny harmonogram prób jest napięty, ale ekscytujący. Finałowe występy, w tym solowe i w zespołach w mniejszych salach, trwają przez cały dzień w sobotę jedenastego sierpnia. Mama przyleci z Ohio i będzie mieć okazję, by zobaczyć się z Ever, o której ciągle myśli.
Na koniec przewijamy listy muzyków, zachwycając się nimi. To wirtualna sala sław: osiemdziesięciu muzyków w wieku od piętnastu do osiemnastu lat, pochodzących z różnych miejsc w kraju, od Hawajów, przez Maine i Seattle, aż po Boston. Marie Smit przeciąga smyczkiem po strunach skrzypiec. Geoff Pavloski gra na marimbie, trzymając w każdej ręce dwie pałki.
Na końcu alfabetu dochodzę do mojego wyretuszowanego zdjęcia: Pearl Wong, pianistka.
– Nie śnię – mówię.
Odczytuję biografię. Rzucają się na mnie słowa. Piękne słowa: „Pearl Wong, znana ze swojej wyrazistej, bezwysiłkowej gry, zdobyła umiejętności znacznie wykraczające poza jej młody wiek. Gra całym ciałem i całą duszą, porywając ze sobą publiczność”. Wow. Czy oni mówią o mnie?
– Ten jest bardzo przystojny. Ma dobre włosy. – Mama wskazuje na koreańsko-amerykańskiego flecistę. – Jest tylko trzech Azjatów – zauważa.
– Jestem Amerykanką pochodzenia azjatyckiego – poprawiam ją. – Oni też mogą być.
Ale ma rację co do liczb. Oprócz uroczej flecistki są też wiolonczelista indyjskiego pochodzenia... i ja. Klikam na swoje imię i trafiam na stronę z moim repertuarem:
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| L. van Beethoven | Sonata nr 9 na fortepian |
| 1770–1827 | i skrzypce, op. 14, nr 1 |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| W.A. Mozart | Koncert fortepianowy nr 20 |
| 1756–1791 | d-moll, KV 466 (z orkiestrą) |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| S. Rachmaninow | Koncert fortepianowy nr 3 |
| 1873–1943 | d-moll, op. 30 |
| | (z akompaniamentem |
| | fortepianu – redukcja |
| | orkiestry) |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
Zamykam laptopa. To się dzieje naprawdę. Tato, dostałam się. Ściska mnie w gardle.
– Mam szczęście, że mnie wybrali.
Uczę się na pamięć wszystkich imion, twarzy i instrumentów. Nie dlatego, że Julie ciągle mi powtarza, jak ważne jest nawiązywanie kontaktów, ale dlatego, że te osoby wkrótce zostaną moimi nowymi przyjaciółmi. Przez resztę czasu ćwiczę. Wszystkie nasze indywidualne przygotowania muszą się zakończyć przed naszym przyjazdem, abyśmy mogli poświęcać dni na wspólnych ćwiczeniach przed występami.
Całe godziny spędzam przy fortepianie – przesuwam palcami po klawiszach z kości słoniowej i opanowuję koncert strona po stronie. Ever zapytała mnie kiedyś, czy wolę mieć wykwintny, budzący emocje obraz z rysą biegnącą przez sam środek, czy raczej nieskazitelny, ale taki, który nic dla mnie nie znaczy. Odpowiedź była jasna: skupić się na pięknie, a nie na perfekcji. Oczywiście muszę trafić we właściwe dźwięki. Zagrywam kilka akordów, podkręcając nie tylko tempo, ale i emocje. I jeszcze raz. I jeszcze. I znowu, znowu, znowu, dopóki moje ręce nie dościgną tego, co mówi mi ucho – jak powinna brzmieć muzyka.
Większość profesjonalnych muzyków gra ponad osiem godzin dziennie, ale ja zwykle kończę na sześciu. Zmieszczenie tego w czasie nie jest wcale takie niemożliwe, jak mogłoby się wydawać: budzę się o świcie i gram przez dwie godziny przed śniadaniem. Po szkole jem jakąś przekąskę, po czym siadam na kolejne dwie godziny przed obiadem z mamą. Odrabiam pracę domową i gram jeszcze kolejne dwie godziny przed snem.
Wiem, że to nie jest normalne życie nastolatki. Nie pozostawia wiele czasu na przyjaciół, a już na pewno nie na romantyczne relacje. Piątkowe wieczory są przeznaczone na ćwiczenia. Soboty spędzam w Instytucie Muzycznym w Cleveland: prywatne lekcje gry na fortepianie, zajęcia teoretyczne i chór, który uczy mnie ogólnej muzykalności i bycia częścią zespołu. Z występami podróżuję sześć razy w roku – ostatnio do Filadelfii, Atlanty, Denver, Chicago, San Jose i Londynu.
Czasami, gdy inni w szkole rozmawiają o planach na weekend – o kinie, wycieczkach, zakupach, randkach – część mnie pragnie do nich dołączyć. Ale chcę też, by moja muzyka brzmiała tak, jak na to zasługuje, więc moje palce nieustannie wędrują po klawiszach. Wyobrażam sobie zachęty taty. „Ten fragment! Poczułem to tutaj” – mówił, zamykając oczy i dotykając serca opuszkami palców. Szkoda, że nie mógł usłyszeć mojego debiutanckiego koncertu na Manhattanie. Chciałabym zobaczyć, jak jego lekko pomarszczona twarz rozjaśnia się dumą.
Dziękuję, że zachowałeś wiarę, tato. Tęsknię za tobą. Naprawdę bardzo.
Mój telefon dzwoni i pojawia się wiadomość od Julie – niebieski dymek:
Jak Ci idzie tworzenie tiktoka o Apollo?
Jęczę i zsuwam się z ławki przy pianinie. Julie kazała mi publikować dwa razy w tygodniu, aby „zachować świeżość algorytmów”, co stanowi część ogólnego planu budowania mojego profilu jako artystki i zdobywania popularności wśród moich rówieśników. Najwięksi klienci Julie mają ogromną liczbę obserwujących na TikToku i wiem, że mam szczęście, że mi doradza.
Ale nie ma dla mnie nic bardziej zniechęcającego niż spędzanie godzin na tworzeniu jednego z tych idiotycznych krótkich filmików tylko po to, by obejrzało go jakieś pięć osób. Mimo to przez ostatni rok publikowałam sumiennie, a statystyki stale rosły, aż w końcu moje posty zaczęły osiągać od około dwóch do nawet dziesięciu tysięcy wyświetleń, w zależności od kaprysów jakiegoś tajnego systemu, którego działania jeszcze nie rozgryzłam. Teraz na szczęście mam przynajmniej coś dobrego, o czym mogę opowiedzieć.
Jeszcze się do tego nie zabrałam. Ale przygotuję
Opublikuj swoje selfie przy pianinie. Pokaż Twoją ekscytację. Twoi koledzy z programu już publikują posty
Kolejne przypomnienia. Cała Julie.
Ich filmiki można zobaczyć w internecie
Zajmę się tym, obiecuję
Fajne w logo TikToka jest to, że jest to tak naprawdę nuta – ósemka. Ujmujące. Otwieram aplikację i szukam postów oznaczonych @Apollo: skrzypaczka z Los Angeles z włosami związanymi w długi blond kucyk; oboista z północnej części stanu Nowy Jork.
Wstaję, żeby się przebrać do selfie, i z przepełnionego schowka w ławce przy pianinie wypada koperta. Jest oznaczona logo Chien Tan – to zaproszenie do udziału w sześciotygodniowym letnim programie w Tajpej, mającym na celu naukę języka i kultury chińskiej. Dostaję je co roku. Oferują stypendium pokrywające wszystkie koszty. Lubią mnie za moje osiągnięcia muzyczne. No i oczywiście moja siostra uczęszczała do nich sześć lat temu, kiedy była o rok starsza niż ja obecnie. Była tam popularna, choć niektóre z jej (hmm) przygód spowodowały, że mama i tata trochę przedwcześnie zaczęli siwieć.
Dotykam logo na kopercie. Propozycja stypendium mi pochlebia. I zawsze chciałam tam pojechać. Nie ze względu na część kulturową, ale ze względu na transformację. Loveboat – tak to nazywają uczestnicy. Rodzice nie wiedzą, że to tak naprawdę wielka impreza z mnóstwem romansów.
Ever wróciła stamtąd z niezrównanym Rickiem Woo jako chłopakiem i z nieznanymi pokładami odwagi. To wtedy porzuciła swoje plany medyczne, aby zająć się tańcem, i zmieniła dzięki temu całą naszą rodzinę. Gdyby nie Ever – gdyby nie Loveboat – kto wie, na jaką ścieżkę popchnęliby mnie moi rodzice. Studia w biznesie? Kariera prawnicza? Nie ma w tym nic złego – ale to byłoby po prostu nie dla mnie. Wolałabym latać – tak się czuję, gdy czyste, ostre nuty wirują wokół mnie, a moje dłonie szybują nad klawiszami.
– Co to jest? – pyta mama.
Przyszła z miotłą i czarnym workiem na śmieci, żeby po raz pierwszy od dziesięciu lat posprzątać szafę w przedpokoju.
– Mamo, Ever nie będzie tam zaglądała. – Uśmiecham się.
Ever wraca dziś wieczorem z Nowego Jorku do domu na weekendową wizytę, a mama przeszła w tryb ekstremalnego sprzątania. Pokazuję jej pognieciony list sprzed kilku miesięcy.
– To zaproszenie do Chien Tan. Wszystko opłacone, bilet lotniczy i w ogóle.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami mama marszczy brwi.
– Znowu? Co roku cię tym prześladują. Czy oni nie wiedzą jeszcze, że odpowiedź brzmi „nie”? Powinnam do nich zadzwonić i powiedzieć, żeby przestali wysyłać ci te śmieszne zaproszenia.
Uśmiecham się.
– Nie są takie złe, mamo.
Mama tylko mruczy coś pod nosem, po czym otwiera szafę.
W swoim pokoju wkładam wąską brązową sukienkę z luźnym materiałem przy dekolcie. Wolę jasne kolory, ale Julie jest nieugięta i mówi, że uwagę powinna przyciągać jedynie moja muzyka, nie mój strój. Przynajmniej nie przeszkadzają jej berety w social mediach, więc dopasowuję pomarańczowy beret do czarnych włosów.
Kiedy wracam do salonu, mama wyrzuca akurat z szafy na podłogę stare zimowe płaszcze. Poprawiam szklaną kulę Apollo na pianinie, po czym siadam na ławce pod takim kątem, aby moją twarz oświetlało światło wpadające przez okno. Wkładam iPhone’a do stojaka na telefon, w który Julie kazała mi zainwestować właśnie w tym celu, i robię zdjęcia. Na jednych patrzę na klawisze, a na kilku innych prosto w obiektyw.
– Prawie skończone! – oznajmia mama triumfalnie. Przesuwa dłonią po spoconych włosach i kładzie szeroki, stożkowy słomkowy kapelusz na stoliku do kawy, obok stosu rękawiczek i szalików, których nie noszę od gimnazjum.
– Skąd go mamy? – pytam, podnosząc kapelusz.
Widywałam go na półce w szafie od lat. Wygląda na chiński, jest oldschoolowy i ma fajny tkany wzór, który przywodzi mi na myśl rytm piosenki. Jest lekki, choć obwód ma jak bardzo duży talerz. Idealnie chroniłby przed deszczem.
– Nie pamiętam – mówi mama, ciągnąc za uparty szalik.
– Jest uroczy.
Zwykle nie noszę niczego ludowego. Ostatni raz miałam coś takiego na sobie, kiedy jako mała dziewczynka chodziłam na zajęcia z tańca chińskiego. Ale ten kapelusz jest zabawny.
Zamieniam beret na niego i robię jeszcze kilka selfie, na siedząco i stojąco. Podoba mi się sposób, w jaki kapelusz otacza moją twarz, a jego okrągły kształt pasuje do prostokątnego tła tworzonego przez pianino.
– Mamo, co o tym myślisz? – Pokazuję jej cztery najlepsze zdjęcia, choć nie jestem pewna, czy mama w ogóle wie, czym jest TikTok albo w jaki sposób kilka zdjęć można zamienić w rolkę wideo.
Mama się śmieje.
– Są słodkie. Wschód spotyka się z Zachodem.
Składam zdjęcia w klip, w którym przybieram różne pozy wokół fortepianu, a na koniec nieśmiało pociągam za rondo kapelusza i zakrywam nim twarz. Pierre by to zaaprobował. Gotowy filmik wysyłam do Julie, która przegląda wszystkie moje posty, zanim zostaną opublikowane. Zwykle ma uwagi: „Nadaj im bardziej osobisty charakter, pokaż więcej siebie, a nie nieożywionych przedmiotów”.
Przygotowuję przykładowy podpis: „Nie mogę się doczekać, aż za kilka tygodni dołączę do ekipy @Apollo”.
Julie odpisuje:
Po „ekipy” dodaj „niesamowitych muzyków”. Dziękuję, że to ogarnęłaś
Przesyłam film na TikToka, dodaję jako podkład popową piosenkę, następnie wyłączam telefon i wracam do pianina.
Poranne słońce razi mnie w oczy. Czarodziejski flet Mozarta blaknie razem z niewyraźnym snem, który przerwało nagłe pukanie do drzwi.
– Wejdź – mamroczę.
Wpada Ever i wyciąga w moją stronę telefon. Jej gładkie czarne włosy otaczają owalną twarz zwężającą się delikatnie w stronę brody. Ta twarz, którą znam lepiej niż własną, sprawia, że dom wydaje się kompletny.
– Pearl...
– Jesteś w domu! – Rzucam się na nią i oszołomiona ściskam ją, kołysząc się na boki.
Ever przyleciała wczoraj w nocy, kiedy już spałam, a teraz ma na sobie starą piżamę z czasów szkoły średniej, całą w puszyste niebieskie króliczki. Jak za dawnych czasów.
Ale wygląda okropnie, ma cienie pod oczami i zmartwioną minę.
– Wszystko w porządku? – pytam. – Czy chodzi o Ricka? Wiem, że to trudna sytuacja. Czy chcesz...
– To nie o to chodzi. Twój TikTok eksplodował.
– No cóż, to świetnie! Naprawdę kiepsko mi tam idzie angażowanie ludzi. To takie trudne, a ja...
– Pearl! Posłuchaj mnie! – Ever marszczy brwi. Jej głos jest urywany i naglący. Wciska mi telefon w dłoń. – Dzieje się coś złego. Musisz natychmiast usunąć post.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: PowergraphFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Dla młodzieżyWydanie siódme poprawione. Pierwszy tom bestsellerowej serii. Fantastyczna i przezabawna powieść o polskich trzynastolatkach z pewnego warszawskiego gimnazjum, nie tylko dla trzynastolatków! Przeczytajcie o przyjaźni, zwariowanych ...
25,90 zł 29,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
15,90 zł 23,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- 16,99 zł
- EBOOK11,90 zł
18,90 zł 27,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.