- W empik go
Małe kobietki wersja ilustrowana - ebook
Małe kobietki wersja ilustrowana - ebook
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej, opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Marmee.
Córki pani March – stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy – starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-852-2 |
Rozmiar pliku: | 7,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
–
ZABAWA W PIELGRZYMÓW
.
– Święta bez prezentów to nie święta – burknęła Jo, leżąc na dywaniku.
– Okropnie jest być biedną! – westchnęła Meg, zerkając na swoją starą sukienkę.
– To niesprawiedliwe, że niektóre dziewczęta mają mnóstwo ślicznych rzeczy, a inne nic – dodała mała Amy z urazą, pociągając nosem.
– Mamy tatę, mamę i siebie nawzajem – pogodnie rzuciła ze swojego kącika Beth.
Cztery młode twarze oświetlone płomieniem z kominka rozjaśniły się na te wesołe słowa, ale zaraz spochmurniały na nowo, gdy Jo powiedziała ze smutkiem:
– Taty z nami nie ma i jeszcze długo nie będzie.
Nie powiedziała „może nigdy”, ale każda z dziewcząt dodała to sobie na myśl o ojcu będącym daleko, na froncie.
Przez minutę żadna z nich nie odzywała się, po czym Meg powiedziała zmienionym głosem:
– Jak wiecie, mama zaproponowała, żebyśmy w te święta nie robiły sobie prezentów, ponieważ zapowiada się ciężka zima. Mama uważa, że nie powinnyśmy wydawać pieniędzy na przyjemności, podczas gdy nasi żołnierze tak bardzo cierpią. Niewiele możemy zrobić, ale stać nas na małe wyrzeczenia i powinnyśmy robić to ochoczo. Obawiam się jednak, że ja tak nie potrafię. – Meg pokręciła głową na myśl o tych wszystkich ładnych rzeczach, które tak bardzo chciała mieć.
– Nie wydaje mi się, żeby te drobne kwoty, które mamy do wydania, zdały się na coś żołnierzom. Każda z nas ma po dolarze i oddanie go niewiele pomogłoby wojsku. Zgadzam się, żeby nie oczekiwać niczego od mamy ani od was, ale sama sobie chcę kupić Undinę i Sintrama. Pragnę tego już od tak dawna – stwierdziła Jo, która była molem książkowym.
– Ja planowałam wydać swoje pieniądze na nowe nuty – rzekła Beth z cichym westchnieniem, którego nie usłyszał nikt prócz szczotki do kominka i uchwytu czajnika.
– Ja koniecznie muszę mieć komplet ołówków Faber. Są mi naprawdę potrzebne – powiedziała zdecydowanie Amy.
– Mama nie wspominała nic o naszych pieniądzach i nie chciałaby, abyśmy wyrzekały się wszystkiego. Niech każda kupi to, czego pragnie i sprawi sobie odrobinę radości. Ciężko pracujemy, żeby zarobić te pieniądze! – zawołała Jo, przyglądając się swoim obcasom, jak zwykli to robić panowie.
– Ja na pewno: uczę te nieznośne dzieciaki prawie cały dzień, podczas gdy marzę o tym, aby zajmować się domem – zaczęła tonem skargi Meg.
– Ty nie masz ani w połowie tak ciężko jak ja – odparła na to Jo. – Co byś powiedziała, gdybyś godzinami siedziała zamknięta z nerwową, wiecznie niezadowoloną staruszką, która nie daje ci chwili wytchnienia i dręczy cię tak, że masz ochotę wyskoczyć przez okno albo się rozpłakać?
– Nieładnie jest się irytować, ale uważam, że zmywanie naczyń i utrzymywanie porządku to najgorsza robota na świecie. Przez nią się złoszczę, a moje ręce robią się takie sztywne, że w ogóle nie mogę ćwiczyć jak należy.
I Beth spojrzała na swoje szorstkie dłonie z westchnieniem, które tym razem wszyscy mogli usłyszeć.
– Chyba żadna z was nie cierpi tak jak ja – zawołała Amy – bo wy nie musicie chodzić do szkoły z bezczelnymi dziewczynami, które dokuczają ci, jeśli się czegoś nie nauczysz, wyśmiewają się z twoich sukienek, czernią twojego tatę, jeśli nie jest bogaty, a nawet czepiają się twojego nosa.
– Jeśli masz na myśli oczernianie, powiedz to poprawnie, a nie mów o czernieniu, jakby tata był butem – poradziła ze śmiechem Jo.
– Wiem, co mam na myśli i nie musisz się z tego naigrywać. Rzeczą właściwą jest używać dobrych słów i poszerzać słownictwo – odcięła się Amy z godnością.
– Nie naskakujcie na siebie, dzieci. Czy nie chciałabyś mieć tych pieniędzy, które tata stracił, gdy byłyśmy małe, Jo? Ojej! Jakże byłybyśmy szczęśliwe i grzeczne, gdybyśmy nie miały zmartwień! – rzekła Meg, która pamiętała lepsze czasy.
– Kiedyś powiedziałaś, że jesteśmy dużo szczęśliwsze niż dzieci Kingów, bo one pomimo pieniędzy cały czas się kłócą i złoszczą.
– To prawda, Beth. Cóż, myślę, że w sumie jesteśmy szczęśliwsze. Bo mimo że musimy pracować, śmiejemy się z siebie i stanowimy całkiem zgraną paczkę, jakby powiedziała Jo.
– Jo używa takich potocznych wyrażeń! – zauważyła Amy, obrzucając karcącym spojrzeniem długą postać wyciągniętą na dywaniku.
Jo natychmiast usiadła, włożyła ręce do kieszeni i zaczęła gwizdać.
– Nie rób tak, Jo. To przystoi chłopcom!
– Właśnie dlatego to robię.
– Nie znoszę niegrzecznych, niewychowanych dziewcząt!
– Nienawidzę sztucznych, afektowanych smarkul!
– Zgoda buduje, niezgoda rujnuje – zanuciła rozjemczyni Beth z tak zabawnym wyrazem twarzy, że oba ostre głosy przeszły w śmiech i „naskakiwanie” na razie ustało.
– Naprawdę, dziewczęta, obie jesteście winne – Meg zwyczajem starszej siostry zaczęła pouczać. – Josephine, jesteś na tyle duża, żeby porzucić chłopięce wybryki i zachowywać się jak należy. To nie miało takiego znaczenia, gdy byłaś mała, ale teraz, gdy wyrosłaś i upinasz włosy, powinnaś pamiętać o tym, że jesteś młodą damą.
– Nie jestem! A jeśli upinanie włosów robi ze mnie damę, będę czesała się w dwa warkocze do dwudziestki! – zawołała Jo, ściągając siateczkę i rozpuszczając kasztanową grzywę. – Nie znoszę myśli, że miałabym dorosnąć, być panną March, nosić długie suknie i stać się wymuskaną damulką! Samo bycie dziewczyną jest już wystarczająco złe, gdy lubi się chłopięce zabawy, zajęcia i zwyczaje! Nie mogę pozbyć się uczucia zawodu z powodu tego, że nie jestem chłopcem. A teraz, gdy oddałabym życie, żeby pójść i walczyć ramię w ramię z tatą, jest ono silniejsze niż kiedykolwiek. Bo mogę tylko siedzieć w domu i robić na drutach jak jakaś bezradna staruszka!
I Jo potrząsnęła niebieską wojskową skarpetą, aż druty zabrzęczały niczym kastaniety, a kłębek w podskokach potoczył się na drugi koniec pokoju.
– Biedna Jo! To rzeczywiście straszne, ale nic na to nie poradzisz. Musisz spróbować zadowolić się męskim imieniem i wcielaniem się w rolę naszego brata – rzekła Beth, głaszcząc potarganą głowę dłonią, której delikatnemu dotykowi nie mogły zaszkodzić wszystkie prace świata razem wzięte.
– A jeśli chodzi o ciebie, Amy – ciągnęła Meg – jesteś ogólnie rzecz biorąc przesadnie wybredna i akuratna. Na razie twoje humory są zabawne, ale jeśli nie będziesz się miała na baczności, wyrośniesz na afektowaną gąskę. Podobają mi się twoje dobre maniery i wytworny sposób wysławiania się, kiedy nie silisz się na zbytnią elegancję. Ale twoje niedorzeczne słowa nie są lepsze od kolokwializmów Jo.
– Jeśli Jo jest chłopczycą, a Amy gąską, to czym jestem ja? – zapytała Beth, gotowa przyjąć pouczenie.
– Ty jesteś niczym innym, tylko naszym kochaniem – odparła ciepło Meg i nikt nie zaprzeczył, bo „Myszka” była pupilką rodziny.
Jako że młodzi czytelnicy lubią wiedzieć, „jak ludzie wyglądają”, wykorzystamy ten moment, aby pokrótce nakreślić portrety czterech sióstr, które siedziały w półmroku nad robótkami, podczas gdy na zewnątrz cicho prószył grudniowy śnieg, a w środku wesoło trzaskał ogień. Pokój, choć wyposażony w wyblakły dywan i skromne mebelki, był przytulny. Na ścianach wisiały jeden czy dwa dobre obrazy, wnękę wypełniały książki, w oknach kwitły chryzantemy i ciemierniki białe, a całość przenikała miła atmosfera domowego spokoju.
Margaret, najstarsza z całej czwórki, miała szesnaście lat i była bardzo ładna – pulchna, o jasnej cerze, dużych oczach, bujnych, miękkich, brązowych włosach, słodkich ustach i białych dłoniach, którymi się szczyciła. Piętnastoletnia Jo była bardzo wysoka, chuda i smagła, wręcz przywodziła na myśl źrebaka, bo nigdy nie wiedziała, co począć z długimi kończynami, które bardzo jej zawadzały. Miała stanowcze usta, zabawny nos, bystre, szare oczy, które zdawały się widzieć wszystko i były na zmianę dzikie, rozbawione albo zamyślone. Długie, gęste włosy stanowiły jej jedyną ozdobę, ale zwykle były dla wygody zwinięte pod siateczką. Jo miała okrągłe ramiona, duże dłonie i stopy, nonszalancki sposób ubierania się i sprawiała niepokojące wrażenie dziewczyny, która gwałtownie zmienia się w kobietę i nie jest z tego powodu zadowolona.
Elizabeth, przez wszystkich zwana Beth, była rumianą trzynastolatką o gładkich włosach, jasnych oczach, nieśmiałym sposobie bycia, łagodnym głosie i spokojnym wyrazie twarzy, która rzadko ulegała wzburzeniu. Ojciec mówił na nią „Panna Spokój” i przezwisko to doskonale do niej pasowało, Beth bowiem zdawała się żyć we własnym szczęśliwym świecie, który ośmielała się opuścić tylko po to, aby wyjść naprzeciw tym nielicznym osobom, które darzyła zaufaniem i miłością.
Amy, choć najmłodsza, była osobą najważniejszą, przynajmniej we własnym mniemaniu. Prawdziwa Śnieżka, niebieskooka, o jasnych wijących się włosach opadających na ramiona, blada i szczupła, zawsze nosiła się jak młoda dama zważająca na dobre maniery.
Tego, jakie były charaktery czterech sióstr, dowiemy się później.
Zegar wybił szóstą i Beth, zagarnąwszy węgle w kominku, ustawiła przy nim parę pantofli, aby się ogrzały. Widok tych starych butów ucieszył dziewczęta, bo zapowiadał rychły powrót mamy. Meg przestała pouczać siostry i zapaliła lampę, Amy dobrowolnie zeszła z fotela, a Jo zapomniała o zmęczeniu i usiadła przy ogniu, trzymając pantofle bliżej płomieni.
– Są całkiem zdarte. Maminka musi dostać nowe.
– Pomyślałam, że kupię jej pantofle za mojego dolara – odezwała się Beth.
– Nie, ja je kupię! – zawołała Amy.
– Ja jestem najstarsza – zaczęła Meg, ale Jo wtrąciła zdecydowanie:
– Teraz, gdy nie ma taty, to ja jestem mężczyzną w tej rodzinie i zdobędę pantofle, bo tata kazał mi szczególnie opiekować się mamą pod jego nieobecność.
– Powiem wam, co zrobimy. Niech każda z nas kupi jej coś na święta zamiast sobie – zaproponowała Beth.
– Tylko ty mogłaś na to wpaść, kochana! Co jej kupimy? – zawołała Jo.
Wszystkie dziewczęta pogrążyły się w zamyśleniu, po czym Meg, jak gdyby pod wpływem widoku swoich ładnych dłoni, oświadczyła:
– Ja kupię jej ładne rękawiczki.
– Wojskowe buty, najlepsze, jakie mogą być! – wykrzyknęła Jo.
– Kilka chusteczek, wszystkie obrębione – rzekła Beth.
– Ja jej podaruję flakonik wody kolońskiej. Lubi ją, a przy tym nie kosztuje dużo, zostanie mi więc trochę pieniędzy na ołówki – dodała Amy.
– Jak wręczymy prezenty? – zapytała Meg.
– Położymy je na stole, przyprowadzimy mamę i będziemy patrzeć, jak otwiera paczuszki. Nie pamiętacie, jak to robiłyśmy w nasze urodziny? – odparła Jo.
– Ja strasznie się bałam, kiedy przychodziła moja kolej usiąść na krześle w koronie na głowie i widzieć, jak wszystkie wmaszerowujecie, aby wręczyć mi prezenty i pocałować mnie. Prezenty i całusy podobały mi się, ale okropnie się czułam, kiedy tak siedziałyście i patrzyłyście na mnie, gdy otwierałam paczuszki – powiedziała Beth, która jednocześnie opiekała sobie twarz i chleb na podwieczorek.
– Niech maminka myśli, że kupujemy rzeczy dla siebie, a potem zrobimy jej niespodziankę. Musimy iść na zakupy jutro po południu, Meg. Tyle jest jeszcze roboty przy bożonarodzeniowym przedstawieniu – powiedziała Jo, przechadzając się po pokoju z rękami założonymi na plecach i zadartym do góry nosem.
– To ostatni raz, kiedy występuję. Robię się za stara na takie rzeczy – zauważyła Meg, która wcale jednak nie wyrosła z „przebieranek”.
– Wiem, że nie przestaniesz występować, dopóki możesz paradować w białej sukni z rozpuszczonymi włosami i w biżuterii ze złotka. Jesteś najlepszą aktorką, jaką mam, i jeśli opuścisz scenę, to koniec z całym teatrem – stwierdziła ze śmiechem Jo. – Powinnyśmy zrobić próbę dziś wieczorem. Chodź, Amy, poćwicz scenę omdlewania, bo jesteś w niej sztywna jak pogrzebacz.
– Nic na to nie poradzę. Nigdy nie widziałam mdlejącej osoby i nie mam zamiaru cała się posiniaczyć, padając plackiem tak jak ty. Jeśli mogę osunąć się swobodnie, to upadnę na podłogę. Jeśli nie, opadnę z gracją na krzesło. Nie obchodzi mnie, czy Hugo natrze na mnie z pistoletem – odparła Amy, która nie miała aktorskiego talentu, ale będąc drobną, mogła zostać wyniesiona ze sceny przez czarny charakter.
– Zrób to tak. Załam dłonie i idź chwiejnym krokiem przez pokój, wołając jak oszalała: „Roderigo! Ratuj! Ratuj!”.
I Jo wyszła z melodramatycznym okrzykiem, który był prawdziwie przerażający.
Amy udała się za nią, ale wyciągała przed siebie sztywno ręce i poruszała się mechanicznie, a jej „Och!” bardziej przywodziło na myśl krzyk ukłutej szpilką niż strach i udrękę. Jo wydała z siebie rozpaczliwy jęk, za to Meg się roześmiała, Beth zaś, pochłonięta oglądaniem zabawnej scenki, przypaliła chleb.
– To na nic! Daj z siebie wszystko, gdy przyjdzie czas, a jeśli widownia będzie się śmiała, nie miej do mnie pretensji. Meg, teraz twoja kolej.
Potem już poszło gładko, albowiem Don Pedro rzucił wyzwanie światu w dwustronicowym monologu bez jednej przerwy. Wiedźma Hagar wyrecytowała okropne zaklęcie nad kotłem pełnym gotujących się ropuch, co dało niesamowity efekt. Roderigo mężnie rozerwał kajdany, a Hugo z dzikim „Ha! Ha!” skonał dręczony wyrzutami sumienia i arszenikiem.
– To nasze najlepsze jak do tej pory przedstawienie – rzekła Meg, gdy martwy opryszek usiadł i rozcierał łokcie.
– Nie pojmuję, skąd przychodzą ci do głowy tak wspaniałe historie, które potem cudownie przedstawiasz, Jo. Istny z ciebie Szekspir! – zawołała Beth, głęboko przekonana, że jej siostry obdarzone są talentami we wszystkich dziedzinach.
– Przesadzasz – odparła skromnie Jo. – Uważam co prawda, że tragedia operowa Klątwa wiedźmy to całkiem dobra rzecz, ale wolałabym wystawić Makbeta, gdybyśmy tylko miały zapadnię dla Banko. Zawsze chciałam odegrać scenę zabójstwa. „Czy to jest sztylet, co przede mną błyszczy?” – wymamrotała Jo, przewracając oczami i chwytając rękami powietrze, jak widziała to u pewnego słynnego aktora tragicznego.
– Nie, to widelec do opiekania z butem mamy zamiast chleba. Beth cierpi na manię aktorską! – zawołała Meg i próba zakończyła się ogólnym wybuchem śmiechu.
– Cieszę się, że tak wam wesoło, moje dziewczęta – odezwał się od progu radosny głos.
Aktorki i widownia odwróciły się, aby powitać wysoką, sympatyczną damę, której wygląd zdawał się mówić „czy mogę pomóc?”, co było doprawdy rozkoszne. Kobieta nie była elegancko ubrana, ale wyglądała szlachetnie, a dziewczęta uważały, że szary płaszcz i niemodny beret okrywa najwspanialszą matkę na świecie.
– Jak wam minął dzień, kochane? Tyle było roboty przy przygotowywaniu paczek na jutro, że nie miałam czasu przyjść na obiad. Czy ktoś tu zaglądał, Beth? Jak tam twoje przeziębienie, Meg? Jo, wyglądasz na śmiertelnie zmęczoną. Chodź i pocałuj mnie, maleńka.
Snując te matczyne dociekania, pani March zdjęła mokre rzeczy, włożyła ciepłe pantofle, usiadła w fotelu i sadzając sobie Amy na kolanach, szykowała się do rozkoszowania najmilszą godziną swojego pracowitego dnia. Dziewczęta uwijały się wokoło, próbując każda na swój sposób zapewnić mamie wygodę. Meg nakryła do stołu, Jo przyniosła drwa i ustawiła krzesła, upuszczając, przewracając i potrącając wszystko, czego się dotknęła. Beth, milcząca i pracowita, przemykała między salonikiem a kuchnią, a Amy wydawała wszystkim polecenia, siedząc z założonymi rękami.
Kiedy zebrały się wokół stołu, pani March z wyrazem szczęścia na twarzy powiedziała:
– Po kolacji będę miała dla was coś bardzo miłego.
Jasny uśmiech przemknął po twarzach niczym promień słońca. Beth klasnęła w dłonie, nie zważając na trzymanego w nich herbatnika, a Jo podrzuciła w górę serwetkę z okrzykiem:
– List! List! Trzy wiwaty dla taty!
– Tak, długi, miły list. Tata czuje się dobrze i wszystko wskazuje na to, że przetrwa zimę lepiej, niż myślałyśmy. Przesyła serdeczne życzenia świąteczne i specjalną wiadomość dla was, dziewczęta – rzekła pani March, poklepując kieszeń tak, jakby miała tam schowany skarb.
– Pośpieszmy się zatem i załatwmy to! Nie trać czasu na unoszenie paluszka i wdzięczenie się nad talerzem, Amy! – zawołała Jo, krztusząc się herbatą i upuszczając na dywan kromkę masłem do spodu, tak bardzo nie mogła doczekać się odczytania listu.
Beth przestała jeść i wycofała się do swojego ciemnego kącika, aby rozmyślać nad czekającą ich przyjemnością, dopóki pozostali nie wstaną od stołu.
– Myślę, że to wspaniałe, że tata zaciągnął się do wojska jako kapelan, mimo że przekroczył wiek poborowy i nie ma dość sił, aby walczyć – zauważyła ciepło Meg.
– Jak ja bym chciała zaciągnąć się jako komiwojażer, markie... no, jak jej tam, albo sanitariuszka, żebym mogła być blisko niego i mu pomagać – wyjęczała Jo.
– Okropnie musi być spać w namiocie, jeść różne niesmaczne rzeczy i pić z blaszanego kubka – westchnęła Amy.
– Kiedy on wróci, maminko? – zapytała Beth lekko drżącym głosem.
– Dopiero za wiele miesięcy, kochana, chyba że zachoruje. Zostanie w wojsku i będzie sumiennie wypełniał swoje obowiązki tak długo, jak tylko będzie mógł, a my nie będziemy prosić go o powrót ani minuty wcześniej, niż zostanie zwolniony ze służby. A teraz chodźcie i posłuchajcie listu.
Cała gromadka przysunęła się do kominka. Matka zasiadła w fotelu, Beth u jej stóp, Meg i Amy przysiadły na poręczach, Jo zaś zawisła nad oparciem, tak by nikt nie mógł dostrzec żadnych oznak emocji, jeśli list okazałby się bardzo wzruszający. Niewiele było wieści w owych ciężkich czasach, które nie byłyby wzruszające, zwłaszcza tych, które ojcowie wysyłali do domów. W tym akurat liście niewiele było mowy o przebytych trudach, niebezpieczeństwach, z którymi się mierzono, ani o nieprzezwyciężonej tęsknocie za domem. Był to wesoły, optymistyczny list pełen barwnych opisów obozowego życia, przemarszów i żołnierskich ciekawostek. Dopiero pod koniec autor dawał ujście swojej ojcowskiej miłości i tęsknocie za córeczkami.
Przekaż im, że bardzo je kocham i ucałuj je ode mnie. Powiedz, że myślę o nich za dnia, modlę się za nie w nocy, a w każdej chwili znajduję największą pociechę w ich miłości. Wydaje się, że rok rozłąki to bardzo długo, ale przypomnij im, że czekając, możemy pracować, aby te ciężkie dni nie poszły na marne. Wiem, że pamiętają o wszystkim, co im powiedziałem, że są dla ciebie kochającymi dziećmi, sumiennie spełniają swoje obowiązki, dzielnie walczą z wewnętrznymi wrogami i pracują nad sobą tak pięknie, że gdy wrócę, będę bardziej niż kiedykolwiek dumny z moich ukochanych małych kobietek.
W tym miejscu wszystkie zaczęły pociągać nosami. Jo nie wstydziła się wielkiej łzy, która skapnęła jej z czubka nosa, a Amy wcale nie przeszkadzała zniszczona fryzura, gdy ukryła twarz w ramieniu matki i zaszlochała:
– Jestem samolubną dziewczyną! Ale naprawdę postaram się poprawić, żeby tata się na mnie nie zawiódł.
– Wszystkie się postaramy! – zawołała Meg. – Ja za dużo myślę o swoim wyglądzie i nie znoszę pracować, ale już nie będę, jeśli dam radę.
– Ja postaram się być tym, czym z takim upodobaniem nazywa mnie tata: „małą kobietką”, nie będę nieokrzesana i dzika, ale będę spełniała swoje obowiązki na miejscu, zamiast marzyć o byciu gdzie indziej – rzekła Jo, myśląc o tym, że panowanie nad sobą w domu jest zadaniem dużo trudniejszym niż stawianie czoła kilku rebeliantom na Południu.
Beth nie powiedziała nic, tylko otarła łzy niebieską wojskową skarpetą i zaczęła z całej siły robić na drutach, nie zwlekając ani chwili z wypełnianiem obowiązku, który był w zasięgu ręki. Natomiast w głębi swojej spokojnej duszyczki postanowiła, że będzie dokładnie taka, jaką miał nadzieję zastać ją ojciec, gdy po upływie roku szczęśliwie wróci do domu.
Pani March przerwała ciszę, która nastąpiła po słowach Jo, mówiąc wesołym głosem:
– Pamiętacie waszą zabawę w wędrówkę pielgrzyma, gdy byłyście małe? Nic was tak nie cieszyło, jak gdy przywiązywałam wam do pleców moje torby na skrawki, do których miałyście wkładać brzemiona, dawałam wam kapelusze, laski i zwitki papieru, a następnie pozwalałam przemierzać dom od piwnicy, która była Miastem Zagłady, aż po sam szczyt, gdzie ze wszystkich ślicznych rzeczy, jakie zdołałyście zebrać, budowałyście Niebiański Gród.
– To była świetna zabawa, zwłaszcza przejście obok lwów, walka z Apolionem i przemierzanie doliny, w której mieszkały chochliki – zadumała się Jo.
– A mnie podobało się miejsce, w którym tobołki odpadały i toczyły się w dół po schodach – powiedziała Meg.
– Ja lubiłam ten moment, gdy po całej wędrówce wychodziłyśmy na słońce i radośnie śpiewałyśmy.
– Niewiele z tego pamiętam, poza tym że bałam się piwnicy i ciemnego wejścia, ale zawsze smakowały mi ciasto i mleko, które jadłyśmy na górze. Gdyby nie to, że jestem już za duża na takie rzeczy, chętnie pobawiłabym się w to jeszcze raz – powiedziała Amy, która w dojrzałym wieku lat dwunastu zaczynała mówić o wyrzekaniu się dziecięcych spraw.
– Na to nigdy nie jesteśmy za duże, moja droga, bo to zabawa, którą w taki czy inny sposób odgrywamy przez cały czas. Nasze brzemiona są z nami, a nasza droga przed nami, tęsknota za dobrem i szczęściem to przewodnik, który prowadzi nas przez liczne kłopoty i błędy ku pokojowi będącemu prawdziwym Niebiańskim Grodem. Posłuchajcie, moje małe pielgrzymki, załóżmy, że zaczniecie od nowa, tym razem nie na niby, ale naprawdę i sprawdzicie, jak daleko zdołacie dotrzeć przed powrotem taty.
– Naprawdę, mamo? Gdzie są nasze tobołki? – zapytała Amy, która wszystko brała dosłownie.
– Każda z was powiedziała właśnie, jakie ma brzemię, z wyjątkiem Beth. Wydaje mi się, że ona wcale go nie ma – odrzekła matka.
– Owszem, mam. Moim brzemieniem są naczynia i ścierki do kurzu, zazdrość wobec dziewcząt, które mają ładne pianina, a także strach przed ludźmi.
Tobołek Beth był tak zabawny, że wszystkie miały ochotę się roześmiać, ale nikt tego nie zrobił, bo to bardzo dotknęłoby wrażliwą dziewczynę.
– Zróbmy tak – powiedziała w zamyśleniu Meg. – To tylko inna nazwa na staranie się być dobrymi, a ta opowieść może nam w tym dopomóc, bo choć chcemy być dobre, praca nad sobą jest ciężka, czasami o niej zapominamy i nie dajemy z siebie wszystkiego.
– Dziś wieczorem ugrzęzłyśmy w Bagnie Rozterki, ale przyszła mama i wyciągnęła nas stamtąd. Tak jak Pomoc w książce. Powinnyśmy mieć swoją listę wskazówek, jak Chrześcijanin. Co z tym zrobimy? – zapytała Jo zachwycona pomysłem, który dodawał odrobiny romantyzmu nudnemu zadaniu wypełniania swoich obowiązków.
– Zajrzyjcie pod poduszki w bożonarodzeniowy poranek, a znajdziecie swój przewodnik – odparła pani March.
Siostry zaczęły rozmawiać o nowym pomyśle, podczas gdy stara służąca Hanna sprzątała ze stołu. Następnie wyjęto cztery koszyki na robótki i dziewczęta z zapałem zabrały się do szycia pościeli dla ciotki March. Robota była mozolna, ale tego wieczora nikt nie narzekał. Przyjęto pomysł Jo podzielenia długich szwów na cztery części i nazwania ćwiartek Europą, Azją, Afryką i Ameryką. W ten sposób robota posuwała się znakomicie, szczególnie gdy dziewczęta rozmawiały o różnych krajach, po których biegły szwy.
O dziewiątej zakończyły pracę i jak zwykle przed snem oddały się śpiewaniu. Tylko Beth potrafiła wydobyć muzykę ze starego pianina. Potrafiła tak delikatnie dotykać pożółkłych klawiszy, że rozbrzmiewał miły akompaniament do prostych piosenek, które lubiły śpiewać. Meg miała głos dźwięczny niczym flet i wraz z matką przewodziła chórkowi. Amy świergotała jak świerszcz, a Jo błąkała się wśród dźwięków według własnego upodobania, zawsze wyskakując w niewłaściwym miejscu ze skrzekiem albo drżeniem głosu, które psuły najbardziej nastrojową melodię. Był to ich niezmienny rytuał od czasu, gdy nauczyły się seplenić „migoc, migoc, mała giastko” i wspólne śpiewanie stało się domowym zwyczajem, mama bowiem była urodzoną śpiewaczką. Jej głos był pierwszym dźwiękiem, jaki rozlegał się rano, gdy krzątała się po domu, nucąc niczym skowronek, i ostatnim, jaki dało się słyszeć wieczorem, dziewczęta bowiem nigdy nie wyrosły z dobrze znanej kołysanki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Iliada, czyli Pieśń o Troi (Ilionie) – opowieść o wojnie trojańskiej.
Homer, któremu tradycja przypisuje autorstwo Iliady, jest postacią otoczoną legendami. Już Grecy okresu klasycznego i hellenistycznego nie mieli o nim pewnych wiadomości – istniało wiele poglądów co do miejsca jego narodzin i życia, przy czym najczęściej wymieniano – Itakę, Smyrnę, Pylos, Argos, Kolofon, Ateny i Chios.
Iliada jako najstarszy i zarazem bardzo obszerny grecki dokument pisany jest jednym z najważniejszych źródeł w dziejach starożytnej Grecji. Zawarte w niej mity zawierają wspomnienia wydarzeń historycznych, a przedstawione przez nią szczegółowe opisy życia Achajów i Trojańczyków stanowią przebogaty materiał.
Epos obejmuje okres około 49 dni z dziesiątego – ostatniego roku wojny trojańskiej.
Gniew Achilla, bogini, głoś, obfity w szkody... – tak rozpoczyna się Iliada, której głównym motywem jest opowieść o tym, jak największy grecki wojownik Achilles w gniewie porzuca walkę z Trojańczykami.
Achilles prosi swoją matkę Tetydę, by ubłagała Zeusa, by ten pomógł Trojańczykom, a tym samym zaszkodził Achajom. Zeus zsyła Agamemnonowi sen mający go skłonić do szturmu na Troję. Jednak wódz chce to zrobić podstępem, udając wycofanie swoich wojsk. Dochodzi do bitwy...
.
Epos grecki, oparty na antycznej ustnej tradycji epickiej i śpiewany przez Homera wierszem (tzw. heksametrem). Składa się z 24 pieśni. Pierwsze poświęcone są wędrówce Telemacha, syna Odyseusza, któremu z kolei poświęcone są pozostałe księgi.
Odyseja zaczyna się po zakończeniu dziesięcioletniej wojny trojańskiej. Odyseusz ciągle nie wraca z wojny do domu. Jego syn Telemach ma 20 lat
i dzieli dom z matką Penelopą. W ich siedzibie przebywa też 108 natarczywych zalotników, ubiegających się o rękę Penelopy (i związane z tym nadzieje na tron).
Opiekunka Odyseusza, Atena, rozmawia o jego przeznaczeniu z najważniejszym z bogów Zeusem, w momencie gdy Posejdona (boga niechętnego Odyseuszowi) nie ma na Olimpie. Po tym Atena przekonuje Telemacha, aby poszukał wieści o swym ojcu.
Później opowiedziana jest historia Odyseusza. W swojej powrotnej wędrówce trafia on kolejno na wyspę cyklopa Polifema, wyspę syren, wyspę zamieszkaną przez nimfę Kalipso.
Przez cały ten czas Penelopa trzyma zalotników z dala od siebie. Obiecała, że wybierze jednego z nich, gdy skończy tkać sukno pogrzebowe dla teścia. Jednakże każdej nocy rozpruwa pracę z poprzedniego dnia.
W połowie III w. p.n.e. poemat został przetłumaczony na łacinę przez Lucjusza Liwiusza Andronika. Był to pierwszy przekład w literaturze europejskiej.
.
Genialne dzieło Dumasa to wciąż niedościgniony pierwowzór opowieści o wielkiej intrydze, sile zemsty, potędze przyjaźni i triumfie człowieka
w walce o honor.
Dzieje niezwykłych losów oficera marynarki, Edmunda Dantesa, poznajemy w momencie wpłynięcia do Marsylii trójmasztowca „Faraon”, na którym objął on, po śmierci dowódcy, stanowisko kapitana. Wydaje się, że przed młodym człowiekiem rozpościera się teraz pasmo sukcesów, szczególnie że czeka też na niego ukochana Mercedes, z którą wkrótce ma wziąć ślub. Niestety, tuż przed swoją śmiercią dowódca poprosił Edmunda, by ten dostarczył do Paryża pewne dokumenty, które podczas rejsu zostały zabrane z Elby, gdzie uwięziony był Napoleon. Ten fakt pomaga zazdrosnym o jego sukcesy ludziom napisać donos, w którego wyniku Edmund trafia na lata do więzienia
w twierdzy If. Okrucieństwo wyrządzone Dantesowi przez tych, których miał za przyjaciół, odebrało mu miłość, wolność i naiwną radość życia. Mroczne lochy twierdzy If zabiły łatwowiernego młodzieńca, ale jednocześnie uformowały człowieka świadomego i uwolniły wielkiego konstruktora misternego planu wymierzenia sprawiedliwości tak wobec wrogów, jak i przyjaciół, wedle ich zasług i przewinień.
Hrabia Monte Christo wyrusza zatem szlakiem zemsty z portu Marsylia...
.
Anna z Tyszkiewiczów Potocka-Wąsowiczowa (1779-1867), cioteczna wnuczka Stanisława Augusta, córka hetmana Ludwika Tyszkiewicza, żona Aleksandra Potockiego, była – jako jedynaczka – spadkobierczynią wielkiej fortuny. Dzięki koligacjom rodzinnym i towarzyskim stała się naocznym świadkiem spraw politycznych niemałej wagi.
Jej wspomnienia obejmują okres od Powstania Kościuszkowskiego do pierwszych lat Królestwa Polskiego. Pisane z werwą i talentem, doskonale oddają koloryt tej burzliwej i interesującej epoki.
Pamiętnik ten nie jest suchą kroniką faktów. Subiektywne spojrzenie autorki na ludzi i wydarzenia urozmaicane są dowcipnym, a często złośliwym komentarzem.
.
William Cromsworth odrzuca swe arystokratyczne dziedzictwo i wyrusza do Brukseli, by tam znaleźć szczęście. Zostaje nauczycielem języka angielskiego w szkole z internatem dla młodych panien, gdzie musi stawić czoło manipulacjom ze strony dyrektorki, Zoraïde Reuter, która, powodowana zazdrością, usiłuje zniszczyć miłość rodzącą się między nim a uczennicą, Frances Henri, równie jak William ambitną i energiczną młodą kobietą. Niezwykła opowieść o miłości, a zarazem krytyka relacji damsko-męskich, które w epoce wiktoriańskiej niejednokrotnie sprowadzały się do walki o dominację. W książce tej znajdziemy wątki autobiograficzne. Charlotte Brontë, podobnie jak jej bohater William, uczyła angielskiego w szkole w Brukseli. I podobnie jak on doświadczała miłości. Jednak jej obiektem był żonaty właściciel szkoły, co nie mogło zakończyć się happy endem.
.
Klasyka brytyjskiej powieści z początku XIX wieku, w której obok losów bohaterek ukazują nam się niezwykle trafne obserwacje ówczesnej obyczajowości i fascynujące portrety psychologiczne, a to wszystko we wspaniałej scenerii parków i dworów spokojnej angielskiej wsi.
Po śmierci męża, który niestety nie zabezpieczył dostatecznie swojej rodziny, pani Dashwood i jej trzy córki muszą szukać nowego domu. Mimo że znacznie mniejszy i skromniejszy, szybko staje się on jednak miejscem, gdzie życie toczy się ciepło, a wokół zbiera się liczne grono przyjaciół. Dwie najstarsze córki pani Dashwood, emocjonalna i romantyczna Marianna oraz rozważna i poważna Eleonora, wśród licznego towarzystwa, w którym się obracają, spotykają kawalerów, na których zaczyna im więcej niż zwykle zależeć. Niestety w świecie, w którym przyszło im żyć – gdzie pozycja społeczna i pieniądze są głównymi graczami – przyjdzie im się boleśnie rozczarować
i za swą naiwność i ufność wylać wiele łez...
Do przeczytania koniecznie!