- W empik go
Ludzie z pod słomianej strzechy - ebook
Ludzie z pod słomianej strzechy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 249 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chcąc tych wszystkich wyliczyć co z chłopskiego stanu wyszli na szlachtę, toć potrzeba by podobno wymienić połowę naszych panów, boć wszyscy niemal za jakieś dawne zasługi z chłopów stali się szlachtą i panami. Za polskich czasów jak wiecie nie trudno było o okazję, by się zasłużyć około ojczyzny. Ojcowie nasi jak mur żelazny bronili całego chrześciaństwa od pogańskiej czerni, a w Polsce samej choć to niby szlachta była zawsze w górze, ale i chłop polski miał szerokie pole do wszelakich popisów. Niech jeno na makowe ziarnko przyczynił się do dobra i chwały ojczyzny, a jużci zaraz sam wchodził między szlachtę, i sam stawał u góry.WALENTY.
Choćby się nawet i nie wydarzyła okazja chłopkowi do jakiejś osobliwej zasługi, toć niemiał on się nigdy czego uskarżać w ojczyźnie naszej. Jak wiele innych narodów stoi to handlem, to fabrykami, to wreszcie zaborem wojennym, tak nasza Polska stała głównie rolnictwem, a stan co się tra – dnił uprawą roli miał właśnie w niej zachowanie jak nigdzie indziej na świecie. Nie mogli Polacy dowieść większego poszanowania dla rolników, jak kiedy prostego chłopka, Piasta kołodzieja, wybrali sobie na króla, i pięćset lat podlegali jego rodzinie. W innych krajach potrzeba było być wielkim wojownikiem, aby dostąpić korony; u nas wystarczała poczciwość, pracowitość i prosty rozum chłopski. W innych narodach ten król zwał się wielkim, co wiele cudzego wymordował ludu, mnogie cudze zabrał kraje; my zasie Polacy cieszymy i chwalimy się najwięcej królem Kazimierzem Wielkim, co był ojcem i opiekunem wieśniaków, i sam najmilej zwał się królem chłopków.BARTŁOMIEJ.
Dawne to czasy spominacie mój Walenty, aleć i w nowszych nie była gorsza naszych chłopków dola. Wiadomoć przecie, że dawniej u nas nie znano pańszczyzny; nastała ona dopiero za uchwałą sejmu toruńskiego przed czterystu coś niecoś laty, a i to trza wiedzieć z jakiego powodu. W Polsce miał chłopek jedynie tylko pracować na roli, nie znał co to rekrut, co podatki ciężkie, boć na wojenkę szła sama tylko szlachta, a podatków nie było u nas nawet potrzeba: król miał dobra stołowe na utrzymanie dworu, urzędnicy byli wybieralni i służyli dla honoru, tak samo jak wójt w gromadzie, wojska zasie stojącego nie było wcale albo tylko bardzo mało. Chłop nigdy nie potrzebywał się odrywać od roli, a na wojnę to na każde zawołanie miał obowiązek tylko szlachcic stawać. Za też tedy ulgi wszystkie nie ciężka była sprawa, pracować dzień, dwa, lub najwięcej trzy dni na lanie pana, który za tę pomoc znowu przelewał krew swą, i często poświęcał życie w obronie kraju, a w domu musiał chłopa zapomagać w potrzebie, i pamiętać o nim jak o własnej czeladce.BARTŁOMIEJ.
Kiedyśmy się już tak rozgadali o tem jaki był stan chłopów w dawnych czasach, to nie zapominajmy także, że nigdzie nie było łacniej chłopu wyjść na szlachcica, jak właśnie w Polsce naszej. Toć przecie król Stefan Batory jeszcze wydał prawo, że ta osada, z której chłop prosty pójdzie na wojnę, staje się wolną od wszelkich ciężarów, jak posiadłość szlachecka. Takie osady zwały się łany wybranieckie a chłop z tej osady przechodził z czasem wprost na szlachcica. Oprócz tego niech jeno gdzie jaka wieś odznaczyła się czemśkolwiek, a wnet uwolniono ją z poddaństwa, a cała gromada dostawała od króla wolność, swobodę i prawa szlacheckie: jak to widzimy na tych mnogich wsiach, co je dziś zamieszkuje tak zwana szlachta chodaczkowa. Na Rusi nadto, jak to stare poświadczają dokumenta, każdy książę ruski stawał się szlachcicem, i jego synowie byli już szlachta rodowitą. Nie trudno zasie było chłopu wyuczyć się na księdza, jeźli jeno miał ochotę i wytrwałość.WALENTY.
W tej książce nawet będzie mowa o Marcinie Wadowicie, co z prostego chłopa wyszedł, nie na prostego księdza, ale na prałata takiego jak biskup znaczenia. Przyznacie jednak mój Bartłomieju, że w żaden sposób nie można było w tej jednej książce wyliczyć wszystkich chłopów, co bądź za polskich czasów otrzymali szlachectwa, bądź wsławili się jakąś zasługa około ojczyzny. Tym razem opisałem tylko kilkunastu takich, aby służyli za przykład dzisiejszym pokoleniom. Dobrzeć i to będzie jak ludzie nasi poznają i tych kilkunastu swych praojców, i zechcą się zapatrywać na ich cnoty, a brać sobie naukę z ich życia.TOMKO BRODZIC.
Trafia się nieraz w gospodarstwie, że jak gospodarz za nadto popości cugli czeladzi, to lada lichy parobek zbytnie się uzuchwali, i sam chciałby być panom w domu. Tak też się stało i w naszej Polsce, kiedy po śmierci Mieczysława II przez pięć lat trwało bezkrólewie, nim Kazimierz Mnich wystąpił z zakonu, i osiadł na starego Piasta tronie.
Masław, hetman Mazowsza, tak wam przez ten czas urósł w butę, że już nie w smak mu było słuchać królewskich rozkazów, i na własna rękę zachciało się panować niecnocie. Szle król Kazimierz do niego posły i pisania, i upomina go do wierności i posłuszeństwa, ale on zatwardziały w swojem, zbroi lud naprzeciw królowi, a nawet nie wacha się niecnota wchodzić w konszachty z największymi wrogami własnej ojczyzny; z Prusakami i Jadźwingami.
Jużci wiele jest złych i sromotnych rzeczy na świecie; ale bratać się z wrogami własnej ojczyzny a trzymać z nimi i łączyć się naprzeciw własnym braciom, to już niechybnie najgorsza i najsromotniejsza ze wszystkich, i najcięższy to grzech przed panem Bogiem, za który nie ma odpuszczenia ani na tym, ani na tamtym świecie.
Takiej ochydnej sromoty, takiego ciężkiego grzechu dopuścił się butny Masław, a Kazimierz król widząc, że nie ma z nim innej rady, zebrał swoich ludzi na wojnę i sam ruszył na zdrajcę. Ściągnął Masła w wiele luda, przyszli mu w pomoc Jadźwingi i Prusaki, ale i naszemu królowi nie brakło żołnierza. Nie tylko panowie jęli za szablę jak im nakazywała powinność, ale i nasz lud poczciwy, ci nasi prapradziadkowie w siermięgach, widząc króla w takiem utrapieniu a ojczyznę w takiem niebezpieczeństwie, garnęli się ochotnie do boju, i nie przymuszani pospieszali za swymi panami.
Byłci pomiędzy nimi i nasz Tomko Brodzic, prosty sobie kmieć z pod Krakowa. Jak tylko posłyszał, że król zwołuje na wojnę, więc zaraz rzecze do swojej:
– Już też i mnie nie siedzieć w domu Kachno moja! Ojczyzna potrzebuje obrony, a toć hańba i wstyd wylegać się teraz za piecem z założonemi rękami.
A Kachna na to:
– Ej Tomku, serce, daj ty pokój takim myślom, toć widzisz że dziatek troje w domu! Król ta i bez ciebie znajdzie żołnierza i napędzi tę hołotę, a Masława ukarze należycie. Cóżby ja robiła z temi drobnemi robakami, gdybyś ty zginął na wojence.
Tomko Brodzic wstrząsł głową i nie dał się obałamucić białogłowej.
– Nie rozumiesz tego moja Kachno – rzecze – gdyby tak każdy sobie powiedział, że bezemnie jednego król da sobie radę, więcby chyba król sam jeden musiał ruszyć na Masława. A cóżby warte było życie dla mnie i dla ciebie niebogo, i dla tych robaczków drobnych, gdyby luba ojczyzna miała popaść w nieszczęście. Toć człowiek żyje najpierw dla Boga i ojczyzny, a potem dla siebie. Nie znajdzie ten łaski w niebie i szczęścia na ziemi, kto nie baczy na swą powinność jeno się wymawia niegodnie. Lepiej byłoby dla nas wszystkich, gdybym i ja zginął i ty z temi niebożętami poszła marnie, niż żeby miała zginąć ojczyzna, i spadła niewola na kraj cały.
Chciała jeszcze coś powiedzieć Kachna, ale jej Tomko tak mądrze i uczciwie wytłómaczył wszystko, że już w swem sumieniu nie mogła się przeciwić, i z płaczem tylko przygotowywała wszystko na wojenkę.
I wybrał się Tomko Brodzic od żony i dzieci, i za kilka dni był już w wojsku królewskiem, i z ochotnem sercem i swobodną duszą szedł na spotkanie z zdrajcą Masławem i z tą obcą hołotą, co się z nim połączyła. Wnet też zdybały się oba wojska. Masław na ognistym koniu jeździł pomiędzy swoimi, klął i wyzywał co nie miara, i hardy i butny dufał już sobie, że na śmierć zadławi matkę Polskę. A nasi z pokornem sercem patrzyli na swego króla, i z cicha modlili się do Boga, żeby pobłogosławi! dobrej sprawie, i ukarał sprawiedliwie zdrajcę ojczyzny.
Nareszcie przyszło do bitwy. I ciężko i gorąco było obu stronom. Zdrajcy ze wstydu i z bojaźni przed karą bożą bili się jakby przez złego ducha opętani, a nasi wiedząc, że tu chodzi o ojczyznę, nie chowali się jedni za drugich, jeno szli naprzód choćby w ogień. I mnogo po obu stronach legło już luda, a jeszcze nie było poznać, komu pan Bóg naznaczy zwycięztwo.
Wtedy król Kazimierz na wronym koniu rzuca się gdzie najgęstsza czereda nieprzyjaciół, i na swoich woła:
– Za mną! – za mną!
Aleć nim nasi nadążyli, już kilkunastu wrogów jednego obskoczyło króla, i ze wszystkich stron uderzają nań szablami i dzidami. Walecznyć był król Kazimierz jak każdy król polski, ale na tę przemoc nie było sposobu; i jużci z kretesem zaczął tracić nadzieję, aż wtem jakiś chłop setny z okrótnym zamachem wpada na wrogi, a rąbiąc i siekąc w około, własną piersią zasłania króla. Tuż za nim przypada i wielu innych rycerzy i żołnierzy polskich, i sieczą zdrajców że; aż iskry lecą.
Ocalał z niebezpieczeństwa król jegomość, a wróg zdradziecki jak na polu kurz przed wiatrem poszedł het w rozsypkę. Boć sam pan Bóg błogosławił sprawiedliwej rzeczy, i zachował Polskę zwycięzką.
A któżci był jednak ten mąż setny, co pierwszy przybył w pomoc królowi? No jużci nikt inny, jeno nasz dziarski chłopek Tomko Brodzic. Wywdzięczył mu się też za to król sowicie, wywdzięczyła i ojczyzna jak należało. Tomko Brodzic nie wracał już więcej do swej słomianej strzechy. Na miejscu został szlachcicem, a tyle ziemi otrzymał w darowiźnie, że miał na czem panować. A kiedy żonę z dziećmi zabierał do dworu, rzekł jej grożąc na żart palcem:
– A widzisz Kachno; gdybym ja był usłuchał twojej rady, a został w domu za piecem, toć nietylko żebym nie był dzisiejszego dostąpił szczęścia, ale kto wie co by się było stało z królem jegomościa, a może i z naszą Polską całą. Dziś ojczyzna pokonała wrogów, i będzie napowrót szczęśliwa i potężna, jak dawniej za Chrobrego Bolesława.
A Kachna nato:
– Jużci ja to przyznaję, że to taka wola Boga, aby człek ważył się wszystkiego dla ojczyzny, i by ją kochał nadewszystko, a w każdej potrzebie nastawiał za nią krew i życie.
* * *PAWEŁ CHOLEWA.
Hej, cóż tam za wojsko ciągnie przez błonie jak stado źórawi, a co to za rycerz na przedzie, co cały świeci w zbroi, a wygląda jakby nie z krwi i ciała, jeno wykuty z żelaza albo wyciosany z kamienia?
To polskie wojsko sunie na wroga, co wpadł na polską ziemię, a to król Bolesław Śmiały jedzie na przedzie. Górą kruki i wrony lecą, i kraczą a kraczą.
– Będziem żer mieli – woła stary gawron.
– Cieszmy się cieszmy! – kraczą kruki i wrony.
Oj prawdę mówisz gawronie stary, nażrecie się nieprzyjacielskiego cielska wy kruki i wrony!
Król Bolesław konia ostrogiem spina, i przodem wojska jedzie.
Oj źle z wami ciężkie wrogi, w złą godzinę zachciało się wam polskiego chleba, nie ujdzie z was ani noga cała, niech was jeno dopędzi król Bolesław Śmiały.
Coś tam czernieje w dali, czy to wrogów czerń obrzydła? Nie, to gęsta dąbrowa, co zasłania drogę. Król Bolesław zchmurzył czoło.
– Bierz ją licho tę dąbrowę – woła – będziem musieli jechać przez gęstwinę.
I czwałem puszcza konia i sam pierwszy wpada w dąbrowę. Za nim polskie wojsko jedzie i jedzie, ale czy szatan wziął wrogów w swą opiekę, las coraz gęstszy i gęstszy, i ani rusz dopatrzeć drogi. Nie może przedrzeć się przez gęstwinę wrony koń króla Bolesława, nie może nadążać wojsko całe.
– Ej chyba wrócić nam na inną drogę – szepcze wojsko między sobą.
Król Bolesław zatrzymuje konia, wypatrzył się przed siebie i coś duma w sobie. Wtem bacznie nadstawił ucha i wykrzyknął głośno:
– Ej słyszycie, że ktoś drzewo rąbie w lesie! Słucha wojsko całe, i prawda, w lesie tętni jakieś rąbanie.
Król Bolesław spina konia i jedzie sam w tę stronę; a owo zaraz stoi chłop w płótniance, i pniak ścina siekierą, a koło niego leżą dwie klamry żelazne, bez jakich się nie obejdzie żaden cieśla majster.
– Hej człeku – woła król – ktoś ty taki. Poznał chłop króla po świecącej zbroi i rzecze pokornie.
– Jam biedny cieśla miłościwy panie! Paweł Cholewa się zowię.
– Czy dawno tu rąbiesz? – pyta król dalej.
– Od świtu miłościwy panie.
– A nie wiesz kędy poszedł ten wróg obrzydły, co chce łupić naszą ziemię? – zagadnie król.
– Oj wiem miłościwy królu – mówi cieśla – skryłci się tu w kępie za lasem.
A król aż podskoczył na siodle, i zbroja mu zabrzęczała, że omal nie sypnęły iskry.
– A znasz ty drogę człeku, którędy wybrnąć z tego boru.
– Oj znam miłościwy panie – mówi cieśla Cholewa – zaprowadzę was na krótki manowiec, i zaraz z nienacka dopadniecie wroga.
– Słuchaj człecze – woła król – stawaj przy mnie i prowadź; a jak zaprowadzisz na wroga, toć już ostatni raz dziś pracowałeś siekierą.
Paweł Cholewa pokłonił się królowi, żelazną klamrę zarzucił na plecy i prowadzi naprzód. I poznać zaraz że nie chwalił się nadaremnie. Ot już wojsko wyszło na manowce; a po trawie znać ślady którędy wróg przechodził, żołnierze mocniej ściskają szablę w ręku, a cieśla Paweł Cholewa spokojnie i potulnie idzie wedle króla, i jeno klamrę przytrzymuje na plecach. Aj widać i jemu czegoś serce mocno bije, i z oczu się iskrzy kieby płomień.
Toć on także Polak sercem, i w nim kipi złość na wroga.
Już się kończy manowiec, coraz to rzadsze drzewa, a tam na kępie bielonej rozłożyła się wrogów czerń okrutna.
– BogaRodzico! – huknie król a za nim wojsko całe i dalej z kopyta na wroga.
Nie spodział się wróg okrótny tego napadu, ledwo piąty przez dziesiąty dopada konia i miecz do – bywa z pochwy a reszta jeno wrzeszczy, krzyczy, piszczy i ucieka.
A tu nasi hurmem walą, szable furczą w powietrzu niby pszczoły, a świeca do słońca jak błyskawice.
Góra nad lasem kraczą kruki i wrony, a kraczą wrogom Polski na zagładę.