- W empik go
Mądrość prawieków. O czym przypominają nam pradawni - ebook
Mądrość prawieków. O czym przypominają nam pradawni - ebook
Teraźniejszość jest zwykle kłopotliwa i niejasna z powodu swej bliskości, przyszłość nieznana i tylko przeszłość może być dla nas pocieszeniem i pouczeniem. Tymczasem wewnętrzny duch naszej rozpędzonej współczesności nakazuje aby „wybrać przyszłość” i odrzucić „stare rupiecie” przeszłości. Dumni z naszej kosmicznej cywilizacji, zwykliśmy traktować naszych odległych przodków jak ociężałe, niedouczone dzieci, ich dorobek zaś pobłażliwie jako co najwyżej dobry materiał dla modnych tak dziś historycznych zabaw i rekonstrukcji. To droga do nikąd bowiem w ten sposób rezygnujemy z jedynych naprawdę mądrych i oddanych nam przewodników, którzy przeprowadzić nas będą w stanie przez nadchodzące nieuchronnie zagrożenia, które przygotowuje nam nadchodząca przyszłość.
O tym czego nauczyć mogą nas – jeśli tego tylko zechcemy – nasi odlegli przodkowie opowiada ta książka. Dokąd odeszli dawni bogowie? Jaki jest paleolityczny przepis na zdrowie? Jak dawniej radzono sobie z ekologicznymi katastrofami? O czym opowiadają sny i co mówią nasze fryzury? Skąd wzięły się muzyka, taniec i sztuki plastyczne? Kto rządził najpierw – kobiety czy mężczyźni i dlaczego najdawniejsze domy były okrągłe? I dlaczego warto mieć i pielęgnować tajemnicę bytu z takim dziś zapałem ściganą przez nowoczesne nauki. Odkryjmy mądrość prawieków aby wzbogacić mądrość naszej współczesności.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0245-8 |
Rozmiar pliku: | 396 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy przeszłość jest nam dziś do czegoś potrzebna? Czy może w jakiś sposób wzbogacić nas samych i nasze życie, a może jest tylko zbędnym balastem, wstydliwym, bezużytecznym świadectwem „dziecięctwa” naszego człowieczeństwa, o którym chcielibyśmy zapomnieć?
Żyjemy przecież w sposób dalece odmienny od trybu życia naszych przodków, tak inne mamy pragnienia i potrzeby, tak odmienne ideały i wyobrażenia, że zdaje nam się, iż nasza przeszłość to odległy, egzotyczny kraj, z którym nie łączy nas nic.
Rzeczywiście, patrząc z dzisiejszej perspektywy, życie naszych przodków było nie do zniesienia: krótkie, pełne znoju, zagrożone nieustannie śmiercią choćby na skutek tak łatwo uleczalnych dla nas chorób jak gorączka połogowa, tężec czy gangrena. Pozbawione też było wielu radości i uciech, które nadają treść naszej egzystencji. Życie bez elektryczności, samochodów, telewizji, supermarketów i dyskotek mogło być naprawdę ponure. Wypada więc tylko współczuć tamtym ludziom, że tak wcześnie, w jakże prymitywnych czasach przyszło im żyć. Równocześnie jednak, choć ciężkie, krótkotrwałe, pełne niepewności, skupione na codziennej walce o przetrwanie, ich życie miało też coś, czego nam brakuje, co utraciliśmy bezpowrotnie, a co tworzyło niepowtarzalną, niepojętą dla nas – wolnych od tamtych bodźców i ograniczeń – moc, powagę i piękno każdej chwili istnienia. Jego kruchość, krótkotrwałość, ciągła obecność zagrożeń wzmagały intensywność przeżyć, wzbudzały radość każdą ofiarowaną chwilą. Bo przecież czym innym były ich wyprawy z oszczepem po mięso do leśnej „spiżarni”, a czym innym są nasze samochodowe wyprawy do sklepów z gotowymi wędlinami, czym innym ich pouczające opowieści o czynach mitycznych bohaterów i czym innym niekończące się fabuły miłosnych perypetii bohaterów z obcych naszym losom telewizyjnych seriali Brazylii czy Argentyny. Nasi odlegli przodkowie szybciej dojrzewali, mocniej żyli, bardziej niż my cenili dany im czas i więcej wiedzieli o tajemnicy życia w cieniu śmierci. W istocie więc ich życie charakteryzowało się wzmożoną powagą istnienia, którą zatraciliśmy, choć jeszcze nasi ojcowie i dziadowie znali jej autentyczny smak.
To było jednak dawno i dlatego jak złowieszcze memento zabrzmieć może ogłoszona niedawno wieść o aktualnym sposobie życia Tuaregów, ostatniej legendy archaicznego świata koczowników, wolnych, walecznych i pełnych fantazji rycerzy pustyni broniących się przez stulecia przed naporem globalnej nicości. Okazuje się, że owi wojownicy Sahary, smukli i piękni w swych malowniczych strojach koloru indygo, bohaterowie pustynnych bitew i romantycznych eposów, dziś, gdy już wzbogacą się na handlu solą, wielbłądami albo na rabunku sąsiadów, najbardziej uwielbiają zasiadać przed telewizorami i bez końca oglądać brazylijskie seriale i słuchać arabskiej muzyki rockowej z Egiptu. Ich tradycyjny tryb życia, obyczaje, śpiew i muzyka fascynują już tylko „zakręconych” etnografów i niestrudzonych turystów. „Takie życie jest normalne, takie lubimy” odpowiadają im, a tamto co było – tłumaczą – wynikało tylko z naszej biedy i niedojrzałości. Jednak nie zapominają o swojej dawności i tożsamości, bo ona też jest źródłem ich bogactwa. Gdy nadchodzą plemienne święta, jadą na pustynię, która jest ich prawdziwym domem, i przez kilka dni żyją tak jak ich przodkowie, gromadzą teluryczną moc i jeszcze raz ustalają zapomniany porządek wartości. Gdy wracają do swych osad rozrzuconych na skraju pustyni, urządzają parady dla turystów, swą duchową tradycję zamieniają na pieniądze i nawet nie muszą jak niegdyś hodować wielbłądów.
Tamten archaiczny świat, choć coraz bardziej odległy, niezrozumiały, kojarzony z biedą i zacofaniem, lekceważony, traktowany jako dziecięcy, a więc niepoważny okres w dziejach ludzkości, kryje w sobie jednak niezniszczalną wielkość i nadal promieniuje tajemnym blaskiem z otchłani czasu. Także z utajonych pokładów nas samych, z naszej nieświadomości ukształtowanej przez tysiąclecia, przechowującej świadectwa epok pierwotnych, w których kształtował się wzorzec człowieczeństwa. Stąd nasze tęsknoty do tamtych odległych czasów, tęsknoty niejasne, bardziej przeczuwane niż świadome, ujawniające się nieczęsto i zaskakujące nas samych. Wiemy, że coś utraciliśmy, coś zagubiliśmy w złudnym pędzie cywilizacyjnego postępu, czegoś nam brakuje, tylko nie wiemy czego. Dopiero jakieś wspomnienie, chwilowe zamyślenie, nagłe zatrzymanie w cichnącej przestrzeni wiejskich pól o zmierzchu, gdy otwiera się na chwilę niewidzialna szczelina, oddzielające to, co doraźne, od tego, co wieczne, sprowadza proste pytanie: czy nasze życie jest na miarę człowieka, czy właściwie wykorzystujemy niezwykły dar, jakim jest niepowtarzalna przecież w naszym jednostkowym wydaniu możliwość istnienia.
Weźmy choćby nasz stosunek do rzeczy, przedmiotów, które wytwarzamy i które ułatwiają nam życie. Są to wytwory seryjnej produkcji, z łatwością je nabywamy i jeszcze chętniej z nimi się rozstajemy, aby kupować nowe. Dawniej przedmioty miały swą indywidualność widoczną nawet pośród rzeczy mających takie samo przeznaczenie. Każdy był trochę inny, odzwierciedlał oryginalność pracy konkretnego wytwórcy, nosił cząstkę jego człowieczeństwa. Tak wykonane przedmioty były towarzyszami ludzi, zżywały się z nimi przez lata, powiadano, że miały duszę i gdy się zużywały, nie wyrzucano ich po prostu na śmietnik, nie degradowano do poziomu śmiecia. „Dla człowieka dawnego rzecz była nosicielem mocy” – powiada fenomenolog, religioznawca Gerardus van der Leeuw. „W czasie ważnej wyprawy pewien Afrykańczyk, nadepnąwszy na kamień, wykrzykuje «Hej, a więc tu jesteś?!». Po czym zabiera ze sobą kamień, który odtąd zapewni mu powodzenie. Kamień ten dał mu jak gdyby znak, że posiada moc”. Sir Isaiah Berlin, historyk idei, również zauważył, że „dla naszych przodków dęby miały serce, minerały – żyły, ziemia – wnętrzności. Te kategorie porządkowały ich rzeczywistość. Jeśli nie spojrzymy na ich wizję świata od ich strony, nic z niej nie zrozumiemy”. Dlatego godnym rozważenia jest zalecenie, które do dzisiejszych ludzi, potomków odległych pokoleń, kieruje filozof, Martin Heidegger, jeden z najbardziej „ciemnych” i zwróconych do mądrości dawnych pokoleń: „Oczekując na powrót wszechogarniającego sensu, jednostka pragnąca przeciwstawić się rozpowszechnionej w kulturze dwudziestowiecznej «publicznej gadaninie», podjąć musi wysiłek takiego samego rodzaju, jaki był pod względem strukturalnym sposobem usensownienia świata – naiwnie i naturalnie – udziałem człowieka archaicznego”.
Kierunek został więc wyznaczony i prowadzi do odzyskania utraconej jedności obrazu świata i jego przeżywania. My żyjemy w świecie pokawałkowanym, podzielonym na strefy, specjalizacje, kategorie. Świat dawnych ludzi był jednością, czego najwyższym wyrazem była pozycja bogów i wszelkich sił duchowych. W naszym świecie rozdział na to co materialne i duchowe stanowi fundament rzeczywistości. Materialność jest doświadczana, sprawdzana, kształtowana; duchowość należy do strefy wiary i nie podlega doświadczeniu. Ludzie dawni, aż do epoki klasycznej w starożytnej Grecji, podziału takiego nie znali. Oni nie wierzyli w bogów, oni ich doświadczali, tak jak my doświadczamy śpiewu ptaków czy szumu wiatru. Oni byli razem z bogami, a bogowie z nimi, ciągle i na co dzień, dlatego niepotrzebna była im jak nam wiara, która jest aktem woli i opowiedzeniem się. Żadne zwierzę, przedmiot, stan powietrza i nieba nie był dla nich tylko zjawiskiem naturalnym, i choć zarówno uszy i oczy mieli zbudowane tak samo jak my, to jednak dostrzegali rzeczy, których istnienia my nawet nie podejrzewamy. Wszystko, co rzeczywiście istnieje, ma oprócz egzystencji widzialnej, zmysłowej, konkretnej również tak samo realny byt niewidzialny, duchowy i ten drugi stan jest ważniejszy. Znosi on pozorną i uznawaną tylko przez nas ograniczoność, przypadkowość i chaotyczność świata. Dawni ludzie widzieli więc więcej i nie wątpili, że rzeczy również prowadzą pewien rodzaj życia.
W tym miejscu powinno pojawić się pytanie, na które będziemy starali się odpowiedzieć w książce. Czy zerwanie z dawnym stylem życia, myślenia i przeżywania świata nam się opłaciło? Czy więcej zyskaliśmy, czy też straciliśmy, usuwając bogów z naszej codzienności, dokonując radykalnego rozdziału pierwotnej jedności świata na ducha i materię, wyostrzając nasze widzenie świata w jednym kierunku i wygaszając je w innych? Pytanie to stawia również Philip van Doren Stern w książce Prehistoric Europe (London 1979): Czy nam się to opłaciło? I jakie są koszta utraty tamtego archaicznego świata na rzecz naszych kulturowych i naukowych osiągnięć, wielkiego gmachu cywilizacji technicznej, naukowych osiągnięć, naszej nowoczesnej medycyny, naszej wygody i luksusu? Czy warte są one zamętu, udręki, rozlewu krwi, okrucieństwa, samotności i strachu, które stanowią tylko część rachunku wystawionego nam za cywilizacyjny postęp? Czy ten interes był dla nas opłacalny? Czy rzeczywiście dobrym rozwiązaniem dla człowieka było porzucenie prostego życia łowcy i zbieracza, które było mu przeznaczone przez naturę i według którego zasad doskonale prosperował przez setki tysiącleci, na rzecz egzystencji w coraz bardziej zatłoczonych wspólnotach i miastach, gdzie wzajemna agresja i konkurencja stawała się naczelną zasadą współżycia? Cywilizacyjny postęp, który dziś obserwujemy, jest oczywistym faktem, na pytanie zaś, czyjego koszty były dla ludzkości opłacalne, każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Prawdopodobnie nigdy nie uzyskamy w tej kwestii odpowiedzi ostatecznej i satysfakcjonującej wszystkich, ale to odwieczne pytanie stanowi klucz do zagadki wielkości, chwały i niespotykanej kariery człowieka na naszej planecie”.
Odpowiedź nie jest prosta i oczywista, aby choćby podjąć próbę jej udzielenia, należy najpierw zbliżyć się do tamtego utraconego świata, poznać, co stanowiło jego wartość, i skonfrontować z tym, co mamy. Zapewne my również nie udzielimy odpowiedzi ostatecznej i zadowalającej wszystkich, ale przy okazji osiągnąć możemy rzecz użyteczną, nawet cenną dla naszej pewnie nieodwracalnej już kondycji. Możemy opisać – na miarę naszych możliwości – jaki był tamten utracony świat, jakie było w nim życie człowieka, wskazać najważniejsze wartości, które utraciliśmy, a nawet starać się przywrócić je naszemu życiu, aby je wzbogacić i uczynić bardziej wartościowe.
Możliwości w tym zakresie dostarczą nie tylko nauki takie jak archeologia, mitologia, etnologia, historia. Pomocna będzie również psychologia, bo dawny, archaiczny człowiek nie umarł, nie zaginął całkowicie i ostatecznie. On żyje nie tylko w materialnych i artystycznych świadectwach, które pozostawił, ale też w głębi nas, w naszej ludzkiej naturze, skrywa się w naszej nieświadomości, wybucha w zaskakujących nas emocjach i namiętnościach. Na swój sposób tworzymy z nim jedność, wystarczy tylko zeskrobać nawarstwienia epok i cywilizacji, aby i w nas objawiło się to, co dawne, pierwotne i archaiczne w podstawowym rdzeniu i istocie człowieczeństwa. Zauważył to już ponad sto lat temu Gustaw Le Bon, francuski socjolog, autor aktualnej do dziś pracy Psychologia rozwoju narodów. Stwierdził, że „każdy nasz czyn świadomy rodzi się na gruncie nieświadomości, ukształtowanej zwłaszcza pod wpływem dziedziczności. Tam możemy znaleźć niezliczone pozostałości po naszych przodkach. Niemal wszystkie nasze codzienne czyny są właśnie rezultatem tych pobudek, które uchodzą naszej uwagi”. Elementy archaiczne są wieczyście ludzkie, dlatego pod powłoką racjonalizmu nosimy je również i my. Nie oznacza to jednak, że możemy przymykać oczy na równie istotne różnice, oddzielające nas od dawnych ludzi, powodujące, dobrze znany z czasów odkryć geograficznych epoki renesansu, szok wynikający ze zderzenia odmiennych kultur, mentalności, światopoglądów. Zauważył to również już przed blisko stuleciem angielski historyk George Gordon Culton, autor monumentalnej Panoramy średniowiecznej Anglii: „Nie będziemy mogli pojąć dawnych wieków, jeśli nie potrafimy zawsze zachować w pamięci dwóch uzupełniających się prawd: po pierwsze, podstawowego podobieństwa natury człowieka we wszystkich epokach; i po drugie, odmienności – można by nawet rzec: niemal niewiarygodnej odmienności – otoczenia człowieka w czasach tak od nas odległych”.
Będzie nas prowadzić przekonanie o jedności ludzkiej natury i ludzkiego umysłu oraz świadomość różnorodności ludzkich związków z przyrodą, bliźnimi i bogami. Zgłębiając mroczne zakamarki naszej psychiki, oglądając archeologiczne wykopaliska, materialne atrybuty dawnego życia, czytając dawne poematy i eposy, możemy odkryć, że nie wszystko zostało stracone. Istnieją, zagubione wprawdzie, ale możliwe do odkrycia, wątłe i zawiłe ścieżki, prowadzące nas do odległego świata dawnych ludzi. Będzie on dla nas olśnieniem, odkryciem nieporównywalnym ze wszystkim, co może zaoferować nam współczesność. Swym bogactwem przewyższa bowiem wszystkie skarby naszego świata. Najważniejsze, że jest to również nasz świat, bo gdy śnimy, modlimy się, walczymy i kochamy, nadal jesteśmy jaskiniowcami, braćmi i spadkobiercami najdawniejszych pokoleń. Stąpamy więc wąską wprawdzie, ale jednak realną ścieżką prowadzącą nas ku światom minionym. Jak powiada van der Leeuw, współczesna nauka pragnie również „dać świadectwo o tym, co zostało jej ukazane. Może to zrobić jedynie w sposób pośredni, przez ponowne przeżycie tego, co się dokonało, przez jego rekonstrukcję. Idąc po tej drodze, musi pokonać wiele przeszkód. Nie dany jest jej ogląd «twarzą w twarz». Ale i za pomocą lustra można wiele zobaczyć. A o tym, co się widzi, można mówić”.
Poszukiwania, które proponujemy, prowadzą nie tylko do odnalezienia zagubionych, ale ciągle możliwych do odzyskania ścieżek człowieczeństwa, do odbudowy zerwanych związków z mądrością prawieków, mogą nieść również konkretną wiedzę umożliwiającą zrozumienie problemów, z którymi borykamy się na co dzień w naszej współczesności, i to zarówno w wymiarze zbiorowym, globalnym, jak i czysto jednostkowym, indywidualnym.
Ludzie sprzed wieków mogą nauczyć nas choćby tego, że trzeba ciągle przekraczać granice, zaprzeczać temu, co uznane, sprawdzone i oczywiste. Uczą, aby do końca nie ufać stałości świata, ponieważ wszystko się zmienia i nieznana jest nam wola bogów. Nie możemy też ufać sobie, bo tak mało od nas zależy. Powinniśmy być gotowi na katastrofę, upadek, niepowodzenie. Ich wiedza wyrywa z uśpienia, w które wprowadziła nas złuda bezpiecznej codzienności, pokazuje, że świat zawsze był pełen zagrożeń i niepewności, a nasze w nim istnienie – kruche i niebezpieczne; szczególnie jeśli prowadzi się życie pobożne i sprawiedliwe. Minione wieki dostarczyły aż nadto surowych lekcji żarliwym optymistom. Znamienny jest choćby los ludności mazurskiej z dawnych Prus Wschodnich. Pobożni ewangelicy wiodący surowy i pracowity żywot, nieustannie wertujący Biblię, na co dzień w mowie i śpiewie głoszący jej święte teksty, niecierpliwie oczekiwali nadejścia Zbawiciela. Na nadprożach swych domów często umieszczali dwuwiersz z Księgi Psalmów:
Ciebie, Jahwe, wzywam, przybądź mi z pomocą,
Wysłuchaj mego głosu, gdy do Ciebie wołam.
Zbawiciel jednak nie nadchodził, nie pojawił się w porę. Przybyło natomiast dwóch superszatanów XX wieku. Najpierw ten z Zachodu, obiecując dobrobyt i porządek, uwiódł serca pobożnych wieśniaków. Gdy wyruszył na wschód, zabrał ze sobą mężczyzn, którzy już nigdy nie powrócili do rodzinnych wsi, ich serca zamarły na dalekich mroźnych równinach. Wtedy przybył ze wschodu drugi superszatan, który, wraz z legionem swych pomocników, przemienił ich życie w piekło. Ci, którzy przetrwali tę próbę, nie chcieli już żyć w tak doświadczonej ojczyźnie. Wywędrowali, porzucili obszerne, murowane domy z pobożnymi inwokacjami na nadprożach. Odchodząc, byli mądrzejsi gorzką mądrością wypaloną w retorcie dziejów. Czy tak drogo opłacona lekcja przyda się komuś jeszcze, czy zaginie wraz z jej depozytariuszami?
Powinniśmy w to wierzyć, gdyż gorzkie doświadczenia przeszłości są dla nas cenną lekcją, jaką mogą obdarować nas pradawni. To również zamierzenie tej książki. Choć historia nie jest spolegliwą nauczycielką mądrości, ale raczej surową egzaminatorką naszych z nią potyczek, to jednak nie jesteśmy w stanie uniknąć jej pouczeń. Filozof Karl Jaspers pisze: „Warunkiem tego, by prawda nasza zawierała jakąś treść, jest przyswojenie naszego dziejowego podłoża. Siła naszego własnego tworzenia leży w odrodzeniu dziedzictwa. Nie wolno nam niczego zapominać, jeśli nie chcemy samych siebie pogrążyć; ale musimy myśleć o wszystkim, czerpiąc z własnego źródła, jeśli filozofowanie ma być prawdziwe. Dlatego warunkiem wszelkiego przyswajania jest powaga naszego życia. Słyszę mowę przeszłości tym wyraźniej, tym lepiej wyczuwam żar jej życia, im bardziej zdecydowanie moja egzystencja zakorzeniona jest w przesłankach współczesnej mi epoki”.
Nasze człowieczeństwo zakotwiczone jest w przeszłości, w myślach, pragnieniach i niepokojach ludzi, który żyli przed nami. Ich sprawy są nadal naszymi sprawami. Nic się nie kończy w ludzkim losie i pytania mogą być tylko chwilowo zawieszone, ale wcześniej czy później domagać będą się odpowiedzi. Nawet brak zadowalającej odpowiedzi świadczy, że one są i potwierdzają nasze człowieczeństwo, które jest przecież nieustanną rozterką, niepewnością, nieprzejrzystością i poszukiwaniem. W tym przede wszystkim ujawnia się jego moc i twórcza trwałość oczekująca w realnej, choć dziś zapomnianej skarbnicy prawieków.CZY RZECZY JESZCZE ISTNIEJĄ?
Wspominając swą podróż do Afryki w późnych latach życia, Carl Gustaw Jung zanotował: „Charakterystyczną właściwością myśli archaicznej było przywiązanie do przedmiotów, zdwojona uważność wobec rzeczy. A więc i dużo w przedmiotach psychicznej treści. Fakt ten zaś upoważniać nas może do podejmowania prób dotarcia do myśli za pośrednictwem rzeczy”. Tam też odkrył on dawno utracone przez Europejczyków na Czarnym Lądzie, a tętniące jeszcze życiem źródło utraconej, archaicznej wrażliwości. „Jeśli udaję się do Afryki, by znaleźć coś, co nie należy do mej psyche Europejczyka, to nieświadomie pragnę odnaleźć w sobie tę część osobowości, która stała się niewidoczna pod presją europejskiego stylu życia. Owa część stoi w nieświadomej opozycji do tego, czym jestem, ponieważ nie dopuszczam jej do głosu. Ona, w odpowiedzi na zew swej natury, chce mnie uczynić nieświadomym (wcisnąć pod wodę), by mnie zabić, ja natomiast chcę ją uczynić bardziej świadomą – w ten sposób można by znaleźć jakiś modus vivendi”. Gerardus van der Leeuw w Fenomenologii religii twierdził, że niespotykany dziś związek ludzi i rzeczy był we wszystkich społecznościach archaicznych zasadą twórczą i obowiązującą. Wówczas też niektóre rzeczy, szczególnie te najbardziej zżyte z człowiekiem, miały moc największą. „Wśród rzeczy obdarzonych mocą – powiada – pierwsze miejsce zajmują narzędzia. To, co człowiek trzyma w rękach przy pracy, zawdzięcza swe istnienie mocy większej od człowieka. W manipulowaniu narzędziami ma udział nie tylko siła rąk czy nóg, ale także żyjąca w narzędziu jego własna moc. To tłumaczy dlaczego nowe narzędzia zawsze wyrabia się dokładnie według dotychczasowego wzoru; najmniejsze odchylenie mogłoby przynieść uszczerbek mocy narzędzia. Istotne są przy tym nie tylko funkcjonalne części przedmiotu, ale także jego ozdoby. W istocie więc to rzeczy orzekały o swojej mocy i to one wyznaczały nam możliwości ich użytkowania”. Podobnie uważał poeta Rainer Maria Rilke, który zaprzyjaźniony z rzeczami i czujący ich ukrytą moc, pisał w Malte, że „my sami jesteśmy tylko polem uprawnym dla rzeczy. Ponieważ jesteśmy tu tylko po to, aby powiedzieć: dom, most, studnia, brama, dzbanek, owocowe drzewo, okno – najwyżej kolumna, wieża. Ale powiedzieć, zrozum, o, powiedzieć tak, jak nawet samym rzeczom nie marzyło się nigdy”.
Bo człowiek to przede wszystkim wytwórca rzeczy, producent przedmiotów jego kultury – narzędzi, naczyń, namiotów, niezliczonych ich odmian i rodzajów. Równocześnie też jak w hermeneutycznym sprzężeniu człowiek cywilizowany, czyli człowiek dzisiejszy, w ogóle jest dziełem rzeczy, dzieckiem przedmiotów, które tworzą i określają jego człowieczeństwo. Bez nich byłby nikim, nagą małpą na gałęzi afrykańskiego drzewa. Interesujące pod tym względem są rozważania archeologów starających się dociec źródeł sukcesu życiowego człowieka współczesnego, który przybył do Europy przed mniej więcej 50 tysiącami lat. Twierdzą, że właśnie niespotykana wcześniej zdolność do wytwarzania rzeczy zadecydowała o sukcesie życiowym naszych przodków i o ich przewadze nad starszymi mieszkańcami tego kontynentu, rzec można jego gospodarzami, neandertalczykami. Niedawne badania genetyczne kości tej istoty dowiodły, iż wbrew wcześniejszym przypuszczeniom nie był on raczej naszym bezpośrednim krewniakiem, ale tylko odległym kuzynem, pochodzącym z tego samego praludzkiego pnia. Zagadkę stanowi natomiast nadal przyczyna jego wyginięcia przed prawie 25 tysiącleciami. Wskazywano na naturalne wymarcie z powodu zmian klimatycznych, chorób, trudności porodowych kobiet (masywne czaszki neandertalskich niemowląt z trudem przeciskały się przez kanały rodne matek), wreszcie sugerowano, że sprytniejszy kromaniończyk traktował swych krewniaków jako zwierzynę łowną i masowo na nich polował, co miało być tym bardziej łatwe, że istoty te z powodu masywnej budowy były ociężałe, a ich asortyment narzędzi i broni – ubogi.
Otóż właśnie w tej ostatniej kwestii dokonano zastanawiających obserwacji. Eksperymentalnie poddano próbom sprawności i efektywności narzędzi neandertalczyka i kromaniończyka i otrzymano wyniki zaskakujące. Narzędzia pierwszego, choć toporne i proste w formie, okazały się równie efektywne jak narzędzia tego drugiego, zaś pod względem wytrzymałości znacznie je przewyższały. Różnica polega na tym, że w swym asortymencie narzędziowym neandertalczycy mieli zaledwie kilka form sprawdzonych i niezmiennych od tysiącleci, kromaniończycy zaś posiadali owych odmian kilkadziesiąt, które nieustannie doskonalili i zmieniali zarówno pod względem funkcji, jak i estetyki. Pod koniec środkowego paleolitu doszli do takiej finezji, że produkowali wielkie i cienkie ostrza krzemienne (tzw. noże solutrejskie), które – jak wykazały eksperymenty – przy praktycznym zastosowaniu pękały i łamały się. Były za to piękne również według naszych kategorii piękna i zapewne ich zastosowanie było inne niż praktyczne, być może stanowiły emblemat rangi społecznej, władzy lub godności. Tak jak później, w epoce neolitu, sławne siekiery z krzemienia pasiastego z Krzemionek Opatowskich, znajdowane w grobach starszyzny plemiennej od Odry po Dniepr, nie nosiły na swych ostrzach śladów użytkowania.
Porównania te prowadzą do wniosków mogących pośrednio tłumaczyć również przyczynę wymarcia naszych kuzynów. Być może byli w porównaniu z nami za mało kreatywni. Uwierzyli w moc rzeczy optymalnej, uznali, że raz wypracowana i sprawdzona forma służyć może im na wieki i nie zaprzątali umysłu nowatorskimi poszukiwaniami. Ich niećwiczone umysły i wyobraźnie zamarły, stały się bezbronne w sytuacji, gdy gwałtowne zmiany wymagały szybkich i improwizowanych reakcji. Tu swą wyższość wykazali nasi przodkowie, nieustanni poszukiwacze, ciekawscy eksperymentatorzy, niepraktyczni wynalazcy. Wyczarowywanie nowych rzeczy stało się ich przygodą i nieustającą pasją, która w końcu doprowadziła do komputerów i kosmicznych promów. Po neandertalczykach i praktycznych rzeczach pozostały okruchy w głębi mrocznych jaskiń. Niedawne odkrycia archeologiczne w Afryce Południowej i Wschodniej dowodzą zresztą, że owa wynalazczość Homo sapiens sapiens tam właśnie się zrodziła przed około 70 tysiącami lat, wytrąciła naszych przodków z błogiej bezczynności, zdopingowała ich umysły i skłoniła ich do wędrówki, czyli podboju świata (najwcześniej zresztą dotarli do Australii, a nie do Europy), i wynajdowania coraz to nowych narzędzi, broni i nieznanych wcześniej przedmiotów sztuki.
Dawny człowiek był silnie zespolony z rzeczą, pielęgnował jej duszę, którą odkrywał i wydobywał podczas przekształcania bezkształtnej bryły materii w rzecz, narzędzie, przedmiot użytkowy, a więc ludzki. Rzecz była ważna, bo decydowała o człowieczeństwie istoty ludzkiej, o jego wyjątkowej kondycji w świecie biologii, dziś nawet krzemienne ostrze sprzed dziesiątków tysiącleci niesie w sobie nieme świadectwo umiejętności i pracy twórcy. Tylko i aż tyle po nim zostało, po nas – użytkownikach rzeczy seryjnych i maszynowych nie pozostanie nic.
Mircea Eliade w Historii wierzeń i idei religijnych, komentując rozwój krzemiennych i kościanych „przemysłów”, wyliczając kolejne wynalazki jak łuki, siatki i haczyki na ryby, drewniane łodzie, skórzane ubrania i namioty schyłkowego paleolitu i mezolitu, zauważa rzecz głębszą: „Praktyczna wartość tych wynalazków jest oczywista. Mniej doceniane bywa znaczenie aktywności wyobraźni pobudzonej przez coraz lepszą znajomość różnych form materii. Pracując z pomocą kawałka krzemienia lub prymitywnej igły, łącząc zwierzęce skóry czy drewniane żerdzie, przygotowując haczyk na ryby czy grot strzały, wyrabiając glinianą figurkę, wyobraźnia odkrywa niedające się przewidzieć analogie między różnymi poziomami rzeczywistości; narzędzia i przedmioty obarczone są symboliką, świat pracy staje się świętym i tajemniczym centrum, bogatym w znaczenia”.
Wiedzą o tym pisarze tacy jak Andrzej Stasiuk, który w opowiadaniu Zima opisuje tęsknotę człowieka współczesnej cywilizacji, otoczonego tysiącami przedmiotów banalnych, krótkotrwałych, pospolitych za rzeczami trwałymi, zaprzyjaźnionymi z ludźmi, indywidualnymi: „Dwa wiadra, cztery garnki, stół, ława, łóżko, rodzinne papiery za świętym obrazem, kilka łyżek, ubranie, nóż, pogrzebacz, para misek. Prześladują mnie rustykalne i archaiczne wizje, ponieważ od dawna wątpię w zmartwychwstanie ciał, ponieważ nagość i samowystarczalność przeminęły wraz z rajskim upadkiem i teraz nic nie jesteśmy warci bez rzeczy, które nas otaczają, bo oddaliśmy im część naszych nieśmiertelnych dusz i musielibyśmy wszystko zabrać ze sobą, żeby stanąć przed obliczem w jakiej takiej całości. Tak. Dlatego odwracam wzrok ku czasom pogrzebacza, czterech kubków i pary portek na zmianę, bo to jeszcze dawało się zawiązać w tobołek i ponieść, gdy nadchodził czas”.
Pomimo swej wrodzonej, nieustannie ćwiczonej innowacyjności nasi dawni przodkowie również potrafili docenić rzecz doskonałą, skończoną w swej formie i funkcji. Wykorzystywali ją, zaprzyjaźniali się z nią na długo, nie widząc potrzeby zmian. Dlatego niepojęty jest dla nas, konsumentów nieustannie zmieniających się mód, trwający niekiedy wiele stuleci konserwatyzm form przedmiotów tworzących ludzkie gospodarstwo. Raz stworzone, doprowadzone do perfekcji użytkowej i estetycznej odtwarzane były w identycznej postaci przez wiele pokoleń. W przypadku neandertalczyków taka ociężałość stała się być może nawet przyczyną ich zguby. Ale czy nie należy też przyjąć i takiej możliwości, że traktowali oni rzeczy z o wiele większą powagą, niż my to czynimy? Być może w ich umysłach żyły jakieś wyobrażenia idealnych form poszczególnych rzeczy, którym dopiero Platon nadał imię idei odwiecznych i uniwersalnych, do których materializacji dochodzili w wielkim trudzie, zmagając się z niewyobrażalnym dla nas oporem materii. Gdy w końcu wydobyli je, gdy objawił się przed nimi ideał niewymagający już żadnych korekt, skupili się tylko na tym, aby go nie zagubić, aby z pokolenia w pokolenie przekazywać jego największą tajemnicę. Idealna forma rzeczy była oczywiście darem bogów i gdy już została wydobyta, pozostawała w niej na zawsze odrobina boskości, którą Grecy nazwali entelechią. To ona stanowiła wyjątkową, nieosiągalną dla mniej perfekcyjnych wytworów, moc topora albo miecza, niezawodność garnka czy sierpa. Dlatego rzeczy były pośrednikami pomiędzy ludźmi i bogami, były widomym świadectwem łaski i przymierza mieszkańców Nieba i Ziemi. Rzeczy żyły, miały dusze i obrażone przez ludzi mogły obrócić swą moc przeciwko nim, jeśli nie traktowano ich należycie. Opowiada o tym jeden z mitów indiańskiego plemienia Zuni zapisany przez F.H. Cushinga.