- W empik go
Ludzie pustki - ebook
Ludzie pustki - ebook
Świetny thriller ukazujący przyszłość! Legenda lasu zaczyna przyciągać uwagę nastolatka, który zaczyna w nim biegać. Wkrótce przyjemność z biegania i satysfakcja z dążenia do postawionego celu, zaczyna zamieniać się w walkę o prawdę i odnalezienie odpowiedzi na pytania, które zdają się ich nie mieć. Strach i panika zamieniają się w ciekawość, która zmusza go do przekroczenia granicy, której nie wolno przekraczać. Dążenie do prawdy zmusza go do podróży, której nigdy nie powinien odbyć.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-578-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Strachu kwiat liście wypuszcza
nieśmiała w oddali idzie kaczuszka.
Świat przepełniony pięknem
nie przekonuje nikogo wdziękiem.
Idzie tłum, gdzieś w oddali
jeden za drugim, jako poddani.
Krok za krok, wpatrując w coś wzrok
świecąca cegła ciągnie ich w mrok.
Tłum się zbliża, więc kaczuszka ucieka
nie ma co ryzykować, a piękno poczeka.
Kwiat usycha, a ludzkość wymiera
ich nikt już nie pozbiera.
Zatraceni w technologii świata
ludzkość moralnością pomiata.
Oto krok ku przyszłości
nie chciej tej przyjemności.I: W CIENIU LASU
„DĄŻYMY DO ŚWIATŁA, PRAGNIEMY JEDNAK, ŻEBY OTOCZYŁY NAS CIENIE”.
Zoran Drvenkar,_ Ty_
Wysoka temperatura nie sprzyja myśleniu, sprawia, że człowiek nie potrafi logicznie myśleć i podejmować najprostszych decyzji. Dlatego nienawidzę upałów, ale tym razem to wina leży w mojej podświadomości. Piekielne powietrze, chyba tak należy określić przeklęte ciepło, które wydobywa się z kaloryfera znajdującego się tuż przy mojej lewej nodze. Kocham jesień, ale nienawidzę konsekwencji, jakie niesie ze sobą jej przyjście. Bo kolorowe liście i piękny zapach świeczek wieczorową porą, nie sprawi, że temperatura będzie sprzyjająca. Na zewnątrz chłód, a wewnątrz piekło. Najchętniej otworzyłbym okno, ale nie mogę tego zrobić. Inni pasażerowie pomyślą, że zostałem tu zesłany przez samego szatana.
Rozpinam kurtkę i zaczynam ją zdejmować. Wzrokiem szukam haczyka, który powinien znajdować się przy oknie. Mam wrażenie, że za chwilę spłonę żywcem. Inni pasażerowie pewnie uznają mnie za idiotę, bo większość siedzi opatulona w swoje zimowe kurtki. Uderzam się otwartą dłonią w czoło, bo mam wrażenie, że siedzi na nim jakiś insekt. Oczywiście tylko mi się wydawało i nieświadomie się zbłaźniłem. Dziewczyna na siedzeniu obok odrywa wzrok od czytanej książki i patrzy wprost na mnie. Próbuję udawać, że jej nie widzę, ale mi się nie udaje. Nasze oczy spotykają się, uśmiecham się do niej żałośnie, a ona odwzajemnia to jeszcze bardziej żałośnie.
Co za debil — zapewne pomyślała.
Robię skwaszoną minę i odwracam głowę. Na szczęście tego nie dostrzegła, bo wróciła do czytania lektury. Opieram się łokciem o podłokietnik, a moja dłoń podtrzymuje moją wyjątkowo ciężką głowę. Zaczynam wpatrywać się w las, moje ciało przeszywa coś w rodzaju dreszczyku. Próbuję zapomnieć o kompromitacji sprzed kilku chwil, ale wiem, że to niemożliwe i wspomnienia będą wracały do mnie w najmniej odpowiednich momentach. Leśne drzewa zaczynają pochłaniać się w ciemności, a niebo, które było częściowo zachmurzone, zaczyna przybierać czarną barwę.
Wracam do rzeczywistości, ze swojej wyobraźni, która wielokrotnie zatraca mnie w dziwnych myślach. Ta dziewczyna, którą czyta książkę, jest śliczna i wydaje się bardzo sympatyczna (pomijając ten żałosny uśmiech). Jest tylko jeden problem. Przez cały czas czyta książkę, a ja słyszałem, od wielu fanatyków książek, że nie wolno przerywać czytania. Nie mam pojęcia, czy zostanie wtedy rzucona na mnie klątwa rodem z Harry’ego Pottera i nieszczególnie chciałbym się przekonać. Podziwiam ją, osobiście też bardzo lubię czytać książki, w szczególności fantastykę i kryminały, ale nie potrafiłbym pogrążać się, w książkowej rzeczywistości, w miejscu publicznym. Czułbym na sobie wzrok innych ludzi, którzy uznaliby mnie za dziwnego, ponieważ czytanie książek nie jest obecnie modne, a co gorsza, jest na drodze do całkowitego wyginięcia.
Moje myśli zeszły na inny tor, tak samo, jak pociąg, którym jadę. Zacząłem zajmować się teraz bardzo podniecającą sprawą. I nie myślcie, że chodzi o tę dziewczynę, bo nawet gdyby zwróciła na mnie uwagę, to i tak nie nadaję się do wchodzenia w związki. Jestem skazany na bycie singlem, a później starym kawalerem.
Postawiłem sobie cel, obiecałem sobie zrealizować pewnego rodzaju zadanie. Od bardzo dawna chciałem to zrobić, ale zabrakło we mnie odwagi. Od jutra zaczynam biegać. Ta informacja zmieniła moje życie — pomyślało dziewięć na dziesięć osób, które czytają ten pamiętnik, ale tak naprawdę to ta informacja miała zmienić nie wasze, lecz moje życie. Wymagała ode mnie przemyśleń pod każdym aspektem. Potrzebowałem motywacji do zmian, które nie przychodziły mi łatwo. Chciałem się trochę rozluźnić po całym dniu siedzenia w szkole. Sport nie jest moją pasją i zainteresowaniem, ale skoro kawa i sen nie pomagają — warto spróbować czegoś zupełnie nowego. W życiu zmiany są potrzebne. Może nie zawsze, ale często pomagają. Jeśli przebieg życia nie jest według ciebie odpowiedni, spróbuj przesunąć szafę w pokoju. Czy wierzę, że to coś da? Oczywiście, w małym stopniu, ale wierzę. Czuję się mały w tym ogromnym świecie, dlatego nie zaszkodzi mi wzmocnienie kondycji. Może nawet pokuszę się o siłownię, ale na razie nie chcę o tym myśleć. Oczywiście przemyślałem wszystko, dlatego miejsce do biegania nie może być niebezpieczne. Postawiłem na las, pobliską puszczę drzew, która na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżnia od pozostałych. Mieszkam na wsi, więc lasów jest tu od koloru do wyboru, ale mój wybór był dla mnie samego niezrozumiały.
Las zawsze jest do ludzkiej dyspozycji, a taki owiany złą sławą tylko zachęci ciekawskich do swego wnętrza. O tym krążyło wiele plotek, historii i rzekomych faktów, które potwierdziło wielu starszych mieszkańców wsi. Ja raczej nie wierzę w takie historie, ale ciekawość zachęciła mnie do poznania tajemnicy lasu. Nie wiem, dlaczego i po co, ale to tam zacznę biegać.
Kiedy pociąg zahamował, uśmiechnąłem się pod nosem. Nie tylko dlatego, że jestem coraz bliżej domu, ale cieszyłem się z nowego wyzwania. Dziewczyna zamknęła książkę i schowała ją do plecaka, który wcześniej położyła na swoich kolanach. Poczekała jeszcze moment, wstała i zaczęła iść w kierunku wyjścia. To oznaczało, że przede mną jeszcze tylko jedna stacja. Podniosłem plecak spod siedzenia i położyłem go na siedzeniu obok. Teraz była mała szansa, że ktoś postanowi się dosiąść. Zwolniło się wiele miejsc, więc dlaczego ktoś miałby akurat usiąść koło mnie?
Czas wrócić do myślenia. Warto zachwycać się decyzjami, które mogą być dla nas przełomowe. Tym razem nie patrzę na pogrążający się w ciemności las, tylko zamykam oczy i zatracam się w swojej wyobraźni. Widzę siebie. Biegnę, mijam setki drzew i tysiące spadających różnokolorowych liści. Jedyne, co mnie goni, to czas, przed którym staram się uciekać. Jednak czas to coś, przed czym nigdy nie uciekniesz, nawet jeśli nie masz zegarka. On cały czas nieubłaganie płynie. W uszach słyszę ćwierk ptaków, szum wiatru i swój zmęczony oddech, który każe mi się zatrzymać i odpuścić. Nie mogę się zatrzymać! Wyzwanie możesz wygrać lub przegrać, nie ma niczego pomiędzy. Szum wiatru staje się coraz bardziej intensywny, a połączony z dźwiękiem jadącego po szynach pociągu sprawia, że totalnie zatracam się w swojej wyobraźni. Mam wysokie ambicje, nie poddaje się, choć coś próbuje mnie do tego nakłonić. Ambicje zawsze są wygórowane, ale to nie oznacza, że powinniśmy z nich zrezygnować. Dlatego się nie zatrzymuję, biegnę dalej i nie zwracam uwagi na otaczający mnie świat. W tym momencie powinienem istnieć tylko ja i mój cel. Z tyłu głowy pojawia się myśl o sprawdzianie z biologii i kartkówce z matematyki, ale kogo to teraz interesuje? Dobre momenty są po to, aby się nimi zachwycać.
Pisk hamulców szeroko otwiera mi oczy. Rozglądam się po wagonie, w którym większość pasażerów smacznie sobie śpi. Nadmieniam, że nie jest to wagon sypialny, tylko zwykła klasa ekonomiczna. W odpowiedniej chwili orientuję się, że to moja stacja i szybko muszę udać się do wyjścia, aby nie pojechać dalej. Wstaję, zabieram plecak i szybkim krokiem, prawie biegiem, opuszczam pojazd. Drzwi niemal mnie przytrzaskują, ale konduktor zauważa mnie chwilę przed gwizdkiem do odjazdu. Macham dłonią w podziękowaniu i głośno wypuszczam powietrze. Nigdy więcej nie chcę takiej sytuacji. Nie mogę — choć bardzo tego pragnę — zatracać się wyobraźni w pociągu. Idę w kierunku wyjścia z dworca. Nie muszę przechodzić przez budynek, który jest bardzo stary. Dziwię się, że jeszcze nie runął. Uwielbiam taką architekturę, lecz przydałaby się jakaś renowacja, choćby dla bezpieczeństwa. Dwukrotnie potykam się o stare deski, które wybrzuszone tworzą podłoże peronu. Zadbano też o tor przeszkód dla zmęczonych pasażerów. Semafor podnosi się, kiedy pociąg znika za horyzontem. Kolejne pociągi mogą ruszać, choć żadnych tutaj nie ma. Pustka. Totalna pustka.
Po kilkuminutowym marszu wchodzę na teren mojej wioski, lecz przymusowy spacer cały czas trwa, ponieważ mieszkam na samym końcu miejscowości. Ciemność robi się coraz gęstsza, przykrywając ostatnie oznaki dnia. Niektórzy mieszkańcy zapalają światła, a inni — niewzruszeni zapadającym zmrokiem — kontynuują swoje zajęcia. Nie, żeby szczególnie interesowało mnie życie innych, ale w ciemności jasność rzuca się oczy. Zresztą muszę się dokładnie rozglądać, aby w porę zauważyć tę jedną sąsiadkę, z którą trzeba się przywitać, bo w innym przypadku, moja reputacja może zostać na zawsze zachwiana. W uszach mam słuchawki, w których śpiewa mój ulubiony wykonawca. Nie wyobrażam sobie iść w ciszy. Muzyka jest częścią mojego życia i nigdy nic tego nie zmieni. Muzyka to coś pięknego, coś, co uspokaja i pozwala myśleć, że każdy kolejny dzień może być piękny.
Kiedyś, jeszcze przed mutacją głosu, potrafiłem bardzo ładnie śpiewać i rodzice mieli dla mnie ambitne plany na przyszłość. Kiedy oni rezerwowali mi największe sale koncertowe, ja zacząłem dojrzewać i mój talent przepadł na zawsze. Jestem smutny z tego powodu, bo marzę o nagraniu swojego własnego kawałka, ale z drugiej strony nie chcę, aby był niesłuchalny. Staram się nie myśleć przyszłościowo i, jak widać, w tym przypadku, była to świetna decyzja.
Docieram pod swój dom. Otwieram furtkę i wchodzę na podwórko. Podchodzę do drzwi i dzwonię domofonem. Pięć sekund, dziesięć sekund, dwadzieścia sekund. Czekam na dźwięk otwieranych drzwi, ale zdaje się, że to tylko żmudne oczekiwania. Jestem przekonany, że o tej godzinie wszyscy są w domu, więc to prawdopodobnie kolejna usterka domofonu. Dobrze, że mam klucz. Zdejmuję plecak, otwieram kieszonkę, w której powinien być klucz. Wyjmuję go, wkładam do zamka i przekręcam, otwierając drzwi do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi.
Klatka schodowa pachnie płynem do mycia podłóg, to zapach kwiatów, nie wiem jakich, bo się nie znam. Dla mnie kwiaty to kwiaty, nie ma znaczenia ich wygląd i zapach. Trochę są bezużyteczne, bo więdną już po kilkudziesięciu godzinach od wstawienia do wazonu. Mama uwielbia porządek i bardzo często sprząta klatkę schodową, co uważam za bardzo dziwną czynność. Po to ona jest, aby na niej ewentualnie nabrudzić. Ona jednak uważa, że porządek musi być zawsze i wszędzie.
Wspinam się po schodach, próbując nasłuchiwać dźwięków z naszego mieszkania. Natomiast słyszę tylko głośny dźwięk telewizora, dochodzący z mieszkania babci. Kobieta mieszka centralnie pod nami, więc w budynku znajdują się dwa mieszkania.
Zdejmuję buty i zawieszam kurtkę. Naciskam klamkę, otwieram drzwi i natychmiast uderza we mnie fala gorącego powietrza. Cisza. Naprawdę nikogo nie ma w domu. Ciekawe, gdzie oni wszyscy się podziali. Zapalam światło tylko w przedpokoju i udaje się do swojego najpiękniejszego miejsca na ziemi. Otwieram drzwi i magiczną mocą sprawiam, że mój pokój zaczynają oświetlać różnokolorowe LEDY. Żartuję, tak naprawdę kliknąłem tylko odpowiedni włącznik. Kładę plecak na podłodze i siadam na łóżku. Przypominam sobie o moim postanowieniu, co natychmiast wywołuje uśmiech na mojej twarzy i sprawia, że marzę o tym, aby jutro nastało szybciej niż zwykle.
Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, ale obudziło mnie pukanie do drzwi. Podniosłem się na równe nogi, wystraszony, a próg mojego pokoju przekroczyła mama. Wygląda na to, że podczas mojej drzemki w domu pojawili się wszyscy domownicy.
— Zrobiłam kolację, chodź — powiedziała kobieta.
— Nie jestem głodny — odparłem i nie było to kłamstwo.
Naprawdę nie miałem ochoty na nic do jedzenia, nie zamierzałem tego ukrywać i jeść na siłę.
— Piotrek…
— Dobra, idę — zdecydowałem, nie chcąc sprawić mamie przykrości. Może jednak jestem odrobinę głodny? Sam nie wiem, jestem niezdecydowanym człowiekiem.
Prawda jest taka, że spałem kilka godzin i w ten sposób nie udało mi się wypełnić wszystkich dzisiejszych obowiązków. No trudno, nie miałem zbyt wielu planów, więc prawie nic straconego. Opuściłem pokój i udałem się do stołu, gdzie siedzieli i jedli wszyscy domownicy.
— Cześć — powiedzieli równo mój ojciec i brat.
— Dobry wieczór — przywitałem się kulturalnie.
Usiadłem na swoim miejscu i zacząłem spożywać posiłek. Mama przygotowała jaja gotowane i pyszną sałatkę warzywną. Mimo tego, że nie byłem głodny (albo może trochę), to wszystko zjadłem z wielkim smakiem. Moja rodzina prowadziła rozmowy na temat naszej sąsiadki, która rozwiodła się ze swoim mężem. Nie dołączyłem do rozmowy, bo nie interesowały mnie rozmowy o innych ludziach. A oni, dosłownie, żyli ich życiem. Po zjedzonym posiłku wstałem od stołu, zasunąłem krzesło, podziękowałem i wróciłem do swojego pokoju.
Usiadłem przy biurku i zerknąłem w swój terminarz. Tak jak sądziłem — nie miałem w tym dniu żadnych wpisów, oprócz przypomnienia o zadaniu domowym z angielskiego i sprawdzianie z biologii, na który, zresztą, uczyłem się w weekend. Zamknąłem kalendarz, wstałem od biurka i chwyciłem plecak, który po południu położyłem przy łóżku. Wypakowałem wszystkie książki i zapakowałem te, które przydadzą mi się jutro.
Oczy same mi się zamykały, nie wiem dlaczego, skoro drzemałem przez kilka godzin. Zrobiłem szybko zadanie i poszedłem wziąć szybki prysznic. Marzę o tym, aby położyć się na łóżku i zacząć myśleć o cudownych chwilach, które czekają mnie jutro. To będzie wyjątkowa doba, pełna nowych doświadczeń.
Nareszcie nastał ten moment, gdzie mogłem po prostu leżeć i myśleć. Próbowałem tak szybko nie zasnąć, ale wiedziałem, że nie będzie to takie proste. Poddałem się szybko, przykryłem kołdrą i obróciłem na prawy bok.
Rano, po długiej nocy, obudził mnie głośny dźwięk budzika. Zawsze zapominam odrobinę go ściszyć, bo mam wrażenie, że oprócz mnie, budzi wszystkich ludzi w promieniu kilkuset metrów. Spałem dobrze, prawie dziesięć godzin. Byłem z tego powodu zadowolony, ponieważ się wyspałem i mogłem dobrze zacząć kolejny listopadowy dzień. A ta doba nie będzie rutynowa — dzisiaj idę realizować swoje wyzwanie.
Podnoszę się z łóżka i podchodzę do biurka, gdzie leży telefon podłączony do ładowarki. W nazwie budzika widnieje informacja, o której nigdy bym nie zapomniał — „Dzisiaj idę biegać”. To chyba podchodzi pod obsesję, ale nie przejmuję się tym. Obsesja jest normalna, dopóki nie zaczyna stanowić zagrożenia. Ta informacja motywuje mnie do działania i pozwala, w bardzo szybki sposób, wykonać swoją poranną rutynę. Modlę się, aby czas spędzony w szkole przeminął szybciej, niż zwykle. Uwielbiam przebywać w tym budynku, ze względu na moich znajomych, którzy są naprawdę cudownymi ludźmi, ale dzisiaj chcę być w domu i zacząć tworzyć nowy rozdział w swoim życiu.
Wychodzę z domu, idę na dworzec, jadę do szkoły pociągiem, w którym ponownie mam ochotę ściągnąć kurtkę. Po dotarciu do szkoły rozpoczynam kolejny dzień, często żmudnych i bezsensownych lekcji. W międzyczasie świetnie się bawię w towarzystwie moich znajomych. Po prostu rutyna, która jest, bo musi być. Po zakończonych lekcjach wybiegam szybko ze szkoły. Nie zamierzam dzisiaj na nikogo czekać, bo chcę zdążyć na wcześniejszy pociąg. Całe moje popołudnie jest teraz zależne od czasu, który, jak zwykle, płynie nieubłaganie szybko. Nogi zaczynają mnie boleć od stawiania dużych kroków.
Ostatnie minuty do odjazdu. To moment, w którym wszystkie samochody i przechodnie powinni zniknąć. Ten świat powinien być teraz tylko i wyłącznie dla mnie. Muszę zdążyć, nie ma żadnego planu B, bo nie dopuszczam do świadomości, że powinien istnieć.
Wchodzę do pociągu w ostatnich sekundach. Dokładnie dwadzieścia sekund po moim wejściu, pociąg rusza w trasę. Przede mną kilkanaście minut spokoju, ciszy i po prostu czasu na myślenie. Tylko nie mogę dopuścić do sytuacji z wczoraj, bo nie chcę organizować sobie transportu powrotnego po przegapieniu swojej stacji. Nic nie może być ważniejsze niż zmiany, nawet myślenie o nich.
W pociągu trwa rutyna, po wyjściu z niego rozpocznie się nowe życie, nowe doświadczenia i nowa rzeczywistość.
Tym razem nie mam problemu z poczuciem czasu i orientacji. Wysiadam na swojej stacji i bez zbędnego oglądania, ruszam w stronę swojego domu. W słuchawkach oczywiście lecą kawałki mojego ulubionego artysty, który prowadzi mnie do domu. Po wejściu do mieszkania rzucam plecakiem w kąt i otwieram szafę z ubraniami. Wzrokiem poszukuję idealnych dresów i bluzy do biegania. Nie zastanawiam się długo, po prostu zakładam to, co wpadnie mi jako pierwsze w ręce. Chwytam zieloną bluzę i czarny dres, które kolorystycznie są do bani, ale kogo to interesuje? Rozbieram się do bielizny i zakładam ubrania do biegania. W szafie znajduję bidon, którego nie używałem naprawdę długo. Idę do kuchni, dokładnie go myję i nalewam świeżą, przefiltrowaną wodę. Wracam do pokoju i zaczynam szukać czarnej nerki, która posłuży mi do schowania telefonu i zamocowania bidonu. Na szczęście szybko ją znajduję i teraz jestem w pełni gotowy. Z biurka biorę jeszcze tylko słuchawki.
Najpierw idę do salonu, gdzie siedzi mama, która dziś wyjątkowo skończyła wcześniej pracę. Informuję ją o tym, że idę biegać do lasu.
— O proszę, mój synek bierze się za siebie — powiedziała dumnie.
Uśmiechnąłem się i opuściłem mieszkanie. Na korytarzu włożyłem buty sportowe, które już wczoraj wygrzebałem z szafy. Zszedłem szybko po schodach i wyszedłem z budynku.
Mam wrażenie, że moje nogi samoistnie prowadzą mnie w stronę lasu. Zanim odpaliłem muzykę w słuchawkach, miałem wrażenie, że las woła mnie do siebie i zaprasza na tajemniczą ucztę. Nie ma jak to popadać w obłęd na samym starcie. Mam ochotę biec i się nie zatrzymywać, jednak powstrzymuję się, dopóki nie przekroczę leśnej granicy. Dopiero, kiedy wejdę do lasu i poczuję wolność — zacznę biec. Ten las jest tylko dla mnie i mogę robić to, co mi się żywnie podoba. Wolnoć, Tomku, w swoim domku — uwielbiam to przysłowie, bo sprawia, że czuję się bardziej pewny siebie w tym czasami szarym świecie.
Las przywitał mnie miotającymi gałęziami na drzewach. Niektóre przypominają ręce, które zapraszają mnie do dalszej drogi. Uważam, że las to miejsce dla wszystkich, wystarczy zachowywać się z szacunkiem i możesz być jego wiecznym gościem. Zwalniam trochę i wyjmuję telefon z przyczepionej nerki. Odpalam aplikację, która będzie liczyć mi pokonane kilometry. Muszę mieć kontrolę nad swoim wyzwaniem. Teraz nie interesuje mnie zupełnie nic. Nie zwracam uwagi na otoczenie, choć jestem w tym lesie po raz pierwszy. Gdybym się zgubił, mam GPS w telefonie, a w tym miejscu niełatwo go zgubić. Biegnę i biegnę, czasami omijając ogromne gałęzie, napotkane na mojej trasie. Słucham mojej ulubionej muzyki i brnę przed siebie. Mknę przed siebie już naprawdę długo, a wcale nie jestem zmęczony.
Zatrzymałem się. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale to zrobiłem. Chciałem się napić wody, odpocząć? Nie wiem, na pewno coś z tych rzeczy. Wyciągnąłem bidon i wziąłem kilka łyków wody. Kiedy go schowałem, otworzyłem kieszonkę nerki i wyciągnąłem smartfona. Spojrzałem na liczbę pokonanych kilometrów, a ich liczba wynosiła dokładnie dwa i pół, co było dla mnie wspaniałym sukcesem. Uśmiechnąłem się pod nosem i schowałem telefon do kieszeni. Podniosłem wzrok i zacząłem obracać się wokół własnej osi. Ten las jest piękny, ale nie ma tu niczego nadzwyczajnego. Po prostu drzewa i długa ścieżka, ciągnąca się w nieskończoność. Z tego, co widzę, to za chwilę będzie skrzyżowanie, więc będę musiał podjąć decyzję, w którą stronę kontynuować bieg.
Coś nie pozwala mi biec. Nie, to ja sobie nie pozwalam biec. Stoję i nie wiem na co czekam. Na cud? Ponownie wyciągam bidon, wmawiając sobie, że to przez suchość w ustach. To niemożliwe, przecież przed chwilą piłem wodę. Co mnie hamuje? Zaczynam czuć zimne powietrze. Czuję się tak, jakby nagle zmienił się klimat. Moja zielona bluza zaczyna nie wystarczać. Biec dalej, czy zawrócić?
Cele to nie śmieci, które można sobie tak po prostu porzucić. Ponownie wyciągam telefon z nadzieją, że widniejąca na nim liczba zmotywuje mnie do działania. Niestety, nic z tego, w głowie cały czas mam potężny dylemat. Jutro też jest dzień. Mogę tu wrócić. Tak! Cele poczekają! Zawracam. Po prostu zawracam z powrotem do domu. Sam podjąłem taką decyzję, jednak czuję, że zostałem do tego zmuszony. Tym razem gałęzie nie prowadzą mnie do wyjścia, tylko zastygają w miejscu. Zimne powietrze znika, a decyzja, którą podjąłem kilkaset metrów temu, wydaje się nielogiczna i bez sensu.
Dlaczego zawróciłem? Mogłem biec i biec, a jednak teraz kieruję się w stronę wyjścia z lasu. Zatrzymuję się i zastanawiam nad powrotem w tamto miejsce. Muszę wykorzystywać takie okazje, nie mogę się poddawać. Spojrzałem w niebo z nadzieją, że ujrzę tam cytaty motywacyjne, ale jedyne, co zobaczyłem, to ciemniejące kolory. Muszę uciekać, bo ciemność mnie przeraża. Nie chcę tu zostać.
Po powrocie do mieszkania i wejściu do swojego pokoju zdjąłem przepocone ubrania i usiadłem na łóżku w samej bieliźnie. Wróciłem myślami do sytuacji w lesie i zrozumiałem, że niczego nie rozumiem. Mogę teraz wyjść, może nie w tym mocno skromnym stroju, ale mogę i mam siłę do działania. W tym lesie było coś, co zabrało mi wszystkie chęci do realizowania celu. Nie mogłem postawić kolejnego kroku i robić tego, co zaplanowałem. Co to, do cholery, było?
Coś zabrało mi ambicje, szczęście i chęć do życia. Nie byłem zmęczony, ale nie mogłem zrobić kilku kroków do przodu. Kazano mi się cofać. Wolnoć, Tomku, ale tylko do pewnego momentu. Położyłem się całym ciałem na łóżku, kiedy zrozumiałem coś, czego wcześniej nie rozumiałem.
Nie pobiegłem dalej, bo czułem strach…II: MROK BEZSILNOŚCI
„NAJWIĘKSZĄ DLA NICH UDRĘKĄ BYŁA BEZSILNOŚĆ: CHOĆ PRAGNĘŁY POMAGAĆ LUDZIOM, NA ZAWSZE STRACIŁY MOC CZYNIENIA DOBRA”.
Charles Dickens_, Opowieść wigilijna_
Ze snu wyrywa mnie głośny dźwięk budzika, którego, po raz kolejny, zapomniałem ściszyć. Podnoszę się z łóżka i niezbyt chętnie siadam na jego krawędzi. Patrzę przed siebie. Na ścianę.
Tam, wczoraj w tym lesie, czułem strach. Wracają do mnie wspomnienia z wczorajszego treningu i chyba pragnę o nim zapomnieć. To wszystko było dziwne, zbliżający się mrok i strach, który mi towarzyszył, był wyjątkowo przerażający.
Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy z ubraniami. Zacząłem wybierać swój dzisiejszy strój, który założę do szkoły. Lubię każdego dnia być kimś innym, dlatego zdarza się, że raz zakładam dres, a innym razem koszulę i eleganckie jeansy. Popadam ze skrajności w skrajność, ale to moje życie, które bardzo lubię. Patrzę na zegar ścienny i zdaje sobie sprawę, że powinienem zacząć się śpieszyć. Za dwadzieścia minut muszę wyjść z domu, a chcę jeszcze zjeść pożywne śniadanie. Nie mam na razie czasu na myślenie o wczoraj, zostawię sobie tę wątpliwą przyjemność na później.
Do pociągu wchodzę kilka sekund przed odjazdem, ale zdarzało mi się gonić odjeżdżający pojazd, więc nie jest tak źle. Wchodzę do pierwszego wagonu i siadam na najbliższym wolnym miejscu, oczywiście przy oknie. Rozsiadam się wygodnie i odwracam głowę w stronę lasu. Miejsca, w którym wczoraj przeplatała się ekscytacja z przerażeniem. Niby natura nie może być zdradliwa, a tu proszę! Zaproszono mnie na ucztę, po czym postanowiono mnie wyrzucić od stołu. Z niewiadomych powodów. Pociąg rusza, a ja wsłuchuję się w dźwięk kół uderzających o szyny. Ten dźwięk jest taki kojący i daje poczucie bezpieczeństwa. Pociąg całkowicie zanurza się w lesie, a ja, po raz kolejny, próbuję o tym nie myśleć. Nikt nie rozmawia. Panuje grobowa cisza. Nawet komunikaty w głośnikach odtwarzane są w przyciszonej wersji.
Mam wrażenie, że jestem tutaj zupełnie sam, w ogromnym wagonie, jednak ludzi można dostrzec prawie na każdym siedzeniu.
— Dzień dobry, bilety do kontroli — kobiecy głos wyrywa mnie z zamyśleń, a większość pasażerów z płytkiego, porannego snu.
Odwracam głowę w przeciwną stronę i widzę szczupłą kobietę w konduktorskim uniformie. Na oko, nie ma więcej niż trzydziestu lat, a na głowie ma długie, brązowe włosy, jej oczy są piękne, zielone. Przy każdej kontroli promieniście się uśmiecha. Widać, że uwielbia tę pracę. Zdejmuję plecak z siedzenia, kładę go na swoje kolana i zaczynam w nim grzebać. Za każdym razem to samo. Nigdy nie pamiętam, do której kieszonki włożyłem swój bilet miesięczny. Kobieta podchodzi do mnie, a ja uśmiecham się z wyrzutami sumienia, że musi czekać.
— Mam — mówię pod nosem.
Pokazuję jej bilet i legitymację, a ona z uśmiechem dziękuje i odwraca się w stronę innego pasażera, który — jak większość — przed chwilą musiał przerwać swoją poranną drzemkę. Schowałem bilet, spróbowałem zapamiętać kieszonkę, a potem zapiąłem ją i położyłem plecak na siedzeniu.
Strach. Znowu poczułem strach. Oparłem się nerwowo o siedzenie i zacząłem się niepokojąco odwracać. Nikt nie stanowi dla mnie zagrożenia, nic się nie dzieje, ale czuję to samo, co wczoraj w lesie. Coś każe mi się bać i nie pozwala na chwilę zaznać upragnionego spokoju. Zamknąłem oczy z nadzieją, że to wszystko za chwilę się skończy.
Dzień w szkole minął mi całkiem przyjemnie. Nawet sprawdzian z matematyki, którego się obawiałem, poszedł mi bardzo dobrze. Wszystko szło po mojej myśli i nie było miejsca na nieścisłości. Uczucie strachu powróciło jeszcze kilka razy, ale szybko przeminęło. Jednak kiedy myślę o kolejnym treningu w lesie, znowu pojawiają się dreszcze na plecach. Czy to moja podświadomość próbuje odciągnąć mnie od zamierzonego celu? W takim momencie mam ochotę odwracać się nerwowo i czekać na to, aż ktoś powie, że wszystko będzie dobrze. Nie mam pojęcia, dlaczego się to dzieje…
Do domu docieram z kilkunastominutowym opóźnieniem, co prawie przekreśla moje szanse na kolejny trening. Szczerze mówiąc — bardziej cieszyłbym się, gdybym nie musiał tam iść, ale z drugiej strony, to jest wyzwanie i nie mogę go olewać przez bezsensowne wytłumaczenia. Po wejściu do pokoju, od razu podchodzę do szafy i wyciągam te same ubrania, które miałem wczoraj. Bez zbędnego, kolejnego zastanawiania, zakładam ciuchy, nalewam wodę, przyczepiam nerkę, biorę słuchawki z biurka i po prostu wychodzę. Tym razem nikogo nie ma w domu, więc nie muszę nikogo informować o moim wyjściu. Serce zaczyna mi szybciej bić, a myśli ponownie wracają do wczoraj. A co, jeśli sytuacja znowu się powtórzy? Nie chcę się poddawać…
Po opuszczeniu domu po raz kolejny mam wrażenie, że nogi same zmierzają w tamtą stronę. Choć jest to nielogiczne, to mózg i serce mówi mi, żebym stamtąd uciekał. Nie wiem, co mi każe tam iść i chyba nigdy nie chcę tego wiedzieć. Idę powoli, nie śpieszę się, bo wiem, że w pewnym momencie będę musiał użyć siły i samodyscypliny. Mianowicie chodzi o tajemnicze miejsce, gdzie osiągnę dwa i pół kilometra. Po wejściu do lasu gałęzie zapraszają mnie do integrowania się z naturą, ale ja i tak nie zamierzam się wycofać. Ciemność, choć jeszcze nie zapada mrok, cały czas wisi w powietrzu i każe pamiętać o tym, że w każdym momencie może przykryć świat. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że prędzej zapanuje wieczna ciemność, niż jasność.
Świat jest mrocznym miejscem, pełnym tajemnic i strachu. To ciemność jest królem w tym królestwie i nikt nigdy nie zastąpi jej miejsca. Przede mną rozciąga się leśna dróżka, która w pełni należy do natury. Pozostawione na niej niespodzianki, gałęzie, przeszkadzają w przemieszczeniu się po niej, ale widocznie tak miało być. Wyciągam telefon, odpalam aplikację treningową i zaczynam biec. Pierwsze kroki, pierwsze metry, a za kilka minut, pierwsze kilometry.
Niesamowite. Bieganie w lesie jest niesamowite.
W uszach oczywiście rozbrzmiewa mój ulubiony artysta, który sprawia, że nie muszę kontrolować tego, czy biegnę, tylko jak szybko biegnę. Teraz nic mnie zatrzyma, nie ma nawet takiej opcji! Ścieżka ciągnie się w nieskończoność i chyba nigdy się nie skończy — tak może pozostać. Mój organizm przypomina mi o odpoczynku i piciu wody, ale udaję, że go nie słyszę, bo nie zamierzam się teraz zatrzymywać.
Wiecie, co mnie może teraz zatrzymać? Tylko magiczna moc.
Zatrzymuję się. Cholera, po raz kolejny moje nogi same zahamowały. Chcę biec, ale znowu nie mogę. Nie! Błagam nie! Łzy napływają mi oczu, wyciągam telefon i mam ochotę się popłakać… ze strachu. Dwa i pół kilometra. Po raz kolejny. Jeszcze przez kilka sekund wpatruję się w dwójkę, przecinek, piątkę i zero. To tylko cholerny zbieg okoliczności. Chowam telefon do kieszeni i wyciągam bidon, aby wziąć kilka łyków wody. Dlaczego znowu się zatrzymałem? Czuję strach otaczający mnie z każdej strony. Drzewa ponownie zamarły w bezruchu i mam wrażenie, że patrzą na mnie ze złością. Znajduję się dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj. Tak, to tylko cholerny zbieg okoliczności, nie mogę myśleć inaczej. Przede mną znajduje się skrzyżowanie ścieżek, do którego jeszcze nigdy nie dotarłem. Tak bardzo chcę wrócić do domu.
Biorę głęboki wdech i uderzam się w otwartą dłonią w twarz. Tak samo, jak w pociągu, tylko teraz nikt — oprócz drzew — nie patrzy na mnie z zażenowaniem. Nie tym razem, nie mogę teraz ulec i się cofnąć. Jeśli będę biegł do tyłu, to w końcu porzucę to wyzwanie i nigdy więcej tu nie wrócę. Niczego nie jestem pewny, ale wyciągam telefon i wznawiam trening, który wcześniej zatrzymałem. Robię kilka kroków do przodu w celu przebicia tajemniczej bariery. Liczba zero zmienia się w jedynkę, co oznacza, że magiczna siła mnie puściła i tak naprawdę popadam w obłęd, sądząc, że coś mnie zatrzymuje. Chowam telefon do kieszeni i zaczynam biec. Na skrzyżowaniu skręcam w lewo. Cały czas coś czuję, mam wrażenie, że las mnie obserwuje i śmieje się z moich decyzji. Zatrzymuję się po kilkunastu sekundach, tym razem nie dlatego, że coś poczułem, tylko po to, aby sprawdzić, czy licznik kilometrów poprawnie działa. Pożałowałem tego i miałem ochotę rzucić telefonem w głąb lasu.
Na ekranie widnieje przerażająca liczba: dwa i pół. To niemożliwe. Przecież pokonałem tę barierę, liczba zmieniła się, a teraz znowu jest w punkcie wyjścia. To się nie dzieje. To jakiś obłęd. Na pewno połączenie GPS zostało przerwane, a ostatnia jedynka okazała się błędem. To jedyne logiczne wytłumaczenie. To nie jest ważne, w końcu ta aplikacja jest dla mnie i to ja mam widzieć postępy. Chowam telefon do kieszeni i biegnę dalej.
— Połączenie GPS zostało przerwane — wybrzmiał komunikat z mobilnej aplikacji.
Zatrzymałem się i wyjąłem telefon. Teraz to wszystko zaczynało mieć sens, widocznie komunikat przyszedł z opóźnieniem. Bez połączenia nie będę miał wskazanej prawidłowej odległości oraz ewentualnej możliwości powrotu z aplikacją. Nie szkodzi, pamiętam, w którą stronę skręcić. Ponownie schowałem telefon i zacząłem biec. Mam wrażenie, że moje ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa i krzyczy, żebym się zatrzymał. Strasznie chce mi się pić, więc postanawiam spełnić to żądanie. Wyciągam bidon i biorę kilka łyków wody. W drugą rękę biorę telefon i zerkam na licznik kilometrów. Wszystko bez zmian, cały czas brak połączenie GPS. Ponadto w pasku powiadomień pojawił się komunikat, który jeszcze bardziej przyśpieszył rytm mojego serca: j_esteś w strefie sieci, której nie obsługujemy_. Pierwszy raz widzę taki komunikat i z tego, co wiem, często pojawia się za granicą kraju. Choć nie zawsze, bo sieci często są międzynarodowe. No cóż, wygląda na to, że znajduję się w naprawdę odizolowanym miejscu.
To dziwne. Co prawda, jestem w lesie, ale mam wrażenie, że w okolicy znajduje się otwarta przestrzeń. W gąszczu drzew zasięg był, a kiedy wybiegłem na bardziej otwartą przestrzeń, to nagle zniknął? A zresztą, walić to, biegnę dalej. Po kolejnych kilku minutach biegu, po raz nie wiem który, zatrzymałem się, i tym razem, szybkim ruchem wyciągnąłem słuchawki z uszu. Znowu poczułem strach, ale miałem wrażenie, że coś za chwilę mnie zaatakuje. Rozglądam się w panice, ale nikogo nie widzę. Moje ciało drży i nie ma siły stać. Muszę usiąść, szybko, bo upadnę.
Siadam przy pobliskim drzewie i zamykam oczy. Próbuję myśleć o wszystkich przyjemnych rzeczach, które mnie spotkały w życiu, ale coś nie pozwala mi tego przypomnieć. Wytężam umysł, ale nic się nie zmienia. Otwieram oczy, do których napływają łzy. Chyba zaczynam wariować, może to początkowe stadium schizofrenii: zapomnę o wszystkich chwilach, potem rzeczach, a na końcu ludziach. Tylko nie to. Boże, tylko nie to. Czuję się cholernie bezsilny. Mam wrażenie, że nie wstanę spod tego drzewa i nawet, wolnym krokiem, nie wrócę do domu. Po pomoc nie zadzwonię, bo nie mam zasięgu. Umrę tu, po prostu umrę.
Nie, Piotrek, musisz się ogarnąć. Podnoszę się powoli i zaczynam biec w przeciwnym kierunku, do domu. Dostałem nagłego przypływu adrenaliny i teraz będę biegł, dopóki nie położę się na łóżku. Próbuję myśleć o czymś dobrym, ale mam wrażenie, że moja wyobraźnia zapełnia się gęstą ciemnością. Nie przegapiłem skrętu w prawo, który poprowadzi mnie prosto do ciepłego domu.
— Połączenie GPS zostało wznowione — wybrzmiał głos aplikacji.
Omal nie przewróciłem się na ziemię. Cholera jasna, zostawiłem tam słuchawki, pod tym drzewem. Tylko nie to, nie mogę tam wrócić. Zatrzymuję się, bo za chwilę upadnę i coś sobie złamię. Zaczynam odwracać się nerwowo i myśleć o tym, co należy teraz zrobić. Wrócę po nie jutro, mam nadzieję, że nie będzie padać. Nie zerkam już w telefon, mam w dupie to, że połączenie zostało wznowione. Po prostu biegnę w stronę swojej wioski, do swojego domu, do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi.
Po kilkunastu minutach dostrzegam wyjście z lasu, dla którego jeszcze bardziej przyśpieszam swój bieg. Mam wrażenie, że słyszę szepty drzew, które żegnają mnie ze smutkiem i zapraszają na kolejną ucztę. Oddycham z ulgą, kiedy wybiegam na ulicę w swojej wiosce. Teraz nie biegnę, tylko idę w stronę swojego domu. Tym razem w środku jest moja mama, dlatego najpierw idę się z nią przywitać, a potem zaszywam się w swoim pokoju. Odpinam nerkę i zdejmuję przepoconą koszulkę. Wyciągam telefon i sprawdzam aplikację, tym samym kończąc dzisiejszą sesję treningową.
Nie wierzę własnym oczom. Końcowa liczba kilometrów wynosi cztery i pół, czyli dwa kilometry przebiegłem za tym dziwnym miejscem, w którym połączenie zostało przerwane. Ha! Czyli aplikacja działa bez GPS-u, ale wynik można zobaczyć po ponownym połączeniu. Zaraz. To niemożliwe. Czas treningu się nie zgadza i nie ma żadnej możliwości, aby mógł być prawidłowy. Osiem godzin i czterdzieści minut — to rzekomo czas dzisiejszego treningu. Patrzę na godzinę startu, która wskazuje, że rozpocząłem bieganie punktualnie o szesnastej. Patrzę na bieżącą godzinę. Jest osiemnasta. Zatem biegałem niecałe dwie godziny, więc jak to możliwe? Ta aplikacja ma naprawdę wiele błędów. Ten kwalifikuje ją do najgorszych aplikacji treningowych. Klikam mapę, która pozwala mi zobaczyć, jak przebiegała dzisiejsza trasa. Nie wierzę w to, co się dzieje. Mapka pokazuje las, ale nie w całości. W pewnym momencie mapa się kończy. Tak po prostu. Ponadto czas biegu jest liczony w nielogiczny sposób. Między dwa i pół kilometra, a trzy i pół kilometra miały minąć prawie dwie godziny. Próbuję przesunąć mapę w górę, ale na marne. Dalej nic nie ma.
Byłem w miejscu, które nie istnieje?