- W empik go
Maciek Fuła - ebook
Maciek Fuła - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 156 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podanie miejscowe głosi, jakoby przed laty Boruń spadł z dachu dworu, gdzie go kominiarz używał za pomocnika. Szczęśliwym trafem nie poniósł żadnego szwanku na ciele i kiedy nadzwyczajnie przerażony spadaniem podniósł się z ziemi, wydał z siebie po trzykroć dziwny głos:
– Fu, fu, fu! – coś w rodzaju dmuchania na gorące. Otóż stąd podobno pochodzi przezwisko Fuła, które naszego Maćka gniewało i obrażało w najwyższym stopniu. Można go było sponiewierać słowami, zwymyślać od ostatnich, zelżyć – on nic. Dopiero, jeżeli mu kto powiedział: "Oj, ty Fuło!" – wtedy chłop popadał w straszny gniew i kilkakroć rozjątrzony rwał się nawet do bicia.
Ta właśnie pochopność jego do obrazy, do wybuchów szalonych stanowiła główną zachętę dla różnych mieszkańców Wybranowic, ażeby jak najczęściej drażnić Maćka. Jednego razu Lichacki, ekonom, zamiast "Fuło" powiedział mu "Fajfuło", co doprowadziło stróża do takiej wściekłości, że nie mogąc się zemścić na ekonomie zabił kamieniem kurę i polanem drzewa niemiłosiernie skatował psa podwórzowego, Brysia. Za kurę wytłukły go dziewki i o mało mu oczu nie wydrapały; za Brysia dostał od kuchcika patelnią po łbie i gębie.
W ogóle Fuła nie sypiał na różach, pędził żywot w smutkach, dolegliwościach. Nawet na łonie rodziny nie znajdował wytchnienia po ciężkiej pracy, pociechy po doznanych zawodach i strapieniach. Żona jego, Jaga, znana złośnica i kłótnica, lekceważyła go nadzwyczajnie, a przy tym surowo karciła pięścią, warząchwią, miotłą, ożogiem. Częstokroć poskrobał się tylko w bolące miejsca na ciele i głodny, sponiewierany w chałupie, szedł do roboty. Jedynie z sobą samym rozmawiał o dolegliwościach życia, a streszczał to w niewielu słowach:
– Bodaj was siarczyste!
Cała czeladź dworska, współtowarzysze służby, bez wyjątku płci, drwili, naigrawali się z niego, nie dawali mu nigdy dobrego słowa.
Niski, chudy, nadzwyczajnie brudny, obdarty, ociężale łaził na stopach pokrytych błyszczącym lakierem błota. Włosy, nie tknięte przez grzebień, sprawiały wrażenie kupy gliny dobrze wysuszonej na słońcu. Palce u rąk tu i owdzie pozbawione paznokci, kulisto pozakończane, obrzmiałe w stawach, były podobne do dziwolążnych kaktusów sfery równikowej. Gdyby kto chciał obnażyć Maćka, przestraszyłby się mnóstwem sińców, guzów i blizn, które ten człowiek odebrał w zapasach z życiem.
Nie powinno to nikogo zadziwiać, że Fuła nigdy żadnej piosnki sobie nie zaśpiewał i złość go brała, jeśli ktoś śpiewał albo gwizdał.
– A bodaj cię morowe! – mówił wtedy. Zwierzchnicy jego, ilu ich tam było, uważali stróża za popychadło, zwalali nań wszelką robotę, a każdy łajał, co się zmieści. Spełniał tak liczne obowiązki, że od rana do wieczora był w ciągłej niepewności, do jakiej pracy ma się naprzód zabrać. Tu kucharz, wielki gwałtownik, wrzeszczy jak opętany:
– Drwa rąbać!… Psiapara! stróż taki! śniadania, obiadu, kolacji dla państwa nie mam przy czym gotować!
Jednocześnie klucznica, osa-baba, ciągle wydaje rozkazy żeby sieczki narżnąć, trawy nakosić dla krów i cieląt.
– Bodaj was siarczyste!
Znowu chwila – lokaj pędzi ze dworu, klnie na czym świat stoi:
– Maciek, zjadłeś sto par diabłów!… Durniu jeden, słyszysz! Jaśnie pand ci każe co żywo na luzaku dymać po listy na pocztą!