Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Major - ebook

Data wydania:
12 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Major - ebook

Wciągająca powieść sensacyjna, w której gra toczy się o najwyższą stawkę – o zmianę losów świata!

Kwiecień 1943 roku. Przeniesiony w wyniku spisku z 2007 roku, Pierwszy Samodzielny Batalion Rozpoznawczy toczy walkę z niemieckim okupantem i stara się ochronić pozostały sprzęt przed niemieckimi i sowieckimi agentami.

Generał Rowecki, wspierany przez porucznika Wojtyńskiego, rozpoczyna negocjacje ze Stanami Zjednoczonymi, oferując zaawansowaną technologicznie broń z przyszłości.

Tymczasem Himmler wydaje rozkaz przeprowadzenia ostatecznej likwidacji getta warszawskiego…

Marcin Ciszewski kolejny raz udowadnia, że w budowaniu alternatywnych historii nie ma sobie równych, a jego cykl książek „www” nadal podbija serca czytelników!

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83291-59-8
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W roku dwa ty­siące siód­mym, w wy­niku dłu­gich dys­ku­sji, rząd pol­ski po­sta­no­wił znacz­nie zwięk­szyć pol­ski udział w woj­nie – ofi­cjal­nie zwa­nej mi­sją sta­bi­li­za­cyjną – w Afga­ni­sta­nie. Pod­jęto de­cy­zję o sfor­mo­wa­niu ude­rze­nio­wego od­działu Woj­ska Pol­skiego, w sile wzmoc­nio­nego ba­ta­lionu, prze­zna­czo­nego do walki z ta­li­bami na po­łu­dniu tego pięk­nego, su­ro­wego kraju.

Roz­ka­zem mi­ni­stra obrony na­ro­do­wej jed­nostka, o nie­zbyt od­da­ją­cej istotę rze­czy na­zwie – Pierw­szy Sa­mo­dzielny Ba­ta­lion Roz­po­znaw­czy, zo­stała utwo­rzona, opie­ra­jąc się na za­so­bach, sta­cjo­nu­ją­cej w po­łu­dniowo – za­chod­niej Pol­sce Pią­tej Bry­gady Pan­cer­nej, do­wo­dzo­nej przez ener­gicz­nego i kom­pe­tent­nego ge­ne­rała bry­gady Lu­cjana Dre­szera. Ba­ta­lion li­czył pię­ciu­set sta­ran­nie wy­se­lek­cjo­no­wa­nych żoł­nie­rzy, sa­mych ochot­ni­ków. Za­dbano o to, aby wy­po­sa­żyć od­dział w moż­li­wie naj­no­wo­cze­śniej­szy sprzęt, względ­nie sprzęt star­szy, ale zmo­der­ni­zo­wany przy uży­ciu naj­now­szych woj­sko­wych tech­no­lo­gii, szczo­drze prze­ka­zy­wa­nych przez ame­ry­kań­skich so­jusz­ni­ków, któ­rym bar­dzo za­le­żało na stwo­rze­niu sze­ro­kiej an­ty­ta­lib­skiej ko­ali­cji. Na czele ba­ta­lionu sta­nął, ku swemu za­sko­cze­niu, świeżo upie­czony pod­puł­kow­nik Je­rzy Gro­bicki.

Wy­siłki Ame­ry­ka­nów nie ogra­ni­czyły się do po­da­ro­wa­nia sprzętu i wy­po­sa­że­nia. Wy­słali oni do Pol­ski także nie­wielki od­dział woj­ska, do­wo­dzony przez ka­pi­tan Nancy San­chez, zło­żony z trzy­dzie­stu lu­dzi – dwu­na­stu ma­ri­nes ochrony oraz osiem­na­stu naj­wyż­szej klasy spe­cja­li­stów: in­for­ma­ty­ków, elek­tro­ni­ków, in­ży­nie­rów nu­kle­ar­nych, spe­ców od łącz­no­ści. Ry­chło oka­zało się, że San­chez jest bar­dzo do­brą zna­jomą Gro­bic­kiego, co zresztą nie po­zo­stało bez wpływu na za­cho­wa­nie i de­cy­zje po­dej­mo­wane przez nich oboje.

Ale nie to było naj­waż­niej­sze.

Naj­istot­niej­szym ele­men­tem ame­ry­kań­skiego wspar­cia było naj­now­sze dziecko za­awan­so­wa­nych tech­no­lo­gii Pen­ta­gonu, sys­tem obrony o na­zwie Mo­bile De­fence Sys­tem, MDS. Ma­szy­ne­ria po­sia­da­jąca moż­li­wość wy­two­rze­nia mo­car­nego pola si­ło­wego, ro­dzaju tar­czy, chro­nią­cej ukryty pod nią od­dział przed wszel­kiego ro­dzaju fi­zycz­nymi za­gro­że­niami – ataku nu­kle­ar­nego nie wy­łą­cza­jąc! Co wię­cej, kom­pu­ter ste­ru­jący na­pę­dza­nym przez kie­szon­kowy re­ak­tor ato­mowy po­lem si­ło­wym po­tra­fił rów­nież ła­mać ba­rierę czasu i do­ko­ny­wać krót­kich sko­ków w prze­szłość. W za­mie­rze­niach po­my­sło­daw­ców tech­no­lo­gię tę po­my­ślano tak, by dać do­wódcy moż­li­wość ko­ry­go­wa­nia błę­dów na polu bi­twy. Pro­jek­tanci wy­szli z za­ło­że­nia, że cof­nię­cie się w cza­sie od­działu, który wpadł w ta­ra­paty, na przy­kład o go­dzinę lub dwie, po­zwoli od­wró­cić łań­cuch wy­da­rzeń i w dru­gim roz­da­niu unik­nąć wcze­śniej po­peł­nio­nego błędu.

Wy­da­wało się, że speł­nił się od­wieczny sen o wła­dzy nad rze­czy­wi­sto­ścią.

Kon­struk­to­rzy MDS-a prze­ana­li­zo­wali setki roz­ma­itych bi­tew­nych sce­na­riu­szy, na­uczyli kom­pu­ter re­ago­wać na ty­siące moż­li­wych kom­bi­na­cji zda­rzeń, uczy­nili MDS-a i kie­ru­ją­cych nim lu­dzi nie­mal wszech­moc­nymi. Nie wzięli pod uwagę jed­nego, jak się oka­zało, de­cy­du­ją­cego czyn­nika: przed­się­bior­czo­ści i nie­po­skro­mio­nej fan­ta­zji pol­skich so­jusz­ni­ków. Ge­ne­rał Lu­cjan Dre­szer, do­wódca Pią­tej Bry­gady Pan­cer­nej, miał wła­sny, au­tor­ski po­mysł na wy­ko­rzy­sta­nie moż­li­wo­ści fu­tu­ry­stycz­nej tech­no­lo­gii. Ge­ne­rał, wy­bitny tak­tyk, znawca hi­sto­rii woj­sko­wo­ści, a hi­sto­rii Pol­ski w szcze­gól­no­ści, od dawna owład­nięty był ideą zre­wi­do­wa­nia tra­gicz­nych lo­sów Rzecz­po­spo­li­tej. W jed­nej chwili zo­rien­to­wał się, że tra­fia mu się oka­zja, o ja­kiej za­wsze ma­rzył i ja­kiej nikt ni­gdy nie miał – cof­nąć się w cza­sie i – bę­dąc wy­po­sa­żo­nym we współ­cze­sną wie­dzę i tech­no­lo­gię woj­skową – do­trzeć do punku klu­czo­wego, któ­rego zmiana po­zwoli na skie­ro­wa­nie biegu hi­sto­rii w po­żą­da­nym kie­runku.

Plan dzia­ła­nia po­wstał szybko. Dre­szer zwer­bo­wał do po­mocy dwóch zde­cy­do­wa­nych na wszystko ha­ke­rów i zle­cił im na­pi­sa­nie opro­gra­mo­wa­nia, które po­zwoli na prze­ję­cie wła­dzy nad sys­te­mem. Nim Ame­ry­ka­nie prze­kro­czyli próg jed­nostki, wszystko zo­stało przy­go­to­wane. Ko­rzy­sta­jąc ze swo­ich sze­ro­kich upraw­nień, ge­ne­rał do­stał się do MDS-a i wpu­ścił wi­rusa do głów­nego kom­pu­tera, sta­ran­nie za­cie­ra­jąc ślady tej ope­ra­cji. Wi­rus zmie­nił opro­gra­mo­wa­nie ste­ru­jące. W trak­cie pierw­szego te­stu pola si­ło­wego, prze­pro­wa­dza­nego na po­li­go­nie pod Ole­snem, uak­tyw­nił się, po czym wy­słał Pierw­szy Sa­mo­dzielny Ba­ta­lion Roz­po­znaw­czy, wraz z po­kaź­nym za­pa­sem amu­ni­cji, pa­liwa i czę­ści za­mien­nych, w po­dróż za­koń­czoną dnia pierw­szego wrze­śnia ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego dzie­wią­tego roku.

W pią­tek, parę mi­nut po sie­dem­na­stej, od­dział wy­lą­do­wał pod Mo­krą, nie­mal na ple­cach nie­miec­kiej 4 Dy­wi­zji Pan­cer­nej i na­tych­miast zo­stał za­ata­ko­wany przez plu­ton żan­dar­me­rii po­lo­wej tejże dy­wi­zji. Żoł­nie­rze ba­ta­lionu nie mieli ani moż­li­wo­ści, ani czasu na prze­pro­wa­dze­nie szcze­gó­ło­wej ana­lizy po­ło­że­nia, a także roz­wa­żań, co do ce­lo­wo­ści i chęci in­ge­ren­cji w hi­sto­rię znaną z pod­ręcz­ni­ków. Po pro­stu od­parli atak, po czym pchani siłą roz­pędu i silną wolą Gro­bic­kiego ude­rzyli sami. W efek­cie znisz­czona zo­stała nie tylko 4 Dy­wi­zja Pan­cerna, ale i reszta XVI Kor­pusu Pan­cer­nego, do­wo­dzo­nego przez ge­ne­rała Eri­cha von Ho­ep­nera. Na­tar­cie nie­miec­kie na fron­cie za­chod­nim zo­stało w znacz­nym stop­niu za­ha­mo­wane.

Jed­nak sama prze­waga tech­niczna to nie wszystko. Na woj­nie ogromną rolę od­grywa przy­pa­dek i zwy­kłe szczę­ście – lub też jego brak. Trzeci dzień wrze­śnia oka­zał się dla ba­ta­lionu nie­zwy­kle pe­chowy. Jedna, przy­pad­kowo zrzu­cona z nie­miec­kiego sa­mo­lotu, bomba wni­wecz ob­ró­ciła za­mie­rze­nia do­wódcy o ro­ze­gra­niu tego po­kera z hi­sto­rią zna­czo­nymi kar­tami, wy­cią­gnię­tymi z wła­snej kie­szeni. Dwu­stu­ki­lo­gra­mowa sko­rupa wy­pchana ma­te­ria­łem wy­bu­cho­wym, ostatni akord wiel­kiego, z suk­ce­sem zresztą od­par­tego na­lotu Luft­waffe, tra­fiła w MDS-a, w znacz­nym stop­niu go uszka­dza­jąc i czy­niąc nie­zdat­nym do użytku, oraz ciężko ra­niła do­wódcę ba­ta­lionu. Po­wrót do roku dwa ty­siące siód­mego, choć jesz­cze pół go­dziny wcze­śniej wy­da­wał się na wy­cią­gnię­cie ręki, stał się nie­moż­liwy. Naj­star­szy stop­niem ofi­cer wal­czył ze śmier­cią. Za­pasy ba­ta­lionu, jak­kol­wiek znaczne, wy­czer­py­wały się szybko. Zda­nia co do dal­szego po­stę­po­wa­nia były po­dzie­lone, za­równo wśród ofi­ce­rów, jak i sze­re­go­wych. Więk­szość Ame­ry­ka­nów nie prze­ja­wiała ochoty do dal­szej walki. W tej sy­tu­acji ba­ta­lion, wy­czer­paw­szy swoje moż­li­wo­ści ofen­sywne, uległ roz­wią­za­niu. Część żoł­nie­rzy, w tym nie­mal wszy­scy Ame­ry­ka­nie, ranny do­wódca i kilku ofi­ce­rów, via Wę­gry i Ru­mu­nia roz­je­chała się po świe­cie.

Reszta, w sile dwu­stu pięć­dzie­się­ciu lu­dzi, nad któ­rymi ob­jął do­wódz­two dziar­ski ar­ty­le­rzy­sta, ka­pi­tan Wój­cik, ukryw­szy po­zo­sta­ło­ści cięż­kiego sprzętu w Gó­rach Świę­to­krzy­skich, udała się do War­szawy i w koń­co­wej fa­zie wojny wzięła udział w jej obro­nie.

Kam­pa­nię je­sienną, po­mimo po­nie­sie­nia przez We­hr­macht zna­czą­cych strat, pol­ska strona prze­grała. Woj­ska so­wiec­kie na po­czątku paź­dzier­nika wkro­czyły na te­ry­to­rium Rze­czy­po­spo­li­tej, wy­peł­nia­jąc wo­bec Niem­ców so­jusz­ni­cze zo­bo­wią­za­nia.

War­szawa ska­pi­tu­lo­wała pod ko­niec li­sto­pada. W przed­dzień ka­pi­tu­la­cji, tra­fiony nie­mal ostat­nią kulą wy­strze­loną przed za­wie­sze­niem broni, zgi­nął ka­pi­tan Wój­cik.

De­cy­zją po­zo­sta­łych na placu boju ofi­ce­rów ba­ta­lionu no­wym do­wódcą jed­nostki zo­stał do­wódca ze­społu bo­jo­wego GROM-u, po­rucz­nik Ja­nusz Woj­tyń­ski.PRO­LOG

17 kwiet­nia 1940

Choć śnieg za­le­gał jesz­cze wiel­kim pła­tami, w le­sie czuło się wio­snę. To nie były jesz­cze wy­raźne ob­jawy, ot, ja­kiś cie­pły po­wiew, nie­śmiały ptasi trel, pierw­szy pą­czek bu­dzący się do ży­cia. Mo­ment, w któ­rym chce się od­dy­chać pełną pier­sią, za­czerp­nąć ży­wicz­nego aro­matu so­śniny, aż za­bolą płuca i za­ko­łuje się w gło­wie. Mo­ment, w któ­rym chce się żyć.

Zwłasz­cza w ta­kim dniu jak dzi­siej­szy.

Roz­kle­ko­tany au­to­bus z oknami po­bie­lo­nymi wap­nem ko­ły­sał się na nie­rów­no­ściach dziu­ra­wej po­lnej drogi. Je­chał nie­spiesz­nie, pewny kie­runku i celu. Dwa­dzie­ścia me­trów za nim po­dą­żał na­stępny, rów­nie zde­ze­lo­wany we­hi­kuł. Do­stojny so­snowy las za­stygł w peł­nym za­dumy ocze­ki­wa­niu, jakby prze­czu­wa­jąc wagę nad­cią­ga­ją­cych zda­rzeń.

Star­szy ma­jor bez­pie­czeń­stwa pań­stwo­wego Piotr Ni­ko­ła­je­wicz Bie­rie­zu­chin nie­cier­pli­wił się. Stał nie­opo­dal głę­bo­kich, roz­le­głych do­łów wy­ko­pa­nych w nocy przez ko­parkę i co­raz czę­ściej spo­glą­dał na ze­ga­rek. Au­to­busy miały się po­ja­wić pra­wie dwa­dzie­ścia mi­nut temu. Ma­jor wie­dział, że przed­się­wzię­cie, któ­rego miał za chwilę stać się świad­kiem, nie jest ła­twe ani od strony lo­gi­stycz­nej czy or­ga­ni­za­cyj­nej, ani pod ką­tem, by tak rzec, za­so­bów ludz­kich. Po to jed­nak miej­sco­wych cze­ki­stów wspo­ma­gają spe­cjal­nie przy­słani z Mo­skwy naj­lepsi fa­chowcy, aby on, w końcu naj­star­szy stop­niem z ca­łej tej lekko pi­ja­nej i zde­ner­wo­wa­nej gro­mady funk­cjo­na­riu­szy, nie mu­siał mar­z­nąć któ­ryś z rzędu kwa­drans, ska­zany na to­wa­rzy­stwo nie­zbyt roz­gar­nię­tego star­szego lejt­nanta Zaj­cewa.

W końcu au­to­busy, po­prze­dzone za­chryp­nię­tym dźwię­kiem gło­śno pra­cu­ją­cych sil­ni­ków, po­ja­wiły się u wy­lotu le­śnej drogi. Nie­spiesz­nie do­tarły na miej­sce i sta­nęły może o pięt­na­ście me­trów od wy­kopu. Po dłuż­szej chwili drzwi pierw­szego otwo­rzyły się. Wy­sko­czyło z nich/ z niego??? kil­ku­na­stu cze­ki­stów, uzbro­jo­nych w ka­ra­biny z na­sa­dzo­nymi na lufy ba­gne­tami, po nich ofi­cer, a na końcu ubrane w zie­lone mun­dury wojsk kon­wo­jo­wych NKWD dwie ko­biety. Wi­dok tych ostat­nich nieco ma­jora zdzi­wił. Do­piero po chwili przy­po­mniał so­bie za­sły­szane plotki – jak w każ­dym wyż­szym do­wódz­twie sporo czasu spę­dzało się na oma­wia­niu roz­ma­itych ofi­cjal­nych i nie­ofi­cjal­nych wie­ści – o tym, że w nie­któ­rych ko­men­dach NKWD za­trud­nia się ko­biety. Am­bitne, uświa­do­mione kla­sowo, praw­dziwe, od­dane spra­wie ko­mu­nistki. Za to­wa­rzy­sza Sta­lina i Zwią­zek So­cja­li­stycz­nych Re­pu­blik So­wiec­kich go­towe sko­czyć w ogień.

Ko­biety wy­jęły z map­ni­ków tek­tu­rowe pod­kładki, dłu­go­pisy oraz kartki pa­pieru za­pi­sane rów­nym, ma­szy­no­wym pi­smem. Kie­ro­wane jakby jedną ko­mendą wy­gła­dziły płasz­cze, prze­ma­sze­ro­wały kilka kro­ków, sta­nęły na skraju wy­kopu i rów­no­cze­śnie spoj­rzały na to­wa­rzy­szy.

Funk­cjo­na­riuszka sto­jąca bli­żej ma­jora była ol­brzy­mia. Pa­trzysz z przodu – może na­wet i nie­brzydka. Z tyłu – piec mar­te­now­ski. Błysz­czące ofi­cerki z tru­dem opi­nały po­tężne łydki. Mun­dur, wy­pchnięty gi­gan­tycz­nymi krą­gło­ściami, spra­wiał wra­że­nie, jakby przy gwał­tow­niej­szym ru­chu miał po­pę­kać wzdłuż i wszerz. Błę­kitne oczy spo­glą­dały lo­do­wato, wą­ska kre­ska ust była jak za­sznu­ro­wana.

Sto­jąca da­lej ko­bieta, dziew­czyna wła­ści­wie, szczu­plutka, nie­zbyt wy­so­kiego wzro­stu, zo­stała przez los ob­da­rzona, o ile ma­jor po­tra­fił oce­nić z tej od­le­gło­ści, fi­gurą zde­cy­do­wa­nie lep­szą od gar­gan­tu­icz­nej ko­le­żanki. Spod fu­ra­żerki wy­smy­ki­wał się ko­smyk ja­snych wło­sów, po­pra­wia­nych co chwila nie­cier­pliwą ręką. Dziew­czyna uśmie­chała się nie­pew­nie, roz­glą­da­jąc cie­ka­wie na boki.

Ofi­cer dał znak i za­częło się. Dwóch en­ka­wu­dzi­stów otwo­rzyło drzwi pierw­szego au­to­busu i wsko­czyło do środka. Coś się tam za­ko­tło­wało, ktoś krzyk­nął chra­pli­wie, po­jazd za­ko­ły­sał się. Wkrótce po­tem w drzwiach uka­zali się zdy­szani cze­ki­ści, szar­piący za wy­krę­cone ręce prze­ra­żo­nego czło­wieka ubra­nego w pol­ski mun­dur ofi­cer­ski i długi, woj­skowy płaszcz. Cała trójka nie­zdar­nie ze­sko­czyła na zie­mię. Gdy je­niec zna­lazł się na skraju wy­kopu, czo­łem nie­mal do­ty­kał ko­lan. Ko­bieta piec za­zna­czyła coś na li­ście. Ko­lejny funk­cjo­na­riusz płyn­nym ru­chem pod­niósł pi­sto­let i strze­lił ska­zań­cowi w kark. Trzask wy­strzału od­bił się od drzew wą­tłym echem i znik­nął w głębi lasu. Kula wy­szła oczo­do­łem, ofi­cer wpadł do wy­kopu.

Droga od au­to­busu do śmierci za­jęła jeń­cowi naj­wy­żej dzie­sięć se­kund.

„Tak trzeba strze­lać” – in­stru­ował grupę wy­se­lek­cjo­no­wa­nych funk­cjo­na­riu­szy NKWD pod­czas nie­daw­nej, spe­cjal­nej na­rady słynny Wa­sia Bło­chin, naj­bar­dziej do­świad­czony eg­ze­ku­tor na te­re­nie Związku So­cja­li­stycz­nych Re­pu­blik So­wiec­kich. Bie­rie­zu­chin miał oka­zję uczest­ni­czyć w tym spo­tka­niu. Za­pa­mię­tał nie­mal wszystko, słowo po sło­wie. „Jak strze­lisz w głowę od tyłu, kula prze­bije mózg i wyj­dzie czo­łem, a krwi bę­dzie tyle, że się uto­pić można. Za­strze­lisz dzie­się­ciu, mu­sisz wsko­czyć do dołu i uło­żyć, bo równo nie spa­dają. A jak krwi bę­dzie dużo, ofi­cerki uwa­lasz, że po­tem nie do­czy­ścisz. I za­pa­dać się bę­dziesz. Ale je­żeli strze­lisz w kark, po­mię­dzy kręgi szczy­towy i ob­ro­towy krę­go­słupa szyj­nego, ot tak” – za­de­mon­stro­wał na po­bla­dłym z wra­że­nia młod­szym lejt­nan­cie, któ­rego se­kundę wcze­śniej szarp­nię­ciem po­sta­wił na nogi – „kula wyj­dzie oczo­do­łem i po­leci do góry, w las, a krwi bę­dzie tyle, co nic. Za­osz­czę­dzisz ner­wów i czasu”. Wszy­scy ki­wali gło­wami z prze­ję­ciem. Fa­cho­wiec ten Wa­sia, bez dwóch zdań. Wie, co mówi.

Funk­cjo­na­riu­sze za­równo przy pierw­szym, jak i dru­gim sta­no­wi­sku za­pa­mię­tali tę lek­cję. Strze­lali płyn­nie, fa­chowo, bez ko­niecz­no­ści po­prawki. Po­moc­nicy, sto­jący o pół kroku za eg­ze­ku­to­rami, spraw­nie wy­mie­niali ma­ga­zynki w po­da­wa­nych przez ra­mię pi­sto­le­tach.

Wy­pro­wa­dzani wprost na wio­senne słońce ofi­ce­ro­wie nie mieli już ja­kich­kol­wiek złu­dzeń i zda­wali so­bie sprawę, co ich czeka. Sie­dząc w co­raz bar­dziej rzed­nie­ją­cych au­to­bu­sach, strzały sły­szeli prze­cież do­sko­nale. Wielu z nich jesz­cze przed pół­go­dziną miało na­dzieję, że trans­port – w ciągu ostat­niego pół­ro­cza nie pierw­szy prze­cież – może ozna­czać po pro­stu zmianę lo­ka­li­za­cji obozu. Ci na­sta­wieni naj­bar­dziej opty­mi­stycz­nie li­czyli wręcz na po­wrót do domu.

Kon­fron­ta­cja z rze­czy­wi­sto­ścią przy­nio­sła szok. Więk­szość po­go­dziła się z lo­sem. Nie­któ­rzy jed­nak za wszelką cenę sta­rali się opóź­nić mo­ment, w któ­rym za­pada wieczna ciem­ność. Szar­pali się, wy­ry­wali, nie chcieli wy­cho­dzić z au­to­bu­sów. Tych, po­ma­ga­jąc so­bie ba­gne­tami, cze­ki­ści wy­cią­gali siłą, za­rzu­cali na głowy płaszcz i krę­po­wali ręce sznu­rem, wolny ko­niec za­pę­tla­jąc na szyi ska­zańca.

Eg­ze­ku­cja na­bie­rała tempa, wszy­scy uwi­jali się jak w ukro­pie. Śmierć zbie­rała na­leżną jej da­ninę. Trza­ski wy­strza­łów od­bi­jały się od drzew i pło­szyły ptaki.

Bie­rie­zu­chin po­my­ślał, że wła­ści­wie zmar­no­wał czas, przy­jeż­dża­jąc tu­taj. Miał swoje za­da­nia, znacz­nie waż­niej­sze niż asy­sto­wa­nie przy ko­lej­nej eg­ze­ku­cji, na­wet je­żeli ofia­rami byli lu­dzie szcze­gól­nie za­gra­ża­jący bez­pie­czeń­stwu pań­stwa. Jesz­cze kilka mi­nut i czas je­chać. Nic tu wy­my­ślić się nie da, na­tchnie­nie nie przyj­dzie. Ma­jor za­sta­na­wiał się, co mu przy­szło do głowy, aby spę­dzić w tym miej­scu so­lidny ka­wał przed­po­łu­dnia. Nie był prze­cież wy­zna­czony do bez­po­śred­niego wy­ko­na­nia, we­dług okre­śle­nia swo­ich prze­ło­żo­nych, „za­da­nia spe­cjal­nego”. Mógł asy­sto­wać, we­dle uzna­nia, ale i w biu­rze miał co ro­bić. Za­równo w swoim ofi­cjal­nym ży­ciu, jak i, bar­dziej na­wet, nie­ofi­cjal­nym.

Krzyk do­tarł do Bie­rie­zu­china jed­no­cze­śnie z tą po­nurą kon­sta­ta­cją.

– To­wa­rzy­szu ma­jo­rze! To­wa­rzy­szu ma­jo­rze! – Zaj­cew szar­pał go ner­wowo za rę­kaw mun­du­ro­wej bluzy. – Pa­trz­cie!

Ale ma­jor pa­trzył już od kilku se­kund.

Przy dru­gim sta­no­wi­sku młody ofi­cer gwał­tow­nym ru­chem wy­rwał się trzy­ma­ją­cym go opraw­com. Jed­nego pchnął mocno i wrzu­cił do rowu, dru­giego po­wa­lił moc­nym cio­sem, ła­miąc mu nos. Ob­ró­cił się w mo­men­cie, gdy przy­pa­dał do niego eg­ze­ku­tor z pod­nie­sio­nym do strzału pi­sto­le­tem. Męż­czy­zna zła­pał za broń, drugą ręką pró­bu­jąc ude­rzyć en­ka­wu­dzi­stę w twarz. Chwilę trwała bez­władna szar­pa­nina. Pi­sto­let znik­nął z wi­doku, uwię­ziony gdzieś mię­dzy wal­czą­cymi. Czwarty cze­ki­sta, ten od ła­do­wa­nia, stał jak słup soli, ze stra­chu i za­sko­cze­nia nie po­tra­fiąc za­re­ago­wać.

Chra­pliwe krzyki wal­czą­cych jakby zmro­ziły wszyst­kich do­okoła.

Huk­nął strzał, eg­ze­ku­tor po­bladł śmier­tel­nie. Po­lak szarp­nął się w tył, chcąc uwol­nić rękę z pi­sto­le­tem z fał­dów ob­szer­nego, woj­sko­wego szy­nela. W końcu osią­gnął cel. Miał w gar­ści za­ła­do­wa­nego wal­thera pp – z co naj­mniej sze­ścioma na­bo­jami w ma­ga­zynku – i tylko se­kunda dzie­liła go od prze­ję­cia kon­troli nad sy­tu­acją. Nie miał szans ani na wy­graną, ani na ucieczkę i zda­wał so­bie z tego sprawę. Chciał tylko – i aż – za­brać ze sobą do grobu moż­li­wie naj­więk­szą liczbę funk­cjo­na­riu­szy Na­rod­nowo Ko­mis­sa­riata Wnu­trien­nych Dieł.

Spoj­rzał w stronę pierw­szego sta­no­wi­ska, po czym uniósł ra­mię. Zlek­ce­wa­żył ła­do­wa­cza i dziew­czynę. I po­peł­nił po­dwójny błąd.

Gdy tylko od­wró­cił się i zło­żył do strzału, sto­jąca metr da­lej ja­sno­włosa en­ka­wu­dzistka zna­la­zła się za jego ple­cami. Do tej pory spra­wiała wra­że­nie kom­plet­nie spa­ra­li­żo­wa­nej stra­chem, po­dob­nie jak po­moc­nik-ła­do­wacz. Ale – Bie­rie­zu­chin uświa­do­mił to so­bie w prze­raź­li­wie krót­kim prze­bły­sku zro­zu­mie­nia – to był tylko ka­mu­flaż, przej­ściowe od­da­nie pola prze­ciw­ni­kowi. Kiedy wa­runki zmie­niły się, dziew­czyna ni­czym ata­ku­jąca pan­tera do­sko­czyła do za­sty­głego w bez­ru­chu po­moc­nika, płyn­nym ru­chem wy­rwała mu z ręki wal­thera, pod­nio­sła na wy­so­kość oczu i wy­strze­liła, tra­fia­jąc ofi­cera do­kład­nie tam, gdzie jesz­cze przed pięt­na­stoma se­kun­dami za­mie­rzał wy­ce­lo­wać wy­trawny kat-spe­cja­li­sta, le­żący te­raz u jej stóp.

Pchnięty ude­rze­niem po­ci­sku ofi­cer wpadł do dołu wprost na ciała to­wa­rzy­szy i na ję­czą­cego z bólu, po­wa­lo­nego pierw­szym cio­sem cze­ki­stę.

By wy­brzmieć, echo wy­strzału po­trze­bo­wało ład­nych kilku chwil. Zgro­ma­dzeni na po­la­nie lu­dzie – jesz­cze kilku na­stęp­nych na ochło­nię­cie. W tym cza­sie dziew­czyna zdą­żyła za­bez­pie­czyć pi­sto­let, we­pchnąć go za pa­sek, pod­nieść z ziemi tek­turkę z li­stą wraz z ołów­kiem, dmuch­nąć po­tęż­nie, aby oczy­ścić kartkę z so­sno­wych szpi­lek, po czym, po krót­kim mo­men­cie za­sta­no­wie­nia, od­ha­czyć na li­ście wła­ściwe na­zwi­sko.

Star­szy ma­jor bez­pie­czeń­stwa pań­stwo­wego Piotr Ni­ko­ła­je­wicz Bie­re­zu­chin zro­zu­miał, że de­cy­du­jąc się dziś rano na przy­jazd w to po­nure miej­sce, pod­jął jedną z naj­lep­szych de­cy­zji w ca­łym swoim za­wo­do­wym ży­ciu.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: