Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Luizę pilnie sprzedam - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 kwietnia 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Luizę pilnie sprzedam - ebook

Luizę od zawsze wychowywał Tatuś. Dbał o nią jak mógł i utrzymywał z tego, na czym sam znał się najlepiej - z hazardu i drobnych przekrętów. W dniu jej dwudziestych pierwszych urodzin postanowił wprowadzić córkę w fascynujący świat gier. Niestety, szczęście im nie sprzyja - przegrywają duże pieniądze.

W dodatku cudze. Zemsta jest nieunikniona, chyba że zwrócą dług. Najlepszym pomysłem na szybkie zdobycie forsy wydaje im się… oszustwo matrymonialne. Następuje teraz szereg przezabawnych perypetii będących udziałem tytułowej bohaterki, która wcale nie ma zamiaru wpadać w ramiona podstarzałego nuworysza, próbuje więc zdobyć pieniądze w inny, niekoniecznie legalny sposób.
Ostrzegamy: nie jest to książka dla miłośników ponurego realizmu!

Czy prawdą jest, że Danuta Noszczyńska hiopnotyzuje lekkością pióra? tak. Autorka pisze o kobietach i dla kobiet. Przy jej książkach potrafią zrelaksować się czytelniczki w różnym wieku. Katarzyna Zarecka, Przystań Literacka

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62405-58-9
Rozmiar pliku: 776 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. Orzeł czy resz­ka?

– Ta­tuś… a mo­że by jed­nak spró­bo­wać ina­czej? – spy­ta­łam tak bar­dziej re­to­rycz­nie.

– Ina­czej? A jest ja­kieś ina­czej? – od­parł oj­ciec z dość po­wierz­chow­ną tro­ską w gło­sie. – Wał­ko­wa­li­śmy prze­cież ten te­mat wie­lo­krot­nie. I sa­ma do­brze wiesz: nie ma żad­ne­go ina­czej. Po­za tym obie­ca­łaś. Przy­się­głaś. Nie martw się, ja­koś to wszyst­ko się uło­ży...

– Obie­ca­łam – wes­tchnę­łam głę­bo­ko, sta­ra­jąc się uwie­rzyć, że uda mi się z te­go na­sze­go, wspól­ne­go zresz­tą, pla­nu wy­wi­nąć.

A w każ­dym ra­zie do­pro­wa­dzić do sy­tu­acji, że wilk bę­dzie… ca­ły i owca… nie­skon­su­mo­wa­na. W koń­cu to nie śre­dnio­wie­cze ja­kieś al­bo in­ne ro­ko­ko, aże­by pan­na w mo­im wie­ku za mąż we­dług ro­dzi­ciel­skiej wo­li szła. Swo­jej cał­ko­wi­cie wbrew. Ale na­sza sy­tu­acja te­go wy­ma­ga­ła, a czas na­glił... I oj­ciec nie miał in­ne­go po­my­słu, ja, na­wia­sem mó­wiąc, też nie. Fakt, że obo­je z ta­tu­siem prze­rżnę­li­smy na au­to­ma­tach po­wie­rzo­ny mu przez Strasz­ne­go Ma­fio­za ka­pi­tał, ra­zem wdep­nę­li­śmy w ta­ra­pa­ty z per­spek­ty­wą bra­ku da­chu nad gło­wą i pod­sta­wo­we­go po­ży­wie­nia, i tyl­ko ja mo­głam nas wy­star­cza­ją­co pręd­ko z te­go am­ba­ra­su wy­cią­gnąć. W spo­sób pro­sty, jed­nak nie­ko­niecz­nie przy­jem­ny…

– Patrz! Patrz, jak on pięk­nie do cie­bie pi­sze, jak się…

– …mig­da­li i wy­ckli­wia! – pod­rzu­ci­łam kwa­śno, wy­szar­pu­jąc oj­cu z dło­ni sfa­ty­go­wa­ną bia­łą ko­per­tę. – Mógł­by się przy­naj­mniej po­fa­ty­go­wać i wy­na­jąć ja­kie­goś ży­we­go tłu­ma­cza, bo coś mi się zda­je, że po­śred­ni­kiem je­go mi­ło­snych wy­znań był pro­gram kom­pu­te­ro­wy!

– „Mo­ja ty pur­cha­wecz­ko słod­ka – od­czy­ta­łam na głos, ak­cen­tu­jąc od­po­wied­nio – drgam ca­ły z nie­cier­pli­wo­ści, abym mógł gę­bę two­ją oso­bli­wą obej­rzeć, zmiaż­dżyć twą ki­bić do­oko­ła, do oł­ta­rzu za­cią­gnąć i za­płod­nić na­tych­miast, co nam do­po­móż, wiel­ki Lord, świę­ty Spi­ry­tus, Je­zus Chry­stus i ca­ły Trój­nik”.

– Mam na­dzie­ję – do­rzu­ci­łam z ro­sną­cym nie­sma­kiem – że cho­dzi­ło mu ra­czej o tru­ska­wecz­kę niż o pur­cha­wecz­kę. On mnie chce za­płod­nić, ty sły­szysz?

– Nie, chy­ba o tur­ka­wecz­kę. – Ta­tuś za­my­ślił się głę­bo­ko. – Daw­niej tak się ma­wia­ło. A za­pład­niać cię wca­le nie mu­si. Już... two­ja w tym, bab­ska rzecz...

– Daw­niej??? Kie­dy daw­niej?! To ileż ten mój lu­by ma lat?

– Czy to waż­ne? – Ta­tuś po­dej­rza­nie szyb­ko spu­ścił wzrok. – Jak cię chce za­pład­niać, to chy­ba jest jesz­cze re­pro­duk­cyj­ny… Ale prze­cież... eee... nie o je­go fi­zycz­ne wa­lo­ry nam tu­taj idzie.

Wście­kłam się. Do gra­nic wrze­nia, roz­pacz­li­wie, ale… bez moż­li­wo­ści wy­krzy­cze­nia mo­jej wście­kło­ści. Cza­sem w ży­ciu tak jest, że naj­dzie na czło­wie­ka ja­kiś mus bez­względ­ny, wo­bec któ­re­go nic nie za­ra­dzisz i je­dy­ne, co mo­żesz, to zwie­sić łeb. I wście­kać się na sie­bie. Nie na ta­tu­sia. Bo czu­łam się od­po­wie­dzial­na, do­ro­sła, go­to­wa przy­naj­mniej do wzię­cia na swo­je bar­ki po­ło­wy te­go, z czym do­tych­czas zma­gał się ta­tuś w po­je­dyn­kę.

Kie­dy zmar­ła mo­ja ma­ma, mia­łam za­le­d­wie pół­to­ra ro­ku, ta­tuś dwa­dzie­ścia dwa. Nie wiem, na co zmar­ła, ta­tuś też nie wie. I nikt nie wie. Mo­że na gry­pę. A mo­że na za­wał. Ta­tuś mó­wi, że­by się w tym nie grze­bać, bo co to da? Ra­cja… Naj­waż­niej­sze, że ja­koś obo­je prze­trwa­li­śmy. Ży­li­śmy z te­go, co ta­tuś umiał naj­bar­dziej, czy­li z ha­zar­du. Prze­waż­nie ogry­wał lu­dzi na ba­zar­kach w „trzy kar­ty”, za­ro­bek był mo­że nie­wiel­ki, ale pew­ny. W każ­dym ra­zie da­wał chleb po­wsze­dni i coś do chle­ba. Naj­chęt­niej jed­nak ta­tuś gry­wał w po­ke­ra, bo tu moż­na by­ło sko­sić nie­zły szma­lec, jak mu się uda­ło wmon­to­wać w od­po­wied­nie to­wa­rzy­stwo. Ale nie gar­dził też roz­mai­ty­mi za­kła­da­mi, usta­wio­ny­mi, rzecz ja­sna, przez nie­go sa­me­go. Nie żad­ne tam pił­kar­skie czy in­ne lot­to, gdyż ta­tuś za­wie­rzał głów­nie spry­to­wi rąk wła­snych i umy­słu. W grun­cie rze­czy ta­tuś był uczci­wym i cha­rak­ter­nym fa­ce­tem. Ni­g­dy nie się­gnął po cu­dze, bo prze­cież wy­gra­ną de­li­kwent mniej lub bar­dziej chęt­nie sam po­da­wał mu do rę­ki… Wszyst­ko by­ło, jak ma­wiał: „tip-top, mu­cha nie sia­da i pod pa­ra­graf nie pod­pa­da”.

Dla­te­go, kie­dy trzy ty­go­dnie te­mu, z so­bo­ty na nie­dzie­lę prze­rżnę­li­śmy z ta­tu­siem po­spo­łu ca­łe czte­ry­sta ty­sia­ków, bę­dą­cych, jak się oka­za­ło, wła­sno­ścią Strasz­ne­go Ma­fio­za, wpa­dli­śmy w pa­ni­kę. Od tej fe­ral­nej no­cy bez­u­stan­nie kom­bi­no­wa­li­śmy, jak wyjść z tej przy­krej sy­tu­acji. W przer­wie na my­śle­nie twór­cze snu­li­śmy roz­ma­ite do­mnie­ma­nia, co ta­ki Ma­fio­zo nam mo­że, jak spra­wa się ryp­nie. Pew­ne­go wie­czo­ru, pod wpły­wem ja­kiejś wy­jąt­ko­wo przy­krej i nie­este­tycz­nej wi­zu­al­nie wa­ria­cji, ta­tu­sia olśni­ło. Uznał, że pój­dzie­my w ma­try­mo­nium! Oże­ni się al­bo on, al­bo ja: na ko­go wy­pad­nie, na te­go bęc! Rzu­ci­li­śmy więc mo­ne­tą. Wy­pa­dło na mnie... Ta­tuś za­brał się do wer­to­wa­nia ogło­szeń pra­so­wych, ja prze­cze­sy­wa­łam kom­pa.

– Có­ruś… – Ta­ta wy­rwał mnie z po­nu­rej za­du­my, kła­dąc mi rę­kę na ra­mie­niu. – Weź ty to mo­że… ja­koś… ca­ło­ścio­wo roz­waż. Pod „za” i „prze­ciw”, co?

– Ale ty mnie wca­le nie mu­sisz prze­ko­ny­wać! – Jed­nym gwał­tow­nym ru­chem ra­mie­nia strzą­snę­łam z sie­bie je­go dłoń. – Ja wiem, co mam ro­bić!

– Ale mnie jest nie­mi­ło…

– Mnie też jest nie­mi­ło. I ty mi tu te­raz wy­rzu­ta­mi oczu nie mydl. Do­brze wiesz, że to nic nie da!

– No…

– Bę­dzie, co bę­dzie!

– No…

– I ja uwa­żam, ge­ne­ral­nie, że nam to ogło­sze­nie z nie­ba spa­dło!

Ta­tuś roz­pro­mie­nił się wy­raź­nie i się­gnął po ga­ze­tę, któ­rą trzy­mał i ho­łu­bił jak re­li­kwię.

– „Pan Izy­dor Chle­bo­bier­ski, bez na­ło­gów, ma­jęt­ny, gor­li­wy pa­trio­ta, po­szu­ku­je mło­dej, zdro­wej i przy­stoj­nej pan­ny pol­skiej krwi z dzia­da pra­dzia­da (naj­mniej do szó­ste­go po­ko­le­nia). Cel – ma­try­mo­nial­ny” – prze­czy­tał z na­bo­żeń­stwem. – A ty, dziec­ko, Po­lka je­steś, ro­do­wi­ta. Te sześć po­ko­leń da się udo­wod­nić, jak amen w pa­cie­rzu. I czy to nie cud, że to­bą za­in­te­re­so­wał się wła­śnie? Prze­cież pa­nien­ki mu­sia­ły od­pi­sy­wać na ten anons ca­ły­mi zgra­ja­mi! Cud! I... wo­la Bo­ża...

– Cud, ta­tu­siu. Cud – wes­tchnę­łam, od­wra­ca­jąc oczy. – Cud jak cho­le­ra!

– No! – ucie­szył się ta­tuś, jak­by nie wy­czu­wa­jąc iro­nii w mo­im gło­sie. – Pa­nią bę­dziesz, Lu­izo, na wło­ściach! Prze­cież ten Izy­dor to szlach­ciu­ra ja­kiś! Z pew­no­ścią ma za­mek, mo­że i kil­ka... Al­bo choć­by dwór. For­sy jak sia­na, służ­bę w li­be­riach i li­mu­zy­nę. Mo­że i kil­ka… Co by nie po­wie­dzieć – roz­ma­rzył się na ca­łe­go – do­bry chłop, ten Izy­dor. War­to­ści na­ro­do­we so­bie ce­ni, pro­ro­dzin­ne.. i te­go… eee... ho­nor! Bóg, oj­czy­zna i ki­szo­ne ogór­ki! On ci wszyst­ko zre­kom­pen­su­je, zo­ba­czysz!

– Wiesz co, ta­tuś? – Skrzy­wi­łam się nie­znacz­nie. – Ty już przy­naj­mniej nic nie mów. Obo­je wie­my, jak jest...

Bo na­wet, gdy­by zna­lazł się ja­kiś in­ny, bar­dziej es­te­tycz­ny spo­sób wyj­ścia na pro­stą, cza­su jest za ma­ło i miecz Do­me­sto­sa for­mal­nie już ma­ja­czył nam nad gło­wa­mi… Ma­fio­zo mógł la­da dzień upo­mnieć się o swo­je...

Ta­tuś syk­nął bo­le­śnie przez zę­by.

– A więc, do ro­bo­ty, có­recz­ko... I niech cię pa­tron­ka two­ja ma w swej opie­ce!



Pra­wie przez ca­łą noc nie mo­głam za­snąć. Jak tyl­ko zmru­ży­łam oko, za­czy­nał ma­ja­czyć mi pod ko­pu­łą ja­kiś ob­le­śny sta­ruch na zmia­nę ze Strasz­nym Ma­fio­zem, któ­rzy uga­nia­li się za mną do utra­ty tchu w ce­lach cał­ko­wi­cie od­mien­nych. Już w koń­cu sa­ma nie wie­dzia­łam, co lep­sze: tor­tu­ry Ma­fio­za czy umi­zgi po­czwar­ne­go, ob­śli­nio­ne­go star­ca...

My­śla­łam tak­że o pew­nym pe­cho­wym dniu, dniu mo­ich dwu­dzie­stych pierw­szych uro­dzin, w któ­rym na­py­ta­li­śmy so­bie z ta­tu­siem tej bie­dy... Do tej po­ry oj­ciec kon­se­kwent­nie trzy­mał mnie z da­la od swo­jej „pra­cy”, ale wów­czas, w mo­je uro­dzi­ny, coś mu for­mal­nie od­bi­ło!

– No, cór­ko – rzekł z ta­jem­ni­czym uśmie­chem. – Od dziś je­steś już do­ro­sła. To zna­czy, nie tyl­ko me­try­kal­nie, ale w ogó­le, pod każ­dym wzglę­dem doj­rza­ła. Bo mó­wi się, że do­pie­ro w dwu­dzie­stym pierw­szym ro­ku czło­wiek jest w peł­ni doj­rza­ły.

– Do cze­go? I gdzie się tak mó­wi? – spy­ta­łam tro­chę bez­myśl­nie, bo aku­rat, o ile so­bie przy­po­mi­nam, czy­ta­łam bar­dzo pa­sjo­nu­ją­cy ar­ty­kuł w „Se­kre­tach ser­ca”.

– Do wszyst­kie­go – od­parł ta­ta tro­chę zbyt ogól­nie. – I w ogó­le, tak się mó­wi.

– Ale dla­cze­go? – spy­ta­łam znad ga­ze­ty. – Dla­cze­go ty, wła­śnie dzi­siaj mnie o tym in­for­mu­jesz?

– Bo za­mie­rzam urzą­dzić ci nie­za­po­mnia­ny wie­czór. Za­bie­ram cię do ka­sy­na!

No i urzą­dził. Jak bab­cię dryp­cię! Nie po­wiem, że­bym opie­ra­ła się ja­koś za bar­dzo, bo ka­sy­no za­wsze by­ło miej­scem, któ­re chcia­łam zo­ba­czyć od środ­ka, po­sma­ko­wać tych emo­cji, któ­re nie­rzad­ko sta­wa­ły się przy­czyn­kiem dra­ma­tów i tra­ge­dii, zo­ba­czyć, jak to jest i co w tym jest, że wcią­ga... Te­go wła­śnie nie umia­łam po­jąć. Jak nie­pa­lą­cy, któ­ry nie po­tra­fi zro­zu­mieć pa­la­cza, jak abs­ty­nent, dla któ­re­go przy­mus pi­cia jest rów­nie abs­trak­cyj­ny jak... świę­ta We­ro­ni­ka na wi­tra­żu w na­szym ko­ście­le! Po pro­stu – mo­żesz się wy­si­lać do ostat­nich bo­le­ści, a i tak nie je­steś w sta­nie od­czuć te­go, co czu­ją in­ni al­bo jak pa­trzą na świat.

Dla­te­go chy­ba ta­tuś mó­wił mi o tej doj­rza­ło­ści, bo praw­do­po­dob­nie nie umiał się wy­ra­zić bar­dziej wprost: że li­czy na to, że się za bar­dzo nie wcią­gnę. Ale ja się, nie­ste­ty, wcią­gnę­łam, już te­go pierw­sze­go wie­czo­ru. No cóż, w koń­cu oj­cow­skie ge­ny nie idą w las...

Wy­pi­li­śmy na dzień do­bry po dwa du­że nur­ki z wi­śniów­ką na spi­ry­tu­sie, i po-szło! Ta­tuś bie­gał tyl­ko i roz­mie­niał wciąż no­wą stów­kę, a przy for­sie był, jak ma­ło kie­dy... Przy cu­dzej for­sie, nie­ste­ty. Kie­dy wy­szli­śmy z przy­byt­ku rześ­kim świ­tem, mia­łam w kie­sze­ni rap­tem sto trzy­dzie­ści osiem zło­tych, ta­tuś ra­czej nie wię­cej. A ile­śmy prze­rżnę­li?

– Ile­śmy prze­rżnę­li, ta­tu­siu? – spy­ta­łam jesz­cze cał­kiem bez­tro­sko, wciąż na­pę­dza­na wi­śniów­ką na spi­ry­tu­sie to­pio­ną w moc­nym pi­wie, ty­to­nio­wym dy­mem, wo­nią per­fu­mo­wa­ne­go po­tu i mie­sza­ni­ną dźwię­ków, któ­rej skła­do­we trud­no by wy­li­czyć.

– Jed­no ci po­wiem, mo­je dziec­ko – ta­tuś nie­po­ko­ją­co za­stygł na środ­ku tro­tu­aru – kto mie­czem wo­ju­je, od mie­cza gi­nie, eup! – oznaj­mił me­ta­fo­rycz­nie i rów­nie me­ta­fo­rycz­nie bek­nął ku bez­kre­snym prze­stwo­rzom.

– To zna­czy? – Po­cią­gnę­łam go za rę­kaw, wpro­wa­dza­jąc z po­wro­tem w nie­mra­wy ruch po­su­wi­sty. – Zgra­li­śmy się jak mop­sy, tak? Je­ste­śmy go­li, zna­czy się?

– Wię­cej niż go­li... epp... có­recz­ko! – Ta­ta bek­nął po­now­nie, ale tym ra­zem ja­koś bez prze­ko­na­nia. – Wy­bacz mnie, sta­re­mu dur­nio­wi, i nie wspo­mi­naj źle, kie­dy... zło­żę łeb pod tram­waj!

Zła­pa­łam go nie­mal w ostat­niej chwi­li, osa­dza­jąc nie­chcą­cy oraz ze spo­rym im­pe­tem na bru­ko­wa­nym chod­ni­ku. Czu­jąc, że coś tu jest nie tak, i to bar­dzo, usia­dłam obok.

– No to ga­daj! – za­żą­da­łam gru­bym i do­no­śnym gło­sem.

Wów­czas ta­tuś opo­wie­dział mi o Strasz­nym Ma­fio­zie. O tym, jak pew­ne­go ra­zu w ka­sy­nie, nad ra­nem, pe­wien dziw­ny fa­cet ser­decz­nie zbra­tał się z nim, usku­tecz­nia­jąc licz­ne bru­der­sza­fty i in­ne kur­tu­azje, przy czym ta­tuś jesz­cze nie wie­dział, z kim ma do czy­nie­nia. W za­sa­dzie w ka­sy­nie nikt się z ni­kim nie bra­ta, a już z pew­no­ścią nie ob­ła­pia po pi­ja­ku, de­kla­ru­jąc do­zgon­ne uczu­cie. Już sa­mo to po­win­no by­ło ta­tu­sia tknąć, ale nie tknę­ło.

– On so­bie mnie upa­trzył na swo­ją ofia­rę! – jęk­nął ta­tuś, wkła­da­jąc so­bie sko­ła­ta­ną gło­wę po­mię­dzy ko­la­na. – Wi­dać z gę­by mi ja­koś sym­pa­tycz­nie pa­trzy­ło... Al­bo nie, on mu­siał wie­dzieć, że ja tam ra­czej nie cha­dzam – zmie­nił na­gle zda­nie.

Ta­tuś rze­czy­wi­ście by­wał w ka­sy­nie nie­zmier­nie rzad­ko, po­wie­dzia­ła­bym na­wet: oka­zjo­nal­nie. W tym mo­men­cie jed­nak prze­sta­łam ocze­ki­wać, że co­kol­wiek z tej je­go męt­nej ga­da­ni­ny poj­mę i za­żą­da­łam kon­kret­nych kon­kre­tów.

– No i on w któ­rymś mo­men­cie sko­czył na rów­ne no­gi, we­tknął mi pacz­kę z for­są za pa­zu­chę i uciekł – stre­ścił się ta­tuś.

– Nie ro­zu­miem...

– Pew­nie ktoś na nie­go czy­hał. I on zo­ba­czył te­go ko­goś, żal mu się ta­kiej ku­py for­sy zro­bi­ło, jak­by co, ro­zu­miesz, więc zro­bił so­bie ze mnie de­po­zyta.

Opar­łam się ple­ca­mi o ple­cy ta­tu­sia i jak on pod­cią­gnę­łam ko­la­na pod bro­dę, sta­ra­jąc się zaj­mo­wać jak naj­mniej miej­sca na tro­tu­arze, gdyż mia­sto za­czy­na­ło się po­wo­li za­lud­niać i co rusz ktoś się o nas po­ty­kał.

– Je­steś pe­wien, że to ma­fio­zo był? – upew­ni­łam się na wszel­ki wy­pa­dek.

– Có­ruś… – wes­tchnął ta­ta dra­ma­tycz­nie. – Uwierz, że wiem. Ro­bię w bran­ży ład­nych pa­rę lat i ży­cie mnie na­uczy­ło, że gra­czy moż­na po­dzie­lić na trzy ka­te­go­rie: wy­gra­nych, prze­gra­nych i ta­kich jak ja, śred­nich pty­siów. Prze­gra­ni to prze­gra­ni, ja – to ja, ale ci, co z te­go in­te­re­su wy­cho­dzą z na­praw­dę gru­bym szmal­cem, nie są zwy­kły­mi śmier­tel­ni­ka­mi. A już na pew­no nie ci, co mu­szą w pod­sko­kach ucie­kać!

– To mo­że nie jest tak źle – szep­nę­łam. – Mo­że ktoś go już daw­no uka­tru­pił, co? I w ogó­le, skąd on wie, ko­mu od­dał pacz­kę z for­są, sko­ro obaj by­li­ście zro­bie­ni w si­wy dym? I skąd wie, od ko­go ją po­wi­nien ode­brać?

– A, nie, tak pięk­nie to nie jest. – Ta­tuś nie­bez­piecz­nie prze­giął się na bok. – Za­nim on się ze­rwał, spi­sał so­bie mo­je da­ne oso­bo­we. Imię, na­zwi­sko, ad­res, wsio! I jesz­cze na od­chod­nym na­stra­szył. Strrr­rasz­nie na­stra­szył!

– Pa­mię­tasz cho­ciaż, jak wy­glą­dał?

– No… pew­nie…

– Jak?

– Strrrr­rasz­nie – oznaj­mił ta­tuś, zwi­nął się w kłę­bek i za­czął chra­pać.

Te­go, co usły­sza­łam, nie mo­głam w ża­den spo­sób ogar­nąć ro­zu­mem ani in­nym szó­stym zmy­słem. Ba, nie mo­głam na­wet w to uwie­rzyć, ale skąd by ta­tuś w ta­kim ra­zie miał czte­ry­sta pa­to­li? Wo­bec po­wyż­szej nie­wia­do­mej zmu­si­łam się i uwie­rzy­łam...

Dzi­siaj, w ob­li­czu nie­uchron­ne­go, któ­re zmie­rza­ło ku mnie wiel­ki­mi, Izy­do­ro­wy­mi kro­ka­mi, ani w gło­wie by­ło mi po­da­wa­nie cze­go­kol­wiek w wąt­pli­wość. Mi­mo iż ca­ła ta he­ca za­wie­ra­ła jesz­cze spo­ro lo­gicz­nych luk, wy­ni­ka­ją­cych z luk pa­mię­cio­wych zro­bio­ne­go w si­wy dym ta­tu­sia…

Po­go­dzo­na z fak­tem, że tej no­cy nie­da­ne mi bę­dzie cho­ciaż się zdrzem­nąć, wy­sko­czy­łam z łóż­ka, przej­rza­łam po raz ko­lej­ny mój nie­wiel­ki ba­gaż, wzię­łam prysz­nic, a na­stęp­nie zno­wu przej­rza­łam ba­gaż. Ot, po­dróż­ny nie­zbęd­nik mło­dej dziew­czy­ny: pa­rę ciu­chów, tro­chę bie­li­zny i ko­sme­ty­ki. Tor­bę pa­ko­wa­łam pod dyk­tan­do ta­tu­sia, któ­ry uwa­żał, że im mniej do niej upcham, tym wię­cej zy­skam od mo­je­go ma­jęt­ne­go na­rze­czo­ne­go. Jak sie­rot­ka Ma­ry­sia, eks­po­nu­jąc głów­nie swo­je ubó­stwo i nie­win­ność...

Oka­za­ło się, że ta­tuś też nie mo­że spać, do­trwa­li­śmy więc obo­je do mniej wię­cej przy­zwo­itej go­dzi­ny i uda­li­śmy się do ko­ścio­ła na po­ran­ną mszę. Mu­szę przy­znać, że co jak co, ale wy­cho­wa­nie ta­tuś dał mi sta­ran­ne, ka­to­lic­kie. Obo­je by­li­śmy głę­bo­ko wie­rzą­cy i su­mien­nie prak­ty­ku­ją­cy. Mo­dli­łam się więc te­raz bar­dzo gor­li­wie, pro­sząc Ja­sną Pa­nien­kę, aby ja­kimś cu­dem wy­ba­wi­ła nas z opre­sji, na przy­kład pod­su­wa­jąc ta­tu­sio­wi nad­przy­ro­dzo­ną moż­li­wość ogra­nia ko­goś na te czte­ry­sta ka­wał­ków. Al­bo że­by ktoś po wyj­ściu z ko­ścio­ła ta­ką ka­sę zgu­bił, a my zna­leź­li. Al­bo... że­by cho­ciaż przy­szedł mi do gło­wy ja­kiś ge­nial­ny plan awa­ryj­ny! Do po­łu­dnia by­ło w koń­cu jesz­cze pa­rę go­dzin, bo po­tem to już tyl­ko czar­na roz­pacz. Ta­tuś przy­ga­dał ja­kiś wóz, któ­ry miał mnie za­wieźć do umó­wio­ne­go ho­te­lu w Gdań­sku, gdzie od pa­ru dni re­zy­do­wał już Izy­dor, by na dzień do­bry zmiaż­dżyć mnie oraz za­płod­nić...

Ta­tuś mo­dlił się chy­ba o to sa­mo co ja, bo w prze­rwach, kie­dy nie zie­wał, zgrzy­tał zę­ba­mi i wy­trzesz­czał oczy. Nie­ste­ty – ani on, ani ja nie zo­sta­li­śmy wy­słu­cha­ni.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: