Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Małe kobietki wersja ilustrowana - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Małe kobietki wersja ilustrowana - ebook

Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej, opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Marmee.

Córki pani March – stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy – starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-852-2
Rozmiar pliku: 7,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I



ZA­BA­WA W PIEL­GRZY­MÓW

.

– Świ­ęta bez pre­zen­tów to nie świ­ęta – burk­nęła Jo, le­żąc na dy­wa­ni­ku.

– Okrop­nie jest być bied­ną! – wes­tchnęła Meg, zer­ka­jąc na swo­ją sta­rą su­kien­kę.

– To nie­spra­wie­dli­we, że nie­któ­re dziew­częta mają mnó­stwo ślicz­nych rze­czy, a inne nic – do­da­ła mała Amy z ura­zą, po­ci­ąga­jąc no­sem.

– Mamy tatę, mamę i sie­bie na­wza­jem – po­god­nie rzu­ci­ła ze swo­je­go kąci­ka Beth.

Czte­ry mło­de twa­rze oświe­tlo­ne pło­mie­niem z ko­min­ka roz­ja­śni­ły się na te we­so­łe sło­wa, ale za­raz spo­chmur­nia­ły na nowo, gdy Jo po­wie­dzia­ła ze smut­kiem:

– Taty z nami nie ma i jesz­cze dłu­go nie będzie.

Nie po­wie­dzia­ła „może ni­g­dy”, ale ka­żda z dziew­cząt do­da­ła to so­bie na myśl o ojcu będącym da­le­ko, na fron­cie.

Przez mi­nu­tę żad­na z nich nie od­zy­wa­ła się, po czym Meg po­wie­dzia­ła zmie­nio­nym gło­sem:

– Jak wie­cie, mama za­pro­po­no­wa­ła, że­by­śmy w te świ­ęta nie ro­bi­ły so­bie pre­zen­tów, po­nie­waż za­po­wia­da się ci­ężka zima. Mama uwa­ża, że nie po­win­ny­śmy wy­da­wać pie­ni­ędzy na przy­jem­no­ści, pod­czas gdy nasi żo­łnie­rze tak bar­dzo cier­pią. Nie­wie­le mo­że­my zro­bić, ale stać nas na małe wy­rze­cze­nia i po­win­ny­śmy ro­bić to ocho­czo. Oba­wiam się jed­nak, że ja tak nie po­tra­fię. – Meg po­kręci­ła gło­wą na myśl o tych wszyst­kich ład­nych rze­czach, któ­re tak bar­dzo chcia­ła mieć.

– Nie wy­da­je mi się, żeby te drob­ne kwo­ty, któ­re mamy do wy­da­nia, zda­ły się na coś żo­łnie­rzom. Ka­żda z nas ma po do­la­rze i od­da­nie go nie­wie­le po­mo­gło­by woj­sku. Zga­dzam się, żeby nie ocze­ki­wać ni­cze­go od mamy ani od was, ale sama so­bie chcę ku­pić Un­di­nę i Sin­tra­ma. Pra­gnę tego już od tak daw­na – stwier­dzi­ła Jo, któ­ra była mo­lem ksi­ążko­wym.

– Ja pla­no­wa­łam wy­dać swo­je pie­ni­ądze na nowe nuty – rze­kła Beth z ci­chym wes­tchnie­niem, któ­re­go nie usły­szał nikt prócz szczot­ki do ko­min­ka i uchwy­tu czaj­ni­ka.

– Ja ko­niecz­nie mu­szę mieć kom­plet ołów­ków Fa­ber. Są mi na­praw­dę po­trzeb­ne – po­wie­dzia­ła zde­cy­do­wa­nie Amy.

– Mama nie wspo­mi­na­ła nic o na­szych pie­ni­ądzach i nie chcia­ła­by, aby­śmy wy­rze­ka­ły się wszyst­kie­go. Niech ka­żda kupi to, cze­go pra­gnie i spra­wi so­bie odro­bi­nę ra­do­ści. Ci­ężko pra­cu­je­my, żeby za­ro­bić te pie­ni­ądze! – za­wo­ła­ła Jo, przy­gląda­jąc się swo­im ob­ca­som, jak zwy­kli to ro­bić pa­no­wie.

– Ja na pew­no: uczę te nie­zno­śne dzie­cia­ki pra­wie cały dzień, pod­czas gdy ma­rzę o tym, aby zaj­mo­wać się do­mem – za­częła to­nem skar­gi Meg.

– Ty nie masz ani w po­ło­wie tak ci­ężko jak ja – od­pa­rła na to Jo. – Co byś po­wie­dzia­ła, gdy­byś go­dzi­na­mi sie­dzia­ła za­mkni­ęta z ner­wo­wą, wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­ną sta­rusz­ką, któ­ra nie daje ci chwi­li wy­tchnie­nia i dręczy cię tak, że masz ocho­tę wy­sko­czyć przez okno albo się roz­pła­kać?

– Nie­ład­nie jest się iry­to­wać, ale uwa­żam, że zmy­wa­nie na­czyń i utrzy­my­wa­nie po­rząd­ku to naj­gor­sza ro­bo­ta na świe­cie. Przez nią się złosz­czę, a moje ręce ro­bią się ta­kie sztyw­ne, że w ogó­le nie mogę ćwi­czyć jak na­le­ży.

I Beth spoj­rza­ła na swo­je szorst­kie dło­nie z wes­tchnie­niem, któ­re tym ra­zem wszy­scy mo­gli usły­szeć.

– Chy­ba żad­na z was nie cier­pi tak jak ja – za­wo­ła­ła Amy – bo wy nie mu­si­cie cho­dzić do szko­ły z bez­czel­ny­mi dziew­czy­na­mi, któ­re do­ku­cza­ją ci, je­śli się cze­goś nie na­uczysz, wy­śmie­wa­ją się z two­ich su­kie­nek, czer­nią two­je­go tatę, je­śli nie jest bo­ga­ty, a na­wet cze­pia­ją się two­je­go nosa.

– Je­śli masz na my­śli oczer­nia­nie, po­wiedz to po­praw­nie, a nie mów o czer­nie­niu, jak­by tata był bu­tem – po­ra­dzi­ła ze śmie­chem Jo.

– Wiem, co mam na my­śli i nie mu­sisz się z tego na­igry­wać. Rze­czą wła­ści­wą jest uży­wać do­brych słów i po­sze­rzać słow­nic­two – od­ci­ęła się Amy z god­no­ścią.

– Nie na­ska­kuj­cie na sie­bie, dzie­ci. Czy nie chcia­ła­byś mieć tych pie­ni­ędzy, któ­re tata stra­cił, gdy by­ły­śmy małe, Jo? Ojej! Ja­kże by­ły­by­śmy szczęśli­we i grzecz­ne, gdy­by­śmy nie mia­ły zmar­twień! – rze­kła Meg, któ­ra pa­mi­ęta­ła lep­sze cza­sy.

– Kie­dyś po­wie­dzia­łaś, że je­ste­śmy dużo szczęśliw­sze niż dzie­ci Kin­gów, bo one po­mi­mo pie­ni­ędzy cały czas się kłó­cą i złosz­czą.

– To praw­da, Beth. Cóż, my­ślę, że w su­mie je­ste­śmy szczęśliw­sze. Bo mimo że mu­si­my pra­co­wać, śmie­je­my się z sie­bie i sta­no­wi­my ca­łkiem zgra­ną pacz­kę, jak­by po­wie­dzia­ła Jo.

– Jo uży­wa ta­kich po­tocz­nych wy­ra­żeń! – za­uwa­ży­ła Amy, ob­rzu­ca­jąc kar­cącym spoj­rze­niem dłu­gą po­stać wy­ci­ągni­ętą na dy­wa­ni­ku.

Jo na­tych­miast usia­dła, wło­ży­ła ręce do kie­sze­ni i za­częła gwiz­dać.

– Nie rób tak, Jo. To przy­stoi chłop­com!

– Wła­śnie dla­te­go to ro­bię.

– Nie zno­szę nie­grzecz­nych, nie­wy­cho­wa­nych dziew­cząt!

– Nie­na­wi­dzę sztucz­nych, afek­to­wa­nych smar­kul!

– Zgo­da bu­du­je, nie­zgo­da ruj­nu­je – za­nu­ci­ła roz­jem­czy­ni Beth z tak za­baw­nym wy­ra­zem twa­rzy, że oba ostre gło­sy prze­szły w śmiech i „na­ska­ki­wa­nie” na ra­zie usta­ło.

– Na­praw­dę, dziew­częta, obie je­ste­ście win­ne – Meg zwy­cza­jem star­szej sio­stry za­częła po­uczać. – Jo­se­phi­ne, je­steś na tyle duża, żeby po­rzu­cić chło­pi­ęce wy­bry­ki i za­cho­wy­wać się jak na­le­ży. To nie mia­ło ta­kie­go zna­cze­nia, gdy by­łaś mała, ale te­raz, gdy wy­ro­słaś i upi­nasz wło­sy, po­win­naś pa­mi­ętać o tym, że je­steś mło­dą damą.

– Nie je­stem! A je­śli upi­na­nie wło­sów robi ze mnie damę, będę cze­sa­ła się w dwa war­ko­cze do dwu­dziest­ki! – za­wo­ła­ła Jo, ści­ąga­jąc sia­tecz­kę i roz­pusz­cza­jąc kasz­ta­no­wą grzy­wę. – Nie zno­szę my­śli, że mia­ła­bym do­ro­snąć, być pan­ną March, no­sić dłu­gie suk­nie i stać się wy­mu­ska­ną da­mul­ką! Samo by­cie dziew­czy­ną jest już wy­star­cza­jąco złe, gdy lubi się chło­pi­ęce za­ba­wy, za­jęcia i zwy­cza­je! Nie mogę po­zbyć się uczu­cia za­wo­du z po­wo­du tego, że nie je­stem chłop­cem. A te­raz, gdy od­da­ła­bym ży­cie, żeby pó­jść i wal­czyć ra­mię w ra­mię z tatą, jest ono sil­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek. Bo mogę tyl­ko sie­dzieć w domu i ro­bić na dru­tach jak ja­kaś bez­rad­na sta­rusz­ka!

I Jo po­trząsnęła nie­bie­ską woj­sko­wą skar­pe­tą, aż dru­ty za­brzęcza­ły ni­czym ka­sta­nie­ty, a kłębek w pod­sko­kach po­to­czył się na dru­gi ko­niec po­ko­ju.

– Bied­na Jo! To rze­czy­wi­ście strasz­ne, ale nic na to nie po­ra­dzisz. Mu­sisz spró­bo­wać za­do­wo­lić się męskim imie­niem i wcie­la­niem się w rolę na­sze­go bra­ta – rze­kła Beth, głasz­cząc po­tar­ga­ną gło­wę dło­nią, któ­rej de­li­kat­ne­mu do­ty­ko­wi nie mo­gły za­szko­dzić wszyst­kie pra­ce świa­ta ra­zem wzi­ęte.

– A je­śli cho­dzi o cie­bie, Amy – ci­ągnęła Meg – je­steś ogól­nie rzecz bio­rąc prze­sad­nie wy­bred­na i aku­rat­na. Na ra­zie two­je hu­mo­ry są za­baw­ne, ale je­śli nie będziesz się mia­ła na bacz­no­ści, wy­ro­śniesz na afek­to­wa­ną gąskę. Po­do­ba­ją mi się two­je do­bre ma­nie­ry i wy­twor­ny spo­sób wy­sła­wia­nia się, kie­dy nie si­lisz się na zbyt­nią ele­gan­cję. Ale two­je nie­do­rzecz­ne sło­wa nie są lep­sze od ko­lo­kwia­li­zmów Jo.

– Je­śli Jo jest chłop­czy­cą, a Amy gąską, to czym je­stem ja? – za­py­ta­ła Beth, go­to­wa przy­jąć po­ucze­nie.

– Ty je­steś ni­czym in­nym, tyl­ko na­szym ko­cha­niem – od­pa­rła cie­pło Meg i nikt nie za­prze­czył, bo „Mysz­ka” była pu­pil­ką ro­dzi­ny.

Jako że mło­dzi czy­tel­ni­cy lu­bią wie­dzieć, „jak lu­dzie wy­gląda­ją”, wy­ko­rzy­sta­my ten mo­ment, aby po­krót­ce na­kre­ślić por­tre­ty czte­rech sióstr, któ­re sie­dzia­ły w pó­łm­ro­ku nad ro­bót­ka­mi, pod­czas gdy na ze­wnątrz ci­cho pró­szył gru­dnio­wy śnieg, a w środ­ku we­so­ło trza­skał ogień. Po­kój, choć wy­po­sa­żo­ny w wy­bla­kły dy­wan i skrom­ne me­bel­ki, był przy­tul­ny. Na ścia­nach wi­sia­ły je­den czy dwa do­bre ob­ra­zy, wnękę wy­pe­łnia­ły ksi­ążki, w oknach kwi­tły chry­zan­te­my i cie­mier­ni­ki bia­łe, a ca­ło­ść prze­ni­ka­ła miła at­mos­fe­ra do­mo­we­go spo­ko­ju.

Mar­ga­ret, naj­star­sza z ca­łej czwór­ki, mia­ła szes­na­ście lat i była bar­dzo ład­na – pulch­na, o ja­snej ce­rze, du­żych oczach, buj­nych, mi­ęk­kich, brązo­wych wło­sach, słod­kich ustach i bia­łych dło­niach, któ­ry­mi się szczy­ci­ła. Pi­ęt­na­sto­let­nia Jo była bar­dzo wy­so­ka, chu­da i sma­gła, wręcz przy­wo­dzi­ła na myśl źre­ba­ka, bo ni­g­dy nie wie­dzia­ła, co po­cząć z dłu­gi­mi ko­ńczy­na­mi, któ­re bar­dzo jej za­wa­dza­ły. Mia­ła sta­now­cze usta, za­baw­ny nos, by­stre, sza­re oczy, któ­re zda­wa­ły się wi­dzieć wszyst­ko i były na zmia­nę dzi­kie, roz­ba­wio­ne albo za­my­ślo­ne. Dłu­gie, gęste wło­sy sta­no­wi­ły jej je­dy­ną ozdo­bę, ale zwy­kle były dla wy­go­dy zwi­ni­ęte pod sia­tecz­ką. Jo mia­ła okrągłe ra­mio­na, duże dło­nie i sto­py, non­sza­lanc­ki spo­sób ubie­ra­nia się i spra­wia­ła nie­po­ko­jące wra­że­nie dziew­czy­ny, któ­ra gwa­łtow­nie zmie­nia się w ko­bie­tę i nie jest z tego po­wo­du za­do­wo­lo­na.

Eli­za­beth, przez wszyst­kich zwa­na Beth, była ru­mia­ną trzy­na­sto­lat­ką o gład­kich wło­sach, ja­snych oczach, nie­śmia­łym spo­so­bie by­cia, ła­god­nym gło­sie i spo­koj­nym wy­ra­zie twa­rzy, któ­ra rzad­ko ule­ga­ła wzbu­rze­niu. Oj­ciec mó­wił na nią „Pan­na Spo­kój” i prze­zwi­sko to do­sko­na­le do niej pa­so­wa­ło, Beth bo­wiem zda­wa­ła się żyć we wła­snym szczęśli­wym świe­cie, któ­ry ośmie­la­ła się opu­ścić tyl­ko po to, aby wy­jść na­prze­ciw tym nie­licz­nym oso­bom, któ­re da­rzy­ła za­ufa­niem i mi­ło­ścią.

Amy, choć naj­młod­sza, była oso­bą naj­wa­żniej­szą, przy­naj­mniej we wła­snym mnie­ma­niu. Praw­dzi­wa Śnie­żka, nie­bie­sko­oka, o ja­snych wi­jących się wło­sach opa­da­jących na ra­mio­na, bla­da i szczu­pła, za­wsze no­si­ła się jak mło­da dama zwa­ża­jąca na do­bre ma­nie­ry.

Tego, ja­kie były cha­rak­te­ry czte­rech sióstr, do­wie­my się pó­źniej.

Ze­gar wy­bił szó­stą i Beth, za­gar­nąw­szy węgle w ko­min­ku, usta­wi­ła przy nim parę pan­to­fli, aby się ogrza­ły. Wi­dok tych sta­rych bu­tów ucie­szył dziew­częta, bo za­po­wia­dał ry­chły po­wrót mamy. Meg prze­sta­ła po­uczać sio­stry i za­pa­li­ła lam­pę, Amy do­bro­wol­nie ze­szła z fo­te­la, a Jo za­po­mnia­ła o zmęcze­niu i usia­dła przy ogniu, trzy­ma­jąc pan­to­fle bli­żej pło­mie­ni.

– Są ca­łkiem zdar­te. Ma­min­ka musi do­stać nowe.

– Po­my­śla­łam, że ku­pię jej pan­to­fle za mo­je­go do­la­ra – ode­zwa­ła się Beth.

– Nie, ja je ku­pię! – za­wo­ła­ła Amy.

– Ja je­stem naj­star­sza – za­częła Meg, ale Jo wtrąci­ła zde­cy­do­wa­nie:

– Te­raz, gdy nie ma taty, to ja je­stem mężczy­zną w tej ro­dzi­nie i zdo­będę pan­to­fle, bo tata ka­zał mi szcze­gól­nie opie­ko­wać się mamą pod jego nie­obec­no­ść.

– Po­wiem wam, co zro­bi­my. Niech ka­żda z nas kupi jej coś na świ­ęta za­miast so­bie – za­pro­po­no­wa­ła Beth.

– Tyl­ko ty mo­głaś na to wpa­ść, ko­cha­na! Co jej ku­pi­my? – za­wo­ła­ła Jo.

Wszyst­kie dziew­częta po­grąży­ły się w za­my­śle­niu, po czym Meg, jak gdy­by pod wpły­wem wi­do­ku swo­ich ład­nych dło­ni, oświad­czy­ła:

– Ja ku­pię jej ład­ne ręka­wicz­ki.

– Woj­sko­we buty, naj­lep­sze, ja­kie mogą być! – wy­krzyk­nęła Jo.

– Kil­ka chu­s­te­czek, wszyst­kie ob­rębio­ne – rze­kła Beth.

– Ja jej po­da­ru­ję fla­ko­nik wody ko­lo­ńskiej. Lubi ją, a przy tym nie kosz­tu­je dużo, zo­sta­nie mi więc tro­chę pie­ni­ędzy na ołów­ki – do­da­ła Amy.

– Jak wręczy­my pre­zen­ty? – za­py­ta­ła Meg.

– Po­ło­ży­my je na sto­le, przy­pro­wa­dzi­my mamę i będzie­my pa­trzeć, jak otwie­ra pa­czusz­ki. Nie pa­mi­ęta­cie, jak to ro­bi­ły­śmy w na­sze uro­dzi­ny? – od­pa­rła Jo.

– Ja strasz­nie się ba­łam, kie­dy przy­cho­dzi­ła moja ko­lej usi­ąść na krze­śle w ko­ro­nie na gło­wie i wi­dzieć, jak wszyst­kie wma­sze­ro­wu­je­cie, aby wręczyć mi pre­zen­ty i po­ca­ło­wać mnie. Pre­zen­ty i ca­łu­sy po­do­ba­ły mi się, ale okrop­nie się czu­łam, kie­dy tak sie­dzia­ły­ście i pa­trzy­ły­ście na mnie, gdy otwie­ra­łam pa­czusz­ki – po­wie­dzia­ła Beth, któ­ra jed­no­cze­śnie opie­ka­ła so­bie twarz i chleb na pod­wie­czo­rek.

– Niech ma­min­ka my­śli, że ku­pu­je­my rze­czy dla sie­bie, a po­tem zro­bi­my jej nie­spo­dzian­kę. Mu­si­my iść na za­ku­py ju­tro po po­łud­niu, Meg. Tyle jest jesz­cze ro­bo­ty przy bo­żo­na­ro­dze­nio­wym przed­sta­wie­niu – po­wie­dzia­ła Jo, prze­cha­dza­jąc się po po­ko­ju z ręka­mi za­ło­żo­ny­mi na ple­cach i za­dar­tym do góry no­sem.

– To ostat­ni raz, kie­dy wy­stępu­ję. Ro­bię się za sta­ra na ta­kie rze­czy – za­uwa­ży­ła Meg, któ­ra wca­le jed­nak nie wy­ro­sła z „prze­bie­ra­nek”.

– Wiem, że nie prze­sta­niesz wy­stępo­wać, do­pó­ki mo­żesz pa­ra­do­wać w bia­łej suk­ni z roz­pusz­czo­ny­mi wło­sa­mi i w bi­żu­te­rii ze złot­ka. Je­steś naj­lep­szą ak­tor­ką, jaką mam, i je­śli opu­ścisz sce­nę, to ko­niec z ca­łym te­atrem – stwier­dzi­ła ze śmie­chem Jo. – Po­win­ny­śmy zro­bić pró­bę dziś wie­czo­rem. Cho­dź, Amy, po­ćwicz sce­nę omdle­wa­nia, bo je­steś w niej sztyw­na jak po­grze­bacz.

– Nic na to nie po­ra­dzę. Ni­g­dy nie wi­dzia­łam mdle­jącej oso­by i nie mam za­mia­ru cała się po­si­nia­czyć, pa­da­jąc plac­kiem tak jak ty. Je­śli mogę osu­nąć się swo­bod­nie, to upad­nę na podło­gę. Je­śli nie, opad­nę z gra­cją na krze­sło. Nie ob­cho­dzi mnie, czy Hugo na­trze na mnie z pi­sto­le­tem – od­pa­rła Amy, któ­ra nie mia­ła ak­tor­skie­go ta­len­tu, ale będąc drob­ną, mo­gła zo­stać wy­nie­sio­na ze sce­ny przez czar­ny cha­rak­ter.

– Zrób to tak. Za­łam dło­nie i idź chwiej­nym kro­kiem przez po­kój, wo­ła­jąc jak osza­la­ła: „Ro­de­ri­go! Ra­tuj! Ra­tuj!”.

I Jo wy­szła z me­lo­dra­ma­tycz­nym okrzy­kiem, któ­ry był praw­dzi­wie prze­ra­ża­jący.

Amy uda­ła się za nią, ale wy­ci­ąga­ła przed sie­bie sztyw­no ręce i po­ru­sza­ła się me­cha­nicz­nie, a jej „Och!” bar­dziej przy­wo­dzi­ło na myśl krzyk ukłu­tej szpil­ką niż strach i udrękę. Jo wy­da­ła z sie­bie roz­pacz­li­wy jęk, za to Meg się ro­ze­śmia­ła, Beth zaś, po­chło­ni­ęta ogląda­niem za­baw­nej scen­ki, przy­pa­li­ła chleb.

– To na nic! Daj z sie­bie wszyst­ko, gdy przyj­dzie czas, a je­śli wi­dow­nia będzie się śmia­ła, nie miej do mnie pre­ten­sji. Meg, te­raz two­ja ko­lej.

Po­tem już po­szło gład­ko, al­bo­wiem Don Pe­dro rzu­cił wy­zwa­nie świa­tu w dwu­stro­ni­co­wym mo­no­lo­gu bez jed­nej prze­rwy. Wie­dźma Ha­gar wy­re­cy­to­wa­ła okrop­ne za­klęcie nad ko­tłem pe­łnym go­tu­jących się ro­puch, co dało nie­sa­mo­wi­ty efekt. Ro­de­ri­go mężnie ro­ze­rwał kaj­da­ny, a Hugo z dzi­kim „Ha! Ha!” sko­nał dręczo­ny wy­rzu­ta­mi su­mie­nia i ar­sze­ni­kiem.

– To na­sze naj­lep­sze jak do tej pory przed­sta­wie­nie – rze­kła Meg, gdy mar­twy opry­szek usia­dł i roz­cie­rał łok­cie.

– Nie poj­mu­ję, skąd przy­cho­dzą ci do gło­wy tak wspa­nia­łe hi­sto­rie, któ­re po­tem cu­dow­nie przed­sta­wiasz, Jo. Ist­ny z cie­bie Szek­spir! – za­wo­ła­ła Beth, głębo­ko prze­ko­na­na, że jej sio­stry ob­da­rzo­ne są ta­len­ta­mi we wszyst­kich dzie­dzi­nach.

– Prze­sa­dzasz – od­pa­rła skrom­nie Jo. – Uwa­żam co praw­da, że tra­ge­dia ope­ro­wa Klątwa wie­dźmy to ca­łkiem do­bra rzecz, ale wo­la­ła­bym wy­sta­wić Mak­be­ta, gdy­by­śmy tyl­ko mia­ły za­pad­nię dla Ban­ko. Za­wsze chcia­łam ode­grać sce­nę za­bój­stwa. „Czy to jest szty­let, co przede mną błysz­czy?” – wy­mam­ro­ta­ła Jo, prze­wra­ca­jąc ocza­mi i chwy­ta­jąc ręka­mi po­wie­trze, jak wi­dzia­ła to u pew­ne­go słyn­ne­go ak­to­ra tra­gicz­ne­go.

– Nie, to wi­de­lec do opie­ka­nia z bu­tem mamy za­miast chle­ba. Beth cier­pi na ma­nię ak­tor­ską! – za­wo­ła­ła Meg i pró­ba za­ko­ńczy­ła się ogól­nym wy­bu­chem śmie­chu.

– Cie­szę się, że tak wam we­so­ło, moje dziew­częta – ode­zwał się od pro­gu ra­do­sny głos.

Ak­tor­ki i wi­dow­nia od­wró­ci­ły się, aby po­wi­tać wy­so­ką, sym­pa­tycz­ną damę, któ­rej wy­gląd zda­wał się mó­wić „czy mogę po­móc?”, co było do­praw­dy roz­kosz­ne. Ko­bie­ta nie była ele­ganc­ko ubra­na, ale wy­gląda­ła szla­chet­nie, a dziew­częta uwa­ża­ły, że sza­ry płaszcz i nie­mod­ny be­ret okry­wa naj­wspa­nial­szą mat­kę na świe­cie.

– Jak wam mi­nął dzień, ko­cha­ne? Tyle było ro­bo­ty przy przy­go­to­wy­wa­niu pa­czek na ju­tro, że nie mia­łam cza­su przy­jść na obiad. Czy ktoś tu za­glądał, Beth? Jak tam two­je prze­zi­ębie­nie, Meg? Jo, wy­glądasz na śmier­tel­nie zmęczo­ną. Cho­dź i po­ca­łuj mnie, ma­le­ńka.

Snu­jąc te mat­czy­ne do­cie­ka­nia, pani March zdjęła mo­kre rze­czy, wło­ży­ła cie­płe pan­to­fle, usia­dła w fo­te­lu i sa­dza­jąc so­bie Amy na ko­la­nach, szy­ko­wa­ła się do roz­ko­szo­wa­nia naj­mil­szą go­dzi­ną swo­je­go pra­co­wi­te­go dnia. Dziew­częta uwi­ja­ły się wo­ko­ło, pró­bu­jąc ka­żda na swój spo­sób za­pew­nić ma­mie wy­go­dę. Meg na­kry­ła do sto­łu, Jo przy­nio­sła drwa i usta­wi­ła krze­sła, upusz­cza­jąc, prze­wra­ca­jąc i po­trąca­jąc wszyst­ko, cze­go się do­tknęła. Beth, mil­cząca i pra­co­wi­ta, prze­my­ka­ła mi­ędzy sa­lo­ni­kiem a kuch­nią, a Amy wy­da­wa­ła wszyst­kim po­le­ce­nia, sie­dząc z za­ło­żo­ny­mi ręka­mi.

Kie­dy ze­bra­ły się wo­kół sto­łu, pani March z wy­ra­zem szczęścia na twa­rzy po­wie­dzia­ła:

– Po ko­la­cji będę mia­ła dla was coś bar­dzo mi­łe­go.

Ja­sny uśmiech prze­mknął po twa­rzach ni­czym pro­mień sło­ńca. Beth kla­snęła w dło­nie, nie zwa­ża­jąc na trzy­ma­ne­go w nich her­bat­ni­ka, a Jo pod­rzu­ci­ła w górę ser­wet­kę z okrzy­kiem:

– List! List! Trzy wi­wa­ty dla taty!

– Tak, dłu­gi, miły list. Tata czu­je się do­brze i wszyst­ko wska­zu­je na to, że prze­trwa zimę le­piej, niż my­śla­ły­śmy. Prze­sy­ła ser­decz­ne ży­cze­nia świ­ątecz­ne i spe­cjal­ną wia­do­mo­ść dla was, dziew­częta – rze­kła pani March, po­kle­pu­jąc kie­szeń tak, jak­by mia­ła tam scho­wa­ny skarb.

– Po­śpiesz­my się za­tem i za­ła­tw­my to! Nie trać cza­su na uno­sze­nie pa­lusz­ka i wdzi­ęcze­nie się nad ta­le­rzem, Amy! – za­wo­ła­ła Jo, krztu­sząc się her­ba­tą i upusz­cza­jąc na dy­wan krom­kę ma­słem do spodu, tak bar­dzo nie mo­gła do­cze­kać się od­czy­ta­nia li­stu.

Beth prze­sta­ła jeść i wy­co­fa­ła się do swo­je­go ciem­ne­go kąci­ka, aby roz­my­ślać nad cze­ka­jącą ich przy­jem­no­ścią, do­pó­ki po­zo­sta­li nie wsta­ną od sto­łu.

– My­ślę, że to wspa­nia­łe, że tata za­ci­ągnął się do woj­ska jako ka­pe­lan, mimo że prze­kro­czył wiek po­bo­ro­wy i nie ma dość sił, aby wal­czyć – za­uwa­ży­ła cie­pło Meg.

– Jak ja bym chcia­ła za­ci­ągnąć się jako ko­mi­wo­ja­żer, mar­kie... no, jak jej tam, albo sa­ni­ta­riusz­ka, że­bym mo­gła być bli­sko nie­go i mu po­ma­gać – wy­jęcza­ła Jo.

– Okrop­nie musi być spać w na­mio­cie, jeść ró­żne nie­smacz­ne rze­czy i pić z bla­sza­ne­go kub­ka – wes­tchnęła Amy.

– Kie­dy on wró­ci, ma­min­ko? – za­py­ta­ła Beth lek­ko drżącym gło­sem.

– Do­pie­ro za wie­le mie­si­ęcy, ko­cha­na, chy­ba że za­cho­ru­je. Zo­sta­nie w woj­sku i będzie su­mien­nie wy­pe­łniał swo­je obo­wi­ąz­ki tak dłu­go, jak tyl­ko będzie mógł, a my nie będzie­my pro­sić go o po­wrót ani mi­nu­ty wcze­śniej, niż zo­sta­nie zwol­nio­ny ze słu­żby. A te­raz cho­dźcie i po­słu­chaj­cie li­stu.

Cała gro­mad­ka przy­su­nęła się do ko­min­ka. Mat­ka za­sia­dła w fo­te­lu, Beth u jej stóp, Meg i Amy przy­sia­dły na po­ręczach, Jo zaś za­wi­sła nad opar­ciem, tak by nikt nie mógł do­strzec żad­nych oznak emo­cji, je­śli list oka­za­łby się bar­dzo wzru­sza­jący. Nie­wie­le było wie­ści w owych ci­ężkich cza­sach, któ­re nie by­ły­by wzru­sza­jące, zwłasz­cza tych, któ­re oj­co­wie wy­sy­ła­li do do­mów. W tym aku­rat li­ście nie­wie­le było mowy o prze­by­tych tru­dach, nie­bez­pie­cze­ństwach, z któ­ry­mi się mie­rzo­no, ani o nie­prze­zwy­ci­ężo­nej tęsk­no­cie za do­mem. Był to we­so­ły, opty­mi­stycz­ny list pe­łen barw­nych opi­sów obo­zo­we­go ży­cia, prze­mar­szów i żo­łnier­skich cie­ka­wo­stek. Do­pie­ro pod ko­niec au­tor da­wał ujście swo­jej oj­cow­skiej mi­ło­ści i tęsk­no­cie za có­recz­ka­mi.

Prze­każ im, że bar­dzo je ko­cham i uca­łuj je ode mnie. Po­wiedz, że my­ślę o nich za dnia, mo­dlę się za nie w nocy, a w ka­żdej chwi­li znaj­du­ję naj­wi­ęk­szą po­cie­chę w ich mi­ło­ści. Wy­da­je się, że rok roz­łąki to bar­dzo dłu­go, ale przy­po­mnij im, że cze­ka­jąc, mo­że­my pra­co­wać, aby te ci­ężkie dni nie po­szły na mar­ne. Wiem, że pa­mi­ęta­ją o wszyst­kim, co im po­wie­dzia­łem, że są dla cie­bie ko­cha­jący­mi dzie­ćmi, su­mien­nie spe­łnia­ją swo­je obo­wi­ąz­ki, dziel­nie wal­czą z we­wnętrz­ny­mi wro­ga­mi i pra­cu­ją nad sobą tak pi­ęk­nie, że gdy wró­cę, będę bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek dum­ny z mo­ich uko­cha­nych ma­łych ko­bie­tek.

W tym miej­scu wszyst­kie za­częły po­ci­ągać no­sa­mi. Jo nie wsty­dzi­ła się wiel­kiej łzy, któ­ra skap­nęła jej z czub­ka nosa, a Amy wca­le nie prze­szka­dza­ła znisz­czo­na fry­zu­ra, gdy ukry­ła twarz w ra­mie­niu mat­ki i za­szlo­cha­ła:

– Je­stem sa­mo­lub­ną dziew­czy­ną! Ale na­praw­dę po­sta­ram się po­pra­wić, żeby tata się na mnie nie za­wió­dł.

– Wszyst­kie się po­sta­ra­my! – za­wo­ła­ła Meg. – Ja za dużo my­ślę o swo­im wy­glądzie i nie zno­szę pra­co­wać, ale już nie będę, je­śli dam radę.

– Ja po­sta­ram się być tym, czym z ta­kim upodo­ba­niem na­zy­wa mnie tata: „małą ko­biet­ką”, nie będę nie­okrze­sa­na i dzi­ka, ale będę spe­łnia­ła swo­je obo­wi­ąz­ki na miej­scu, za­miast ma­rzyć o by­ciu gdzie in­dziej – rze­kła Jo, my­śląc o tym, że pa­no­wa­nie nad sobą w domu jest za­da­niem dużo trud­niej­szym niż sta­wia­nie czo­ła kil­ku re­be­lian­tom na Po­łud­niu.

Beth nie po­wie­dzia­ła nic, tyl­ko ota­rła łzy nie­bie­ską woj­sko­wą skar­pe­tą i za­częła z ca­łej siły ro­bić na dru­tach, nie zwle­ka­jąc ani chwi­li z wy­pe­łnia­niem obo­wi­ąz­ku, któ­ry był w za­si­ęgu ręki. Na­to­miast w głębi swo­jej spo­koj­nej du­szycz­ki po­sta­no­wi­ła, że będzie do­kład­nie taka, jaką miał na­dzie­ję za­stać ją oj­ciec, gdy po upły­wie roku szczęśli­wie wró­ci do domu.

Pani March prze­rwa­ła ci­szę, któ­ra na­stąpi­ła po sło­wach Jo, mó­wi­ąc we­so­łym gło­sem:

– Pa­mi­ęta­cie wa­szą za­ba­wę w wędrów­kę piel­grzy­ma, gdy by­ły­ście małe? Nic was tak nie cie­szy­ło, jak gdy przy­wi­ązy­wa­łam wam do ple­ców moje tor­by na skraw­ki, do któ­rych mia­ły­ście wkła­dać brze­mio­na, da­wa­łam wam ka­pe­lu­sze, la­ski i zwit­ki pa­pie­ru, a na­stęp­nie po­zwa­la­łam prze­mie­rzać dom od piw­ni­cy, któ­ra była Mia­stem Za­gła­dy, aż po sam szczyt, gdzie ze wszyst­kich ślicz­nych rze­czy, ja­kie zdo­ła­ły­ście ze­brać, bu­do­wa­ły­ście Nie­bia­ński Gród.

– To była świet­na za­ba­wa, zwłasz­cza prze­jście obok lwów, wal­ka z Apo­lio­nem i prze­mie­rza­nie do­li­ny, w któ­rej miesz­ka­ły cho­chli­ki – za­du­ma­ła się Jo.

– A mnie po­do­ba­ło się miej­sce, w któ­rym to­bo­łki od­pa­da­ły i to­czy­ły się w dół po scho­dach – po­wie­dzia­ła Meg.

– Ja lu­bi­łam ten mo­ment, gdy po ca­łej wędrów­ce wy­cho­dzi­ły­śmy na sło­ńce i ra­do­śnie śpie­wa­ły­śmy.

– Nie­wie­le z tego pa­mi­ętam, poza tym że ba­łam się piw­ni­cy i ciem­ne­go we­jścia, ale za­wsze sma­ko­wa­ły mi cia­sto i mle­ko, któ­re ja­dły­śmy na gó­rze. Gdy­by nie to, że je­stem już za duża na ta­kie rze­czy, chęt­nie po­ba­wi­ła­bym się w to jesz­cze raz – po­wie­dzia­ła Amy, któ­ra w doj­rza­łym wie­ku lat dwu­na­stu za­czy­na­ła mó­wić o wy­rze­ka­niu się dzie­ci­ęcych spraw.

– Na to ni­g­dy nie je­ste­śmy za duże, moja dro­ga, bo to za­ba­wa, któ­rą w taki czy inny spo­sób od­gry­wa­my przez cały czas. Na­sze brze­mio­na są z nami, a na­sza dro­ga przed nami, tęsk­no­ta za do­brem i szczęściem to prze­wod­nik, któ­ry pro­wa­dzi nas przez licz­ne kło­po­ty i błędy ku po­ko­jo­wi będące­mu praw­dzi­wym Nie­bia­ńskim Gro­dem. Po­słu­chaj­cie, moje małe piel­grzym­ki, za­łó­żmy, że za­cznie­cie od nowa, tym ra­zem nie na niby, ale na­praw­dę i spraw­dzi­cie, jak da­le­ko zdo­ła­cie do­trzeć przed po­wro­tem taty.

– Na­praw­dę, mamo? Gdzie są na­sze to­bo­łki? – za­py­ta­ła Amy, któ­ra wszyst­ko bra­ła do­słow­nie.

– Ka­żda z was po­wie­dzia­ła wła­śnie, ja­kie ma brze­mię, z wy­jąt­kiem Beth. Wy­da­je mi się, że ona wca­le go nie ma – od­rze­kła mat­ka.

– Ow­szem, mam. Moim brze­mie­niem są na­czy­nia i ścier­ki do ku­rzu, za­zdro­ść wo­bec dziew­cząt, któ­re mają ład­ne pia­ni­na, a ta­kże strach przed lu­dźmi.

To­bo­łek Beth był tak za­baw­ny, że wszyst­kie mia­ły ocho­tę się ro­ze­śmiać, ale nikt tego nie zro­bił, bo to bar­dzo do­tknęło­by wra­żli­wą dziew­czy­nę.

– Zrób­my tak – po­wie­dzia­ła w za­my­śle­niu Meg. – To tyl­ko inna na­zwa na sta­ra­nie się być do­bry­mi, a ta opo­wie­ść może nam w tym do­po­móc, bo choć chce­my być do­bre, pra­ca nad sobą jest ci­ężka, cza­sa­mi o niej za­po­mi­na­my i nie da­je­my z sie­bie wszyst­kie­go.

– Dziś wie­czo­rem ugrzęzły­śmy w Ba­gnie Roz­ter­ki, ale przy­szła mama i wy­ci­ągnęła nas stam­tąd. Tak jak Po­moc w ksi­ążce. Po­win­ny­śmy mieć swo­ją li­stę wska­zó­wek, jak Chrze­ści­ja­nin. Co z tym zro­bi­my? – za­py­ta­ła Jo za­chwy­co­na po­my­słem, któ­ry do­da­wał odro­bi­ny ro­man­ty­zmu nud­ne­mu za­da­niu wy­pe­łnia­nia swo­ich obo­wi­ąz­ków.

– Zaj­rzyj­cie pod po­dusz­ki w bo­żo­na­ro­dze­nio­wy po­ra­nek, a znaj­dzie­cie swój prze­wod­nik – od­pa­rła pani March.

Sio­stry za­częły roz­ma­wiać o no­wym po­my­śle, pod­czas gdy sta­ra słu­żąca Han­na sprząta­ła ze sto­łu. Na­stęp­nie wy­jęto czte­ry ko­szy­ki na ro­bót­ki i dziew­częta z za­pa­łem za­bra­ły się do szy­cia po­ście­li dla ciot­ki March. Ro­bo­ta była mo­zol­na, ale tego wie­czo­ra nikt nie na­rze­kał. Przy­jęto po­my­sł Jo po­dzie­le­nia dłu­gich szwów na czte­ry części i na­zwa­nia ćwiar­tek Eu­ro­pą, Azją, Afry­ką i Ame­ry­ką. W ten spo­sób ro­bo­ta po­su­wa­ła się zna­ko­mi­cie, szcze­gól­nie gdy dziew­częta roz­ma­wia­ły o ró­żnych kra­jach, po któ­rych bie­gły szwy.

O dzie­wi­ątej za­ko­ńczy­ły pra­cę i jak zwy­kle przed snem od­da­ły się śpie­wa­niu. Tyl­ko Beth po­tra­fi­ła wy­do­być mu­zy­kę ze sta­re­go pia­ni­na. Po­tra­fi­ła tak de­li­kat­nie do­ty­kać po­żó­łkłych kla­wi­szy, że roz­brzmie­wał miły akom­pa­nia­ment do pro­stych pio­se­nek, któ­re lu­bi­ły śpie­wać. Meg mia­ła głos dźwi­ęcz­ny ni­czym flet i wraz z mat­ką prze­wo­dzi­ła chór­ko­wi. Amy świer­go­ta­ła jak świerszcz, a Jo błąka­ła się wśród dźwi­ęków we­dług wła­sne­go upodo­ba­nia, za­wsze wy­ska­ku­jąc w nie­wła­ści­wym miej­scu ze skrze­kiem albo drże­niem gło­su, któ­re psu­ły naj­bar­dziej na­stro­jo­wą me­lo­dię. Był to ich nie­zmien­ny ry­tu­ał od cza­su, gdy na­uczy­ły się se­ple­nić „mi­goc, mi­goc, mała giast­ko” i wspól­ne śpie­wa­nie sta­ło się do­mo­wym zwy­cza­jem, mama bo­wiem była uro­dzo­ną śpie­wacz­ką. Jej głos był pierw­szym dźwi­ękiem, jaki roz­le­gał się rano, gdy krząta­ła się po domu, nu­cąc ni­czym skow­ro­nek, i ostat­nim, jaki dało się sły­szeć wie­czo­rem, dziew­częta bo­wiem ni­g­dy nie wy­ro­sły z do­brze zna­nej ko­ły­san­ki.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------Ilia­da, czy­li Pie­śń o Troi (Ilio­nie) – opo­wie­ść o woj­nie tro­ja­ńskiej.

Ho­mer, któ­re­mu tra­dy­cja przy­pi­su­je au­tor­stwo Ilia­dy, jest po­sta­cią oto­czo­ną le­gen­da­mi. Już Gre­cy okre­su kla­sycz­ne­go i hel­le­ni­stycz­ne­go nie mie­li o nim pew­nych wia­do­mo­ści – ist­nia­ło wie­le po­glądów co do miej­sca jego na­ro­dzin i ży­cia, przy czym naj­częściej wy­mie­nia­no – Ita­kę, Smyr­nę, Py­los, Ar­gos, Ko­lo­fon, Ate­ny i Chios.

Ilia­da jako naj­star­szy i za­ra­zem bar­dzo ob­szer­ny grec­ki do­ku­ment pi­sa­ny jest jed­nym z naj­wa­żniej­szych źró­deł w dzie­jach sta­ro­żyt­nej Gre­cji. Za­war­te w niej mity za­wie­ra­ją wspo­mnie­nia wy­da­rzeń hi­sto­rycz­nych, a przed­sta­wio­ne przez nią szcze­gó­ło­we opi­sy ży­cia Acha­jów i Tro­ja­ńczy­ków sta­no­wią prze­bo­ga­ty ma­te­riał.

Epos obej­mu­je okres oko­ło 49 dni z dzie­si­ąte­go – ostat­nie­go roku woj­ny tro­ja­ńskiej.

Gniew Achil­la, bo­gi­ni, głoś, ob­fi­ty w szko­dy... – tak roz­po­czy­na się Ilia­da, któ­rej głów­nym mo­ty­wem jest opo­wie­ść o tym, jak naj­wi­ęk­szy grec­ki wo­jow­nik Achil­les w gnie­wie po­rzu­ca wal­kę z Tro­ja­ńczy­ka­mi.

Achil­les pro­si swo­ją mat­kę Te­ty­dę, by ubła­ga­ła Zeu­sa, by ten po­mó­gł Tro­ja­ńczy­kom, a tym sa­mym za­szko­dził Acha­jom. Zeus zsy­ła Aga­mem­no­no­wi sen ma­jący go skło­nić do sztur­mu na Tro­ję. Jed­nak wódz chce to zro­bić pod­stępem, uda­jąc wy­co­fa­nie swo­ich wojsk. Do­cho­dzi do bi­twy...

.

Epos grec­ki, opar­ty na an­tycz­nej ust­nej tra­dy­cji epic­kiej i śpie­wa­ny przez Ho­me­ra wier­szem (tzw. hek­sa­me­trem). Skła­da się z 24 pie­śni. Pierw­sze po­świ­ęco­ne są wędrów­ce Te­le­ma­cha, syna Ody­se­usza, któ­re­mu z ko­lei po­świ­ęco­ne są po­zo­sta­łe ksi­ęgi.

Ody­se­ja za­czy­na się po za­ko­ńcze­niu dzie­si­ęcio­let­niej woj­ny tro­ja­ńskiej. Ody­se­usz ci­ągle nie wra­ca z woj­ny do domu. Jego syn Te­le­mach ma 20 lat
i dzie­li dom z mat­ką Pe­ne­lo­pą. W ich sie­dzi­bie prze­by­wa też 108 na­tar­czy­wych za­lot­ni­ków, ubie­ga­jących się o rękę Pe­ne­lo­py (i zwi­ąza­ne z tym na­dzie­je na tron).

Opie­kun­ka Ody­se­usza, Ate­na, roz­ma­wia o jego prze­zna­cze­niu z naj­wa­żniej­szym z bo­gów Zeu­sem, w mo­men­cie gdy Po­sej­do­na (boga nie­chęt­ne­go Ody­se­uszo­wi) nie ma na Olim­pie. Po tym Ate­na prze­ko­nu­je Te­le­ma­cha, aby po­szu­kał wie­ści o swym ojcu.

Pó­źniej opo­wie­dzia­na jest hi­sto­ria Ody­se­usza. W swo­jej po­wrot­nej wędrów­ce tra­fia on ko­lej­no na wy­spę cy­klo­pa Po­li­fe­ma, wy­spę sy­ren, wy­spę za­miesz­ka­ną przez nim­fę Ka­lip­so.

Przez cały ten czas Pe­ne­lo­pa trzy­ma za­lot­ni­ków z dala od sie­bie. Obie­ca­ła, że wy­bie­rze jed­ne­go z nich, gdy sko­ńczy tkać suk­no po­grze­bo­we dla te­ścia. Jed­na­kże ka­żdej nocy roz­pru­wa pra­cę z po­przed­nie­go dnia.

W po­ło­wie III w. p.n.e. po­emat zo­stał prze­tłu­ma­czo­ny na ła­ci­nę przez Lu­cju­sza Li­wiu­sza An­dro­ni­ka. Był to pierw­szy prze­kład w li­te­ra­tu­rze eu­ro­pej­skiej.

.

Ge­nial­ne dzie­ło Du­ma­sa to wci­ąż nie­do­ści­gnio­ny pier­wo­wzór opo­wie­ści o wiel­kiej in­try­dze, sile ze­msty, po­tędze przy­ja­źni i trium­fie czło­wie­ka
w wal­ce o ho­nor.

Dzie­je nie­zwy­kłych lo­sów ofi­ce­ra ma­ry­nar­ki, Ed­mun­da Dan­te­sa, po­zna­je­my w mo­men­cie wpły­ni­ęcia do Mar­sy­lii trój­masz­tow­ca „Fa­ra­on”, na któ­rym ob­jął on, po śmier­ci do­wód­cy, sta­no­wi­sko ka­pi­ta­na. Wy­da­je się, że przed mło­dym czło­wie­kiem roz­po­ście­ra się te­raz pa­smo suk­ce­sów, szcze­gól­nie że cze­ka też na nie­go uko­cha­na Mer­ce­des, z któ­rą wkrót­ce ma wzi­ąć ślub. Nie­ste­ty, tuż przed swo­ją śmier­cią do­wód­ca po­pro­sił Ed­mun­da, by ten do­star­czył do Pa­ry­ża pew­ne do­ku­men­ty, któ­re pod­czas rej­su zo­sta­ły za­bra­ne z Elby, gdzie uwi­ęzio­ny był Na­po­le­on. Ten fakt po­ma­ga za­zdro­snym o jego suk­ce­sy lu­dziom na­pi­sać do­nos, w któ­re­go wy­ni­ku Ed­mund tra­fia na lata do wi­ęzie­nia
w twier­dzy If. Okru­cie­ństwo wy­rządzo­ne Dan­te­so­wi przez tych, któ­rych miał za przy­ja­ciół, ode­bra­ło mu mi­ło­ść, wol­no­ść i na­iw­ną ra­do­ść ży­cia. Mrocz­ne lo­chy twier­dzy If za­bi­ły ła­two­wier­ne­go mło­dzie­ńca, ale jed­no­cze­śnie ufor­mo­wa­ły czło­wie­ka świa­do­me­go i uwol­ni­ły wiel­kie­go kon­struk­to­ra mi­ster­ne­go pla­nu wy­mie­rze­nia spra­wie­dli­wo­ści tak wo­bec wro­gów, jak i przy­ja­ciół, we­dle ich za­sług i prze­wi­nień.

Hra­bia Mon­te Chri­sto wy­ru­sza za­tem szla­kiem ze­msty z por­tu Mar­sy­lia...

.

Anna z Tysz­kie­wi­czów Po­toc­ka-Wąso­wi­czo­wa (1779-1867), cio­tecz­na wnucz­ka Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, cór­ka het­ma­na Lu­dwi­ka Tysz­kie­wi­cza, żona Alek­san­dra Po­toc­kie­go, była – jako je­dy­nacz­ka – spad­ko­bier­czy­nią wiel­kiej for­tu­ny. Dzi­ęki ko­li­ga­cjom ro­dzin­nym i to­wa­rzy­skim sta­ła się na­ocz­nym świad­kiem spraw po­li­tycz­nych nie­ma­łej wagi.

Jej wspo­mnie­nia obej­mu­ją okres od Po­wsta­nia Ko­ściusz­kow­skie­go do pierw­szych lat Kró­le­stwa Pol­skie­go. Pi­sa­ne z we­rwą i ta­len­tem, do­sko­na­le od­da­ją ko­lo­ryt tej burz­li­wej i in­te­re­su­jącej epo­ki.

Pa­mi­ęt­nik ten nie jest su­chą kro­ni­ką fak­tów. Su­biek­tyw­ne spoj­rze­nie au­tor­ki na lu­dzi i wy­da­rze­nia uroz­ma­ica­ne są dow­cip­nym, a często zło­śli­wym ko­men­ta­rzem.

.

Wil­liam Crom­sworth od­rzu­ca swe ary­sto­kra­tycz­ne dzie­dzic­two i wy­ru­sza do Bruk­se­li, by tam zna­le­źć szczęście. Zo­sta­je na­uczy­cie­lem języ­ka an­giel­skie­go w szko­le z in­ter­na­tem dla mło­dych pa­nien, gdzie musi sta­wić czo­ło ma­ni­pu­la­cjom ze stro­ny dy­rek­tor­ki, Zo­ra­ïde Reu­ter, któ­ra, po­wo­do­wa­na za­zdro­ścią, usi­łu­je znisz­czyć mi­ło­ść ro­dzącą się mi­ędzy nim a uczen­ni­cą, Fran­ces Hen­ri, rów­nie jak Wil­liam am­bit­ną i ener­gicz­ną mło­dą ko­bie­tą. Nie­zwy­kła opo­wie­ść o mi­ło­ści, a za­ra­zem kry­ty­ka re­la­cji dam­sko-męskich, któ­re w epo­ce wik­to­ria­ńskiej nie­jed­no­krot­nie spro­wa­dza­ły się do wal­ki o do­mi­na­cję. W ksi­ążce tej znaj­dzie­my wąt­ki au­to­bio­gra­ficz­ne. Char­lot­te Bron­të, po­dob­nie jak jej bo­ha­ter Wil­liam, uczy­ła an­giel­skie­go w szko­le w Bruk­se­li. I po­dob­nie jak on do­świad­cza­ła mi­ło­ści. Jed­nak jej obiek­tem był żo­na­ty wła­ści­ciel szko­ły, co nie mo­gło za­ko­ńczyć się hap­py en­dem.

.

Kla­sy­ka bry­tyj­skiej po­wie­ści z po­cząt­ku XIX wie­ku, w któ­rej obok lo­sów bo­ha­te­rek uka­zu­ją nam się nie­zwy­kle traf­ne ob­ser­wa­cje ów­cze­snej oby­cza­jo­wo­ści i fa­scy­nu­jące por­tre­ty psy­cho­lo­gicz­ne, a to wszyst­ko we wspa­nia­łej sce­ne­rii par­ków i dwo­rów spo­koj­nej an­giel­skiej wsi.

Po śmier­ci męża, któ­ry nie­ste­ty nie za­bez­pie­czył do­sta­tecz­nie swo­jej ro­dzi­ny, pani Da­sh­wo­od i jej trzy cór­ki mu­szą szu­kać no­we­go domu. Mimo że znacz­nie mniej­szy i skrom­niej­szy, szyb­ko sta­je się on jed­nak miej­scem, gdzie ży­cie to­czy się cie­pło, a wo­kół zbie­ra się licz­ne gro­no przy­ja­ciół. Dwie naj­star­sze cór­ki pani Da­sh­wo­od, emo­cjo­nal­na i ro­man­tycz­na Ma­rian­na oraz roz­wa­żna i po­wa­żna Ele­ono­ra, wśród licz­ne­go to­wa­rzy­stwa, w któ­rym się ob­ra­ca­ją, spo­ty­ka­ją ka­wa­le­rów, na któ­rych za­czy­na im wi­ęcej niż zwy­kle za­le­żeć. Nie­ste­ty w świe­cie, w któ­rym przy­szło im żyć – gdzie po­zy­cja spo­łecz­na i pie­ni­ądze są głów­ny­mi gra­cza­mi – przyj­dzie im się bo­le­śnie roz­cza­ro­wać
i za swą na­iw­no­ść i uf­no­ść wy­lać wie­le łez...

Do prze­czy­ta­nia ko­niecz­nie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: