Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy - ebook
Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy - ebook
Upadek komunizmu przyniósł wielu Polakom doświadczenie ubóstwa, tworząc obszary głębokiego, potransformacyjnego bezrobocia. Mieszkańcy tych obszarów i ich kulturowe światy stanowią główny przedmiot niniejszej książki. Autor, przebywając wśród bezrobotnych górników, zbieraczy złomu i zubożałych mieszkańców wsi, starał się uchwycić, jak reagują oni na utratę pracy i sprawdzonych sposobów społecznego funkcjonowania. Okazuje się, że mimo początkowej bezradności wzmaga się ich wewnętrzna aktywność. Zaczynają przeobrażać swoją wiedzę o rzeczywistości i tworzyć ją na nowo. Przekonania o destrukcji i degradacji przemieniają się wówczas w wyobrażenia o własnej zaradności, a bierność i wycofanie ustępują miejsca szczególnym łowiecko-zbierackim umiejętnościom. To moment, kiedy nieustannie próbuje się pojąć świat na nowo i odnaleźć sens własnego doświadczenia.
Spis treści
Od autora
Część I
Wprowadzenie: Antropolog jako wizytator nędzy
Antropologiczne przesunięcie perspektywy
„Kultura nędzy”
Kultura, zależność, transformacja
Hermeneutyka i antropologia (kultura ubóstwa jako kultura
pełnoprawna)
W stronę metody
Maurice Merleau-Ponty – „święty patron” niniejszej etnografii
Metoda: (nie)wiedza etnograficzna
Etnografia przed-tekstowa
Najdotkliwsza strona polskiej transformacji:
pole badawcze
„Nowa bieda”
Potransformacyjna degradacja społeczna
Postsocjalizm: historia i doświadczenie
Badane zjawiska
Badania terenowe
Część II
Okolice Szydłowca i Przysuchy (przedgórze
świętokrzyskie, Radomszczyzna)
Świat pełen przeciwności
Bezrobocie i rolnicza recesja
Wspólnota bezrobocia: unieruchomienie, prace dorywcze,
„tragedia zarastania”
Znieruchomiałe sady, znieruchomiałe pola: niepowodzenie
Zależność i nieodwracalność: uwaga wobec świata
Ekologia drugiego stopnia
Nowe oblicze bezrobotnych wsi
Zbieracze dzikich ziół, runa leśnego, zbieracze jedliny
„Nowa ekologia”: przemienność otoczenia
Gromadzenie, przerabianie, przejściowość
„Kultura przetrwania”
Część III
Wałbrzych – Boguszów-Gorce
Od destrukcji do „pustej” komunikacji: likwidacja
węglowego zagłębia
Miasto i kopalnie
Pełna ambiwalencji historia wałbrzyskiego zagłębia
Doświadczenie i likwidacja: destrukcja – miasto – ciało
Jak można mówić o likwidacji? (Auto) agresja – dialog – społeczna
niemota
Wstyd uzewnętrzniony: pusta komunikacja i wewnętrzne
widowiska
Wobec pogórniczej rzeczywistości (1)
Skargi – oskarżenia – triumf
Świat poddany działaniu
Biedaszyby, kopacze, umiejętności: aktywna wiedza ciała
Rytm, żarty, anegdoty: „prześmiewanie świata”
Prawo i bezprawie: wewnętrzne widowiska
Drugi obieg: ułatwienia i zaradności
„Wewnętrzny obrót” i rozdrobnienie transakcji
Dom-oikos: wewnętrzna cyrkulacja
Zapisy
Gabinety osobliwości, zbierackie muzea
„Teatr pamięci”: przeróbki, przedmioty, zbiory
„Wiedza konkretu”: wpisy, dzienniki, zliczenia
Łowcy i zbieracze – praktycy niemocy
Część V
Zakończenie
„Badanie rzeczywistości”
Konsekwencje
Poza antropologię
Przypisy
Bibliografia
Materiały wykorzystane w pracy
Podziękowania
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-227-3 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Polsce w latach dziewięćdziesiątych w wielu miejscach doszło do likwidacji dużych posocjalistycznych zakładów przemysłowych. Spowodowało to niemal masowe zwolnienia i związaną z tym nagłą bezpotrzebność byłych pracowników. Wtedy też na terenach wiejskich z jednej strony zamknięto pegeery, co przyczyniło się do wzrostu bezrobocia, a z drugiej zaś drobne rolnictwo przestało być niemal całkowicie opłacalne. W ten sposób powstały całe obszary „nowej biedy”, wynikającej przede wszystkim z potransformacyjnych przemian.
Jednak to następne lata, począwszy od roku 2001 aż do roku 2006, dla wielu okazały się czasem najgłębszej zapaści, najgorszego kryzysu. Były to lata społecznych doświadczeń wielkiego regresu, masowego bezrobocia i często ostatecznej likwidacji dotychczasowych umiejętności egzystowania. Wskaźniki bezrobocia były wtedy najwyższe w całej powojennej historii Polski.
Dzisiaj to już pewna historia, choć może tylko częściowo dostrzeżona i opisana. W każdym razie w roku 2007 bezrobocie w Polsce spada – widać to wyraźnie – wręcz wyparowuje z każdym miesiącem, a i zasięg ubóstwa też się zmniejsza; bezrobotni, jak tylko mogą, znajdują pracę w krajach Unii Europejskiej i natychmiast wyjeżdżają, obniżając w ten sposób wskaźniki Urzędów Pracy. Konsekwencje tego gwałtownego zubożenia i zapaści gospodarstw domowych będą jednak trwały nadal, w wielu miejscach, podobnie jak trwać będzie pamięć tego złego czasu.
Moje badania i moja praca powstawały w czasie największej zapaści, w latach 2002–2006. Język opisu przylega do tamtych wydarzeń i tamtych nastrojów, jest używany w czasie teraźniejszym, relacjonuje bieżącą, etnograficzną rzeczywistość. Najlepiej oddaje on, jak uważam, nastroje i zachowania, z jakimi wówczas się spotykałem. Pozwala też na zachowanie narracji antropologicznej w takiej formie, w jakiej bezpośrednio powstawała¹.Antropologiczne przesunięcie perspektywy
„KULTURA NĘDZY”
Wymagania antropologii powstałej na Wyspach Trobrianda (Malinowski 1987), wraz z jej postulatem jak najdłuższego pobytu w terenie i wymogiem, aby mieszkać tak jak Oni – aby żyć tak jak Oni, postawione w perspektywie moich badań nad ubóstwem i nagłym zubożeniem, są warunkiem praktycznie niemożliwym do spełnienia. Ten pierwszy fundament etnograficznego opisu, czyli autorytet osobistego doświadczenia (Clifford 2000a: 42–46), wydaje się tutaj szczególnie niebezpieczny – stawia on mnie (badacza) w centrum etycznych obciążeń. Oczywistym dla obu stron jest fakt, że etnograf powróci w końcu wraz z zawartością taśm czy pamięci w miejsce, z którego przybył, świadomość tego burzy jakąkolwiek nadzieję uczestnictwa. Metafora zjawiającego się Białego Człowieka, Cudzoziemca, Podróżnika jest tutaj bardzo uzasadniona, od razu widoczne są bowiem różnice w sposobie bycia, poruszania się czy zagospodarowywania przyszłości (zob. Giddens 2001:173). Wkraczający w przestrzeń nędzy i ubóstwa natychmiast spostrzega swoją odmienność, podobnie jak odkrywał ją Marcel Griaule, rozpoczynający w latach trzydziestych badania wśród sudańskich chłopów: „Setki oczu śledzą nas. Jesteśmy na oczach całej wioski: z każdej szczeliny w murze, spoza każdego spichlerza spogląda baczne oko” (Griaule za Clifford 2000b:81). Badacz, nieunikniony Cudzoziemiec (zob. Clifford 2000b:87), skazany jest na każdorazową wizytację nędzy, na pobyt zawsze chwilowy.
Obce rzeczywistości bycia znajdowano zazwyczaj w odległych miejscach, w każdym razie zawsze posiadały one pewien przestrzenny wymiar. Marcel Mauss chętnie obserwował na przykład bochny chleba na wystawach piekarniczych Europy; snuł wówczas przypuszczenia na temat zasięgu cywilizacji celtyckiej i jednocześnie budował teorię spotkania z obcością kultury, teorię obserwacji faktów w pełnym wymiarze. Jednak zetknięcia z obcością bardziej charakteryzują, jak twierdziła Ruth Benedict, ludy prymitywne niż naszą cywilizację (Benedict 2002:82–83). Cywilizacja euroamerykańska, zdaniem Benedict, z powodu swojego olbrzymiego zasięgu (który jest wszak wynikiem splotu przypadkowych okoliczności) z trudem potrafi przyjąć istnienie odmiennych kręgów kulturowych.
W zapoczątkowanej przez Ruth Benedict tradycji poszukiwania „wzorów kultury” obcość otrzymała formę kompleksu edukacyjno-społecznego formującego kulturowy kształt jednostki i jej psychiki. Pisano więc o wpływie powszechnie uznawanych wartości na kształtowanie się życia psychicznego (dostrzegając całą jego złożoność odsłanianą wówczas przez psychoanalizę), o wpływie edukacji i powszechnych norm na kategorie czasu i przestrzeni, na pojęcie prestiżu, na uniwersum symboliczne, na ciało czy na płeć. W ten sposób została uwidoczniona inercyjna moc rzeczywistości kulturowej: wzory emocji czy precyzyjnego myślenia przenosiły się ponad skokową zmianą, utrwalały i warunkowały zachowanie jednostek, warunkowały całość.
Badania nad obszarami ubóstwa prowadzone przez Oscara Lewisa w slamsach Nowego Yorku i San Juan (Lewis 1970; 1976), których efektem było stworzenie paradygmatycznej koncepcji „kultury nędzy”, w dużym stopniu właśnie przejmują tę psychokulturalistyczną tradycję. Oscar Lewis w krótkim podsumowaniu swoich wieloletnich badań stwierdził, iż „kultura nędzy” nie tylko reprezentuje „wysiłek zmierzający do uporania się z uczuciem beznadziejności i brakiem pracy” (Lewis 1976:51), lecz przede wszystkim utrwala pewien porządek. Czas, przestrzeń, ciało, praca, pieniądz mają tu określone formy. Zjawisko opisywane przez Lewisa w ten sposób uzyskuje wyraźne i utrwalone cechy – to brak uczestnictwa w szerszych strukturach społecznych, specyficzny charakter organizacji z wyraźną erozją związków wspólnotowych, pozbawienie dzieciństwa, tendencje do życia chwilą, teraźniejszością i, co najważniejsze, „słabość struktury ego”, rezygnacja i fatalizm (ibidem). Tego typu kategorie nadają zatem badanej „kulturze”, a właściwie – jej przedstawicielom, pewne względnie stałe cechy, czyli utrwalone i społecznie wystymulowane „dyspozycje biopsychiczne” (por. Kłoskowska 2002:40), typowe dla przedstawicieli „kultury nędzy”. Ten obraz kulturowo kształtowanego wzorca psychospołecznego przenoszono jednak dalej i dlatego pojawiał się on później wciąż w kolejnych koncepcjach kultury ubóstwa. Tak stało się w wypadku kontrowersyjnej teorii podklasy (underclass), opartej początkowo na czysto strukturalnej, stratyfikacyjnej kategoryzacji Gunnara Myrdala, której dopiero tradycja myślenia w kategoriach „kultury nędzy” nadała negatywne, ujemnie stygmatyzujące znaczenia. Wówczas nadano jej cechy bezwładu, inercji (utrwalane „złe” wzorce) i rozkładu (więzi społecznych, więzi rodzinnych), a jej emblematem stał się niepracujący, żyjący w chwilowych związkach, nie dbający o swoją rodzinę, sprytny i butny mężczyzna. Zamknięte koło nędzy, przestępczości i zwyczajowego wręcz zakazu pracy stworzyło podstawy do rozpoznania kultury „wadliwości społecznej” (zob. Dean, Tylor-Gooby 1992), kultury ludzi uzależnionych od opieki społecznej, redystrybucji zasiłków – „kultury pasożytniczej”. W ten sposób nad kolejnymi teoretycznymi opisami kręgów nędzy wciąż unosił się paradygmat psychicznej konstytucji jednostki w społeczności – formuła „wadliwego” czy „niewłaściwego” charakteru społecznego¹.
Problem, jak uważam, polega jednak również na tym, iż cała ta teoria reproduktywności „wzorów kultury” początkowo odnosiła się do kultur obcych, nieprzekładalnych wzajemnie, na przykład kultur Indian Ameryki Północnej opisywanych przez Ruth Benedict. Natomiast w wypadku „kultury nędzy”, kultury „podklasy” ta reproduktywność miałaby dotyczyć przede wszystkim kultury „naszej”, znanej, istniejącej przecież w obrębie lokalnej struktury społecznej, która dopiero w pewnym momencie historycznym – w czasie kiedy powstawały miasta, aglomeracje i wszelkie stałe ludzkie zgrupowania – wyszła na jaw, zaczęła być widoczna – w czasie narodzin socjologii. Metaforyka terminów opisujących biedę odnosi się więc do porządku znaczeń społeczeństwa „w ogóle”, czyli społeczeństwa „naszego”, europejskiego, pewnej historycznie aktualnej formacji z jej filozoficznymi podstawami, na przykład zdolnością do modelowania rzeczywistości i czynienia jej operatywną, wprowadzającej pojęcia skuteczności ekonomicznej, definicyjnej, egzystencjalnej². „Kultura nędzy” Oscara Lewisa wyraźnie odnosi się zatem do tego właśnie „lokalnego”, socjologicznego modelu kultury i społeczeństwa. W pewnym momencie Lewis pisze o „adaptacyjnych” właściwościach kultury slamsu, używając kategorii wydolności /niewydolności: „zwracam w «kulturze nędzy» uwagę na pewne jej mechanizmy adaptacyjne – na przykład: skoro poziom aspiracji jest niski, słabsze też jest poczucie daremności, a usankcjonowany hedonizm na krótką metę umożliwia spontaniczną radość” i na odwrót „nie podtrzymuje ona na duchu, nie daje długotrwałego zadowolenia, przy czym, wzmagając nieufność, zwiększa tym samym bezradność i odosobnienie” (Lewis 1976:60–61). W tej perspektywie, w perspektywie kultury jako funkcjonalnego organizmu, widać też choćby dlaczego dla Oscara Lewisa silne więzi łączące grupy społeczne, istniejące na przykład w społecznościach wiejskich, czy wszelka rozwinięta organizacja społeczno-kulturowa jest tym, co odwleka powstanie „kultury nędzy”, co zabezpiecza przed dezintegracją i deprywacją „kultury”. Ten model zatem już w sobie zawiera, niejako a priori, pewien pakiet takich wartości, jak praca, współobywatelstwo, więzi i partycypacja społeczna; wartości, które już później stały się podstawą rekonstrukcji światopoglądu ludzi ubogich. Wówczas dzieje się rzecz paradoksalna: normy „naszej” kultury zaczynają służyć opisowi zupełnie i n n e g o środowiska społecznego, zupełnie obcej, niezrozumiałej kultury (Valentine 1968:113–120). Wtedy też widać, że w ten sposób opisywany jest wzór kultury ubóstwa, który jest niczym innym, jak tylko rewersem „naszej” kultury, jej ubytkiem, jej „brakiem”; jest obrazem pewnej – jak pisał Charles Valentine (1968:116–117) – unpatterned social existence.
KULTURA, ZALEŻNOŚĆ, TRANSFORMACJA
„Kultura zależności”, „kultura” ludzi uzależnionych od pomocy społecznej (pobierających zasiłki, odsuniętych na dłużej od pracy i zarobków) prawie zawsze była kością niezgody w publicznych wypowiedziach o biedzie, zarówno w oświeceniowej dyskusji o Poor Law (wyraźnie w negatywnym znaczeniu terminu „zależność” użył benthamista Patrick Colquhoun w 1815 roku), jak i w burzy światopoglądowej, którą rozpętał konsekwentnie realizowany w Wielkiej Brytanii program Margaret Thatcher. Na podstawie badań dotyczących brytyjskiej opieki społecznej autorzy pracy Dependency culture. The explosion of a myth (1992) ukazali obieg znaczeń w teoretycznym i administracyjnym opisie grup klientów opieki społecznej w Kent i w Londynie – tam okazało się, że w codziennych, emicznych doświadczeniach klientów opieki oficjalne terminy wciąż nieuchronnie łączyły się z pojęciami przestępczości, demoralizacji, wyrachowanego oportunizmu, w końcu ze sformułowaniami typu: „rak”, „wada”, „ubytek”, „pasożytnictwo”. Językowe, definicyjne zaplecze praktyk opieki społecznej, niezależnie od intencji, uruchamiało symboliczne, focaultiańskie mechanizmy dyskursywne, wciąż konstytuujące społeczne obrazy „dzikiej nędzy”, postępującej po linii najmniejszego oporu. Praktyka ta przyniosła zatem dyskursywny, symboliczny nakaz pracy i niezależności, który następnie został skonfrontowany z rzeczywistością bezpracy i uzależnienia. Uzależnienie stało się w ten sposób jednoznacznie wadą, słabością – i stąd, być może, wynika to ciągłe podkreślanie symbolicznego „uniezależnienia” klientów opieki, podkreślanie możliwości dokonywania przez nich własnego wyboru. Z tego powodu być może powstawały takie strategie pomocy społecznej, w których klienci „opieki” mogą wpływać na podejmowanie decyzji, wybór placówki, czy na przykład na wybór zamawianych pism czy innych towarów.
Podobnie pisze się często, by przełożyć ten obraz na grunt polski, iż grupy te, przez wieloletnie bezrobocie i ciągłe korzystanie z zasiłków dla bezrobotnych czy z opieki społecznej, z czasem tworzą pewną analogiczną „kulturę zależności”. Tworzą mianowicie coś, co nazwano „kulturą bezrobocia” (Zoll), kulturą „życia na zasiłku” (Marody 2002), kulturą „systemowej bezradności” (Giza-Poleszczuk, Marody, Rychard 2000:85) i „wyuczonej bezradności” (Sztompka 2000:58, 106–107; Zinserling 2002). Pisano również, że byli górnicy, byli robotnicy i nade wszystko chłopi tworzą pewne „systemowe residuum” (o polemice na temat używania tego terminu w odniesieniu do chłopów, zob. Szafraniec 2002). Już więc terminologia pokazuje wyraźną ułomność w sposobie funkcjonowania tych grup w rzeczywistości potransformacyjnej. Powstaje obraz izolacji społecznej i zarazem społecznej bierności, cywilizacyjnej nieumiejętności bycia i nieprzystosowania. Wszystkie te terminy tworzą w ten sposób obraz grup społecznych potrzebujących bieżącej pomocy i a k t y w i z a c j i (zob. na przykład dokumenty Europejskiego Funduszu Społecznego, priorytety 1.1, 1.5, a także 1.6) i pozostających poza głównym nurtem rozwoju społecznego – poza pozytywnie czy normatywnie rozumianą transformacją z peerelowskiego socjalizmu do państwa demokratycznego.
Ta perspektywa jest szczególnie dobrze widoczna właśnie w kontekście polskiej transformacji po roku 1989. Nadejście zmiany systemowej, jej gwałtowne uderzenie wielu osobom, wielu grupom społecznym i zawodowym przyniosło doświadczenie bezrobocia, degradacji i gwałtownego zubożenia. Przyniosło też nowe obrazy rzeczywistości – dla wielu zaczęła ona sprawiać wrażenie osuwającej się w chaos, niebezpiecznej i niekontrolowanej (por. Tarkowska 1993:90–91; Szpakowska 2003:18). Zjawisko to zostało później nazwane przez Piotra Sztompkę (2000; zob. też 2004) „traumą wielkiej zmiany”. „Trauma społeczna” to zatem termin ujmujący do pewnego stopnia doświadczenie społeczne, o którym piszę – doświadczenie nadejścia dla wielu grup nieoczekiwanego bezrobocia, biedy i bolesnej degradacji; co więcej, to nadejście ma charakter zewnętrzny, jest nieoczekiwane, „nagłe i szybkie”, pochłania sobą całe życie społeczne (2000:22). Co dzieje się w życiu społecznym w takich warunkach? Piotr Sztompka pokazuje, iż pojawiły się tu pewne szczególne formy reakcji. W obliczu traumy (niezrozumiałej rzeczywistości przemian) powstają pewne typowe strategie zaradcze, opisane pierwotnie przez Roberta Mertona w jego Teorii socjologicznej i strukturze społecznej (1982), poświęconej amerykańskim reakcjom społecznym na doświadczenie kryzysu ekonomicznego (zob. szczególnie 1982:212–246). Po pierwsze są to strategie innowacyjne, które charakteryzują się tym, że ze względu na brak możliwości realizowania swoich celów (celów kulturowych, na przykład w społeczeństwie amerykańskim określonego poziomu zamożności) są one realizowane w nowy, często niezgodny z normami, przestępczy sposób. Po drugie, to strategie konformizmu, pełnego ulegania zmianom, „nie wychylania się”. Po trzecie, są to strategie rytualizacji swojego życia, kompulsywnego powtarzania sprawdzonych sposobów bycia w świecie. Po czwarte zaś to reakcja wycofania się, ucieczki „w inny świat” czy też tworzenia wręcz swoistych „rytuałów wycofania” (Sulima 2003; zob. też 2000a). Wreszcie, po piąte, strategia buntu. W sytuacji polskiej traumy lat dziewięćdziesiątych, pisze Sztompka (2000:86), doszło właśnie do wytworzenia się tego typu strategii zaradczych. Strategie te nabierały tu jednak specyficznego charakteru, to efekty traumy, które, jak pisze Sztompka (2000:20), są przykładem „patologii podmiotowości społecznej”.
Przykładem mogą być tu zachowania, pojawiające się w wielu potransformacyjnych społecznościach, które były niezależnie odnotowywane przez różnych badaczy i które cechuje właśnie charakter rezygnacji (to w pewnym sensie Mertonowskie strategie „wycofania” czy też „rytuały wycofania”, zob. Sulima 2003). Są to mianowicie wszelkie praktyki wewnątrzgrupowych narzekań, zrzędzeń, skarg i deklarowanej rezygnacji; coś, co na przykład w wiejskich środowiskach zostało nazwane „chłopskim zrzędzeniem” (Kędziorek 1996) czy też gdzie indziej językiem społecznego „biadolenia” (Buchowski 1996:60), społecznym „ubolewaniem” (Rakowski 2001; 2006) i „narzekaniem” (Bruczkowska 2004). „Położyli to wszystko, położyli… co teraz będzie, to ja nie chcę wiedzieć”, „to jest koniec, ja już wprzódy nie patrzę, nie ma, no nie ma nic i nie będzie”, „co tu ma być – nic tu nie będzie – ja wam to mówię” – te monotonnie powtarzane na wsi formuły są obecne w prawie każdej etnograficznej rozmowie. Podobnie wypowiadają się bezrobotni w pogórniczej Nowej Rudzie „I gorzej będzie, i gorzej, w dół idzie, nikt tu gadać nie chce… bo i co? Nic, nie ma co gadać…”. Jest to rodzaj wręcz rytualnego zaniżania własnej pozycji, co znakomicie uchwycił Piotr Kędziorek (1996), „My niemoty – mówiono – my głupie. O co nas tu pytać? My tu nic nie wiemy”.
Te wszystkie przykłady, ktoś mógłby powiedzieć, objawiające raczej traumę społeczną, są symptomem wycofania – to zmiany niekorzystne, nieefektywne, świadectwa pewnej „nieumiejętności bycia”. Powstaje w ten sposób perspektywa, w której mamy do czynienia z rodzajem „niedostosowania” czy też, by posłużyć się sformułowaniem Williama Ogburna (1964:86–95; Sztompka 2000:55–56), z rodzajem pewnego „opóźnienia kulturowego” (cultural lag)³. Przykładem takiego opóźnienia jest też sytuacja, w której, choć warunki ekonomiczno-społeczne już się zmieniły, pewne zachowania wciąż pozostały te same; wymienić tu należy choćby wszelkie przejawy socjalnej roszczeniowości czy owe nieustanne lamentacje. Społeczności te przedstawiane są jako pozbawione inicjatywy, jako „bierne podmioty”, poddające się traumie transformacji. Tak naprawdę widać jednak, że w tym ujęciu przywoływany jest przez cały czas pewien świat wartości „głównego nurtu społeczeństwa” (mainstream society), czyli społeczeństwa polskiego czy też szerzej – społeczeństw euroamerykańskich (to właśnie takie wartości, jak czynna partycypacja społeczna, podmiotowość, samoświadoma przedsiębiorczość, nastawienia zadaniowe, zdolność do planowania przyszłości itd.). I dopiero na takim tle, poprzez kontrast, widać ową „niekompetencję kulturową” czy też „opóźnienie kulturowe”, niewłaściwość zrzędzeń i biadoleń, i wszelkich pretensji – są to, co dla wielu wydaje się oczywiste, świadectwa braku konstruktywnych zachowań społecznych (por. Buchowski 2003: 114–119).
Tu jednak ujawnia się coś zupełnie innego. Pewna powtarzalność tych zachowań, ich ciągła obecność pozwala na stwierdzenie, że jest to też pewien sposób społecznego komunikowania i ujmowania doświadczeń, tyle że zupełnie niezrozumiały – stanowi on wszak odwrotność znanego nam keep smiling. Jak zatem potraktować to zjawisko? W perspektywie teorii traumy wielkiej zmiany zrzędzenia niewątpliwie są owej traumy społecznej symptomem, są przykładem kulturowego „opóźnienia”, przykładem bierności i rezygnacji lub też – właśnie owej „wyuczonej bezradności” (czy może nawet – inercyjnie – „bezradności systemowej”). Tu jednak zamierzam dokonać właśnie a n t r o p o l o g i c z n e g o p r z e s u n i ę c i a perspektywy. Wszystkie te narzekania, skargi, wszelkie żale i lamenty mogą zostać wówczas potraktowane wprost przeciwnie – jako świadectwa kulturowego działania; świadectwa tego, że wiele osób w sposób pełen napięcia doświadcza tego, co stało się po roku 1989 – przeżywa to w sposób właściwy dla swojej kultury. Skargi, rezygnacje, lamenty są więc dla mnie rodzajem pełnoprawnej komunikacji, w której mieszczą się wszelkie manifestacje własnego wycofania i własnej degradacji, społeczne spektakle „przegranych” transformacji (zob. Sulima 2003). Są to już pewne wewnątrzkulturowe ramy przeżywania własnej sytuacji. W tym miejscu dochodzi zatem do przekroczenia nieantropologicznej tradycji pozostawania w „naszym” społeczeństwie (zob. też Tarkowscy 1994:264). To przekroczenie, a raczej nieustanna próba przekroczenia – kategorii myślenia mainstream society.
HERMENEUTYKA I ANTROPOLOGIA (KULTURA UBÓSTWA JAKO KULTURA PEŁNOPRAWNA)
Założenia teorii kultury tworzą tu zatem, można by tak to ująć, co najmniej dwie perspektywy: perspektywę kultury jako funkcjonującego wzoru i perspektywę kultury jako pewnego rodzaju zachowania i bycia w świecie. W pierwszym wypadku pojęcia i słowa-klucze zostają zoperacjonalizowane i spożytkowane – to projekt nowoczesnej, funkcjonalnej nauki społecznej. Wówczas tworzy się obraz „kultury narzekania” czy też w ogóle kultury jako modyfikującej i zniekształcającej zachowania czysto ekonomiczne (mówimy: „to są czynniki kulturowe”). Właśnie wtedy narzekania i ich teoretyczne funkcjonalizacje pozostają wewnątrz pewnej oczywistej kosmologii społecznego mainstreamu, w której egzystencjalne uzależnienie, podporządkowanie i bezsilność są zawsze oceniane negatywnie. Wtedy też „niezależność” czy „społeczna podmiotowość” stają się pozytywne i bezwarunkowo pożądane; stają się sposobem postrzegania kultury, który zakłada, że zachowania niezrozumiałe, nieekonomiczne są tylko pewnym „czynnikiem kulturowym” (rodzajem zniekształcenia). Wówczas też powstaje, poprzez ten język, nieustanny nakaz uniezależnienia – zarówno w znaczeniu ekonomicznym, jak i kondycyjnym, wywołując niezgodę na nieprzetłumaczalność i radykalną obcość doświadczenia nędzy i degradacji.
W tym drugim wypadku natomiast – i jest to perspektywa moich badań – wszelkie formy „opóźnienia kulturowego” to teksty i zachowania objawiające zależność. W tym znaczeniu nie są one symptomem traumy czy „reakcją na zmianę”, próbą adaptacji czy dostrojenia. Zaczynają się one zatem raczej właśnie od tego pewnego nieustępliwego, niemodyfikowalnego poziomu kultury, jej „granitowej podstawy”⁴, a ich korelacja z rzeczywistością bieżących wydarzeń, jakkolwiek by ją rozumieć, jest nieraz niejasna, pełna badawczych nieporozumień. Są one osią pewnej zoralizowanej wiedzy czy doświadczenia społecznego, pewnej folk-lore (zob. Hernas 1976; por. Tokarska-Bakir 2000:380–381) – to właśnie na przykład ekspresja pewnej permanentnej (społecznej i egzystencjalnej) zależności, prerefleksyjna struktura bycia, ukształtowana też historycznie; można by bowiem poprowadzić jej genealogię i pokazać ową „kulturę narzekania” jako pewną inercyjną, Braudelowską (1971) strukturę „długiego trwania”, związaną z chłopską pamięcią wielowiekowej i niemal sakralnej zależności czy też, w środowiskach robotniczych, z kulturą zakazującą pozostawania poza grupą, zakazującą obcego życia, „zadzierania nosa” (Hoggart 1976:117). Są to zatem pewne sposoby bycia w świecie zupełnie niezrozumiałe w języku, którego używam⁵. Stąd też w przyjmowanej przeze mnie perspektywie antropologicznej („przesunięciu antropologicznym”) istnieje pewna ich ciągła obecność jako niezrozumiałych wciąż „elementów kulturowych”, które za każdym razem pozostawiają też niewytłumaczalne residuum zachowań. Dlatego spotkanie z byciem w kulturze (byciem kulturalnym) często kończy się rozdrażnieniem, niepowodzeniem i – jak pisała Joanna Tokarska-Bakir w artykule poświęconym specyfice terenowych doświadczeń antropologa (1996:134–135) – podrażnieniem pewnych głębokich przesądów (za Gadamerowską koncepcją przedsądów, ibidem), na przykład przesądów o owej niezależności podmiotów czy też ich przedsiębiorczo-ekonomicznych motywach działania.
W tej perspektywie nie możemy już więc mówić jedynie o jakichś kulturowych uwarunkowaniach predysponujących do zachowań nie wprost ekonomicznych czy wręcz nieekonomicznych (radykalnie obcych), do rezygnacji i narzekania. Praktyka „społecznego biadolenia” nie jest zatem tylko zewnętrznym czynnikiem kulturowym (choć możemy mówić o jakichś kulturowych uwarunkowaniach), ale jest raczej płaszczyzną, w której dochodzi do napotkania ich już jako pewnej radykalnej (bo angażującej całą mainstreamową strukturę świata) odmienności i wciąż – niezrozumiałości. Inaczej mówiąc – aby móc usłyszeć żale i narzekania, zachowując ich niezrozumiałość i pełną obcość (autonomię, pełnoprawną kulturę), należy potraktować je raczej jako pewną folk-lore, pewną wiedzę czy doświadczenie kulturowe (lore), dające o sobie znać. Lamentacje, skargi zamykają bowiem wygłaszającego je w przestrzeni dramatycznych, choć jednocześnie (na przykład w wypadku zrzędzeń) też codziennych i „byle jakich” rozstrzygnięć (duże znaczenie ma tu wytarcie i zużycie słów, ich rytm i powtarzalność, zob. Tokarska-Bakir 2000:13–16). Składają się, jak pisał Roch Sulima (1992a:83), z krzyku i z milczenia: krzyk (wygłos) jest znakiem więzi ze światem, natomiast milczenie na odwrót – swoją siłę ujawnia w „usilnej ciszy”, w rytualnym braku słów w rozmowach, w stwierdzeniach, że „tu nie ma o czym gadać”. „Otwiera się pole do uprawiania antropologii / folklorystyki w kategoriach egzystencjalnych” – napisał kilkanaście lat temu Roch Sulima (1995). W kategoriach egzystencjalnych zbierane przez etnografów wypowiedzi, skargi i zrzędzenia pokazują właśnie ciągły, nieustępliwy i niemodyfikowalny charakter rzeczywistości kultury.
Hermeneutyczny projekt napotkania człowieka zbiedniałego, zdegradowanego społecznie i ekonomicznie będzie zatem w tej pracy próbą zetknięcia się z bliskim w sensie geograficznym (rzeczywistość „naszego” społeczeństwa), jednak absolutnie odmiennym kulturowo i niezrozumiałym do końca, sposobem bycia w świecie (i – tworzenia własnej kultury – „kultury niemocy”). Kultura przegranych transformacji, skargi, ubolewania, nawet rezygnacja i wycofanie, bierność i fatalizm, o których wciąż się pisze i o których pisał Oscar Lewis, to dla mnie zatem pełnoprawne świadectwa kultury, świadectwa nieraz bardzo gwałtownie dające o sobie znać, chociaż włączone w terminologiczną całość kultury mainstreamu pozwalają pewnie niektórym pomyśleć (tak, jak to bywa na przykład w wypadku środowisk przestępczych), że to „nie kultura, lecz brak kultury” (Hernas 1976:475). Doświadczenie badawcze jako doświadczenie hermeneutyczne ma więc tutaj niewiele wspólnego z postępowaniem eksperymentalnym, nie sprawdza i nie weryfikuje założonej uprzednio rzeczywistości, jest raczej, jak pisał Hans-Georg Gadamer (1993:331) „doświadczeniem negatywnym” – „nie jest tak, jak przyjmowaliśmy”. To bowiem taki rodzaj badania, w którym „teksty” czy „fakty” kultury nie podlegają coraz sprawniejszej interpretacji. Wtedy też każde spotkanie jest rodzajem przyjęcia wyzwania, jest antropologiczną próbą zetknięcia się z całkowicie obcą rzeczywistością. Antropologiczna wartość odsłania się w tym, co jest rewersem „kultury”, świadectwem zależności – w takich słowach, jak „bezradność”, „niemoc”, „bierność”, ale też „spryt” czy „cwaniactwo”. Chodzi tu zatem w ogóle o pewną k o n c e p c j ę c z ł o w i e k a, do którego moje badania zostały skierowane.
Jak zatem traktuję inne ujęcia kultury ubóstwa, kultury zależności i w końcu – ludzi zdegradowanych w czasie polskiej transformacji? Ujęcia, w których ich kultura – rozpoznawana jako „kultura zależności” czy „kultura ubóstwa” – oznacza raczej jej brak, jej ubytek a nie obecność? („Is Culture not a Culture?” zastanawiał się Charles Valentine, zob. 1968:113–120). Otóż, co chciałbym podkreślić, nie zamierzam krytykować wartości czy cech kultury mainstreamu. Nie odmawiam bowiem pozytywnego znaczenia cechom przedsiębiorczości i niezależności ani też „postawom obywatelskim” czy nastawieniom na podejmowanie wyzwań – nastawieniom na przyszłość. Sam przecież uczestniczę w tym świecie, to właśnie pewne moje kulturowe shitaka-ga nai (owo japońskie powiedzenie „nic tu się nie da zrobić”, zob. Mathews 2005:32); co więcej uczestniczą w nim też (przede wszystkim) i „marzą” wciąż o nim przecież ludzie ubodzy, zubożali, zdegradowani społecznie i chronicznie korzystający z zasiłków opieki społecznej – świadczą o tym chociażby ich skargi i żale (Dean, Taylor-Gooby 1992:135). Nie uważam więc, że opisy przemian społecznych, ukazujące „nieumiejętność bycia” w nowych warunkach, niezdolność do „korzystnej transformacji”, podleganie społecznej traumie (Sztompka 2000) i fobii (Kocik 2001:97–103, por. 88–90), czy obrazy zmian wyrażane w socjologicznych zmiennych (takich jak stosunek do zmian prorynkowych, struktura wydatków gospodarstw, opinie o „stanie polskiego rolnictwa”, obecność optymizmu, nadziei, ale też wykładniki stylu życia, na przykład dieta, troska o stan uzębienia, nawyk jadania w restauracji) nie ukazują we w ł a ś c i w y s o b i e i znaczący sposób zjawisk towarzyszących polskim przemianom. Opisują je bowiem w sposób właściwy dla ich metody i paradygmatu. Nie chodzi mi też o to, aby w sensie ekonomicznym czy społecznym uznać za właściwą i korzystną praktykę narzekań czy wszelkich dorywczych, nielegalnych i niezabezpieczonych społecznie, nieraz też na pół przestępczych strategii zarobkowania. Piszę przecież o ludziach zubożałych, zdegradowanych, czekających też, z utęsknieniem, na pracę i zarobki – legalne i pełnoprawne.
Jest to natomiast, nie sposób tego nie powiedzieć, pewien antropologiczny wymiar współczucia, chociażby dlatego że antropologia to przecież zawodowe współodczuwanie. Tutaj jednak to współczucie ma zupełnie inne znaczenie niż w potocznym uzusie i pewnie dla wielu jest niezrozumiałe. Współczucie przybiera tutaj bowiem zupełnie inną formę, nie jest, jak pisała Joanna Tokarska-Bakir (1999b), próbą zwyczajowego pocieszenia czy współpragnieniem zmiany na lepsze. Współczucie nie oznacza też, że ten, który zna jakieś przyczyny tej „złej sytuacji”, nosi w głowie funkcjonalną naukę społeczną i jakiś projekt „rozwiązania problemu”. Współczucie jest bowiem samo w sobie rodzajem zaniechania działania (ibidem); ten kto je odczuwa, pozostaje jakby na poziomie świata tych ludzi, którym współczuje, zaledwie ich wizytując. Zachowuje wszelkie żale i lamenty, nie próbując ich pokonać czy zniwelować, nie próbując uczynić rzeczywistości bardziej operatywną, pomijając społeczną przestrzeń zależności. To „antropologiczne przesunięcie”, antropologiczna wizytacja świata człowieka zdegradowanego, pozwala natomiast wreszcie dostrzec, poprzez własne „niedziałanie” i owo szczególnie współczujące myślenie – że nie są to światy „puste”. Pozwala na to, by z całą powagą (z całą uwagą) uznać ten inny, obcy sposób funkcjonowania w świecie, pełen napięć, niepokojów, lęków społecznych, jako istniejący par excellence i opisać wreszcie, tak jak zalecał to Valentine (1968:120), pełnoprawne doświadczenia i sposoby bycia ludzi biednych i zubożałych. Opisać wewnętrzny, kulturowy świat człowieka zdegradowanego.