Ma być czysto - ebook
Ma być czysto - ebook
Mieć piętnaście lat to jak cierpieć na nieuleczalne zaburzenia urojeniowe. Każdą uwagę na swój temat analizuje się po sto razy, kompleks wyrasta na kompleksie, a wszystko, co fajne, jest zabronione. Oliwia boi się, że zaszła w ciążę z Chomikiem o grzywce Biebera. Czy z powodu pechowego wypadu do sklepu, gdy jej kolegów przyłapano na kradzieży batonów, wyląduje w ośrodku? Julii to raczej nie grozi, jest z lepszego osiedla. Nie jest jednak pewna, czy w sercu Usziego wygra z żołnierzami wyklętymi, ani nawet, czy by tego chciała. Magda, macocha Julii, próbuje pomóc Oliwce, ale trudno wsadzić kij w szprychy bezlitosnej biurokratycznej machiny, tym bardziej, gdy samej się żyje bez papierów i na umowie śmieciowej.
Książka, która przekracza granice pokoleń i znosi podziały społeczne. W której starsi i młodsi młodzi odnajdą swoje lęki i złudzenia. To nie opowieść o „gimbazie”, lecz o współczesnej rodzinie. O trudzie dojrzewania, ryzyku opieki. Anna Cieplak doskonale wie, o czym pisze, bo pracuje na co dzień z dziećmi i młodzieżą. Wyraziści bohaterowie, zero ściemy. I sporo brudu, chociaż ma być czysto.
Lidia Ostałowska
Gimbaza polska. Nadchodzące pokolenie, które będzie urządzało ten kraj. Tyle mniej więcej wiemy o ich życiu, ile tak zwani dorośli wiedzieli o naszym, gdy byliśmy w tym wieku. Ma być czysto prowadzi w ten świat tak, że aż skóra cierpnie.
Ziemowit Szczerek
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65369-53-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drzwi były prawie przezroczyste, a ona stała przyklejona do nich plecami. Przeciąg ciągnął od kamienicy, chłód zlewał się z lepkością ciała. W jednej ręce miała nóż, w drugiej pilota, którym właśnie wyłączyła telewizor. Jej płytkiego oddechu może i nie wyczuł przez stare drzwi z naklejkami, które pamiętają jeszcze gumy „Turbo” spożywane przez Rycha, ale bose stopy lepiące się do podłogi w drodze z kuchni, gdzie właśnie próbowała ukroić sobie kawałek sera, już mógł usłyszeć. Nawet nie ruszyła wizjerem, boby się zdradziła.
Sonia z Oskarem w pokoju Rycha byli cicho. Wiedzieli, że mają być. Ojciec ostrzegał, ale jak ten facet będzie dłużej stał za drzwiami, to Oskar w końcu się znudzi i krzyknie do siostry: „Już mogę zagrać w Minecrafta?”. Oliwka próbowała się skupić na kanapce z serem, która jeszcze chwilę temu miała znaleźć się w jej brzuchu. Grubym, bo nieumożliwiającym dotknięcia pępka palcami, kiedy wsadzi się prawą rękę za plecy i usiłuje go dosięgnąć z lewej strony¹. Kanapka była odległa, tak jak jej pępek.
Im dłużej stała, tym mocniej zlewała się z lepkimi od kurzu drzwiami.
Właśnie, brud. Musi dokupić mydło i pastę do zębów. Od dwóch dni rozdziela resztki między siebie i młodych. Im daje trochę mniej, bo i tak nie lubią myć zębów, a ona musi. Ma piętnaście lat i nie może jej z gęby śmierdzieć. Jak przyjdzie ojczym, to wyciągnie od niego dychę na zakupy.
Kategorycznie zabronił otwierania drzwi kuratorowi, jak się nie zapowie wcześniej telefonicznie. On z kolei zakazał Ryśkowi zostawiać dzieci same z Oliwką, bo niby pod jej opieką do domu złażą się sąsiedzi. Dziwne te zakazy, do tej pory zawsze jakoś się dogadywali.
Kurator siadał z klientem w kuchni, odpalali fajki. Rysiek wyliczał, co zrobił w danym miesiącu dla dzieci, domu i siebie. Opowiadał, co u nich, jakie mają oceny, kiedy konkubina przyjedzie. Czasami kurator, jak ksiądz po kolędzie, kazał dzieciom pokazać zeszyty albo opowiedzieć, w co się ostatnio bawili z tatą. Sojusz Ryśka i Kuratora opierał się na żartach o kobietach. To znaczy Rysiek żartował, a Kurator robił krótkie „heh”, bo nie chciało mu się śmiać z matek, żon i kochanek, więc notował jak leci wszystko to, co klient mówił. Przyjmował z zazdrością niemodne i niepoprawne mądrości życiowe Ryśka. Za każdym razem, kiedy przestawali się śmiać i rozliczać z zadań domowych, Rychu kończył spotkanie podniesionym głosem: „Niby z kim mam zostawić dzieci, kuratorku? Szczyl jesteś jeszcze, życia nie znasz. Mam się z roboty zwolnić? Jak Oliwka wychodzi, to blisko. Na klatkę, do sąsiadów, na podwórko, które widać z okien, czasem do sklepu, tam zaraz za rogiem. Poza tym to jest złota dziewczyna. Patrz, łazienkę wyszorowała. Jej matka to też złota kobieta, po niej to ma. Kibel cały, piękny, świeci jak miliony monet”.
Miał gadane. Potrafił przekonywać, i to nie tylko kuratora.
Dzisiaj kurator Juroszek zrezygnował, kiedy po czwartym, donośnym pukaniu do drzwi nikt nie otworzył. Odleciał, zrobił notatkę służbową.
Oliwka wiedziała, że lepiej nie wpuszczać, jak Rycho ma się później pluć, że zabiorą ich do ośrodka jak młodą Urbańską. „Tyle ją wszyscy widzieli. Trafiła do zakonnic i zwariowała”. Choć na ogół takie plotki są przesadzone. To znaczy nie te o zakonnicach, ale o ośrodkach. Większość wraca do Ząbkowic po dwóch latach i nic się nie zmienia. Stają się tylko trochę gorsi, więcej kombinują, a później wracają do ośrodków. Tych samych albo innych. Tak to się kręci.
Ledwo odeszła od drzwi, a znowu się zaczęło pukanie. Teraz Chomik, czyli Dawid. Chłopak z mieszkania poniżej i z jej szkoły, wyglądający na gryzonia, który zamienił się w człowieka.
– Zro-bisz mi lo-da?
Z każdą sylabą robił się bardziej czerwony.
– Nie-e.
– Ale kiedyś zrobiłaś.
W zeszłym tygodniu na łące za kościołem, gdzie wszyscy chodzą kitrać się z piwem, jak jest ładna pogoda. Akurat wtedy trochę wiało, bo już koniec października. Zrobiła, bo później chciała to powtórzyć z kimś lepszym. Już bez poczucia, że nie umie. Poza tym i tak miała przypał, bo zaraz przed tym poszła w krzaki i osikała sobie nogawkę. Powiedziała, że to rosa, chociaż było po 15.00. Nic jej na to nie powiedział, nawet się nie zaśmiał. To było miłe i polubiła Chomika na ten moment bardziej. Umie dochować tajemnicy.
– Kiedyś-sredyś. Raz. Idź stąd.
– Wyjdziesz na klatkę?
– Właśnie nam rodzinny poszedł, chcę se zjeść kanapkę w spokoju.
– To zjedz i wyjdź na klatkę.
– Zobaczę, raczej nie.
– A ja mogę wejść?
– Nie. Teraz nie.
– To ja poczekam na klatce.
– A czekaj sobie, gdzie chcesz.
Trzasnęła mu drzwiami przed nosem. Teraz wydawały się mocne, nie przezroczyste.M*
Wychowawczyni Julki rozdawała rodzicom kartki z ocenami, chociaż każdy nadgorliwy opiekun przed zebraniem sprawdził wyniki w wirtualnym dzienniku i dokładnie wiedział, co go czeka na miejscu. Taki wydruk stwarza jednak pewne poczucie presji, wrażenie powrotu do szkoły, udziału w rywalizacji. Nigdy wcześniej nie była na takim zgromadzeniu. Julka miała piętnaście lat, a egzamin gimnazjalny przedstawiali jak otwarcie przewodu doktorskiego. Dziewczyna powinna wiedzieć, do jakiej dalej pójdzie szkoły, jaki chce wykonywać zawód, jakie ma predyspozycje. Projekt, plan, ewaluacja. Magda czuła się jak w przedłużeniu własnej pracy. Projektaryzacja. Jedyna różnica, że nie mówiło się o pozyskiwaniu środków na abstrakcyjne idee, konferencje, ale o nastolatce, która obecnie martwi się trądzikiem lub brakiem fajnych kolegów w klasie. W dużym skrócie.
Zapisywała wszystko, podczas gdy inni rodzice sprawdzali pocztę i wysyłali esemesy pod ławkami. Widać, że byli przyzwyczajeni. Na sali, o dziwo, było pół na pół matek i ojców, co Magda odnotowała z dziką satysfakcją. Może na etapie dojrzewania wypycha się facetów z domu, żeby zaczęli się wreszcie wstydzić i tłumaczyć za swoje dzieci, a może to była już normalność, do której wcześniej nie miała dostępu w wyniku absencji wychowawczej. Ona i tak wyglądała na ich tle jak wklejona. Najmłodsza, najwyższa, najbledsza. Może jeszcze maksymalnie jeden facet był przed trzydziestką. Taki ananas wciśnięty w ścianę z tyłu klasy.
Dopiero na koniec wychowawczyni przypomniała sobie o obecności, tak jakby nie mogła odhaczyć tego mniej nachalnie, przy rozdawaniu kartek z ocenami. Większość znała z zeszłego roku, jej wzrok zatrzymał się na Magdzie.
– Pani jest mamą…?
– Macochą Julii Sajdak.
To nie było do końca kłamstwo, raczej rodzaj skrótu myślowego.
– Tak, tak. Przecież od września jest u nas, dopiero dwa miesiące. Proszę zostać po zebraniu.
Magda pokiwała głową. Pewnie myśli, że matka nie żyje, skoro tak się uśmiecha.
Zdarza się, że nauczyciele chcą gadać tylko z biologicznymi, rzecz jasna, jeśli mają wybór. Na szczęście ona nigdy, do dzisiaj, nie miała okazji sprawdzenia tego na własnej skórze. Wcześniej testowała swoje przyłatanie w innych instytucjach, takich jak na przykład gabinet lekarski, dom kultury. Jej status był jednoznaczny: pani Magda. Nie matka, nie macocha, nie ciocia Julki. Wielki formalny nikt. Maciek utknął przy komisji akredytacyjnej, a jego była żona pozwoliła pójść na pierwsze spotkanie w nowej szkole Julki właśnie jej. Tej samej, do której od dziewięciu lat kazała swojej córce zwracać się „pani Magdaleno”. Bo po imieniu to by mogła, gdyby z ojcem wzięli ślub. Magda udawała, że ma to gdzieś. Najpierw jesteśmy ludźmi, dopiero potem rodzinami.
Pani Król wskazała głową pierwszą ławkę. Dla źle widzących, gaduł albo tych, co jest im wszystko jedno.
– Julka to zdolna dziewczyna. Gdzie była wcześniej?
– W koperze.
– Dobra szkoła. Czemu ją zmieniła?
Przez głowę Magdy przeszło sto odpowiedzi.
Wie, że Exela, czyli matka Julki, od zawsze chciała, żeby córka chodziła na wszystkie zajęcia dodatkowe. Z czasów przedszkola małej pamięta, jak Maciej biegał z nią od domu kultury na basen. Z gry na keyboardzie na szachy, później balet. Od poniedziałku do czwartku popołudnia małej były wypełnione jak kalendarz prezeski. I nie ma zlituj się, choroby nie wchodzą w grę, chyba że grypa żołądkowa.
Kiedyś dzieci miały dwutygodniowe anginy, teraz mają kilkunastogodzinne biegunki.
Czasy szybkie jak sraczka.
Maciej wpadał z Julką do mieszkania na czterdzieści minut między zajęciami, jak coś odpadło. Zdarzało się, że usypiali razem przy bajce, tak jak to robią „weekendowi ojcowie”, którzy z reguły dostają zakaz oglądania z dzieckiem bajek. „Takie rzeczy to Julka może robić sama, a nie z tatą”. Często jednak było tak, że ta głupia, zakazana kreskówka była jedynym momentem dnia, kiedy leżeli przytuleni w spokoju. Około 22.00 odwoził Julkę do Exeli. Rano zaczynał nowy maraton.
Podobnie było z gimnazjum, sześć lat później. Miało być najlepsze. I faktycznie, było w porządku, dopóki Exela nie dowiedziała się, że po pierwszym półroczu średnia Julki wynosi jedynie 3,75. „Poprawa do 4,75 na koniec roku albo zmiana gimnazjum”. Magda uczyła więc Julkę matematyki, fizyki, chemii –największych koszmarków, Maciej wysilał się, żeby opowiadać historię w sposób wymyślny i ciekawy. Ostatecznie jednak przegrali bój ze średnią i Exelą.
„Lepiej w trochę gorszej szkole mieć piątki niż tutaj 4,0 na koniec. Sorry. Tu chodzi o przyszłość!” – papiery zostały przeniesione.
– Cóż, opuściła się w nauce…
– Przejścia z podstawówki do gimnazjum zazwyczaj tak wyglądają. Później to sobie odbijają w drugiej i trzeciej klasie. Wie pani. Nowa klasa, koledzy, koleżanki.
– Tak. Uznaliśmy jednak, że lepiej zmienić szkołę, póki to jeszcze możliwe. Zanim okaże się, że jest nieprzygotowana na egzaminie gimnazjalnym – powiedziała Magda, wciskając sobie w usta tekst typowej Exeli. W tej chwili nie była przecież tylko sobą, ale „reprezentantką” rodziny Sajdaków, do której oficjalnie nie należała.
– Julka radzi sobie bardzo dobrze. W tej klasie jest dużo dzieci… młodzieży, takiej, która nie chce robić za wiele. Wie pani, żeby nie przesadziła w drugą stronę. Mamy takie zróżnicowane klasy… towarzystwo… różne.
Nie musiała mówić, że chodzi o brak segregacji, która miała miejsce w poprzedniej szkole. Oczywiście nieoficjalnie, bo każda dzielnica już sama w sobie jest wstępnie podzielona czynszami, powierzchnią mieszkania i zawodami.M*
Gdy weszła do domu, przytulił ją dosyć mocno i długo (dziesięć sekund). Lewą rękę miał wyprostowaną za jej plecami, żeby przypadkiem nie przypalić papierosem bluzki.
– Dzięki, że byłaś. Zaraz będzie gotowy makaron. Jak poszło?
– Nastraszyli wszystkich egzaminem gimnazjalnym, który jest za rok z hakiem. Całkiem zabawnie.
– A oceny?
– Jak to oceny.
Usiadła przy stole, włączyła komputer, a Maciek krzątał się po kuchni. Na zebraniu dostała esemesa, że dobrze, gdyby zaktualizowała wniosek. Odpowiadała więc na resztę pytań Maćka półzdaniami. Cele strategiczne opisywała innym, bardziej drożnym kanałem mentalnym niż cele domowe.
Tymczasem zadzwonił telefon.
Exela, oho.
Maciej wycofał się do korytarza. Raz na jakiś czas odsuwał telefon od ucha, żeby zapytać Magdę o szczegóły wywiadówki. Przy piątym pytaniu nie wytrzymała:
– Niech sobie Ela do mnie zadzwoni jutro, to jej powiem.
Już kilkanaście sekund później pożałowała. Mogłaby wykorzystać w miarę pokojową sytuację, żeby Exela wydusiła do niej choć jedno zdanie w życiu bez pogardy. Po tylu latach usłyszałaby po raz pierwszy „Dzięki. Fajnie, że poszłaś”. Tylko tyle. Przez telefon przecież nic nie widać! Żadnej złośliwości falującej nad ustami, żadnej przewracającej oczami lub tupiącej nogą byłej żony.
– No właśnie nie może, bo ona myśli, że ja byłem… – pochylił głowę. Oczywiście. Że też się nie domyśliła. Teraz Maciek będzie chciał się tłumaczyć, długo i pokrętnie. Przed nią, a nie przed Elą.
Podobno w takich sytuacjach należy policzyć do dziesięciu. Albo do dwudziestu. Nie, nie, do stu. Tylko że zanim dojdzie do tej liczby, to złość – zamiast wydostać się na zewnątrz – mija i rozlewa się po całym ciele. Exelowość zamienia nogi Magdy w watę albo wydostaje się dzień później z głowy pod postacią migreny.
Na szczęście poza zebraniem w szkole kalendarz wskazywał jeszcze inny ważny termin. Można było nim oszukać układ nerwowy, przechodząc natychmiastowo do rutynowych czynności. Magda zawodowo była pisarką. Ale grantów. W okresie deadline’ów konkursów ofert (jesień, zima) i sprawozdań (grudzień, styczeń, czerwiec) otrzymywała nawet kilkanaście zleceń do pisania „na akord”. Do tego zawsze miała kilka za darmo, jak trzeba było komuś pomóc. Na przykład zorganizować Vendo na osiedlu.
– Nie powinieneś.
– Wiem.
Maciej odcedzał makaron i nie mógł w trakcie tej czynności spojrzeć w jej stronę. No bo przecież makaron jest taaaki ważny! Ale wyprostował się, chociaż na co dzień się garbił, więc coś musiało mu w głowie kliknąć.
„Super, fajnie” – odpisała na zaległego mejla. Sama nie wiedziała, kiedy stała się autoresponderem.
Następnie Maciek dyskretnie przesunął komputer Magdy i postawił na jego miejscu talerz ze spaghetti. Przytulił ją mocno i długo (osiem sekund), przeprosił. Nic się nie stało. Nic, długie jak ten jego makaron.O/J
Zrobiła test. Jedna kreska wyraźna, druga już mniej. Google. Różnie piszą. Może być, a może też nie być. Przeniosła płytkę z łazienki do pokoju za gumką od majtek i wrzuciła do plecaka. Pokaże Dawidowi i powie, że pozytywny wynik jest prawdopodobny.
Wcześniej jeszcze Sońka. Obudzić, ubrać, zrobić śniadanie. I Oskar. Jego też obudzi, ale jedzenie to niech sobie zrobi sam, bez przesady.
Jaką bluzkę włożyć? Fioletowa z pingwinem czy czerwona z małym, czarnym chińskim znaczkiem? Osz, brudna.
W szkole Halloween i mają nie pytać osób w strojach. Trzeba na szybko coś wymyślić: prześcieradło, nożyczki, wycięte oczy. Założy na początek lekcji i już, nie będzie na dłuższą metę robić z siebie przebierańca. Nigdy tego nie lubiła, na bal w podstawówce zamiast za Meridę Waleczną albo chociaż Księżniczkę Czegośtam przebrała się za… nastolatkę, Hannę Montanę. Zawsze jej się wydawało, że jest starsza, mówiła nowo poznanym osobom, że urodziła się rok wcześniej niż w rzeczywistości. 2001, a nie 2002. Totalna różnica. Przyszły rok zmieni wszystko, bo po szesnastym roku życia można więcej. A jak masz siedemnaście albo osiemnaście, to już w ogóle YOLO.
– Idziemy? – spytał Oskar, stojąc w korytarzu przygnieciony własnym plecakiem pełnym książek, których nigdy nie przeczyta. O, na przykład takiego W pustyni i w puszczy. Ona też nie czytała, ale w necie wszystko jest.
Szit, za pięć ósma.
– Sońka, wstawaj, wstawaj, wstawaj. Masz tu kanapkę, jedz po drodze. Rajstopy ubierz. Oskar, weź ją pakuj. Idziemy, rączka.
Rozeszli się. Oskar poszedł do Szkoły Podstawowej nr 18 powoli, rozglądając się, może po drodze spotka Majkela z klasy. Ale się nie spóźni, on zawsze jest wcześniej. Szatniarka mrugnie do niego okiem, bo go lubi. Oliwka z Sonią oddalą się w przeciwną stronę. Jedna będzie ciągnąć drugą, jedzącą kanapkę. Młoda załapie się jeszcze na zupę mleczną w przedszkolu, ale że wciąga jedzenie jak odkurzacz, to kanapka z domu nie zaszkodzi. Oli z kolei z poślizgiem wpadnie do szatni Gimnazjum nr 6, bo podjedzie autobusem, który jest „na styk”. Nie zdąży na wcześniejszy. Po drodze jeszcze sprawdzi powiadomienia na necie. Kto co jej polubił, skomentował, gdzie ją otagował. Dodała na Snapchata zdjęcie z przystanku autobusowego. #busmiucieklM*
Magda kombinowała z Julką, co ta mogłaby włożyć na jutrzejsze Halloween, kiedy dostała esemesa od Anki: „Mam po kompie. To jest jak z chomikiem. Spadnie ci trzy razy i koniec. Poszła mi się jebać magisterka. Cała”.
Koleżanka zajmowała się edukacją seksualną nastolatek, ale bardziej na komputerze niż w rzeczywistości. Poza tym, że pisała od pięciu lat pracę magisterską, to pracowała w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, który teoretycznie miał prowadzić programy profilaktyczne w cieniu dosyć zabawnego wudeżetu (wychowania do życia w rodzinie). Tak sobie miasto ustaliło w priorytetach.
Na szybko trzeba coś skompletować na to całe „święto”. O dziwo, niepodważone przez katechetę ani przez nauczyciela historii, prowadzącego po godzinach strzelnicę. Negowanie obecności tej amerykańsko-festynowej imprezy w murach szkoły jest jak dostrzeganie drzazgi w oku bliźniego, podczas gdy belka leży w obowiązkowej religii.
Magda lubiła ten dzień komercyjnego święta zapychacza. Kojarzył się z rodzinną atmosferą bardziej niż Wielkanoc czy Boże Narodzenie. Wtedy była z nimi Julka, bo w inne, ważniejsze już nie. Poza tym kiedy mała poszła do pierwszej klasy, to kazała sobie czytać non stop książkę dla dzieci o śmierci. Tyle razy jej wysłuchała, że mogłaby ją recytować zamiast Kto ty jesteś?. Dzieci są dziwne, gdy ty jesteś dziwny? Kiedy Magda czytała o pochówku w Meksyku i o zwyczaju wrzucania do trumny tego, co dla zmarłego ważne, zapytała Julkę, co by wzięła ze sobą. „Misię, Zuzię, rybki, mamę, tatę, babcię, dziadka, ciebie”.
I od tego momentu zaczął się dla nich lepszy czas. Siedmiolatka musiała powiedzieć, że chciałaby z Macochą leżeć w trumnie.
Julka oczywiście chciała wymyślić jakiś bardziej wysublimowany strój. Za ducha się nie przebierze, bo siara i podstawówka. Pewnie zaraz wymyśli jakiegoś znanego trupa w stylu Gnijącej Panny Młodej albo Amy Winehouse. Albo nic nie włoży i będzie kontestować.
Zdecydowała się na Bellę. Dobra, Zmierzch jest trochę przestarzały, ale za to można zrobić z wampirzycy pewien pożytek. To znaczy ubrać się całkiem nieźle. Dobrała obcisłą czarną bluzkę Magdy do swojej spódniczki w kratkę. Kluczowe miały być rajstopy z pajęczą siecią, które wyhaczyła na zakupach w weekend. No i tutorial How to style emo?.
Wcześniej, kiedy Julka była mała, często wywiązywała się poważna kłótnia na tle ubioru. Polegała na tym, że Exela myślała na różowo, niebiesko, biało, beżowo, fioletowo. Maciek z kolei na czarno, czerwono, szaro, żółto w porywach. Starali się więc ubierać Julkę na własne sposoby, co było szczególnie trudne w momentach przejścia, to znaczy kiedy trzeba było dzień opieki podzielić na pół i jedno z nich dziecko ubierało do szkoły podstawowej, a drugie rozbierało do snu i ubierało dnia następnego.
Julka na Halloween wybrała połączenie czarnego z różowym oraz czarnego z fioletowym. Dobre zestawienie wyraźnych kolorów. Przypadek albo wyuczony kompromis.O/J
Niezdarnie próbowała założyć na siebie prześcieradło w trakcie wbiegania do klasy i wypowiadania „Bry”. W związku z tym prawie nie wyrobiła na progu i potknęła się o biały materiał. Wycelowała prosto w stronę Julki. Koleżanka znowu wyglądała lepiej. Co najmniej na siedemnastkę. Dwa–trzy plus. Skąd ona bierze te wszystkie ciuchy.
– Ty się przebrałaś za, przepraszam, co?
– Wysyłałam ci na snapie przecież wcześniej. Wampirzyca.
– Hm, wyglądasz bardziej jak emotypiara.
– …
– No nic, ubieraj się tak dalej i pogrążaj mnie swoją zajebistością.
Julia zaśmiała się, ale miała wrażenie, że pomimo tego, co powiedziała Oliwka, i tak wygląda grubo i głupio. Poza tym koleżanka mówiła tak szybko i niewyraźnie, że czasem w ogóle nie wiedziała, o co jej chodzi, nie nadążała. Magda pożyczyła jej swoje ciuchy, które były na nią za ciasne, chociaż Macocha nosiła się luźno. W czymś na kształt stroju-pidżamy (jesień, wiosna), ręcznika (lato) lub koca (zima). Na niej to wszystko stało się naciągniętymi na styk ciuchami fensi biegacza. Co prawda nie zginie w wyniku zatrzymania przepływu krwi przez zbyt obcisłą garderobę, ale może być ciężko.
Poza tym Oli mogłaby się trochę bardziej postarać. Jednak przybrudzone prześcieradło to przypał. Ale nic, stało się. Ma koleżankę ducha.
Ostatecznie na lekcji nikt nikogo nie pytał, bo dyskryminacją byłoby szkalowanie niechęci do przebieranek tych, którzy pogardzili Halloween. Chociaż nie było w klasie ani jednej nieprzebranej osoby. Wiara wiarą, oceny ocenami. Żeby sprytnie wybrnąć z sytuacji, na trzech lekcjach zrobili im pogadankę na temat edukacji seksualnej z udziałem pracowniczki MOPS-u.M*
Zamówiły wino. Nie, że po lampce, tylko karafce 0,2. Magda czerwone, Typowa-Koleżanka-Anka białe. Były nawet obydwie ubrane pod kolor tego wina. Tak jakby miały je na siebie wylać zamiast wypić. To znaczy Anka była beżowa, czyli przezroczysta w sposób typowy dla kobiet, które już zaakceptowały, że TEN kolor obowiązuje także i je.
Chociaż ostatecznie nie była taką typową bezą-meduzą. Z puli wszystkich znajomych z dawnej klasy Magdy Anka znalazła się w zbiorze „mieszana”. Grupa numer jeden to ci od hashtagów, zdjęć otagowanych dokładnie z czasem, miejscem, akcją, postaciami. Praca zlana z privem, bilety na wycieczki za jeden przelew, couchsurfing, blablacar. Drudzy – milusińscy, ciepłomlekowi. Śluby i małe dzieci na fotkach („ja i miś w Grecji”, „nasza mała kosmonautka”). Memy z oczywistościami + serce i zachód słońca. Zresztą – kiedy widzisz niemowlaka na swoim wallu, to już wiedz, że się zacznie spam dorosłości i lęków o rozmnażanie.
Po drugiej lampce Magda poczuła pieczenie w gardle.
– Ty kontaktujesz dzisiaj czy kabel od komputera był połączony z centralnym układem nerwowym?
– Był. Mówię serio. Słuchaj, parę dni temu prowadziłam zajęcia w szkole, tam gdzie wasza Jula teraz chodzi.
– O.
– No i była dziwna sytuacja. Kojarzysz jej koleżankę z ławki?
– A to teraz dalej ma się koleżanki z ławki? Myślałam, że już są jakieś sektory siedzenia. Sorry, jestem do tyłu. Ale byłam u niej nawet ostatnio na zebraniu szkolnym, tak że big success.
– Powaga?
– No. Exela zaszalała… a właściwie to Maciek.
– Uuu. Opowiesz zaraz. W każdym razie. Podeszła do mnie po zajęciach jej koleżanka i mówi, że chyba jest w ciąży. Znasz to słynne „chyba”, do dwudziestego pierwszego roku życia pojawia się po każdym stosunku. Mówisz to trochę zażenowana i przerażona, trochę usatysfakcjonowana, bo ciąża jest przecież efektem seksu. Powiedziałam, że musi iść z opiekunem do lekarza, bo testy… wiadomo. No i że choroby przenoszone drogą płciową, zgłoszenie na policję, jak jest poniżej piętnastego roku życia. Ale dałam jej kolejny test.
– Aha. I co ona na to?
– Pitnęła z nim. Po prostu. Nie chcę zgłaszać tego wychowawczyni, nie powinnam raczej, bo wiesz, „Małym płodom w brzuszek kłodą”.
– Co?
– Taki wierszyk pewnej frakcji MOPS-iaków. Zaraz jej się zlecą wszyscy mędrcy szkolni. Masz do niej kontakt przez Julkę?
– Myślisz, że Julia też już zaczęła…?
– Ej, macoszko, co za pytanie!
– No co…
– Przypomnij sobie wiek swojego pierwszego kontaktu. Odejmij od tego dwa lata plus rok za internet i rok za seksualizację w kreskówkach, jeśli te wskaźniki dotyczą Julki. Ile ci wychodzi?
– Trzynaście.
– No dobra. To tylko dwa lata. Darujemy jej kreskówki i neta.
– Piętnaście.
– No to masz. Wiek inicjacji.
– Ups.
– To co, załatwisz jej numer?
– Postaram się.
Do czasu spotkania Maćka Magda nie zdążyła odpowiednio ustalić, po co jej w ogóle życie seksualne. Pojawiało się dopiero po alkoholu. Czasem nawet w połowie stosunku rezygnowała, bo nie mogła patrzeć, jak jakiś facet się przed nią popisuje, rozbiera i tak dalej.
Po tygodniu znajomości z Maciejem, a poznali się, jak miała dwadzieścia jeden lat, dalej trzymała się wersji, że seks jest taki sobie, ale coś drgnęło.
Miesiąc później przestała się wypowiadać w taki sposób, kliknęło.
W związku z tym wyobrażenie na temat seksu nastoletniego miała mgliste, niewiele z niego pamiętała. Tak jakby wszystko to, co do Maćka, nie istniało.
Pamiętała tylko okoliczności albo miejsce wybranych stosunków.
O, na przykład jak odbijało jej się rzodkiewką, kiedy pewien licealny Paulo Coelho koniecznie chciał, żeby zjedli razem śniadanie (bez kolacji, bo mieszkał z rodzicami). Za nic miał jej argumenty, że nie chce, bo nie lubi jeść z ludźmi. Zżarła to całe śniadanie w kuchni jego starych, a później się chciał całować z zapachem rzodkiewki w ustach. Chociaż tyle, że to warzywo ma minusowe kalorie.
Albo jak z braku laku podczas juwenaliów zaczęła się całować na łóżku z takim Damianem-spoconym-studentem i nagle do pokoju, gdzie to robili, wszedł znienacka Chińczyk i zaczął krzyczeć, że to jego łóżko i złazić z butami. Faktycznie, mieli na sobie buty.
Samolot papierowy, rzodkiewka, buty, prześcieradło, kotwica, barierka, kiełbasa z grilla, wódka z pieprzem, Platon, lalka na sznurkach, wodorosty, stół z powyłamywanymi nogami, skrzypiący materac, Maciej – tak mogłyby się nazywać jej stosunki, w kolejności chronologicznej.O/J
Jeździła na łyżwach jak hokeistka. Nie bawiła się w żadne figurówkowe historie, motyle nogi. Kręciła jak chciała, mijała tyłem dzieci, średnich i starszych. Był spory tłum, jak to w sobotę po południu, kiedy się schodzą pikniki, ale mieli jej zejść z drogi i już. Później piruet jeden, drugi, trzeci, taki niby na odjeb, bo szło o szybkość, a nie jakieś akrobacje. Gapiło się na nią w podejrzany sposób sporo osób. Jeździła perfekcyjnie, ale nie miała stroju, który by na to wskazywał. Żadnego obcisłego kombinezonu dla filigranowych łyżwiarek ze świecącymi badziewiami i diodami w okolicach głowy. Raczej getry rozciągnięte w charakterystyczny sposób na kolanach, bez wzorów. No i czapka z napisem „XD”.
Na taflę wpuszczała Oliwkę za darmo ciotka, która siedziała w kasie trzy dni w tygodniu. W przeciwieństwie do Oliwii Julia oczywiście miała swoje łyżwy, i to dobrane do reszty ubioru. Oliwka w sprytny sposób namówiła ją na zamianę bluz. „Moja ci bardziej pasuje do łyżew” – rzuciła. Wzięła najlepszą czarno-oczojebno-żółtą, to pewnie tylko dlatego się zgodziła, innej by na bank nie wymieniła.
Zrobiły sobie selfi w lustrze i Julka od razu je udostępniła, żeby pod koniec jazdy dodać jeszcze jedno. I wtedy wszedł na ślizgawkę on. Żółty. Koleś w żółtej bluzie. Dziewczyny patrzyły jak zahipnotyzowane, nie były jedyne. Wraz z jego wejściem na taflę kilka nastolatek zjechało pod bandę i zaczęło chichotać. Miał słuchawki i z nikim nie rozmawiał, to nie był typ, który by ściągał dziewczynom czapki albo pisał na Spotted: lodowisko: „Pozdro dla dwóch dziewczyn. Miałyście moro i niebieską kurtkę, patrzyłyście w moją stronę i jak jedna z Was się przewróciła, to podjechałem. Byłem z kumplem w bluzie «Prosto». Dajcie lajka, jak to czytacie;)”.
Koleś był jak przeklejony z jakiegoś teledysku. Julka tylko raz go widziała z dziewczyną, ale to chyba była siostra. Tak sobie przynajmniej wmawiała, bo nie jeździł z nią za rękę, tylko trzymał się na dystans, ćwicząc własne triki.
– Miałam ci coś wczoraj powiedzieć. Chyba jestem w ciąży.
Nie dość, że Julia nigdy w życiu nie wpadłaby na to, że Oliwka może mieć chłopaka, to sama wcześniej nie była nawet w pierwszej bazie. Tylko raz p r a w i e się całowała.
– Ale… jak… z kim?
Przyjaciółka na moment się zamyśliła, po czym niepewnie wskazała głową w stronę Żółtego. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła.
Julka tylko kiwnęła głową. Jeździły od tej chwili bez słowa, Julka przerwała ciszę.
– Mamy na razie czterdzieści lajków.
– Tak sobie.
– No.
– A otagowałaś mnie?
– Ups, sorry.
Julka oznaczyła Oliwkę na zdjęciu, a ona zaraz po tym zatwierdziła to na swojej osi czasu.
– Czemu do ciebie nie podjeżdża?
– To chyba wyglądałoby dziwnie, gdyby się bujał z gimbą, no nie?
Przez moment Oliwia nawet uwierzyła w swoje kłamstwo i od razu poczuła się bezpieczniej. Gdyby z takim chłopakiem zaszła w ciążę, to może nie byłoby tak źle, a na pewno dziewczyny by padły z zazdrości. Na razie zależało jej jednak na tym, żeby Julka miała ją za fajną.
Bosz, z takim Chomikiem-Dawidem to byłby jakiś koniec. Jego matka, ale by się darła. Dosłownie raz, kiedy siedziała w domu z Oskarem i Sonią, wyszła z nim na klatkę schodową. Bo on mieszka piętro niżej, jest w jej wieku, ale rok temu nie zdał i kibluje w pierwszej gimbie. Niższy od niej, chucherko, piegi nawet. Do Żółtego niepodobny ani w calu. Tak czy inaczej całowali się, właściwie to jakby z przymusu, że to już czas. Baza pierwsza, druga, trzecia – szybko przeszły. Ledwo zdjęła majtki i już było po wszystkim. Zaraz napisze mu wiadomość, skoro inaczej nie da się gadać, bo wielce nie przychodzi, od kiedy go nie wpuściła ostatnim razem do domu.
Dziewczyny po lodowisku rozstały się szybko. Liczba lajków wzrosła do osiemdziesięciu dwóch, można powiedzieć, że po czterdzieści na każdą. Może trochę więcej na Oliwkę.
Dopiero w poniedziałek Dawid czekał na schodach, dj bez słuchawek leciał z jego ręki, wyciszył telefon, kiedy zobaczył Oli. Patrzyła na niego i wiedziała, że nawet spodnie z napisem „CHWDP” nie dodawały mu męskości.
– Przeczytałem.
– I?
– Co i?
– Co myślisz.
– No trudno, wyjadę stąd.
– Ty wyjedziesz?
– Ja, a kto.
– Debil, to ja mam przesrane, a nie ty.
– Wezmą cię do ośrodka. A mnie matka zabije. Dlatego wyjadę.
– Dawid, ty to najwyżej 814 do centrum dojedziesz. Spieprzaj.
Wbiegła do domu, mijając schodki, na których wszystko się zdarzyło. Trzasnęła drzwiami i wybuchnęła rykiem. Nie powinna tak robić przy… Sonia! Musi ją odebrać z przedszkola. Która godzina? Tymczasem Oskar grał w grę, był nie do ruszenia, świecący od monitora, oczy jak wyrwane z Minecrafta. Uh. Krzyknął z pokoju:
– Pani przyprowadziła Sonię!
Uspokoiła się, chociaż tyle.