- W empik go
Maćko Borkowic: dramat w pięciu aktach - ebook
Maćko Borkowic: dramat w pięciu aktach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 204 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dramat w pięciu aktach, |
Napisał
Wincenty Rapacki.
Niepomiarkowane animusze albo pysznie
panują albo sprośnie się poniżają.
(Andrz. Maks. Fredro],
Warszawa.
Skład główny w księgarni B. Cassiusa przy ulicy Miodowej Nr. 14
1873,
Äîçâîëåíî Öåíçóðîþ.
Âàðøàâà, U 1þíÿ 1&7S ãîäà.
Druk J, Ungra. Warszawa. Nowolipki Nr 2406
PRZEDMOWA.
Obraz Matejki natchnął mnie myślą, napisania
tego dramatu. Genialny artyeta-myśliciel wskrze-
sił postać z kilku suchych słów kronikarza, wlał
w nili życie i na licach jej wypisał całe koleje
burz tego życia. Patrząc na tego butnego woje-
wodę, zstępującego spokojnie a z szyderstwem
prawie do lochu, gdzie go śmierć czeka okrutna,
przychodzi na myśl, jak wielką winą wobec spó-
cześników swoich człowiek ten ściągnął tak sro-
gą na siebie karę. Szukajmy, patrzmy, badajmy!….
Rozbijał po drogach, przechowywał u siebie
łotrzyków i zabił wojewodę Benjamina. Jakiego
wojewodę? zaco zabii? – tego skąpy kronikarz
nie napisał. Sąż-to winy, któreby w owych wie-
kach tak strasznie karać trzeba było? A któryż-
to butny rycerz nie rozbijał w owe czasy? U nas
mniéj może, ale zato Niemcy całe roiły się łu-
piezcami. Uchodziło to nie za winę żadną, ale
przeciwnie, za pewien rodzaj tężyzny u średnio-
wiecznej szwaleryi, a sąsiadująca z Niemcami
Wielkopolska naśladowała ich nierzadko.
Otoż ubliżyłby mądrości wielkiego króla, kto-
by aądził że rozboje same, które grzywnami lek-
kiémi opłacić można było, spowodowały do wy-
dania tak nieludzkiego wyroku; głębiéj tu przy-
czyn szukać trzeba.
Borkowic, to głowa opozycyi, to wróg po-
rządku i ładu Kaźmirza gospodarza, to piérwszy
rokoszanin, konfederat, to prototyp Zebrzydow-
skich, Lubomirskich, Radziejowskich i t… p., to
staroświetczyzna walcząca przeciw nowym ideom,
to wreszcie wieczyste owo veto, co się nieodmien-
nie wciąż powtarza w dziejach ludzkości i powta-
rzać będzie, póki wielkich dusz stanie.
W tej myśli zapewne podjął ten temat mistrz
penzla, a ja poszedłem jego śladem.
OSOBY.
Król Kazimierz Wielki.
Pełka z Kościelca, marszałek króla.
Z Nałęczów rodu:
Bartosz z Wiszemburga
Benjamin z Woli.
zNapiwonów rodu:
Maćko Borkowic, wojewoda poznański.
Jego dzieci:
Jaśko.
Bogna.
Janusz z Czacza… brat Maćków.
szlachta rozbójnicza:
Skora z Łabiszyna.
Sędziwój z Pakości.
Ojciec Gwido benedyktyn, kapelan Maćków.
Dobko, stary burgrabia Maćka.
Chorąży zamku.
Kochan; paź królewski.
Krzywosąd, kat i dozorca lochów.
Zbislawa, stara piastunka Bogny.
Mieszczanin.
Kmieć.
Szlachta.–Dwór królewski. –Rycerze.–Pachołcy.–
Łucznicy.
Grany pierwszy raz w Krakowie, dnia 31 Marca 1878 r.
Akt I.
Równina wielkopolska, zielone łąki i lasy. Na przedzie sceny
gościniec. Nieco wgłębi wielki dąb, pod nim siedzenie kamienne.
SCENA 1.
Wcgodzą: Król–Barłosz z Wizzcnburga–Kochan paź królewski,
z lutnią przewieszoną przez ramię – Dwór, wszyscy w pod-
różnych szatach.
KRÓL (mówiąc za sceną).
Tam w tej ustroni rozwińcie namioty!
Konie na łąki! Wielkopolska gleba,
W zieleń przybrana i w paszę bogata,
Sama uprzejmie zaprasza wędrowca,
By na niej spoczął.
KOCHAN.
Poważna a smętna
Całego kraju szata. To nie nasze.
Wesołe wzgórza krakowskie.
KRÓL,
Och prawda!
Uśmiechu z serca i owej ochoty,
Co to na licu Krakowiana błyszczy,
Tutaj nie szukaj.
BARTOSZ.
Lecz są, inne cnoty,
A bogdaj droższe, miłościwy panie,
Niż płochość pusta, swywolna ochota.
KRÓL.
Wiem to, Bartoszu, i cenię je wielce;
Lecz takich jak ty wielu nie policzę.
Harde tu plemię ojców zwyczaj chowa,
Ze starej drogi na nową nie zejdzie,
W licach zaduma, a groźne spojrzenie.
Tutaj nie szukaj figlarnego liczka,
Coby cię chętnie całusem darzyło.
KOCHAN.
A mnie się widzi, miłościwy panie,
Ze tu łacniejsze do zdobycia serca.
Nasze wesołe niewiastki rozumek
Przewrotny mają – tu prostoty więcéj.
Im woda głtębsza, tem burzliwiéj kipi.
BARTOSZ.
Ja wam nie radzę puszczać się z ią wodą.
KOCHAN.
Niech-no się która nadarzy, nie będę
O radę waszą pytał pewnie,
KRÓL.
Kochan,
Tu w Wielkopolsce zalotów nie wszczynaj;
Myśmy tu gośćmi i niebardzo mili,
A bądźmy lepsi, niż wieść nieżyczliwa.
Pomnij że każde wykroczenie twoje
Karaćbym musiał.
KOCHAN.
Toć posłusznym będę,
Zamienię lutnio na różaniec mnisi.
KRÓL {oglądając się).
Gdzie to mój Nałęcz?
KOCHAN.
Zgubił się w gęstwinie,
A pewnie buziak krasny go przynęcił.
BARTOSZ
Tu łotrzykowie po gościńcach broją.
Wchodzi Benjamin,
SCENA 2.
Ciż i Benjamin.
KRÓL.
Zkąd wracasz, chłopcze?
BENJAMIN.
z miłosnej przygody
Przebaczyć raczcie miłościwy panie.
Moje spóźnienie. Tu kraina cudów,
Tutaj rusałki wodne wabią śpiewem
I na niebacznych wędrowców rzucają
Czar niepojęty. Gdyśmy omijali.
Owo jezioro, otoczone lasem.
Który się dwoił w zwierciadlanéj fali,
Koń mój szedł stępa… ja zwiesiłem głowę
I w toń zieloną zatopiłem oczy,
Puszczając cugle myślom i koniowi.
Mądre stworzenie jakby przeczuwało
Myśli mych wątek, szło brzegiem jeziora
I krętą drogą, co się wiła lasem,
Sunęło zwolna, mijając gościniec.
Wtem śpiew przecudny dolatuje zdala,
Słaby z początku, potém, wmiarę drogi,
Rośnie i rośnie. – Szukam, badam, patrzę:
Nigdzie osoby. Puszczam konia w trzcinę.
Która jezioro zakrywała z brzegu,
I cóż ujrzałem?
Na wodnej szybie dwie postacie stały.
Jedna cud wdzięków, na łuku oparta.
Śpiew wywodziła, druga zwiędła, stara,
Trzymała zioła jakieś i w toń modrą
Rzucała, mrucząc. Były to zaklęcia,
Jakiemi wróżki zwykły zażegnywać
Czary i wróżby. Kiedy mnie spostrzegły,
"Wydały okrzyk zdziwienia, przestrachu.
Stara wybiegła, zbliżyła się do mnie
1 rękę podać kazała. Podałem.
Patrzy w nią bacznie, potem na me godło,
Co mam na |)iersi, wreszcie w dłonie klaszcze.
Mówiąc; ach, on to! twój Nałęcz! o nieba!
I nim rzec mogłem słowo, juz ucichła,
A młoda nimfa odzywa się z duma:
Raczcie wybaczyć, dostojny rycerzu;
Moja piastunka stara miewa chwile,
Gdzie umysł słaby, zdziecinniały prawie,
Tworzy chimery. Wyście tu zbłądzili,
Tam wasza droga. – Skłoniła się dumnie
I jak Dyana, piękna łowów pani,
W gaju zielonym zniknęła.
KOCHAN.
Do kata,
To mi przygoda!
KRÓL.
Szczęśliwa młodości!
Nam już rusałki nie zabieżą drogi!
Prawda, Bartoszu?
BARTOSZ.
Podobnoć, mój królu.
KRÓL.
Ostrożnie, chłopcze, tu serca pod kluczem
Ojców i matek. Obyczaj prastary
Niewiasty strzeże, nieledwie że więzi,
A własnej woli i myśli nie daje.
To też zamknięte w sobie i nieczułe
Zrazu, a dumne.
BARTOSZ.
Lecz gdy pokochają,
To duszą całą.
BENJAMIN.
Takie i ja lubię.
BARTOSZ.
Śmiałbym was spytać, miłościwy panie,
Gdzie na noc staniem? Słońce u zachodu.
Do Odalnowa przybędziem na północ.
Gdy nie pośpieszym, a tu Koźmin blizko.
KRÓL.
Maćko Borkowic gotów nas zaprosić
W gościnne progi. Nie, mój wojewodo,
Tu noc przepędzim. Czyż nie milej nam tu.
Niż w ciasnych murach?… Zapach ziół upaja
I wietrzyk świeży chłodzi skroń znużoną.
Wszak to gościniec do Koźmina wiedzie,
Gniazda strasznego wilka z Wielkopolski,
Jak go zowiecie?
BARTOSZ.
Tak panie, tam Koźmin.
KRÓL.
Siądę przy drodze i popatrzę w twarze
Podróżnych ludzi. Wy idźcie używać
Tych kilku godzin uroczych wieczora;
Ja tu zostanę.
BARTOSZ.
Wy sam, panie?
KRÓL.
Cóż to.