Ludzie przeciwko ludziom - ebook
Ludzie przeciwko ludziom - ebook
Źle się ma nasz kraj - pisał zmarły niedawno brytyjski publicysta (????)- Sposób w jaki żyjemy ma w sobie coś głęboko niewłaściwego. W świecie rynku, posiadania, ekonomicznego rachunku zysków i strat, gubimy idee wspólnego dobra, sprawiedliwości, społecznej harmonii. Do Polski przenikają wszystkie bolączki kapitalizmu, wraz z jego dobrodziejstwami. Dodajemy do tego swoje narodowe podziały i paranoje, podkręcane przez populistycznych polityków, tabloidalne media, hipokryzje i zakłamanie w szkole, kościele, nawet w rodzinie. Grozi nam zatracenie w programach pierwotnej hordy - "swój dobry - obcy zły". Zgadzasz sie na to?
Całe życie poszukuję "dobrych praktyk" i wskazówek j a k d o b r z e ż y c, świadomie, radośnie i godnie, jak nie dać się zwariować nieufności, agresji, przemocy i zwyklej głupocie, prostactwu czy ignorancji.
Musimy zacząć od siebie, odkryć ograniczenia i prymitywną stronę natury tkwiącą w każdym z nas - po to, aby objąć ją uwaga i zamiast ją żywic, kreować dobro. To jest możliwe, przynajmniej w Twoim życiu! O tym jest ta książka. I o tym, jak zmieniać świat na lepszy. Wspólnie damy rade!
Spis treści
Przed wstępem
Wstęp
Rozdział 1 Jak się oddzielić i ustalić granice
Rozdział 2 Jak być sobą
Rozdział 3 Jak się zorganizować
Rozdział 4 Manipulacja, spotkanie, dialog
Rozdział 5 Jak zarządzać energią
Rozdział 6 Doświadczenie jedności
Posłowie Ludzie przeciwko ludziom
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-937116-3-5 |
Rozmiar pliku: | 641 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drodzy Czytelnicy!
Ta książka powstała w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku, gdy przeczuwaliśmy nawrót wrogości, nieufności i nagonek znanych nam już z początku lat dziewięćdziesiątych wieku ubiegłego, gdy pod osłoną grubej kreski ujawniały się rzeczywiste kompleksy, lęki i uprzedzenia społeczne. Dotyczyły one tego samego narodu, który zaimponował światu dekadę wcześniej nieporównywalnym z niczym zrywem i uniesieniem solidarności, zbiorowej mądrości. Tacy jesteśmy, wspaniali jako naród, fatalni jako społeczeństwo – diagnozował niegdyś Norwid. Naszym zamysłem było odpowiedzieć na pytanie, jak żyć p o m i m o języka nienawiści, wbrew przypomnieniom o podziałach na swoich i obcych, kolejnych wcieleniach NAS I ONYCH. Tytuł książki negatywny, program pozytywny. Dzięki wydawnictwu Świat Książki nasze wskazówki dotarły do kilkunastu tysięcy czytelników. Rozpatrywałem projekt „Ludzie przeciwko ludziom” jako zrealizowany na miarę możliwości, dowiaduję się jednak od czytelników, że ta książka, dystrybuowana głównie w sieci Klubu Świata Książki (polecam!), ominęła wiele księgarń, pytają też o nią słuchacze wykładów w firmach i na konferencjach, menedżerowie, przedsiębiorcy, lekarze, nauczyciele. Odważam się wiec na wznowienie. Jestem przekonany, że z rąk niezwykłego wydawcy, nauczyciela i pisarza – Jarka Szulskiego, autora bestsellera „Zdarza się”, przyjmiecie Państwo tę książkę z radością. Jest ona naturalnym dopełnieniem mojej książki „Dobre życie” (JS & Co Dom Wydawniczy, Warszawa 2010), gotowa zająć koło niej miejsce na waszych półkach, a przede wszystkim w sercach i umysłach.
Jacek Santorski, wrzesień 2011WSTĘP X
Pozwólcie, że zanim zaproszę Was do lektury, przytoczę fragmenty tekstu hiphopowego autora z polskiej grupy Fenomen. Hiphop, kultura wyrosła wokół muzyki rap, to jedno z ważniejszych współczesnych zjawisk, na które instynktownie kieruje uwagę wielu wrażliwych i mądrych ludzi z różnych pokoleń i środowisk. Proste i prawdziwe teksty hiphopowych poetów dotarły nawet do Watykanu (w końcu 2003 roku Jan Paweł II przyjął delegację polskich raperów, którzy dali koncert w tych szacownych murach). Bardzo proszę, przeczytajcie te słowa, cokolwiek myślicie i wiecie czy też czego nie wiecie o hiphopie, cokolwiek myślicie i wiecie albo czego nie wiecie o sobie…
Hasło „Ludzie przeciwko ludziom” jest dla nas wyzwaniem. Chciałbym, aby odpowiedź na nie zrodziła się z lektury tej książki.
Ref. Ludzie przeciwko ludziom
To wszystko działa jakby na złość
Sami sobie życie burzą
Przez głupotę i zazdrość
Ktoś już mówił o tym dawno
Jakby sumienia głos
Wiesz co,
To ludzie ludziom zgotowali ten los
Na przestrzeni lat
Świat się zmienił
A ludzie na ziemi
Wciąż nie mogą się zmienić
I docenić samych siebie
Zamiast pomóc w potrzebie
Jeden drugiego chce pogrążyć
I za wszelką cenę
Dąży by napełnić własną kieszeń
Coraz wyżej pnie się…¹
Książka, którą zaczynacie właśnie czytać, nie jest poradnikiem psychoterapeutycznym. Jest zbiorem podpowiedzi, jak być szczęśliwym bez względu na to, jak bardzo ludzie są przeciwko ludziom, jak okrutna, pełna zmian i stresów, jak niebezpieczna wydaje nam się rzeczywistość polska początku XXI wieku. Oparłem je na własnym doświadczeniu, na praktyce zen i psychologii biznesu.
Dzięki przedsięwzięciom kilku wydawców jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych literatura psychologiczna pojawiła się na polskim rynku. W tej chwili można nawet powiedzieć, że uginają się pod nią półki. W większości są to dobre i bardzo dobre, choć czasem i gorsze dzieła, które powstały gdzieś na świecie. Polskich czytelników interesują jednak chyba bardziej autorzy, którzy dzielą się doświadczeniem zdobytym tu, nad Wisłą. O to się właśnie staram, wiedząc, że to, co mam do przekazania, jest trudne z dwóch powodów. Pierwszy jest natury semantycznej: psychologia ma swój własny język, który trafnie opisuje rzeczywistość, i jak się ten język pozna, łatwiej wiele rzeczy zrozumieć, ale wymaga to wysiłku. Drugi powód jest natury emocjonalnej: to, co mam do powiedzenia, jest trudne do przyjęcia. Czyż nie jest tak, że większość z was w naturalny sposób woli uzasadniać niepowodzenia okolicznościami, niż wziąć pełną odpowiedzialność za swoje szczęście czy cierpienie? Czy jesteście gotowi przyjąć do wiadomości niewygodne prawdy? Bo ja tego próbuję właśnie uczyć.
Wiele osób w tej chwili pyta, jak sprostać życiu, gdy jesteśmy tak rozczarowani, tak zmęczeni, gdy wokół szerzy się korupcja, oszustwo, gdy nie spełniają się obietnice i nadzieje związane z przemianami społecznymi ostatniego dziesięciolecia. Jak w tym wszystkim pozostać przy zdrowych zmysłach? Na kim czy na czym się oprzeć, gdy coraz mniej autentycznych autorytetów? Jak sobie radzić z bezsennością, z dziećmi (małymi, dorastającymi), ze schorowaną starzejącą się matką, z brakiem pracy w ogóle lub niemożnością zdobycia takiej, na jaką zasługujemy?
Napisałem w ostatnich latach dwie książki dla biznesmenów, które częściowo mówią o tych problemach. „Miłość i praca” jest o tym, co wspólne dla zdrowej rodziny i zdrowej firmy, „Skutecznie i z klasą” to książka dla przedsiębiorców i menedżerów, którzy mają aspiracje, żeby łączyć skuteczność oraz konieczną w biznesie szorstkość i bezwzględność z dojrzałością, elegancją, kulturą osobistą, jednym słowem z klasą. Żeby robić nie tylko dobre interesy, ale też robić je dla dobra ludzi i w godziwy sposób.
„Ludzie przeciwko ludziom” nie jest książką wyłącznie dla biznesmenów, mam nadzieję, że pomoże każdemu myśleć i działać efektywniej, a co za tym idzie – szczęśliwiej i pełniej żyć.
Nasz problem polega na tym, że wprawdzie cenimy wolność i niezależność, ale na co dzień tkwimy w bardzo powikłanych relacjach. Ludzie chodzą do pracy, jaką tam mają, wracają z niej do domów, w których wyrośli lub które stworzyli, ale w głębi duszy czują się rozgoryczeni, wściekli albo pokrzywdzeni. Mało kto potrafi w takim momencie powiedzieć: „Dobra, popełniłem błąd!” Nie dręczmy, nie męczmy się dalej wzajemnie, tylko znajdźmy sposób, żeby mniej cierpieć.
W pewnym momencie poczułem przesyt psychoterapią. Siedem lat temu zmieniłem zawód. Jestem teraz konsultantem biznesmenów i menedżerów różnych korporacji. Z dawnej pracy pozostawiłem sobie tylko prowadzenie szkoleń dla lekarzy specjalistów. Można powiedzieć w uproszczeniu, że przez dwadzieścia pięć lat pracowałem z ubogimi, a od 1998 roku pracuję z bogatymi. Nie zajmuję się natomiast politykami. Po kilku próbach uznałem, że to nie moja klientela. To, że pracuję z przedsiębiorcami i prezesami spółek, może nasuwać podejrzenie, że wsiąkłem w straszliwie brudny świat, jestem jednak przekonany, że w Polsce jest bardzo wielu uczciwych przedsiębiorców. Pracuję z ludźmi, którzy starają się profesjonalnie prowadzić swoje firmy lub powierzone im korporacje, pomagam im w tym. Lubię pracować z przedsiębiorcami, którzy mają wizje i cele biznesowe. Nie opowiadają, że chcą kogoś uratować albo zbawić świat. Dążą do uzyskania zwrotu z zainwestowanego kapitału, zarabiają, ale zarazem tworzą miejsca pracy, budują swoje firmy i przekształcają je, większość przy tym robi to w sposób sensowny i godny.
Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że niektóre biznesy są poważnie powiązane z wielką polityką. Np. firmy farmaceutyczne lobbują na rzecz takich, a nie innych rozwiązań, by lepiej sprzedawać swoje leki. Czasem do końca nie jestem pewien, czy firma, której pomagałem szkolić przedstawicieli albo badaczy medycznych, bierze udział w jakimś lobbingu, który można by uznać za moralnie wątpliwy. Chcę jednak zaznaczyć, że bardzo wielu przedsiębiorców tej branży myśli po prostu o tym, jak skutecznie działać. Dzięki pracy dla ludzi biznesu zorientowałem się, że my, Polacy, musimy się bardzo wiele nauczyć jeżeli chodzi o skuteczność działania, że mamy tutaj z różnych powodów bardzo dużo do odrobienia. A co nam szczególnie przeszkadza?
Jednym z moich zadań jest pomoc w doborze ludzi do pracy na konkretnych stanowiskach. Pomagam konstytuować się zespołom. Dzięki temu często widzę, jak bardzo przeszkadza nam nasz indywidualizm. Jeden z zagranicznych przedsiębiorców zapytał mnie: „Wytłumacz mi, dlaczego jeden Polak pracuje jak dwóch Niemców, ale dwóch Polaków – jak jeden Niemiec?” Dlaczego tak jest? Bo siedemdziesiąt procent ich energii idzie w kłótnię o to, kto ma rację, a tylko trzydzieści w pracę dającą wymierne rezultaty.
Zanim przed sześciu laty wszedłem w świat biznesu jako konsultant, miałem poczucie, że nie mam prawa uczyć ludzi znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej i społecznej, czym jest odpowiedzialność za siebie. Ale już nie mam takich obiekcji. Zobaczyłem, że bogaci mają takie same problemy jak biedni i też cierpią. Są takie tematy psychologiczne, które stanowią wyzwania dla nas, tu w Polsce, niezależnie od tego, jaka jest nasza pozycja materialna. Pięć tematów tej książki dotyczy problemów wspólnych dla ludzi ubogich i bogatych. Ich rozwiązanie jest względnie niezależne od układów politycznych i możliwości materialnych, zależy po prostu od odwagi, świadomości, od heroizmu, jak mówił profesor Tischner – od naszych codziennych życiowych wyborów.
Książka powstała dzięki spotkaniom z członkami Klubu Świata Książki w pięciu miastach: Gdyni, Bydgoszczy, Wrocławiu, Poznaniu i Szczecinie. Na każdym z nich mówiłem na jeden z tematów tworzących podstawowe rozdziały tej książki. Potem rozmawiałem osobiście z każdym, kto miał na to ochotę. Byliśmy umówieni, że rozmowa zostanie nagrana i może być wykorzystana w druku. Dlatego autorami tej książki jestem nie tylko ja i Marcin Fabjański, który opracował zapisy rozmów, ale też ponad 150 uczestników tych spotkań.
Pięć tematów tych spotkań to zarazem pięć kroków, które są moim zdaniem warunkiem osobistego rozwoju.
Pierwszy temat dotyczy zależności: jak się oddzielić od rodziców, rodzeństwa, pierwszych autorytetów, i jak wytyczyć granicę między sobą a innymi? Tu, nad Wisłą, mamy z uzależnieniami poważne problemy. Nie tylko od używek chemicznych. Bardzo wielu z nas cierpi z powodu uwikłań w mniej lub bardziej toksyczne związki. Wspomniałem już, że wielu ludzi idzie do pracy z poczuciem rosnącego oporu i niechęci. Jakże wielu z nas patrzy z nienawiścią na swoich przełożonych i z goryczą na kolegów z innego działu. Jakże wielu z nas wraca okrężną drogą do domu, bo nic nas tam nie ciągnie. Jak męczą nas znajomi i dalsza rodzina. A jednocześnie trwamy w naszych związkach w pracy, trwamy w związkach rodzinnych i nie próbujemy nic z tym robić.
W trudnych czasach, w jakich żyjemy, możecie powiedzieć: „Dobrze, tkwię w tej firmie, bo nie mam żadnej innej pracy” albo „Tkwię tutaj dlatego, że nie mogę się przenieść nigdzie indziej. Nie stać mnie na wyprowadzenie się z mieszkania mamy”.
W ten sposób omijamy sedno problemu. Przez kilkanaście ostatnich lat zajmowania się psychologią w biznesie spotkałem ludzi, którzy mogą budować całe wieżowce i osiedla, nie mówiąc o nowym domu, a nadal tkwią w toksycznym, bolesnym związku. Nawet jeśli zbudowali drugi dom, to stoi on pusty, a przecież stworzyli go teoretycznie właśnie po to, żeby wprowadzić zmianę w swoim życiu. Dobre warunki materialne zmieniają tylko dekoracje, ale sztuka, w jakiej gramy, jest wciąż ta sama. Szekspira można przecież wystawić w wielkiej stolicy, a można w teatrzyku szkolnym, prawda? Dylematy są te same. Kiedy ma się środki finansowe, to jest w pewnym sensie trudniej, a w pewnym łatwiej. Zdajecie sobie sprawę, dlaczego? Łatwiej, bo od razu widać, gdzie leży problem, że to nie jest problem ekonomiczny, tylko psychologiczny, a trudniej – bo już nie ma usprawiedliwienia. Nie można powiedzieć „nie stać mnie”.
Z drugim rozdziałem tej książki – jak być sobą – związany jest inny powszechny problem. Jakże wielu z nas ma skłonność do obarczania innych winą za swoje problemy. Jeżeli coś się nie układa w moim życiu, zamiast spojrzeć w lustro i tam poszukać przyczyny, wyglądam przez okno i wołam: „To oni!” „To przez nich!” Jakże łatwo wywołać medialną histerię wskazując, że ktoś jest wcieleniem zła, oszustwa czy zboczenia.
Gdybyśmy żyli w społeczeństwie uczciwym, dobrze zorganizowanym, w dobrobycie, nasze problemy wyglądałyby inaczej. Gdybyśmy wtedy oświadczyli, że tracimy kontakt z dorastającymi dziećmi albo trzecia praca nam nie wychodzi przez tych za oknem, nasi sąsiedzi pukaliby się w głowę. Powiedzieliby: „Przecież ty masz problem w domu i z samym sobą. Nie widzisz, że tam, na zewnątrz, wszystko działa dobrze?” W Polsce, gdzie mamy tyle patologii, tyle afer, tyle różnych niecnych zachowań i działań, bardzo łatwo znaleźć na zewnątrz „onych”, którzy są nie w porządku. Łatwo sobie wytłumaczyć, że moje niepowodzenie ma źródło gdzieś tam, a nie że tkwi we mnie.
Kwestia bycia sobą zmusza do zadawania trudnych pytań. Czy jestem w całości sobą, a więc również czy jestem autorem tego, co we mnie – powiedzmy – trochę niższe? Jestem nie tylko altruistyczny, ale też egoistyczny, nie tylko rozrzutny, ale i chciwy, nie tylko pracowity, ale i leniwy itd. Przyznaję się do tego czy też mówię. „Ja jestem dobry, a ci inni są źli?” Na ile jestem w całości sobą, a na ile tylko w kawałku, a resztę wpływów przypisuję zewnętrznemu światu? Są też oczywiście tacy, co mówią: „Ja jestem zły, a inni są dobrzy”, ale moim zdaniem oni też są w błędzie…
Trzeci temat, którym zajmuję się w tej książce, to jak się organizować. Dotyczy tego, o czym się nawet nie wspomina w naszym hymnie. Profesor Zbigniew Brzeziński zwrócił ostatnio uwagę, że w obliczu bardzo silnego zewnętrznego zagrożenia ruszamy do boju: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Wtedy nawet ta młodzież, o której mówią, że jest cyniczna, pewnie by za jakąś szablę złapała. Ale co z innymi wyzwaniami? Co z heroizmem codziennego dnia?
Miałem zaszczyt przez wiele lat mieszkać pod jednym dachem z legendarną sanitariuszką Małgorzatką, mamą mojej żony. Była bohaterką Powstania Warszawskiego, i to właśnie o niej, także ze względu na jej urodę, ułożono słynną żołnierską piosenkę. Z każdym z moich synów musiałem toczyć długie dyskusje, po co Polacy robili to powstanie. Czy nie mogli się zachować jak Czesi albo jak Francuzi? Byłoby mniej ofiar.
Jednak w Polsce nadal gorzej jest z lemieszem niż z szablą. Nie ma w naszym hymnie ani naszej tradycji słowa zachęcającego do solidnej codziennej pracy i szanowania się nawzajem.
Tak jak mamy problem historyczny z naszymi granicami, mamy problem z granicami swojego ja. Albo stapiamy się w toksycznych związkach, albo nadmiernie się izolujemy. Trzeci rozdział tej książki dotyczy budowania zdrowych granic, naturalnej zdrowej dyscypliny i organizowania swojego życia i otoczenia tak, jak się Polakom dotychczas nie udawało.
Czwarty rozdział – spotkanie, dialog, manipulacja – jest o tym, że bardzo nie lubimy być manipulowani. Jesteśmy wyjątkowo wyczuleni na wszelką ściemę, że użyję języka młodych. A jednak nie możemy sobie odmówić obrażania się, wmawiania bliskim poczucia winy czy udawania, że w rodzinie bez miłości wszystko jest w porządku (dla dobra dzieci oczywiście). Jest taka piękna i mądra książka psychologa i filozofa Rollo Maya „Psychologia i dylemat ludzki”. Według Maya dylematem każdego człowieka jest to, na ile jest on podmiotem, a na ile przedmiotem. Mogę powiedzieć, że uczę przedsiębiorców wpływu, ale zarazem uczę ich tak manipulować, żeby wszyscy na tym wygrywali. Pokazuję, jak rozpoznać sytuację, kiedy można prowadzić dialog, a kiedy konieczna jest technika perswazji, bo ten, z kim mamy do czynienia, jest tak nieuczciwy, tak krnąbrny albo po prostu tak mało inteligentny, że nie mamy wyboru, musimy zastosować jakiejś techniki w miejsce dialogu.
Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakiej sytuacji można liczyć na dialog, prawdziwe spotkanie, intymną relację, jasność intencji, wyznaczanie wspólnych celów, a gdzie zaczyna się manipulacja, populizm, makiawelizm, mobbing i podobne zjawiska. Mam poczucie, że we współczesnym świecie trzeba umieć świadomie wywierać wpływ, ale trzeba też umieć przestać kombinować. Trzeba umieć przyjść do domu i przestać uprawiać marketing czy public relations, tylko spotkać się z rodzicami, żoną, dziećmi. Po powrocie do firmy powinniśmy umieć realizować pewną politykę – własną, swojego działu albo wspólną. Trzeba się rozeznać, na czym polega jedno i drugie, żeby dokonywać wyborów bardziej racjonalnych niż emocjonalnych.
Piąty rozdział – o zarządzaniu energią – jest najbardziej osobisty. Pozwalam w nim sobie na intymne wyznanie, że najczęściej myślę o Bogu po zbliżeniu miłosnym. Czułość, jaką mam dla żony, przenosi się wtedy na trudną do ukierunkowania wdzięczność. Pojawia się spokój, ulga, taka jasność umysłu, że myślę sobie: „Bóg nas niezwykle obdarował…”
Człowiek jest jedynym zwierzęciem zainteresowanym seksem nie tylko wtedy, kiedy służy on prokreacji i podtrzymaniu gatunku. Być może dzieje się tak dlatego, że ludzkie dziecko potrzebuje dłuższego hołubienia niż zwierzęce, a więc rodziców dłużej musi coś łączyć… Mam jednak poczucie, że my ten dar boży marnotrawimy, że seks albo wulgaryzujemy, albo tłumimy (a wtedy zmienia się w psychopatię lub nerwicę), a zbyt rzadko łączymy z czułością, nie mówiąc już o metafizycznym jego odczuwaniu.
Dlatego chcę o miłości, seksie i duchowości mówić jednym tchem. A przy okazji w ogóle o zarządzaniu własną energią życiową, bo mam poczucie, że my (a przynajmniej do niedawna ja) marnotrawimy jej zbyt wiele. W wieku dwudziestu paru lat byłem przekonany, że mam tej energii nieskończony zapas. Teraz mam lat 60 i już się cieszę, że umówiłem się z paroma rówieśnikami na sylwestra w 2020 roku. Chciałbym móc wtedy zatańczyć i zaśpiewać, ale żeby dać radę, muszę swoimi siłami mądrze gospodarować. Zauważyłem, że Polacy już się trochę nauczyli zarządzać pieniędzmi, bo zmusza ich do tego niedostatek. Na specjalnych kursach pracownicy firm uczą się, jak zarządzać czasem. Ale wciąż nie wiemy, jak zarządzać energią. Marnotrawimy ją, gadając, robiąc rzeczy bez znaczenia i oddając się jałowym rozmyślaniom, a przez to uzyskujemy gorsze rezultaty i w miłości, i w pracy.
Jest jeszcze rozdział szósty. To osobiste wyznania, zwierzenia z odkryć w poszukiwaniu znaczenia, sensu życia i szczęścia na co dzień.1 Jak się oddzielić i ustalić granice X
Co robić, aby nie utknąć w związkach, w których źle się czujemy, ale nie mamy siły, by się od nich uwolnić? Jaki jest pierwszy krok na drodze do bycia sobą i do stanowienia o sobie? Oddzielanie się i wytyczanie granic dotyczy historii naszego kraju, ale też każdego z nas. Roczne dziecko oddziela się od mamy i zaczyna być odrębną istotką. Dziecko trzyletnie staje na własnych nogach, aby od mamy pobiec do taty. Jedenastolatek oddziela się od rodziców i najważniejszym kawałkiem świata staje się dla niego grupa rówieśnicza. A nastolatek czy dwudziestoparolatek oddziela się od rodziców, aby zacząć budować swój świat. W 1989 roku Polska oddzieliła się od bloku państw komunistycznych (to już historia!), a teraz przyłączyła się do Wspólnoty Europejskiej…
Ktoś, kto progi oddzielania się przejdzie w dość naturalny, choć czasem bolesny sposób, staje się osobą dobrze odgraniczoną, która mówi: „Tu jestem ja i moje jestestwo, a tu jesteś ty i twoje jestestwo”. Pewna dziennikarka zapytała mnie niedawno: „Czy praca psychologa, który się wczuwa w problemy tylu ludzi, może go wydrenować?” Odpowiedziałem: „Tylko jeżeli psycholog nie ma dobrze określonych własnych granic. Jeżeli przyjmuje nadmierną odpowiedzialność, jeżeli chce uratować wszystkich swoich pacjentów, niemal sięgając do kieszeni, żeby dać im swoje pieniądze, jeżeli bierze do siebie wszystkie ciosy, które nieświadomie zadają mu zagubieni, sfrustrowani ludzie. Jeżeli natomiast zna dobrze swoje granice, to może wspaniale słuchać, współprzeżywać oraz współodczuwać i udzielać dobrych porad, z których jego klient skorzysta już na własną odpowiedzialność”.
Podobne wyzwanie stoi przed rodzicami dorastających dzieci. Jakże wiele matek i ojców (zwłaszcza ojców córek) nie może pogodzić się z tym, że rodzice to łuk, który wypuszcza w świat strzałę (dziecko), zamiast więzić ją w kołczanie czekając, aż stanie się bardziej gotowa do lotu…
W firmach, którym doradzam, często obserwuję zjawisko tzw. silosów. Niby sytuacja jest jasna: wspólny cel, dużo jaśniejszy niż w życiu społecznym, narodowym czy politycznym. Trzeba uzyskać określony wynik biznesowy. Sprzedać określony produkt, określoną usługę, odzyskać kapitał włożony w interes. Ale sytuacja się komplikuje, bo w firmie mamy zespół wybitnych menedżerów i każdy z nich buduje swój zespół.
I co się dzieje? Zespoły, zamiast współpracować, starają się wykazać na własną rękę. Każdy menedżer chce udowodnić, że inne zespoły skopały swoje zadania, a tylko jego zespół wykonał je dobrze. Energia tak „współpracujących” zespołów się nie sumuje. Bo każdy z nich dwadzieścia procent energii zużywa na osiąganie celów firmy, a osiemdziesiąt procent na pokazanie, że inni nie dostarczyli na czas odpowiednich danych i przez to nic nie wychodzi. W jednej firmie jest kilku świetnych specjalistów. Jeden jest prezesem od marketingu, drugi od sprzedaży, trzeci od finansów, czwarty od logistyki albo działu prawnego. Spółka stawia przed sobą bardzo ambitne cele i współpracownicy dostają zadania, dobierają ludzi, żeby je wykonać. I co się zaczyna dziać? Każdy z nich ze swoimi ludźmi zawiązuje jakby mikroprzedsiębiorstwo. I to jest dobre, bo tak działa na przykład General Electric, tyle że pracy tych mikroprzedsiębiorstw, małych biznesowych oddziałów powinien przyświecać wspólny cel. A naszej firmie grozi bankructwo, bo np. jakiś logistyczny problem nie został rozwiązany. Ludzie z departamentu prawnego mówią: „A nie mówiliśmy?”, ludzie z informatyki mówią: „Przecież myśmy wszystko dobrze oprogramowali”. Mamy tendencje do tworzenia małych światów. Każdy z nich jest symbiotycznym układem pracowników, a jednocześnie nadmiernie wyodrębnioną jednostką. Nie powstaje z tego wspólny świat.
Ten problem istnieje w organizacjach większości krajów, ale w Polsce mamy do niego szczególną skłonność. Widać go też wyraźnie w świecie polityki. Mamy liderów różnych grup, każdy z nich chce, owszem, zmienić Polskę, ale tylko z punktu widzenia i w interesie swojej grupy. Po dwudziestu pięciu latach zajmowania się psychoterapią mogę powiedzieć, że widziałem dziesiątki i setki ludzi, którzy się nie oddzielili i nie zbudowali swoich granic. Nie nauczyli się być odrębnie, ale razem. I teraz nawet jeżeli zostają wybitnymi specjalistami, problem się za nimi wlecze.
Gdy spojrzymy, jak działa ciągle reformujące się i szukające swojej drogi polskie państwo, to zobaczymy, że powstało mnóstwo partii, klubów politycznych, mnóstwo grup intelektualnych i religijnych. Każda z nich jest osobną całością, skupia swoich wyznawców. Każda z nich raczej się jeszcze bardziej podzieli, niż zjednoczy z inną w dążeniu do wspólnego celu. Zasłynęliśmy na całym świecie z Sierpnia ’80, ale teraz żyjemy tak, jakbyśmy konsekwentnie realizowali program „zero solidarności”. Dzieje się tak na poziomie firm i na poziomie całego społeczeństwa. Czyli albo stapiamy się zbyt blisko, zatracając poczucie indywidualności i odrębności, albo nadmiernie się oddzielamy i izolujemy. Dobrym symbolem zdrowych relacji są kółka olimpijskie.
Przeciwieństwem układu kółek olimpijskich są toksyczne związki. Mają one wspólny psychologiczny mianownik – jest nim tak zwany scenariusz trójkąta dramatycznego, o którym pisałem już w poprzednich książkach. Przeprowadźmy malutki eksperyment. Sytuacja jest taka: piąta czy szósta klasa, lekcja jakiegoś nowego przedmiotu, jednego z tych, które teraz wymyślają, np. z pogranicza fizyki i matematyki. Nauczycielka pomyliła cele pedagogiczne z dydaktycznymi. Na czym może polegać pomylenie celów dydaktycznych z pedagogicznymi? Dydaktyczny cel jest taki, żeby czegoś nauczyć, pedagogiczny – żeby wychować. W dobrym zarządzaniu relacją z uczniem szuka się integracji tych dwóch celów, ale pamięta się, że są to dwa różne wątki i niedobrze jest robić jedno kosztem drugiego. No więc dzieci bardzo rozrabiały, pani poczuła się bezradna i w tej swojej bezradności nie zapytała, dlaczego są takie rozbrykane i co mogłaby zrobić, żeby się uspokoiły. Zamiast tego powiedziała: „Skoro jesteście tacy mocni, to te dwadzieścia zadań, których nie mogę teraz z wami przerobić, każdy z was zrobi sam, na za tydzień. Jak nie – to pałka. A kto ją dostanie, ma niezaliczony semestr”. Dzień przed terminem uczennica przychodzi do mamy po pomoc. Zainscenizujmy to. Któraś z pań czterokrotnie przyjdzie do mnie z tą samą sprawą, a ja będę się różnie zachowywał. Z góry uprzedzam, że może to być niesympatyczne.
Kobieta z widowni: Słuchaj, mamo, nasza pani w ogóle nie potrafi nam wytłumaczyć tematów w szkole. W ogóle do nas nie trafia. Ja nie wiem, jak rozwiązać to zadanie, nie jestem w stanie, nie zrobię go!
J. Santorski: Pani nie trafia czy to wy nie rozumiecie?!
Kobieta: No nie rozumiemy.
J. Santorski: A co ty dotąd zrobiłaś, żeby zrozumieć?
Kobieta: Cała klasa zastanawiała się nad tym, jak to zrobić, ale nikt nie wie jak.
J. Santorski: Na kiedy jest to zadane?
Kobieta: Na jutro.
J. Santorski: Kiedy się za to zabrałaś?
Kobieta: No teraz… Ale ja nie miałam czasu, naprawdę nie miałam czasu.
J. Santorski: Nie miałaś czasu, bo co? Telewizja, internet, wystawanie przed lustrem…
Kobieta: Ale…
J. Santorski: Nie przerywaj mi! To ma być zeszyt uczennicy?! Chcesz ze mną rozmawiać, to go najpierw obłóż! Jak ty się uczesałaś! Jak ty wyglądasz?! Zejdź mi z oczu! Do widzenia, do drugiego pokoju!!! (wyrywa jej zeszyt z ręki, potem rzuca na stół).
Bardzo przepraszam, chciałem mieć za sobą najgorszą scenę. Dla mnie też była trudna. Teraz z kolei będzie bardzo sympatycznie, dobrze?
Kobieta: Słuchaj, mamo, jest taki problem…
J. Santorski: No co, kochanie? Jaki masz problem?
Kobieta: Ja nie lubię matematyki i fizyki, te przedmioty są męczące.
J. Santorski: No jasne, oczywiście. A kto lubi?
Kobieta: Jest takie zadanie, ale ja nie zrobię go na jutro.
J. Santorski: Pokaż, kto to zadał?
Kobieta: No ta głupia, ta…
J. Santorski: Ta głupia, ta?
Kobieta: Ona w ogóle nie ma z nami kontaktu.
J. Santorski: Zobacz, ojciec haruje, za szkołę płacimy, a ci nauczyciele co? Debile po prostu.