Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Majątek albo imię - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Majątek albo imię - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 223 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sce­na pierw­sza

AN­TO­NI, KA­ROL

(Oba idą ku so­bie za­my­śle­ni, ze spusz­czo­ny­mi gło­wa­mi i ude­rza­ją się o sie­bie.)

AN­TO­NI

(co­fa­jąc się z przy­kro­ścią)
Cóż zno­wu!

KA­ROL
(z gnie­wem i ła­piąc spa­da­ją­cy mu ka­pe­lusz)

To, że z gu­zem pój­dę, klnąc od bolu.

(Po­zna­ją się – śmie­jąc się)
Ale to ty, An­to­ni?

AN­TO­NI

A to ty, Ka­ro­lu?

KA­ROL

(po­da­je mu rękę)
Jak się masz?

AN­TO­NI

Co tu ro­bisz? Spa­dłeś jak­by z nie­ba.

KA­ROL

Przy­je­cha­łem tu wczo­raj szu­kać u was chle­ba.

AN­TO­NI
Do­praw­dy? – Więc dla­te­go ta­kiś za­my­ślo­ny?

KA­ROL

Lecz dla­cze­go ty, bra­cie? Chy­ba szu­kasz żony?
Bo chleb jest, bo do­sta­tek pięk­ny urząd daje:
Więc wi­dać ser­cu tyl­ko cze­goś nie do­sta­je.

AN­TO­NI
Ach, nie sta­je, i bar­dzo!

KA­ROL

A gdzież te wsła­wio­ne

War­sza­wian­ki? Czyż trud­no w War­sza­wie o żonę?
Wszak tu na dzie­sięć ko­biet, jak nie­raz sły­sza­łem,
Li­czą trzy pięk­ne du­szą, sie­dem pięk­nych cia­łem,
A je­de­na­ście ta­kich, co za­wsze go­to­we
Pod wia­nek ślub­ny pod­dać utre­fio­ną gło­wę.

AN­TO­NI

Wszę­dzie ła­two o żonę, gdy nic nie ta­mu­je
Wy­bo­ru.

KA­ROL
Cóż, u dia­bła, wolę twą krę­pu­je?

AN­TO­NI

Mnie głu­po­ta z wła­ści­wej swo­bo­dy wy­zu­wa,
I tam, gdzie nie ma ser­ca, ser­ce me przy­ku­wa.
Ale po­wiem ci wszyst­ko, gdy cię to nie znu­dzi.

KA­ROL

Toż nie dzi­wię się te­raz, że roz­bi­jasz lu­dzi
Cho­dząc z gło­wą zwie­szo­ną po Sa­skim Ogro­dzie.
Lecz po­wiedz, słu­cham, słu­cham. Usiądź­my tu w chło­dzie,
I spo­wia­daj się, brat­ku! (Sia­da­ją.)

AN­TO­NI

Wprzó­dy, nim ja to­bie

Zwie­rzę się, ty, Ka­ro­lu, po­wiedz mi o so­bie.
Two­je dla mnie pil­niej­sze, to­bie wię­cej trze­ba.
Źle bez żony na świe­cie, lecz go­rzej bez chle­ba.

KA­ROL

Dzię­ku­ję ci, ko­le­go, za two­je współ­czu­cie.
Nie mogę ja się skar­żyć na wszel­kie wy­zu­cie
Ze środ­ków utrzy­ma­nia: lecz, jak wiesz, ar­ty­sta,
Jak sko­ro ze swej sztu­ki nie tyle ko­rzy­sta,
Jak so­bie we­dług swo­jej fan­ta­zji uło­ży,
Na­tych­miast się znie­chę­ca, gnie­wa się i trwo­ży,
Zwi­ja swo­je ma­nat­ki – i szu­ka­jąc le­piej,
Umi­zga­mi na­dziei bawi się i krze­pi.
To i moja hi­sto­ria. – Miesz­ka­łem w Ka­li­szu,
Mia­stecz­ku wca­le nie­złym, po­czci­wym za­ci­szu,
Gdzie do­brych ko­biet wie­le i ład­nych nie­ma­ło.
Nie­je­den mi tam por­tret zro­bić się uda­ło
Taki, że wkrót­ce skrzy­dłem żeń­skim osło­nię­ty,
Jak dru­gi Van­dyk by­łem ko­cha­ny i wzię­ty.
Gdym tak so­bie żył nie­źle i do­brze się ba­wił,
Ar­ty­sta ka­ta­ryn­karz w Ka­li­szu się zja­wił.
W ślad za nim, po­wo­dze­niem ko­le­gi znę­co­ny,
I ar­ty­sta fo­to­graf przy­był w tam­te stro­ny.

A pew­ny, że mu słoń­ce ze­śle grosz go­to­wy,
Roz­bił szklan­ny swój na­miot – i nie ła­miąc gło­wy,
Za­czął ro­bić por­tre­ty. I cóż po­wiesz na to?
Le­d­wie wio­sna mi­nę­ła, le­d­wie przy­szło lato,

Szczę­śli­wy przed­się­bier­ca, jako dziec­ko mody,
Miał sła­wę i miał więk­sze niż­li ja do­cho­dy.
Roz­gnie­wa­łem się sro­dze i do ka­li­sza­nów
Rze­kł­szy: „By­waj­cie zdro­wi, słu­ga mo­ich pa­nów” –
Sia­dłem do dy­li­żan­su z okru­cha­mi sła­wy
I przy­by­łem, jak wi­dzisz, do wa­szej War­sza­wy,
Któ­ra tyle ta­len­tów w mu­rach swych ocie­nia
I praw­dziw­sze za­pew­ne ma wy­obra­że­nia
O sztu­ce niż mia­stecz­ko, w któ­rym do­tąd ży­łem.
Ot i wszyst­ko – mów te­raz – o so­bie skoń­czy­łem.

AN­TO­NI

Choć to mó­wią, że ka­mień na miej­scu po­ra­sta,
Do­brze jed­nak, żeś przy­był do na­sze­go mia­sta.
Jest tu wpraw­dzie uprze­dzeń i głup­stwa nie­ma­ło,
Nie­jed­ne­mu tu jed­nak wy­brnąć się uda­ło.
Wiem o tym, że ci Pan Bóg ta­len­tu nie ską­pił:
A je­że­liś pra­co­wał, toś pew­nie po­stą­pił.
Praw­da, trud­no z po­cząt­ku sta­nąć w pierw­szym rzę­dzie,
Lecz gdy się two­je imię na wierzch wy­do­bę­dzie,
Choć War­sza­wa nie­sko­ra tak­że do sza­fun­ku
Dla sztu­ki, nie za­brak­nie ci na ob­sta­lun­ku,
Co za­si­li na dłu­go wo­rek twój ubo­gi
I od razu cię zdo­ła po­sta­wić na nogi.

KA­ROL

Daj Boże!

AN­TO­NI

A tym­cza­sem, mój ko­le­go szkol­ny,
Nim za­czniesz na swą rękę ży­wot swój mo­zol­ny,
Nim wy­naj­dziesz pra­cow­nię, do sie­bie cię bio­rę.
Mam wię­cej, niż mi trze­ba, mam po­ko­je spo­re;
Bę­dzie­my ra­zem miesz­kać jak – po­mnisz? – w tej chwi­li,
Gdy­śmy w po­czci­wych Kiel­cach stu­den­ta­mi byli.

KA­ROL

(ści­ska jego rękę)

Dzię­ku­ję i przyj­mu­ję, mój dro­gi An­to­ni!
Wi­dzisz wdzięcz­ność w mym oku, czu­jesz ją w tej dło­ni,
Któ­ra w przy­jaź­ni two­jej czer­piąc umoc­nie­nie,
Może jaką myśl do­brą i za­cne na­tchnie­nie,
Gdy je czas i swo­bo­da z pier­si tej wy­wo­ła,
Na płót­nie mym utrwa­lić i oży­wić zdo­ła.
A te­raz mów o so­bie!

AN­TO­NI

Że mam utrzy­ma­nie,
I ta­kie, któ­re dla mnie i dla żony sta­nie,
O tym wiesz. Urząd do­bry, zwierzch­ni­cy ła­ska­wi,

A pil­ność, aku­rat­ność, wkrót­ce mię po­sta­wi
I wy­żej. Pen­sja moja dziś osiem ty­się­cy,
Do dzie­się­ciu się może pod­nie­sie i wię­cej.

KA­ROL

Ba! ba! ba! – I wu­ja­szek przy tym mi­lio­no­wy!

AN­TO­NI

Tym ja so­bie mi­lio­nem nie na­bi­jam gło­wy.

Na­uczy­łem się z mło­du po­le­gać na so­bie
I za swo­je mieć tyl­ko to, co sam za­ro­bię.
Wuj mój, praw­da, bez­dziet­ny, ale dzi­wak tro­cha,
Nie bar­dzo mi sza­fu­je, choć wiem, że mnie ko­cha.
Do­tąd ja i na nie­go skar­żyć się nie mogę:

On mi dał wy­cho­wa­nie, on otwo­rzył dro­gę,
Po­mógł mi skoń­czyć kur­sa w uni­wer­sy­te­cie
I dziś, choć­bym sarn so­bie radę dał na świe­cie,
Do tego, co mi daje moja wła­sna pra­ca,

Czte­ry ty­sią­ce jesz­cze rocz­nie mi do­pła­ca.

KA­ROL

Cze­góż chcieć! – Mój ko­cha­ny, al­boż to jest frasz­ka?
Ta­kie­go do­bro­dzie­ja, ta­kie­go wu­jasz­ka,

Żad­ne­mu jesz­cze Pan Bóg ar­ty­ście nie zda­rzył,
Od­kąd z ugrem pa­lo­nym olej się sko­ja­rzył.

Tyś się w czep­ku uro­dził!

AN­TO­NI

Za­pew­ne, a prze­cie

Wszyst­ko mi to nie­mi­łe, źle mi jest na świe­cie.
W schlud­nym miesz­ka­niu moim sa­mot­ny, znu­dzo­ny,
Czu­ję pust­kę…

KA­ROL
(z uśmie­chem)

I wzy­wasz tej bez ser­ca żony,
I ko­chasz ją, choć wi­dzisz, że tam du­szy nie ma.

AN­TO­NI

Po­dob­no! – A jed­nak­że w nie­wo­li mię trzy­ma.

KA­ROL
Czy pięk­na?

AN­TO­NI

Bar­dzo pięk­na; jaka przy tym gło­wa!

KA­ROL
Cóż to? Pan­na po­saż­na, roz­wód­ka czy wdo­wa?

AN­TO­NI
Pan­na już peł­no­let­nia i z wyż­sze­go świa­ta.

KA­ROL

(ki­wa­jąc gło­wą)

Pan­ny ta­kie w słup idą pręd­ko jak sa­ła­ta.
Wyż­szy świat jest to in­spekt: i jak tam ro­śli­na,
Tak każ­da z nich przed cza­sem doj­rze­wać za­czy­na,
A ten grunt prze­gno­jo­ny, co ich wzrost wy­mu­sza,
Wszyst­ko pę­dzi do gło­wy, a ser­ce wy­su­sza.

AN­TO­NI

Tak to bywa, wiem o tym do­brze. Jed­na­ko­wo
Poję się jej wi­do­kiem, poję się roz­mo­wą,
I kie­dy się uśmiech­nie, ser­ce moje wie­rzy,
Że wkrót­ce i w jej pier­siach tak­że coś ude­rzy.
A choć zno­wu zwąt­pie­nie wra­ca po ko­lei,
Ko­cha­ni za­wsze i głu­piej nie tra­cę na­dziei.
Ta­kie me po­ło­że­nie, taki stan mo­ral­ny.

KA­ROL
Któż ci wi­nien, ko­chan­ku, żeś sen­ty­men­tal­ny?

AN­TO­NI
W tym to sęk mego ży­cia, w tym jest cała tro­ska.

KA­ROL
Jak­że się ona zo­wie?

AN­TO­NI
Anie­la Byd­gow­ska.

KA­ROL
Byd­gow­ski? To był kie­dyś żoł­nierz zna­ko­mi­ty.

AN­TO­NI

Z ojca ma cześć za­słu­gi, a z mat­ki za­szczy­ty
Rodu.

KA­ROL

Więc może z ja­kiej hra­bian­ki się ro­dzi?

AN­TO­NI
Zga­dłeś, jej mat­ka z hra­biów Za­wor­skich po­cho­dzi.

KA­ROL

Do dia­bła. – A jej po­sag?

AN­TO­NI

Mat­ka, któ­ra chcia­ła

Świet­nie ją wy­dać za mąż, w zię­ciu swym szu­ka­ła
For­tu­ny lub imie­nia. I tym so­bie gło­wę
Na­biw­szy, zmar­no­wa­ła ma­jąt­ku po­ło­wę.
Ile tam po jej śmier­ci jesz­cze po­zo­sta­ło,
Tego nie wiem, lecz są­dzę, że pew­nie nie­ma­ło.
Wpraw­dzie pan­na Anie­la miesz­ka z ciot­ką swo­ją,
Sta­rą pan­ną, bo­ga­tą, lecz obie się stro­ją,
Lo­kal ich oka­za­ły i na No­wym Świe­cie,
W zi­mie dają wie­czo­ry, do wód jeż­dżą w le­cie,
Mają wła­sny ekwi­paż, czę­sto je wi­du­ję
W te­atrze – a to wszyst­ko w War­sza­wie kosz­tu­je.

KA­ROL

Z tego wnio­sek, że je­śli cio­cia do po­ło­wy
Wy­dat­ków jej na­le­ży, jest i grosz go­to­wy,
I ro­zum, i po­wa­by, i wszyst­ko, co trze­ba –

Tyl­ko ser­ca ko­chan­ce twej nie dały nie­ba.
Ach, mój dro­gi An­to­ni, ry­zy­ku­jesz wie­le,

Bo czym­że jest ko­bie­ta, je­śli w pięk­nym cie­le
Nie ma du­szy? To lal­ka, co nic nie po­ko­cha,
To wróg do­mo­wy męża, dzie­ci swych ma­co­cha,
Co po­świę­ci dla świa­ta i swój płód, i cie­bie,
Zruj­nu­je was i po­tem od­stą­pi w po­trze­bie.
Daj po­kój tym za­bie­gom, po­rzuć to sta­ra­nie,
Bo zgub­ne.

AN­TO­NI

Gdy­bym mógł mieć moc­ne prze­ko­na­nie,
Że to jest ego­ist­ka, co dla swej próż­no­ści
Po­świę­ci szczę­ście ży­cia i roz­kosz mi­ło­ści,
Że i w niej górę bio­rą mat­ki jej za­sa­dy,
Po­słu­chał­bym za­pew­ne two­jej zdro­wej rady.
I choć wiem, że ser­ce moc­no za­bo­la­ło,
Wy­rzekł­bym się uczu­cia, co mi do­tąd mało
Szczę­ścia, a tro­skę tyl­ko nie­wy­mow­ną daje.
Lecz czy tak jest w isto­cie, jak mi Się wy­da­je,
Jesz­cze nie wiem i kar­mię w so­bie tę na­dzie­ję,
Że swym ogniem i zim­ne pier­si jej roz­grze­ję.
Lecz daj­my temu po­kój! (uka­zu­jąc na lewo)

Patrz no! Oto idzie
Czło­wiek, co tak­że w mo­jej fi­gu­ru­je bie­dzie.

KA­ROL

(wsta­jąc i pa­trząc tam­że)
Twój ry­wal?

AN­TO­NI

Tego nie wiem, ja­kie ma za­mia­ry,
Lecz bywa u niej czę­sto. Jak wi­dzisz, nie­sta­ry,
Mina pań­ska, bo w rze­czy jest to pan z imie­nia,
Hra­bia Ja­nusz. Swej ka­sty ma on uprze­dze­nia,
Lecz się z nimi nie tai. Mówi o nich śmia­ło
I ma je za przy­mio­ty, dla któ­rych cześć całą
Wy­zna­je. Gar­dzi z ser­ca wszyst­kim, co kra­jo­we,
Ma nas za nic, lecz przy tym nie­pu­stą ma gło­wę,

Od­waż­ny jest, uczci­wy, skłon­ny do li­to­ści –

Sło­wem, ma pań­skie cno­ty i pań­skie zdroż­no­ści,
A choć naj­czę­ściej efront, śmie­szy, a nie gnie­wa.

KA­ROL
Czy bo­ga­ty?

AN­TO­NI

Suk­ce­sji ja­kiejś się spo­dzie­wa,
A tym­cza­sem, w za­pa­sach z bie­dą nie­ustan­ną,
Jak Ży­dzi na pu­sty­ni żyje bożą man­ną.

KA­ROL
(śmie­jąc się)
Więc to tak?

AN­TO­NI

Ale ci­cho, bo już nas oba­czył
I zbli­ża się.

KA­ROL
To wie­le, że cię po­znać ra­czył.

AN­TO­NI

Gdy je­ste­śmy sam na sam, rękę mi po­da­je,
Przy pa­nach tyl­ko to mię zwy­kle nie po­zna­je.
(Wcho­dzi hra­bia Ja­nusz.)

Sce­na dru­ga
AN­TO­NI, KA­ROL, HRA­BIA JA­NUSZ

HRA­BIA
(zbli­ża się z uśmie­chem i po­da­je An­to­nie­mu dwa pal­ce)

Jak się ma?

KA­ROL
(na stro­nie)

Oho, w trze­ciej wita go oso­bie!

HRA­BIA
(nie zwa­ża­jąc na Ka­ro­la)

W chłod­ku so­bie spo­czy­wa i roz­ma­wia so­bie.
Gryźć piór­ko przy sto­li­ku tro­chę się sprzy­krzy­ło –
Urzęd­ni­ko­wi tak­że po­próż­no­wać miło.

AN­TO­NI

Próż­no­wa­niem prze­chadz­ki ta­kiej nie na­zy­wam:
Pra­co­wa­łem dziś dużo, te­raz od­po­czy­wam.
Pan Hra­bia wy­szedł tak­że za­pew­ne dla chło­du?

HRA­BIA

Chłód pol­ski, pa­nie Lic­ki, pol­skie­go ogro­du
Po­wie­trze nie jest ta­kie, by z za­do­wo­le­niem
Mógł nim zdro­wo ode­tchnąć czło­wiek z uro­dze­niem.
Od­dy­cha się swo­bod­nie na szwaj­car­skich gó­rach,
Na rów­ni­nach Lom­bar­dii lub je­że­li w mu­rach
Mia­sta ko­niecz­ność jaka każe spę­dzić lato,
To jest na to Flo­ren­cja, to jest Pa­ryż na to.
Tu przy­cho­dzi się z musu, a nie dla za­ba­wy,
Je­dy­nie by unik­nąć cuch­ną­cej War­sza­wy.

KA­ROL

(znie­cier­pli­wio­ny)
Dla­cze­goż pan w cuch­ną­cej War­sza­wie prze­by­wa?

HRA­BIA

(do An­to­nie­go)
Któż jest to in­dy­wi­du­um, co się od­zy­wa?

AN­TO­NI

(wsta­jąc)

To pan Ka­rol Ży­tow­ski, mój ko­le­ga szkol­ny:
Po­le­cam go Hra­bie­mu, ma­larz bar­dzo zdol­ny.

HRA­BIA

(po­glą­da­jąc na Ka­ro­la)
A! Pan Ka­rol Ży­dow­ski.

KA­ROL
(z na­ci­skiem)

Ży­tow­ski.

HRA­BIA

(z uśmie­chem)

Od żyta
Za­pew­ne. Więc ro­dzi­na…

KA­ROL
(pręd­ko)

Pro­sta, po­spo­li­ta.

HRA­BIA

(jak wy­żej)

I z tego szu­ka chlu­by u swo­je­go świa­ta!
Więc pew­nie człek dzi­siej­szy, niby de­mo­kra­ta,
Ufny, że sam przez ta­lent pod­nie­sie to imię?

(z miną zwąt­pie­nia)

Ma­la­rze są w Pa­ry­żu, są ma­la­rze w Rzy­mie;
Tu są tyl­ko pre­ten­sje, lecz ta­len­tów nie ma,
I kry­ty­ki naj­lżej­szej nikt tu nie wy­trzy­ma. (do Ka­ro­la)
Był kie­dy we Flo­ren­cji?

KA­ROL
Kto?

HRA­BIA

No, pan Ży­dow­ski.

KA­ROL
Nie, nie był.

HRA­BIA

A to szko­da. Już sam kli­mat wło­ski
Uspo­sa­bia do sztu­ki. Tam na wiel­kie wzo­ry
Pa­trząc na­uczył­by się, co to są ko­lo­ry, Co ma­nie­ra sze­ro­ka. Tam po to być war­to,
By po­znać, co są płót­na An­drea del Sar­to,

Co Mi­cha­ła Anio­ła ol­brzy­mie mar­mu­ry,

Co zro­bił Bru­nel­le­schi dla ar­chi­tek­tu­ry,

By spoj­rzeć na drzwi raj­skie Ghi­ber­tie­go dłu­ta,

I klęk­nąć przed cu­da­mi mi­strza Be­nve­nu­ta.

AN­TO­NI
Pan Hra­bia do­brze pa­trzył, każ­dy mu to przy­zna.

HRA­BIA
Bo też dla mnie Flo­ren­cja to dru­ga oj­czy­zna.

KA­ROL

A pierw­sza gdzie?

(na stro­nie)

Za­pew­ne tam, gdzie z owsa ryżu
Nie ro­bią.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: