Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Łowcy Diuny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
s-f
Data wydania:
15 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łowcy Diuny - ebook

Pierwsza część dwutomowego zakończenia „Kronik Diuny” Franka Herberta.

Otworzyły się drzwi i na mostek wpadł Duncan Idaho. Spostrzegłszy Tega przy panelu sterowniczym, zatrzymał się i wyjrzał przez plaz, zdumiony, że widzi nowy gwiezdny krajobraz.

— Sieć zniknęła. — Dysząc, zwrócił na Tega pytający wzrok. — Miles, jak się tu dostałeś? Co się stało?

Teg odwrócił jego uwagę od tego oczywistego pytania.

— Zagiąłem przestrzeń… dzięki twojemu ostrzeżeniu. Pobiegłem do innej windy, którą natychmiast się tutaj dostałem. Musiała być szybsza od twojej. — Wytarł pot z czoła. Duncan sceptycznie — co było po nim wyraźnie widać — odniósł się do jego wyjaśnienia, więc baszar poszukał innego sposobu, by skierować jego uwagę w inną stronę. — Wydostaliśmy się z tej sieci?

Duncan popatrzył na otaczającą ich pustkę.

— Jest niedobrze, Miles — powiedział. — Jak tylko wskoczyliśmy z powrotem do normalnej przestrzeni, łowcy znowu pochwycili nasz zapach.

Odkąd Dostojne Matrony zniszczyły Rakis i niemal wszystkie planety Tleilaxan, galaktyce znowu zagląda w oczy widmo głodu przyprawy. To szansa dla Kapitularza, na którym żyją teraz czerwie, i dla Murbelli, która z uporem tworzy tam nowe zgromadzenie żeńskie. Walki z Dostojnymi Matronami, intrygi podzielonej na frakcje Gildii Kosmicznej oraz podstępny plan nowej generacji maskaradników odwracają jednak nieustannie jej uwagę od najważniejszego niebezpieczeństwa – wroga z zewnątrz.

Zwycięstwo w zbliżającym się Kralizeku zapewnić może tylko Kwisatz Haderach, lecz jego ghola jest na statku, którym Sziena i Duncan Idaho uciekli z Kapitularza. Tymczasem na statek ten nieustannie zarzucają swą sieć diaboliczni łowcy…

Frank Herbert byłby z pewnością zachwycony i dumny z tej kontynuacji swojej wizji. - Dean Koontz.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8338-952-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Podob­nie jak przy wszyst­kich poprzed­nich naszych powie­ściach o Diu­nie wiele zawdzię­czamy całej rze­szy ludzi, któ­rzy sta­rali się, by ręko­pis był jak naj­lep­szy. Chcie­li­by­śmy podzię­ko­wać Pat LoBrutto, Tomowi Doherty’emu i Pau­lowi Ste­ven­sowi z Tor Books, Caro­lyn Cau­ghey z Hod­der & Sto­ugh­ton, Cathe­rine Sidor, Louisowi Moeście i Diane Jones z Word­Fire, Inc. Byron Mer­ritt i Mike Ander­son wło­żyli wiele pracy w two­rze­nie strony inter­ne­to­wej dune­no­vels.com. Alex Paskie słu­żył szcze­gó­ło­wymi radami z zakresu filo­zo­fii i tra­dy­cji żydow­skiej, a dr Attila Tor­kos zadał sobie wiele trudu, spraw­dza­jąc fak­to­gra­fię i dba­jąc o spój­ność książki.

W dodatku mamy wielu zwo­len­ni­ków nowych powie­ści o Diu­nie, w tym Johna Sil­ber­sacka, Roberta Got­tlieba i Cla­ire Roberts z Tri­dent Media Group, Richarda Rubin­ste­ina, Mike’a Mes­sinę, Johna Har­ri­sona i Emily Austin-Bruns z New Amster­dam Enter­ta­in­ment, Penny i Rona Mer­rit­tów, Davida Mer­ritta, Julie Her­bert, Roberta Mer­ritta, Kim­berly Her­bert, Mar­gaux Her­bert i The­resę Shac­kle­ford z Her­bert Pro­per­ties, LLC.

I jak zawsze, książki te nie powsta­łyby bez nie­usta­ją­cej pomocy i wspar­cia naszych żon, Janet Her­bert i Rebekki Moesty Ander­son, ani bez geniu­szu Franka Her­berta.NOTA AUTORÓW

Chcie­li­by­śmy, by tę książkę mógł napi­sać Frank Her­bert.

Po publi­ka­cji _Here­ty­ków Diuny_ (1984) i _Kapi­tu­la­rza Diuną_ (1985) miał jesz­cze wiele pomy­słów na wzbo­ga­ce­nie tej opo­wie­ści i fan­ta­styczne zwień­cze­nie wspa­nia­łych „Kro­nik Diuny”. Każdy, kto czy­tał _Kapi­tu­larz_, zna straszne, trzy­ma­jące w napię­ciu zakoń­cze­nie.

Ostat­nia powieść, którą napi­sał Frank Her­bert, _Man of Two Worlds_ , była owo­cem jego współ­pracy z Bria­nem, obaj też roz­ma­wiali o wspól­nej pracy nad dal­szymi książ­kami o Diu­nie, zwłasz­cza nad wąt­kiem Dżi­hadu Butle­row­skiego. Jed­nak ze względu na sta­no­wiącą epi­log cyklu piękną dedy­ka­cję, którą Frank umie­ścił na końcu _Kapi­tu­la­rza_ — hołd dla jego żony Beverly — Brian uwa­żał począt­kowo, że „Kro­niki Diuny” powinny się na tym zakoń­czyć. Jak wyja­śnił w _Dre­amer of Dune_, bio­gra­fii Franka Her­berta, jego rodzice two­rzyli pisar­ski zespół, a już ode­szli. A zatem Brian przez wiele lat nie tykał tego cyklu.

W 1997 roku, ponad dzie­sięć lat po śmierci ojca, Brian zaczął oma­wiać z Kevi­nem J. Ander­so­nem moż­li­wość dokoń­cze­nia tego pro­jektu, napi­sa­nia legen­dar­nej siód­mej powie­ści o Diu­nie. Ale wyglą­dało na to, że Frank Her­bert nie zosta­wił żad­nych nota­tek, myśle­li­śmy więc, że będziemy musieli oprzeć ten pro­jekt wyłącz­nie na wła­snej wyobraźni. Po dal­szych dys­ku­sjach uświa­do­mi­li­śmy sobie, że trzeba będzie wyko­nać mnó­stwo wstęp­nej pracy, zanim zabie­rzemy się do siód­mej czę­ści „Kro­nik Diuny”, pracy nie­ogra­ni­cza­ją­cej się do stwo­rze­nia pod­staw tej opowie­ści, ale obej­mu­ją­cej rów­nież ponowne wpro­wa­dze­nie nabyw­ców ksią­żek i całego nowego poko­le­nia czy­tel­ni­ków w nie­wia­ry­godny, świad­czący o buj­nej wyobraźni autora wszech­świat Diuny.

Od wyda­nia _Kapi­tu­la­rza Diuną_ minęło ponad dwa­dzie­ścia lat. Cho­ciaż wielu czy­tel­ni­kom bar­dzo się podo­bała kla­syczna już _Diuna_, a nawet pierw­sze trzy książki cyklu, znaczna ich część nie dotarła do ostat­niego tomu. Musie­li­śmy ponow­nie roz­bu­dzić zain­te­re­so­wa­nie i przy­go­to­wać czy­tel­ni­ków.

Posta­no­wi­li­śmy zatem napi­sać naj­pierw try­lo­gię o wyda­rze­niach poprze­dza­ją­cych akcję cyklu — _Ród Atry­dów_, _Ród Har­kon­ne­nów_ i _Ród Cor­ri­nów_. Kiedy przy­go­to­wu­jąc się do napi­sa­nia _Rodu Atry­dów_, zaczę­li­śmy się prze­ko­py­wać przez wszyst­kie prze­cho­wy­wane papiery Franka Her­berta, Brian ze zdzi­wie­niem dowie­dział się o dwóch skryt­kach ban­ko­wych, które jego ojciec wyna­jął przed śmier­cią. W skryt­kach tych Brian i radca prawny odkryli wydruk z dru­karki igło­wej i dwie sta­rego typu dys­kietki, ozna­czone _Dune 7 Outline_ i _Dune 7 Notes_ , dokład­nie opi­su­jące, jak twórca _Diuny_ miał zamiar popro­wa­dzić dalej swoją opo­wieść.

Prze­czy­taw­szy ten mate­riał, zorien­to­wa­li­śmy się natych­miast, że _Diuna 7_ byłaby wspa­nia­łym zwień­cze­niem cyklu, łączą­cym posta­cie, które wszy­scy zna­li­śmy, w eks­cy­tu­ją­cej fabule zło­żo­nej z róż­nych wąt­ków i obfi­tu­ją­cej w wiele zwro­tów akcji i nie­spo­dzia­nek. W sej­fie zna­leź­li­śmy też dodat­kowe notatki, szkice postaci i ich histo­rie, strony nie­wy­ko­rzy­sta­nych epi­gra­fów i kon­spekty innych dzieł.

Teraz, kiedy mie­li­śmy przed sobą mapę dro­gową, roz­po­czę­li­śmy pisa­nie try­lo­gii „Pre­lu­dium do Diuny”, która przed­sta­wiała dzieje księ­cia Leto i lady Jes­siki, zło­wiesz­czego barona Har­kon­nena i pla­ne­to­loga Par­dota Kynesa. Po niej napi­sa­li­śmy „Legendy Diuny” — _Dżi­had Butle­riań­ski_, _Kru­cjatę prze­ciw maszy­nom_ i _Bitwę pod Cor­ri­nem_ — gdzie zapo­cząt­ko­wa­li­śmy brze­mienne w skutki kon­flikty i wyda­rze­nia, które two­rzą pod­stawy całego wszech­świata Diuny.

Frank Her­bert był bez wąt­pie­nia geniu­szem. _Diuna_ jest naj­le­piej sprze­da­jącą się i naj­bar­dziej lubianą powie­ścią science fic­tion wszech cza­sów. Odkąd przy­stą­pi­li­śmy do tego monu­men­tal­nego zada­nia, zda­wa­li­śmy sobie sprawę, że próby naśla­do­wa­nia stylu Franka Her­berta byłyby nie tylko nie­moż­liwe, ale w dodatku głu­pie. Jego pisar­stwo sil­nie na nas wpły­nęło i nie­któ­rzy miło­śnicy jego twór­czo­ści zauwa­żyli pewne podo­bień­stwa sty­li­styczne. Posta­no­wi­li­śmy jed­nak z pełną świa­do­mo­ścią oddać w tych książ­kach nastrój i roz­mach _Diuny_, wyko­rzy­stu­jąc pewne aspekty stylu Franka Her­berta, ale uży­wa­jąc wła­snej składni i rytmu.

Miło nam donieść, że od momentu wyda­nia _Rodu Atry­dów_ ogrom­nie wzro­sła sprze­daż pier­wot­nych „Kro­nik Diuny” Franka Her­berta. Sze­ro­kiej publicz­no­ści zostały przed­sta­wione i spo­tkały się z powszech­nym uzna­niem dwa sze­ścio­go­dzinne mini­se­riale tele­wi­zyjne z udzia­łem Wil­liama Hurta i Susan Saran­don — _Frank Her­bert’s Dune_ i _Frank Her­bert’s Chil­dren of Dune_ (które zdo­były też Nagrody Emmy). Są to dwa z trzech naj­czę­ściej oglą­da­nych pro­gra­mów Sci-Fi Chan­nel.

W końcu, po ponad dzie­wię­ciu latach przy­go­to­wań, czu­jemy, że nad­szedł czas na _Dune 7_. Prze­stu­dio­waw­szy szkice i notatki Franka Her­berta, zda­li­śmy sobie sprawę, że roz­mach i zakres tej histo­rii wyma­ga­łyby napi­sa­nia powie­ści liczą­cej ponad 1300 stron. Z tego względu zosta­nie ona przed­sta­wiona w dwóch tomach — _Łow­cach Diuny_ i mają­cych się wkrótce uka­zać _Czer­wiach Diuny_.

Do napi­sa­nia pozo­staje wciąż dużo wię­cej tego eposu, zamie­rzamy więc stwo­rzyć kolejne eks­cy­tu­jące książki, przed­sta­wia­jące inne czę­ści tej wspa­nia­łej opo­wie­ści, którą uło­żył Frank Her­bert. Jesz­cze daleko do zakoń­cze­nia sagi Diuny!

Brian Her­bert i Kevin J. Ander­son,

kwie­cień 2006Po trwa­ją­cym 3500 lat pano­wa­niu Tyrana, Leto II, Impe­rium zostało pozo­sta­wione samo sobie. W Cza­sach Głodu i Roz­pro­sze­niu, które po nich nastą­piło, resztki rodzaju ludz­kiego zaczęły wędro­wać w głąb nie­zba­da­nego kosmosu. Lecieli na poszu­ki­wa­nie nie­zna­nych kró­lestw, w któ­rych spo­dzie­wali się zna­leźć bogac­twa i bez­pie­czeń­stwo, ale ich trudy były daremne. Przez tysiąc pięć­set lat ci oca­lali z kata­kli­zmów i ich potom­ko­wie zma­gali się ze strasz­nymi prze­ci­wień­stwami i prze­szli cał­ko­witą reor­ga­ni­za­cję ludz­ko­ści.

Pozba­wiony ener­gii i zaso­bów, rząd Sta­rego Impe­rium upadł. Zyskały zna­cze­nie i uro­sły w siłę nowe grupy, ale ludz­kość ni­gdy już nie pozwo­li­łaby sobie na zależ­ność od jed­nego przy­wódcy ani jed­nej, mają­cej klu­czowe zna­cze­nie, sub­stan­cji. Takie uza­leż­nie­nie ozna­czało upa­dek.

Nie­któ­rzy powia­dają, że Roz­pro­sze­nie było Zło­tym Szla­kiem Leto II, ciężką próbą, która miała na zawsze wzmoc­nić rodzaj ludzki, dać nam nauczkę, któ­rej ni­gdy nie zapo­mnimy. Ale jak jeden czło­wiek — nawet czło­wiek-bóg, który był czę­ściowo czer­wiem — mógłby celowo ska­zać swoje dzieci na takie cier­pie­nie? Teraz, kiedy potom­ko­wie Utra­co­nych wra­cają z Roz­pro­sze­nia, możemy sobie tylko wyobra­zić praw­dziwe okro­pień­stwa, jakim musieli tam sta­wić czoło nasi bra­cia i sio­stry.

— archiwa Banku Gil­dii Kosmicz­nej, oddział Gammu

Nawet naj­bar­dziej uczone z nas nie potra­fią sobie wyobra­zić zasięgu Roz­pro­sze­nia. Jako histo­ryk myślę z kon­ster­na­cją o całej tej wie­dzy, która została na zawsze utra­cona, o dokład­nych opi­sach zwy­cięstw i tra­ge­dii. Pod­czas gdy ci, któ­rzy pozo­stali w Sta­rym Impe­rium, trwali w bło­gim samo­za­do­wo­le­niu, powsta­wały i upa­dały całe cywi­li­za­cje.

W Cza­sach Głodu cięż­kie przej­ścia dopro­wa­dziły do powsta­nia nowych rodza­jów broni i nowych tech­no­lo­gii. Jakich wro­gów sobie nie­chcący stwo­rzy­li­śmy? Jakie reli­gie, wypa­cze­nia i pro­cesy spo­łeczne wpra­wił w ruch Tyran? Ni­gdy się tego nie dowiemy i boję się, że ta nie­wie­dza obróci się prze­ciw nam.

— sio­stra Tama­lane, archiwa kapi­tuły

Powró­cili do nas nasi bra­cia, owi Utra­ceni Tle­ila­xa­nie, któ­rzy znik­nęli w cha­osie Roz­pro­sze­nia. Ale zasad­ni­czo się zmie­nili. Spro­wa­dzają ulep­szoną odmianę maska­rad­ni­ków, utrzy­mu­jąc, że sami zapro­jek­to­wali tych zmien­no­kształt­nych. Jed­nakże moje bada­nia Utra­co­nych Tle­ila­xan dowo­dzą, że znaj­dują się oni na niż­szym szcze­blu roz­woju. Nie potra­fią nawet otrzy­my­wać przy­prawy z kadzi akso­lo­tlo­wych, a twier­dzą, że stwo­rzyli lep­szych maska­rad­ni­ków? Jak to moż­liwe?

No i dostojne matrony. Skła­dają pro­po­zy­cje przy­mie­rza, ale ich dzia­ła­nia uka­zują jedy­nie ich bru­tal­ność i nie­wo­le­nie pod­bi­tych ludów. Znisz­czyły Rakis! Jak możemy wie­rzyć Utra­co­nym Tle­ila­xa­nom albo im?

— mistrz Scy­tale, zapie­czę­to­wane notatki zna­le­zione w spa­lo­nym labo­ra­to­rium na Tle­ila­xie

Dun­can Idaho i Sziena ukra­dli nasz sta­tek poza­prze­strzenny i odle­cieli w nie­zna­nym kie­runku. Zabrali ze sobą wiele sióstr here­ty­czek, a nawet gholę naszego baszara Milesa Tega. Odkąd mamy nowego sojusz­nika, kusi mnie, by roz­ka­zać wszyst­kim Bene Ges­se­rit i dostoj­nym matro­nom, aby poświę­ciły całą uwagę odzy­ska­niu tego statku i jego cen­nych pasa­że­rów.

Ale nie zro­bię tego. Kto zdoła zna­leźć sta­tek poza­prze­strzenny w roz­le­głym wszech­świe­cie? I co waż­niej­sze, nie możemy ni­gdy zapo­mnieć, że cią­gnie na nas o wiele nie­bez­piecz­niej­szy wróg.

— pilna wia­do­mość od Mur­belli, matki wie­leb­nej prze­ło­żo­nej i wiel­kiej dostoj­nej matronyPamięć jest wystar­cza­jąco ostrą bro­nią, by zadać głę­bo­kie rany.

— _Lament men­tata_

W dniu, w któ­rym umarł, razem z nim umarła Rakis, pla­neta powszech­nie zwana Diuną.

_Diuna_. Utra­cona na zawsze!

W archi­wum ucie­ka­ją­cego statku poza­prze­strzen­nego _Itaka_ ghola Milesa Tega prze­glą­dał obrazy, na któ­rych utrwa­lone zostały ostat­nie chwile pustyn­nego świata. Z naczy­nia z pobu­dza­ją­cym napo­jem, sto­ją­cego przy jego lewym łok­ciu, uno­siła się para prze­siąk­nięta zapa­chem melanżu, ale trzy­na­sto­la­tek igno­ro­wał je, pogrą­ża­jąc się w głę­bo­kim men­tac­kim sku­pie­niu. Te histo­ryczne zapi­ski i holo­gramy ogrom­nie go fascy­no­wały.

Oto, jak i gdzie zabito jego pier­wotne ciało. Oto, jak zamor­do­wano cały świat. Rakis… legen­darna pustynna pla­neta, teraz już tylko zwę­glona kula.

Wyświe­tlane nad bla­tem stołu archi­walne obrazy uka­zy­wały jed­nostki bojowe dostoj­nych matron zbie­ra­jące się nad pokry­tym pla­mami jasno­brą­zo­wym glo­bem. Ogromne, nie­wy­kry­walne statki poza­prze­strzenne — takie jak ten wykra­dziony, na któ­rym miesz­kali teraz Teg i jego towa­rzy­sze uchodźcy — dys­po­no­wały siłą ognia prze­wyż­sza­jącą wszystko, czym kie­dy­kol­wiek posłu­gi­wały się Bene Ges­se­rit. Tra­dy­cyjna broń jądrowa była w porów­na­niu z nią nie­wiele sku­tecz­niej­sza niż ukłu­cie szpilki.

„Ta nowa broń musiała zostać stwo­rzona gdzieś pod­czas Roz­pro­sze­nia” — kon­ty­nu­ował Teg men­tac­kie roz­wa­ża­nia. Ludzka pomy­sło­wość zro­dzona z roz­pa­czy? A może było to coś cał­ko­wi­cie innego?

Na uno­szą­cym się w powie­trzu obra­zie naje­żone bro­nią statki otwo­rzyły ogień, sie­jąc pożogę za pomocą urzą­dzeń, które od tam­tej pory Bene Ges­se­rit nazy­wały „uni­ce­stwia­czami”. Bom­bar­do­wa­nie trwało, dopóki nie znisz­czono wszel­kiego życia na pla­ne­cie. Piasz­czy­ste wydmy zamie­nione zostały w czarne szkło, zapa­liła się nawet atmos­fera Rakis. Ogromne czer­wie i roz­le­głe mia­sta, ludzie i pia­skowy plank­ton, wszystko zostało uni­ce­stwione. Nic nie mogło tam prze­trwać, nawet on.

Teraz, pra­wie czter­na­ście lat póź­niej, w cał­ko­wi­cie odmien­nym wszech­świe­cie, tycz­ko­waty nasto­la­tek usta­wił krze­sło na taką wyso­kość, by mógł wygod­niej siąść.

„Oglą­dam oko­licz­no­ści wła­snej śmierci — pomy­ślał. — Znowu”.

Ści­śle rzecz bio­rąc, Teg był raczej klo­nem niż gholą, istotą wyho­do­waną z komó­rek mar­twego ciała, cho­ciaż więk­szość ludzi okre­ślała go tym dru­gim mia­nem. W mło­dym ciele żył sta­rzec, wete­ran nie­zli­czo­nych kam­pa­nii Bene Ges­se­rit. Nie pamię­tał kilku ostat­nich chwil swego życia, ale te zapisy pozo­sta­wiały nie­wiele wąt­pli­wo­ści.

Bez­sen­sowne znisz­cze­nie Diuny świad­czyło o praw­dzi­wej bez­względ­no­ści dostoj­nych matron. _Dzi­wek_, jak je nazy­wało zgro­ma­dze­nie żeń­skie. I nie bez powodu.

Trą­ca­jąc intu­icyj­nie przy­ci­ski, przy­wo­łał raz jesz­cze te obrazy. Czuł się dziw­nie, obser­wu­jąc wszystko z zewnątrz i wie­dząc, że to on wal­czył tam i umie­rał, kiedy to nagry­wano…

Usły­szał jakiś dźwięk przy drzwiach archi­wum i zoba­czył, że z kory­ta­rza przy­gląda mu się Sziena. Miała pocią­głą twarz, a jej brą­zowa skóra wska­zy­wała, że pocho­dzi z Rakis. Nie­sforne rude włosy prze­ty­kane były poły­sku­ją­cymi mie­dziano pasmami — pozo­sta­ło­ścią po dzie­ciń­stwie spę­dzo­nym pod pustyn­nym słoń­cem. Jej oczy były zupeł­nie nie­bie­skie od zaży­wa­nego całe życie melanżu, a także ago­nii przy­pra­wo­wej, która prze­mie­niła ją w matkę wie­lebną. Naj­młod­szą w dzie­jach, jak powie­dziano Tegowi.

Na peł­nych ustach Szieny uka­zał się prze­lotny uśmiech.

— Znowu stu­diu­jesz bitwy, Mile­sie? To nie­do­brze, jeśli dowódca woj­skowy jest tak prze­wi­dy­walny.

— Mam ich wiele do obej­rze­nia — odparł Miles łamią­cym się gło­sem prze­cho­dzą­cego muta­cję mło­dzieńca. — Baszar wiele osią­gnął przez trzy­sta stan­dar­do­wych lat, zanim zgi­ną­łem.

Kiedy Sziena roz­po­znała odtwa­rzany zapis, na jej twa­rzy poja­wiło się zakło­po­ta­nie. Odkąd ucie­kli w pustkę tego dzi­wacz­nego, nie­zba­da­nego wszech­świata, Teg tak czę­sto oglą­dał obrazy Rakis, że stało się to nie­mal jego obse­sją.

— Nie ma jesz­cze wie­ści od Dun­cana? — zapy­tał, sta­ra­jąc się odwró­cić jej uwagę. — Pró­bo­wał opra­co­wać nowy algo­rytm nawi­ga­cji, żeby wycią­gnąć nas…

— Dokład­nie wiemy, gdzie jeste­śmy. — Sziena unio­sła brodę w nie­świa­do­mym geście, który wyko­ny­wała coraz czę­ściej, odkąd została przy­wód­czy­nią grupy ucie­ki­nie­rów. — _Zgu­bi­li­śmy się_.

Teg auto­ma­tycz­nie wychwy­cił kry­tykę Dun­cana Idaho. Od początku zamie­rzali zapo­biec temu, by kto­kol­wiek — dostojne matrony, zde­mo­ra­li­zo­wany odłam Bene Ges­se­rit czy tajem­ni­czy wróg — zna­lazł ten sta­tek.

— Przy­naj­mniej jeste­śmy bez­pieczni — powie­dział.

Sziena nie wyda­wała się prze­ko­nana.

— Nie­po­koi mnie, że jest tyle nie­wia­do­mych: gdzie jeste­śmy, kto nas ściga… — Umil­kła, po czym dodała: — Zosta­wiam cię z two­imi stu­diami. Kolejny raz zbie­ramy się, żeby omó­wić nasze poło­że­nie.

Oży­wił się.

— Coś się zmie­niło? — zapy­tał.

— Nie, Mile­sie. I spo­dzie­wam się, że znowu usły­szymy te same argu­menty. — Wzru­szyła ramio­nami. — Zdaje się, że nale­gają na to inne sio­stry.

Z cichym sze­le­stem szat wyszła z archi­wum, zosta­wia­jąc go z szu­miącą ciszą wiel­kiego, nie­wi­dzial­nego statku.

„Z powro­tem na Rakis. Z powro­tem do mojej śmierci… i wyda­rzeń, które do niej dopro­wa­dziły”.

Teg prze­wi­nął nagra­nia, zbie­ra­jąc stare raporty i punkty widze­nia, i przej­rzał je znowu, podró­żu­jąc wstecz w cza­sie.

Teraz, kiedy jego wspo­mnie­nia zostały obu­dzone, wie­dział, co robił aż do śmierci. Nie potrze­bo­wał tych nagrań, by zro­zu­mieć, jak stary baszar Teg zna­lazł się w tak trud­nej sytu­acji na Rakis, jak on sam to wszystko spo­wo­do­wał. Upro­wa­dził wów­czas z wier­nymi sobie ludźmi — wete­ra­nami wielu słyn­nych kam­pa­nii — sta­tek poza­prze­strzenny na Gammu, pla­ne­cie, która nie­gdyś nazy­wała się Giedi Prime i była rodzin­nym świa­tem nie­go­dzi­wego, lecz dawno wyple­nio­nego rodu Har­kon­ne­nów.

Wiele lat wcze­śniej spro­wa­dzono Tega, by strzegł mło­dego gholi Dun­cana Idaho po zabi­ciu jede­na­stu poprzed­nich jego wcie­leń. Sta­remu basza­rowi udało się utrzy­mać dwu­na­ste przy życiu aż do wieku doj­rza­łego i w końcu przy­wró­cić mu wspo­mnie­nia Idaho, a potem pomóc uciec z Gammu. Kiedy jedna z dostoj­nych matron, Mur­bella, pró­bo­wała znie­wo­lić sek­su­al­nie Dun­cana, ten usi­dlił ją dzięki nie­ocze­ki­wa­nym zdol­no­ściom, które wsz­cze­pili mu jego tle­ila­xań­scy twórcy. Oka­zało się, że Dun­can jest żywą bro­nią zapro­jek­to­waną spe­cjal­nie po to, by pokrzy­żo­wać szyki dostoj­nym matro­nom. Nic dziw­nego zatem, że roz­wście­czone dziwki dokła­dały wszel­kich sta­rań, by go zna­leźć i zabić.

Po zamor­do­wa­niu setek dostoj­nych matron i ich słu­gu­sów stary baszar ukrył się wśród ludzi, któ­rzy przy­się­gli oddać życie, by go chro­nić. Od cza­sów Paula Muad’Diba, a może nawet od zamierz­chłej epoki fana­tycz­nego Dżi­hadu Butle­row­skiego, żaden wielki gene­rał nie mógł liczyć na taką wier­ność pod­wład­nych. Przy napit­kach i jedze­niu, w atmos­fe­rze osnu­tej mgiełką nostal­gii, baszar wyja­śnił im, że muszą ukraść dla niego sta­tek poza­prze­strzenny. Cho­ciaż zada­nie to wyda­wało się nie­wy­ko­nalne, wete­rani nie zakwe­stio­no­wali tego nawet jed­nym sło­wem.

Usa­do­wiony w archi­wum, młody Miles prze­glą­dał nagra­nia z kamer ochrony portu kosmicz­nego na Gammu, obrazy zro­bione z wyso­kich budyn­ków Banku Gil­dii w cen­trum sto­łecz­nego mia­sta. Kiedy teraz, po wielu latach, stu­dio­wał te nagra­nia, każdy etap owego ataku wyda­wał mu się sen­sowny.

„Był to jedyny spo­sób sku­tecz­nego prze­pro­wa­dze­nia tej akcji — pomy­ślał — i doko­na­li­śmy tego…”

Po ucieczce na Rakis Teg i jego ludzie odna­leźli matkę wie­lebną Odrade i Szienę jadące na olbrzy­mim czer­wiu przez ogromną pusty­nię, by powi­tać sta­tek poza­prze­strzenny. Mieli mało czasu. Wkrótce nale­żało się spo­dzie­wać najazdu pała­ją­cych żądzą zemsty dostoj­nych matron, wście­kłych, że baszar wystrych­nął je na dudka na Gammu. Opu­ścił więc z oca­la­łymi ludźmi sta­tek poza­prze­strzenny w opan­ce­rzo­nych pojaz­dach z dodat­ko­wym uzbro­je­niem. Nad­szedł czas na ostat­nią, decy­du­jącą bitwę.

Zanim powiódł swo­ich żoł­nie­rzy do boju z dziw­kami, Odrade mimo­cho­dem, ale fachowo zadra­pała chro­pawą skórę na jego szyi, nie­zbyt sub­tel­nie pobie­ra­jąc próbkę komó­rek. Zarówno Teg, jak i matka wie­lebna rozu­mieli, że dla zgro­ma­dze­nia żeń­skiego jest to ostat­nia szansa na zacho­wa­nie jed­nego z naj­więk­szych umy­słów woj­sko­wych od czasu Roz­pro­sze­nia. Zda­wali sobie sprawę, że ma zgi­nąć. W ostat­niej bitwie sto­czo­nej przez Milesa Tega.

Pod­czas gdy baszar i jego ludzie starli się z dostoj­nymi matro­nami, inne zgru­po­wa­nia dzi­wek szybko zajęły naj­lud­niej­sze ośrodki Rakis. Zgła­dziły Bene Ges­se­rit, które pozo­stały w Kin. Zabiły tle­ila­xań­skich mistrzów i kapła­nów Podzie­lo­nego Boga.

Bitwa była już prze­grana, ale Teg z nie­zrów­na­nym impe­tem rzu­cił się ze swo­imi oddzia­łami na pozy­cje wroga. Pycha dostoj­nych matron nie pozwala im pogo­dzić się z takim upo­ko­rze­niem, więc pod­jęły dzia­ła­nia odwe­towe prze­ciw całemu pustyn­nemu światu, nisz­cząc wszystko i wszyst­kich. Włącz­nie z nim.

Tym­cza­sem wojow­nicy sta­rego baszara odwró­cili uwagę dzi­wek, by sta­tek poza­prze­strzenny mógł uciec, nio­sąc na pokła­dzie Odrade, gholę Dun­cana i Szienę, która zwa­biła prasta­rego czer­wia do prze­past­nej ładowni jed­nostki. Wkrótce po ich ucieczce Rakis została znisz­czona i czerw ten stał się ostat­nim przed­sta­wi­cie­lem swo­jego gatunku.

To było pierw­sze życie Tega. Na tym koń­czyły się jego rze­czy­wi­ste wspo­mnie­nia.

Oglą­da­jąc teraz obrazy osta­tecz­nego bom­bar­do­wa­nia, Miles Teg zasta­na­wiał się, w któ­rym momen­cie zostało uni­ce­stwione jego pier­wotne ciało. Czy to naprawdę miało jakieś zna­cze­nie? Skoro znowu żył, miał drugą szansę.

Z komó­rek, które Odrade pobrała z jego szyi, zgro­ma­dze­nie wyho­do­wało dupli­kat baszara i prze­bu­dziło jego pamięć gene­tyczną. Bene Ges­se­rit wie­działy, że będą potrze­bo­wać jego geniu­szu tak­tycz­ne­gow woj­nie z dostoj­nymi matro­nami. I Teg w chło­pię­cej postaci rze­czy­wi­ście popro­wa­dził zgro­ma­dze­nie żeń­skie do zwy­cięstw na Gammu i Węźle. Zro­bił wszystko, o co go pro­siły.

Póź­niej, wraz z Dun­ca­nem, Szieną i dysy­dent­kami, któ­rym prze­wo­dziła, raz jesz­cze ukra­dli sta­tek poza­prze­strzenny i ucie­kli z Kapi­tu­la­rza, nie mogąc znieść tego, co za przy­zwo­le­niem Mur­belli działo się z Bene Ges­se­rit. Ucie­ki­nie­rzy lepiej niż kto­kol­wiek inny zda­wali sobie sprawę z ist­nie­nia tajem­ni­czego wroga, który na­dal polo­wał na nich, bez względu na to, jak bar­dzo mogli się zagu­bić…

Znu­żony fak­tami i wymu­szo­nymi wspo­mnie­niami, Teg wyłą­czył zapis, roz­pro­sto­wał chude ramiona i wyszedł z archi­wum. Spę­dzi teraz kilka godzin na żmud­nych ćwi­cze­niach fizycz­nych, a potem popra­cuje nad umie­jęt­no­ścią wła­da­nia bro­nią.

Cho­ciaż żył w ciele trzy­na­sto­let­niego chłopca, jego obo­wiąz­kiem było pozo­sta­wać goto­wym na wszystko i ni­gdy nie opusz­czać gardy.Dla­czego pro­sisz czło­wieka, który jest zagu­biony, żeby cię pro­wa­dził? Dla­czego potem dzi­wisz się, jeśli pro­wa­dzi cię doni­kąd?

— Dun­can Idaho, _Tysiąc żywo­tów_

Dryfo­wali. Byli bez­pieczni. Byli zagu­bieni.

Nie­moż­liwy do ziden­ty­fi­ko­wa­nia sta­tek w nie­moż­li­wym do ziden­ty­fi­ko­wa­nia wszech­świe­cie.

Sie­dząc samot­nie, jak to czę­sto mu się zda­rzało, na mostku nawi­ga­cyj­nym, Dun­can Idaho wie­dział, że na­dal ści­gają ich potężni wro­go­wie. Zagro­że­nia wewnątrz zagro­żeń w zagro­że­niach. Sta­tek poza­prze­strzenny błą­dził w mroź­nej pustce, z dala od rejo­nów kie­dy­kol­wiek zba­da­nych przez czło­wieka. Był to zupeł­nie inny wszech­świat. Dun­can nie potra­fił stwier­dzić, czy się ukry­wają, czy zna­leźli się w pułapce. Nie wie­działby nawet, jak wró­cić do jakie­go­kol­wiek zna­nego mu układu gwiezd­nego, choćby tego chciał.

Według nie­za­leż­nych chro­no­me­trów na mostku prze­by­wali w tych dziw­nych, znie­kształ­co­nych zaświa­tach od lat… Ale kto wie­dział, jak pły­nie czas w innym wszech­świe­cie? Prawa fizyki i kra­jo­braz galak­tyki mogły tu być zupeł­nie inne.

Nagle, jakby jego tro­ski zapra­wione były zdol­no­ścią prze­wi­dy­wa­nia, zauwa­żył, że lampki na głów­nym pul­pi­cie ste­row­ni­czym cha­otycz­nie mru­gają, a sil­niki sta­bi­li­zu­jące gwał­tow­nie to zwięk­szają, to zmniej­szają moc. Cho­ciaż nie widział niczego nie­zwy­kłego poza zna­nymi już kłę­bo­wi­skami gazów i znie­kształ­co­nymi falami ener­gii, sta­tek natknął się na coś, co przy­wio­dło mu na myśl „wybo­istą drogę”. Jak mogli napo­tkać tur­bu­len­cje w prze­strzeni, w któ­rej niczego nie było?

Sta­tek zatrząsł się pod wpły­wem sma­gnię­cia dziw­nej siły gra­wi­ta­cyj­nej, zasy­pany stru­mie­niem czą­stek o wyso­kiej ener­gii. Kie­dy­Dun­can wyłą­czył auto­ma­tycz­nego pilota i zmie­nił kurs, sytu­acja się pogor­szyła. Przed jed­nostką poja­wiły się led­wie dostrze­galne bły­ski poma­rań­czo­wego świa­tła, niczym słabe, migo­czące pło­myki. Czuł, że pokład drży, jakby ude­rzył w jakąś prze­szkodę, ale niczego nie widział. Zupeł­nie niczego! Powinna tam być próż­nia, nie­wy­wo­łu­jąca wra­że­nia ruchu czy tur­bu­len­cji. Dziwny wszech­świat.

Dun­can kory­go­wał kurs, dopóki instru­menty pomia­rowe nie uspo­ko­iły się, sil­niki nie wyrów­nały pracy i nie znik­nęły bły­ski przed dzio­bem. Gdyby nie­bez­pie­czeń­stwo wzro­sło, mógłby zostać zmu­szony do jesz­cze jed­nego ryzy­kow­nego skoku przez zagiętą prze­strzeń. Po opusz­cze­niu Kapi­tu­la­rza wyczy­ścił wszyst­kie sys­temy nawi­ga­cyjne i pliki współ­rzęd­nych, pro­wa­dził więc _Itakę_ bez żad­nych wska­zó­wek, opie­ra­jąc się jedy­nie na intu­icji i pod­sta­wo­wej pre­ko­gni­cji. Ile­kroć uru­cha­miał sil­niki Holt­zmana, sta­wiał na szali cały sta­tek i życie stu pięć­dzie­się­ciu ucie­ki­nie­rów na jego pokła­dzie. Nie zro­biłby tego, gdyby nie musiał.

Przed trzema laty Dun­can nie miał wyboru. Pode­rwał ogromny sta­tek z lądo­wi­ska, nie ucie­ka­jąc w ści­słym sen­sie tego słowa, ale wykra­da­jąc całe wię­zie­nie, w któ­rym umie­ściło go zgro­ma­dze­nie żeń­skie. Sam odlot nie wystar­czył. Swoim dostro­jo­nym umy­słem wyczu­wał zacie­śnia­jącą się wokół nich pętlę. Obser­wa­to­rzy zewnętrz­nego wroga, w nie­win­nych prze­bra­niach starca i sta­ruszki, mieli sieć, którą mogli zarzu­cić z dużej odle­gło­ści na sta­tek poza­prze­strzenny. Widział, jak błysz­cząca, wie­lo­barwna sieć zaczyna się zacią­gać, a dzi­waczna para sta­rusz­ków uśmie­cha się zwy­cię­sko. Myśleli, że mają już w gar­ści i jego, i sta­tek.

Stu­ka­jąc pal­cami tak szybko, że zle­wały się w nie­wy­raźną plamę, kon­cen­tru­jąc uwagę tak bar­dzo, że była niczym dia­men­towe ostrze, Dun­can zmu­sił sil­niki Holt­zmana do rze­czy, któ­rych nie wydo­byłby z nich nawet nawi­ga­tor Gil­dii. Kiedy nie­wi­dzialna sieć wroga omo­tała sta­tek poza­prze­strzenny, Dun­can wystrze­lił nim tak głę­boko w zagię­cia prze­strzeni, że roze­rwał mate­rię wszech­świata i prze­śli­znął się przez tę szcze­linę. Dopo­mo­gły mu w tym sta­ro­żytne umie­jęt­no­ści mistrza mie­cza.

„Niczym wolno poru­sza­jące się ostrze, prze­szy­wa­jące nie­moż­liwą do prze­nik­nię­cia w inny spo­sób tar­czę oso­bi­stą”.

I tak sta­tek poza­prze­strzenny zna­lazł się zupeł­nie gdzie indziej. Ale Dun­can Idaho zacho­wy­wał czuj­ność, nie pozwa­la­jąc sobie na wes­tchnie­nie ulgi. Co jesz­cze mogło im się przy­da­rzyć w tym nie­zro­zu­mia­łym wszech­świe­cie?

Stu­dio­wał obrazy prze­ka­zy­wane przez czuj­niki się­ga­jące za pole poza­prze­strzenne. Widok na zewnątrz nie zmie­nił się — skłę­bione welony mgła­wi­co­wych gazów, ich odpy­cha­jące się wstęgi, które ni­gdy się nie zagęsz­czą, by utwo­rzyć gwiazdy. Czy był to młody wszech­świat, który jesz­cze nie skoń­czył się for­mo­wać, czy też wszech­świat tak nie­wy­obra­żal­nie stary, że wszyst­kie słońca się wypa­liły i został z nich tylko czą­stecz­kowy popiół?

Czu­jący się w nim obco ucie­ki­nie­rzy roz­pacz­li­wie pra­gnęli wró­cić do nor­mal­no­ści… albo przy­naj­mniej prze­nieść się w jakieś _inne miej­sce_. Minęło tyle czasu, że ich obawy ustą­piły miej­sca kon­ster­na­cji, ta zaś prze­ro­dziła się w nie­po­kój, a następ­nie w apa­tię. Nie zado­wa­lało ich już to, że zgu­bili pogoń i wyszli bez szwanku z opa­łów. Albo patrzyli na Dun­cana Idaho z nadzieją, albo obwi­niali go o to, że zna­leźli się w tak trud­nym poło­że­niu.

Pasa­że­ro­wie statku sta­no­wili prze­krój ludz­ko­ści (a może Sziena i jej sio­stry Bene Ges­se­rit postrze­gały ich wszyst­kich jako „okazy”?). Była wśród nich garstka orto­dok­syj­nych Bene Ges­se­rit — ako­litki, cen­zorki, matki wie­lebne, a nawet robot­nicy płci męskiej — oraz sam Dun­can i młody ghola Milesa Tega. Na pokła­dzie znaj­do­wał się też rabbi ze swoją grupką Żydów, któ­rych ura­to­wano przed pla­no­wa­nym przez dostojne matrony pogro­mem na Gammu, oca­lały mistrz tle­ila­xań­ski i cztery podobne do zwie­rząt futary — potworne, stwo­rzone w cza­sach Roz­pro­sze­nia i znie­wo­lone przez dziwki hybrydy czło­wieka i kota. W dodatku ładow­nia była schro­nie­niem dla sied­miu małych czerwi pustyni.

„Zaiste, sta­no­wimy prze­dziwną mie­sza­ninę. Sta­tek głup­ców” — pomy­ślał.

Rok po ucieczce z Kapi­tu­la­rza i ugrzęź­nię­ciu w tym znie­kształ­co­nym i nie­zro­zu­mia­łym wszech­świe­cie Sziena i Bene Ges­se­rit, któ­reza nią poszły, wzięły wraz z Dun­ca­nem udział w cere­mo­nii chrztu statku. W świe­tle nie­skoń­cze­nie dłu­giej wędrówki naj­bar­dziej odpo­wied­nia wyda­wała im się nazwa _Itaka_.

Itaka, mała wyspa w sta­ro­żyt­nej Gre­cji, była ojczy­zną Ody­se­usza, który przez dzie­sięć lat po zakoń­cze­niu wojny tro­jań­skiej sta­rał się odna­leźć drogę do domu. Rów­nież Dun­can i jego towa­rzy­sze podróży musieli zna­leźć miej­sce, które mogliby nazwać domem, bez­pieczną przy­stań. Ci ludzie odby­wali wła­sną ody­seję, nie mając nawet mapy ani atlasu ukła­dów gwiezd­nych. Dun­can czuł się tak samo zagu­biony jak pra­dawny Ody­se­usz.

Nikt nie zda­wał sobie sprawy, jak bar­dzo pra­gnął wró­cić na Kapi­tu­larz. Więzy serca łączyły go z Mur­bellą, jego miło­ścią, nie­wol­nicą i panią. Uwol­nie­nie się od niej było naj­trud­niej­szym i naj­bo­le­śniej­szym z wysił­ków, które zapa­mię­tał ze swo­ich wie­lo­krot­nych wcie­leń. Wąt­pił, czy kie­dy­kol­wiek uda mu się wyzwo­lić spod jej uroku. _Mur­bella_…

Ale Dun­can Idaho zawsze sta­wiał obo­wiązki ponad swe uczu­cia. Nie zwa­ża­jąc na ból serca, przy­jął odpo­wie­dzial­ność za bez­pie­czeń­stwo statku poza­prze­strzen­nego i jego pasa­że­rów, nawet w tym wykrzy­wio­nym wszech­świe­cie.

Przy­pad­kowe połą­cze­nia zapa­chów przy­po­mi­nały mu w dziw­nych momen­tach o cha­rak­te­ry­stycz­nej woni Mur­belli. Uno­szące się w prze­twa­rza­nym powie­trzu _Itaki_ orga­niczne estry pobu­dzały jego komórki węchowe, przy­wo­łu­jąc wspo­mnie­nia spę­dzo­nych z nią jede­na­stu lat. Pot Mur­belli, jej ciem­no­bursz­ty­nowe włosy, szcze­gólny smak jej ust i mor­ski zapach ich „sek­su­al­nych zde­rzeń”. Ich namiętne spo­tka­nia, od któ­rych byli uza­leż­nieni, od któ­rych żadne nie miało siły się uwol­nić, były przez lata zarówno intymne, jak i bru­talne.

„Nie mogę mylić wza­jem­nego uza­leż­nie­nia z miło­ścią” — pomy­ślał. Ból był co naj­mniej tak silny i nie­zno­śny jak męki po odsta­wie­niu nar­ko­ty­ków. Kiedy sta­tek poza­prze­strzenny mknął przez pustkę, Dun­can z każdą godziną coraz bar­dziej się od niej odda­lał.

Odchy­lił się na opar­cie fotela i uru­cho­mił swoje wyjąt­kowe zmy­sły, cały czas oba­wia­jąc się, że ktoś może zna­leźć ich sta­tek. Nie­bez­pie­czeń­stwo zwią­zane z tym bier­nym stró­żo­wa­niem pole­gało na tym,że od czasu do czasu jego myśli pły­nęły ku Mur­belli. Aby obejść ten pro­blem, Dun­can podzie­lił swój umysł men­tata na nie­za­leżne frag­menty. Jeśli jakaś jego część bujała w obło­kach, inna pozo­sta­wała czujna, bez prze­rwy wypa­tru­jąc zagro­że­nia.

Pod­czas wspól­nie spę­dzo­nych lat spło­dził z Mur­bellą cztery córki. Naj­star­sza dwójka — bliź­niaczki — była już pra­wie doro­sła. Ale odkąd ago­nia prze­mie­niła Mur­bellę w praw­dziwą Bene Ges­se­rit, była dla niego stra­cona. Ni­gdy wcze­śniej żadna dostojna matrona nie ukoń­czyła edu­ka­cji — a wła­ści­wie _reedu­ka­cji_ — nie­zbęd­nej do tego, by zostać matką wie­lebną, więc zgro­ma­dze­nie żeń­skie było z niej wyjąt­kowo zado­wo­lone. Zła­mane serce Dun­cana było tylko przy­krym skut­kiem ubocz­nym.

Prze­śla­do­wało go wspo­mnie­nie ślicz­nego obli­cza Mur­belli. Zdol­no­ści men­tac­kie — zara­zem bło­go­sła­wień­stwo i prze­kleń­stwo — pozwa­lały mu przy­wo­łać każdy szcze­gół jej rysów: owalną twarz i sze­ro­kie brwi, twarde spoj­rze­nie zie­lo­nych oczu, które przy­po­mi­nały mu jadeit, smu­kłe i gib­kie ciało, które z jed­na­kową wprawą wal­czyło i upra­wiało seks. A potem przy­po­mniał sobie, że po ago­nii przy­pra­wo­wej jej zie­lone oczy stały się nie­bie­skie. Nie była już tą samą osobą…

Jego myśli zaczęły błą­dzić i rysy Mur­belli się zmie­niły. Niczym powi­dok naświe­tlony na siat­ków­kach jego oczu, począł nabie­rać kształtu obraz innej kobiety. Dun­can był zasko­czony. Widok ten napie­rał na niego z zewnątrz, narzu­cony przez nie­skoń­cze­nie potęż­niej­szy umysł, szu­ka­jący go i opla­ta­jący _Itakę_ deli­kat­nymi nićmi.

„Dun­ca­nie Idaho” — zawo­łał jakiś głos, kobiecy i kojący.

Poczuł przy­pływ emo­cji i zaczęła w nim nara­stać świa­do­mość zagro­że­nia. Dla­czego jego men­tacki sys­tem ostrze­ga­nia nie zauwa­żył tego w porę? Jego podzie­lony umysł prze­szedł na pełen tryb prze­trwa­nia. Sko­czył ku przy­rzą­dom ste­row­ni­czym sil­ni­ków Holt­zmana, zamie­rza­jąc raz jesz­cze rzu­cić sta­tek na oślep w daleką pustkę.

„Dun­ca­nie Idaho, nie ucie­kaj. Nie jestem twoim wro­giem” — prze­mó­wił ponow­nie ten głos.

Podobne zapew­nie­nia skła­dali sta­rzec i sta­ruszka. Cho­ciaż Dun­can nie miał poję­cia, kim są, wyczu­wał, że to praw­dziwi wro­go­wie. Ale ta nowa, kobieca oso­bo­wość, ten nie­zmierny inte­lekt, dosię­głago spoza dziw­nego, nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego wszech­świata, w któ­rym znaj­do­wał się sta­tek poza­prze­strzenny. Usi­ło­wał się wyrwać, ale nie mógł uciec przed tym gło­sem.

„Jestem Wyrocz­nią Czasu”.

W kilku ze swo­ich żywo­tów Dun­can sły­szał o Wyroczni Czasu — sile prze­wod­niej Gil­dii Kosmicz­nej. Powia­dano, że życz­liwa i wszech­wi­dząca Wyrocz­nia Czasu strzeże Gil­dii od chwili jej utwo­rze­nia przed pięt­na­stoma tysią­cami lat, ale Dun­can zawsze uwa­żał, że jest to dzi­waczny prze­jaw reli­gij­no­ści nad­wraż­li­wych nawi­ga­to­rów.

— Wyrocz­nia jest mitem. — Jego palce uno­siły się nad przy­ci­skami kon­soli dowo­dze­nia.

„Jestem wie­loma rze­czami. — Był zdzi­wiony, że głos nie zaprze­cza jego oskar­że­niom. — Wielu cię szuka. Znajdą cię tutaj”.

— Ufam swoim zdol­no­ściom — rzekł gło­śno Dun­can i włą­czył sil­niki zagi­na­jące prze­strzeń. Miał nadzieję, że Wyrocz­nia Czasu nie zauważy ze swo­jego zewnętrz­nego punktu widze­nia, co robi. Prze­mie­ści sta­tek poza­prze­strzenny gdzie indziej, znowu ucie­ka­jąc. Ile róż­nych sił na nich polo­wało?

„Przy­szłość potrze­buje two­jej obec­no­ści. Masz do ode­gra­nia rolę w Kra­li­zeku”.

Kra­li­zek… Taj­fun Walki… od dawna prze­po­wia­dana bitwa na końcu wszech­świata, która na zawsze zmieni przy­szłość.

— Kolejny mit — powie­dział Dun­can, wpro­wa­dza­jąc bez uprze­dze­nia pasa­że­rów para­me­try skoku przez zagiętą prze­strzeń. Sta­tek poza­prze­strzenny szarp­nął, po czym raz jesz­cze zanur­ko­wał w nie­znane.

Kiedy jed­nostka ucie­kała ze szpo­nów Wyroczni Czasu, Dun­can sły­szał, jak słab­nie jej głos, ale nie wyda­wała się skon­ster­no­wana.

„Popro­wa­dzę cię” — oświad­czył głos, rwąc się jak strzępy bawełny.

_Itaka_ prze­sko­czyła przez zagiętą prze­strzeń i po chwili znowu z niej wypa­dła.

Wokół statku świe­ciły gwiazdy. Praw­dziwe gwiazdy. Dun­can spraw­dził czuj­niki oraz siatkę nawi­ga­cyjną i zoba­czył bły­ski słońc i mgła­wic. Znowu nor­malna prze­strzeń. Bez dal­szej wery­fi­ka­cji wie­dział, że wró­cili do swo­jego wszech­świata. Nie mógł się zde­cy­do­wać, czy ma się cie­szyć, czy pła­kać z roz­pa­czy.

Nie wyczu­wał już Wyroczni Czasu ani żad­nych poszu­ki­wa­czy — tajem­ni­czego wroga czy zjed­no­czo­nego zgro­ma­dze­nia żeń­skiego — cho­ciaż musieli tam wciąż być. Nie daliby za wygraną nawet po trzech latach.

Sta­tek poza­prze­strzenny kon­ty­nu­ował ucieczkę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: