Małe wielkie kino. Film animowany od narodzin do końca okresu klasycznego. - ebook
Małe wielkie kino. Film animowany od narodzin do końca okresu klasycznego. - ebook
Pierwsza połowa XX stulecia to „złoty wiek” filmu animowanego, który był ważnym zjawiskiem społecznym, a nie tylko dziecięcą rozrywką, przerywanym reklamami serialem czy artystycznym laboratorium. Twórcy animacji prowadzili dialog z żywo reagującą publicznością, a nie garstką koneserów, oraz wyznaczali nowe kierunki rozwoju kina.
Widzowie nie wyobrażali sobie seansu filmowego bez krótkiego dodatku. Zaradni producenci zarabiali więc na kreskówkach duże pieniądze. Artyści awangardowi, nie myśląc o zysku, szukali nowych form wypowiedzi i marzyli o rewolucji w malarstwie.
Cenzorzy i moraliści niepokoili się wpływem rysunkowych żartów na obyczaje kinomanów.
Politycy zaś zastanawiali się, w jaki sposób wykorzystać animację do własnych interesów. Dziś z kolei małe wielkie kino sprzed kilku dziesięcioleci stanowi niedościgniony ideał sztuki rozrywkowej, a także najważniejszy punkt odniesienia w całej historii animacji.
Spis treści
Wstęp
1. Zrozumieć animację
Czym jest animacja
2. Prehistoria animacji
3. Narodziny filmu animowanego
Początki filmu lalkowego
Początki filmu rysunkowego
Początki filmu pełnometrażowego
4. Film rysunkowy do przełomu dźwiękowego
Film rysunkowy wchodzi na ekrany
Film rysunkowy zdobywa publiczność
Film rysunkowy a sztuki graficzne
Sztuka redukcji i skrótu
5. Film rysunkowy w cieniu Walta Disneya
Ewolucja Disneyowskiej animacji
O czym mówi Disney
W cieniu Disneya
Kreskówka i cenzura
Realistyczny pejzaż z Disneyem w tle
Surrealizm bez Bretona, ale z Disneyem
6. Film lalkowy
Film trikowy
Zapomniany pionier filmu lalkowego
Zabawa w Pigmaliona
Lalkowy film w konwencji realistycznej
Komercyjny film lalkowy George’a Pala
Na granicy dwóch epok
Natura animacji lalkowej
7. Film eksperymentalny i abstrakcyjny
Animacja i awangarda
Film absolutny i rewolucja artystyczna
Wizualna muzyka
Muzyka opowiedziana obrazami
Animacja w kręgu niemieckiego ekspresjonizmu
8. Animacja i propaganda
Animowana propaganda w Związku Radzieckim
Film animowany na froncie wojennym
9. Zakończenie, czyli na progu nowej epoki
Przypisy
Wybrana bibliografia przedmiotu
Od autora
Indeks osób
Kategoria: | Kino i Teatr |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-164-1 |
Rozmiar pliku: | 38 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Myśląc o narodzinach i rozwoju kina, bierzemy pod uwagę tylko jedną stronę medalu. I tak też są pisane wszystkie historie siódmej sztuki. Wpierw poznajemy instrument badawczy, potem jarmarczne budy i eleganckie kinoteatry, następnie czytamy o narodzinach filmu jako sztuki, o krystalizacji gatunków, gwiazdach ekranu, fabryce snów, buncie awangardy… Istnieje jednak druga strona medalu, lub też ciemna strona Księżyca, o której na ogół się zapomina – film animowany.
Oglądanie filmów zrealizowanych pół wieku temu wymaga nieraz cierpliwości, a nawet poświęcenia. Nauczyliśmy się rozumieć współczesne kino i podchodzić z nieufnością do wszystkiego, co odbiega od wzorca najnowszych hollywoodzkich przebojów. W oczach zwykłego widza stare (lub po prostu starsze) kino wydaje się szkołą podstawową dojrzałej sztuki. Rozedrgany czarno-biały obraz, rysy na celuloidowej taśmie, staromodne efekty specjalne, nienaturalne aktorstwo, zapomniane konwencje – wszystko to kłóci się z przyzwyczajeniami ukształtowanymi w kinopleksach. To samo można powiedzieć o fabułach. Czy komik o cyrkowych zdolnościach śmieszy tak samo jak onegdaj? Czy zapomniane problemy społeczne lub polityczne mogą dziś kogokolwiek zainteresować? A romantyczny kochanek umierający dla swojej kochanki – wzrusza czy wywołuje mimowolny uśmiech?
Gdy patrzymy na stare malarstwo lub czytamy stare książki, nie doznajemy tego samego uczucia, co zasiadając w starym kinie; wprost przeciwnie – zadziwia nas warsztat dawnych mistrzów pędzla, perfekcyjne opanowanie słowa przez poetów sprzed wielu stuleci. Bez kłopotów rozumiemy Szekspira i Vermeera, lecz nie nadążamy za tendencjami we współczesnej sztuce. Jak się okazuje, metryka nie musi działać na niekorzyść ani być czymś wstydliwym. Zjawiska artystyczne, które odznaczają się uniwersalnym przesłaniem oraz techniczną maestrią, budzą taki sam podziw zarówno dziś, jak przed laty.
Czasem jednak zdarza się nam przymknąć oko na szlachetną prostotę starego kina. Odkładamy na bok krytycyzm i bez wyrzutów sumienia śmiejemy się z burleskowych pojedynków na torty lub próbujemy zrozumieć rozterki zapomnianego amanta ekranu. Stosowanie surowych kryteriów oceny przypomina w takim wypadku krytykę dziecięcych rysunków. Każdy rodzic, tak samo jak każdy miłośnik X muzy, wie, że pierwsze próby artystyczne wymagają bezgranicznego zachwytu lub co najmniej wyrozumiałości.
Dlatego też projekcjom przedwojennej lub tużpowojennej animacji zwykle towarzyszy zaskoczenie. Większość spodziewa się albo prymitywnych wprawek, albo laboratorium ciekawych pomysłów, choć w rzeczywistości pierwsza połowa XX stulecia to „złoty wiek” animacji, nieskażonej estetyką telewizyjnych seriali, prowadzącej dialog z żywo reagującą publicznością, a nie garstką koneserów. Stosowanie taryfy ulgowej okazuje się więc niepotrzebne. Dawni mistrzowie animacji, tacy jak Władysław Starewicz, Walt Disney, George Pal, bracia Fleischerowie, Tex Avery czy Oskar Fischinger, dalej budzą uznanie, ponieważ ich osiągnięcia wynikają z talentu i kreatywności, a nie wsparcia produkcyjnej machiny i kosztownego marketingu. Podejrzewam nawet, że większość współczesnych animatorów, dysponując najnowocześniejszym sprzętem, nie mogłaby iść w szranki z wieloma pionierami filmu animowanego, którzy realizowali swoje dzieła w tradycyjny sposób – klatka po klatce. Wystarczy wziąć udział w kilku retrospektywnych przeglądach twórczości mistrzów animacji okresu klasycznego, by dojść do wniosku, że tego rodzaju kino stanowi w zasadzie ideał sztuki, będącej połączeniem wysokich wartości artystycznych z dobrą rozrywką i profesjonalną formą.
Tak samo zresztą myśleli widzowie kilkadziesiąt lat temu, dlatego nie wyobrażali sobie seansu filmowego bez krótkiego dodatku. Zaradni przemysłowcy zarabiali więc na kreskówkach duże pieniądze. Artyści awangardowi, nie myśląc o zysku, szukali nowych form wypowiedzi i marzyli o rewolucji w malarstwie. Cenzorzy i moraliści niepokoili się wpływem rysunkowych „błahostek” na obyczaje kinomanów. Politycy zaś zastanawiali się, w jaki sposób wykorzystać animację dla własnych korzyści. Film animowany był więc ważnym zjawiskiem społecznym, a nie tylko dziecięcą rozrywką lub artystycznym laboratorium.
*
Książka ta dotyczy dwóch okresów w dziejach kina animowanego. Po pierwsze, omawia okres p i o n i e r s k i, w którym zarówno film lalkowy, jak i rysunkowy ukonstytuowały się jako odrębne zjawiska artystyczne, posługujące się własnym językiem. Po drugie, opisuje film animowany w tak zwanym o k r e s i e k l a s y c z n y m. Termin ten odnosi się do produkcji kinowej (a więc sprzed epoki telewizji), realizowanej na ogół w dużych ośrodkach lub wytwórniach za pomocą tradycyjnych technik dla szerokiego kręgu odbiorców. Oczywiście nie oznacza to, że w owych latach nie powstawały filmy autorskie lub niszowe. Wprost przeciwnie. W tym okresie bowiem produkcja filmowa odznaczała się wielką różnorodnością – od komercyjnych serii, po artystyczne eksperymenty, poprzez reklamy czy rozmaite odmiany propagandy. Tym, co łączyło te wszystkie filmy, była kinowa dystrybucja, a co za tym idzie – określony kontakt z widzem, konieczność konkurowania z kinem aktorskim, bezpośredni związek z ogólnym rozwojem sztuki ruchomych obrazów. Ponadto oba rodzaje filmów – to znaczy komercyjne i niezależne – wzajemnie się inspirowały, gdyż artystyczne eksperymenty stanowiły czasem poligon doświadczalny nowych środków wyrazu, które następnie wykorzystywano w produkcji komercyjnej. W odróżnieniu od współczesnej animacji, popularnych kreskówek i awangardowego kinomalarstwa nie dzieliła przepaść – oba rodzaje filmu wyświetlano przed głównym seansem oraz chwalono za kreacyjny charakter.
Różnie datuje się okres klasyczny. Amerykańscy filmoznawcy, którzy na dzieje animacji potrafią patrzeć wyłącznie przez pryzmat historii własnego kraju, skupiają się w przybliżeniu na latach 1928–1964 (lub 1911–1966) oraz zawężają to zjawisko do rodzimej kinematografii¹. Moim zdaniem jest to rozwiązanie dość arbitralne i stronnicze (co rozwinę między innymi w zakończeniu). Choć w okresie klasycznym amerykański film animowany rzeczywiście dominował na całym świecie, nie sposób pominąć innych ciekawych tendencji, które często powstawały w opozycji do popularnych kreskówek Hollywoodu lub rozwijały się równolegle z nimi. Z amerykańskiej perspektywy nie widać ani filmu lalkowego, ani eksperymentów artystycznych, ani też twórczości propagandowej. Ja natomiast chciałbym przedstawić wszystkie ważne tendencje w ówczesnym filmie animowanym, także z kręgu sztuki alternatywnej.
Ponieważ trudno określić sztywne ramy okresu klasycznego, łatwiej jest wskazać kilka przełomowych momentów. Mniej więcej w roku 1911 film rysunkowy upowszechnia się w Ameryce, stolicy kina animowanego, a w 1914 rusza produkcja na skalę przemysłową. Około roku 1919 film rysunkowy szturmem zdobywa kina i krystalizuje się jako odrębny rodzaj filmowy (zwyczajowo nazywany gatunkiem). Rok 1928 to z kolei przełom dźwiękowy oraz symboliczny debiut Myszki Miki. Od tej chwili animacja staje się popkulturowym fenomenem. Kolejny kamień milowy to koniec II wojny światowej. Wówczas zmiany na mapie politycznej świata doprowadzają do powstania nowych ośrodków filmu animowanego, głównie w Europie. Debiutują realizatorzy, którzy mają wpływ na gruntowną reformę gatunku. Pamiętajmy poza tym, że rok 1945 jest wyrazistą granicą nie tylko w ewolucji filmu, ale również w historii literatury i sztuki. Po prostu nastąpiła pokoleniowa zmiana warty, zakończona głęboką transformacją zachodniego społeczeństwa.
Pierwsze lata pokoju to ponadto ekspansja telewizji; popularne kreskówki zaczęto łączyć w cykle adresowane do najmłodszej publiczności. Zmieniła się zatem funkcja filmu rysunkowego, który zwyczajowo pojawiał się przed seansem pełnometrażowym dla widzów dorosłych. Wyraźną cezurę stanowi w tym wypadku rok 1951, kiedy to z okazji Bożego Narodzenia po raz pierwszy wyemitowano w amerykańskiej telewizji program złożony z kinowych miniatur Disneya. Innym symbolicznym rokiem jest 1957, w którym wytwórnia Hanna-Barbera Enterprises skupiła się na produkcji rysunkowych cykli dla telewizji, wyznaczających nowe trendy w animacji. Zamknięcie w 1963 roku sekcji filmów rysunkowych Warner Bros. definitywnie kończy epokę hollywoodzkich kreskówek. Nie sugeruję jednak, że animacja została wchłonięta przez telewizję. Po prostu zmiana sytuacji społeczno-politycznej oraz pojawienie się nowych mediów, a co za tym idzie – nowej publiczności, radykalnie zmieniły dyskusję wokół animacji oraz zreformowały jej język. Po roku 1956 nastała koniunktura na style autorskie i szkoły narodowe, a film animowany zaczął znikać z kin premierowych, znajdując coraz częściej bezpieczną niszę w telewizji, klubach dyskusyjnych, festiwalowych przeglądach, a z czasem również w galeriach sztuki.
Najbezpieczniej jest więc mówić o okresie klasycznym od mniej więcej roku 1914 do połowy lat pięćdziesiątych XX wieku, choć pozostałości tego okresu znajdziemy jeszcze w latach sześćdziesiątych, a nawet później, kiedy w filmie animowanym panowały już nowe tendencje. Przywiązanie do chronologicznego porządku prowadzi – jak widać – do nieporozumień. Trzeba mieć bowiem świadomość, że ważne zjawiska w świecie sztuki nie wyłaniają się z próżni ani nie znikają za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Poza tym „złoty wiek” animacji nie jest martwym, a więc zamkniętym okresem historycznym. Słowo „klasyczny” odnosi się bowiem – jak wypadku klasycznego kina Hollywood – do określonych właściwości estetycznych, systemu produkcji, oraz pełnionych przez to kino funkcji². Krótko mówiąc: kino klasyczne to uniwersalny model, punkt odniesienia w ponadstuletnich dziejach tej formy sztuki. Pozwala więc zrozumieć, czym jest animacja dziś, w dobie mediów elektronicznych.
Badanie starych (lub po prostu starszych) filmów czasami przypomina badanie literatury antycznej. Wiele filmów nie przetrwało do czasów dzisiejszych, inne z kolei uległy rozkładowi lub w cudowny sposób się odnalazły. Przykładem Magiczna obręcz (1908) Émile’a Cohla
*
Zagłębianie się w historię filmu sprzed kilkudziesięciu lat (a w tym wypadku nawet stu i więcej) przypomina trochę badanie antycznej literatury. Gdyby kalif Omar nie kazał spalić Biblioteki Aleksandryjskiej, kanon pism starożytnych wyglądałby dziś zupełnie inaczej. Jedna księga, jak nieznany tom Poetyki Arystotelesa, mogłaby dokonać rewolucji naukowej, a pewnie i zaszkodzić czyjejś karierze akademickiej. Podobnie rzecz wygląda z początkami filmu. Należy mieć świadomość, że wczesne dzieje siódmej sztuki były w dużym stopniu pisane na podstawie filmów, które ocalały. John Gianvito, opierając się na badaniach American Film Institute’s National Center for Film and Video Preservation, podaje, że połowa filmów powstałych przed rokiem 1951 bezpowrotnie zaginęła, a spośród nakręconych przed rokiem 1921 – aż osiemdziesiąt procent³. A co z okresem 1895–1914? Czy ocalało choćby pięć procent? Nie próbowałem zatem rekonstruować krok po kroku pionierskich czasów – uzyskany efekt można by przyrównać do próby odtworzenia treści inkunabułu z kilku zachowanych kart oraz mniej lub bardziej wiarygodnych relacji świadków epoki.
W konsekwencji książka ta nie ma jedynie wypełniać białych plam w historii kina. Interesowała mnie nie tylko chronologia wydarzeń i premier, ale przede wszystkim analiza zjawisk istotnych ze względu na rangę artystyczną oraz komercyjne i społeczne skutki. Przed rokiem 1939 studia filmu animowanego istniały niemal na całym świecie, i to w tak egzotycznych miejscach, jak Australia czy Indie. Każda próba stworzenia kompletnej monografii byłaby z góry skazana na niepowodzenie, gdyż zalew faktów utrudniłby jakąkolwiek syntezę. Chciałem więc zarysować historię najważniejszych zjawisk w filmie animowanym tego okresu, a także przedstawić, jak kształtował się język animacji, jak rozwój techniki wpływał na styl filmów i możliwości ekspresji animatorów; wreszcie – poświęciłem sporo uwagi kilku najważniejszym zagadnieniom, takim jak geneza poszczególnych nurtów czy korespondencja sztuk. Ponadto próbowałem skonfrontować animację z głównymi zjawiskami w światowym kinie tego okresu (takimi jak film trikowy i niemy, niemiecki ekspresjonizm, klasyczne kino Hollywood, Wielka Awangarda czy surrealizm).
Książka ta dotyczy zarówno historii, jak i teorii filmu animowanego, ponieważ w wypadku animacji trudno rozdzielić oba wątki. Animacja jest sztuką, której niepowtarzalny charakter wynika przede wszystkim z formy oraz plastycznego tworzywa, natomiast rzadko z fabuły; sama treść wielu znakomitych filmów jest częstokroć albo zbyt ulotna, albo nadto trywialna. Dlatego proponuję spojrzeć na film animowany z podwójnej perspektywy: fabularnej rozrywki oraz sztuki urzekającej możliwościami artystycznego języka. Giannalberto Bendazzi porównał kiedyś film animowany do poezji⁴. Mniejsza o to, czy miał rację. Zgódźmy się jednak, że animacja, tak samo jak poezja, odznacza się wyjątkową organizacją wypowiedzi, co odróżnia ją od innych rodzajów filmowej wypowiedzi. Oglądać film animowany, zwracając uwagę jedynie na przygody postaci, to jak czytać lirykę, a nie dostrzegać rytmu, wersyfikacji czy metafor.
Aby dostrzegać te środki filmowego wyrazu, nie jest jednak potrzebna żadna specjalistyczna wiedza. Moim zdaniem większość widzów instynktownie rozumie język animacji. W końcu każdy swoje zainteresowanie kinem rozpoczyna od filmów animowanych. I wielu nigdy z tej fascynacji nie wyrasta.2. Prehistoria animacji
Pierwszych wzmianek o żywych obrazach wyświetlanych na ekranie doszukamy się już w pismach starożytnych filozofów – w traktacie Lukrecjusza De natura rerum oraz u Platona (demiurg animujący lalki czy jaskinia platońska jako animowany teatr cieni). Choć opis skrępowanych kajdaniarzy oglądających w ciemnej jaskini spektakl będący iluzją rzeczywistości w istocie przypomina seans filmu rysunkowego, to jednak tego typu analogie należy chyba traktować jako zwykłą próbę nobilitowania animacji poprzez autorytet wielkich filozofów. Ale niektórzy historycy filmu idą jeszcze dalej. Doszukują się pierwocin animacji u samych źródeł ludzkiej kultury – w malowidłach jaskiniowych¹. Opinię taką należy również uznać za dyskusyjną z prostego powodu: te same malowidła przywoływane są jako zalążek pisma, malarstwa, komiksu, kultów religijnych. W czasach gdy nie istniał podział na poszczególne dyscypliny artystyczne, wydrapana w jaskini sylwetka bizona mogła pełnić kilka funkcji jednocześnie.
Film animowany z czasów pierwotnych. Malowidło ścienne z jaskini w Altamirze (ok. 15 tys. lat p.n.e.)
Jaskinia Platońska jako prototyp kina, a zwłaszcza animacji. Zdaniem jednych dowód na to, że filmowy sposób myślenia jest stary jak kultura, zdaniem drugich – próba nobilitacji kina za pomocą tekstów starożytnych filozofów. Rycina na podstawie obrazu Cornelisa Cornelisza (1604)
Jedno jest pewne, sztuki plastyczne zawsze miały słabość do form narracyjnych, chciały – jak literatura – opowiadać historie. Ale co zrobić, by były to historie żywe? Wśród malowideł jaskiniowych w hiszpańskiej Altamirze (około 15 tysięcy lat p.n.e.) znajdują się wizerunki zwierząt mających więcej niż cztery kończyny. Wielu historyków sztuki i kina zwraca uwagę na ich filmowy charakter. Jak pisze Gerald Nixon: „ekspozycja ta zdaje się mieć dużo więcej wspólnego z filmem niż jakakolwiek inna wystawa malarstwa w galerii czy muzeum. Bez wątpienia to poczucie identyfikacji z kinem w dużym stopniu wynika z wyjątkowej iluzji ruchu zwierząt ”². Większa liczba nóg to optyczna sztuczka mająca na celu uzyskanie złudzenia tego, czego tak naprawdę na obrazie nie ma i być nie może – ruchu. Zapewne prehistoryczny artysta czuł, że płaskie i statyczne malowidło nie oddaje bogactwa natury. Za pomocą prostej sztuczki pokonał przeszkodę, choć nie mamy pewności, czy taki efekt go zadowolił.
Władysław Jewsiewicki wyróżnia jeszcze dwa inne sposoby tworzenia iluzji ruchu w sztuce jaskiniowej: poprzez migawkowe odwzorowanie jakiejś sceny oraz przedstawienie kolejnych faz ruchu postaci bądź zwierzęcia za pomocą szeregu rysunków (jak na taśmie filmowej)³. Moim zdaniem oba przykłady to zwykłe narzucenie prehistorycznemu artyście sposobu myślenia człowieka, który zna kino i fotografię. Owa „migawkowość” oraz „sekwencjonalność” to po prostu intuicyjne próby dynamizacji obrazu.
Fascynacja ruchem jest ponadczasowa. Odnajdziemy ją w każdej epoce historycznej, pod każdą szerokością geograficzną. Nie sposób wymienić wszystkich prób ożywienia dzieła sztuki lub choćby stworzenia iluzji ruchu – od zastygłych w półgeście posągów greckich, po mobilne instalacje Alexandre’a Caldera i Marcela Duchampa. Co ciekawe, pewne konwencje plastyczne przetrwały kilkanaście tysięcy lat – przykładem znany rysunek Leonarda da Vinci przedstawiający konia. Zwierzę, ukazane w kilku fazach ruchu jednocześnie, przebiera w powietrzu przednimi kopytami. Artysta prawdopodobnie albo usiłował jak najwierniej sportretować niepokornego modela, albo też marzył, by naszkicowany rumak poderwał się do biegu. To, za czym tęsknił artysta z Altamiry, Leonardo oraz wiele pokoleń malarzy, po raz pierwszy ujrzał Eadweard Muybridge, uznawany jednocześnie za pioniera kina, fotografii poklatkowej i animacji.
Powiedzmy jasno: Muybridge nigdy nie zrealizował filmu. Tworzył serie fotografii przedstawiających ludzi bądź zwierzęta w ruchu, które następnie publikował w albumach. Każde zdjęcie należało więc oglądać osobno. W praktyce znaczenie pojedynczej fotografii – jak zauważa Amy Lawrence – powstaje w relacji z pozostałymi, tworzącymi dłuższą sekwencję⁴. Gdy wynaleziono kino, cykle obrazków różniących się fazami ruchu z przyzwyczajenia zaczęto czytać jak taśmę filmową. Po latach fotograficzne studia Muybridge’a przeniesiono na ekran, montując je jak zwykły film. Dodajmy, że pod względem technicznym te ożywione sekwencje są niedoskonałe, gdyż liczba „klatek” na sekundę waha się w nich od 6 do 12, a wiele zdjęć zawiera rozmaite błędy, takie jak różny czas naświetlenia czy powtórzenie ujęcia⁵. Biorąc pod uwagę samą technikę realizacji (każda klatka została wykonana oddzielnie, a sztuczny, wykreowany na stole montażowym ruch postaci widać dopiero po wyświetleniu zdjęć z dużą prędkością), łatwo zauważyć podobieństwo tego eksperymentu z klasyczną kreskówką, która zanim trafi na ekran, wpierw istnieje na luźnych arkuszach papieru lub celuloidu. Muybridge z pewnością patronuje animatorom, choć – zdaniem Lawrence – należy go raczej traktować jako prekursora rotoskopii, czyli technologii kopiowania postaci z kliszy filmowej na papier w celu uzyskania naturalnego ruchu animowanych postaci, wynalezionej w latach dwudziestych XX wieku przez braci Fleischerów⁶.
Zagłębiając się w tak zwaną archeologię ożywionej plastyki, nie sposób ominąć zabawek optycznych, popularnych już w wieku XV (choć niektórzy i w tym wypadku sięgają do starożytności). Wynalazki te pozwalały uzyskać iluzję ruchu, wykorzystując ułomność mechanizmu ludzkiej percepcji. Skonstruowano ich tak wiele, że ograniczę się wyłącznie do tych, które mają najwięcej wspólnego z filmem animowanym.
Seria fotografii Eadwearda Muybridge’a, przedstawiających poszczególne fazy ruchu dłoni rysującej koło (1887). Choć Muybridge nigdy filmu nie zrealizował, uchodzi za pioniera kina
Latarnia magiczna – prototyp kina animowanego. Rycina z rozprawy Ars Magna Athanasiusa Kirchera (1646).
Mniej więcej w roku 1640 Athanasus Kircher zbudował latarnię magiczną (którą następnie opisał szczegółowo w dziele Ars Magna Lucis et Umbrae z roku 1646), nieskomplikowany projektor służący do wyświetlania ręcznie malowanych przeźroczy, za pomocą których można było opowiedzieć prostą fabułę. Seans latarni magicznej przypominał – w dość prymitywnej postaci – film animowany, gdyż łączył ruchomą plastykę z quasi-kinową projekcją. Liczni kontynuatorzy udoskonalili i spopularyzowali wynalazek Kirchera. W epoce oświecenia modne stały się seanse, w trakcie których za pomocą latarni wywoływano duchy zmarłych, choć Kircher wierzył, że jego latarnia magiczna będzie demistyfikować wszelkie optyczne iluzje, a więc pomoże w walce z zabobonami. Traktował swój przyrząd jako cenną pomoc w edukacji (również religijnej), a nawet w dyplomacji⁷. Podobny był przecież los kinematografu, który na początku postrzegano jako instrument naukowy. Jednakże w krótkim czasie – i wbrew przewidywaniom braci Lumière – kino stało się fabularną rozrywką. Przedstawienia upiorów, zjaw i duchów za pomocą ulepszonej latarni magicznej, czyli tak zwane fantasmagorie, przybierały często formę świetlnego teatru, iluzjonistycznego przedstawienia. Fantasmagorie spopularyzował na przełomie XVIII i XIX wieku Étienne Gaspard Robertson, wywołując duchy Marata, Voltaire’a czy Robespierre’a. Były to więc pierwsze w dziejach horrory, na dodatek animowane. Chcąc stworzyć wrażenie ruchu, Robertson używał niekiedy jednocześnie dwóch latarni magicznych (poruszanych na wózkach), a także różnego rodzaju soczewek, ponadto lubił nakładać na siebie dwa przeźrocza. Co więcej, aby stworzyć nastrój grozy, korzystał z aktorów, kukieł, scenografii, muzyki (wykonywanej na szklanej harmonice), odgłosów, gry świateł. To dlatego X. Theodore Barber nazwał fantasmagorie Robertsona „wydarzeniem multimedialnym”⁸.
Innym przykładem animacji sprzed epoki kina są tak zwane flipbooki. Kilku pionierów filmu animowanego, jak choćby Władysław Starewicz czy Winsor McCay, wynalazło technikę fotografii poklatkowej, inspirując się tą, zdawałoby się, dziecinną zabawką. O „magicznych książeczkach” pisał Karol Irzykowski w Dziesiątej Muzie również jako o prymitywnej kreskówce. Flipbooki, niewielkich rozmiarów książeczki, składały się z serii rysunków różniących się poszczególnymi fazami ruchu. Wystarczyło przewertować obrazki kciukiem, by zobaczyć krótką animowaną scenkę. Współczesna kreskówka jest niczym innym jak sfotografowanym i wyświetlonym na ekranie flipbookiem.
Fenakistiskop Josepha Plateau. Optyczna zabawka przedstawiająca plastykę w ruchu
Według Richarda Leskosky’ego pierwszym urządzeniem do tworzenia iluzji ruchomych obrazów, które przypominały film animowany, była optyczna zabawka z roku 1832 roku o nazwie fenakistiskop (phenakistoscope), czyli osadzona na trzonku wirująca tarcza z wymalowanymi dokoła obrazkami, różniącymi się fazami ruchu⁹. Iluzja powstawała tak samo jak w kinie: obrazki „zlewały się” w ruchomą sekwencję dzięki niedoskonałości ludzkiego oka. Można jednak zapytać, co ta prymitywna zabawka, przedstawiająca na przykład biegnącego rumaka lub maszerującego żołnierza, miała wspólnego z kinową animacją. Odpowiedzi udziela życiorys wynalazcy fenakistiskopu – Josepha Plateau, belgijskiego fizyka i profesora Uniwersytetu w Gandawie. Ojciec Josepha był malarzem pejzażystą i ponoć chciał, by syn poszedł w jego ślady. Ponieważ Joseph bardziej interesował się fizyką niż sztuką, a przedwcześnie zmarły ojciec nie zdołał narzucić mu swej woli, w rezultacie nie został artystą, ale swoje umiejętności plastyczne wykorzystał, własnoręcznie sporządzając rysunki do pierwszych sześciu fenakistiskopów¹⁰. Później współpracował z cenionymi w owych latach rysownikami i rytownikami. Skoro więc dbał o plastyczną urodę ożywionych obrazków, nie chodziło mu wyłącznie o iluzję ruchu. Na marginesie można dodać, że obrazki w fenakistiskopach opowiadały niekiedy mikrohistoryjkę, na przykład o mężczyźnie wpadającym przez przypadek do beczki z wodą. W roku 1853 Austriak Franz von Uchatius połączył fenakistiskop Plateau z latarnią magiczną, by wyświetlić iluzję na specjalnym ekranie. Był to kolejny krok w stronę prawdziwego kina animowanego.
Tarcza fenakistiskopu z wymalowaną scenką akrobatyczną. Łączy złudzenie optyczne z mikroopowieścią
Wszystkie te urządzenia, a także wiele innych, przypominały pod względem budowy i mechanizmu działania współczesne projektory. Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, by w kręcących się wokół własnej osi bębnach i tarczach podświetlanych naftą bądź elektrycznością (tachyskop) ujrzeć prototyp kina, choć widz, wpatrując się w jeden punkt, śledził na ogół zjawisko optyczne, nie brał jednak udziału w przedstawieniu. Wyjątek stanowiła działalność Francuza Émile’a Reynauda. Wynalazca ten, wzorując się na dokonaniach swoich poprzedników – od Kirchera do Plateau, w roku 1877 skonstruował praksynoskop (praxinoskope), niewielki rzutnik umożliwiający projekcję ręcznie malowanych rysunków w ruchu za pomocą systemu zwierciadeł i soczewek. Urządzenie to, sprzedawane w sklepach z zabawkami, cieszyło się wielkim powodzeniem. Reynaud udoskonalił wówczas swój wynalazek, inspirując się budową roweru – małe koło pełniło funkcję szpuli z taśmą filmową, duże zaś przenosiło obraz na ekran za pomocą zwierciadeł¹¹. W roku 1889 Reynaud opatentował tak zwany teatr optyczny, a w roku 1892 podpisał z paryskim Musée Grevin pięcioletni kontrakt na projekcje swoich ręcznie malowanych „filmów”. Zdaniem wielu historyków X muzy to właśnie Reynaud był pierwszym animatorem.
Émile Reynaud obsługuje swój teatr optyczny. Poniżej jedna z dwóch ocalałych szpul z ręcznie wykonanymi rysunkami
Przedstawienia, które reklamowano jako pantomimy świetlne (pantomimes lumineuses), odbywały się od trzeciej do szóstej i od ósmej do jedenastej (co najmniej pięć razy dziennie, a w weekendy – dwanaście lub więcej), przy akompaniamencie muzyki i przed publicznością, która płaciła za wstęp. Bilety kosztowały 50 centymów, tyle samo co wejściówki na pierwsze pokazy kinematografu. Każdy mieszkaniec Paryża mógł sobie pozwolić na tę przyjemność. W pierwszym roku Reynaud wyświetlał trzy fabuły: Biedny Pierrot (Pauvre Pierrot, składający się z 500 obrazków), Klown i jego pieski (Clown et ses chiens, 300 obrazków) oraz Dobry kufel piwa (Un bon bock, 700 obrazków), które tworzyły razem półgodzinny pokaz. Wszystkie obrazki były ręcznie malowane na specjalnie perforowanych paskach papieru, pełniących funkcję taśmy filmowej i nawiniętych na szpulę¹². Owe pantomimy świetlne różni od filmu animowanego sposób utrwalenia obrazu na nośniku oraz inna metoda projekcji, wzorowana na latarni magicznej lub teatrze cieni (projekcja odbywała się od tylnej strony ekranu). Używając dzisiejszej terminologii, powiedzielibyśmy, że „teatr optyczny” był filmem non-camerowym, ale efekt do złudzenia przypominał współczesne kolorowe kreskówki. Ponieważ namalowanie na jednym pasku zarówno bohaterów, jak i dekoracji było w praktyce zbyt skomplikowane, statyczne tło wyświetlano z osobnego projektora, przypominającego latarnię magiczną. To kolejne podobieństwo do klasycznej animacji rysunkowej na celuloidach, w której obraz również składa się z dwóch planów, często wykonanych w zupełnie różnych technikach plastycznych¹³. Istotne różnice to niezbyt płynny ruch postaci oraz lekkie przenikanie się tła i elementów animowanych. Ponadto projekcje były wyjątkowo długie jak na tak małą liczbę obrazków. Oryginalne pantomimy wyświetlano z prędkością 6–8 obrazków na sekundę, poza tym Reynaud ręcznie manipulował ruchem projektora, podobno nawet zatrzymywał akcję¹⁴.
Wynalazek Reynauda wpierw spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Co obejrzała paryska publiczność w roku 1892? Historyjkę o Pierrocie i Arlekinie, którzy próbują zwrócić uwagę Colombiny, pieska skaczącego przez obręcz i fikającego na piłce, wreszcie – scenkę z kuchcikiem wypijającym po kryjomu zawartość kufla mężczyźnie zalecającemu się do kelnerki¹⁵. Ale czy widzowie kupili bilety, by oglądać takie błahostki? Nie zapominajmy, że Musée Grevin było muzeum figur woskowych, w którym chętnie pokazywano wszelkie atrakcje oparte na iluzji rzeczywistości. Seanse praksynoskopu reklamowano jako imitację prawdziwego życia, cud automatyki i optyki. Należy jednak przypuszczać, że owe seanse miały również charakter fabularny. Bawiły publiczność komediowymi pantomimami, zabawnym dialogiem, wykonywanym na żywo przez dwóch asystentów Reynauda, a także muzyką (serenadę Colombiny śpiewał osobiście kompozytor, Gaston Paulin). Był więc to prototyp animacji nie tylko barwnej, ale i dźwiękowej!
Sława „teatru optycznego” zakończyła się dość prędko. Już w roku 1893 dyrektor Musée Grevin narzekał, że Reynaud nie wywiązuje się z umowy, według której repertuar miał być co roku zmieniany. Tymczasem eksploatowane bez przerwy taśmy ulegały niszczeniu, a nowych nie przybywało. Reynaud wziął urlop, by namalować nową scenkę (było to – jak łatwo się domyślić – zajęcie pracochłonne), ale wówczas chimeryczna publiczność zainteresowała się nowym „cudem mechaniki” – kinetoskopem Edisona, który w roku 1894 cieszył się w Paryżu sporą popularnością¹⁶. Jak na ironię, Edison, który widział pierwszy pokaz teatru optycznego na Wystawie Światowej w Paryżu w roku 1889, wykorzystał bez zgody Reynauda kilka jego pomysłów. Na nic się nie zdało ulepszanie wynalazku i premiera nowych „filmów” w roku 1894 – Sen przy kominku (Un rêve au coin du feu, 400 obrazków) oraz Dokoła przebieralni (Autour d’une cabine, 636 obrazków). 28 grudnia 1895 roku zadebiutował kinematograf, a jako miejsce pierwszego publicznego pokazu – przypomnę – brano pod uwagę właśnie Musée Grevin. „Żywe obrazy” braci Lumière stanowiły wierną, fotograficzną imitację rzeczywistości, a co najważniejsze – zmiana repertuaru nie przysparzała wielkich trudności. Jak podaje V. R. Schwartz, Reynaudowi już w 1892 roku proponowano włączenie do teatru optycznego fotografii, ale wierzył on, że jego rysunki mają więcej wartości artystycznych niż mechaniczna rejestracja świata¹⁷. Gdy poszedł po rozum do głowy, było już za późno.
Rozgoryczony niepowodzeniami, Reynaud rozbił teatr optyczny młotkiem, a jego szczątki wrzucił razem ze szpulami do Sekwany. Na szczęście jego syn schował dwie pantomimy (Pauvre Pierrot oraz Autour d’une cabine), które ocalały do dziś. Dzięki nim udało się wiernie zrekonstruować pokazy z Musée Grevin. Dokonał tego polski filmowiec Julian Pappé¹⁸. Reynaud nie poddał się przeciwnościom losu, rozpoczął prace nad stworzeniem kina trójwymiarowego (stéréo-cinéma), które opatentował w roku 1902. I znów poniósł klęskę. Nie zrozumiał, że widzowie nie chcieli już oglądać wyłącznie nowinek technicznych, jak w wieku XIX, ale zapragnęli czegoś więcej – fabuły, dokumentalnego obrazu świata, emocji. Nastał wiek XX – stulecie kina.
Fragment taśmy z obrazem Dokoła przebieralni (1895). Tło wyświetlano z drugiego projektora
Reynaud zmarł w biedzie i zapomnieniu, tułając się po szpitalach i domach opieki. Pantomimy świetlne podzieli losy wielu innych „cudownych” wynalazków z przełomu wieków. Kinematografii również nie wróżono popularności dłuższej niż jeden sezon. Jednak dzięki artystom takim jak Georges Méliès, Edwin Porter czy Ferdinand Zecca kino w krótkim czasie stało się nowym widowiskiem oraz siódmą sztuką, natomiast urządzenie Reynauda – jak pisał Giannalberto Bendazzi – pozostało zabawką dla dzieci¹⁹.
*
Długa prehistoria „ożywionych obrazów” jest dla animatorów czymś równie ważnym jak mity dla poetów. Nie tylko wyznacza wspólny horyzont myślenia, ale i nadaje animacji par excellence wiele różnych znaczeń – od technicznego wynalazku po dzieło alchemika. Pozostaje oczywiście pytanie: czy animacja, w odróżnieniu od tradycyjnego kina, jest uzależniona od specyficznej techniki realizacji czy też nie? Co prawda film animowany można stworzyć bez kamery, na przykład malując poszczególne kadry bezpośrednio na kliszy, ale by taki film wyświetlić, trzeba jednak użyć standardowego projektora, wcześniej zaś przekopiować rękodzieło na taśmę. Mimo że historia filmu animowanego rozpoczyna się – przepraszam za truizm – z chwilą wynalezienia kina, biografie „proroków animacji”, jak ich nazywa Siergiej Asienin, często do złudzenia przypominają biografie współczesnych mistrzów animacji autorskiej, którzy samotnie, klatka po klatce, realizują swoje filmy, tworzą nowe techniki ożywiania obrazów, wierząc jednocześnie, że to, czym się zajmują, zainteresuje widzów. „Diabelscy bracia Lumiere – użalał się w wywiadzie Julian Antonisz. – Film skończył się z chwilą wynalezienia kamery filmowej. Wszędzie panowała wspaniała Non-Camera dopóki oni nie opatentowali tego fatalnego wynalazku”²⁰. Jest w tym żarcie nuta prawdy. Kino aktorskie stało się wielkim przemysłem, zatrudniającym przy jednej produkcji nieraz setki specjalistów, obracającym miliardami dolarów, dążącym do technicznej perfekcji. W pogoni za zyskiem, lub w strachu przed komercyjną porażką, kino to gubi często ducha zabawy oraz przyjemność z czystej kreacji tego, co niemożliwe. To pozwala wyjaśnić, dlaczego wraca się myślami do zapomnianych pionierów filmu, a z drugiej strony – z entuzjazmem sekunduje bezkompromisowym artystom animacji, takim jak Jurij Norstein, bracia Quay czy Piotr Dumała. W dobie przemysłowych form produkcji szlachetne rękodzieło zawsze budzi szacunek. Tylko animacja jednak – zarówno ta z XIX wieku, jak i współczesna – daje samotnemu artyście możliwość realizowania profesjonalnych filmów.
Czytając o dokonaniach Kirchera, Robertsona, a zwłaszcza Reynauda, odczuwamy nieraz pokusę, by odrzucić arbitralną datę powstania kina i zaliczyć ich w poczet filmowców. Trzeba sobie jednak uświadomić, że kino to nie tylko terkocząca skrzynka, która rzuca na ekran ruchome obrazy, ale bogate zjawisko artystyczne i społeczne, które narodziło się 28 grudnia 1895 roku.