- W empik go
Majątek albo imię - ebook
Majątek albo imię - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 223 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ANTONI, KAROL
(Oba idą ku sobie zamyśleni, ze spuszczonymi głowami i uderzają się o siebie.)
ANTONI
(cofając się z przykrością)
Cóż znowu!
KAROL
(z gniewem i łapiąc spadający mu kapelusz)
To, że z guzem pójdę, klnąc od bolu.
(Poznają się – śmiejąc się)
Ale to ty, Antoni?
ANTONI
A to ty, Karolu?
KAROL
(podaje mu rękę)
Jak się masz?
ANTONI
Co tu robisz? Spadłeś jakby z nieba.
KAROL
Przyjechałem tu wczoraj szukać u was chleba.
ANTONI
Doprawdy? – Więc dlatego takiś zamyślony?
KAROL
Lecz dlaczego ty, bracie? Chyba szukasz żony?
Bo chleb jest, bo dostatek piękny urząd daje:
Więc widać sercu tylko czegoś nie dostaje.
ANTONI
Ach, nie staje, i bardzo!
KAROL
A gdzież te wsławione
Warszawianki? Czyż trudno w Warszawie o żonę?
Wszak tu na dziesięć kobiet, jak nieraz słyszałem,
Liczą trzy piękne duszą, siedem pięknych ciałem,
A jedenaście takich, co zawsze gotowe
Pod wianek ślubny poddać utrefioną głowę.
ANTONI
Wszędzie łatwo o żonę, gdy nic nie tamuje
Wyboru.
KAROL
Cóż, u diabła, wolę twą krępuje?
ANTONI
Mnie głupota z właściwej swobody wyzuwa,
I tam, gdzie nie ma serca, serce me przykuwa.
Ale powiem ci wszystko, gdy cię to nie znudzi.
KAROL
Toż nie dziwię się teraz, że rozbijasz ludzi
Chodząc z głową zwieszoną po Saskim Ogrodzie.
Lecz powiedz, słucham, słucham. Usiądźmy tu w chłodzie,
I spowiadaj się, bratku! (Siadają.)
ANTONI
Wprzódy, nim ja tobie
Zwierzę się, ty, Karolu, powiedz mi o sobie.
Twoje dla mnie pilniejsze, tobie więcej trzeba.
Źle bez żony na świecie, lecz gorzej bez chleba.
KAROL
Dziękuję ci, kolego, za twoje współczucie.
Nie mogę ja się skarżyć na wszelkie wyzucie
Ze środków utrzymania: lecz, jak wiesz, artysta,
Jak skoro ze swej sztuki nie tyle korzysta,
Jak sobie według swojej fantazji ułoży,
Natychmiast się zniechęca, gniewa się i trwoży,
Zwija swoje manatki – i szukając lepiej,
Umizgami nadziei bawi się i krzepi.
To i moja historia. – Mieszkałem w Kaliszu,
Miasteczku wcale niezłym, poczciwym zaciszu,
Gdzie dobrych kobiet wiele i ładnych niemało.
Niejeden mi tam portret zrobić się udało
Taki, że wkrótce skrzydłem żeńskim osłonięty,
Jak drugi Vandyk byłem kochany i wzięty.
Gdym tak sobie żył nieźle i dobrze się bawił,
Artysta katarynkarz w Kaliszu się zjawił.
W ślad za nim, powodzeniem kolegi znęcony,
I artysta fotograf przybył w tamte strony.
A pewny, że mu słońce ześle grosz gotowy,
Rozbił szklanny swój namiot – i nie łamiąc głowy,
Zaczął robić portrety. I cóż powiesz na to?
Ledwie wiosna minęła, ledwie przyszło lato,
Szczęśliwy przedsiębierca, jako dziecko mody,
Miał sławę i miał większe niżli ja dochody.
Rozgniewałem się srodze i do kaliszanów
Rzekłszy: „Bywajcie zdrowi, sługa moich panów” –
Siadłem do dyliżansu z okruchami sławy
I przybyłem, jak widzisz, do waszej Warszawy,
Która tyle talentów w murach swych ocienia
I prawdziwsze zapewne ma wyobrażenia
O sztuce niż miasteczko, w którym dotąd żyłem.
Ot i wszystko – mów teraz – o sobie skończyłem.
ANTONI
Choć to mówią, że kamień na miejscu porasta,
Dobrze jednak, żeś przybył do naszego miasta.
Jest tu wprawdzie uprzedzeń i głupstwa niemało,
Niejednemu tu jednak wybrnąć się udało.
Wiem o tym, że ci Pan Bóg talentu nie skąpił:
A jeżeliś pracował, toś pewnie postąpił.
Prawda, trudno z początku stanąć w pierwszym rzędzie,
Lecz gdy się twoje imię na wierzch wydobędzie,
Choć Warszawa nieskora także do szafunku
Dla sztuki, nie zabraknie ci na obstalunku,
Co zasili na długo worek twój ubogi
I od razu cię zdoła postawić na nogi.
KAROL
Daj Boże!
ANTONI
A tymczasem, mój kolego szkolny,
Nim zaczniesz na swą rękę żywot swój mozolny,
Nim wynajdziesz pracownię, do siebie cię biorę.
Mam więcej, niż mi trzeba, mam pokoje spore;
Będziemy razem mieszkać jak – pomnisz? – w tej chwili,
Gdyśmy w poczciwych Kielcach studentami byli.
KAROL
(ściska jego rękę)
Dziękuję i przyjmuję, mój drogi Antoni!
Widzisz wdzięczność w mym oku, czujesz ją w tej dłoni,
Która w przyjaźni twojej czerpiąc umocnienie,
Może jaką myśl dobrą i zacne natchnienie,
Gdy je czas i swoboda z piersi tej wywoła,
Na płótnie mym utrwalić i ożywić zdoła.
A teraz mów o sobie!
ANTONI
Że mam utrzymanie,
I takie, które dla mnie i dla żony stanie,
O tym wiesz. Urząd dobry, zwierzchnicy łaskawi,
A pilność, akuratność, wkrótce mię postawi
I wyżej. Pensja moja dziś osiem tysięcy,
Do dziesięciu się może podniesie i więcej.
KAROL
Ba! ba! ba! – I wujaszek przy tym milionowy!
ANTONI
Tym ja sobie milionem nie nabijam głowy.
Nauczyłem się z młodu polegać na sobie
I za swoje mieć tylko to, co sam zarobię.
Wuj mój, prawda, bezdzietny, ale dziwak trocha,
Nie bardzo mi szafuje, choć wiem, że mnie kocha.
Dotąd ja i na niego skarżyć się nie mogę:
On mi dał wychowanie, on otworzył drogę,
Pomógł mi skończyć kursa w uniwersytecie
I dziś, choćbym sarn sobie radę dał na świecie,
Do tego, co mi daje moja własna praca,
Cztery tysiące jeszcze rocznie mi dopłaca.
KAROL
Czegóż chcieć! – Mój kochany, alboż to jest fraszka?
Takiego dobrodzieja, takiego wujaszka,
Żadnemu jeszcze Pan Bóg artyście nie zdarzył,
Odkąd z ugrem palonym olej się skojarzył.
Tyś się w czepku urodził!
ANTONI
Zapewne, a przecie
Wszystko mi to niemiłe, źle mi jest na świecie.
W schludnym mieszkaniu moim samotny, znudzony,
Czuję pustkę…
KAROL
(z uśmiechem)
I wzywasz tej bez serca żony,
I kochasz ją, choć widzisz, że tam duszy nie ma.
ANTONI
Podobno! – A jednakże w niewoli mię trzyma.
KAROL
Czy piękna?
ANTONI
Bardzo piękna; jaka przy tym głowa!
KAROL
Cóż to? Panna posażna, rozwódka czy wdowa?
ANTONI
Panna już pełnoletnia i z wyższego świata.
KAROL
(kiwając głową)
Panny takie w słup idą prędko jak sałata.
Wyższy świat jest to inspekt: i jak tam roślina,
Tak każda z nich przed czasem dojrzewać zaczyna,
A ten grunt przegnojony, co ich wzrost wymusza,
Wszystko pędzi do głowy, a serce wysusza.
ANTONI
Tak to bywa, wiem o tym dobrze. Jednakowo
Poję się jej widokiem, poję się rozmową,
I kiedy się uśmiechnie, serce moje wierzy,
Że wkrótce i w jej piersiach także coś uderzy.
A choć znowu zwątpienie wraca po kolei,
Kochani zawsze i głupiej nie tracę nadziei.
Takie me położenie, taki stan moralny.
KAROL
Któż ci winien, kochanku, żeś sentymentalny?
ANTONI
W tym to sęk mego życia, w tym jest cała troska.
KAROL
Jakże się ona zowie?
ANTONI
Aniela Bydgowska.
KAROL
Bydgowski? To był kiedyś żołnierz znakomity.
ANTONI
Z ojca ma cześć zasługi, a z matki zaszczyty
Rodu.
KAROL
Więc może z jakiej hrabianki się rodzi?
ANTONI
Zgadłeś, jej matka z hrabiów Zaworskich pochodzi.
KAROL
Do diabła. – A jej posag?
ANTONI
Matka, która chciała
Świetnie ją wydać za mąż, w zięciu swym szukała
Fortuny lub imienia. I tym sobie głowę
Nabiwszy, zmarnowała majątku połowę.
Ile tam po jej śmierci jeszcze pozostało,
Tego nie wiem, lecz sądzę, że pewnie niemało.
Wprawdzie panna Aniela mieszka z ciotką swoją,
Starą panną, bogatą, lecz obie się stroją,
Lokal ich okazały i na Nowym Świecie,
W zimie dają wieczory, do wód jeżdżą w lecie,
Mają własny ekwipaż, często je widuję
W teatrze – a to wszystko w Warszawie kosztuje.
KAROL
Z tego wniosek, że jeśli ciocia do połowy
Wydatków jej należy, jest i grosz gotowy,
I rozum, i powaby, i wszystko, co trzeba –
Tylko serca kochance twej nie dały nieba.
Ach, mój drogi Antoni, ryzykujesz wiele,
Bo czymże jest kobieta, jeśli w pięknym ciele
Nie ma duszy? To lalka, co nic nie pokocha,
To wróg domowy męża, dzieci swych macocha,
Co poświęci dla świata i swój płód, i ciebie,
Zrujnuje was i potem odstąpi w potrzebie.
Daj pokój tym zabiegom, porzuć to staranie,
Bo zgubne.
ANTONI
Gdybym mógł mieć mocne przekonanie,
Że to jest egoistka, co dla swej próżności
Poświęci szczęście życia i rozkosz miłości,
Że i w niej górę biorą matki jej zasady,
Posłuchałbym zapewne twojej zdrowej rady.
I choć wiem, że serce mocno zabolało,
Wyrzekłbym się uczucia, co mi dotąd mało
Szczęścia, a troskę tylko niewymowną daje.
Lecz czy tak jest w istocie, jak mi Się wydaje,
Jeszcze nie wiem i karmię w sobie tę nadzieję,
Że swym ogniem i zimne piersi jej rozgrzeję.
Lecz dajmy temu pokój! (ukazując na lewo)
Patrz no! Oto idzie
Człowiek, co także w mojej figuruje biedzie.
KAROL
(wstając i patrząc tamże)
Twój rywal?
ANTONI
Tego nie wiem, jakie ma zamiary,
Lecz bywa u niej często. Jak widzisz, niestary,
Mina pańska, bo w rzeczy jest to pan z imienia,
Hrabia Janusz. Swej kasty ma on uprzedzenia,
Lecz się z nimi nie tai. Mówi o nich śmiało
I ma je za przymioty, dla których cześć całą
Wyznaje. Gardzi z serca wszystkim, co krajowe,
Ma nas za nic, lecz przy tym niepustą ma głowę,
Odważny jest, uczciwy, skłonny do litości –
Słowem, ma pańskie cnoty i pańskie zdrożności,
A choć najczęściej efront, śmieszy, a nie gniewa.
KAROL
Czy bogaty?
ANTONI
Sukcesji jakiejś się spodziewa,
A tymczasem, w zapasach z biedą nieustanną,
Jak Żydzi na pustyni żyje bożą manną.
KAROL
(śmiejąc się)
Więc to tak?
ANTONI
Ale cicho, bo już nas obaczył
I zbliża się.
KAROL
To wiele, że cię poznać raczył.
ANTONI
Gdy jesteśmy sam na sam, rękę mi podaje,
Przy panach tylko to mię zwykle nie poznaje.
(Wchodzi hrabia Janusz.)
Scena druga
ANTONI, KAROL, HRABIA JANUSZ
HRABIA
(zbliża się z uśmiechem i podaje Antoniemu dwa palce)
Jak się ma?
KAROL
(na stronie)
Oho, w trzeciej wita go osobie!
HRABIA
(nie zważając na Karola)
W chłodku sobie spoczywa i rozmawia sobie.
Gryźć piórko przy stoliku trochę się sprzykrzyło –
Urzędnikowi także popróżnować miło.
ANTONI
Próżnowaniem przechadzki takiej nie nazywam:
Pracowałem dziś dużo, teraz odpoczywam.
Pan Hrabia wyszedł także zapewne dla chłodu?
HRABIA
Chłód polski, panie Licki, polskiego ogrodu
Powietrze nie jest takie, by z zadowoleniem
Mógł nim zdrowo odetchnąć człowiek z urodzeniem.
Oddycha się swobodnie na szwajcarskich górach,
Na równinach Lombardii lub jeżeli w murach
Miasta konieczność jaka każe spędzić lato,
To jest na to Florencja, to jest Paryż na to.
Tu przychodzi się z musu, a nie dla zabawy,
Jedynie by uniknąć cuchnącej Warszawy.
KAROL
(zniecierpliwiony)
Dlaczegoż pan w cuchnącej Warszawie przebywa?
HRABIA
(do Antoniego)
Któż jest to indywiduum, co się odzywa?
ANTONI
(wstając)
To pan Karol Żytowski, mój kolega szkolny:
Polecam go Hrabiemu, malarz bardzo zdolny.
HRABIA
(poglądając na Karola)
A! Pan Karol Żydowski.
KAROL
(z naciskiem)
Żytowski.
HRABIA
(z uśmiechem)
Od żyta
Zapewne. Więc rodzina…
KAROL
(prędko)
Prosta, pospolita.
HRABIA
(jak wyżej)
I z tego szuka chluby u swojego świata!
Więc pewnie człek dzisiejszy, niby demokrata,
Ufny, że sam przez talent podniesie to imię?
(z miną zwątpienia)
Malarze są w Paryżu, są malarze w Rzymie;
Tu są tylko pretensje, lecz talentów nie ma,
I krytyki najlżejszej nikt tu nie wytrzyma. (do Karola)
Był kiedy we Florencji?
KAROL
Kto?
HRABIA
No, pan Żydowski.
KAROL
Nie, nie był.
HRABIA
A to szkoda. Już sam klimat włoski
Usposabia do sztuki. Tam na wielkie wzory
Patrząc nauczyłby się, co to są kolory, Co maniera szeroka. Tam po to być warto,
By poznać, co są płótna Andrea del Sarto,
Co Michała Anioła olbrzymie marmury,
Co zrobił Brunelleschi dla architektury,
By spojrzeć na drzwi rajskie Ghibertiego dłuta,
I klęknąć przed cudami mistrza Benvenuta.
ANTONI
Pan Hrabia dobrze patrzył, każdy mu to przyzna.
HRABIA
Bo też dla mnie Florencja to druga ojczyzna.
KAROL
A pierwsza gdzie?
(na stronie)
Zapewne tam, gdzie z owsa ryżu
Nie robią.