Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Małe Karpaty - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
4 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Małe Karpaty - ebook

„Drogi Henry! Proszę przyjechać, w Chacie Gočala z pewnością będzie się Panu podobać!” – pisze Ján Púček do Henry’ego Thoreau, zapraszając go w Małe Karpaty, pagórkowaty region na zachodzie Słowacji, do krainy swojego dzieciństwa.

Czytelnik wędruje wraz z nim starymi duktami, tropem myśliwskich zamków arystokratycznego rodu Pálffych, opuszczonych domów dawnych niemieckich drwali – huncokarów, wśród niezliczonych pomników, krzyży i zarośniętych torów kolejowych. Staje się towarzyszem podróży, podczas której w zniewalającym pięknie krajobrazu odkrywa zatopione ślady obecności duchów i zbójników, artystów i myślicieli.

Małe Karpaty to inspirujący subiektywny przewodnik po wciąż nieodkrytej słowackiej kieszonkowej krainie.

„Lubię niskie góry, bo nie ma w nich patosu typowego dla miejsc, które się zdobywa. Są za to inne, o wiele ważniejsze sprawy. Najlepiej podsumowuje to opisana przez Púčka scena, w której jego dziewięciomiesięczny syn pierwszy raz w życiu widzi trzmiela. Kwituje owada trywialną sylabą, jakimś „bę”, ale w tym dźwięku zawiera się całe piękno kruchej i ulotnej chwili. Ta książka pełna jest takich właśnie przebłysków i zachwytów. Cieszę się, że to Jánek stał się moim przewodnikiem po miejscu, którego nigdy nie widziałem na własne oczy. I że gdzieś tam, hen, za siedmioma granitowymi górami i siedmioma bukowymi lasami, mam bratnią duszę.” Adam Robiński

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8191-982-1
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nim zaczniecie się wspinać po tych sinusoidach

pozwólcie powiedzieć słóweczko wam,

wam i waszym dzieciom:

_trzymajcie się razem_

_uczcie się kwiatów_

_nie objuczajcie się_.

Gary Snyder, _Dzieciom_, tłum. A. Szostkiewicz

Dużo podróżujemy, mało poznajemy.

Dużo widzimy, mało przeżywamy.

Dużo pracujemy, mało wytwarzamy.

Dużo automatyzujemy, a wolnego

czasu nie przybywa. Dużo się uczymy,

ale gówno wiemy. Jesteśmy wszędzie w domu

i dlatego nie mamy domu. W tej książce

znajdziecie jednak dokładne przeciwieństwo

powyższego.

Ivo Kováč, _Rok v Karpatoch_

Dawne szlaki rzadko znikają, chyba że pochłonie je morze albo przykryje asfalt. Trwają pod postacią ledwo dostrzegalnych elementów krajobrazu, widocznych dla tych, którzy wiedzą, na co zwracać uwagę.

Robert Macfarlane, _Szlaki. Opowieść o wędrówkach_, tłum. Jacek KoniecznyODCZYTYWANIE KRAINY

Tyle wiem już od dzieciństwa, że pomiędzy kościółkiem a kapliczką kursował pociąg. Oczywiście była to małokarpacka leśna wąskotorówka, łącząca fabryki chemiczne Pálffych na Majdánie i w Dobrej Vodzie. Tyle wiem od dziecięcych czasów, bo chodzę tamtędy od lat i chyba nigdy się nie stało, żebym wtedy o tym nie pomyślał. Ale do dziś jest to dla mnie zupełnie niesamowity obrazek: że to właśnie tam, w tej niepozornej małej kotlince krzyżującej się z drogą. Że właśnie tamtędy prowadziły tory, na których niewielkimi, rachitycznymi kolejkami przewożono tony drewna i kamienia. To obrazek z całkiem innych czasów, ale wciąż żywy. Na spacerach w tej okolicy wciąż można spotkać ludzi, którzy półgłosem zdradzą, kto posadził wspaniałe, sześćdziesięcioletnie topole, rosnące niedaleko zbiornika wodnego Jarka oraz że raz z kolegami przecięli łańcuch, którym na końcu wioski przytwierdzona była drezyna, pojechali nią aż nad jeziorko Šotrbana i gdy do syta się wykąpali, wrócili starą ciuchcią do domów.

Wraz z odnogami kolei konnej, docierającymi niemal do każdej doliny w okolicach fabryki chemicznej na Majdánie, cała ta sieć liczyła prawie siedemdziesiąt kilometrów. Przez chwilę próbuję sobie wyobrazić, że to wszystko działa do dziś i że wśród wzgórz porusza się objuczona drewnem ciuchcia. Albo pełna turystów czy rowerzystów. Jakoś mi się to jednak nie udaje. Pozostają wyobrażenia, zapomniany hektometrowy słupek wystający z wysokiej trawy czy gwizd cofającego się parowozu gdzieś pod Neštichem z zakończenia filmu Bielika _Bunt kapitana_.

Dlatego w któreś czerwcowe popołudnie wybiegam do lasu nad Prekážkę. Po prostu chcę sprawdzić, co tu przetrwało, jakie jeszcze ślady zostawiła po sobie dawna leśna linia kolejowa. Kiedy schodzę ścieżką od Handliarovskiej skaly, na mojej drodze pojawia się ledwie widoczne skrzyżowanie. Wtedy zaczynam coś przeczuwać, zwłaszcza gdy rozłożę w głowie starą, porwaną mapę wojskową, na której wyraźnie zaznaczono wszystkie leśne szlaki kolejowe. Skręcam więc w stronę Cerovego vrchu i wszystko wokół mi przytakuje – jestem na właściwym tropie. Wgłębienia po torach dawnej ciuchci wyłaniają się przede mną niczym kreski namalowane niewidzialnym atramentem. Ogarnia mnie niepojęta radość, bo dotykam rzeczy nieoczywistych. Czasami wędruję po wypiętrzonych nasypach nad powierzchnią terenu, innym razem sekretna ścieżka wgryza się głęboko w zbocze, a ja schodzę na dno małego kanionu pokrytego gęstwiną bukowych koron. W dolince strumyka Švajčiarka pojawia się pierwsza ostra serpentyna (do Dobrej Vody będzie ich jeszcze kilka w tych górach), a po chwili nasyp wyłania się z lasu i wkracza w aleję kasztanową – jakby z mrocznych kulis wystąpił na scenę. Lecz potem, na łące, nie wiem, jak dalej. Ślad ginie w wysokiej trawie, wśród złocieni i macierzanek. Teraz z lasu powinien wyjść pachnący dymem i drewnem spokojny starszy pan, zapewne z papierosem bez filtra, na tyle zmiętoszonym, jakby właściciel przez dwie szychty trzymał go w tylnej kieszeni spodni. O nic by mnie nie zapytał, tylko palcem utytłanym w smarze wskazałby przed siebie i wszystko byłoby dla mnie jasne. No przecież tędy! Potem ostrożnie chwyciłby mnie za ramię i odciągnął od torów akurat na moment przed tym, jak obok nas, sapiąc, przejechałaby kolejka wyładowana kłodami bukowego drewna. Po zniknięciu pociągu przez chwilkę byśmy tak stali, a potem zniknąłby także starszy pan. Zostałaby po nim tylko mieszanka zapachów, która towarzyszy mi na każdym kroku nawet po sześćdziesięciu latach.

Dzieci pozują na nasypie pálffyowskiej kolejki wąskotorowej, początek lat sześćdziesiątych XX wieku

Archiwum Dušana Suchána

Trasa ciągnie się dalej, mija staw rybny i kryje się w lesie. Trzyma się blisko leśnej drogi, a przy każdej znaczniejszej przeszkodzie terenowej na chwilę się od niej oddala, żeby w długim, łagodnym zakręcie pokonać wzniesienie i znów powrócić. Niedaleko Katarínki skręca w lewo i ginie w lesie. Gdzieś tutaj dawniej był rozjazd nazywany Katarínske veksle.

Idę dalej starą trasą kolejki i nagle ogarnia mnie wielka wewnętrzna euforia. Szaleństwo. Posypuję głowę ziemią, gałązkami i suchymi liśćmi, zjadam wszystko i czuję się wolny jak nadzy beztroscy młodzieńcy, którzy kąpią się w pobliżu algierskiego portu w jednym z esejów Alberta Camusa. Całkiem tracę rozum, też chcę się rozebrać do naga i pobiec przez las. Nagle na twarzy czuję jakiś dotyk – to pajęczyny muskają moje policzki i usta niczym ręce leśnych duchów. Ale ja wciąż kroczę śladami nieistniejących leśnych traktów kolejowych, bardziej wędruję, niż spaceruję. I zdaję sobie z tego sprawę. Jestem tak szczęśliwy, że aż mi smutno.

Czemu mnie to ciekawi? Nie wiem. Dlaczego czytanie książek jest interesujące? – mógłby ktoś spytać. To właściwie inna rozmowa – z naturą, jak z człowiekiem. Ślady torów dawnej kolejki to jak kilka trafnych i mądrych zdań tych, którzy byli tu przed nami. Którzy niczym koraliki nawlekli doliny i wzgórza na sznury linii kolejowych.

Nagle w całkiem inny sposób przemawiają do mnie sztachety wiejskich płotów czy barierki na mostkach, pospawane ze starych szyn wyprodukowanych gdzieś pod Miszkolcem (Diosgyöri 1912), nagle wszystko ma własny głos.

Za kilka dni zatrzymamy się w lesie niedaleko Katarínki przy pomniku leśnej ciuchci. Dla kogoś może być to trochę naiwny obrazek: zmurszały drewniany daszek, tradycyjna dwuręczna piła, dwa kawałki torów o rozstawie sześćset milimetrów i kategoryczne ostrzeżenie: NIE RUSZAĆ! To zrozumiałe: komuś jeszcze na tym zależy. I bardzo dobrze. To co prawda tylko odczucie. Nie można tego dotknąć. Albo spieniężyć. Nie ma się czym chwalić. To nie jest nic warte. A jednak to wystarczy.

Rok później, w niedzielny poranek, przez błotniste pole pomiędzy Prekážką a Hájičkiem przedziera się grupka dziesięciorga kolorowo ubranych turystów z teleskopowymi kijkami. Każdy krok kosztuje ich mnóstwo sił, bo razem z butami dźwigają też potężne kawały wilgotnego, lepiącego się do podeszew błota. Cóż to za bezsensowna wyprawa bez celu? Co za pomysł, żeby grzęznąć w mokrej, zaoranej glebie? Oni nie zadają sobie takich pytań, bo doskonale wiedzą, że dokładnie tędy wiodła niegdyś linia kolejowa Pálffych.

Od wyprawy nie odstraszyło ich ani bagno, ani to, że w tym miejscu wszelkie ślady dawnej ciuchci kryją się głęboko pod grząskim mułem naniesionym w ciągu półwiecza intensywnej orki. Ale ziemia doskonale to wszystko pamięta. Podobnie jak pobliskie jeziorko Šotrbana, które co prawda w latach pięćdziesiątych udało się kołchoźnikom wysuszyć, ale ono i tak każdej wiosny odżywa. Niczym fatamorgana albo znak wodny. Jak wyblakłe wspomnienie, które nagle wynurza się pośrodku pola, aby po kilku dniach znów wyschnąć.

Tymczasem kolorowa procesja ciuchciowych pielgrzymów ciągnie dalej. Przekroczyli już polną drogę i zbliżają się do kapliczki. Z oddali wyglądają zupełnie jak mała, barwna kolejka.SAMOTNOŚĆ LEŚNYCH LUDZI

Nikt nie wie, gdzie się zaczyna i gdzie kończy się dym, myślę, kiedy powoli schodzę ze szczytu Kukli przez Tri kopce w stronę Piesku. Jest jak z wodą, przychodzi mi do głowy. To wieczne krążenie. Nasionko. Pień. Kłoda. Dym. A w końcu popiół. Ale gdzie jest ten nowy początek? Pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Po głowie krążą mi ostatnie resztki mglistych porannych myśli, ale muszę się już ocknąć, bo mamy dzień. W powietrzu roznoszą się coraz głośniejsze, ludzkie dźwięki, tak charakterystyczne dla leśnego biotopu Małych Karpat – sobotni warkot pił spalinowych. Czy to lament drzew? Czy też dziki rechot stali?

Zgrzytam zębami, czuję pomiędzy nimi piasek Sahary i ruszam dalej. Za każdym razem w lesie głowa mi się oczyszcza, a umysł z łatwością przejmuje każdy fragment piosenki czy wiersza. Następnie odbija się od ścian mojej czaszki niczym piłeczka pingpongowa i powraca na koniec języka w formie mantry. Ten cytat z wiersza Ivana Laučíka zmieścił mi się w sześciu krokach: „Piły spalinowe we własnym języku dziękują dzięciołom”.

Z piłami mam moralny problem. Ich walka z lasem wydaje mi się nierówna. Dużo hałasu i dużo walących się na ziemię drzew. Kiedy patrzę na pozyskiwanie drewna, widzę właściwie masakrę. A przecież w tej wojnie piły spalinowe to tylko lekka, ręczna broń. Bywa gorzej, kiedy leśne kombajny gąsienicowe i różne inne kosmiczne agregaty wyrywają drzewa z ziemi niczym jakieś wątłe chwasty. Wydaje mi się, że straciliśmy już wszelkie szanse na to, żeby odczuć własną kruchość. I tylko wścibskie mrówki w leśnym półmroku badają zawartość pozostawionych opakowań po smarach. Bo mrówki zaciekawią się byle czym.

Dziś jednak mam wkroczyć w całkiem inne czasy. Taka dwuręczna piła stanowi w nich kamień milowy rozwoju. A siekiera to narzędzie całkiem oczywiste. „Dostojność jakaś bojarska jest w tym padaniu drzewa, w tym jego ukośnym locie w dół na tle nieba”, pisał Edward Stachura.

Dziś cofnę się w czasie o sto lat, kiedy ukryte głęboko w górach samotne chaty zamieszkiwali pálffyowscy drwale zwani huncokarami.

Pierwszy raz zupełnym przypadkiem spotkałem ich pod Skleną hutą. Wyszedłem z lasu na rozległą, magiczną łąkę, a tam zaskoczyły mnie orzechy i stare jabłonie – znaki ludzkiego życia daleko od wszelkich okolicznych wiosek. Wdrapałem się wtedy na koronę jednej z jabłoni i wciąż pod wrażeniem tego odkrycia zjadłem dwa kwaśne jabłka. Potem próbowałem rozbić kamieniem niedojrzałego orzecha i wciąż jeszcze nie byłem w stanie pojąć tego, co zobaczyłem. Ale gdy wreszcie doszedłem do siebie i uspokoiło mi się serce, mogłem usłyszeć odległe echa ludzi, którzy kiedyś tutaj żyli: uderzenia siekierą w drzewo, czyli coś w rodzaju muzyki. W wielu miejscach nic po nich nie zostało, najwyżej kilka symboli czy trudnych do odczytania wiadomości. I jeszcze wzruszająca pustka, która tworzy tajemniczy _genius loci_. Na Holincie, Kolovrátku i Amonovej lúce. Już od ponad siedemdziesięciu lat natura odbiera tutaj wszystko to, co do niej należy. A co po nas zostanie? Drzewa owocowe? Stare orzechy? Oby tylko to i nic więcej.

W lesie nad Pieskiem natknąłem się też na blaszaną tablicę, która podpowiada drogę na cichy leśny cmentarz. Tabliczka pękła pośrodku, zaczęła rdzewieć i powolutku wrasta w rdzeń drzewa, pień już niemal całą ją pochłonął. Milknie, ginie. Ale cmentarz nie milczy. Potomkowie huncokarów osadzili na żywych grobach kopie oryginalnych drewnianych krzyży i małe, zwięzłe napisy. Które w ciszy leśnego cmentarza mówią nam nie tylko o tym, kto jest tam pochowany, ale również z kim łączyły go najbliższe więzy rodzinne. Martwi połączeni są między sobą cienkimi gałązkami, z którymi łączą się następne gałęzie skierowane w stronę żywych. Tak to się wszystko rozgałęzia i łączy. Od korzeni, przez pień, aż po najcieńsze gałązki. Tak jak w rosnącym drzewie.

Los huncokarów spokojnie mógłby być motywem przewodnim wielkiej powieści rozgrywającej się w Małych Karpatach. Byłaby to historia nie tylko ciekawa i nieco romantyczna, ale na pewno też symptomatyczna w kontekście dziejów całej Europy Środkowej, w której początkowo harmonijnie żyli obok siebie ludzie różnych wyznań i narodowości, a potem skończyło się to wywózkami i czystkami etnicznymi w najgorszych możliwych formach. Za każdym razem stosowano zasadę zbiorowej odpowiedzialności i winy – na podstawie jakiegoś jednego, decydującego kryterium. Czasem było nim wyznanie, kiedy indziej rasa albo przekonania polityczne. Tuż po II wojnie światowej w karpackich lasach najbardziej problematyczna stała się narodowość. Niemiecka.

Jaka jest więc historia huncokarów (lub hulcokarów, hulcogrów)? I jakie pozostawili ślady w literaturze?

Ich pojawienie się w regionie Małych Karpat związane jest przede wszystkim ze zmianami w gospodarce leśnej, jakie wprowadzono za czasów Marii Teresy. Chodziło o tak zwany Terezjański Statut Leśny z 1769 roku, znany też jako Leśny Porządek albo – w zachodnio-słowackich gwarach – jako „Porządek Gór”. Głównym celem nowego prawa leśnego było zachowanie lasów także dla przyszłych pokoleń i spowodowanie, by w gospodarce rozum wziął górę nad głupotą (dzisiaj, po upływie ponad dwustu pięćdziesięciu lat, znów byłby nam bardzo potrzebny). Wszystko to wymagało racjonalnego i fachowego podejścia do opieki nad lasami. Dlatego Pálffyowie, którzy byli właścicielami większości lasów zachodniej Słowacji, sprowadzili fachowców z podalpejskich regionów ówczesnej monarchii habsburskiej, głównie ze Styrii i Dolnej Austrii. Działo się to w połowie XVIII wieku. Od wtedy takie nazwy jak Geschwandtner, Graus, Hirner i Nietschneider stały się nieodłączną częścią nazewnictwa odległych zakątków Małych Karpat – obok Holintu, Sklenej huty, Vývratu, Piesku, Majdánu i wielu innych.

Dość śmieszne określenie przybyszów powstało z przekręcenia niemieckiego słowa _Holzhacker_ (czyli drwal), ale oni sami woleli mówić na siebie _Waldleute_, czyli „leśni ludzie”, co brzmi naprawdę czarodziejsko. Takie też, trochę magiczne, było właściwie całe ich życie. Gdy spojrzymy na mapę z wystawy na zamku Červený Kameň, zobaczymy, że każde z huncokarskich siedlisk znajdowało się stosunkowo daleko od wiosek podkarpackich. W czasach, kiedy po lasach nie poruszały się terenowe jeepy bez tablic rejestracyjnych ani zielone ciężarówki (te, o dziwo, z tablicami ze środkowej Słowacji), były to całkiem inne odległości niż dziś. Dlatego na ich odcięcie od otaczającego świata musimy patrzeć w zupełnie innym kontekście.

Kiedy ktoś mieszka głęboko w górach, może być odizolowany i samotny, ale to niekoniecznie musi być jakiś problem. Kontakt z ludźmi „z dołu” mieli tylko w niezbędnych sytuacjach, ale między sobą utrzymywali bardzo żywe więzi, dzięki czemu kultywowali nie tylko język, ale również wiele tradycji. W większości miejsc byli w Karpatach praktycznie samowystarczalni. Pracowali u Pálffych (albo zatrudniały ich wolne podkarpackie miasta, jak Pezinok czy Modra), więc otrzymali od nich do dyspozycji dom i niewielkie pole, na którym mogli uprawiać wszystko to, co im było potrzebne do życia. Ponadto mogli trzymać kilka krów, prosiąt czy drobiu, a z okolicznych lasów ściągać drewno na opał albo do budowy. Z całą pewnością był to żywot w symbiozie z naturą. Ludzie ci musieli rozumieć nie tylko las, ale też cały ekosystem, musieli znać jego zasady działania, przemiany i tajemnice. A ich żony były oczywiście znakomitymi zielarkami.

Naturalnie nie było to lekkie życie. Zajmowali się przede wszystkim eksploatacją drewna, ale także dbali o las i jego rozwój. W czasach, gdy w słowackich lasach jeszcze nie warczały agresywne piły łańcuchowe, profesja drwala należała do najcięższych.

Dlaczego jednak Pálffyowie ściągali ludzi z tak odległych miejsc? Zapewne istotną rolę odgrywała ich zręczność i profesjonalizm, ale zdaniem Dušana Dobrovodskiego – potomka rodów Weber i Gschill – właścicielom lasów chodziło też o to, żeby między leśnikami a ludźmi z okolicznych wiosek nie nawiązywały się przyjazne relacje, które mogłyby umożliwiać nielegalną sprzedaż drewna lub tolerancję dla złodziejstwa i kłusownictwa. Bo huncokarzy pełnili też funkcję strażników lasu. Oprócz flinty ich bronią była również bariera językowa.

Huncokarzy siedzą na ściętej jodle, lata trzydzieste XX wieku

Słowackie Muzeum Narodowe, Muzeum Kultury Niemców Karpackich (Slovenské národné múzeum, Múzeum kultury karpatských Nemcov)

W 1937 roku Franz J. Beranek z Břeclavia opublikował dość obszerny tekst poświęcony małokarpackim leśnym ludziom. Autor – członek NSDAP i SA – nie ukrywał zachwytu z powodu odnalezienia niezwykłej, mówiącej po niemiecku, wspólnoty leśnych ludzi. Od razu było dla niego oczywiste, że zdecydowanie odróżniają się od innych Niemców, żyjących w wioskach położonych dużo niżej, zwłaszcza w Limbachu. Mimo stylu artykułu, który po latach sprawia wrażenie, jakby Beranek odkrył w Małych Karpatach jakieś nieznane, prymitywne plemię z lasów monsunowych, tekst przynosi jednak wiele cennych informacji nie tylko o życiu i pochodzeniu huncokarów, ale także o różnych, dziś już zapomnianych samotnych siedliskach drwali i o ich mieszkańcach. Autor w ciekawy sposób starał się również obliczyć ich ówczesną populację: „Pomyślmy tylko: osiemset dusz, czyli ludność jakiejś większej wioski, mieszka w rozproszeniu na obszarze większym niż czterdziestu wiosek. Mimo to jeden drugiego zna i wie wszystko o jego losie. Nie trzeba dodawać, że wszyscy są spokrewnieni albo skoligaceni”.

W górskich samotniach Małych Karpat rodziły się i dorastały dzieci. Przyszły los miały wypisany jak na dłoni już dzięki swemu miejscu urodzenia, ale zdobycie podstawowego wykształcenia było konieczne. Do czasu wprowadzenia ośmioletniego obowiązku szkolnego w 1922 roku huncokarskie dzieci uczył tak zwany wędrowny nauczyciel. Nie był to żaden włóczęga, tylko przeszkolony huncokar, który w odpowiednim miejscu prowadził nauczanie dzieci z okolicznych samotni. Wspomniany Beranek też pisze o takim przypadku: „Przed kilku laty Nová Bohatá zorganizowała prywatne lekcje języka niemieckiego dla dzieci ze Starej i Novej Bohatej, z Nových Domów, z Pariny, Saskovej i z Polámanego. Naukę prowadził syn drwala, który dzięki grafini Pálffy wyuczył się na nauczyciela”. Na późniejszym etapie dzieci musiały już schodzić na dół do wiosek, gdzie uczyły się w szkołach słowackich. Żeby mogły zdążyć na lekcje, musiały wcześnie rano godzinę albo i więcej schodzić do wioski, a po południu znów wspinać się do siebie na górę. W szkołach poznały jednak język słowacki, dzięki czemu przełamana została bariera między ludźmi z gór i z podgórskich wiosek. Konsekwencją tego były więc różne mieszane małżeństwa, a także opanowanie innych rzemiosł, nieprzydatnych w górskich samotniach.

Tak zwana niemiecka szkoła dla dzieci huncokarów powstała w Piesku nad Modrą i przez pewien czas uczyli w niej między innymi pisarze Fraňo Kráľ i Ferdinand Dúbravský.

_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._PRZYPISY

Huncokari (niem. _Holzhacker_) – drwale pochodzący przeważnie z austriackich Alp lub z Bawarii, w XVII wieku sprowadził ich na Słowację arystokratyczny ród Pálffych. Stali się pierwszymi leśniczymi zajmującymi się gospodarką drzewną oraz ochroną lasów przed kłusownikami i rabusiami. Mieszkali poza wioskami, jednak mimo to w dużej części zasymilowali się z miejscową ludnością (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

Prešporok – osiemnastowieczna nazwa Bratysławy.

Maria Teresa (1717–1780) – córka cesarza Austrii Karola VI Habsburga i żona późniejszego cesarza Franciszka I Stefana Lotaryńskiego, od 1745 roku niekoronowana cesarzowa Austrii oraz królowa Czech i Węgier. Dzięki reformom w duchu oświeceniowego absolutyzmu za jej panowania Austria stała się światowym mocarstwem.

W okresie międzywojennym na północnych i południowych krańcach Czech i Moraw oraz w większości zachodnich Czech mieszkała ludność niemiecka (tzw. Niemcy Sudeccy), z których w latach trzydziestych większość popierała Hitlera.

Fraňo Kráľ (1903–1955) – słowacki poeta, prozaik i komunistyczny polityk, tworzący początkowo pod wpływem poetyzmu, a następnie literatury proletariackiej i – pod koniec życia – socrealizmu.

Ferdinand Dúbravský (1850–1926) – słowacki pisarz, publicysta i redaktor, twórca literatury rozrywkowej i regionalnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: