Lukrecja rusza w świat - ebook
Lukrecja rusza w świat - ebook
Nadchodzą wielkie zmiany i to nie wróży nic dobrego!
W sekundę mój cały świat legł w gruzach… Chyba tylko babcię Scarlett ucieszył niespodziewany wypad do restauracji w środku tygodnia. Grzegorz, mój ojczym, zaprosił nas wszystkich na obiad i ogłosił, że dostał awans. Mam się cieszyć? Nigdy w życiu!
Nowe stanowisko oznacza przeprowadzkę… na drugi koniec Francji! To jakaś totalna katastrofa: nowy dom, nowa szkoła, a przede wszystkim – bolesne rozstanie z najlepszymi przyjaciółkami – Linami! Zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić… Zwłaszcza że do naszej paczki dołączyła ostatnio nowa fajowa dziewczyna – Simone. Nie mogę ich stracić.
I wiecie co? Chyba czas na zmiany na głowie. Już nie jestem przecież mała, a ten mój warkocz jest jakiś dziecinny. Chyba że…
Ciężko to wszystko ogarnąć!
Anne Goscinny, córka autora bestsellerowych przygód o Mikołajku pokazuje, że można odziedziczyć poczucie humoru i stworzyła przezabawny świat Lukrecji, który zilustrowała Catel.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7511-9 |
Rozmiar pliku: | 17 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mój dom stanowi część mnie. Nigdy nie znałam innego. Rodzice mieszkali w nim, zanim się urodziłam, a potem, kiedy w życiu mamy zjawił się Grzegorz, nie zmieniliśmy go.
Po narodzinach Wiktora niedaleko zamieszkała Scarlett.
Znając ją, pewnie powiedziała coś w stylu: „Kochani, zamieszkam bliżej, żeby móc opiekować się wnukami”.
A mama pewnie pomyślała: „Niedługo to twoje wnuki będą się opiekować tobą!”.
To moja dzielnica. Lubię słowo „dzielnica”. Idealnie oddaje to, co myślę. Gdybym musiała stąd odejść, zostawiłabym tu połowę serca.
Wszyscy sklepikarze mnie znają, zwłaszcza piekarz, do którego zawsze zaglądałam po słodycze. Mimo że jestem już duża i wolę jeść warzywa, czasem zdarza mi się kupić przypadkiem jedną lub dwie paczki cukierków. Lubię te w kształcie truskawek i prawoślazowe misie.
Pan z kiosku, gdzie często kupuję gazetę dla Grzegorza, też dobrze mnie zna. Nazywa mnie Lulu. Jednego dnia powiedział mi: „Czy Lucyna to nie za poważne imię dla dziewczynki w twoim wieku?”.
Bardzo jest dziwny. Moi rodzice w życiu nie wybraliby tak starodawnego imienia.
Gdy dostałam Madonnę, przedstawiłam ją w całej dzielnicy. I teraz czasem pan z warzywniaka odkłada dla mojego żółwia pomidorki koktajlowe, bo tak bardzo mu się spodobał. Obok Madonny naprawdę nie można przejść obojętnie.
Tego ranka, kiedy wkładałam kurtkę przed wyjściem do szkoły, Grzegorz oświadczył, że na kolację zabiera nas wszystkich do restauracji.
– Ale przecież to nie sobota! – zdziwiłam się.
– Wiem – on na to. – Ale chciałbym coś ogłosić.
Nie za bardzo lubię tajemnice, no chyba że w serialach i kinie. Tak właściwie myślę, że tajemnice innych ludzi ciekawią mnie tylko wtedy, kiedy mnie nie dotyczą.
Cały dzień w szkole o tym myślałam.
– Dziś wieczorem Grzegorz zabiera nas do restauracji – powiedziałam Linom.
– Szczęściara – odparła Paulina, która mogłaby przejść kilka kilometrów, byle tylko zjeść pizzę.
– Dziś wieczorem? – spytała Alina. – To o której się położysz?
Strasznie jest czasem dziwna, jakby sama miała już dzieci.
– Ale dlaczego? – chciała wiedzieć Karolina, która zawsze zadaje właściwe pytania.
– No właśnie nie wiem i przyznam, że się martwię – zwierzyłam się.
– Nie masz powodu – uspokajała mnie Paulina. – Grzegorz na pewno wybierze dobrą restaurację.
Po powrocie do domu odrobiłam zadania, pomogłam nawet Wiktorowi, który nic nie kuma z matmy. A potem obserwowałam Madonnę, jak kąpie się w swoim basenie, trawiąc koniczynę.
Mama przyszła. Wiem, że to ona, bo pęk jej kluczy strasznie hałasuje, kiedy kładzie go na szafce w przedpokoju. Kiedyś Wiktor spytał, czy to są klucze do wszystkich cel więźniów, których nie wybroniła!
Potem zjawił się Grzegorz, a zaraz za nim Scarlett. Z mojego pokoju na ostatnim piętrze wszystko słyszę, bo klatka schodowa działa jak tuba rezonansowa. Uważam, że to całkiem praktyczne.
Mama przyszła mnie uściskać.
– Dobrze ci minął dzień, Lulu? Dostałaś jakieś oceny?
– Mamo, dlaczego nie zaczynasz od razu pytaniem o to, co cię najbardziej interesuje?
– To znaczy?
– No więc powinno być: „Dostałaś jakieś oceny? Dobrze ci minął dzień?”.
Mama się roześmiała, mówiąc, że nie chciałaby żadnej innej Lulu za córkę. Jest dziwna, bo przecież nie ma wyboru.
– Szykuj się, Lulu, zaraz wychodzimy! – przypomniała mama.
Z ciężkim sercem musiałam zostawić lekcje o mieszkańcach rzek, żeby zastanowić się, jakie trampki będą mi pasować do T-shirtu, który właśnie wybrałam.
– Zarezerwowałem stolik we włoskiej knajpce – oświadczył Grzegorz.
– Super, tato – zawołał Wiktor, śmiejąc się – bo już miałem dość pizzy i lazanii.
– Słuchaj, Wiktor, jeśli ci się nie podoba, możesz zostać w domu! – zdenerwował się Grzegorz.
– Ale jesteś nerwowy, Grzegorzu – skomentowała Scarlett.
Nic nie odpowiedział, włożył tylko płaszcz i otworzył drzwi.
Na ulicy Grzegorz i mama szli razem z przodu. Scarlett między mną a Wiktorem. Jej szpilki wybijały rytm na chodniku.
Uwielbiam tę restaurację. Jest tam muzyka, jest też i nastrojowe oświetlenie.
– Ależ mi to przypomina krótką podróż do Neapolu, którą odbyłam dawno temu z moim dawnym narzeczonym, niejakim Wito… Bardzo miłe wspomnienie.
Wiktor, Scarlett i ja zamówiliśmy pizzę, a Grzegorz i mama spaghetti.
– I proszę butelkę chianti, młody człowieku – poprosiła Scarlett kelnera, uśmiechając się ładnie.
Grzegorz był milczący, a mama wyglądała na zatroskaną.
– Ależ dziś jest atmosfera! – zawołała Scarlett.
– A zatem – zaczął Grzegorz. – Drodzy, dostałem awans i…
– Co to jest awans? – przerwał mu Wiktor.
– To taki rodzaj butów – odpowiedziałam pewna siebie.
– No niekoniecznie. To znaczy – ciągnął Grzegorz – że zaproponowano mi nowe, wyższe stanowisko.
– Ale jak chcesz się jeszcze podnieść, tato – odparł Wiktor, chrupiąc podłużną bułeczkę – skoro już spędzasz życie na wieży kontrolnej, kierując samolotami latającymi po niebie?
Mama i Scarlett wybuchnęły śmiechem. Ja nie. Domyślałam się, że ta historia z awansem niekoniecznie mi się spodoba.
– I co? – spytałam trochę sucho.
– I będziemy się musieli przeprowadzić na południowy zachód Francji – dokończył szybko Grzegorz.
Scarlett o mało się nie udławiła, mama unikała mojego wzroku, a Wiktor uśmiechał się jak głupi.
– Aha! Wiktor! Rozumiesz? Opuścimy nasz dom, naszą dzielnicę i naszych przyjaciół!
– No tak, Lulu. Mnie to nie przeszkadza. Mojemu królikowi będzie dobrze wszędzie tam, gdzie ja będę, zmiana powietrza może wyjdzie na dobre moim zombiakom, a kolegów znajdę sobie nowych.
Poczułam, że oczy mi się zaszkliły, jak wtedy gdy napełniają się łzami, których nie mogę powstrzymać. Zrobiło mi się gorąco, chyba się zaczerwieniłam.
Mama wstała i mnie przytuliła.
– Nie przejmuj się, Lulu, nic nie jest jeszcze postanowione.
– Ale, mamo – wyjąkałam – a co z tobą?
– Wiesz, zaletą mojego zawodu jest to, że mogę go wykonywać wszędzie.
Oczywiście byłam załamana. Chociaż i tak zamówiłam małe ptysie na deser.
Po powrocie nic nie powiedziałam Madonnie. Jest wrażliwa. Ale wysłałam wiadomości do Lin, że muszę z nimi pilnie porozmawiać.
Zaraz odpowiedziały! Na moim ekranie pojawiło się mnóstwo pytajników. Jednak jestem rozsądna i kiedy usłyszałam, że mama wchodzi po schodach, żeby mnie pocałować na dobranoc, wyłączyłam telefon.
– Nie martw się, Lukrecjo. Pomówimy jeszcze o tej przeprowadzce. Grzegorz chce przede wszystkim waszego szczęścia. Zaufaj nam.
I natychmiast zasnęłam, zapominając włączyć telefon.
Dziś rano Liny czekały na mnie przed piekarnią obok szkoły.
– Co się stało, Lulu? – spytała Paulina.
– Chyba się przeprowadzam – odpowiedziałam, czując, że znów szklą mi się oczy.
– Ale przeprowadzki są super! – zawołała Alina. – Będziesz miała nowy pokój, nowe biurko, nowy widok!
– I nowe przyjaciółki – dodałam, wybuchając płaczem.
– Jak to? – spytała Karolina, której też zaszkliły się oczy.
– No tak – odparłam. – Ojczym dostanie nową pracę.
– I to dlatego – spytała nieufnie Paulina – będziesz miała nowe przyjaciółki? Z nami już nie będziesz rozmawiać?
– Oszalałaś chyba – odparłam, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Rozległ się dzwonek na pierwszą lekcję i musiałyśmy lecieć do klasy.
Na przerwie wyjaśniłam im, że przeprowadzamy się do innego miasta. Były tak samo załamane jak ja.
Jako pierwsza próbowała pocieszyć mnie Karolina.
– Nie martw się, Lulu, czuję, że się jakoś ułoży.
Alina dodała, że nawet jeśli polecę na Księżyc, nadal będziemy najlepszymi przyjaciółkami na świecie.
Byłam smutna przez cały dzień. Nawet pan Rimbaud, nauczyciel francuskiego, spytał, co mi jest.
– Chyba się przeprowadzam, pójdę do innej szkoły, w innym mieście, proszę pana – odpowiedziałam, znów na skraju płaczu.
– Ależ to wspaniale, Lukrecjo. To wielka szansa, by zobaczyć trochę świata!
Dorośli to nas chyba nigdy nie zrozumieją. Jakby im brakowało kawałka wrażliwości. Gdy dorosnę, będę musiała na to uważać.
Poszłam po Wiktora. Nigdy tego nie robię, ale dzisiaj naszła mnie ochota. Pierwsze klasy podstawówki są niedaleko mojej szkoły. Kiedy brzęczy dzwonek, ciemna brama otwiera się szeroko. Wychodzi prosto na dziedziniec dla maluchów. Starsi mają dostęp do innego dziedzińca, większego – to jasne. To była moja szkoła przez pięć lat. Znam ją na pamięć. Dziś, kiedy brama się otworzyła, wyjścia pilnował dyrektor.
– No proszę! Lukrecja! Przyszłaś po Wiktora? Brakuje nam ciebie, ale młodszy brat godnie cię zastępuje! – oświadczył dyrektor.
Wiktor wybiegł razem z Aramisem, swoim najlepszym kumplem. Od razu mnie zauważył i widziałam, jak próbuje ukryć uśmiech.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_