Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Madonna Busowiska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Madonna Busowiska - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 220 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Od kie­dy ksiądz sta­ro­sol­ski po­wie­dział Na­ście, aby tak cią­gle nie pła­ka­ła, bo jej Wa­syl­ko pew­nie jest te­raz Che­ru­bi­nem, bied­na Na­sta za­miast uko­ić tro­chę w so­bie ża­łość, jesz­cze wię­cej łez wy­le­wa­ła na wspo­mnie­nie zmar­łe­go dziec­ka, choć już rok pra­wie mi­jał, jak sta­ry kum Da­ny­ło za­niósł wśród za­wiei śnież­nej małą trum­nę na cmen­tarz bu­so­wi­ski, po­kry­wa­jąc ją połą ko­żu­cha, aby wil­goć nie znisz­czy­ła kwie­ci­ste­go pa­pie­ru, któ­rym była wy­le­pio­na. Ksiądz Sta­ro­sol­ski po­wie­dział to na po­cie­sze­nie mat­ki, spo­tkaw­szy raz Na­stę na go­ściń­cu, jak bie­gła z li­sta­mi ze Smol­ni­cy do Spa­sa, i bied­na mat­ka uczu­la zra­zu ulgę w ser­cu na to za­pew­nie­nie, któ­re­go do­brze nie zro­zu­mia­ła, bo po raz pierw­szy w ży­ciu sły­sza­ła o Che­ru­bi­nach. Ale kie­dy na­stęp­nej nie­dzie­li wstą­pi­ła po dro­dze do ła­ciń­skie­go ko­ścio­ła w Sta­rem­mie­ście, i tra­fiw­szy wła­śnie na ka­za­nie, sły­sza­ła, jak ksiądz wi­ka­ry Dzi­kow­ski mó­wił o ma­je­sta­cie Stwór­cy i o woj­skach nie­bie­skich, ota­cza­ją­cych tron przed­wiecz­ny, o Che­ru­bi­nach i Se­ra­fi­nach, Na­sta piła du­szą jego sło­wa, jak­by słu­cha­ła ko­goś, co wi­dział wczo­raj jej Wa­syl­ka i na­wet z nim roz­ma­wiał. Wy­szła ze sło­wa­mi księ­dza w uszach i gło­wie, a spie­sząc da­lej ku Spa­so­wi, na­wle­ka­ła na myśl bied­ną sło­wa ka­zno­dziei jak pa­cior­ki, a myśl rze­czy­wi­ście rwa­ła się jej co oli­wi­ła jak sła­ba nit­ka, i sło­wa roz­sy­py­wa­ły się jak pa­cior­ki po go­ściń­cu; gu­bi­ła jed­no po dru­giem, ale jed­no prze­cie zo­sta­ło, a było to wy­ra­że­nie księ­dza o "woj­skach nie­bie­skich".

I Na­sta uczu­ła na­gle wiel­ki nie­po­kój w ser­cu. Wi­dać, że Pan Nie­bie­ski ma tak­że służ­bę i woj­sko, i że jej bied­ny Wa­syl­ko słu­ży w niem za Che­ru­ba. A kie­dy jest w woj­sku, choć w nie­bie­skiem, to może tam coś po­dob­ne­go do woj­ska ce­sar­skie­go, al­boż to wie­dzieć – a tyle na­słu­cha­ła się Na­sta li­stów żoł­nier­skich; każ­dy chło­piec pi­sze do domu o ja­kiś graj­car i o tem, jaki pan ka­pral cięż­ki i jaki pan ka­pi­tan sro­gi. Prze­stra­szy­ła się Na­sta bar­dzo – pła­ka­ła do­tąd tyl­ko po Wa­syl­ku, te­raz na­gle przy­cho­dzi­ła do prze­ko­na­nia, że jej tu na zie­mi my­śleć trze­ba o doli dziec­ka, co słu­ży w swoj­sku nie­bie­skiem". A musi mieć swo­ją dolę, sko­ro słu­ży, złą albo do­brą; a kie­dy złą, czy nie moż­na jej na­pra­wić, a kie­dy do­brą, czy­by też jesz­cze lep­szą być nie mo­gła? Ma­cie­rzyń­ska tro­ska szła do nie­ba za dziec­kiem, któ­re już na świe­cie tro­ski nie po­trze­bo­wa­ło. Chcia­ła się Na­sta wró­cić do Sta­re­go­mia­sta i wy­py­tać do­brze księ­dza Dzi­kow­skie­go o tem woj­sku aniel­skiem i o jego dzie­wię­ciu chó­rach; on musi to do­brze wie­dzieć, on wie na­wet może, w któ­rym chó­rze, jak­by w ba­ta­lio­nie, prze­by­wa jej Wa­syl­ko. Ale nie śmia­ła bied­na; gdzież ba­bie wcho­dzić w roz­mo­wę z księ­dzem, i to ła­ciń­skim – a i spie­szyć się trze­ba było ko­niecz­nie, aby nie spóź­nić się z pocz­tą do Spa­sa do pana ver­wal­te­ra , któ­ry pew­nie już zły cze­ka na ga­ze­ty. Bo trze­ba wie­dzieć, że Na­sta bie­ga­ła co­dzień ze Spa­sa na pocz­tę do­brą milę dro­gi i przy­no­si­ła li­sty dla za­rzą­du ka­me­ry, dla ży­dów po karcz­mach, dla miesz­kań­ców wio­sek, któ­re same nie po­sy­ła­ły na pocz­tę, a la­tem i dla go­ści żę­tycz­nych. Dla­te­go też Na­ste zna­no w ca­łej oko­li­cy pod mia­nem pocz­tar­ki, do­pó­ki póź­niej­sze wy­pad­ki nie dały jej in­nej na­zwy, stresz­cza­ją­cej całą du­szę za­rob­ni­cy, a to na­zwy "fun­da­tor­ki. "

Na­sta była już od lat dzie­się­ciu wdo­wą, i od ty­luż lat była pocz­tar­ką. Przed­tem mąż jej speł­niał tę czyn­ność, któ­rą łą­czył z obo­wiąz­kiem stró­ża przy urzę­dzie ka­me­ral­nym spa­skim. Na­sta póź­no wy­szła za mąż, a ja­koś we dwa lata po przyj­ściu na świat Wa­syl­ka, mąż ją od­umarł, nie zo­sta­wia­jąc nic prócz sta­rej, na­pół roz­wa­lo­nej cha­łu­py z prze­gni­łą strze­chą sło­mia­ną, na koń­cu wsi nad po­to­kiem, dwie wierz­by odar­te, sta­rą gru­szę, któ­ra już ro­dzić prze­sta­ła, i szmat ogro­du, któ­ry nic ro­dzić nie chciał, bo był po­kła­dem pia­sku i żwi­ru. To było całe dzie­dzic­two Ka­sty. Po śmier­ci rnę­ża pan "ver­wal­ter" po­zwo­lił wspa­nia­ło­myśl­nie, aby Na­sta bie­ga­ła co­dzien­nie na pocz­tę o prze­szło całą milę od­da­lo­ną, za co po­bie­ra­ła dwa zło­te na mie­siąc, a jak ob­li­czy­ła Na­sta we­dług zwy­czaj­ne­go mię­dzy lu­dem tam­tej­szym mo­ne­tar­ne­go ar­cha­izmu, cale trzy "dud­ki" na dzień. Na pocz­tę wy­cho­dzi­ła z domu o świ­cie, a od­byw­szy tam i na­po­wrót czte­ro­go­dzin­ną dro­gę, mia­ła za­wsze całą po­ło­wę dnia na za­ro­bek. La­tem było do­brze; wy­cho­dzi­ła z domu z pierw­szym ru­mień­cem ju­trzen­ki, a wra­ca­ła do­brze przed po­łu­dniem; dnia Bo­że­go było dużo, moż­na było jesz­cze za­ro­bić w polu. Ale zimą cięż­ko było bar­dzo, i pocz­ta póź­niej przy­cho­dzi­ła, i prze­ko­py­wać się trze­ba było przez za­spy śnie­gu, bo w tych stro­nach zima cięż­ka i za­wal­na, a za­ro­bek cały chy­ba z przę­dzy.

Ale to wszyst­ko było ni­czem, póki żył Wa­syl­ko. Do tej strasz­nej doby, w któ­rej "coś przy­szło na dzie­ci, " że im gar­dła pu­chły i do trze­cie­go dnia żad­ne nie wy­trzy­ma­ło, tak że w Bu­so­wi­skach ile było dzie­ci do 12 lat, tyle mo­gi­łek na cmen­ta­rzu na­ko­pał sta­ry Ar­se­ni, do tej doby, kie­dy Na­sta wra­ca­ła z pocz­tą, a Wa­syl­ka nie było pod Hor­ka­wiec­ką górą, gdzie za­wsze cze­kał na nią z kil­ku owca­mi, a ona zdję­ta okrop­ną trwo­gą prze­czu­cia, po­bie­gła do czar­nej cha­ty za wsią, nie czu­jąc zie­mi pod bosą sto­pą, i za­sta­ła Wa­syl­ka pod przy­piec­kiem na sta­rym ko­żu­chu jesz­cze nie­bosz­czy­ka ojca, z du­że­mi, okrą­głe­mi oczy­ma, któ­re jak­by z lę­kiem i wiel­kiem zdzi­wie­niem pa­trza­ły na bel­ki, aby się już na­za­jutrz ni­cze­go nie lę­kać i ni­cze­mu nie dzi­wić na świe­cie – aż do tej, mó­wię czar­nej go­dzi­ny, Na­sta nie za­zdro­ści­ła ni­ko­mu ni­cze­go, była szczę­śli­wa jak kró­lo­wa. Czar­na, roz­tar­ga­na cha­ta była dla niej wiel­kiem dzie­dzic­twem, sta­ra gru­sza ga­jem roz­kosz­nym, a po­to­czek we­so­łym mu­zy­kan­tem, któ­re­mu się nig­dy spać nie chcia­ło. Ale od chwi­li, jak Wa­syl­ko był na cmen­ta­rzu, za­szło sion­ko dla Na­sty – je­śli świe­ci­ło jesz­cze, to dla in­nych lu­dzi, nie dla niej; świat się zro­bił taki czar­ny i taki pu­sty, jak jej cha­łu­pa, któ­ra do­pie­ro te­raz wy­da­ła jej się bar­dzo czar­na, tak, jak po­tok już te­raz nie chciał śpie­wać, tyl­ko pły­nę­ła nim sama ża­łość, że by­ła­by go chęt­nie od­wró­ci­ła na Pa­ra­szy­ne pole, gdy­by była mo­gła, aby tak nie szlo­chał cią­gle i dał choć za­snąć w nocy. Przed­tem kurs co­dzien­ny na pocz­tę i z pocz­ty nie­był taki cięż­ki, mila nie była taka dłu­ga; te­raz wy­raź­nie uro­sła, wy­cią­gnę­ła się sama z sie­bie jak żmi­ja. Na go­ściń­cu było we­so­ło, bo to łu­dzi, i wóz­ków i bryk na nim by­wa­ło aż od Tur­ki i od Be­ski­du, ale to ją zaj­mo­wa­ło tyl­ko póki, jak sama po­wia­da­ią, nie za­mknę­ły się jej uszy i oczy, tak, że sama nie­raz po­my­śla­ła so­bie, że na ca­łym świe­cie, to jest od Łom­nień­skich bo­rów aż po górę Ba­czyń­ską, bo na­tem się dla niej koń­czył świat i ul­ti­ma Thu­le, chy­ba ona i sta­ry siwy koń w Jol­ko­wym kie­ra­cie pod Su­szy­cą, to naj­po­dob­niej­sze do sie­bie stwo­rze­nia.

By­wa­ło, kie­dy Wa­syl­ko jesz­cze żył, to la­tem wy­pro­wa­dzał ją aż pod hor­ka­wiec­ką górę, a gdy wra­ca­ła, za­wsze ni ztąd ni zo­wąd coś ma­łe­go, sza­re­go sta­cza­ło się z po­mię­dzy gór­skich ja­łow­ców na dół, niby nie­wiel­ka bry­ła zie­mi, przy­pa­da­ło gdzieś w ro­wie go­ściń­ca, i za chwi­lę zno­wu wy­chy­la­ło się z po za kup­ki szu­tru droż­ne­go do góry; był­to Wa­syl­ko okry­ty jak da­chem zczer­nia­łym ka­pe­lu­szem sło­mia­nym z ogrom­nem i kry­sa­mi, w sza­rej płach­cie spię­tej ostro za­stru­ga­nym koł­kiem drew­nia­nym, z ba­to­giem trzy razy więk­szym niż on cały – coś niby strach na wró­ble, wę­ze­łek zgrzeb­ne­go płót­na, tyl­ko że to wszyst­ko mia­ło dwo­je du­żych czar­nych oczu, iskrzą­cych się jak żywy wę­giel. Wte­dy w tor­bie Na­sty zna­lazł się za­wsze duży bia­ły ob­wa­rza­nek z smol­nic­kiej mu­ro­wan­ki, albo ja­jecz­ny ko­łacz od Ru­chli sta­ro­miej­skiej. Zno­wu była wio­sna, ale już bra­kło tej ma­łej sza­rej isto­ty, ta­kiej sza­rej, że jak się to po­ło­ży­ło w mie­dzę na prze­ora­ne pole, my­śla­łeś, że to ski­ba jak każ­da inna, i za­ją­ca śpią­ce­go ła­twiej­by po­znać;

zja­dła bie­do­tę su­ro­wa zie­mia, do któ­rej ta­kie było po­dob­ne. Dla Na­sty z ca­łe­go świa­ta nie zo­sta­ło się nic, a jeź­li co zo­sta­ło, to coś zu­peł­nie obo­jęt­ne­go, coś, co nie mia­ło żad­ne­go związ­ku z jej du­szą, tak, że jej już te­raz "wszyst­ko jed­no" było.

Ale od cza­su, kie­dy to ksiądz Sta­ro­sol­ski wspo­mniał, że Wa­syl­ko te­raz jest Che­ru­bi­nem, a ksiądz wi­ka­ry Dzi­kow­ski do­dał dal­szy ciąg do tego jed­ne­go słów­ka, któ­re te­raz jak cień Wa­syl­ka bie­ga­ło za Na­stą ze Spa­sa do Smol­ni­cy, ze Smol­ni­cy do Spa­sa, szu­mia­ło w ga­łę­ziach usy­cha­ją­cej gru­szy i mru­cza­ło w po­to­ku – od tego cza­su Na­ście prze­sta­ło być "wszyst­ko jed­no". Mój Boże, gdy­by tak wie­dzieć, jaka tam dola Wa­syl­ka w jed­nym z dzie­wię­ciu chó­rów nie­bie­skie­go woj­ska; gdy­by tak wie­dzieć, coby tu z tej zie­mi prze­bić się mo­gło przez ten strop nie­bie­ski i tra­fić pro­sto do Wa­syl­ka? Od­tąd ta jed­na, je­dy­na myśl za­pa­no­wa­ła w Na­ście, a za wiel­ką była, aby się obok niej po­mie­ścić jesz­cze coś mo­gło w bied­nej gło­wie. Na­sta nie była nig­dy ani śmia­łą, ani wy­mow­ną – trud­no jej było po­ra­dzić się kogo, tem trud­niej, że sama nie umia­ła so­bie zdać spra­wy, o co jej cho­dzi. Raz pró­bo­wa­ła coś mó­wić o tem z or­ga­ni­stą Wi­śniow­skim, i za­py­ta­ła, coby tu ro­bić, aby Wa­sył­ko nie był sie­ro­tą – "tam" – do­da­ła ta­jem­ni­czo i wes­tchnę­ła… Or­ga­ni­sta, któ­ry się miał za fi­gu­rę du­chow­ną, uśmiech­nął się z po­li­to­wa­niem, po­pa­trzył na swo­je cho­le­wy, któ­re się błysz­cza­ły tak­sa­mo, jak u księ­dza ka­no­ni­ka, i od­po­wie­dział, że jak sama umrze, to Wa­syl­ko prze­sta­nie być "tam sie­ro­tą. " Rzecz ja­sna, nie ma co mó­wić, jak umrze; ale nim umrze? a co wie­dzieć, kie­dy Pan Bóg śmierć ze­szle? Sta­ry Onu­fryj, fur­man z Ław­row­skie­go mo­na­ste­ru, po­si­wiał na służ­bie u bo­go­boj­nych Czerń­ców, on jej po­ra­dzi pew­nie, my­śla­ła; i za pierw­szym ra­zem, kie­dy je­chał do lasu, pró­bo­wa­ła roz­ga­dać się z nim o Wa­syl­ku, ale Onu­fryj po­pa­trzył tyl­ko na babę, a po­tem na jej skó­rza­ną tor­bę z li­sta­mi, wy­cią­gnął bar­dzo po­wo­li faj­kę z ust, wiel­ki pa­lec sztor­cem na­sta­wił ku gó­rze i rze­ki z fi­lo­zo­ficz­ną po­wa­gą: Ba, koby to buła pocz­ta do ne­bes! Po­tem kon­tent bar­dzo z sie­bie, za­tkał usta cy­busz­kiem jak kor­kiem i za­ci­snął jesz­cze war­gi, jak­by na znak, że już do­syć po­wie­dział i że wię­cej nie po­wie.

– Ba, gdy­by­to była pocz­ta do nie­ba! – po­wtó­rzy­ła Na­sta – Ale kie­dy nie­ma! A cze­mu nie­ma? – my­śla­ła da­lej, kro­cząc czer­wo­ne­mi sto­pa­mi po go­ściń­cu. Jak nie­ma, to prze­cież to bar­dzo źle, że nie­ma; mię­dzy ży­wy­mi jest pocz­ta, choć się nie roz­łą­cza­ją na za­wsze i prę­dzej lub póź­niej wi­dzieć się z sobą mogą, ą mię­dzy mat­ką a dziec­kiem, co na za­wsze po­szło, pocz­ty nie­ma! I tak gdzie tyl­ko chcia­ła ucze­pić myśl swo­ją, aby wy­snuć z niej coś pew­ne­go, wszę­dzie się rwa­ło i rwa­ło, i po każ­dej ta­kiej pró­bie koń­czy­ło się na­tem, że Na­sta po­chy­la­ła smut­nie gło­wę i za­my­ka­ła rzecz wes­tchnie­niem: Hodi! Hodi, "trud­no, cięż­ko," fa­ta­li­stycz­ne sło­wo ru­skie, peł­ne głu­chej re­zy­gna­cyi, pro­log cięż­kiej ko­niecz­no­ści, któ­rej się pod­dać trze­ba, epi­log wal­ki, któ­rej wy­grać nie­po­dob­na.

W Bu­so­wi­skach, gdzie Na­sta miesz­ka­ią, nie było ani księ­dza, ani na­wet cer­kiew­ki; lu­dek żył tu bez na­uki i opie­ki re­li­gij­nej, jak do­tąd w tylu gór­skich wio­skach ru­skich. To tłó­ma­czy ciem­no­tę re­li­gij­ną na­szej bied­nej bo­ha­ter­ki i nie­do­sta­tek jej wy­obra­żeń chrze­ściań­skich. Wieś na­le­ża­ła do pa­ra­fii ter­szow­skiej, ale tyl­ko w wiel­kie świę­ta od­wie­dza­li tam­tej­szą cer­kiew miesz­kań­cy bu­so­wi­scy. Na­sta raz do roku tyl­ko by­wa­ła w cer­kwi ter­szow­skiej, a to w Wiel­ką So­bo­tę, aby bić po­kło­ny przed Płasz­cze­ni­ca i po­świę­cić pa­skę wiel­ka­noc­ną. Tego roku na­wet i w ten dzień uro­czy­sty nie była w cer­kwi, bo pa­ski i pi­sa­nek nie było już świę­cić dla kogo, a przed płasz­cze­ni­cą nie mia­ła­by była siły mo­dlić się, boby jej chy­ba ser­ce pę­kło od ża­ło­ści. Ale te­raz po­sta­no­wi­ła so­bie pójść za­raz w pierw­szą nie­dzie­lę do Ter­szo­wa. Może bę­dzie ka­za­nie, może ksiądz Tar­cza­nin bę­dzie coś mó­wić o Che­ru­bi­nach, tak jak ks. wi­ka­ry Dzi­kow­ski w Sta­rem­mie­ście. Ale je­go­mość nie mó­wił nic o woj­skach nie­bie­skich. Mó­wił o mo­dli­twie i jej po­tę­dze; mó­wił, że mo­dli­twa jest uciecz­ką stra­pio­nych, le­kiem dusz cier­pią­cych, że mo­dli­twa nie­bio­sa prze­bi­ja i że jest "pocz­tą do nie­ba. " Na­sta, któ­ra pierw­szej czę­ści ka­za­nia nie ro­zu­mia­ła, ale we­dług zwy­czaj­nych re­guł przy­zwo­ito­ści biła… się bez prze­rwy całą silą w pier­si, wy­da­jąc rów­no­cze­śnie cięż­kie wes­tchnie­nia, bo tak wszy­scy lu­dzie ro­bi­li i bo bez tego ka­za­nie bez­sku­tecz­ne jest dla du­szy, do­pie­ro na owe ostat­nie sło­wa ka­za­nia ochło­nę­ła z na­boż­nej nie­przy­tom­no­ści. Wy­tę­ży­ła słuch ile mo­gła, prze­sta­ła bić się w pier­si i pa­trzy­ła w księ­dza z sze­ro­ko otwar­te­mi usta­mi. A więc jest pocz­ta do nie­ba! A więc mia­ła ra­cyę, ro­zu­mu­jąc, żeby to wiel­ka była nie­spra­wie­dli­wość, gdy­by była Onu­fre­go praw­da, że pocz­ty nie­ma do nie­ba! Tyl­ko że Ona bied­na mo­dlić się nie umia­ła; le­d­wie pa­cierz po­wtó­rzyć mo­gła i to nie cały, bo Wi­ru­ju już jej nie do­pi­sy­wa­ło. A zresz­tą w tej je­dy­nej mo­dli­twie, któ­rą umia­ła, nie było ani słów­ka o Wa­syl­ku, a je­śli mo­dli­twa ma być pocz­tą do nie­ba, trze­ba, żeby stal w niej wy­raź­nie Wa­syl­ko, jak ad­res stoi na li­ście.

Sko­ro sama mo­dlić się nie umia­ła tak, jak nie umia­ła­by na­pi­sać li­stu – to trze­ba ko­niecz­nie, aby "coś" mo­dli­ło się za nią. Kie­dy kto z jej zna­jo­mych chciał pi­sać do syna w woj­sku, szedł do Mo­ty­le­wi­cza w Sta­rem­mie­ście, a Mo­ty­le­wicz ka­zał so­bie za to pła­cić. Ale nie­dość za­pła­cić Mo­ty­le­wi­cza; trze­ba było jesz­cze na po­czcie ku­pić ce­sar­ską pie­cząt­kę na list, bo bez tego wszyst­ko za nic. A po­tem co po li­ście, kie­dy w nim nic nie­ma; Dmy­try­szyu przedał ja­łów­kę, aby sy­no­wi w woj­sku po­słać pie­nią­dze, a sta­ra Jaw­do­cha za­sta­wi­ła ostat­ni sznu­rek ko­ra­li u ży­dów­ki Baj­ny­szo­wej, tej co ma­słem han­dlu­je, aby jej Iwaś, co stoi gdzieś za gó­ra­mi i wo­da­mi, na Wę­grzech, do­stał parę graj­ca­rów. A ona co za jed­na, że chcia­ła­by dar­mo? Bied­na bo bied­na, nie­ma co mó­wić, ale prze­cież co kosz­tu­je, to kosz­tu­je, i na świe­cie nic za­dar­mo. Tak ar­gu­men­to­wa­ła Na­sta, pra­cu­jąc cięż­ko gło­wą przez kil­ka ty­go­dni, bo tyle cza­su trze­ba było, aby przy­szła do ja­kie­goś wnio­sku, i z tych kil­ku fak­tów i po­do­bieństw re­al­ne­go świa­ta, któ­re­mi dys­po­no­wał jej umysł, zro­bić so­bie abs­trak­cye. Kil­ku ty­go­dni po­trze­ba na to było, a przez ten cały czas Na­sta cho­dzi­ła jak " dur­na", z za­ci­śnię­te­mi usta­mi, z ocza­mi nie­ru­cho­mo wpa­trzo – nemi w szcze­re po­wie­trze, a musz­ku­ły jej twa­rzy po­marsz­czo­nej w ta­kiej były kon­tra­keyi, jakg­dy­by się znaj­do­wa­ła usta­wicz­nie w sta­nie wiel­kie­go fi­zycz­ne­go na­tę­że­nia. Che­ru­bi­ny w ka­za­niu ks. Dzi­kow­skie­go, or­ga­ni­sta Wi­śniow­ski w błysz­czą­cych cho­le­wach, ba­zy­liań­ski fur­man Onu­fryj, ksiądz ter­szow­ski, pocz­ta smol­nic­ka, pi­sarz Mo­ty­le­wicz, ja­łów­ka Dmy­try­szy­na i ko­ra­le Jaw­do­chy – to były ogni­wa syl­lo­gi­zmu, i przez to wszyst­ko ciem­ny, na pól po­gań­ski umysł Na­sty prze­bił się mo­zol­nie i na­resz­cie do­szedł do chrze­ściań­skie­go po­ję­cia ofia­ry. Trze­ba, aby dla Wa­syl­ka po­nio­sła ofia­rę, ofia­rę z tego, co jej udzia­łem było na tej zie­mi, a więc z tru­du, z gło­du, z bez­sen­no­ści noc­nej, z cięż­kich zno­jów let­nie­go skwa­ru i z okrut­ne­go bi­czo­wa­nia zi­mo­wych wi­chrów, byle ten znój, i głód, i chłód za­mie­nić na to, co, jak się prze­ko­na­ła, naj­trud­niej było za­wsze dla niej i jej po­dob­nych: na pie­niądz, na tę naj­cięż­szą da­ni­nę ubo­gie­go, kry­sta­li­za­cyę jego krwi i potu. Kie­dy Na­sta wi­dzia­ła lu­dzi bu­so­wi­skich pła­czą­cych naj­dłu­żej i naj­rzę­sist­sze­mi łza­mi, to za­wsze o pie­nią­dze. Se­ne­ta z Po­po­wsz­czy­zny dużo prze­niósł na sie­bie: syn po­szedł w re­kru­ty, żona umar­ła, a kie­dy skra­dzio­no mu pie­nią­dze ze­bra­ne na za­pła­ce­nie żyda Wol­fa, po­szedł do ko­mo­ry, po­wie­sił się i taki ko­niec był wszyst­kie­mu. O wszyst­ko cięż­ko, ale o pie­nią­dze naj­cię­żej. Tak tedy Na­sta przy­szła do po­zy­tyw­ne­go re­zul­ta­tu w swych ro­zu­mo­wa­niach, prze­ko­na­ła się, że nim bę­dzie mo­gła nadać ja­kie­kol­wiek cia­ło ma­rze­niu ser­ca, musi mieć dużo pie­nię­dzy. To "dużo" było dla Na­sty po­ję­ciem cał­kiem nie­ja­snem, nie­okre­ślo­nem. Co to jest dużo pie­nię­dzy? Przy­pusz­cza­ła tyle tyl­ko, że to "dużo" za­czy­na się na gra­ni­cy, po któ­rej nie li­czy się już ani na graj­ca­ry, ani na "dut­ki", ani na­wet na "szaj­ne", jak by­wa­ło, ale na całe zło­te. Musi uzbie­rać dużo pie­nię­dzy, "bo­ha­to", tak "bo­ha­to", aby aż było do­syć.II.

Te­raz do­pie­ro na­stą­pił sta­now­czy prze­łom w ży­ciu Ka­sty, mo­ment psy­cho­lo­gicz­ny. Świat roz­wid­nił jej się zno­wu, je­śli nie po­go­dą ser­ca, to świa­tłem celu, sta­łe­go, wy­raź­ne­go, świa­me­go celu. Za­czę­ła zbie­rać pie­nią­dze. Nie zna­ła przed­tem chci­wo­ści; te­raz wi­dok mo­ne­ty roz­pa­lał jej bla­do­si­ne oczy, brud­na miedź czwo­ra­ka zda­wa­ła się mru­gać do niej uro­czo, jak gwiazd­ka na sza­fi­ro­wem nie­bie w noc po­god­ną. Z dwóch zło­tych, pła­co­nych jej mie­sięcz­nie za no­sze­nie pocz­ty, nie ru­sza­ła pra­wie te­raz gro­sza; nie ku­po­wa­ła soli, tej je­dy­nej ba­ka­lii nę­dza­rzy; ka­wa­łek plac­ka owsia­ne­go i kil­ka ziem­nia­ków wy­star­cza­ło jej na po­ży­wie­nie; mle­ko było dla niej zbyt­kiem. Prze­pa­da­ła za za­rob­kiem, pra­co­wa­ła jak by­dlę ro­bo­cze na polu, choć­by naj­ta­niej, byle cią­gle, przę­dła dla są­sia­dek ca­łe­mi no­ca­mi, a sta­ra że­bracz­ka Na­ko­necz­na pod­pa­trzy­ła ją na­wet, jak wra­ca­jąc z pocz­tą, wy­cią­ga­ła rękę do prze­jezd­nych i za­gro­zi­ła za­wsty­dzo­nej, że jej ka­mie­niem gło­wę roz­wa­li jak so­ba­ce, bo ma pen­syę, a… rze­tel­nej że­bracz­ce chleb od­bie­ra!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: