- W empik go
Magia Sacro Arsenale - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
17 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Magia Sacro Arsenale - ebook
Powieść autora serii o gangsterze MASA!
Napisana w formie wywiadów książka przedstawia przebieg śledztwa w sprawie morderstwa. W Dubrowniku zostaje zastrzelony Victor Casals, niespełniony piłkarz. Trop prowadzi przez Barcelonę, Toskanię do Awinionu, a w historię zamieszani są . gangsterzy i przemytnicy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-267-8878-5 |
Rozmiar pliku: | 459 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ I
Marlene, lat 33, aresztowana podczas
operacji policyjnej w Awinionie
Drzwi po prostu wyfrunęły, jakby huknął w nie huragan. To było coś nieprawdopodobnego – wydawało mi się, że za chwilę posypią się ściany, a sufit uniesie się do góry.
Do pokoju wpadło kilku, może kilkunastu – tego nie jestem w stanie określić – ludzi w granatowych uniformach, z zamaskowanymi twarzami. Jeden z nich trzymał olbrzymią tarczę, a pozostali celowali w nas z pistoletów maszynowych. Albo karabinów i strzelb, tego nie wiem, nie znam się na tym.
– Policja – wrzasnął jeden z nich i wywalił serię w sufit. Gościu w niebieskiej marynarce podniósł ręce do góry, a potem upadł na kolana, ale jego kompan – ten z brodą ‒ wskoczył za kanapę i wyciągnął pistolet. Kiedy wyprostował rękę z bronią, jego głowa dosłownie zniknęła: komandosi walili w jego stronę przez kilkanaście sekund. A może to były trzy sekundy? W takiej sytuacji wszystko staje się nierzeczywiste – czas biegnie zupełnie inaczej niż normalnie, trudno zrozumieć najprostsze słowa, czarne przestaje być czarne, a gorące już nie parzy...
Obok kanapy leżał kolejny gangster – widać było, że żyje i potwornie cierpi. Krew wypływała mu z boku szybkim strumieniem. Konał...
Policjanci nieustannie coś pokrzykiwali, ale podejrzewam, że sami nie wiedzieli co – pewnie nie było to „Dwa plus dwa jest cztery, powtórz”, ale coś równie absurdalnego. Ten w niebieskiej marynarce nakrył głowę rękoma i jęczał tak przeraźliwie, że aż przechodziły mnie dreszcze. W sumie cała akcja trwała niewiele dłużej od mgnienia oka – dla mnie jednak ta chwila była wiecznością.
Umilkły strzały. Wtedy dotarł do mnie odgłos syren – pewnie pod dom podjeżdżało coraz więcej wozów policyjnych i karetek pogotowia.
Zobaczyłam, że Stefano stoi pod ścianą i przyciska do piersi księgę, jakby chciał się zasłonić przed rozpędzonym nabojem.
– Nie strzelać do ksiąg – wyszeptał drżącym głosem. – To bardzo cenna rzecz, wiele warta, nie wolno ich zniszczyć.
– Księgi jak księgi, nic nadzwyczajnego – usłyszałam z boku i zaraz potem Stefano leżał na ziemi. Ten, który konał, zdążył wystrzelić w jego kierunku kulę. Trafił w okolice serca... Potem już obaj nie żyli. Wie pan, to wyjątkowo głupi pomysł, by zginąć za jakieś księgi, choćby nie wiem, jak stare.
A zresztą każdy powód jest dobry.
Ojciec Ivo Martić, OP, przeor klasztoru dominikanów w Dubrowniku
To był dla nas potworny wstrząs. Przez kilka godzin nie mogliśmy uwierzyć, że to się stało naprawdę; Victor Casals, ktoś, komu zaufaliśmy, okazał się zwykłym cynicznym przestępcą.
Proszę pana – ta księga znajdowała się w naszym archiwum od XVII wieku i nikomu, nawet żołnierzom Napoleona, nie przyszło do głowy, aby ją nam zrabować. A musi pan pamiętać, że Francuzi tego miasta nie oszczędzali. W 1806 roku Dubrownik został zajęty przez Bonapartego, a jego żołnierze kradli wszystko, co ich zdaniem przedstawiało jakąkolwiek wartość: od monstrancji po widelce. Nasz klasztor szczególnie im się spodobał – splądrowali go doszczętnie, rabując wszystkie cenne przedmioty liturgiczne. W świątyni urządzili sobie stajnię – to przecież bezbożnicy byli – a w części klasztornej koszary. Spali w bibliotece... A spali tak nerwowo, że kiedy wynieśli się osiem lat później, trzeba było zaadaptować inne pomieszczenia dla książek. Bo tamto było kompletnie zrujnowane. Aż trudno sobie wyobrazić, że księga przetrwała tę okupację. Ech...
_Historia Kościoła w Dubrowniku_ czcigodnego Cervy Crijevicia, pisana przez wiele lat, kilka opasłych tomów, niewyczerpane źródło wiedzy historycznej na temat naszego zgromadzenia i miasta, przepadła. Skarb piśmiennictwa, rzecz napisana odręcznie, piórem, nigdy w całości nie wydrukowana. Nie wierzyliśmy... Sądziliśmy, że ten hiszpański naukowiec po prostu nie odłożył jej na półkę i pozostawił w pokoju, który mu użyczyliśmy na czas pracy. A był u nas kilka tygodni – gościliśmy go jak brata. Powiem panu w sekrecie, że kilka razy dałem mu nawet pieniądze, chociaż wcale mi na nich nie zbywa. Wiedziałem, że lubi wypić, więc czasami dyskretnie stawialiśmy mu butelkę babicia – pan wie, dobrego dalmatyńskiego wina – na stoliku w jego pokoju. Na pytanie, czy czegoś mu nie trzeba, powtarzał: Dziękuję, mam wszystko, niczego mi nie brakuje, no, może z wyjątkiem kropelki wina.
Przyjechał do nas z Uniwersytetu w Barcelonie, to bardzo stara i szacowna uczelnia – kilka tygodni wcześniej przysłał do nas list, na papierze firmowym Universitat de Barcelona, w którym pisał, że pracuje nad monografią naszego klasztoru, że specjalizuje się w działalności dominikanów w średniowiecznej Europie, a obszarem jego szczególnego zainteresowania jest Dalmacja. No, wie pan, bardzo nam się spodobało, że hiszpański historyk zamierza poświęcić nam swą książkę.
To było w 1993 roku, niedługo po zakończeniu wojny pomiędzy Jugosławią a Chorwacją, i taka promocja naszej kultury była czymś bardzo kuszącym. Odpisałem mu w krótkich słowach: „Proszę przyjeżdżać, oferujemy Panu pomoc w miarę naszych możliwości, zarówno archiwum, jak i muzeum będą do Pana dyspozycji”.
A muzeum to nasza duma. Mamy choćby _Świętą Magdalenę z Archaniołem Rafaelem_ Tycjana, mogą nam jej pozazdrościć ńajwiększe muzea świata, _Świętą Rodzinę_ Lorenzo di Credi, _Bogurodzicę z Dzieciątkiem_ Donato Bizmano i wiele innych arcydzieł. Chwała Bogu, że nie przyszło mu do głowy, aby ściągnąć nam ze ściany Tycjana. No, tak łatwo to by mu z tym nie poszło, choć przyznam, że kradzież dzieła Cervy Crijevicia udała mu się bez problemów. A przecież to kilka opasłych tomów.
Do dziś nie mogę zrozumieć, że nie zauważyliśmy niczego podejrzanego... Fakt, miał prawo zabierać wszystkie księgi do pokoju gościnnego na piętrze. Policja twierdzi, że wyrzucił je nęcą przez okno. A potem nas opuścił...
Zdravko Čović, emerytowany inspektor policji w Dubrowniku
...opuścił na zawsze. To prawda. Zupełnie nie opłaciła mu się ta kradzież. Ciało Casalsa znaleziono w pobliżu bramy Od Ploća, wie pan, tego wejścia na starówkę od strony portu, raptem kilkaset metrów od klasztoru dominikanów. O zniknięciu dzieła Cervy Crijevicia ojcowie poinformowali nas dopiero dwa dni później, gdy się zorientowali, jakiego oszusta gościli pod swym dachem. To znaczy on rzeczywiście był kiedyś wykładowcą w Uniwersytecie w Barcelonie, ale kiedy pisał list do dominikanów, że zamierza badać historię ich klasztoru, już tam nie pracował.
Podobno niezły był z niego oliwa – chlał tak, że zasypiał za katedrą. Lubił też łapać studentki za tyłki, pan rozumie – jak się człowiek napije, to mu się zbiera na amory. Ale nie chcę powtarzać plotek – tak napisali w „Slobodnej Dalmaciji”, ktoś im to powiedział, podobno zbierali materiał w Barcelonie.
To była głośna sprawa, wszystkie gazety o niej trąbiły. Prawdę mówiąc, nawet trochę się dziwię, że dopiero teraz chce pan o tym napisać książkę. Przecież już nikt nie pamięta o całej sprawie. Tutaj zginęło tylu ludzi, że kto by tam się przejmował jakimś hiszpańskim historykiem? No, inna sprawa, że pan nie jest Chorwatem, a u was księgi są ważniejsze od ludzi. Może i słusznie? Nie moja sprawa...
Pyta pan, skąd pewność, że to on ukradł księgi, skoro nie znaleziono ich przy nim? Ależ znaleziono – jedną. Oczywiście, najpierw dostał kulę w głowę – morderca strzelał z tłumikiem, prawie nikt nic nie słyszał, raptem jedna kobieta była świadkiem całego zajścia – a potem zabrano mu skarb. Dużą czarną torbę, w której niósł kilka tomów – szedł z nią po Stradunie, głównej ulicy starego miasta. Jednak morderca nie wiedział, że jeden tom Casals miał ukryty w płóciennej torbie pod marynarką. Nie wiem, dlaczego go schował – może chciał podbić cenę za swoją robotę? Pan rozumie – dziś trzy tomy, a czwarty za ekstra dopłatą. Tak czy inaczej tom miał przy sobie.
Nawiasem mówiąc chwała Bogu, że krew nie zalała księgi.
Joso, barman z kawiarni „Orlando” na Stradunie
Kurdupel był, taki z bródką, jak jakiś Meksykaniec czy inny Arab. Ta Hiszpania to już prawie Afryka. Chociaż on zawsze powtarzał: Nie jestem Hiszpanem, tylko Katalończykiem. Jak sobie popił, to się robił z lekka agresywny i mówił mi: Jak ja jestem Hiszpan, to ty jesteś Serb w mordę kopany.
To ja mu na to:
– Barman jestem, a obowiązek barmana gościa wysłuchać, obsłużyć i zapewnić mu bezpieczeństwo w lokalu. Ale poza lokalem to ja jestem Joso, ochotnik w wojnie z Jugosławią, i mogę ci wpierdol taki spuścić, że cię rodzona matka nie pozna. Nikt cię nie pozna.
Nie obrażał się – nadawał na tych samych falach. Jak go pytałem, czemu w tej Katalonii tak nie lubią Hiszpanów i dlaczego się nie odłączą, tak jak my od Serbów, to on pieprzył:
– My jesteśmy Europejczycy, rozmawiamy ze sobą, zamiast brać się za łby. A jak ktoś ma ochotę na coś więcej, to idzie na stadion i tam może się wyżyć. Ale mordobicia to zasadniczo nawet i tam nie ma.
No to ja pytam:
– Na Camp Nou, znaczy na stadionie Barcelony, spokój i cisza, jak przyjeżdżają kibice Realu?
A on wtedy:
– Ty nie znasz kibiców Barcelony, to starsi, napasieni goście w garniturach, z cygarami w gębach. Oni się nie biją, tylko liczą pieniądze. Prawdziwi kibice są w Gironie.
– W czym? – pytam.
– Trzecia liga, ale kibice wierni. Co to za sztuka kochać Real Madryt czy Barcę? Albo Valencię? Te drużyny nigdy cię nie zawiodą. Ale kiedy kochasz chłopaków, którzy dostają w tyłek od najgorszych i lecą w dół, sezon za sezonem... To jest dopiero coś!
Być może, nigdy nie miałem tego problemu. Moją miłością zawsze był pierwszoligowy Hajduk Split, no, ale ja jestem taki kochanek, co za bardzo się kobietą nie interesuje. Czyli jak Hajduk grał w międzynarodowych pucharach, to oczywiście bardzo to przeżywałem. Ale jak kopali w jugosłowiańskiej lidze, to często nie znałem ani wyników, ani ich miejsca w tabeli. Oczywiście jak przyjeżdżała Crvena Zvezda, znaczy Serbowie, to zdarzało się, że siadałem na trybunach. Śpiewało się patriotyczne pieśni, gwizdało na Serbów, a potem piło wino do rana.
Raz, jak Hiszpan zaszedł do „Orlando”, to akurat dawali mecz w telewizji. U nas się ogląda meczc, zawsze wtedy przychodzi sporo ludzi, którzy wolą popatrzeć na piłkę razem z kumplami przy winie, a nie w domu, u boku żony. To jest inne oglądanie, inne przeżywanie... Nawet przypadkowy gość łapie się na tę atmosferę i, chciał nie chciał, zaczyna kibicować. Nie przypominam sobie, co to było, chyba jakaś ligowa kopanina, ale ważna, może nawet Croatia Zagrzeb z Hajdukiem? Nieistotne.
Pamiętam twarz Hiszpana... Gapił się w ekran jakby to był ołtarz. Albo pornos. W każdym razie przez kilka minut nie mógł oderwać wzroku od meczu, komentował grę w tym swoim języku, wyglądał na gościa, który najchętniej wskoczyłby do telewizora.
Uspokoił się dopiero w czasie przerwy, wypił coś mocniejszego i pyta:
– A o Ezim słyszałeś czy nie?
Zamurowało mnie. Pomyślałem nawet, że pyta o jakiegoś gangstera. Bo wie pan, wtedy to u nas, w Chorwacji, prawie każdy to był mafioso. Albo chciał być. Mówię:
– Nie znam żadnego Eziego.
Hiszpan pokiwał głową i mówi:
– A powinieneś. Bo to był facet, który wam tak skórę złoił jak mało kto.
– Jakiś Serb? – pytam.
– Nie, Ernest Ezi Wili... coś tam, polski piłkarz.
– Nie słyszałem o takim – mówię.
– Bo młody jesteś – on na to. – W polskiej reprezentacji grał przed drugą wojną światową. A jak Niemcy weszli do Polski, to sobie przypomniał, że żaden z niego Polak, tylko Niemiec ze Śląska i zaczął grać dla Hitlera.
– To wtedy grało się w piłkę? – zapytałem. Bo wydawało mi się, że jak rzucają bomby i ludzi zagazowują w obozach koncentracyjnych, to nie ma mowy o sporcie.
Przytaknął:
– Grało się... To znaczy grali faszyści. Hitlerowskie Niemcy i ich sojusznicy, w tym te wasze Niezależne Państwo Chorwatów. Nie, nie, ja was o nic nie oskarżam, Hiszpania też ma niejeden grzech na sumieniu. Po prostu wtedy pojawiła się chorwacka reprezentacja i dostała dwa razy w tyłek od Niemców. W Wiedniu w 1941 roku, a później w Stuttgarcie. A Ezi strzelił wam w sumie trzy gole.
– Zdrajca, ale zdolny – mówię. – Ciekawe, co na to Polacy?
Wzruszył ramionami.
– No, na pewno bohaterem narodowym to on już nie zostanie. Pewnie gdyby polski ruch oporu miał taką możliwość, to by go zastrzelił jak psa. Ale to wszystko nie jest takie proste. U was też byli Chorwaci, którzy walczyli ramię w ramię z Serbami. I za Tity, i w czasie tej ostatniej wojny. Zdrajcy? Żołnierze. A musisz pamiętać, że to był po prostu wielki piłkarz, jeden z największych w swoim czasie. Miał drybling jak marzenie. O Leonidasie słyszałeś? Nie? To ty chyba jesteś z Księżyca. No, więc on był wiekszy od Leonidasa, takiego Brazylijczyka. I chciał grać w piłkę... A że najlepsze lata przypadły mu na czas wojny, że Niemcy niemal siłą wcielili go do policji i grozili mu zabiciem żony, jeśli nie będzie grał z wroną na piersiach... tak wyszło. Kiepsko, a mógł być jednym z wielkich światowej piłki, uwielbianym do dziś.
A potem oglądaliśmy drugą połowę. Tak, na pewno to był Hajduk‒Croatia.
Generalnie Hiszpan równy był gość – za dnia czytał jakieś księgi u dominikanów, a wieczorami siedział u mnie przy barze. Czasami pił tylko wino, a czasami wszystko: wino, whisky, piwo, bacardi, campari, mieszał jak świnia. No, ale o pierwszej w nocy zawsze był ugotowany. Czasem nawet pomagałem mu trafić do klasztoru dominikanów. Tak, do panienek też próbował się przystawiać, ale jaka porządna Chorwatka poleci na małego podstarzałego gościa, co mówi w obcym języku (ja z nim rozmawiałem po angielsku), truje o starych księgach, a jak pochla, to się ślini na widok spódniczki? Nasze dziewczyny to szanowały wtedy albo bohaterów wojennych, albo piłkarzy, albo mafiozów. Piłkarzy i mafiozów dalej szanują. A bohaterowie to się tylko samotnie brandzlują. I to jedną ręką. Bo drugą to im mina urwała.
Raz tego Hiszpana zapytałem, dlaczego wybrał sobie mój lokal, znaczy „Orlando”.
– Cieszę się, że przychodzisz akurat tu, ale przecież jest tyle knajp w Dubrowniku...
Uśmiechnął się tajemniczo, pokręcił głową i mówi:
– W przewodniku czytałem o was, dlatego tu przychodzę.
– W jakim przewodniku? – pytam, bo nigdy nie słyszałem, żebyśmy się znaleźli w jakimś przewodniku. A pewnie bym o tym wiedział.
– W takim jednym – odparł. – A właściwie to w pewnej książce. Powieści, ale opartej na faktach, niemal dokumentalnej. Dla mnie bardzo ważnej, można powiedzieć, że to o mnie.
– O tobie?
– Prawie. W każdym razie bohaterowie tej książki też snuli piękne plany w barze „Orlando”. To czemu ja miałbym ich tu nie snuć?
Nie pytałem o tytuł tej powieści, bo pewnie i tak nie wydali jej po chorwacku.
Polałem mu kolejkę, zmieniliśmy temat.
Mówiłem panu, że czytał jakieś księgi u dominikanów. Prawdę mówiąc, to nawet mi o nich trochę opowiadał. A o jednej to takie rzeczy że... Ale to przecież jakieś bzdury. A jeśli nie bzdury?
Przepraszam, teraz nie mam czasu na rozmowę z panem, widzi pan, ilu się gości naszło? Niech pan wpadnie później. Stawiam rakiję.
Fragment komentarza redakcyjnego, opublikowanego 25 X 1993 roku w dzienniku „Slobodna Dalmacija”
KRADZIEŻ STULECIA
_W tym tytule nie ma przesady – zniknięcie jednej z najcenniejszych ksiąg nie tylko Dubrownika, ale także całej Chorwacji, XVII-wiecznej_ Historii Kościoła w Dubrowniku, _dominikańskiego kronikarza Cervy Crijeoicia, to bez wątpienia kradzież stulecia. Przestępstwo tym bardziej bolesne, że dotknęło miasto tak niedawno zrujnowane przez armię jugosłowiańską (szczególnie złą sławą okryły się oddziały z Czarnogóry, które prowadziły systematyczny ostrzał rakietowy naszego miasta). Kradzież dominikańskiej księgi jest jakby ostatnim aktem tego samego barbarzyństwa. _
_Trudno odmówić racji tym, którzy twierdzą, że hiszpański niby-historyk działał na zlecenie tych samych sił, które prowadziły wojnę przeciwko narodowi chorwackiemu. Oczywiście nie brak sugestii, że kradzież księgi, tak ważnej dla tożsamości Narodu (niemal tak samo jak tablica znajdująca się w kościele w Baszce, na której wyryto glagolicą starochorwackie wersety), zlecono w kręgach politycznych. Jednak nie można wykluczyć, że ręką Hiszpana kierowali bossowie podziemia kryminalnego, doskonale znający nasze realia – a więc czy nie mogli być nimi Serbowie? Nie od dziś wiadomo, że przestępcy z byłej Jugosławii, także ci powiązani z gangami Belgradu, pracują na rzecz tak zwanych marszan dów dzieł sztuki z Zachodu._
_Nasz ogarnięty wojną kraj, podobnie jak Bośnia i Hercegowina, stał się eldoradem dla amatorów kradzionych dzieł sztuki. Wiadomo, że w ciągu ostatnich kilku lat że świątyń i muzeów byłej Jugosławii zniknęły setki dzieł sztuki, głównie sakralnej. Rozzuchwaleni, spragnieni olbrzymich zysków przestępcy oraz ich mocodawcy (reprezentujący na tyle wpływowe kręgi społeczne, że znajdujący się poza zasięgiem jakiejkolwiek sprawiedliwości) wyciągnęli ręce po kolejne skarby._
_Tym razem nie możemy tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Jeśli dzieło Cervy Crijevicia jest już poza granicami naszego kraju, rząd Republiki Chorwacji musi dołożyć wszelkich starań, aby księgi wróciły do Dubrownika._
_Ta kradzież jest alarmem. Dziś jedna księga, jutro dwie kolejne. Jeśli nie zabezpieczymy naszych najcenniejszych dóbr narodowych, przestępcy, jeśli tylko dostaną zlecenie, wywiozą je bez większych problemów._
_Śledztwo dziennikarskie nigdy nie zastąpi rzetelnego dochodzenia policyjnego i prokuratorskiego. Ale wobec tradycyjnej bezradności naszych organów ścigania (przecież nie udało im się zatrzymać zabójcy Hiszpana), dziennikarze „Slobodnej Dalmaciji” będą starali się sami dotrzeć do wszystkich, którzy mogą cokolwiek wiedzieć o losach ksiąg Cervy._
_Już dziś prosimy ich o kontakt z redakcją._
Ojciec Ivo Martić, OP, przeor klasztoru dominikanów w Dubrowniku
Sprawiał doskonałe wrażenie.
Już sam list, napisany z dużym taktem, bez jakichkolwiek akcentów wyższości naukowca z prestiżowej uczelni, nastawił mnie do Casalsa bardzo pozytywnie. Pomyślałem sobie, że to może być dobry kontakt na przyszłość. I to nie dla nas, dominikanów, ale chorwackich środowisk naukowych, dla naszej młodzieży akademickiej. W swej naiwności wierzyłem, że wizyta gościa z Barcelony zaowocuje stypendiami dla chorwackich studentów, możliwością wymiany z młodzieżą hiszpańską...
Przyjechał tego dnia, na który się zapowiedział. Mimo upału ubrany był w elegancki granatowy garnitur – tak, tak, doskonale to pamiętam – białą koszulę, dobrze dobrany krawat. W czasie skromnego obiadu – podaliśmy kurczaka, pieczone ziemniaki i sałatę z pomidorami, u nas, proszę pana, jada się gorzej niż w hotelu Hilton – przekazał na moje ręce upominek dla klasztoru: komplet kryształowych kieliszków z wizerunkiem świątyni Sagrada Familia. Pan wie, tego kościoła Antonia Gaudiego w Barcelonie, który mi się osobiście nie podoba, ale który jest bez wątpienia dziełem tworzonym przy wydatnym udziale Najwyższego. Ci Hiszpanie to jednak umieją robić gustowne rzeczy – jakby nasi zrobili takie kie liszki, powiedzmy z wizerunkiem dubrownickiej katedry, to już oczyma duszy widzę jakiś kiczowaty koszmar. A tymczasem tamte... Nieważne.
Spodobało mi się to, że rozmawiał z nami nie tylko o historii, Kościele, ale także sprawach – jakby to powiedzieć? – świeckich, takich, które interesują każdego mężczyznę, również zakonnika. Czemu nie? Na przykład kilka razy podkreślił, że mieszka stosunkowo niedaleko stadionu Camp Nou, w okolicach Travessera de les Corts, i zdarza mu się pójść na mecz. Niezbyt często, rzecz jasna, to przecież dość kosztowna rozrywka, ale przynajmniej raz w miesiącu, aby oglądać w akcji mistrzów Hiszpanii. Co tam Hiszpanii – zdobywców Pucharu Europy. Nawet ja pamiętałem ten strzał Ronalda Koemana, który zapewnił Barce trofeum. A przecież mecze oglądam sporadycznie, jeśli nie kolidują z pracą czy modlitwą. Jednak są strzały, których się nie zapomina. A wie pan dlaczego? Bo to Bóg strzelał. Żartuję, oczywiście, żartuję...
Zapytał mnie o jakiegoś polskiego napastnika, nazwiska nie pamiętam. Podobno człowieka legendę. Pierwszego, który na mistrzostwach świata strzelił w jednym meczu cztery gole. I to Brazylii! A potem w czasie wojny, by nie pójść do hitlerowskiego wojska i powędrować gdzieś pod Stalingrad, grał w niemieckiej reprezentacji. I strzelił nam, Chorwatom, parę bramek. To zamierzchłe czasy, niewiele o nich wiem. Zaciekawiło mnie jednak, skąd u Casalsa taka wiedza o chorwackim i polskim futbolu. I o hitlerowskich kolaborantach. Hiszpan, a więc pewnie zwolennik generała Franco, pomyślałem początkowo. Polski renegat i Chorwaci na żołdzie Hitlera... Gdy go o to zagadnąłem, uśmiechnął się tajemniczo.
– Kobieta, ojcze, kobieta.
Powiem panu, nasz gość miał krawat FC Barcelony – nawet kilka razy, idąc w miasto, założył go. Uciekając z księgą, nie zabrał go ze sobą, więc mamy go w naszej klasztornej „przechowalni bagażu”. Podczas tego pierwszego obiadu spytał też, czy Hajduk Split nadal jest najlepszą drużyną w Chorwacji, na co mu odparłem, że choć upadła Jugosławia, wiele się zmieniło na gorsze, ale Hajduk nadal gra tak, jak grał.
– Bo mu błogosławił papież Jan Paweł II – powiedział nasz gość, nawiązując do spotkania piłkarzy z Ojcem Świętym. No, tu nas miał. Oczywiście zaproponowaliśmy mu pokój w klasztorze, niezbyt może luksusowy, ale przecież nie jesteśmy hotelem, wyżywienie, znakomite warunki pracy. I jeszcze jedno – pełne zaufanie.ROZDZIAŁ II
Katarzyna Smolińska, Polka, dawna przyjaciółka Victora Casalsa
To dziwne, że udało się panu do mnie dotrzeć... Nie sądziłam, że po mojej przyjaźni z Victorem zachował się jakiś ślad, że ktoś może łączyć moją osobę z tym nieszczęśnikiem. Chciało się panu jechać aż do Warszawy, żeby wysłuchać kobiety, która ma, w gruncie rzeczy, niewiele do powiedzenia? A już na pewno nic w sprawie, która pana najbardziej interesuje – jak to się stało, że się stało?
To znaczy, miałam powody do obaw, opowiem panu o tym, ale że to tak straszne zagrożenie, nie sądziłam.
Oczywiście bardzo zabolała mnie wiadomość o jego śmierci – znajoma przysłała mi artykuł z „El Periodico”, wie pan, tej katalońskiej gazety. Kilka tygodni po fakcie. Na pierwszej stronie była tylko zajawka całego artykułu, pod tytułem: „Zabity historyk z Barcelony pracował dla mafii”. Na ósmej – prawie cała strona o nim, epitafium dla głupiego Victora, podzwonne dla wszystkich, którzy bawią się zapałkami na stacji benzynowej. Sporo się o nim z tego artykułu dowiedziałam – prawdę powiedziawszy, do pewnego stopnia odkryłam Victora na nowo. Ale to było bardzo niedobre odkrycie, takie, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć. Okłamywał mnie...
Chce pan wiedzieć, co mnie z nim łączyło? Jeśli powiem, że miłość, to czy to panu wystarczy? Tyle że ja wcale nie jestem pewna tego uczucia. Fascynacja – tak, to już prędzej. Ale jaka, z jakiego powodu? Bo ja wiem? Na pewno wstarczająco silna, żeby pójść razem do łóżka. I na tyle słaba, by nie snuć planów na przyszłość.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Marlene, lat 33, aresztowana podczas
operacji policyjnej w Awinionie
Drzwi po prostu wyfrunęły, jakby huknął w nie huragan. To było coś nieprawdopodobnego – wydawało mi się, że za chwilę posypią się ściany, a sufit uniesie się do góry.
Do pokoju wpadło kilku, może kilkunastu – tego nie jestem w stanie określić – ludzi w granatowych uniformach, z zamaskowanymi twarzami. Jeden z nich trzymał olbrzymią tarczę, a pozostali celowali w nas z pistoletów maszynowych. Albo karabinów i strzelb, tego nie wiem, nie znam się na tym.
– Policja – wrzasnął jeden z nich i wywalił serię w sufit. Gościu w niebieskiej marynarce podniósł ręce do góry, a potem upadł na kolana, ale jego kompan – ten z brodą ‒ wskoczył za kanapę i wyciągnął pistolet. Kiedy wyprostował rękę z bronią, jego głowa dosłownie zniknęła: komandosi walili w jego stronę przez kilkanaście sekund. A może to były trzy sekundy? W takiej sytuacji wszystko staje się nierzeczywiste – czas biegnie zupełnie inaczej niż normalnie, trudno zrozumieć najprostsze słowa, czarne przestaje być czarne, a gorące już nie parzy...
Obok kanapy leżał kolejny gangster – widać było, że żyje i potwornie cierpi. Krew wypływała mu z boku szybkim strumieniem. Konał...
Policjanci nieustannie coś pokrzykiwali, ale podejrzewam, że sami nie wiedzieli co – pewnie nie było to „Dwa plus dwa jest cztery, powtórz”, ale coś równie absurdalnego. Ten w niebieskiej marynarce nakrył głowę rękoma i jęczał tak przeraźliwie, że aż przechodziły mnie dreszcze. W sumie cała akcja trwała niewiele dłużej od mgnienia oka – dla mnie jednak ta chwila była wiecznością.
Umilkły strzały. Wtedy dotarł do mnie odgłos syren – pewnie pod dom podjeżdżało coraz więcej wozów policyjnych i karetek pogotowia.
Zobaczyłam, że Stefano stoi pod ścianą i przyciska do piersi księgę, jakby chciał się zasłonić przed rozpędzonym nabojem.
– Nie strzelać do ksiąg – wyszeptał drżącym głosem. – To bardzo cenna rzecz, wiele warta, nie wolno ich zniszczyć.
– Księgi jak księgi, nic nadzwyczajnego – usłyszałam z boku i zaraz potem Stefano leżał na ziemi. Ten, który konał, zdążył wystrzelić w jego kierunku kulę. Trafił w okolice serca... Potem już obaj nie żyli. Wie pan, to wyjątkowo głupi pomysł, by zginąć za jakieś księgi, choćby nie wiem, jak stare.
A zresztą każdy powód jest dobry.
Ojciec Ivo Martić, OP, przeor klasztoru dominikanów w Dubrowniku
To był dla nas potworny wstrząs. Przez kilka godzin nie mogliśmy uwierzyć, że to się stało naprawdę; Victor Casals, ktoś, komu zaufaliśmy, okazał się zwykłym cynicznym przestępcą.
Proszę pana – ta księga znajdowała się w naszym archiwum od XVII wieku i nikomu, nawet żołnierzom Napoleona, nie przyszło do głowy, aby ją nam zrabować. A musi pan pamiętać, że Francuzi tego miasta nie oszczędzali. W 1806 roku Dubrownik został zajęty przez Bonapartego, a jego żołnierze kradli wszystko, co ich zdaniem przedstawiało jakąkolwiek wartość: od monstrancji po widelce. Nasz klasztor szczególnie im się spodobał – splądrowali go doszczętnie, rabując wszystkie cenne przedmioty liturgiczne. W świątyni urządzili sobie stajnię – to przecież bezbożnicy byli – a w części klasztornej koszary. Spali w bibliotece... A spali tak nerwowo, że kiedy wynieśli się osiem lat później, trzeba było zaadaptować inne pomieszczenia dla książek. Bo tamto było kompletnie zrujnowane. Aż trudno sobie wyobrazić, że księga przetrwała tę okupację. Ech...
_Historia Kościoła w Dubrowniku_ czcigodnego Cervy Crijevicia, pisana przez wiele lat, kilka opasłych tomów, niewyczerpane źródło wiedzy historycznej na temat naszego zgromadzenia i miasta, przepadła. Skarb piśmiennictwa, rzecz napisana odręcznie, piórem, nigdy w całości nie wydrukowana. Nie wierzyliśmy... Sądziliśmy, że ten hiszpański naukowiec po prostu nie odłożył jej na półkę i pozostawił w pokoju, który mu użyczyliśmy na czas pracy. A był u nas kilka tygodni – gościliśmy go jak brata. Powiem panu w sekrecie, że kilka razy dałem mu nawet pieniądze, chociaż wcale mi na nich nie zbywa. Wiedziałem, że lubi wypić, więc czasami dyskretnie stawialiśmy mu butelkę babicia – pan wie, dobrego dalmatyńskiego wina – na stoliku w jego pokoju. Na pytanie, czy czegoś mu nie trzeba, powtarzał: Dziękuję, mam wszystko, niczego mi nie brakuje, no, może z wyjątkiem kropelki wina.
Przyjechał do nas z Uniwersytetu w Barcelonie, to bardzo stara i szacowna uczelnia – kilka tygodni wcześniej przysłał do nas list, na papierze firmowym Universitat de Barcelona, w którym pisał, że pracuje nad monografią naszego klasztoru, że specjalizuje się w działalności dominikanów w średniowiecznej Europie, a obszarem jego szczególnego zainteresowania jest Dalmacja. No, wie pan, bardzo nam się spodobało, że hiszpański historyk zamierza poświęcić nam swą książkę.
To było w 1993 roku, niedługo po zakończeniu wojny pomiędzy Jugosławią a Chorwacją, i taka promocja naszej kultury była czymś bardzo kuszącym. Odpisałem mu w krótkich słowach: „Proszę przyjeżdżać, oferujemy Panu pomoc w miarę naszych możliwości, zarówno archiwum, jak i muzeum będą do Pana dyspozycji”.
A muzeum to nasza duma. Mamy choćby _Świętą Magdalenę z Archaniołem Rafaelem_ Tycjana, mogą nam jej pozazdrościć ńajwiększe muzea świata, _Świętą Rodzinę_ Lorenzo di Credi, _Bogurodzicę z Dzieciątkiem_ Donato Bizmano i wiele innych arcydzieł. Chwała Bogu, że nie przyszło mu do głowy, aby ściągnąć nam ze ściany Tycjana. No, tak łatwo to by mu z tym nie poszło, choć przyznam, że kradzież dzieła Cervy Crijevicia udała mu się bez problemów. A przecież to kilka opasłych tomów.
Do dziś nie mogę zrozumieć, że nie zauważyliśmy niczego podejrzanego... Fakt, miał prawo zabierać wszystkie księgi do pokoju gościnnego na piętrze. Policja twierdzi, że wyrzucił je nęcą przez okno. A potem nas opuścił...
Zdravko Čović, emerytowany inspektor policji w Dubrowniku
...opuścił na zawsze. To prawda. Zupełnie nie opłaciła mu się ta kradzież. Ciało Casalsa znaleziono w pobliżu bramy Od Ploća, wie pan, tego wejścia na starówkę od strony portu, raptem kilkaset metrów od klasztoru dominikanów. O zniknięciu dzieła Cervy Crijevicia ojcowie poinformowali nas dopiero dwa dni później, gdy się zorientowali, jakiego oszusta gościli pod swym dachem. To znaczy on rzeczywiście był kiedyś wykładowcą w Uniwersytecie w Barcelonie, ale kiedy pisał list do dominikanów, że zamierza badać historię ich klasztoru, już tam nie pracował.
Podobno niezły był z niego oliwa – chlał tak, że zasypiał za katedrą. Lubił też łapać studentki za tyłki, pan rozumie – jak się człowiek napije, to mu się zbiera na amory. Ale nie chcę powtarzać plotek – tak napisali w „Slobodnej Dalmaciji”, ktoś im to powiedział, podobno zbierali materiał w Barcelonie.
To była głośna sprawa, wszystkie gazety o niej trąbiły. Prawdę mówiąc, nawet trochę się dziwię, że dopiero teraz chce pan o tym napisać książkę. Przecież już nikt nie pamięta o całej sprawie. Tutaj zginęło tylu ludzi, że kto by tam się przejmował jakimś hiszpańskim historykiem? No, inna sprawa, że pan nie jest Chorwatem, a u was księgi są ważniejsze od ludzi. Może i słusznie? Nie moja sprawa...
Pyta pan, skąd pewność, że to on ukradł księgi, skoro nie znaleziono ich przy nim? Ależ znaleziono – jedną. Oczywiście, najpierw dostał kulę w głowę – morderca strzelał z tłumikiem, prawie nikt nic nie słyszał, raptem jedna kobieta była świadkiem całego zajścia – a potem zabrano mu skarb. Dużą czarną torbę, w której niósł kilka tomów – szedł z nią po Stradunie, głównej ulicy starego miasta. Jednak morderca nie wiedział, że jeden tom Casals miał ukryty w płóciennej torbie pod marynarką. Nie wiem, dlaczego go schował – może chciał podbić cenę za swoją robotę? Pan rozumie – dziś trzy tomy, a czwarty za ekstra dopłatą. Tak czy inaczej tom miał przy sobie.
Nawiasem mówiąc chwała Bogu, że krew nie zalała księgi.
Joso, barman z kawiarni „Orlando” na Stradunie
Kurdupel był, taki z bródką, jak jakiś Meksykaniec czy inny Arab. Ta Hiszpania to już prawie Afryka. Chociaż on zawsze powtarzał: Nie jestem Hiszpanem, tylko Katalończykiem. Jak sobie popił, to się robił z lekka agresywny i mówił mi: Jak ja jestem Hiszpan, to ty jesteś Serb w mordę kopany.
To ja mu na to:
– Barman jestem, a obowiązek barmana gościa wysłuchać, obsłużyć i zapewnić mu bezpieczeństwo w lokalu. Ale poza lokalem to ja jestem Joso, ochotnik w wojnie z Jugosławią, i mogę ci wpierdol taki spuścić, że cię rodzona matka nie pozna. Nikt cię nie pozna.
Nie obrażał się – nadawał na tych samych falach. Jak go pytałem, czemu w tej Katalonii tak nie lubią Hiszpanów i dlaczego się nie odłączą, tak jak my od Serbów, to on pieprzył:
– My jesteśmy Europejczycy, rozmawiamy ze sobą, zamiast brać się za łby. A jak ktoś ma ochotę na coś więcej, to idzie na stadion i tam może się wyżyć. Ale mordobicia to zasadniczo nawet i tam nie ma.
No to ja pytam:
– Na Camp Nou, znaczy na stadionie Barcelony, spokój i cisza, jak przyjeżdżają kibice Realu?
A on wtedy:
– Ty nie znasz kibiców Barcelony, to starsi, napasieni goście w garniturach, z cygarami w gębach. Oni się nie biją, tylko liczą pieniądze. Prawdziwi kibice są w Gironie.
– W czym? – pytam.
– Trzecia liga, ale kibice wierni. Co to za sztuka kochać Real Madryt czy Barcę? Albo Valencię? Te drużyny nigdy cię nie zawiodą. Ale kiedy kochasz chłopaków, którzy dostają w tyłek od najgorszych i lecą w dół, sezon za sezonem... To jest dopiero coś!
Być może, nigdy nie miałem tego problemu. Moją miłością zawsze był pierwszoligowy Hajduk Split, no, ale ja jestem taki kochanek, co za bardzo się kobietą nie interesuje. Czyli jak Hajduk grał w międzynarodowych pucharach, to oczywiście bardzo to przeżywałem. Ale jak kopali w jugosłowiańskiej lidze, to często nie znałem ani wyników, ani ich miejsca w tabeli. Oczywiście jak przyjeżdżała Crvena Zvezda, znaczy Serbowie, to zdarzało się, że siadałem na trybunach. Śpiewało się patriotyczne pieśni, gwizdało na Serbów, a potem piło wino do rana.
Raz, jak Hiszpan zaszedł do „Orlando”, to akurat dawali mecz w telewizji. U nas się ogląda meczc, zawsze wtedy przychodzi sporo ludzi, którzy wolą popatrzeć na piłkę razem z kumplami przy winie, a nie w domu, u boku żony. To jest inne oglądanie, inne przeżywanie... Nawet przypadkowy gość łapie się na tę atmosferę i, chciał nie chciał, zaczyna kibicować. Nie przypominam sobie, co to było, chyba jakaś ligowa kopanina, ale ważna, może nawet Croatia Zagrzeb z Hajdukiem? Nieistotne.
Pamiętam twarz Hiszpana... Gapił się w ekran jakby to był ołtarz. Albo pornos. W każdym razie przez kilka minut nie mógł oderwać wzroku od meczu, komentował grę w tym swoim języku, wyglądał na gościa, który najchętniej wskoczyłby do telewizora.
Uspokoił się dopiero w czasie przerwy, wypił coś mocniejszego i pyta:
– A o Ezim słyszałeś czy nie?
Zamurowało mnie. Pomyślałem nawet, że pyta o jakiegoś gangstera. Bo wie pan, wtedy to u nas, w Chorwacji, prawie każdy to był mafioso. Albo chciał być. Mówię:
– Nie znam żadnego Eziego.
Hiszpan pokiwał głową i mówi:
– A powinieneś. Bo to był facet, który wam tak skórę złoił jak mało kto.
– Jakiś Serb? – pytam.
– Nie, Ernest Ezi Wili... coś tam, polski piłkarz.
– Nie słyszałem o takim – mówię.
– Bo młody jesteś – on na to. – W polskiej reprezentacji grał przed drugą wojną światową. A jak Niemcy weszli do Polski, to sobie przypomniał, że żaden z niego Polak, tylko Niemiec ze Śląska i zaczął grać dla Hitlera.
– To wtedy grało się w piłkę? – zapytałem. Bo wydawało mi się, że jak rzucają bomby i ludzi zagazowują w obozach koncentracyjnych, to nie ma mowy o sporcie.
Przytaknął:
– Grało się... To znaczy grali faszyści. Hitlerowskie Niemcy i ich sojusznicy, w tym te wasze Niezależne Państwo Chorwatów. Nie, nie, ja was o nic nie oskarżam, Hiszpania też ma niejeden grzech na sumieniu. Po prostu wtedy pojawiła się chorwacka reprezentacja i dostała dwa razy w tyłek od Niemców. W Wiedniu w 1941 roku, a później w Stuttgarcie. A Ezi strzelił wam w sumie trzy gole.
– Zdrajca, ale zdolny – mówię. – Ciekawe, co na to Polacy?
Wzruszył ramionami.
– No, na pewno bohaterem narodowym to on już nie zostanie. Pewnie gdyby polski ruch oporu miał taką możliwość, to by go zastrzelił jak psa. Ale to wszystko nie jest takie proste. U was też byli Chorwaci, którzy walczyli ramię w ramię z Serbami. I za Tity, i w czasie tej ostatniej wojny. Zdrajcy? Żołnierze. A musisz pamiętać, że to był po prostu wielki piłkarz, jeden z największych w swoim czasie. Miał drybling jak marzenie. O Leonidasie słyszałeś? Nie? To ty chyba jesteś z Księżyca. No, więc on był wiekszy od Leonidasa, takiego Brazylijczyka. I chciał grać w piłkę... A że najlepsze lata przypadły mu na czas wojny, że Niemcy niemal siłą wcielili go do policji i grozili mu zabiciem żony, jeśli nie będzie grał z wroną na piersiach... tak wyszło. Kiepsko, a mógł być jednym z wielkich światowej piłki, uwielbianym do dziś.
A potem oglądaliśmy drugą połowę. Tak, na pewno to był Hajduk‒Croatia.
Generalnie Hiszpan równy był gość – za dnia czytał jakieś księgi u dominikanów, a wieczorami siedział u mnie przy barze. Czasami pił tylko wino, a czasami wszystko: wino, whisky, piwo, bacardi, campari, mieszał jak świnia. No, ale o pierwszej w nocy zawsze był ugotowany. Czasem nawet pomagałem mu trafić do klasztoru dominikanów. Tak, do panienek też próbował się przystawiać, ale jaka porządna Chorwatka poleci na małego podstarzałego gościa, co mówi w obcym języku (ja z nim rozmawiałem po angielsku), truje o starych księgach, a jak pochla, to się ślini na widok spódniczki? Nasze dziewczyny to szanowały wtedy albo bohaterów wojennych, albo piłkarzy, albo mafiozów. Piłkarzy i mafiozów dalej szanują. A bohaterowie to się tylko samotnie brandzlują. I to jedną ręką. Bo drugą to im mina urwała.
Raz tego Hiszpana zapytałem, dlaczego wybrał sobie mój lokal, znaczy „Orlando”.
– Cieszę się, że przychodzisz akurat tu, ale przecież jest tyle knajp w Dubrowniku...
Uśmiechnął się tajemniczo, pokręcił głową i mówi:
– W przewodniku czytałem o was, dlatego tu przychodzę.
– W jakim przewodniku? – pytam, bo nigdy nie słyszałem, żebyśmy się znaleźli w jakimś przewodniku. A pewnie bym o tym wiedział.
– W takim jednym – odparł. – A właściwie to w pewnej książce. Powieści, ale opartej na faktach, niemal dokumentalnej. Dla mnie bardzo ważnej, można powiedzieć, że to o mnie.
– O tobie?
– Prawie. W każdym razie bohaterowie tej książki też snuli piękne plany w barze „Orlando”. To czemu ja miałbym ich tu nie snuć?
Nie pytałem o tytuł tej powieści, bo pewnie i tak nie wydali jej po chorwacku.
Polałem mu kolejkę, zmieniliśmy temat.
Mówiłem panu, że czytał jakieś księgi u dominikanów. Prawdę mówiąc, to nawet mi o nich trochę opowiadał. A o jednej to takie rzeczy że... Ale to przecież jakieś bzdury. A jeśli nie bzdury?
Przepraszam, teraz nie mam czasu na rozmowę z panem, widzi pan, ilu się gości naszło? Niech pan wpadnie później. Stawiam rakiję.
Fragment komentarza redakcyjnego, opublikowanego 25 X 1993 roku w dzienniku „Slobodna Dalmacija”
KRADZIEŻ STULECIA
_W tym tytule nie ma przesady – zniknięcie jednej z najcenniejszych ksiąg nie tylko Dubrownika, ale także całej Chorwacji, XVII-wiecznej_ Historii Kościoła w Dubrowniku, _dominikańskiego kronikarza Cervy Crijeoicia, to bez wątpienia kradzież stulecia. Przestępstwo tym bardziej bolesne, że dotknęło miasto tak niedawno zrujnowane przez armię jugosłowiańską (szczególnie złą sławą okryły się oddziały z Czarnogóry, które prowadziły systematyczny ostrzał rakietowy naszego miasta). Kradzież dominikańskiej księgi jest jakby ostatnim aktem tego samego barbarzyństwa. _
_Trudno odmówić racji tym, którzy twierdzą, że hiszpański niby-historyk działał na zlecenie tych samych sił, które prowadziły wojnę przeciwko narodowi chorwackiemu. Oczywiście nie brak sugestii, że kradzież księgi, tak ważnej dla tożsamości Narodu (niemal tak samo jak tablica znajdująca się w kościele w Baszce, na której wyryto glagolicą starochorwackie wersety), zlecono w kręgach politycznych. Jednak nie można wykluczyć, że ręką Hiszpana kierowali bossowie podziemia kryminalnego, doskonale znający nasze realia – a więc czy nie mogli być nimi Serbowie? Nie od dziś wiadomo, że przestępcy z byłej Jugosławii, także ci powiązani z gangami Belgradu, pracują na rzecz tak zwanych marszan dów dzieł sztuki z Zachodu._
_Nasz ogarnięty wojną kraj, podobnie jak Bośnia i Hercegowina, stał się eldoradem dla amatorów kradzionych dzieł sztuki. Wiadomo, że w ciągu ostatnich kilku lat że świątyń i muzeów byłej Jugosławii zniknęły setki dzieł sztuki, głównie sakralnej. Rozzuchwaleni, spragnieni olbrzymich zysków przestępcy oraz ich mocodawcy (reprezentujący na tyle wpływowe kręgi społeczne, że znajdujący się poza zasięgiem jakiejkolwiek sprawiedliwości) wyciągnęli ręce po kolejne skarby._
_Tym razem nie możemy tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Jeśli dzieło Cervy Crijevicia jest już poza granicami naszego kraju, rząd Republiki Chorwacji musi dołożyć wszelkich starań, aby księgi wróciły do Dubrownika._
_Ta kradzież jest alarmem. Dziś jedna księga, jutro dwie kolejne. Jeśli nie zabezpieczymy naszych najcenniejszych dóbr narodowych, przestępcy, jeśli tylko dostaną zlecenie, wywiozą je bez większych problemów._
_Śledztwo dziennikarskie nigdy nie zastąpi rzetelnego dochodzenia policyjnego i prokuratorskiego. Ale wobec tradycyjnej bezradności naszych organów ścigania (przecież nie udało im się zatrzymać zabójcy Hiszpana), dziennikarze „Slobodnej Dalmaciji” będą starali się sami dotrzeć do wszystkich, którzy mogą cokolwiek wiedzieć o losach ksiąg Cervy._
_Już dziś prosimy ich o kontakt z redakcją._
Ojciec Ivo Martić, OP, przeor klasztoru dominikanów w Dubrowniku
Sprawiał doskonałe wrażenie.
Już sam list, napisany z dużym taktem, bez jakichkolwiek akcentów wyższości naukowca z prestiżowej uczelni, nastawił mnie do Casalsa bardzo pozytywnie. Pomyślałem sobie, że to może być dobry kontakt na przyszłość. I to nie dla nas, dominikanów, ale chorwackich środowisk naukowych, dla naszej młodzieży akademickiej. W swej naiwności wierzyłem, że wizyta gościa z Barcelony zaowocuje stypendiami dla chorwackich studentów, możliwością wymiany z młodzieżą hiszpańską...
Przyjechał tego dnia, na który się zapowiedział. Mimo upału ubrany był w elegancki granatowy garnitur – tak, tak, doskonale to pamiętam – białą koszulę, dobrze dobrany krawat. W czasie skromnego obiadu – podaliśmy kurczaka, pieczone ziemniaki i sałatę z pomidorami, u nas, proszę pana, jada się gorzej niż w hotelu Hilton – przekazał na moje ręce upominek dla klasztoru: komplet kryształowych kieliszków z wizerunkiem świątyni Sagrada Familia. Pan wie, tego kościoła Antonia Gaudiego w Barcelonie, który mi się osobiście nie podoba, ale który jest bez wątpienia dziełem tworzonym przy wydatnym udziale Najwyższego. Ci Hiszpanie to jednak umieją robić gustowne rzeczy – jakby nasi zrobili takie kie liszki, powiedzmy z wizerunkiem dubrownickiej katedry, to już oczyma duszy widzę jakiś kiczowaty koszmar. A tymczasem tamte... Nieważne.
Spodobało mi się to, że rozmawiał z nami nie tylko o historii, Kościele, ale także sprawach – jakby to powiedzieć? – świeckich, takich, które interesują każdego mężczyznę, również zakonnika. Czemu nie? Na przykład kilka razy podkreślił, że mieszka stosunkowo niedaleko stadionu Camp Nou, w okolicach Travessera de les Corts, i zdarza mu się pójść na mecz. Niezbyt często, rzecz jasna, to przecież dość kosztowna rozrywka, ale przynajmniej raz w miesiącu, aby oglądać w akcji mistrzów Hiszpanii. Co tam Hiszpanii – zdobywców Pucharu Europy. Nawet ja pamiętałem ten strzał Ronalda Koemana, który zapewnił Barce trofeum. A przecież mecze oglądam sporadycznie, jeśli nie kolidują z pracą czy modlitwą. Jednak są strzały, których się nie zapomina. A wie pan dlaczego? Bo to Bóg strzelał. Żartuję, oczywiście, żartuję...
Zapytał mnie o jakiegoś polskiego napastnika, nazwiska nie pamiętam. Podobno człowieka legendę. Pierwszego, który na mistrzostwach świata strzelił w jednym meczu cztery gole. I to Brazylii! A potem w czasie wojny, by nie pójść do hitlerowskiego wojska i powędrować gdzieś pod Stalingrad, grał w niemieckiej reprezentacji. I strzelił nam, Chorwatom, parę bramek. To zamierzchłe czasy, niewiele o nich wiem. Zaciekawiło mnie jednak, skąd u Casalsa taka wiedza o chorwackim i polskim futbolu. I o hitlerowskich kolaborantach. Hiszpan, a więc pewnie zwolennik generała Franco, pomyślałem początkowo. Polski renegat i Chorwaci na żołdzie Hitlera... Gdy go o to zagadnąłem, uśmiechnął się tajemniczo.
– Kobieta, ojcze, kobieta.
Powiem panu, nasz gość miał krawat FC Barcelony – nawet kilka razy, idąc w miasto, założył go. Uciekając z księgą, nie zabrał go ze sobą, więc mamy go w naszej klasztornej „przechowalni bagażu”. Podczas tego pierwszego obiadu spytał też, czy Hajduk Split nadal jest najlepszą drużyną w Chorwacji, na co mu odparłem, że choć upadła Jugosławia, wiele się zmieniło na gorsze, ale Hajduk nadal gra tak, jak grał.
– Bo mu błogosławił papież Jan Paweł II – powiedział nasz gość, nawiązując do spotkania piłkarzy z Ojcem Świętym. No, tu nas miał. Oczywiście zaproponowaliśmy mu pokój w klasztorze, niezbyt może luksusowy, ale przecież nie jesteśmy hotelem, wyżywienie, znakomite warunki pracy. I jeszcze jedno – pełne zaufanie.ROZDZIAŁ II
Katarzyna Smolińska, Polka, dawna przyjaciółka Victora Casalsa
To dziwne, że udało się panu do mnie dotrzeć... Nie sądziłam, że po mojej przyjaźni z Victorem zachował się jakiś ślad, że ktoś może łączyć moją osobę z tym nieszczęśnikiem. Chciało się panu jechać aż do Warszawy, żeby wysłuchać kobiety, która ma, w gruncie rzeczy, niewiele do powiedzenia? A już na pewno nic w sprawie, która pana najbardziej interesuje – jak to się stało, że się stało?
To znaczy, miałam powody do obaw, opowiem panu o tym, ale że to tak straszne zagrożenie, nie sądziłam.
Oczywiście bardzo zabolała mnie wiadomość o jego śmierci – znajoma przysłała mi artykuł z „El Periodico”, wie pan, tej katalońskiej gazety. Kilka tygodni po fakcie. Na pierwszej stronie była tylko zajawka całego artykułu, pod tytułem: „Zabity historyk z Barcelony pracował dla mafii”. Na ósmej – prawie cała strona o nim, epitafium dla głupiego Victora, podzwonne dla wszystkich, którzy bawią się zapałkami na stacji benzynowej. Sporo się o nim z tego artykułu dowiedziałam – prawdę powiedziawszy, do pewnego stopnia odkryłam Victora na nowo. Ale to było bardzo niedobre odkrycie, takie, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć. Okłamywał mnie...
Chce pan wiedzieć, co mnie z nim łączyło? Jeśli powiem, że miłość, to czy to panu wystarczy? Tyle że ja wcale nie jestem pewna tego uczucia. Fascynacja – tak, to już prędzej. Ale jaka, z jakiego powodu? Bo ja wiem? Na pewno wstarczająco silna, żeby pójść razem do łóżka. I na tyle słaba, by nie snuć planów na przyszłość.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
więcej..