Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ludzie rewolucji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ludzie rewolucji - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 221 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ptak * Zwi­dzi­ska * La­ta­wi­ca * Ma­ciej Bala * Świę­to Wol­no­ści * Jur * Dzien­ni­karz * Pan Je­zus w War­sza­wie * Qu­ova­di­sia­na

Kra­ków 1906 – Księ­gar­nia Ste­fa­na Ka­vki

Moim dzie­ciom Ada­mo­wi, Zo­ś­ce, Le­cho­wi i ich przy­ja­cio­łom

Wan­dzie, Jan­ko­wi i Zyg­mun­to­wi.

Rad­bym to na­wet prze­mil­czał, aby mnie po­pro­stu lu­dzie kie­dyś nie po­są­dzi­li, że baję od rze­czy, wsze­la­ko zbyt licz­nych po­sia­dam na to świad­ków sród współ­cze­snych. Zresz­tą uwa­żał­bym się za nie­czu­łe­go syna oj­czy­zny mo­jej, gdy­bym nie zna­lazł słów dla wy­ra­że­nia tego, co w rze­czy­wi­sto­ści prze­cier­pia­ła.

Jó­zef Flaw­jusz: "Dzie­je woj­ny ży­dow­skiej prze­ciw­ko Rzy­mia­nom VI, III, 4."PTAK.

Nikt nie znał praw­dzi­we­go jego na­zwi­ska. Mó­wio­no do nie­go: Ptak. Miał bo­wiem twarz po­dob­ną do sowy, oczy ja­strzę­bia a nos jak dziób kro­gul­ca. – Ptak, bra­kło pa­pie­ru! Na­za­jutrz Ptak przy­no­sił całą ryzę.

– Ptak bra­kło czcio­nek!

Na­za­jutrz Ptak przy­wo­ził skrzy­nię wagi dwóch pu­dów.

– Ptak, pi­smo go­to­we!

Tego sa­me­go dnia Ptak je za­bie­rał i wy­no­sił.

Był to je­dy­ny łącz­nik taj­nej dru­kar­ni z świa­tem ze­wnętrz­nym. Nikt rze­czy­wi­ście nie wie­dział o jej ist­nie­niu, na­wet naj­bar­dziej za­ufa­ni człon­ko­wie par­tji. Kto mi­nął próg tej kuź­ni ży­we­go sło­wa re­wo­lu­cyj­ne­go, ten mu­siał prze­kre­ślić całą swo­ją prze­szłość. Nie masz mat­ki, nie masz ojca, nie masz dziec­ka, nie masz przy­ja­cie­la, nie pra­gniesz szczę­ścia, nie ule­gasz po­ku­som sła­wy, nie wie­rzysz w żad­ne na­gro­dy przed gro­bem i za gro­bem, ży­jesz ano­ni­mo­wo, pra­cu­jesz ano­ni­mo­wo, cała mo­ral­ność two­ja jest ety­ką ano­ni­ma re­wo­lu­cyj­ne­go. Mę­czen­ni­cy, któ­rzy ze sto­su ofiar­ne­go uno­szą się w nie­bo wie­czy­stych roz­ko­szy – to nie ty. Bo­ha­te­rzy, któ­rzy zmar­twych­wsta­ją na po­bo­jo­wi­skach i wstę­pu­ją, w spiż za­klę­ci, na pie­de­sta­ły po­mni­ków – to nie ty. Po­eci, któ­rych tłu­my wień­czą lau­ra­mi – to nie ty. Ety­ka two­ja jest cał­kiem nowa. Nie było jej na­wet za cza­sów grec­kich sto­ików. Bo ty wie­rzysz na­wet w to, że przyj­dą po to­bie inni lu­dzie i oba­lać będą two­ją ro­bo­tę a dla do­bra dal­sze­go roz­wo­ju za­trą na­wet wszel­ki jej ślad. Idzie tyl­ko je­den, cią­gły, nie­usta­ją­cy roz­wój. Ty, prze­mi­ja­ją­ce ogni­wo, czas ja­kiś łą­czysz prze­szłość z przy­szło­ścią a po­tem kru­szysz się i gi­niesz. To jest tak pro­ste, jak dwa a dwa czte­ry. To jest szczyt mą­dro­ści a kogo to dzi­wi, ten jest sła­bi­zną my­ślo­wą.

Ptak był naj­do­sko­nal­szem wcie­le­niem tej fi­lo­zo­fii i tej ety­ki. Do­szedł do owej rzad­kiej rów­no­wa­gi, jaka zna­mio­no­wa­ła naj­więk­szych lu­dzi, któ­rzy kie­dy­kol­wiek żyli na świe­cie. A prze­cież był on tyl­ko ob­słu­ga­czem dru­kar­ni. Nie sta­wał na żad­nej mów­ni­cy i nie uczył, nie ukła­dał to­mów ro­ją­cych się od cy­tat i nie prze­ka­zy­wał ni­ko­mu swo­ich my­śli, nie świe­cił na­wet ni­ko­mu przy­kła­dem, bo ci, któ­rzy z nim ra­zem pra­co­wa­li, nie tra­ci­li dro­gie­go cza­su na wza­jem­ne ob­ser­wa­cje. Żyli – i to im zu­peł­nie wy­star­cza­ło. Dzia­ła­li – i to za­spa­ka­ja­ło wszyst­kie po­trze­by ich du­cha. Na świe­cie roz­le­głym rósł ucisk a oni w jego pod­zie­miach go­to­wa­li mu grób. Na świe­cie wię­dło drze­wo wia­do­mo­ści złe­go i do­bre­go a oni z jed­ne­go ziarn­ka idei pę­dzi­li nowy krzew, o zdro­wych ko­rzon­kach, o nie da­ją­cej się na­wet ob­li­czyć sile wzro­stu i uta­jo­nych w mło­dej miaz­dze zło­tych owo­cach. Wszyst­ko jest tyl­ko prze­mie­nio­nym pro­mie­niem sło­necz­nym! I ta ro­ślin­ka ich spo­łecz­nej my­śli i te kasz­ty dru­kar­skie i ta bi­bu­ła i te ode­zwy i oni sami. Ot, zwy­czaj­ni skła­da­cze! A ten tam, nie­po­spo­li­ty che­mik, któ­re­go ma­ter­jał wy­bu­cho­wy sfink­so­we­go skła­du ob­le­ciał wszyst­kie la­bo­ra­tor­ja mi­ni­ster­jum woj­ny i na żad­ne "Se­za­mie, otwórz się" naj­su­mien­niej­szych i naj­bar­dziej prze­my­śla­nych ana­liz nie re­ago­wał. Tam­ten znów, je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju in­ży­nier, któ­ry umiał ro­bić pod­ko­py bez szta­bu rach­mi­strzów, bez ta­czek i wo­zów, sprzą­ta­ją­cych zie­mię, bez ta­mo­wa­nia ru­chu ulicz­ne­go i po­mi­mo ca­łej ar­mii na­sta­wio­nych Ar­gu­sów. Tam­ta na­przy­kład, trzy­dzie­sto­let­nia ko­bie­ta, zdo­ła­ła ob­je­chać kil­ka wszech­nic, lata całe pra­co­wać w bi­bl­jo­te­kach, zdo­być cały sze­reg pa­ten­tów, gdzieś za­gu­bio­nych po świe­cie, prócz… pasz­por­tu. Jak duch zja­wia­ła się w ho­te­lu i jak duch z nie­go zni­ka­ła. Niby mgła wy­zie­wa­na z zie­mi po­ja­wia­ła się wszę­dzie i za naj­lżej­szym po­wie­wem śled­czej po­li­cji zno­wu się roz­wie­wa­ła w po­wie­trzu. Nie po­my­śla­ła na­wet nig­dy dłu­żej nad pięć mi­nut o dziec­ku, któ­re ro­sło u bab­ki, z pew­no­ścią pie­lę­gno­wa­ne na­le­ży­cie, bo od cze­góż by­ły­by w ogó­le bab­ki? Na­wet pa­ten­ty zdo­by­wa­ła ano­ni­mo­wo. Do la­bo­ra­tor­jum che­micz­ne­go lip­skiej wszech­ni­cy nie do­pusz­cza­no ko­biet. Wdzia­ła tedy ubra­nie męz­kie. Ale na nie­szczę­ście razu pew­ne­go ze­mdla­ła; pro­fe­sor, po­czci­wy sta­ru­szek, za­czął ją cu­cić, po­roz­pi­nał, ta­jem­ni­ca się wy­da­ła. Trze­ba było da­lej je­chać w świat. Je­cha­ła, aż zna­la­zła się tu­taj. A resz­ta owe­go dru­kar­skie­go le­gjo­nu? Oni wszy­scy tacy. Każ­dy przez chwi­lę sta­wał na naj­wyż­szym szcze­blu spe­cja­li­za­cji na­uko­wej a po­tem scho­dził z nie­go głę­bo­ko, głę­bo­ko, aż na dno spo­łecz­ne, aż pod owe mo­rze głów, dą­żeń, za­my­słów, etyk, praw, urzą­dzeń ludz­kich, gdzie kuź­ni­ca ju­tra, gdzie po­wsta­je nowa oś świa­ta, gdzie ro­dzi się myśl prze­wod­nia przy­szłych po­ko­leń, gdzie utrzy­mać się może tyl­ko gen­jusz ano­ni­mo­wo­ści a za­ra­zem ży­wioł. I rze­czy­wi­ście każ­dy z nich mógł był o so­bie po­wie­dzieć: ja i na­tu­ra to jed­no! Ale mie­li w po­gar­dzie wszel­kie li­rycz­no-fi­lo­zo­ficz­ne "roz­kle­ja­nie się w so­bie i roz­pa­try­wa­nie skła­do­wych desz­czu­łek bu­do­wy swe­go ja". To był może je­dy­ny ka­non tych scep­ty­ków-syn­te­ty­ków. Dzie­sięć lat szu­ka­no ich, ocie­ra­jąc się nie­mal co­dzien­nie o ich po­sta­ci. Wy­da­no na ich wy­śle­dze­nie kil­ka­na­ście mil­jo­nów, kie­dy tym­cza­sem oni sami na sie­bie nie wy­da­wa­li pra­wie nic. Cała ad­mi­ni­stra­cja była usta­wicz­nie z po­wo­du nich alar­mo­wa­na, gdy tym­cza­sem ża­den grec­ki Ar­chi­me­des na taki, jak oni, nie zdo­by­wał się spo­kój. A jed­nak po­wo­dze­nie nie ośle­pia­ło ich. Prze­zor­ni do gra­nic osta­tecz­nych, gdy rze­czy­wi­ście naj­mniej­szej nie­ostroż­no­ści nie mo­gli w swem po­stę­po­wa­niu wy­śle­dzić, jesz­cze na pod­sta­wie ra­chun­ku praw­do­po­do­bień­stwa go­to­wa­li się do ka­ta­stro­fy nie­unik­nio­nej. Zmie­nia­li miesz­ka­nia, prze­no­si­li się z miast do miast. Nad każ­dym z nich za­wisł nie­sfor­mu­ło­wa­ny wy­rok śmier­ci. Ale śmierć jest fi­zjo­lo­gicz­nie i psy­cho­lo­gicz­nie tyl­ko kwe­stją ner­wów a przy­rod­ni­czo i fi­lo­zo­ficz­nie tyl­ko kwe­stją prze­mia­ny ma­ter­ji. Kie­dyś ludy zre­wol­to­wa­ne sta­wia­ły świą­ty­nię Ro­zu­mo­wi. Gdy­by to od nich dziś za­le­ża­ło, może sta­wi­li­by świą­ty­nię Świę­te­mu In­stynk­to­wi. Ale i to nie. Pro­to­pla­zmie? I to ja­kiś twór po­chod­ny. Wzię­li­by so­bie za tym­cza­so­we­go boga ja­kiś pier­wia­stek che­micz­ny, ot, na­przy­kład, tlen. Usta­wić w cy­bo­rium fio­lę z Świę­tym Tle­nem. On ży­cie ży­ją­ce pod­trzy­mu­je a gi­ną­ce roz­kła­da. On te­raz w cza­sie żar­li­wej pra­cy wbie­ga do ich płuc, prze­ni­ka do krwi. Po­tem, gdy od­czy­ta­ny zo­sta­nie wy­rok a je­dwab szy­ję za­ci­śnie, speł­ni resz­tę swe­go wład­cze­go za­da­nia nad nimi…

Aż nad­szedł ów dzień lo­so­wy. Ptak, któ­ry za­wsze rano opusz­czał dru­kar­nię z bi­bu­łą za­dru­ko­wa­ną a wie­czo­rem zja­wiał się z bi­bu­łą nową, przy­był nie­spo­dzia­nie w po­łu­dnie i rzekł tyl­ko:

– Za­bie­raj­cie, co mo­że­cie, i roz­chodź­cie się na­tych­miast.

Wszyst­kie oczy pod­nio­sły się od kaszt dru­kar­skich na nie­go i za­raz po­tem szyb­ko obie­gły całą izbę. Po upły­wie dzie­się­ciu mi­nut nie było już ni­ko­go, kasz­ty opróż­nio­ne, bi­bu­ła za­bra­na. Zni­kli, aby gdzieś w nie­zna­nym punk­cie ze­brać się na nowo. Ptak zo­stał sam. Po­czął okna i drzwi ba­ry­ka­do­wać. Po­ło­żył na sto­le dwa re­wol­we­ry sys­te­mu Smith & We­sson, ale mo­de­lu woj­sko­we­go, więc dwu­na­sto­strza­ło­we, na­stęp­nie nóż i sie­kie­rę. Głu­pi przy­pa­dek! Dnia tego była nie­zmier­na śli­zga­wi­ca. Po­tknął się. Upu­ścił pacz­kę. Sznur pękł, wszyst­ko się roz­le­cia­ło. Chciał zbie­rać. Ale zbli­żył się stój­ko­wy i ja­kiś ajent, któ­re­go po­znał po cha­rak­te­ry­stycz­nym wy­ra­zie oczu. Więc rzu­cił się do uciecz­ki. Tak, w ca­łej dziel­ni­cy zna­no go, choć o nic nie po­dej­rzy­wa­no. Wie­dzia­no, gdzie miesz­ka. Na­pro­wa­dzi więc po­li­cję na to­wa­rzy­szów. Zdą­żył jesz­cze ich ostrzedz, ale sam już się nie wy­mknie. Ich twa­rzy nie zna­ją tak, jego wska­że każ­de dziec­ko, raz po­rząd­nie zje­cha­ne na­ha­jem. Więc skoń­czo­ne. Ale po­zo­stał akt ostat­ni. Nie da się tak ła­two wziąć. Nie da się wziąć wca­le. Z ko­lei roz­ło­żył na sto­le pacz­kę z na­bo­ja­mi. Przez otwo­ry w de­skach okien­ni­cy, któ­re był daw­no przy­go­to­wał, moż­na brać na cel w dość roz­le­głem polu wi­dze­nia.

Za­ba­ry­ka­do­wa­nych drzwi szta­ba­mi, sza­fa­mi, nie wy­ła­mią tak pręd­ko; bę­dzie zresz­tą strze­lał z dru­gie­go po­ko­ju.

Już szarp­nię­to dzwo­nek. Ptak wyj­rzał przez otwór w oknie. Dom oto­czo­ny żan­dar­mer­ją i po­li­cją. Na ko­niu ofi­cer. Ptak zmie­rzył, strze­lił. Ofi­cer spadł z ko­nia a łań­cuch ob­lęź­ni­czy w jed­nej chwi­li pry­snął na wszyst­kie stro­ny. Te­raz sły­chać ło­mo­ta­nie do drzwi. Zno­wu ci­sza. Ptak wyj­rzał przez strze­li­nę. Cóż to? Po­szli so­bie? Uzu­peł­nił na­bój, cze­kał. Mi­nę­ło pół go­dzi­ny. Na­gle roz­le­ga się sal­wa a kil­ka kul prze­wier­ci­ło na wy­lot okien­ni­cę i od­bi­ło się o ścia­nę prze­ciw­le­głą, że po­sy­pał się gruz. Ptak zdą­żył przez strze­li­nę doj­rzeć w od­da­le­niu po prze­ciw­le­głej stro­nie pla­cu od­dział woj­ska, któ­ry po­now­nie przy­kła­dał ka­ra­bi­ny do po­licz­ków. Ptak szyb­ko usu­nął się w bok. Nowa sal­wa. Pół okien­ni­cy wy­le­cia­ło. Ptak pró­bo­wał mie­rzyć z za muru, ale od­le­głość była zbyt wiel­ka. Tym­cza­sem po­no­wi­ło się ło­mo­ta­nie w drzwi. Już drze­wo trza­ska. Walą to­po­ra­mi. Ptak sta­nął za odrzwia­mi. Ba­ry­ka­da kru­szy się. Już w wy­ło­mie wi­dać ja­kąś twarz. Ptak rzu­cił strzał z ręki. Strze­lał jak mistrz. Krót­ki jęk, po­płoch – a po­tem re­gu­lar­ne kro­ki mar­szu pie­cho­ty. Le­d­wie zdo­łał le­piej ukryć się za mu­rem, kie­dy przez wy­łom gruch­nę­ła sal­wa. Ze­mknął zno­wu ku oknu. Aha, cza­ją się pod mu­rem. Ptak po­chy­lił się nie­co na­przód. Strze­lił raz, dru­gi, trze­ci, czwar­ty. Mie­rzył cel­nie a szyb­ko – sku­tek był za każ­dym ra­zem. Ale i oni nie próż­no­wa­li. Kule la­ta­ją po ca­łym po­ko­ju. Ptak od­kła­da je­den re­wol­wer, bie­rze dru­gi. Wra­ca do okna, nie wi­dzi ni­ko­go, wy­chy­la się – a wtem ze stry­chu domu po prze­ciw­nej stro­nie pla­cu padł strzał, cel­ny strzał, bo kula tra­fi­ła Pta­ka w samo czo­ło. Au­to­ma­tycz­nie ścią­gnął cyn­giel re­wol­we­ru, strze­lił gdzieś w po­wie­trze i ru­nął bez ży­cia na pod­ło­gę.

Strze­la­ni­na nie usta­ła jed­nak tak pręd­ko. Do­ko­ła zwłok Pta­ka two­rzy­ła się ka­łu­ża. Dziu­ra­wi­ły te zwło­ki nowe kule, ostrze­li­wa­no miesz­ka­nie sys­te­ma­tycz­nie jak pole bi­twy z ukry­tym gdzieś nie­przy­ja­cie­lem. Re­wo­lu­cjo­ni­sta bo­wiem to "chy­try czło­wiek"! Gdzieś się przy­czai jak zwierz, z ukry­cia uką­si… To­też gdy na­resz­cie po upły­wie ja­kiejś pół go­dzi­ny od­wa­ży­li się wtar­gnąć do miesz­ka­nia, Ptak już do­brze ostygł a w dy­mie, któ­ry na­peł­niał po­kój, le­d­wie go mo­gli od­na­leźć na pod­ło­dze. Za­wzię­tość była taka, że go jesz­cze bu­ci­ska­mi ko­pa­li i tłu­kli kol­ba­mi. Na miej­sce wy­pad­ku zjeż­dża­li się wy­żsi dy­gni­ta­rze. Prze­trzą­śnię­to całe miesz­ka­nie, obej­rza­no każ­dy szcze­gół urzą­dzeń. Pta­ka od­wró­co­no twa­rzą do góry. Dwie eks­ce­len­cje w czap­kach na gło­wie i w wy­kła­da­nych fu­trem płasz­czach ce­sar­skich pa­trzy­ły w tę twarz pta­sią, nie­po­spo­li­tą, a jed­na eks­ce­len­cja rze­kła do dru­giej:

– Sza­lo­ny czło­wiek!

Dru­ga zaś od­par­ła pierw­szej:

– Spy­tać­by Lom­bro­sa: gen­jusz, czy obłą­ka­nie? Wach­mistrz, któ­ry klę­czał u zwłok i gło­wę Pta­ka pod­trzy­my­wał, aby się jej eks­ce­len­cje le­piej mo­gły przy­pa­trzeć, wy­krzy­wił twarz do idjo­tycz­no-za­lot­ne­go uśmie­chu i rzekł:

– Świ­nia re­wo­lu­cyj­na, wa­sza świet­ność… Eks­ce­len­cje wy­dę­ły war­gi na do­wód nie­za­do­wo­le­nia a jed­na z nich, ob­ra­ca­jąc się, rze­kła:

– Ależ on tu chy­ba nie był sam?!

Py­ta­nie to po­ru­szy­ło wszyst­kich. Za­ro­iło się. Gdzie resz­ta? Uszli? Jak i kie­dy uszli? Do­kąd uszli? Wie­trzyk nie­pew­no­ści po­wiał po wszyst­kich. Eks­ce­len­cje szyb­ko się za­bra­ły i wy­szły, wszy­scy wy­cho­dzi­li, na­ra­dza­no się w sie­ni, po­tem na uli­cy, po­tem eks­ce­len­cje dość po­spiesz­nie od­je­cha­ły a w zdo­by­tem miesz­ka­niu zo­sta­ło tyl­ko na war­cie kil­ku żoł­nie­rzy i le­żą­cy na pod­ło­dze Ptak, nie­ru­cho­my, zim­ny już – skru­szo­ne ogni­wo – ale tak spo­koj­ny, jak gdy­by ten kulą prze­wier­co­ny mózg my­ślał jesz­cze a my­śląc wi­dział oczy­ma du­szy nowe miesz­ka­nie, nowe kasz­ty i ja­kie­goś no­we­go Pta­ka, któ­ry co rano wy­cho­dzi z bi­bu­łą za­dru­ko­wa­ną a co wie­czór wra­ca z bi­bu­łą świe­żą.ZWI­DZI­SKA.

Kruk przy­jął miej­sce do­mo­we­go na­uczy­cie­lą w Ja­wor­ni­cy u pana Mer­war­ta głów­nie dla­te­go, aby mógł cał­ko­wi­cie po­grą­żyć się w Kro­ni­ce Ga­lia. Cho­dził w War­sza­wie na pra­wo; ale du­sza jego nie mia­ła nic wspól­ne­go z pan­dek­ta­mi. Pi­sy­wał wier­sze i wca­le nie­źle wła­dał for­mą. Mó­wił so­bie jed­nak: li­cho wie, czy te na­sze wier­sze wo­gó­le ktoś czy­tać bę­dzie a tym­cza­sem taki prze­kład Ga­lia może przejść do po­tom­no­ści. Upa­ja­ła go mu­zy­ka le­oni­nów śre­dnio­wiecz­nej ła­ci­ny. De­kla­mo­wał z prze­ję­ciem:

Qui no­ve­runt,

Qui sen­se­runt

Car­ce­res et vin­cu­la,

Nos ad lau­des,

Non ad frau­des

Da­mus haec mu­nu­scu­la.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: