Ludzie na mydło. Mit, w który uwierzyliśmy - ebook
Ludzie na mydło. Mit, w który uwierzyliśmy - ebook
Czy naziści przerabiali ludzi na mydło?
10 maja 1945 roku. Zofia Nałkowska jedzie przez zniszczoną Warszawę. Trzyma w dłoniach depeszę agencji prasowej, w której korespondent donosi o odkryciu w Gdańsku fabryki mydła z ludzkiego tłuszczu. Wraz z innymi członkami komisji, która ma zbadać niemieckie zbrodnie, zmierza na lotnisko i wsiada do samolotu. Leci na Pomorze, by wyjaśnić, co tak naprawdę się wydarzyło.
Pisarka jest wstrząśnięta tym, co zastaje w instytucie anatomicznym profesora Rudolfa Spannera. Po powrocie do stolicy pisze Medaliony. Zbiór opowiadań porusza serca milionów Polaków. Po jego lekturze wszyscy już dobrze wiedzą, że Niemcy podczas wojny przerabiali ludzi na mydło.
O czym nie napisała Zofia Nałkowska? Czym zajmowali się niemieccy anatomowie w Gdańsku, Poznaniu i we Wrocławiu? Czy mają krew niewinnych ofiar na rękach?
***
Śledztwo prowadzi Tomasz Bonek, reporter specjalizujący się w rozwiązywaniu zagadek z czasów II wojny światowej. Dokumentalista wyjaśnia, jak doszło do powstania pierwszego polskiego fake newsa, i odkrywa ciemne strony faszystowskiej medycyny.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8925-3 |
Rozmiar pliku: | 9,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rembrandt Harmenszoon van Rijn, _Lekcja anatomii doktora Tulpa_
Profesor Rudolf Spanner podczas zajęć mówi do studentów z emfazą, starannie dobiera słowa. Chce, aby w prosektorium panowała podniosła atmosfera, niczym na koncercie muzyki klasycznej albo podczas ważnego odczytu. Wyczuwa magię w tym, co robi, a tnie ludzkie ciała od wielu lat. Jest w tym jakaś niezwykła moc, trudna do opisania nawet przez niego samego, eksperta w swym fachu, kiedy ostrze noża trzymanego przez anatoma robi pierwsze nacięcie w martwym człowieku. Lubi to. Z rany z reguły nie wypływa wtedy krew, jak to się dzieje podczas operacji chirurgicznej. Najpierw przecina skórę, następnie tkankę podskórną, w końcu mięśnie. Do sekcji używa rozmaitych narzędzi, które jednemu człowiekowi dają moc przemieniania drugiego w preparat. Jest szczęśliwy, kiedy je trzyma, uwielbia czuć je w dłoniach. Najchętniej przeniósłby się w czasie, aby sekcje wykonywać publicznie, jak dawni lekarze w anatomicznych teatrach; teraz jest to już niemożliwe, prawo zakazuje takich spektakli. Chce więc zbudować swoje, specjalne, wielkie audytorium, w którym będzie odgrywać główną rolę, niestety tylko przed studentami, ale będzie choć przez nich podziwiany.
O nie! Spanner nie chce być jak doktor Tulp. Nie zleca jakiemuś tam technikowi otwierania zwłok, co za czasów Rembrandta było uznawane za zajęcie niegodne naukowca przełamującego wszelkie tabu. Wszystko robi sam – od początku do końca. Tulp nawet nie zdejmuje kapelusza, kiedy przeprowadza autopsję. Spanner chce sam otwierać ciało, bo to właśnie wtedy dzieją się czary – to chwila najintymniejsza z intymnych, można bowiem zobaczyć to, czego nikt inny jeszcze nie widział, to, co w człowieku jest najskrytsze, nawet jemu samemu nieznane i czego nigdy nie pozna. Tylko nieliczni mają to szczęście, że mogą przejrzeć człowieka – zobaczyć go dosłownie od środka, zajrzeć w każdą szczelinę, jamę ciała, uchyłek, zobaczyć w nim nawet wstydliwe złogi, te brudne, cuchnące produkty przemiany materii zalegające w zakamarkach jelit. Sam badany nigdy tego nie zrobi, a anatom czy chirurg i owszem. Tak też – uważa, że poetycko – Spanner opisał przyjacielowi swoją pracę, kiedy go zapytał, czy nie brzydzi się trupów i tego, co robi.
O czym myśli Rudolf Spanner, kiedy tnie trupa, pobiera z niego tkanki, waży narządy? Od lat już nie roztrząsa tego, że te organy, komórki jeszcze niedawno kochały i były kochane, choć, kiedy był jeszcze bardzo młodym lekarzem, takie pytania chodziły mu po głowie, pełzały jak ameby, spędzały sen z powiek. Szybko je wyrugował, rozpuścił w myślach o swoich osiągnięciach, wyznaczanych sobie nowych zawodowych celach. Nie zastanawia się już nad tym, kto im dał życie, a kto je następnie odebrał ani dlaczego to zrobił. Nie roztrząsa, jakie zbrodnie popełniły, że zostały skazane na śmierć, i kto egzekucję wykonał. To nie jego sprawa. Wie, że już umarły i nie są zdolne do jakichkolwiek uczuć. Nie można im też zadać bólu. Nie czują, nie trawią, nie oddychają, nie kochają. Nie żyją. Kiedy jednak przez chwilę dostrzeże w nich człowieka, od razu sobie powtarza, że to już tylko tkanki. Jest przekonany, że są już jedynie przedmiotem, martwą naturą, tajemniczym mechanizmem składającym się z substytutu kół zębatych, trybików, zawiasów, skomplikowanych układów urządzeń tworzących całość tego aparatu – modelem mechanicznym, fizyką i chemią. Te wszystkie kości, ścięgna, mięśnie, różnokolorowe organy są tajemnicze, niczym elementy nowoczesnego, choć taniego samochodu dla ludu – KdF-wagena, niedawno zaprojektowanego przez Ferdinanda Porsche. Podoba mu się to auto. I ono, i ludzkie ciało to według niego doskonałe maszyny. Obie są teraz narodowe, bo jeśli to zwłoki skazańca, dostarczone przez Gestapo, nie należą do nikogo, ani do denata, ani nawet do jego rodziny. Takie jest teraz prawo w Rzeszy – państwo może z nimi zrobić, co tylko chce. A prosektor to przecież urzędnik, więc ucieleśnienie władzy, potwierdzone przysięgą na wierność Rzeszy i Führerowi.
Krojąc trupa, Spanner czuje więc swoją moc i moc III Rzeszy, która nadała mu prawo obchodzenia się z ciałem, jak tylko chce, byleby profesjonalnie, z uzasadnionych pobudek, na przykład w naukowym czy edukacyjnym celu. Jest świadomy tego namaszczenia i swojej misji. Ma przecież nauczyć anatomii młodych adeptów medycyny, by na froncie dobrze radzili sobie z rannymi. Anatomia i jego zajęcia z tego przedmiotu, szczególnie teraz, kiedy żołnierze Wehrmachtu walczą już także z Rosjanami, to podstawa lecznictwa polowego. Zwłoki są do tego narzędziem, ludzkim materiałem. Na nich studenci muszą się nauczyć amputacji i podwiązywania tętnic, zanim zastosują te techniki w okopach. Praktyka czyni przecież mistrza. Biorąc w dłoń skalpel, najchętniej słuchałby muzyki. Niosłaby go. Pomyśli wkrótce raz jeszcze, jak tu sobie zorganizować gramofon.
– Spójrzcie. Najpierw mocnym nożem, takim o zaokrąglonym ostrzu, należy wykonać dwa nacięcia skóry. Pierwsze, przyglądajcie się teraz uważnie, prowadzimy w płaszczyźnie czołowej, od wyrostka barkowego lewej łopatki, w kierunku linii środkowej ciała, aż do wcięcia szyjnego rękojeści mostka. Proszę zapamiętać: to cięcie nazywamy kołnierzowym. I dalej tniemy na prawą stronę, a kończymy na wyrostku barkowym prawej łopatki. Teraz należy szczypczykami chirurgicznymi podnieść i bardzo, ale to bardzo delikatnie odpreparować skórę. O uszkodzenie nietrudno. Należy więc postępować ostrożnie. Wreszcie możemy delikatnie głowę przechylić i sprawnym ruchem nałożyć odpreparowany płat skóry na brodę. I dalej podcinamy skórę, aż do brzegu żuchwy. Kiedy już cały płat jest nałożony na twarz, możemy przystąpić do wykonania kolejnego cięcia, w linii środkowej ciała, aż do spojenia łonowego. Uwaga: omijamy pępek z lewej strony, aby nie uszkodzić więzadła obłego wątroby. Pamiętacie to z wykładu?
Studenci Medizinische Akademie Danzig słuchają Spannera uważnie. Wielu z nich przyjechało tu na studia z daleka, z najodleglejszych zakątków Rzeszy. Wybrali to miasto, bo mogą się tu uczyć od jednych z najlepszych profesorów, no i – nie ma co ukrywać – dostać się na studia było tu nieco łatwiej niż chociażby w Berlinie. To krańce państwa, położone daleko od wspaniałego Berlina, dopiero co w pełni zajęte przez Rzeszę w wyniku wkroczenia niemieckich wojsk do tak zwanego Freie Stadt Danzig, no i podbicia Polski, ale przecież „od zawsze niemieckie” – tak się im powtarza tu na każdym kroku.
Przed 1939 rokiem można tu było tylko kontynuować już rozpoczętą gdzieś indziej naukę medycyny, pod warunkiem zaliczenia wcześniej zajęć przedklinicznych. Na ukończenie całych studiów lekarskich w Danzig nie było szans. Teraz można się kształcić i tutaj w tym zawodzie kompleksowo – trwa to dziesięć semestrów. Nowe władze ściągnęły do miasta kilkunastu wybitnych naukowców, a na studiach medycznych wykładają także ci z tutejszej Technische Hochschule, wśród których wybitnych profesorów nie brakuje. Tak dodają miastu prestiżu, podkreślają, że przejęcie przez Rzeszę było najlepszą z dróg.
Uczyć się anatomii od Rudolfa Spannera to zaszczyt. Profesor był niedawno nominowany do Nagrody Nobla za wybitne prace nad fizjologią nerek, ale prześcignął go w rywalizacji o to prestiżowe wyróżnienie i – trzeba to przyznać, bo w tych trudnych czasach to przecież szczególnie ważne – o duże pieniądze inny Niemiec, lekarz i mikrobiolog Gerhard Domagk.
W 1935 roku Domagk udowodnił, że środek chemiczny o nazwie prontosil, niepozorny czerwonopomarańczowy barwnik z grupy sulfonamidów, skutecznie zwalcza infekcje powodowane przez bakterie zwane paciorkowcami – nazwano je tak, bo pod mikroskopem wydają się kuliste i układają w preparacie jak sznury zabójczych korali. To prawdziwy przełom w medycynie – po raz pierwszy ktoś wykazał, że jakaś substancja podana w tabletce może działać _in vivo_ na powszechnie występujące bakterie chorobotwórcze i je niszczyć. To uchroni wielu żołnierzy od śmierci, a więc pomoże wygrać wojnę.
Barwniki badane wcześniej działały jedynie na znacznie większe od bakterii pierwotniaki. Od tego odkrycia stosuje się sulfonamidy w praktyce lekarskiej powszechnie, a wielu naukowców szuka innych skutecznych leków z tej grupy. Ponoć nawet Alexander Fleming, odkrywca penicyliny, porzucił badania nad swoim antybiotykiem na rzecz prontosilu.
– Nic więc dziwnego, że Spanner nie dostał Nobla – plotkują na korytarzach studenci profesora w przerwie sekcyjnego wykładu.
– Teraz trzeba przede wszystkim walczyć z zakażeniami. To na froncie, na wojnie, jest najważniejsze – kwituje jeden z nich.
– Amputacje są tam ważniejsze, a nie przeprowadzisz ich dobrze bez doskonałego szkolenia anatomicznego – ripostuje inny słuchacz wykładów.
Wojna, choć ponoć idzie błyskawicznie – tak studenci czytają w gazetach – wciąż trwa i nikt nie wie, jak długo jeszcze potrwa. Wiedzą więc, że są tu przygotowywani do pracy w warunkach polowych i wkrótce trafią do okopów. Boją się tego i łudzą, że może to ich ominie, bo zanim zakończą naukę, Führer zwycięży. Tylko nieliczni mówią, że zaspokoi swoje żądze. Na razie jednak muszą się nauczyć anatomii, i to porządnie, bez jej doskonałej znajomości nie zostaną lekarzami.
– Teraz otworzymy klatkę piersiową – Spanner bierze do ręki potężny nóż chrzęstny. Chwyta go mocno, całą prawą dłonią. – Kciuk trzymamy na grzbiecie noża, a ostrze przykładamy płasko do drugiego żebra, tu, gdzie się znajduje przyczep chrząstki do kości. Pomagamy sobie lewą dłonią przyłożoną po stronie grzbietowej prawej i tniemy silnym ruchem. Odcinamy wszystkie żebra.
W sali słychać charakterystyczne chrupnięcia, a studenci po chwili mogą obejrzeć opłucną.
Spanner jest bardzo skrupulatny w tym, co robi. Jego pokazy są dokładne, rzeczowe, szczegółowe. Zawsze stara się tłumaczyć słuchaczom wszystko, krok po kroku. Wie, że jest dobrym nauczycielem. Mimo że na każdej uczelni, na której wykładał, starał się być najlepszy, tu się przykłada wyjątkowo, jakby to była jego prywatna szkoła. Ma na swoim koncie już wiele osiągnięć naukowych, ale instytut anatomiczny w Danzig ma być jego najważniejszym dziełem – buduje go od podstaw. Jest zadowolony, bo po wielu latach chudych już nie musi się martwić o pieniądze; wynegocjował sobie bardzo wysokie wynagrodzenie. Nawet mieszka pięknie – uczelnia przydzieliła mu cały parter wytwornej willi przy Gralathstrasse 12, takiej z ogrodem. Do pracy codziennie chodzi piechotą – to zaledwie kilka minut spacerem.
To, co go tu spotyka, może się stać ukoronowaniem jego kariery. Zdaje sobie sprawę, że jeszcze wiele może osiągnąć, szczególnie tutaj, mając dogodne warunki. Myśli o tym codziennie, wracając z prosektorium do domu. Puszcza wtedy wodze fantazji.
Podczas tych spacerów wspomina też pierwszy rodzinny dom, ten w Metternich, gdzie się urodził w 1895 roku i dokąd jego ojciec przeniósł z Koblenz, założoną jeszcze przez dziadka firmę garbarską oraz sklep ze skórami. Ten powrót do przeszłości nie jest jednak miły – kiedy miał dziesięć lat rodzinna firma – Leder- und Schäfte-Fabrik mit Dampfbetriebe GbR. Spanner – musiała ogłosić bankructwo, a jej majątek przymusowo zlicytowano. Spannerowie zostali zmuszeni do opuszczenia nowego domu i tak się rozpoczęła tułaczka Rudolfa po świecie. Uczył się pilnie wszędzie tam, dokąd los zagnał jego rodziców: w Mainz, Altonie, Wittlich, wreszcie w belgijskim Bastogne, gdzie w wieku zaledwie szesnastu lat zdał maturę i od razu rozpoczął studia przyrodniczo-medyczne w Leuven i Gent. Kiedy po wybuchu wojny w 1914 roku rodzina musiała uciekać tym razem z Belgii, Rudolf przeniósł się na studia do Frankfurtu, a po semestrze i zdaniu egzaminów przedlekarskich zgłosił się na ochotnika do wojska. Od razu trafił na front. Został pomocnikiem medycznym i między innymi w bitwie nad Sommą opatrywał rany niemieckim żołnierzom. To go zahartowało na całe życie, bo Somma wycisnęła niechlubne piętno na historii świata i na milionach dusz. Zginęło tam, zostało rannych lub wzięto do niewoli około miliona żołnierzy. Ci, którzy przeżyli, wspominają okrucieństwa tamtejszych okopów: smród tysięcy rozkładających się ciał, mordercze błoto, w którym można było utonąć, bezustanny ostrzał, pogardę, zobojętnienie współtowarzyszy broni, piekielne warunki. Nic dziwnego, że to tam ktoś wymyślił _Heimetschuss_ – samopostrzał gwarantujący powrót do domu. Tam też Spanner pierwszy raz odczłowieczył swoich pacjentów. Stali się dla niego materiałem operacyjnym, zmienianym co kilka minut na stole, jeden po drugim, tak szybko, że najczęściej nie zdążył nawet spojrzeć im w oczy, zapamiętać twarzy. Byli tylko wojskowymi, bezimiennymi, bezosobowymi machinami, które trzeba było szybko naprawić, by wróciły na pole bitwy i tam znów toczyły krew i wroga, i niestety też swoją.
Rudolf Spanner
Spanner przetrwał Sommę, a później także i front wschodni. Dopiero 3 stycznia 1919 roku z Krzyżem Żelaznym II klasy i innymi odznaczeniami na piersi wrócił wśród innych przegranych do rodziców. Stamtąd szybko wyruszył w dalszą drogę – najpierw do Bonn, a następnie do Köln, by na tamtejszych uniwersytetach dokończyć studia medyczne. Był zdeterminowany. Innej drogi dla siebie w nowej, powojennej rzeczywistości Niemiec nie widział. Po wojnie kraj nie był już potęgą, jaką znał z pierwszych lat życia i wzniosłej, dumnej historii skrupulatnie wpajanej mu w pruskich gimnazjach. Cóż więc mógłby robić w życiu innego niż zostać anatomem? Ciąć już umiał, nauczył się tego na froncie, a że miał świetną pamięć i nauka przychodziła mu z łatwością, studia poszły mu gładko.
Pierwszą pracę dostał w Köln – jako świeżo upieczony doktor medycyny w zakresie anatomii stosowanej został asystentem w instytucie anatomicznym. Już wtedy był dobry w swoim fachu. Doceniali go wszyscy szefowie. Otrzymywał coraz to lepsze propozycje posad, zdobywania doświadczenia, uczenia się od wybitnych profesorów. Przenosił się więc, a to do Frankfurtu, a to do Hamburga, gdzie się ożenił, wreszcie znów do Köln_,_ a następnie Freiburga am Breisgau, do swojego wielkiego mistrza Alfreda Benninghoffa. Tam, w wieku zaledwie trzydziestu czterech lat, otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, ale mimo to wciąż ledwo wiązał koniec z końcem, jak zresztą niemal każdy Niemiec. Ciężkie to były czasy.
Nic więc dziwnego, że kiedy zaproponowano mu objęcie katedry anatomii i posady dyrektora oraz naczelnego prosektora w Jenie, ani przez chwilę się nie wahał i już w 1938 roku przeprowadził się tam z rodziną. Tu jednak też nie zagrzał miejsca. Zaledwie po roku trafiła mu się kolejna okazja – za jeszcze większe pieniądze mógł wrócić do Köln. Minister oświaty (Reichsminister für Wissenschaft, Erziehung und Volksbildung), mianował go dyrektorem tamtejszego instytutu anatomicznego w miejsce dobrze mu znanego profesora Bökera. Grzechem byłoby nie skorzystać – pomyślał Spanner, kiedy rozważał kolejną przeprowadzkę. I skorzystał.
Sława Spannera wędrowała po Rzeszy razem z nim i jego licznymi artykułami publikowanymi w naukowej prasie. Fakt, miał na swoim koncie wybitne osiągnięcia. Drukował w najbardziej prestiżowych czasopismach, zapraszano go na gościnne wykłady i konferencje. Jego techniki preparatorskie znał niemal każdy liczący się prosektor. Zachwycił się nimi także profesor Erich Großmann, dyrektor jeszcze wtedy Państwowej Akademii Medycyny Praktycznej w Danzig, który, kiedy się tylko dowiedział o nominacji Spannera do Nagrody Nobla, natychmiast zaprosił go do swojej uczelni na gościnne wykłady, rzecz jasna, bardzo dobrze płatne.
Spanner wyruszył w pierwszą podróż do Danzig tuż po wybuchu wojny i zajęciu miasta przez Niemców. Mimo że dopiero od kilku tygodni mieszkał i pracował w Köln, od razu usiadł z Großmannem do negocjacji. Großmann marzył, by pracowali razem na tych terenach na nową przyszłość, w nowej rzeczywistości, ku chwale Rzeszy i Führera, w nowej uczelni. Szybko więc się dogadali.
Spanner do końca roku miał się przenieść nad Ostsee i tu zorganizować od podstaw instytut anatomiczny dopiero co powołanej przez Führera Medizinische Akademie Danzig.
Najwyższe władze Rzeszy pokładają w nowej uczelni wielkie nadzieje, a więc i przeznaczają na nią duże pieniądze – w Danzig niczego ma nie brakować, toteż na pensjach dla profesorskich sław ściąganych ze Starej Rzeszy również się nie oszczędza. Anatom zarabia tu o jedną trzecią więcej niż w Köln. Po latach biedy wreszcie wiedzie się mu nieźle. Pamięta, że odetchnął z ulgą, gdy się zgodził i podjął decyzję o przeprowadzce. Od stycznia 1940 roku bierze się tu na poważnie do roboty, a że talent organizatorski ma ogromny, pieniądze zapewnione, motywację wielką, to wszystko idzie mu jak z płatka. Stawia więc sobie ten pomnik – buduje nowy instytut, który będzie dziełem jego życia. Jeśli odniesie upragniony sukces, wreszcie ktoś go na poważnie doceni, może wreszcie dostanie Nobla, zyska większą sławę. Przeczuwa, że zrobi coś ważnego dla Rzeszy, a może i całej ludzkości. Wtedy z pewnością jakiś „Rembrandt” namaluje jego portret. _Lekcja anatomii profesora Spannera_ – to brzmiałoby dumnie.
1 Przebieg sekcji zwłok został odtworzony na podstawie podręcznika dla studentów medycyny: E. Chróścielewski, S. Raszeja, _Sekcja zwłok_, Warszawa 1990.
2 Gralathstrasse (niem.) – dziś ul. Józefa Hoene-Wrońskiego.
3 Ostsee (niem.) – Morze Bałtyckie.
4 Życiorys Rudolfa Spannera przytoczono za jego aktami osobowymi. Źródło: Archiwum Państwowe w Gdańsku.Zajęcia dla przyszłych lekarzy w Danzig odbywają się w przeróżnych miejscach. Od kiedy tylko NSDAP w roku 1934 zdobyła większość w Senat der Freien Stadt Danzig, a w roku 1939 Rzesza zajęła miasto, tutejsze studia medyczne i uczelnia z roku na rok zyskują na znaczeniu, stają się, można by powiedzieć, modne. Rektorat znajduje się w prestiżowej lokalizacji, w samym centrum miasta, przy Wallgasse 14b. Włości Spannera to natomiast nowoczesny budynek w dzielnicy Langfuhr na rogu Hindenburg Alee i Delbrück Allee, z którego niedawno władze przegoniły pallotynów.
Studenci praktykują natomiast w Staatliches Krankenhaus i Staatliche Frauenklinik, których oddziały przekształcono niedawno w kliniki. Na zajęcia teoretyczne i laboratoryjne muszą natomiast jeździć do sal i pracowni Technische Hochschule, z którą akademia ściśle współpracuje. Te wieczne studenckie przemieszczania się, bieganina i mnóstwo zajęć, sprzyjają zacieśnianiu więzów między młodymi adeptami sztuki medycznej. Rodzą się przede wszystkim męskie przyjaźnie, bo kobiet na studiach medycznych w Rzeszy jest jak na lekarstwo. Wielu naukowców uważa, zgodnie zresztą z przesłaniem Führera, że _Frauen_ są zbyt wrażliwe, żeby nie powiedzieć zbyt głupie, i nie nadają się do tego zawodu, a nawet nie powinny zostawać lekarzami. Mają rodzić i wychowywać zdrowych, pięknych Aryjczyków.
Niemal wszyscy są tu nowi – i studenci, i znaczna część kadry. To sprzyja plotkom. W instytutowych korytarzach mówi się więc o wszystkim i o wszystkich. Pierwsze zajęcia ze Spannerem, jego charyzma, dokładność, doświadczenie i osiągnięcia budzą ciekawość.
– Skąd on się tutaj wziął? – pyta jeden ze studentów. – Ktoś opowiadał, że w Köln ponoć nawet nie dokończył semestru, robił wszystko, żeby się tutaj przenieść. Przepracował tam tylko dwa miesiące. Musi mieć wielkie poparcie w Berlinie.
– Bzdura. On nawet nie wstąpił do SS – kontrargumentuje inny.
– A może chciał wstąpić do SS, ale go nie przyjęto… Pomyślałeś o tym? Przecież to syn sklepikarza. Jego rodzina zajmowała się garbowaniem skór i zbankrutowała. Takich do SS nie biorą – podrzuca ktoś szyderczo.
Wszyscy chichoczą, choć Spannera szanują i podziwiają. Niespodziewanie profesor otwiera drzwi do sali.
– Zapraszam na wykład – mówi wykładowca i już nikt nie drwi. Teraz zaczyna się studiowanie na poważnie.
*
Kiedy Rudolf Spanner objaśnia anatomię, fizjologię i chemię fizjologiczną, tłumaczy mechanizmy regulujące przepływ krwi w trakcie procesu krążenia, jego pryncypał profesor Erich Großmann w zaciszu gabinetu przegląda akta osobowe najważniejszych pracowników, których udało mu się zatrudnić na kierowanej przez siebie uczelni. Jest dumny ze swojego dzieła. Wkrótce ma zaprezentować swoją nową kadrę najwyższym władzom Rzeszy i zdać sprawozdanie z tego, jak uczelnia sobie radzi. Założenie było takie, aby tu, na wschodzie, w Danzig też kształcić przyszłych lekarzy w duchu narodowego socjalizmu. _Zurück zum Reich. Gegen verträgliche Willkür_ (Powrót do Rzeszy. Przeciwko tolerowanej arbitralności) – jak napisano w „Der Vorposten”, oficjalnej gazecie partii, która leży na jego biurku.
Rudolf Spanner w mundurze SA
Großmann jest młodszy od Spannera o siedem lat i nie ma tak imponujących osiągnięć naukowych jak jego anatom, jednak to on jest tu rektorem. Urodził się w Danzig i tu robi karierę, przede wszystkim dzięki koneksjom partyjnym; od dawna jest członkiem NSDAP, a także nauczycielem akademickim – uczy ginekologii. Dowodzi też oddziałem SS, a przed wojną został senatorem do spraw zdrowia publicznego Freie Stadt Danzig. Uprawnienia lekarskie ma od 1926 roku. Rok po ich zdobyciu obronił doktorat na Uniwersytecie w Würzburgu i specjalizował się w higienie, medycynie społecznej oraz ginekologii. Pracował też jako oficer medyczny miasta. Jako _Herr Direktor der Staatlichen Akademie für Praktische Medizin_, a teraz już _Herr Rektor der Medizinischen Akademie Danzig_ znany jest od 1937 roku i oprócz chorób kobiecych zajmuje się na uczelni dziedzicznością oraz studiami rasowymi. Szefuje też jej Instytutowi Badań nad Dziedzictwem i Rasą oraz Katedrze Eugeniki.
Kto ma wiedzieć, ten wie, że powierzono mu też sprawy, jak to się teraz mówi, „integracji Danzig z Rzeszą”. To dzięki jego bliskim relacjom z Albertem Forsterem, Reichsstatthalterem Reichsgau Danzig-Westpreußen, którego jest też osobistym lekarzem. Großmann z dumą nosi więc przyznaną mu niedawno przez Führera Złotą Odznakę Partyjną NSDAP, bo partia uczyniła go tym, kim teraz jest.
Albert Forster
Ale lekarz Erich Großmann skrywa też mroczną tajemnicę. Dobrze wie, że od października 1939 roku w lasach w Piasnitz, w pobliżu Neustadt in Westpreußen i w innych miastach Pomorza likwiduje się polskich inteligentów z tego dopiero co podbitego regionu, często całe rodziny polskie, czeskie czy nawet niemieckie, te „politycznie skażone”, przywożone z głębi Rzeszy.
Masowe egzekucje poprzedziła narada oficerów SD i Sipo, podczas której SS-Obersturmbannführer doktor Rudolf Tröger, dowódca Einsatzkommando 16, a zarazem szef Gestapo w Gdańsku, przekazał zgromadzonym polecenie Reichsführera-SS Himmlera, aby „sprzątnąć polską inteligencję”. W ramach tak zwanej akcji T4 na Pomorzu giną też pacjenci szpitali psychiatrycznych i do tego właśnie Großmann przyłożył rękę. Już w pierwszej połowie września 1939 roku stanął na czele komisji w sanatorium i domu opieki w Schwetzu. Pracujący tam lekarze mieli przygotować listy selekcyjne, na których umieścili „wszystkich pacjentów żydowskich, skazanych i niezdolnych do przeniesienia”. Tak „się pozbyto” już około tysiąca z nich, ale mało kto o tym wie. Czy to jednak przypadek, że kilkanaście dni po tej selekcji Heinrich Himmler awansował Großmanna do stopnia Oberführer der Allgemeine SS?. Wielu jego kolegów teraz się zastanawia, czym się zasłużył, bo o akcji specjalnej wiedzą tylko wtajemniczeni.
Dobry szef swój zespół dobiera starannie, a Großmann za takiego chce uchodzić. Akademia ma przecież realizować powierzone jej zadanie: kształcić nowe pokolenie narodowosocjalistycznych lekarzy, wpajać im odpowiednie idee, krzewić nowe wartości, by szybko wysłać ich na pomoc dzielnym żołnierzom walczącym na froncie. To dzieło można powierzyć tylko ludziom wyznającym te same wartości co Wódz i profesorska kadra. Wkrótce ci młodzi medycy złożą taką samą urzędniczą przysięgę, jaką przed laty złożyli ich profesorowie i która otworzyła im drogę do naukowych karier: „Przysięgam: będę wierny Führerowi, Adolfowi Hitlerowi, i Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, będę przestrzegał ustaw i wypełniał moje obowiązki służbowe sumiennie. Tak mi dopomóż Bóg”.
Podpisał się pod tym także Rudolf Spanner i trzej inni profesorowie, których skusiła propozycja Großmanna: Otto Schmidt – obejmujący właśnie w Danzig Katedrę Medycyny Sądowej, Max Schneider – nowy szef Instytutu Fizjologii – i Werner Koll z Katedry Farmakologii. Naukowcy spacerują właśnie razem po starym mieście, wymachując parasolami, oglądają kilkusetletnie zabytki miasta i zachwycając się potężnymi czerwonymi flagami ze swastykami, które zwisają z głównej fasady Artushofu. Po chwili są już blisko uczelni położonej w dzielnicy Langfuhr. Przechodzą obok studenckiej kawiarni. Na jej witrynie widzą hasło: _Polen und Hunde Eintritt verboten_.
Dom, w którym mieszkał Rudolf Spanner w Gdańsku
Spanner też musi skompletować sobie zespół współpracowników. Großmann w dobór kadr przez swoich dyrektorów zbytnio nie ingeruje, ale o dobrych ludzi nie jest teraz łatwo. Wielu wysłano na front, inni nie chcą się przenieść na tereny dopiero co wcielone do Rzeszy. Mówią, że jest tu „zbyt niepewnie”. Akademia w Danzig ma jednak pieniądze i wabi ich wyższymi pensjami. Spanner przekonuje o tym na razie sam siebie. Wie coś o tym – ma tu zarabiać dwadzieścia jeden tysięcy sześćset reichs marek rocznie, to niemal dwa razy tyle co w Köln. Sam też będzie mógł zaoferować wyższe pensje niż ktokolwiek gdziekolwiek indziej w Rzeszy.
Siedząc przy nowym biurku w swoim nowym gabinecie, otoczony najnowszymi sprzętami, dopiero co wydanymi podręcznikami, śle więc listy do kandydatów i podpisuje _Heil Hitler_. Wyszukuje i zatrudnia pracowników instytutu anatomicznego na swoje podobieństwo. Muszą być wybitni i mieć osiągnięcia udokumentowane publikacjami naukowymi – chce pracować tylko z najlepszymi. Muszą też pasować do charakteru uczelni i odpowiadać duchowi czasów. Sam już pół roku po dojściu Adolfa Hitlera do władzy wstąpił do SA i zaczął nosić brunatną koszulę na znak wierności NSDAP. Od nich też będzie oczekiwał oddania partii i jej ideom. Choć przez lata miał do niej wiele zastrzeżeń i wątpliwości, kiedy sam doświadczył jej mocy sprawczej, zaczął się z nią identyfikować.
SA, czyli Oddziały Szturmowe NSDAP, przyczyniły się do zwycięstwa partii w wyborach do Reichstagu, rozbijając zgromadzenia innych ugrupowań i prześladując „wrogów ludu”. Ich członkowie poczuli się wtedy jeszcze silniejsi i ze zdwojoną mocą, nową legitymacją i siłą prześladowali przeciwników narodowego socjalizmu. Organizowali nagonki i pogromy Żydów, niszczyli i rabowali ich sklepy, a od 1933 roku wraz ze stutysięczną Reichswehrą ich formacja stała się podstawą niemieckich sił zbrojnych.
Tuż przed wstąpieniem w szeregi SA Spanner zgłosił swój akces do partii i po trzech latach testowania w sierpniu 1936 roku przyjęto go do NSDAP. To bezsprzecznie ułatwiło mu karierę anatoma.
Do Danzig z bagażami, swoim życiowym dorobkiem, jedzie więc pociągiem aż z Pragi niejaki Friedrich Wollmann, zatrudniony tam dotąd w instytucie anatomicznym, działającym przy Deutsche Karls-Universität. Tłucze się po dworcach i wagonach. Ma wiele przesiadek, z trudem łapie połączenia. Ciążą mu walizki, ale jest pełen nadziei i myśli o lepszym, spokojniejszym jutrze oraz o rozwoju kariery u boku Spannera. Jeszcze kilka lat temu nazywał się Kozlik, ale wykorzystał to, że jego matka miała niemieckie pochodzenie, podpisał folkslistę i zmienił nazwisko. Niedawno walczył na froncie, bo jako członka SS i lekarza wcielono go do armii. Wrócił z medalami przyznanymi między innymi za „wyzwolenie Sudetów” i ze specjalnym – dla „wojownika SS”.
„Psom i Polakom wstęp wzbroniony” – tabliczka znajdująca się przy jednej z gdańskich kawiarni
Wollmann z narodowym socjalizmem związany jest od wczesnej młodości. Już w roku 1924, w wieku piętnastu lat, został dowódcą partyjnej młodzieżówki. Z pewnością będzie więc w Danzig kształcić przyszłych lekarzy zgodnie z wyznaczonymi ideami, oczywiście ku chwale Rzeszy i Führera. O zatrudnieniu w nowej akademii zdecydowały jednak przede wszystkim jego dokonania w dziedzinie anatomii i histologii, szczególnie te dotyczące nerek i mięśni, poniekąd zbieżne z zainteresowaniami jego nowego pryncypała. Spanner znał je przede wszystkim z wielu publikacji Wollmanna w prestiżowych specjalistycznych czasopismach naukowych. Wollmann wreszcie zostanie za nie nagrodzony – otrzyma wymarzoną posadę profesora nadzwyczajnego w randze urzędnika państwowego i co oczywiste, uposażenie znacznie wyższe niż to, które pobierał dotychczas. Praca też będzie spokojniejsza, a możliwości większe. Spanner dba przecież o swoich – o tym w naukowych kręgach się mówi głośno.
Erich Großmann
W anatomicznym zespole Spannera jest już Eduard von Bargen, dobry znajomy dyrektora jeszcze sprzed wojny. Pracowali już razem i się polubili. Von Bargen to bardzo doświadczony preparator zwłok. Profesor ceni jego umiejętności, zachwyca się przy każdej okazji jego kunsztem. Biorąc w dłonie misternie wypreparowany przez niego z ludzkich zwłok staw barkowy, obraca go i ogląda z każdej strony, opowiadając studentom, jak dużo trzeba mieć cierpliwości i jakie wybitne umiejętności, aby zachować jego ruchomość, umożliwić jego naturalne, fizjologiczne zginanie, zupełnie jak w żyjącym organizmie.
Von Bargen w instytucie to prawa ręka szefa. Przywozi zwłoki, prowadzi ich ewidencję, zajmuje się ich konserwacją, ale też odpowiada za sprawy personalne. Bojąc się, że najbardziej zaufany człowiek zostanie zabrany na front, Spanner wpisał notatkę w jego aktach i wysłał ją do Okręgowej Komendy Wehrmachtu w Danzig, aby odroczyć powołanie ulubieńca do wojska: „Von Bargen jest jedynym wykształconym preparatorem i niemożliwe jest jego zastąpienie kimś innym w moim Instytucie. Nie ma też możliwości, że pozyska się równie wartościową osobę na jego miejsce, bo jej wdrożenie w pracę tutejszego Instytutu, działającego w szczególnych warunkach, zajęłoby 3–4 miesiące, zakładając, że miałaby już umiejętności zawodowe”.
Po chwili namysłu dodał jeszcze kilka zdań o von Bargenie, które w jego ocenie będą kropką nad i, zdecydują, że nie zostaną rozdzieleni: „Bez naczelnego preparatora nie mogę być odpowiedzialny za wywóz dużej liczby zwłok z Okręgu Rzeszy. Von Bargen jest także niezastąpiony, jeśli chodzi o przygotowanie sali do wykładów i preparacji zimowych oraz do utrzymania w eksploatacji wysoce skomplikowanych aparatów elektronicznych i optycznych”.
W instytucie pracują też asystentki techniczne. Młodziutką, dwudziestokilkuletnią Monikę Zielinski-Grünhagen szef wyciągnął z laboratorium miejscowego szpitala. Wkrótce z Königsbergu przyjedzie jeszcze młodsza Gertruda Koytek. Spanner zatrudnił już im kolegę, młodego Polaka, Zygmunta Mazura, którego wszyscy nazywają Siegmundem. Mazur przygotowuje sale na zajęcia, oporządza zwłoki, ale uczy się też technik preparowania, a w szczególności składników i zastosowania wszystkich chemikaliów, które mają zachować szczątki w jak najlepszym stanie, aby długo służyły jako pomoce naukowe. Nauka idzie mu dobrze. Profesor jest zadowolony z postępów i często poklepuje go po ramieniu. „Dobra robota, Siegmund” – mówi wtedy.
W instytucie są też pomocnicy sekcyjni, palacz dorabiający czasami jako kierowca przywożący do instytutu zwłoki, a także dwie sprzątaczki. Od czasu do czasu do prac porządkowych wokół budynku ciężarówki przywożą też więźniów z obozu koncentracyjnego Stutthof – zazwyczaj wystarcza kilku. Kiedy wojna na dobre się rozkręci, a w ręce Niemców zaczną wpadać brytyjscy jeńcy, również kilku z nich trafi do przymusowej pracy w instytucie anatomicznym Spannera.
*
Anatomiczna fabryka Rudolfa Spannera działa już w Danzig pełną parą i produkuje z tygodnia na tydzień coraz więcej okazów, na których uczą się studenci, a nowatorskie operacje oraz zwykłe amputacje praktykują lekarze wysyłani na front.
Wszystko szłoby wspaniale, gdyby nie kłopotliwa skaza na wręcz idealnym wizerunku spannerowskiego instytutu. Na smród i dym wydobywający się z komina tego zakładu coraz częściej miejscowym władzom skarżą się okoliczni mieszkańcy. Plotkują też o trupiarni, spoglądają na nią zza płotu z obrzydzeniem, opowiadają niestworzone historie. W piecach płoną bowiem odpady z preparacji – pokaleczone i nikomu niepotrzebne szczątki ludzkich ciał, odrzucane tkanki, niechciane wyrostki, zbędne zanieczyszczenia, których w każdym ludzkim ciele jest mnóstwo; najskrytsze ludzkie tajemnice i resztki dusz. Gdyby ich nie było, ta robota byłaby czystsza. Spanner każe więc je palić tylko nocą, żeby nie było więcej skarg i plotek:
– Żeby policja nie musiała już u nas interweniować – tłumaczy swoją decyzję von Bargenowi.
5 Wallgasse (niem.) – dziś ul. Wałowa.
6 Langfuhr (niem.) – dziś Wrzeszcz.
7 Hindenburg Alee (niem.) – dziś Al. Zwycięstwa.
8 Delbr_ü_ck Allee (niem.) – dziś ul. M. Skłodowskiej-Curie.
9 Staatliches Krankenhaus i Staatliche Frauenklinik (niem.) – Szpital Miejski i Miejska Klinka dla Kobiet.
10 Cyt. za: M. Tomkiewicz, P. Semków, _Profesor Rudolf Spanner 1895–1960. Naukowiec w III Rzeszy_, Gdynia 2010.
11 Piasnitz (niem.) – Piaśnica.
12 Neustadt in Westpreußen (niem.) – Wejherowo.
13 Schwetz (niem.) – Świecie.
14 Zob. M. Fiebrandt, _Auslese für die Siedlergesellschaft. Die Einbeziehung Volksdeutscher in die NS-Erbgesundheitspolitik im Kontext der Umsiedlungen 1939–1945_, Göttingen 2014.
15 M. Tomkiewicz, P. Semków, _Profesor Rudolf Spanner_…, dz. cyt.
16 _Polen und Hunde Eintritt verboten_ (niem.) – Polakom i psom wstęp wzbroniony.
17 Akta osobowe Friedricha Wollmanna, Archiwum Państwowe w Gdańsku.
18 Akta osobowe Eduarda von Bargena, Archiwum Państwowe w Gdańsku.
19 Tamże.SPIS ŹRÓDEŁ ILUSTRACJI
Mauritshuis / domena publiczna
Archiwum Państwowe w Gdańsku
domena publiczna
Archiwum IPN
Yad Vashem
fot. Tomasz Bonek
Archiwum Uniwersytetu Friedricha Schillera w Jenie
domena publiczna / https://kociewie24.eu
„Przegląd Lekarski”, Nr 1 (1967)
Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu
materiały prasowe Plastinarium w Guben
Miniatury rycin zamieszczonych na stronach tytułowych rozdziałów pochodzą z atlasów anatomicznych wydanych w epoce nowożytnej, domena publiczna