Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś - ebook
Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś - ebook
To jedna z tych książek, które naprawdę powinien przeczytać każdy. Ta wyjątkowa historia Stanów Zjednoczonych opowiedziana jest z perspektywy jej ofiar: rdzennych Amerykanów, czarnych, robotników, kobiet, imigrantów i biednych.
Howard Zinn ze skrupulatnością i swadą opisał wszystko to, o czym Amerykanie czasem woleliby nie pamiętać, ale o czym zapomnieć nie powinniśmy nigdy. Ludową historię Stanów Zjednoczonych czyta się jak kryminał.
Ponad dwa miliony sprzedanych egzemplarzy! Jedna z ulubionych książek Davida Bowiego i Matta Damona.
Książka została poprzedzona wstępem Artura Domosławskiego.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65369-22-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TIMOTHY G. ASH Jesień wasza, wiosna nasza
TIMOTHY SNYDER Nacjonalizm, marksizm i Europa Środkowa. Biografia Kazimierza Kelles-Krauza (1872–1905)
JAROSŁAW HRYCAK Prorok we własnym kraju. Iwan Franko i jego Ukraina (1856–1886)
ANDRZEJ FRISZKE Adam Ciołkosz. Portret polskiego socjalisty
DANIEL SIDORICK Kapitalizm z puszki. Campbell Soup i pogoń za tanią produkcją w XX wieku
MICHAEL KAZIN Amerykańscy marzyciele. Jak lewica zmieniła Amerykę
BORYS KAGARLICKI Imperium na peryferiach. Rosja i system światowy
IRINA GŁUSZCZENKO Sowiety od kuchni. Mikojan i gastronomia radziecka
MARCI SHORE Nowoczesność jako źródło cierpień
TONY JUDT Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944–1956
ADAM LESZCZYŃSKI Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980
ERIC HOBSBAWM Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840–2011
ERIC HOBSBAWM Wiek rewolucji. 1789–1848
TONY JUDT Brzemię odpowiedzialności. Blum, Camus, Aron, i francuski wiek dwudziesty
LIDIA CIOŁKOSZOWA Publicystyka polska na emigracji. 1940–1960
ANDRZEJ LEDER Prześniona rewolucja
ANDRZEJ MENCWEL Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX
SÖNKE NEITZEL, HARALD WELZER Żołnierze. Protokoły walk, zabijania i umierania
ERIC HOBSBAWM Wiek kapitału. 1848–1875
JAN JÓZEF LIPSKI Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR „Falanga”
ERIC HOBSBAWM Wiek imperium. 1875–1914
HANS GUMBRECHT Po roku 1945. Latencja jako źródło współczesności
HOWARD ZINN Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś
zapowiedzi:
MARCIN NAPIÓRKOWSKI Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014
ANDRZEJ FRISZKE Związek Harcerstwa Polskiego 1956–1963. Społeczna organizacja wychowawcza w systemie politycznym PRL
JAN W. MULLER Contesting DemocracyROZDZIAŁ 2 LINIA KOLORU
Czarnoskóry pisarz amerykański, Jay Saunders Redding, tak opisuje przybycie do Ameryki Północnej pewnego statku w roku 1619:
Sunął na fali przypływu ze zwiniętymi żaglami i flagą opadającą aż do zaokrąglonej rufy. Był to zaiste ze wszech miar dziwny statek – statek przerażający, statek tajemnica. Czy był to statek handlowy, kaperski, wojenny – nikt tego nie wiedział. Z jego nadburcia ziewała czarna paszcza armaty. Powiewała nad nim bandera holenderska, lecz jego załoga składała się z różnych nacji. Zmierzał do angielskiej osady Jamestown, w kolonii zwanej Wirginią. Zawinął do portu i po dokonaniu transakcji szybko odpłynął. Zapewne żaden statek w dziejach nowożytnych nie przewoził bardziej złowieszczego ładunku. Na jego pokładzie było dwudziestu niewolników.
W dziejach świata nie ma drugiego kraju, w którym rasizm tak długo odgrywałby równie ważną rolę jak w Stanach Zjednoczonych. A problem z „linią koloru” (jak to nazwał W.E.B. Du Bois) nadal pozostaje obecny. Pytanie: „Jak to się zaczęło?” jest zatem czymś więcej niż czysto historyczną kwestią, podobnie jak inne, jeszcze aktualniejsze pytanie, które brzmi: „Jak to się może zakończyć?”. Albo, ujmując to inaczej: „Czy możliwe jest, aby biali i czarni żyli razem bez nienawiści?”.
Jeśli historia może pomóc odpowiedzieć na te pytania, to dzieje początków niewolnictwa w Ameryce Północnej, czyli na kontynencie, na którym możemy prześledzić pojawienie się pierwszych białych i pierwszych czarnych, mogą dostarczyć nam przynajmniej kilku ważny sugestii.
Niektórzy historycy uważają, że pierwsi czarni, którzy pojawili się w Wirginii, nie byli niewolnikami, lecz mieli status zbliżony do sprowadzanych z Europy białych kontraktowych pracowników służebnych¹. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że nawet jeśli określano ich mianem servant, czyli „sługa” (stosując kategorię bardziej znaną Anglikom), to postrzegano ich inaczej niż białych pracowników służebnych, inaczej też ich traktowano i faktycznie byli niewolnikami. W każdym razie niewolnictwo szybko stało się powszechne w Nowym Świecie, a relacje między białymi i czarnymi zaczęła określać zależność pan–niewolnik. Wraz z niewolnictwem rozwinęło się u białych szczególne uczucie związane ze stosunkiem do innej rasy – łączące nienawiść, wzgardę, litość i protekcjonalność. Miało ono wpływ na gorsze położenie czarnoskórych mieszkańców Ameryki przez następne trzysta pięćdziesiąt lat. Owo nadawanie danej rasie niższego statusu społecznego i myślenie o niej w negatywnych kategoriach nazywamy rasizmem.
W mniemaniu pierwszych białych osadników wszystkie okoliczności zdawały się skłaniać ku zniewoleniu czarnych. W 1619 roku mieszkańcy Wirginii desperacko potrzebowali siły roboczej, która byłaby zdolna wyprodukować wystarczającą ilość pożywienia niezbędnego im do przeżycia. Byli wśród nich osadnicy, którzy przetrwali zimę przełomu 1609 i 1610 roku, „czas głodu” i masowych zgonów, gdy ludzie, obłąkani z braku żywności, krążyli po lesie w poszukiwaniu orzechów i jagód, a nawet rozkopywali groby i zjadali zwłoki. Tamtą zimę przeżyło zaledwie sześćdziesięciu z pięciuset kolonistów.
W księgach Izby Obywatelskiej Wirginii (Journals of the House of Burgesses of Virginia)² znajduje się dokument z 1619 roku, który opowiada o początkowych dwunastu latach kolonii Jamestown. Pierwsza osada liczyła stu mieszkańców, którzy za posiłek mieli po małej chochli jęczmienia dziennie. Gdy przybywało ludzi, żywności było nawet mniej. Wiele osób mieszkało w jamach wykopanych w ziemi, a zimą na przełomie 1609 i 1610 roku
nękał ich tak nieznośny głód, że jedli wszystko, co z natury budzi największą odrazę: ludzkie ciała i odchody, zarówno Anglików, jak i Indian; niektórzy wykopywali z grobów zwłoki pochowane tam trzy dni wcześniej i pożerali je w całości, inni, zazdroszcząc lepszego stanu ciała każdemu, kogo głód nie zniszczył jeszcze tak bardzo jak ich samych, czyhali na nich, grożąc, że zabiją ich i zjedzą; pewien mężczyzna zabił swoją żonę, gdy spała na jego łonie; pokroił ją na kawałki, zapeklował i zjadł całą, oprócz głowy, którą zachował.
Trzydziestu kolonistów wysłało do Izby Obywatelskiej petycję, w której skarżyli się na sir Thomasa Smitha, pełniącego przez dwanaście lat stanowisko gubernatora Wirginii:
Zapewniamy, że w czasie dwunastoletnich rządów sir Thomasa Smitha kolonia pozostawała w wielkiej nędzy i niedoli z powodu ciężkich i okrutnych praw. W tamtych czasach dzienny przydział żywnościowy na jedną osobę wynosił jedynie osiem uncji mąki i połowę półkwarty grochu . spleśniała, zgniła, pełna pajęczyn i robaków, budziła odrazę ludzi i nie nadawała się dla zwierząt, co zmusiło wielu do ucieczki i szukania pomocy u dzikich wrogów; ludzie ci, gdy schwytano ich ponownie, byli skazywani na śmierć na różne sposoby: przez powieszenie, rozstrzelanie, łamanie kołem. Jednemu z nich za kradzież dwóch lub trzech półkwart owsa przebito szydłem język i przywiązano go łańcuchem do drzewa, aż umarł z głodu.
Mieszkańcy Wirginii potrzebowali siły roboczej, aby uprawiać zboże na własne potrzeby oraz tytoń wysyłany na eksport. Tytoń nauczyli się uprawiać niedawno i w 1617 roku wysłali pierwszy ładunek do Anglii. Stwierdziwszy, że – podobnie jak wszystkie używki potępiane przez nich za dostarczanie przyjemności – przynosi on duże zyski, plantatorzy, wbrew swej górnolotnej religijnej frazeologii, nie zamierzali zrezygnować z uprawiania tak opłacalnego produktu.
Nie udało się im zmusić tubylców, by dla nich pracowali, tak jak ci przymuszeni przez Kolumba, bowiem Indianie mieli nad białymi przewagę liczebną. Koloniści mogli ich wprawdzie zmasakrować dzięki broni palnej, która przewyższała oręż tubylców, musieli jednak liczyć się z ewentualnością krwawego odwetu. Nie potrafili też pojmać i trzymać Indian w niewoli, ponieważ ci byli twardzi, zaradni, krnąbrni, a w okolicznych lasach czuli się jak w domu, czego nie można było powiedzieć o przybyszach z Anglii.
Nie sprowadzono wówczas jeszcze wystarczającej liczby białych pracowników służebnych. Poza tym ludzie ci nie byli niewolnikami i nie musieli pracować dłużej, niż to było uzgodnione w kontrakcie – zawieranym przeważnie na kilka lat – później zaś byli wolni i mogli rozpocząć nowe życie w Nowym Świecie. Jeżeli chodzi o wolnych białych osadników, z których wielu było uzdolnionymi rzemieślnikami, a nawet przedstawicielami angielskiej „klasy próżniaczej”, byli oni tak mało skłonni do pracy na roli, że John Smith we wczesnych latach musiał ogłosić coś na kształt stanu wojennego, zorganizować ich w „hufce pracy” i zmusić do uprawiania pól, aby kolonia mogła przetrwać.
Być może swoista frustracja i gniew z powodu własnej nieudolności skontrastowane z umiejętnością przetrwania Indian sprawiły, że mieszkańcy Wirginii wykazywali szczególny entuzjazm, by zostać panami niewolników. We wspomnianej już książce American Slavery, American Freedom Edmund Morgan próbuje odtworzyć ich sposób myślenia:
Kolonista wiedział, że jego technologia jest lepsza od indiańskiej. Wiedział, że jest cywilizowany, a oni są dzikusami. Lecz jego najwyższa technologia okazała się niewystarczająca, aby wyrwać ziemi wszystkie jej dobra. Indianie, trzymając się osobno, drwili z jego najlepszych metod i cieszyli się płodami ziemi w większej obfitości i przy mniejszym nakładzie pracy niż on. A kiedy jego właśni ludzie zaczęli dezerterować, aby zamieszkać z Indianami, czara się przelała. Zabijał więc Indian, poddawał ich torturom, pustoszył ich wioski, palił ich pola uprawne. Dowodziło to jego przewagi, na przekór niepowodzeniom. W podobny sposób traktował też każdego ze swych ludzi, którzy hołdowali odmiennemu sposobowi życia. Wciąż jednak nie potrafił zebrać wystarczającej ilości zboża.
Rozwiązaniem problemu byli niewolnicy. Import mieszkańców Afryki jako niewolników wydawał się dość naturalny, nawet jeśli przez kilka dziesięcioleci nie uregulowano ani nie zalegalizowano instytucji niewolnictwa. Jeszcze przed 1619 rokiem z Afryki do Ameryki Południowej i na Karaiby, do kolonii portugalskich i hiszpańskich przywieziono miliony czarnych, którzy mieli pracować jako niewolnicy. Pierwszych dziesięciu czarnoskórych Afrykanów Portugalczycy sprowadzili do Lizbony już pięćdziesiąt lat przed Kolumbem, dając tym samym początek regularnemu handlowi niewolnikami. Afrykę od dawno traktowano jako źródło niewolniczej siły roboczej, byłoby więc dziwne, gdyby owych dwudziestu czarnoskórych, których wbrew ich woli sprowadzono do Jamestown i sprzedano jak przedmioty osadnikom, uważano za coś innego niż za niewolników.
Bezradność, jaką odczuwali przywiezieni, ułatwiała ich zniewolenie. Indianie byli na swojej ziemi, biali zaś pozostawali w kręgu własnej europejskiej kultury. Czarnych uprowadzono z ojczyzny, oderwano od ich kultury, postawiono w sytuacji, w której stopniowo odbierane im było wszystko – dziedzictwo języka, stroju, obyczaju, relacji rodzinnych – za wyjątkiem resztek, które oni sami zdołali zachować dzięki swej niezwykłej wytrwałości.
Czy ich cywilizacja była niższa i przez to podatna na zniszczenie? Z pewnością słabsze były jej zdolności militarne; nie dorównywała białym, którzy dysponowali bronią palną i okrętami. Jednak – choć odmienne kultury często traktuje się jako gorsze, zwłaszcza gdy taka postawa jest praktyczna i opłacalna – cywilizacja Czarnej Afryki nie ustępowała europejskiej pod żadnym innym względem. Zresztą, nawet militarna przewaga Europejczyków nie była tak jednoznaczna; o ile przybysze z Północy zdołali utrzymać forty na wybrzeżu afrykańskim, o tyle nie byli już w stanie podbić kontynentu i musieli godzić się z przewagą lokalnych wodzów plemiennych.
Cywilizacja Afryki była na swój sposób równie zaawansowana jak europejska. W pewnych dziedzinach wzbudzała nawet większy podziw, choć i ona nie była wolna od okrucieństwa, hierarchicznych przywilejów i gotowości do poświęcania życia ludzkiego na ołtarzu religii lub dla zysku. Była to cywilizacja stu milionów ludzi, którzy posługiwali się żelaznymi narzędziami i byli świetnymi rolnikami. Miała duże ośrodki miejskie i wybitne osiągnięcia w takich dziedzinach jak tkactwo, ceramika i rzeźba.
Szesnastowieczni podróżnicy europejscy byli pod wrażeniem afrykańskich królestw Timbuktu i Mali, stabilnych i dobrze organizowanych już w czasie, gdy europejskie monarchie dopiero zaczynały przekształcać się w nowoczesne państwa narodowe. W 1563 roku Ramusio, sekretarz weneckich dożów, pisał do włoskich kupców: „Niech wyruszają i handlują z królem Timbuktu i Mali. Na pewno zostaną odpowiednio przyjęci ze statkami i towarami, będą dobrze traktowani i otrzymają łaski, o które poproszą ”.
Powstały około 1602 roku holenderski raport na temat zachodnioafrykańskiego królestwa Beninu stwierdza: „Miasto wydaje się ogromne, gdy się do niego wjeżdża. Prowadzi przez nie wielka niebrukowana ulica, która zdaje się siedem lub osiem razy szersza niż ulica Warmoes w Amsterdamie. Domy w tym mieście stoją w porządku, jeden blisko drugiego, jak domy w Holandii”.
Około 1680 roku pewien podróżnik opisywał mieszkańców wybrzeża Gwinei jako „bardzo uprzejmych i dobrodusznych ludzi, z którymi łatwo się porozumieć; obniżają swe standardy do wymagań Europejczyków i są chętni zwrócić w dwójnasób to, co otrzymali”.
W Afryce panował swoisty feudalizm, oparty, podobnie jak w Europie, na rolnictwie oraz hierarchii panów i wasali. Jednak afrykański system feudalny, w odróżnieniu od europejskiego, nie wyłonił się z niewolniczych społeczeństw Grecji i Rzymu, które zniszczyły dawne struktury plemienne. W Afryce życie plemienne było nadal silne, a jego pozytywne cechy – takie jak duch wspólnoty czy mniejsza surowość praw i kar – wciąż istniały. Ponieważ afrykańscy panowie feudalni nie dysponowali taką bronią jak europejscy, nie mogli też tak łatwo wymuszać posłuszeństwa swych wasali.
W swojej książce The African Slave Trade Basil Davidson zestawia prawa panujące w Kongu na początku XVI wieku z ówczesnymi regulacjami obowiązującymi w Portugalii i Anglii. W krajach Europy, gdzie idea własności prywatnej stawała się coraz powszechniejsza, kradzież karano z wielką brutalnością. W Anglii jeszcze w 1740 roku za kradzież kawałka bawełny nawet dziecku groziła śmierć na szubienicy. Tymczasem w Kongu, gdzie utrzymywało się życie wspólnotowe, idea własności prywatnej była czymś dziwnym, a kradzieże karano grzywną lub różnym stopniem poddaństwa. Kongijski władca, gdy opowiedziano mu o portugalskich kodeksach prawnych, zapytał złośliwie pewnego Portugalczyka: „A jak karze się w Portugalii kogoś, kto stawia stopę na ziemi?”.
W krajach afrykańskich istniało niewolnictwo i fakt ten był czasami wykorzystywany przez Europejczyków do usprawiedliwienia handlu niewolnikami. Jednak, jak pokazuje Davidson, status „niewolników” w Afryce odpowiadał raczej statusowi europejskich chłopów – innymi słowy, większości mieszkańców Europy. Obowiązki, jakie na nich nakładano, były ciężkie, mieli jednak prawa, których niewolnicy sprowadzeni do Ameryki nie posiadali, byli zatem „całkowicie różni od «ludzkiej trzody» dostarczanej statkami niewolniczymi na amerykańskie plantacje”. W zachodnioafrykańskim królestwie Aszanti, jak stwierdził jeden z przybyszów z Europy, „niewolnik może się żenić, posiadać własność, sam być właścicielem niewolnika, składać przysięgi, być kompetentnym świadkiem, a i ostatecznie stać się spadkobiercą swego pana. Niewolnik Aszanti, w dziewięciu przypadkach na dziesięć, mógł poprzez adopcję zostać przyjęty do rodziny pana, a z czasem jego potomkowie poprzez małżeństwa z przybranymi krewnymi mieszali się z nią tak bardzo, że tylko nieliczni znali ich pochodzenie”.
Pewien handlarz niewolników, John Newton (który później został jednym z przywódców ruchu abolicjonistycznego), pisał o mieszkańcach obszarów dzisiejszego Sierra Leone:
Niewolnictwo wśród tych dzikich barbarzyńców – jak ich oceniamy – przyjmuje znacznie łagodniejsze formy niż w naszych koloniach. Z jednej strony nie ma tam bowiem tak rozległych pól uprawnych jak nasze zachodnioindyjskie³ plantacje, nie ma zatem potrzeby nadmiernej, ciągłej pracy, która wyczerpuje naszych niewolników; z drugiej strony nie jest dozwolony żaden przelew ludzkiej krwi – nawet krwi niewolnika.
Trudno pochwalać afrykańskie niewolnictwo. Różniło się ono jednak znacznie od niewolnictwa na amerykańskich plantacjach i w kopalniach, gdzie niewola trwała przez całe życie, była odrażająca moralnie, niszczyła więzi rodzinne i nie dawała żadnej nadziei na przyszłość. Afrykańskiemu niewolnictwu brakowało dwóch elementów, które spowodowały, że w Ameryce przyjęło ono najokrutniejszą formę w dziejach: po pierwsze nie było w nim szaleństwa nieograniczonego zysku, które pochodzi z kapitalistycznego rolnictwa, a po drugie niewolnik nie był w nim redukowany do podludzkiego stanu poprzez użycie nienawiści rasowej z jej bazującym na kolorze skóry, bezlitośnie klarownym podziałem, zgodnie z którym biały oznaczał pana, a czarny niewolnika.
W rzeczywistości to właśnie fakt, że Afrykanie wywodzili się ze stabilnej kultury – opartej na zwyczajach plemiennych i więziach rodzinnych, scementowanej wspólnotowym życiem i tradycyjnym rytuałem – sprawiał, że czuli się oni szczególnie bezradni, gdy ich od niej oderwano. Schwytanych w interiorze (często przez czarnych, którzy sami byli niewolnikami) sprzedawano na wybrzeżu, a następnie mieszano z przedstawicielami innych plemion, często posługujących się odmiennymi językami.
Warunki, w jakich byli łapani i sprzedawani czarnoskórzy Afrykanie, działały na nich druzgocąco, umacniając w nich poczucie bezradności wobec wyższej siły. Ludzie skuci na szyi łańcuchem, pod ciosami batogów i z wymierzoną w nich bronią palną wędrowali na wybrzeże drogą liczącą czasem nawet tysiąc mil. Były to nierzadko marsze śmierci, podczas których dwóch na pięciu jeńców ginęło. Na wybrzeżu zamykano ich w klatkach, a następnie wybierano i sprzedawano. Pod koniec XVII wieku niejaki John Barbot tak opisywał te klatki na Złotym Wybrzeżu:
Gdy niewolnicy docierają do Fidy z interioru, umieszcza się ich w budach lub więzieniu w pobliżu plaży, a kiedy mają ich przejąć Europejczycy, prowadzi się ich na rozległą równinę, gdzie okrętowi medycy badają im drobiazgowo wszystkie członki, aż po najmniejsze organy; mężczyźni i kobiety są zupełnie nadzy. Tych, których uzna się za dobrych i zdrowych, odstawia się na bok i wypala im się rozżarzonym żelazem na piersi symbol jednej z francuskich, angielskich bądź holenderskich kompanii. Napiętnowani niewolnicy wracają do swoich bud, gdzie czekają, niekiedy dziesięć do piętnastu dni, na statek, który ma ich zawieźć dalej.
Po tych procedurach ładowano ich pod pokład statków niewolniczych, gdzie na jedną osobę przypadało niewiele więcej przestrzeni niż w trumnie. Spędzali podróż w ciemnościach, skuci ze sobą łańcuchami, dławiąc się smrodem własnych odchodów i szlamu pokrywającego dno statku. Tak opisuje te warunki jeden z dokumentów z epoki:
Odległość od pokładu wynosiła niekiedy jedynie osiemnaście cali; tak więc te nieszczęsne istoty nie mogły się obrócić nawet na bok, bo wysokość tych pomieszczeń była mniejsza od szerokości ich ramion; byli oni zwykle przykuci do pokładów za szyję i nogi. W takim miejscu poczucie nieszczęścia jest tak przemożne, a duchota tak wielka, że Murzyni dostają szału.
Zdarzyło się, że słysząc wielki zgiełk spod pokładu, gdzie znajdowali się skuci łańcuchami czarni, żeglarze otwarli włazy, a ich oczom ukazał się widok na wpół uduszonych niewolników; wielu z nich było martwych, niektórzy zabili innych, walcząc desperacko o haust powietrza. Niewolnicy często skakali za burtę, woląc utonąć, niż dalej znosić tę udrękę. Jeden z obserwatorów opisywał później, że statek niewolniczy był „tak bardzo pokryty krwią i śluzem, że przypominał rzeźnię”.
W tych warunkach mniej więcej jedna trzecia jeńców umierała podczas podróży przez ocean, lecz ogromne profity (jedna podróż często dawała zysk przewyższający dwukrotnie koszty inwestycji) sprawiały, że handel niewolnikami i tak był opłacalny, a Afrykanów upychano w ładowniach ciasno jak ryby.
W handlu niewolnikami początkowo dominowali Holendrzy, a następnie Anglicy (w 1795 roku Liverpool miał ponad sto statków przewożących niewolników i obsługiwał połowę całego europejskiego handlu niewolnikami). Niektórzy Amerykanie w Nowej Anglii również zwęszyli interes, a w 1637 roku z Marblehead wypłynął pierwszy amerykański statek niewolniczy – Desire. Jego ładownie, zaopatrzone w kajdany i kraty, były podzielone na boksy o wymiarach 2 na 6 stóp .
Przed rokiem 1800 do Ameryki przewieziono dziesięć do piętnastu milionów czarnych, co stanowi przypuszczalnie jedną trzecią wszystkich schwytanych w Afryce niewolników. Szacuje się z grubsza, że w epoce zwanej początkami nowożytnej cywilizacji zachodniej kontynent ten stracił pięćdziesiąt milionów ludzi – zmarłych lub wywiezionych w niewolę. Winni temu byli handlarze niewolników i właściciele plantacji w Europie Zachodniej i Ameryce, regionach uznawanych za najbardziej rozwinięte w świecie.
W roku 1610 niejaki ojciec Sandoval, amerykański ksiądz katolicki, odpisując na list brata Luisa Brandaona, urzędnika kościelnego z Europy, zapytał go, czy chwytanie, transport i zniewalanie czarnoskórych Afrykanów jest legalne z punktu widzenia doktryny kościelnej. W liście z 12 marca 1610 roku brat Brandaon udzielił mu następującej odpowiedzi:
Wasza Wielebność pisze mi, że chciałby wiedzieć, czy czarni, których wysyła się w Wasze strony, zostali schwytani legalnie. Odpowiadam na to, że moim zdaniem Wasza Wielebność nie powinien mieć skrupułów w tej kwestii, zagadnieniem tym bowiem zajmowała się Rada Sumienia w Lizbonie, a wszyscy jej członkowie są uczonymi i uczciwymi ludźmi. Ani biskupi, którzy byli w Sao Thome na Wyspach Zielonego Przylądka, a tu w Loando – sami uczeni i cnotliwi ludzie – nie znaleźli w tym procederze żadnych uchybień. Jesteśmy tu od czterdziestu lat i było między nami wielu bardzo uczonych ojców , którzy nigdy nie uznali handlu niewolnikami za nielegalny. Dlatego zarówno my, jak i ojcowie w Brazylii bez żadnych skrupułów kupujemy tych niewolników, aby nam służyli.
Biorąc pod uwagę to wszystko – desperacką potrzebę siły roboczej wśród osadników w Jamestown, niemożność zniewolenia Indian i trudności z wykorzystaniem białych, dostępność afrykańskich jeńców, oferowanych w coraz większych liczbach przez nastawionych na zysk handlarzy, łatwość ich kontrolowania (piekło, przez jakie przeszli, o ile ich nie zabiło, musiało doprowadzić do stanu psychicznej i fizycznej bezradności) – czy można się dziwić, że mieszkańców Afryki czekał los niewolników? I nawet jeśli niektórych czarnych zaliczano do kategorii sług, to czy mogli być oni w tych warunkach traktowani tak samo jak biali pracownicy służebni? Zeznanie pochodzące z rejestrów sądowych kolonialnej Wirginii pokazuje, że w 1630 roku biały mężczyzna nazwiskiem Hugh Davis został skazany „na bolesną chłostę za niemoralny czyn , bowiem zbrukał swe ciało, obcując z Murzynką”. Dziesięć lat później sześciu pracowników służebnych oraz „czarny niewolnik pana Reynoldsa” podjęło próbę ucieczki. Biali otrzymali łagodne wyroki, zaś „czarny Emanuel otrzymał trzydzieści batów, na policzku wypalono mu literę R i musiał pracować w kajdanach przez rok lub dłużej, jeśli jego pan uzna to za stosowne”.
Chociaż w tych pierwszych latach niewolnictwo nie było jeszcze uregulowane ani zalegalizowane, czarni występowali w wykazach służby osobno. Prawo uchwalone w 1639 roku stanowiło, że „wszyscy z wyjątkiem czarnych” mają otrzymać broń i amunicję – prawdopodobnie do walki z Indianami. Gdy w 1640 roku trzech pracowników służebnych próbowało ucieczki, karą dla dwóch białych było przedłużenie ich służby, natomiast, jak czytamy w orzeczeniu sądu, „trzeci z nich, czarny nazwiskiem John Punch, będzie służyć swemu panu lub osobie przez niego wyznaczonej przez całe swe życie”. W tym samym 1640 roku odnotowano przypadek czarnoskórej służącej, której dziecko spłodził biały mężczyzna, niejaki Robert Sweat. Sąd orzekł, że należy ją „wychłostać pod pręgierzem, zaś Sweat powinien nazajutrz przed południem pokajać się publicznie za swój występek w kościele miejskim James ”.
Czy to nierówne traktowanie, czyli rozwijające się połączenie pogardy i prześladowań, uczucia i działania, które nazywamy rasizmem, wynikało z „naturalnej” antypatii białych wobec czarnych? To istotne pytanie i to nie tylko w kontekście prawdy historycznej, lecz również dlatego, że każde podkreślanie „naturalności” rasizmu zmniejsza odpowiedzialność systemu społecznego. Jeśli zaś nie da się wykazać, że rasizm jest naturalny, oznacza to, że stanowi on wynik określonych warunków, co obliguje nas do ich wyeliminowania.
Nie mamy możliwości przetestowania zachowania białych i czarnych wobec siebie w sprzyjających warunkach – bez historii podporządkowania, bez pieniędzy zachęcających do wyzysku i zniewolenia, bez desperackiej woli przetrwania kolonistów, wymagającej pracy przymusowej. Okoliczności, w jakich znajdowali się czarni i biali w siedemnastowiecznej Ameryce, nie przyczyniały się do pojednania, wzmacniały za to zdecydowanie antagonizm i złe traktowanie. W takich warunkach nawet najmniejszy przejaw humanitaryzmu w stosunkach między rasami można uznać za dowód istnienia fundamentalnie ludzkiego dążenia do wspólnoty.
Czasami spotyka się stwierdzenia, że czarny kolor budził odrazę, zanim jeszcze doszło do trwałego napiętnowania Afrykanów jako niższej rasy. W Anglii nawet przed rokiem 1600, gdy zaczynał się handel niewolnikami na dużą skalę, słowo black według Oxford English Dictionary oznaczało: „Dogłębnie zbrukany, splamiony, plugawy, brudny, brzydki. Mający złe lub śmiertelne zamiary, złośliwy; odnoszący się do śmierci lub związany ze śmiercią, śmiertelny; zgubny, fatalny, złowieszczy; obrzydliwy, niegodziwy, okropny, nikczemny; haniebny, naganny, karygodny itp.”. W poezji elżbietańskiej biały kolor często łączył się natomiast z pięknem.
Możliwe, że w przypadku braku jakiegokolwiek innego nadrzędnego czynnika ciemność i mrok – kojarzone z nocą i z nieznanym – mogły przyjąć takie znaczenie. Jednak sama obecność drugiego człowieka jest istotnym faktem, a charakter tej obecności ma kluczowe znaczenie, gdy próbujemy dociec, czy początkowe uprzedzenia związane z kolorem skóry muszą nieuchronnie prowadzić do brutalności i nienawiści.
Wbrew wspomnianym uprzedzeniom dotyczącym ciemności i pomimo szczególnego zniewolenia czarnych w Ameryce w XVII wieku, istnieją dowody na to, że tam, gdzie biali i czarni napotykali wspólne problemy, wykonywali razem pracę, konfrontowali się ze wspólnym wrogiem, czyli swym panem – zachowywali się wobec siebie jak równi. Jak to ujął jeden z badaczy niewolnictwa, Kenneth Stampp, w XVII wieku czarni i biali pracownicy służebni „byli w dużej mierze obojętni wobec widocznych różnic fizycznych”.
Czarni i biali razem pracowali i bratali się. Sam fakt, że niebawem wprowadzono prawa zabraniające takich relacji, dowodzi, że tendencja ta była silna. W 1661 roku w Wirginii uchwalono prawo, zgodnie z którym „w przypadku, gdy angielski pracownik służebny ucieknie w towarzystwie czarnych”, będzie musiał przez kilka dodatkowych lat pełnić służbę u pana owych zbiegów. Od 1691 roku w Wirginii skazywano na wygnanie każdego „wolnego białego mężczyznę lub wolną białą kobietę, którzy zawierali związki małżeńskie z czarnymi, mulatami lub Indianami płci obojga, zarówno wolnymi, jak i niewolnymi”.
Istnieje ogromna różnica pomiędzy poczuciem obcości rasowej, nawet lękiem przed obcą rasą, a masowym zniewoleniem milionów czarnych, które miało miejsce w obu Amerykach. Przejścia od jednego do drugiego nie da się wyjaśnić w prosty sposób „naturalnymi” skłonnościami. Nietrudno pojąć natomiast, że jest to wynik uwarunkowań historycznych.
Niewolnictwo umacniało się wraz z rozwojem systemu plantacji. Łatwo zidentyfikować przyczynę tego stanu rzeczy; nie była to bynajmniej „naturalna” odraza wobec przedstawicieli innej rasy; liczba białych przybyszów, zarówno osób wolnych, jak i kontraktowych pracowników służebnych mających pełnić cztero- lub ośmioletnią służbę, była niewystarczająca, aby zaspokoić zapotrzebowanie plantacji na siłę roboczą. W roku 1700 w Wirginii pracowało sześć tysięcy niewolników, co stanowiło jedną dwunastą populacji, zaś w roku 1763 ich liczba wzrosła już do stu siedemdziesięciu tysięcy. Była to mniej więcej połowa mieszkańców kolonii.
Zniewolenie czarnych przychodziło łatwiej niż w przypadku białych lub Indian, wciąż jednak nie było to proste zadanie. Sprowadzani z Afryki mężczyźni i kobiety od początku stawiali opór. Ostatecznie udało się go zdławić i w połowie XIX wieku liczba niewolników w południowych stanach miała sięgnąć trzech milionów. Mimo to nawet w najtrudniejszych warunkach, ryzykując okaleczenia i śmierć, przez całe dwieście lat panowania niewolnictwa w Ameryce Północnej czarni nieustannie się buntowali. Zorganizowane powstania wybuchały jednak stosunkowo rzadko. Niewolnicy częściej okazywali swoją niezgodę na istniejący stan rzeczy, podejmując próby ucieczki. Jeszcze częściej stosowano sabotaż, powolną pracę i inne subtelne formy oporu, które miały potwierdzać – choćby tylko sobie samemu oraz swym braciom i siostrom – pragnienie zachowania ludzkiej godności.
Opór wobec zniewolenia zaczynał się jeszcze w Afryce. Pewien handlarz niewolnikami donosił, że „czarni są tak uparci i nieskorzy do opuszczenia swego kraju, że na morzu często wyskakują z łódek i statków i pozostają pod wodą tak długo, aż utoną”.
Gdy w 1503 roku na Haiti przywieziono pierwszych afrykańskich niewolników, hiszpański gubernator wyspy uskarżał się przed hiszpańskim sądem, że czarnoskórzy zbiegowie uczą nieposłuszeństwa Indian. W latach 20. i 30. XVI wieku na Haiti i Puerto Rico, w Santa Marta, a także na terytorium obecnej Panamy miały miejsce niewolnicze rebelie. Wkrótce po ich stłumieniu Hiszpanie utworzyli specjalne siły policyjne do ścigania zbiegłych niewolników.
Kodeks niewolniczy Wirginii z 1669 roku wspominał o „uporze wielu z nich”, zaś w 1680 roku Zgromadzenie Wirginii (Virginia Assembly) zwracało uwagę na spotkania niewolników odbywające się „pod pretekstem uczt i głośnych biesiad”, uznając, że mogą one mieć „niebezpieczne konsekwencje”. W 1687 roku w kolonii Northern Neck odkryto spisek zorganizowany przez niewolników, którzy planowali zabić wszystkich białych w okolicy i uciec podczas mszy żałobnej.
Badający opór niewolników w osiemnastowiecznej Wirginii Gerald Mullin w swej pracy Flight and Rebellion pisze:
Dostępne źródła na temat niewolnictwa w osiemnastowiecznej Wirginii – dokumenty z plantacji i hrabstw, zamieszczane w prasie listy gończe za uciekinierami – opisują głównie zbuntowanych niewolników. Określano ich jako leni i złodziei; symulowali choroby, niszczyli uprawy, sklepy, narzędzia, a czasem atakowali i zabijali nadzorców. Organizowali czarny rynek kradzionych dóbr. Uciekinierów dzielono na kilka kategorii: byli wśród nich „lenie” (którzy zwykle wracali dobrowolnie), „banici” i faktyczni zbiegowie , czyli odwiedzający krewnych, którzy wyruszali do miasta, aby uchodzić tam za wolnych, lub którzy starali się na dobre uciec od niewolnictwa – czy to opuszczając kolonię na pokładzie statku, czy to łącząc siły we wspólnotowych staraniach na rzecz utworzenia wiosek lub kryjówek na pograniczu. Uciekinierzy drugiego rodzaju szli na całość, stając się mordercami, podpalaczami i powstańcami.
Niewolnicy sprowadzeni niedawno z Afryki, zachowując wspólnotowe dziedzictwo swego społeczeństwa, uciekali grupami i zakładali wioski zbiegów w dziczy, na pograniczu cywilizacji. Z kolei niewolnicy urodzeni w Ameryce byli bardziej skłonni uciekać sami i – korzystając z umiejętności, które nabyli na plantacjach – starali się uchodzić za wolnych ludzi.
Zachowany w angielskich dokumentach kolonialnych raport zastępcy gubernatora Wirginii do brytyjskiego ministerstwa handlu (Board of Trade) z roku 1729 stwierdza, że „pewna liczba czarnych, około piętnastu , zaplanowała, że uciekną od swego pana i osiądą w kryjówkach w pobliskich górach. Udało im się zdobyć kilka sztuk broni oraz amunicji, wzięli też ze sobą nieco prowiantu, odzież, pościel i narzędzia do pracy. Choć na szczęście udało się w porę udaremnić ich zamiary, powinno to jednak skłonić nas do jakichś praktycznych działań zapobiegawczych ”.
Niewolnictwo było niezwykle opłacalne dla części właścicieli. James Madison powiedział pewnemu Brytyjczykowi, który odwiedził go wkrótce po rewolucji amerykańskiej⁴, że rocznie może zarobić na każdym czarnym 257 dolarów, wydając na jego utrzymanie zaledwie 12–13 dolarów. Inny punkt widzenia prezentował właściciel niewolników Landon Carter, który mniej więcej pół wieku wcześniej twierdził, że jego niewolnicy tak lekceważą swą pracę i są tak niechętni do współpracy („albo nie potrafią, albo nie chcą pracować”), że zaczyna się zastanawiać, czy warto ich w ogóle trzymać.
Niektórzy historycy, wskazując na niewielką liczbę zorganizowanych buntów oraz na zdolność Południa do utrzymania niewolnictwa przez dwieście lat, lansują tezę, że ludność niewolnicza była uległa ze swej natury; po zniszczeniu ich afrykańskiego dziedzictwa niewolnicy stali się, jak to ujął Stanley Elkins, „społecznością sambos⁵, bezradnych sług”. Inny historyk, Ulrich Phillips, mówił z kolei o „uległości z przyczyn rasowych”. Jeśli jednak spojrzymy całościowo na zachowanie niewolników, na opór, jaki stawiali w codziennym życiu – począwszy od cichej odmowy współpracy, a na ucieczkach skończywszy – obraz sytuacji rysuje się inaczej.
W 1710 roku gubernator Alexander Spotswood, przemawiając w Zgromadzeniu Wirginii, wygłosił następujące ostrzeżenie:
wolność nosi czapkę⁶, która pozwala bez użycia słów zwołać wszystkich pragnących zrzucić kajdany niewolnictwa. Takie powstanie z pewnością miałoby straszliwe konsekwencje. Myślę więc, że nie możemy zwlekać z działaniami, które mogłyby temu zapobiec, zarówno zapewniając nam lepsze pozycje obronne, jak i ustanawiając prawo uniemożliwiające porozumienie się czarnych.
Jeśli wziąć pod uwagę surowość kar dla zbiegów, liczne ucieczki były oznaką silnej buntowniczości. W obowiązującym w Wirginii przez cały XVII wiek kodeksie niewolniczym czytamy:
Ponieważ niewolnicy często uciekają i ukrywają się na bagnach, w lasach i innych odludnych miejscach, zabijają świnie i czynią wiele innych szkód mieszkańcom , jeśli niewolnik nie powróci niezwłocznie, każdy może go zabić przy użyciu dowolnych sposobów i środków, jakie uzna za odpowiednie. Jeśli niewolnik zostanie schwytany , należy doprowadzić go do sądu okręgowego w celu wymierzenia mu sprawiedliwości, czy to przez poćwiartowanie, czy w jakikolwiek inny sposób , jaki sąd uzna za stosowny, aby ukarać takiego niewykazującego oznak poprawy niewolnika i odstraszyć innych od podobnych czynów.
Mullin odnalazł ogłoszenia prasowe z lat 1736–1801 dotyczące ucieczek tysiąca stu trzydziestu ośmiu mężczyzn i stu czterdziestu jeden kobiet. Jednym z uporczywie powtarzających się powodów ucieczek było dążenie zbiegów do odnalezienia członków swych rodzin. Widać więc, że choć system niewolniczy usiłował doprowadzić do zniszczenia więzi rodzinnych, zabraniając małżeństw i rozdzielając rodziny, ludzie ci gotowi byli ryzykować śmiercią i kalectwem, aby tylko być razem.
W prowincji Maryland, gdzie w 1750 roku niewolnicy stanowili jedną trzecią ludności, niewolnictwo zostało zalegalizowane w latach 60. XVII wieku, gdy zatwierdzono przepisy regulujące postępowanie wobec zbuntowanych niewolników. Zdarzały się przypadki, że niewolnice zabijały swych panów, czasem ich trując, a czasem na przykład podpalając suszarnie tytoniu albo domy. Wachlarz kar był szeroki, począwszy od chłosty i napiętnowania, a na pozbawieniu życia skończywszy, lecz problem pozostawał nierozwiązany. W 1742 roku za zamordowanie pana skazano na śmierć siedmiu niewolników.
Wydaje się, że strach przed buntem niewolników był stałym elementem życia na plantacji. William Byrd, zamożny posiadacz niewolników z Wirginii, pisał w 1736 roku:
Mamy już co najmniej dziesięć tysięcy tych potomków Chama, zdolnych do noszenia broni, a ich liczba rośnie z dnia na dzień, zarówno poprzez narodziny nowych, jak i za sprawą importu. A gdyby znalazł się jakiś desperat, który wznieciłby niewolniczą wojnę, mógłby z niej wynieść większą korzyść niż Katylina⁷ , a nasze wielkie rzeki spłynęłyby krwią.
W amerykańskich koloniach funkcjonował potężny i złożony mechanizm kontroli, opracowany przez posiadaczy niewolników w celu utrzymania zasobów siły roboczej i utrwalenia własnego sposobu życia. Ten zarazem subtelny i surowy system wykorzystywał wszelkie środki stosowane w rozmaitych porządkach społecznych w celu utrzymania władzy i bogactwa. Jak to ujął Kenneth Stampp:
Mądry właściciel niewolników nie traktował poważnie twierdzenia, że czarnoskórzy mają naturalne predyspozycje do bycia niewolnikami. Dysponował głębszą wiedzą. Był świadomy, że niedawno sprowadzonych z Afryki niewolników trzeba złamać, aby stali się ulegli; że każde kolejne pokolenie trzeba starannie wytresować. Nie było to łatwe zadanie, bowiem niewolnik rzadko kiedy poddawał się dobrowolnie. Co więcej, rzadko kiedy poddawał się w pełni. W większości przypadków kontrola była niezbędna zawsze, dopóki starość nie czyniła go niedołężnym.
System opierał się na wywieraniu presji psychologicznej i fizycznej. Niewolników uczono dyscypliny, nieustannie wpajano im poczucie niższości, przekonanie, że muszą „znać swoje miejsce”, postrzeganie swojego koloru skóry jako znaku podporządkowania, podziw wobec władzy pana, utożsamianie własnych interesów z interesami właściciela, konieczność rezygnacji z własnych potrzeb. Osiągnięciu tych celów służyła dyscyplina ciężkiej pracy i niszczenie więzi rodzinnych; istotną rolę odgrywało też „usypiające” działanie, wywoływanie rozłamów wśród niewolników (poprzez podział na tych, którzy wykonywali prace polowe, i tych bardziej uprzywilejowanych, pełniących służbę w domu), wreszcie – przepisy prawne i ich bezwzględne egzekwowanie za pomocą takich środków jak chłosta, piętnowanie, okaleczanie i kara śmierci. Kodeks niewolniczy Wirginii z 1705 roku przewidywał ćwiartowanie. W prowincji Maryland w 1723 roku uchwalono prawo, na mocy którego czarnemu, który podniósł rękę na białego, obcinano uszy, zaś za niektóre poważniejsze przestępstwa groziło powieszenie, ćwiartowanie i wystawienie zwłok na widok publiczny.
Bunty jednak wciąż się zdarzały. Choć były stosunkowo nieliczne, wybuchały wystarczająco często, aby budzić nieustanny lęk wśród białych plantatorów. Pierwsza rebelia na dużą skalę w angielskich koloniach w Ameryce Północnej miała miejsce w 1712 roku w Nowym Jorku, gdzie niewolnicy stanowili około jednej dziesiątej ludności. Był to najwyższy odsetek w północnych koloniach, gdzie warunki gospodarcze zazwyczaj nie wymagały dużej liczby niewolników do prac polowych. Około dwudziestu pięciu czarnych i dwóch Indian podpaliło tam budynek, a następnie zabiło dziewięciu białych, którzy przybyli na miejsce. Zostali schwytani przez żołnierzy i postawieni przed sądem. Dwudziestu jeden z nich stracono. W wysłanym do Anglii raporcie gubernator prowincji Nowy Jork donosił: „Część z nich spalono, innych powieszono, jeden został skazany na łamanie kołem, a inny żywcem powieszony na łańcuchach w mieście ”. Jeden z uczestników buntu był przez osiem do dziesięciu godzin opiekany na wolnym ogniu – wszystko to miało dać nauczkę innym niewolnikom.
W pochodzącym z 1720 roku liście wysłanym z Karoliny Południowej do Londynu czytamy:
Chciałbym ci przekazać, że niedawno zdarzył się tu bardzo nikczemny i barbarzyński spisek uknuty przez czarnych, którzy powstali z zamiarem zgładzenia wszystkich białych w tym kraju, a następnie przejęcia całego Charles Town, lecz dzięki Bogu zmowa ta została ujawniona. Wielu z nich uwięziono, kilku spalono na stosie, innych powieszono, a jeszcze innych wygnano.
W tym czasie w Bostonie i New Haven często wybuchały pożary, które, jak podejrzewano, były dziełem niewolników. W rezultacie w Bostonie stracono jednego czarnego, a rada miejska zarządziła, że wszyscy niewolnicy, którzy samowolnie zbierają się w grupy, choćby dwuosobowe, będą karani chłostą.
W 1739 roku w Stono, w Karolinie Południowej, zbuntowało się około dwudziestu niewolników. Zabili dwóch strażników zbrojowni, zabrali broń oraz proch strzelniczy i skierowali się na południe, mordując napotkanych po drodze białych i podpalając budynki. Niebawem dołączyli do nich inni zbiegowie, a cała grupa, licząca według zachowanego opisu około osiemdziesięciu niewolników, „maszerowała, wykrzykując: «Wolność!», powiewając flagami i bijąc w dwa bębny”. Zbiegów wytropił oddział miejscowej milicji. Wywiązała się potyczka, w której zginęło około pięćdziesięciu niewolników i dwudziestu pięciu białych. W ten sposób rebelia została stłumiona.
Herbert Aptheker przedstawił w swojej książce American Negro Slave Revolts szczegółową analizę problematyki oporu niewolników w Ameryce Północnej, wyliczając około dwustu pięćdziesięciu przypadków, w których grupy złożone z co najmniej dziesięciu niewolników organizowały bunty lub spiski.
Niekiedy w ruch oporu niewolników angażowali się również biali. Już w 1663 roku kontraktowi biali pracownicy służebni i czarni niewolnicy w hrabstwie Gloucester w Wirginii zorganizowali razem spisek, aby odzyskać wolność. Wskutek donosu został on udaremniony, a jego uczestników stracono. Mullin podaje, że ogłoszenia dotyczące zbiegłych niewolników zamieszczane w prasie w Wirginii często ostrzegały przed „nikczemnymi” białymi, którzy ukrywali uciekinierów. Czasami niewolnicy i wolni uciekali razem lub wspólnie popełniali przestępstwa. Zdarzały się też ucieczki czarnych niewolników z białymi kobietami. Biali kapitanowie statków i przewoźnicy niejednokrotnie przyjmowali zbiegłych niewolników do swych załóg.
W Nowym Jorku w 1741 roku mieszkało dziesięć tysięcy białych oraz dwa tysiące czarnych niewolników. Tego roku zima była wyjątkowo ciężka i wszyscy ubodzy – zarówno niewolnicy, jak i ludzie wolni – bardzo ucierpieli z tego powodu. Kiedy zaczęły wybuchać tajemnicze pożary, o wspólny spisek oskarżono czarnych i białą biedotę. Rozhisteryzowani mieszkańcy występowali przeciwko nim. Po śledztwie pełnym sensacyjnych oskarżeń, opartych na donosach konfidentów i wymuszonych zeznaniach, powieszono osiemnastu niewolników, a trzynastu spalono żywcem na stosie. Stracono również dwóch białych mężczyzn i dwie białe kobiety.
W nowych koloniach amerykańskich tylko jednej rzeczy obawiano się bardziej niż rebelii niewolników: tego, że niezadowoleni ze swego położenia biali dołączą do czarnych, aby wspólnie obalić istniejący porządek. Możliwość takich wspólnych działań istniała zwłaszcza w pierwszych latach niewolnictwa, gdy białych kontraktowych pracowników służebnych traktowano równie źle jak czarnych niewolników, a rasizm nie był jeszcze zakorzeniony w powszechnej świadomości. Jak to ujmuje Edmund Morgan:
Istnieją przesłanki, by sądzić, że obie pogardzane grupy początkowo rozumiały, że ich los jest jednakowy. Przykładowo: biali kontraktowi pracownicy służebni i czarni niewolnicy bardzo często razem uciekali, razem kradli świnie i razem pili. Również kontakty seksualne między tymi grupami nie były niczym niezwykłym. Podczas rebelii Bacona⁸ jedna z ostatnich kapitulujących grup powstańców składała się z osiemdziesięciu czarnych i dwudziestu angielskich pracowników służebnych.
Jak stwierdza Morgan, właściciele „przynajmniej początkowo, postrzegali niewolników w taki sam sposób jak pracowników służebnych , tj. jako ludzi niezaradnych, nieodpowiedzialnych, niewiernych, niewdzięcznych, nieuczciwych ”. Gdyby zaś „rozczarowani wolni ludzie sprzymierzyli się ze zrozpaczonymi niewolnikami, konsekwencje tego aliansu mogłyby być znacznie gorsze od skutków rebelii Bacona”.
Wobec tej groźby podjęto oczywiście stosowne kroki. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Zgromadzenie Wirginii zatwierdziło przepisy regulujące postępowanie wobec niewolników, obejmujące sposoby wymuszania dyscypliny i kary,
klasa rządząca Wirginii, ogłosiwszy, że wszyscy biali są lepsi od czarnych, zaoferowała białym mieszkańcom kolonii znajdującym się niżej w hierarchii społecznej pewne przywileje, których wcześniej im odmawiała. W 1705 roku uchwalono prawo nakazujące panom, by zapewnili swym białym pracownikom służebnym, których czas służby już minął, 10 buszli zboża, 30 szylingów zapłaty oraz pistolet (kobietom przysługiwało 15 buszli zboża i 40 szylingów zapłaty). Ponadto pracownicy służebni po zakończeniu służby mieli otrzymywać 50 akrów ziemi.
Morgan podsumowuje: „Kiedy drobny plantator odczuwał mniejszy wyzysk dzięki obniżeniu podatków i zaczynał nieco lepiej prosperować, stawał się mniej buntowniczy, mniej niebezpieczny, bardziej szacowny. Mógł zacząć postrzegać swego wielkiego sąsiada już nie jako wyzyskiwacza, lecz jako potężnego obrońcę ich wspólnych interesów”.
Widzimy tu złożoną sieć przyczyn historycznych odpowiedzialnych za zniewolenie czarnych w Ameryce: desperację głodujących osadników, szczególny rodzaj bezradności osób uprowadzonych z Afryki, ogromną żądzę zysku plantatorów i handlarzy niewolników, pragnienie białej biedoty, by osiągnąć wyższy status społeczny, rozbudowaną machinę mającą ukrócić ucieczki i bunty, prawne i społeczne karanie przypadków współpracy czarnych i białych.
Warto jednak uświadomić sobie, że elementy tej sieci mają właśnie charakter historyczny, a nie „naturalny”. Nie znaczy to, że łatwo się z nich wyplątać czy je unicestwić. Znaczy to jedynie, że możliwe jest zaistnienie czegoś innego w warunkach historycznych, które nie zostały jeszcze urzeczywistnione. Jednym z tych warunków jest eliminacja klasowego wyzysku, który sprawia, że biała biedota rozpaczliwie pragnie drobnych darów poprawiających jej status, co uniemożliwia osiągnięcie jedności czarnych i białych, niezbędnej do wspólnego buntu i przebudowy stosunków społecznych.
Około roku 1700 Izba Obywatelskiej Wirginii oznajmiła:
Chrześcijańscy pracownicy służebni w tym kraju w przeważającej części składają się z gorszego rodzaju Europejczyków. A fakt, że bardzo wielu ze sprowadzonych Irlandczyków i przedstawicieli innych nacji uczestniczyło w niedawnych wojnach jako żołnierze, w naszych obecnych warunkach niemal uniemożliwia nam rządzenie nimi, gdyby zaś zostali oni uzbrojeni i mieli okazję zebrać się razem, możemy mieć uzasadnione obawy, że byliby gotowi wystąpić przeciwko nam.
Był to przejaw świadomości klasowej, a dokładniej klasowego strachu. Biorąc pod uwagę to, co działo się w początkach osadnictwa w Wirginii i w innych koloniach, strach ten był uzasadniony.