- promocja
Malarka wiosennych łąk - ebook
Malarka wiosennych łąk - ebook
Nadzieja ma kolor wiosennej łąki
Maria jest malarką i od dawna marzy o własnej galerii. Gdy jednak zostaje zdradzona przez jedną z najbliższych osób, traci wiarę w ludzi i własne możliwości. Przestaje malować i zamyka się w sobie. Przełomem staje się rozmowa z dawno niesłyszaną przyjaciółką. Za jej namową Maria przyjeżdża do siedliska w Granicach. Czy stary dom, piękny ogród i niewielka winnica sprawią, że kobieta znów sięgnie po pędzel? Jak ułożą się jej stosunki z lokalną społecznością? I co najważniejsze, czy dowie się, kim jest tajemnicza Malarka wiosennych łąk poznana na kartach starego brulionu znalezionego na strychu?
Wsłuchaj się w szepty starego domu. Może zdradzi swoje sekrety?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67727-13-6 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kobieta podeszła do sztalugi. Dotknęła płótna. Delikatnie, pieszczotliwie, tak, jak dotyka się twarzy kogoś bliskiego. Niespiesznie przesunęła palcami po chropowatej powierzchni, z góry na dół, wzdłuż krawędzi. Odbijała niewidzialne stemple w każdym rogu. Jej dłonie powielały ruchy pędzla, tak znajome i bezpieczne. Każde dotknięcie płótna napełniało jej serce otuchą. Czuła, jak ze zdrętwiałych członków powoli schodzi napięcie.
Opuściła dłoń, musnęła palcami pędzle stłoczone w słoiku, dotknęła tub z farbami. Spojrzała na rozświetlony krajobraz roztaczający się za oknem. Gdy pracowała, lubiła odrywać wzrok od obrazu i zatapiać go w palecie barw za oknem. W zieleni wiosny. W błękicie bezkresnego nieba. Szarości deszczu. Czerni nocy. Czerwieni zachodzącego słońca płonącego w oknach domu po drugiej stronie ulicy. Dlatego karnisze w jej pracowni nie znały ciężaru firanek, nie dźwigały zasłon. Były samotne i bezużyteczne.
Spojrzenie kobiety zakotwiczyło w wierzchołku rozkołysanej brzozy. Ostatnia brzoza w starym ogrodzie otaczającym dom… Co czuje drzewo? – zastanawiała się kobieta. Bo że czuje, było dla niej oczywiste. Jakie uczucia drzemią w tych trzepoczących na wietrze liściach? Samotność? Tęsknota za utraconymi towarzyszkami, których pnie butwiały gdzieś pod płotem? A może radość z tego, że nadal żyje i wznosi srebrzyste ramiona ku chmurom?
Kobieta uśmiechnęła się.
Zapragnęła to namalować. Uchwycić na obrazie uczucia drzemiące w drzewie. Przebiegła wzrokiem po tubach z farbami, pospiesznie wybrała kolory, sięgnęła po pędzel, niecierpliwym ruchem mieszała barwy…
Seledyn, zieleń, a tam, gdzie pada cień, granat, tak, tak… I ta smuga światła ukosem padająca na pień, zupełnie jak szelmowski uśmiech…
Wzrok malarki biegał między paletą a drzewem za oknem, szybko, gorączkowo, tam i z powrotem.
Czubek pędzla dotknął nieskazitelnego płótna.
I wtedy pojęła, że nie może tego zrobić.
Kobieta poczuła lodowaty ucisk w piersi. Jej dłoń zadrżała. Kropla farby spłynęła z włosia, odbijając się pieczęcią na posadzce tuż obok lewego buta. Z piersi malarki dobył się jęk bezsilności. Usiłowała przesunąć pędzlem po płótnie, ale jedynie wodziła nim w powietrzu, czując, jak ogarnia ją coraz silniejsze uczucie frustracji. Bezcelowości. Beznadziei.
Po co miała to robić?
Malować, obrazować uczucia, dźwięki, smaki, otaczające ją piękno.
Po co zaczynać obraz, którego nie ukończy? Brudzić płótno, które wyląduje w kącie obok innych? Kobieta cisnęła pędzel na półkę pod sztalugą i ciężko oddychając, cofnęła się o krok. Przesunęła lodowatymi dłońmi po twarzy, zgarniając do tyłu włosy i zwijając je w niezgrabny kok na czubku głowy. Spojrzała na nagie płótno i poczuła, że ogarnia ją coraz głębsza rozpacz.
Tyle emocji!
Tyle uczuć, słów i gestów!
Tak wiele chciała przekazać za pośrednictwem tych obrazów. Sprawić, by wżarły się ludziom w serca, by ryły w ich duszach i umysłach…
A nie potrafiła tego zrobić. Gdy przyciskała pędzel do płótna, wydawało jej się, że palce chwytał nieokreślony paraliż. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła wykręcała je boleśnie, zmuszając, by wypuściły narzędzie pracy.
Ta blokada trwała od wielu tygodni i coraz bardziej ją przerażała. Skutkowało to tym, że już sama myśl o wejściu do pracowni przyprawiała kobietę o niepokój. Widok przygotowanej sztalugi, znajomych tub i pędzli, kraciastego koca, którym okrywała się, wypoczywając i wpatrując się w niedokończone obrazy, sprawiał, że napięcie mijało. Widok za oknem niósł natchnienie, serce wypełniała nadzieja.
Może to ten dzień. Może znów zacznie malować.
Dłoń sięgała po pędzel, ale nie była w stanie dotknąć nim płótna.
Kobieta pokręciła z rozpaczą głową.
Zdarzały się już trudne okresy. Po narodzinach Oli nie malowała przez pół roku. Aż pewnego dnia sięgnęła po blok i zaczęła szkicować pucołowate policzki pogrążonego we śnie bobasa. I z każdą kolejną kreską przepełniała ją pewność, że znajduje się na właściwym miejscu: siedzi przy łóżeczku córki, czuwa nad jej spokojnym snem i robi to, co najbardziej kocha. Następnego dnia, wykorzystując długą drzemkę dziecka, stanęła przy sztaludze i jak gdyby nigdy nic zaczęła pracę nad pierwszym obrazem z nowej serii. Zatytułowała ją później „Popołudnia”, bo rzeczywiście malowała jedynie popołudniami, gdy dom otulała przyjazna cisza, a pracownia tonęła w złocistoperłowym świetle. Seria dedykowana córeczce okazała się dla niej przełomowa, a szkic, który tamtego dnia powstał w dziecięcym pokoju, przejął rolę talizmanu. Złożoną kartkę wsunęła do jednej ze starych powieści ojca i wyjmowała w trudnych chwilach, by udowodnić samej sobie, że potrafi wygrzebać się z najgłębszego dołka. Także i tym razem usiłowała się ratować widokiem krągłych policzków ocienionych gęstymi, rdzawymi rzęskami, wypukłych usteczek, na których osiadła bańka śliny. Sięgnęła między stare pożółkłe strony, rozłożyła rysunek, wygładzając palcami niewidzialne zagięcia i… nic się nie zmieniło. Błąd: pojawiło się głębokie, gorzkie rozczarowanie. A później wstyd, że wierzyła w moc sprawczą szkicu sprzed kilkunastu lat…
Nie potrafiła malować.
Nie była w stanie. I nie miała pojęcia, co zrobić, by to zmienić.
Podeszła do okna, wsparła dłonie o szeroki parapet, przytknęła twarz do szyby, aż osiadła na niej lepka mgiełka oddechu. Kołysane podmuchami wiatru drzewo rozmyło się za szkłem w ruchomy cień.
I ja jestem takim cieniem, pomyślała, i moja sztuka. To, co wychodzi spod mojego pędzla. Co mam uczynić, by wszystko nabrało kształtu?SPIS TREŚCI
PROLOG
MARIA
SAMOTNE DRZEWO
WYSPA WŚRÓD ZIELENI
NAD STAWEM
MAJOWE SŁOŃCE
TANIEC W DESZCZU
PO NOCY ZAWSZE PRZYCHODZI DZIEŃ
NIESPODZIEWANI GOŚCIE
KRYSTYNKA
W MROKU PODDASZA
DUCHY PRZESZŁOŚCI
MĘŻCZYZNA ZE SNU
KROPLA SZKARŁATU
PORTRECISTKA
OBCA
CHATKA POD LASEM
ŻYCZLIWA
W SIEDLISKU
WYDARTE STRONY
PRZYPRÓSZONE KURZEM
W CIENIU PŁACZĄCEJ WIERZBY
RODZINA
POD OSŁONĄ MGŁY
ZNISZCZONA BAŚŃ
NA GRANICY JAWY I SNU
PUSTE ŚCIANY
CISZA PRZED BURZĄ
WSCHÓD SŁOŃCA
TRUDNA ROZMOWA
W GRANICACH
MIĘDZY DĘBAMI
MALARKA WIOSENNYCH ŁĄK
RÓŻDŻKA