Małe wielkie sekrety. Osiedle Pogodne. Tom 4. - ebook
Małe wielkie sekrety. Osiedle Pogodne. Tom 4. - ebook
Poznaj tajemnice mieszkańców osiedla Pogodnego, otwórz drzwi kolejnego luksusowego domu.
Monika obserwuje afery i skandale, które wstrząsają życiem osiedla, choć nie ma czasu roztrząsać cudzych problemów, bo opiekuje się niepełnosprawną córką, pracuje zawodowo, a na dodatek prowadzi fundację. Kiedy pewnego dnia Monika znika bez śladu, jej partner Marcin szaleje z niepokoju. Postanawia na własną rękę odnaleźć ukochaną. Trafia na trop, prowadzący do przeszłości Moniki. Z przerażeniem odkrywa, że kobieta, którą uważał za wierną partnerkę i kochającą matkę, jest kimś zupełnie innym.
Dlaczego Monika zniknęła?
Czy każda kobieta ma instynkt macierzyński i jest stworzona do bycia matką?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-765-5 |
Rozmiar pliku: | 958 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Marcin stanął przed drzwiami z ogromną posrebrzaną jedynką i delikatnie zapukał. Zero odpowiedzi. Rozejrzał się więc i dopiero po dłuższej chwili zauważył dzwonek. W kolorze elewacji, może dlatego w pierwszej chwili go nie dostrzegł. Nacisnął przycisk i odczekał chwilę. W domu rozległ się głośny krzyk małego dziecka. Marcin zaklął pod nosem. Niezły początek. Po takim wstępie pewnie od razu go wyrzucą.
Kiedy kupowali z Moniką dom na Osiedlu Pogodnym, spodziewali się, że tak niewielka społeczność będzie ze sobą zżyta. Uroczy zakątek z dala od miasta, i tylko pięć domów, z których na stałe zamieszkane były cztery. Zresztą ten piąty był dla Marcina zagadką. Jak można kupić dom za pół miliona i w nim nie mieszkać? Plotka głosiła, że właściciele nabyli go dla córki, ale zanim zdążyła się wprowadzić, popełniła samobójstwo. Marcin wzdrygnął się na tę myśl. Osiedle niby Pogodne, a jednak przeklęte. Mimo że nie żyli zbyt blisko z sąsiadami, z grubsza wiedzieli, co u nich słychać. Na tak małej przestrzeni nie da się nie zauważyć, co się dzieje. A działo się sporo. Tylko w ciągu ostatniego roku rozpadły się dwa małżeństwa, a ten spod jedynki też zniknął na jakiś czas. Nawiasem mówiąc, sąsiedzi stanowili dla Moniki doskonałą wymówkę. Tak, tak, za każdym razem, kiedy Marcin zaczynał temat ślubu, ucinała rozmowę, stwierdzając, że ślub zbyt często prowadzi do rozwodu i ona nie zamierza ryzykować. Przykład? Proszę bardzo, było ich pod dostatkiem tuż za płotem.
Marcinowi bardziej zależało na nawiązaniu relacji z sąsiadami, Monika sprawiała wrażenie niezainteresowanej jakimikolwiek bliższymi znajomościami. On przed przeprowadzką na Pogodne wyobrażał sobie, że będzie jak w amerykańskich serialach. Miło, sielsko i anielsko. Wspólne grillowanie, bawiące się ze sobą dzieciaki, plenerowe urodziny, sąsiedzka pomoc i tak dalej. Szybko okazało się jednak, że każdy jest zajęty własnymi sprawami i widzi tylko czubek swojego nosa. Ale może to i lepiej? Może rzeczywiście bezpieczniej jest nie nawiązywać z tymi ludźmi żadnego kontaktu poza zwykłym „dzień dobry” i kurtuazyjnym uśmiechem? Marcin od początku tam nie pasował. To był świat Moniki, nie jego. Ale skoro szli razem przez życie, skoro byli rodziną, choć bez papierka, robił wszystko, aby stać się częścią środowiska, w którym ona się obracała.
Drzwi z jedynką w końcu się otworzyły i stanęła w nich blada kobieta z dzieckiem na rękach. Marcin najpierw uśmiechnął się do dziewczynki, a potem przeniósł wzrok na sąsiadkę. Z całego osiedla ona sprawiała wrażenie najbardziej wycofanej.
– Dzień dobry – przywitał się Marcin, uświadamiając sobie, że nigdy wcześniej nie widział jej z bliska.
Nie miał okazji spojrzeć w te chłodne, błękitne oczy, które w połączeniu z czarnymi jak węgiel włosami upodabniały ich właścicielkę do królowej lodu. Kobieta spod jedynki była piękna, ale w absolutnie zimny sposób. Fascynowała i przerażała.
Marcin potrzebował kilku sekund, aby otrząsnąć się po wrażeniu, jakie wywarła na nim sąsiadka.
– Eee, my chyba nie mieliśmy okazji się poznać, ale jestem…
– Wiem, kim pan jest – kobieta weszła mu w słowo, sadowiąc sobie córkę wygodnie na biodrze. – Mieszka pan pod czwórką. Mogę w czymś pomóc?
– Tak, właściwie to… – Marcin z zakłopotaniem podrapał się po głowie. – Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Marcin Leszczyński, jak słusznie pani zauważyła, sąsiad spod czwórki.
– Magdalena Pudełko. – Wyciągnęła w stronę mężczyzny dłoń, którą on szybko uścisnął. – Może pan wejdzie? – Obróciła się i omiotła spojrzeniem wnętrze domu, jak gdyby zastanawiała się, czy mieszkanie nadaje się do przyjęcia gościa.
– Nie, nie, dziękuję, nie zajmę pani dużo czasu. Chciałbym tylko w imieniu swoim i mojej… eee, partnerki… – Zawsze miał problem z nazywaniem Moniki partnerką, bo wydawało mu się, że to słowo jest zarezerwowane dla biznesu. Konkubina z kolei źle mu się kojarzyła, a na dziewczynę i chłopaka byli po prostu za starzy. – Monika jest prezeską i jedną z założycielek fundacji wspierającej ubogie rodziny niepełnosprawnych dzieci. Sama chyba pani rozumie, skąd to zainteresowanie tematem. – Uśmiechnął się smutno.
– Och, może jednak pan wejdzie? – Magdalena szerzej otworzyła drzwi, co Marcin uznał za zaproszenie nie do odrzucenia.
Przekroczył próg i rozejrzał się. Dziwnie się czuł w tym domu, tak bliźniaczo podobnym do jego własnego, a jednak zupełnie innym. Tutaj nikt nie poszerzył futryn, nie usunął progów, nie wyburzył części ścian działowych ani nie zamontował przy schodach specjalnej windy. Marcin był przekonany, że w łazience nie znalazłby siedzisk prysznicowych i uchwytów. Odsunął od siebie te myśli. Minęło tyle lat, a on wciąż nie potrafił zaakceptować rzeczywistości taką, jaka jest. Oddałby wszystko, co miał, nawet własne zdrowie, żeby tylko jego córka nie musiała się borykać z tymi wszystkimi ograniczeniami. Żeby dla jego dziecka ten przeklęty próg nie był barierą nie do pokonania. Kiedyś usłyszał – już nie pamiętał, od kogo – że los daje człowiekowi tyle, ile jest on w stanie unieść. Dlaczego więc nie doświadczył Marcina? Dlaczego wystawił na tę najcięższą próbę jego córkę?
– Naprawdę nie chciałbym przeszkadzać – odezwał się niepewnie Marcin.
– Nie przeszkadza pan. Jestem na urlopie wychowawczym – wyjaśniła Magdalena. – Czasem wydaje mi się, że tylko krok dzieli mnie od szaleństwa. – Roześmiała się, choć Marcin nie widział w całej tej scenie nic zabawnego. Kobieta położyła córkę na rozłożonym na podłodze kocu, wokół którego poniewierały się dziecięce zabawki.
Marcin zatrzymał wzrok na gumowej żyrafce. Jak ona… No właśnie, Sophie. Monika zamówiła ją dla Zosi w jakimś sklepie internetowym, poinformowawszy go, że to kultowa francuska zabawka. Podobno jest wykonana z bezpiecznych dla dziecka materiałów. Ta żyrafka przypomniała Marcinowi, że Zosia też kiedyś była normalnym dzieckiem, dla którego nie trzeba poszerzać futryn.
– Chyba to rozumiem – odpowiedział wymijająco Marcin, odwracając wzrok od bawiącej się dziewczynki.
– Gdyby dwa lata temu ktoś powiedział mi, że dobrowolnie zrezygnuję z pracy na rzecz siedzenia w domu, popukałabym się w czoło – stwierdziła Magdalena.
– Dla naszych dzieci rezygnujemy z wielu różnych rzeczy.
– Właśnie… – Zamyśliła się. – Napije się pan czegoś?
– Nie, naprawdę nie trzeba. Proszę sobie nie robić kłopotu.
– W takim razie może usiądziemy? – Magdalena gestem zachęciła sąsiada, żeby wszedł do salonu.
Marcin skinął tylko głową i usiadł na wskazanej przez kobietę kanapie.
– Wspominał pan o jakiejś fundacji – sąsiadka naprowadziła rozmowę na właściwe tory.
– Tak, tak, bo ja właściwie przyszedłem do pani z zaproszeniem… Mówiłem już, że moja partnerka jest współzałożycielką i prezeską fundacji. Wiemy, jak wiele pieniędzy potrzeba, aby zapewnić niepełnosprawnym dzieciom normalne funkcjonowanie i godny byt. Większości rodzin po prostu na to nie stać. – Marcin przetarł spocone dłonie o materiał spodni. – Dlatego Monika założyła tę fundację.
– Piękny gest – pochwaliła Magdalena, zastanawiając się, do czego dąży sąsiad. – Czy możemy państwu jakoś pomóc?
– Fundacja organizuje w niedzielę pewną akcję charytatywną. Na Rynku odbędzie się koncert. Od razu zaznaczam, że zagrają raczej niszowe zespoły. Nie mamy takiej siły przebicia, żeby zaprosić gwiazdy z pierwszych stron gazet, ale zapowiada się całkiem fajna impreza. Zapewniamy atrakcje dla dzieci, będzie malowanie buziek, będą dmuchańce, balony i tak sobie pomyśleliśmy… może zechcieliby państwo przyjść? Lokalne media zainteresowały się naszą inicjatywą, ale zapraszamy też znajomych i kogo tylko się da. Na Facebooku zostało utworzone wydarzenie, tam znajdują się szczegółowe informacje i…
– Bardzo chętnie – przerwała mu Magdalena. – Ola nie ma na co dzień zbyt wielu atrakcji – spojrzała na córkę – a jest za mała, aby zapisać ją do przedszkola. Dziękuję za zaproszenie, na pewno wpadniemy. Powinnam kupić u pana jakieś bilety? – Domyśliła się i już zamierzała pójść po portfel, ale Marcin ją zatrzymał.
– Nie, nie, spokojnie. Wstęp jest bezpłatny. Na miejscu będą wolontariusze z puszkami.
– Świetnie. Na pewno będziemy. Dobrze wiedzieć, że w sąsiedztwie mieszka ktoś o tak wielkim sercu.
– Tak, Monika jest wyjątkową kobietą – przyznał Marcin. – Podziwiam ją i zastanawiam się, skąd bierze na to wszystko siłę. Dom, praca, opieka nad naszą córką i jeszcze fundacja. Chciałbym mieć choć połowę tej energii co ona.
Magdalena wbiła wzrok w podłogę. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać. Nie miała pojęcia, co mówi się rodzicom niepełnosprawnych dzieci. „Przykro mi”?, „Są państwo bardzo dzielni”? Milczała, bo wydawało jej się, że cokolwiek powie, będzie to nijakie.
– To ja będę się już zbierał. – Marcin wstał powoli. – Tak jak mówiłem, szczegółowe informacje znajdzie pani w wydarzeniu na Facebooku. Będziemy na Rynku od jedenastej do szesnastej.
– Dobrze. Dziękuję za informację. Gdybyśmy mogli jeszcze jakoś pomóc, proszę po prostu zapukać.
Magdalena poszła za gościem, aby go odprowadzić. Mężczyzna pożegnał się i zbiegł po schodach. Kiedy obejrzał się za siebie, zobaczył, że sąsiadka stoi w drzwiach i go obserwuje. Pod naporem jego spojrzenia pokryła się rumieńcem, po czym zniknęła we wnętrzu domu.
Marcin zatrzymał się przed drugim budynkiem. Jego właścicielka została sama z dwojgiem dzieci. Jej córka była prawdopodobnie niewiele starsza od Zosi. Kto wie, może w innych okolicznościach by się zaprzyjaźniły. Mogłyby razem biegać po osiedlu i robić sobie żarty z mieszkańców. Marcin znał to z dzieciństwa. Przełknął głośno ślinę. Biegać. Jego córka nigdy nie będzie biegać, a on musi się z tym pogodzić. Tyle razy dawano im nadzieję tylko po to, aby później brutalnie ją odebrać, dlatego Marcin już jej nie chciał. Widział, ile każde kolejne rozczarowanie kosztuje Zosię, Monikę i jego samego, dlatego przestał szukać informacji o terapiach eksperymentalnych, a na wieść o kolejnych lekarzach cudotwórcach zmieniał temat rozmowy. Niepełnosprawność Zosi wcale nie była czasowa, jak pocieszano ich bezpośrednio po operacji. Nie. Była stanem permanentnym, dlatego zamiast z nią walczyć, musieli ją zaakceptować.
Nie znał przyczyny, dla której sąsiadka spod dwójki rozstała się z mężem, ale szczerze jej współczuł. Wielokrotnie przekonywał się, że rodzina jest najważniejsza, a obecność tej drugiej osoby – bezcenna. Bez Moniki nie przetrwałby tego wszystkiego, co ich spotkało. Choć oficjalnie to on był tym silniejszym, w głębi duszy wiedział, że Monika jest motorem napędzającym tę rodzinę.
Zdecydowanie zapukał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał na zegarek. Szesnasta dwanaście. No tak. O tej porze kobieta mogła być w pracy albo odbierać dzieci z przedszkola i szkoły. Już miał zrezygnować, kiedy na podjazd przed domem wjechał samochód. Zatrzymał wzrok na kierującej autem kobiecie. Wyglądała lepiej, niż Marcin zapamiętał. Jakiś czas temu spotkał ją na osiedlu. Miała podkrążone czerwone oczy, a jej makijaż sprawiał wrażenie wczorajszego. Gdyby nie była kobietą, Marcin pomyślałby, że i ona wydaje się wczorajsza. Szybko zrugał się za takie myślenie, dość stereotypowe. Nie tylko mężczyźni mają problemy z używkami. Ale sąsiadka nie przypominała już osoby, którą była kilka miesięcy wcześniej. Z samochodu wysiadła zadbana i elegancka kobieta.
– Pan do mnie? – zapytała ze zdziwieniem w głosie.
W ślad za matką z auta wyskoczyły dzieci – kilkuletni chłopiec i nastoletnia dziewczyna. On złapał mamę za rękę i z ciekawością przypatrywał się mężczyźnie, ona minęła sąsiada, rzucając krótkie „dzień dobry”, i weszła do domu.
– Dzień dobry. Nazywam się Marcin Leszczyński i mieszkam pod czwórką.
– Dzień dobry. Tak, tak, kojarzę pana – powiedziała kobieta, podchodząc bliżej. – Czy coś się stało?
Kolejny dowód na to, że na Pogodnym nie jest jak w amerykańskich serialach – tutaj sąsiedzi witają się słowami: „Czy coś się stało?”, i nikomu by do głowy nie przyszło, że mężczyzna spod czwórki przyniósł kawałek ciasta czy po prostu chce zaprosić na grilla organizowanego dla mieszkańców osiedla.
– Nie, spokojnie, wszystko w porządku. Chciałem tylko zaprosić panią z dziećmi na imprezę charytatywną organizowaną przez moją partnerkę w tę niedzielę na Rynku.
– Zbierają państwo pieniądze na leczenie córki? – domyśliła się Judyta.
– Nie, to nie tak – sprostował szybko Marcin, czując, że się czerwieni. Niemal natychmiast zbuntował się przeciwko sobie samemu: a nawet jeśli by tak było, czy powinien się wstydzić? Nie prosiłby przecież o wsparcie dla siebie, a dla Zosi. – Moja partnerka założyła fundację wspierającą ubogie rodziny niepełnosprawnych dzieci. Organizujemy imprezę z atrakcjami dla dzieci i dorosłych.
– Och. – Judyta zrobiła wielkie oczy. Sprawiała wrażenie, jak gdyby autentycznie było jej przykro. – Mój były mąż w ten weekend zabiera dzieci do siebie, a ja mam ślub. To znaczy, oczywiście, nie swój ślub. – Roześmiała się, jakby właśnie opowiedziała najlepszy dowcip. – Ale może mogłabym pomóc w inny sposób? Może przelew albo wsparcie zbiórki internetowej?
– Nie prowadzimy żadnej zbiórki w internecie, ale na stronie fundacji znajduje się numer konta. Może pani przekazać też jeden procent podatku.
– Mamusiu, idziemy? – Chłopiec delikatnie pociągnął matkę za rękę.
– Za chwilę, kochanie. Poda mi pan adres strony? Postaram się zapamiętać. – Uśmiechnęła się, co uwydatniło głębokie bruzdy ciągnące się od nosa do ust.
Z bliska nie wyglądała już tak dobrze jak z daleka. Miała zniszczoną, poszarzałą cerę. Sprawiała wrażenie kobiety nieszczęśliwej, z której los brutalnie zadrwił. Marcin raz jeszcze pomyślał o swojej teorii, według której to osiedle jest przeklęte. Kiedyś, dawno temu nie wierzył w takie rzeczy. Uważał, że każdy jest kowalem swojego losu. Był przekonany, że jego przyszłość zależy wyłącznie od niego. Ta wiara skończyła się, kiedy zachorowała Zosia. Stracił kontrolę nad sytuacją. Właśnie wtedy zrozumiał, że tym wszystkim steruje jakaś siła wyższa. Może rzeczywiście coś w tym było, może to miejsce rzeczywiście unieszczęśliwiało każdego, kto w nim zamieszkał? Ale nie. Jego własny dramat wydarzył się na długo przed tym, jak deweloper wybudował to osiedle. Wychodziło więc na to, że ludzie po prostu są nieszczęśliwi z natury.
Podał sąsiadce adres strony internetowej, przekonany, że kobieta zapomni nazwę fundacji, jeszcze zanim przestąpi próg swojego domu. Była nieobecna myślami. Prawdopodobnie chęci ma dobre, ale jej własne problemy skutecznie odwracają uwagę od tego, co dzieje się obok.
Marcin pożegnał się z kobietą i jej synkiem. Zatrzymał wzrok na trzecim domu. O tej rodzinie wiedział najwięcej. Właściwie to o kobiecie, bo czasy, kiedy dom zamieszkiwała cała rodzina, odeszły chyba bezpowrotnie. Marcin nigdy dłużej nie rozmawiał z sąsiadami spod trójki, ale doskonale się orientował, co u nich słychać, jak zresztą większość mieszkańców Bielska-Białej. Jesienią o znanym w regionie kardiologu i jego żonie, dyrektorce pobliskiego muzeum, pisały gazety i portale informacyjne, nie tylko lokalne. Marcin doskonale pamiętał reakcję Moniki. Była wściekła, że coś takiego się wydarzyło. Przecież wybrali to miejsce, aby Zosia miała ciszę i spokój. Monika obawiała się, że lada moment osiedle przeżyje prawdziwe oblężenie dziennikarzy, ale na szczęście temat szybko umarł śmiercią naturalną. Przez chwilę kręcił się tam jeszcze ten kardiolog, ale koniec końców chyba udało mu się porozumieć z żoną i kobieta została w dużym domu sama. Nie zazdrościł jej tego. Córka się wyprowadziła, małżeństwo się rozpadło. Marcin nie zdziwiłby się, gdyby sąsiadka postanowiła wystawić dom na sprzedaż. Nie potrzebowała takiego metrażu. Nie zrobiła tego jednak, być może z uwagi na córkę i z myślą o jej przyszłości.
Zawahał się. Wcześniej, jeszcze zanim to się stało, sąsiadka spod trójki wydawała mu się najsympatyczniejszą i najbardziej otwartą osobą na tym osiedlu. Czasem zamieniła z nim dwa słowa, pytając o samopoczucie czy komentując pogodę. Raz nawet zagadnęła go o Zosię, jednak kilka miesięcy temu wszystko się zmieniło. Kobieta zamknęła się szczelnie w swojej skorupie, zaczęła unikać ludzi. Nic dziwnego. Całe miasto wiedziało o jej osobistych problemach, wszyscy byli świadkami jej upokorzenia. Marcin złapał się na myśli, że nawet nie wie, jak tamta sprawa się skończyła. Nagle wszystko ucichło. Będzie musiał zapytać o to Monikę.
Głośno wciągnął powietrze do płuc i niepewnym krokiem podszedł do drzwi domu numer trzy. Energicznie zadzwonił dzwonkiem, potem zapukał, ale nic się nie wydarzyło. Wycofał się, uznawszy, że akurat do muzealniczki wieść o organizowanej imprezie charytatywnej na pewno dotarła. Z racji zawodu musiała być na bieżąco z życiem kulturalnym miasta.
Wracał do domu z poczuciem dobrze wykonanego zadania. Sam wpadł na to, żeby poinformować sąsiadów o akcji. Monika trochę kręciła nosem. Zawsze była dumniejsza od niego i miała na uwadze nie tylko dobro podopiecznych fundacji, ale przede wszystkim profesjonalizm działania, bo, jak tłumaczyła, jedno ściśle wiąże się z drugim. W końcu jednak machnęła ręką i stwierdziła, że nic się nie stanie, jeśli Marcin osobiście pofatyguje się do sąsiadów. Na osiedlu mieszkali majętni ludzie, których wsparcie mogło mieć dla fundacji ogromne znaczenie.
Otworzył drzwi kluczem i delikatnie je pchnął. Po wyburzeniu ścian działowych, co było niezbędne, aby zapewnić Zosi swobodę przemieszczania się, dom optycznie zyskał kilkanaście dodatkowych metrów kwadratowych, choć i bez tego do małych nie należał. Marcinowi podobał się ten układ – przedpokój, kuchnia, jadalnia, salon i gabinet były właściwie jednym ogromnym pomieszczeniem. Dzięki temu rodzina była razem, nawet kiedy Monika pichciła coś na obiad, on przeglądał e-maile, a Zosia oglądała nowy odcinek swojego ulubionego serialu. Czasem łapał się na myśli, że niczego więcej nie potrzebuje do szczęścia – tylko obecności Zosi i Moniki. No, może jeszcze… Ale pewne marzenia nie miały szansy się spełnić. Koledzy uważali go za pantoflarza, ale on po prostu bardzo kochał swoje dziewczyny i stawiał rodzinę na pierwszym miejscu.
Wszedł do domu i rozejrzał się. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby się upewnić, że parter jest pusty. Zdjął buty i schodami wszedł na piętro. Drzwi do pokoju Zosi były otwarte. Córka leżała na łóżku i przeglądała coś na swoim smartfonie. Niby zwykły obrazek. Rodzina jakich wiele. I tylko stojący przy łóżku wózek inwalidzki przypominał o tym, że oni wcale nie są zupełnie zwyczajną rodziną.
– Cześć, kochanie! – Marcin usiadł na brzegu łóżka i delikatnie potarmosił Zosię za włosy. – Co robisz?
Nastolatka odłożyła telefon na nocną szafkę i wzruszyła ramionami.
– Nic ciekawego, przeglądałam Snapa.
– Nie wiesz, gdzie jest mama?
– Poszła się położyć, bo bolała ją głowa.
– Lekcje odrobione? – zapytał Marcin i zatrzymał wzrok na wiszącym na ścianie zegarze. – Pamiętasz, o której masz rehabilitację?
– Chyba o siedemnastej czterdzieści pięć. Nie wiem, zapytaj mamę. Ty ze mną dzisiaj pojedziesz?
Marcin nigdy nie zapytał o to Zosi, ale przypuszczał, że córka jest zmęczona tymi wszystkimi wizytami u specjalistów, zabiegami, rehabilitacjami, masażami. W każdym razie on był. Ale może Zosia tak tego nie postrzegała, bo dla niej to była codzienność, odkąd tylko sięgała pamięcią? Nie pamiętała, jak to jest być w pełni zdrową i sprawną dziewczynką. To dobrze. Mniej cierpiała, nie mając świadomości, co straciła.
Jakiś czas temu Monika wróciła do domu podekscytowana. Marcin wiedział już, co to oznacza – znalazła kolejny cudowny sposób, aby pomóc Zosi. Nie pomylił się.
– Egzoszkielet – oznajmiła z triumfem w głosie Monika. – To przyszłość rehabilitacji pacjentów z niedowładami!
Kiedy Monika wyjaśniła mu, o co chodzi, pomyślał, że właściwie brzmi nieźle, ale jego entuzjazm był umiarkowany. Tych rewolucji było już przecież co najmniej kilkanaście, a jednak żadna nie przyniosła efektu. Kiedy jednak zobaczył, jak jego córka wstaje i przy pomocy urządzenia wykonuje pierwsze kroki, poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Inni rodzice każdego dnia obserwują swoje dzieci podczas takich czynności jak wstawanie, siadanie czy chodzenie i nie robi to na nich większego wrażenia. Nie zastanawiają się nad tym, że każdy krok jest cudem.
Rehabilitację z wykorzystaniem egzoszkieletu oferowało zaledwie kilkanaście ośrodków w kraju. Nic dziwnego, urządzenie kosztowało ponad pół miliona złotych. Kiedy Monika mu o tym powiedziała, poczuł, jak ogarnia go wściekłość.
– To czyste skurwysyństwo: wymyślić coś, co może pomóc niepełnosprawnym zrobić pierwszy krok do sprawności, i żądać za to pół miliona!
– Wiesz, pieniądz rządzi światem… – Monika wzruszyła ramionami. – Nie zmienimy zasad, ale możemy sprawić, że więcej dzieciaków będzie mogło być rehabilitowanych przy pomocy egzoszkieletu.
U Zosi nie było szans na odzyskanie pełnej sprawności, ale egzoszkielet i tak był dla niej wybawieniem. Pionizacja wpływała korzystnie na jej mięśnie, zapobiegała przykurczom i innym schorzeniom wynikającym z unieruchomienia. Rehabilitacja była niezbędna również dla uniknięcia powikłań zakrzepowych czy obrzęków. W ten sposób poprawiali ukrwienie i odżywienie tkanek. Marcin powoli zapominał już, jak wyglądało ich życie, zanim codzienność została całkowicie podporządkowana niepełnosprawności Zosi. Nie wyobrażał sobie, że można po prostu mieć wolne popołudnie.
Czule dotknął policzka córki, na co Zosia się skrzywiła. Jakiś czas wcześniej powiedziała ojcu, że jest za duża na tego typu czułości, że przecież nie ma już pięciu lat i dawno przestała być małą dziewczynką, ale Marcin szybko wyprowadził ją z błędu. Dla niego zawsze będzie ukochaną córeczką, która zmieniła jego życie na lepsze, pojawiając się na świecie dwanaście lat wcześniej. Kiedy dopadała go melancholia i wydawało mu się, że dłużej nie da rady, przypominał sobie, jak się czuł, kiedy po raz pierwszy trzymał Zosię na rękach, i znów mógł przenosić góry.
– Tak, dzisiaj ja z tobą pojadę, dobrze? Trzeba trochę odciążyć mamę, skoro boli ją głowa. To jak z tymi lekcjami? Odrobione?
– Miałam do zrobienia tylko dwa zadania z matmy. Mama sprawdziła mi zeszyt ćwiczeń.
Kiedy przyszedł czas na zapisanie Zosi do szkoły, Monice i Marcinowi naturalnym wydało się, że pójdzie do normalnej szkoły, co najwyżej do integracyjnej. Szybko jednak okazało się, że dyrektorka najbliższej podstawówki najchętniej widziałaby Zosię w szkole specjalnej.
Marcin na tę sugestię zaniemówił, w Monice odezwała się lwica.
– Co pani ma na myśli? – Zmrużyła oczy, jak zawsze, kiedy się złościła. – Zosia jest normalną, w pełni sprawną umysłowo dziewczynką! Według psychologa i pedagoga z poradni wręcz ponadprzeciętnie inteligentną i uzdolnioną! Porusza się na wózku, ale nie odstaje od rówieśników w żaden inny sposób.
Dyrektorka zaczerwieniła się i bąknęła coś pod nosem o tolerancji i barierach architektonicznych. Koniec końców okazało się, że rzeczywiście pewnych spraw nie przeskoczą. Wózek nie zmieściłby się w drzwiach do klasy, a dyrektorka nie dostałaby pieniędzy na zamontowanie specjalnej windy przy schodach. Zosia musiała pójść do szkoły integracyjnej, która była przygotowana na przyjęcie dzieci ze specjalnymi potrzebami.
– W porządku. – Marcin uznał, że może odpuścić, skoro Monika zadbała o to, aby Zosia odrobiła lekcje. – Idę na chwilę do mamy. Musimy wyjechać za pół godziny, jeśli nie chcemy się spóźnić.
– Dobrze, będę gotowa.
Od samego początku Monika i Marcin byli zgodni w jednej kwestii: muszą zrobić wszystko, aby Zosia była jak najbardziej samodzielna. Nie dawali jej taryfy ulgowej, choć bywało trudno. To Monika była tym rygorystycznym rodzicem. Marcin najchętniej wszystko robiłby za córkę, ale partnerka nigdy mu na to nie pozwalała.
– W ten sposób ją krzywdzisz – powtarzała z tą swoją groźną, nieugiętą miną. – Nie będziemy żyć wiecznie, ona musi sobie radzić.
Rehabilitacja miała jeszcze jeden, bardzo ważny cel: skoro Zosia cierpiała na niedowład kończyn dolnych, trzeba było wzmocnić te górne. Od początku powtarzano Monice i Marcinowi, że silne ręce choć w niewielkim stopniu zrekompensują Zosi braki wynikające z jej niepełnosprawności. I rzeczywiście, mieli rację. Zosia potrafiła samodzielnie się ubrać, wykąpać czy skorzystać z toalety. Każde z tych osiągnięć było dla nich powodem do świętowania. Marcin wiedział, że są głównie zasługą Moniki, bo kiedy Zosia sobie z czymś nie radziła, on od razu chciał zrobić to za nią.
– Zostaw – zatrzymywała go Monika, po czym zwracała się do Zosi: – Dasz radę!
Marcin wyszedł z pokoju córki i zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do sypialni. Przez chwilę nasłuchiwał. Nie chciał obudzić Moniki, jeśli zasnęła. Brała na siebie zbyt wiele. Była skrajnie zmęczona. Sypiała po trzy, cztery godziny. Sprawy fundacji pochłaniały mnóstwo czasu, a ona przecież jeszcze pracowała. Kiedy stało się jasne, że Zosia nigdy nie będzie chodzić, Marcin spodziewał się, iż Monika zrezygnuje z pracy zawodowej, ale partnerka szybko mu wyjaśniła, dlaczego nie zamierza tego zrobić. Trzeba przyznać, że zarabiała więcej od niego. Dużo więcej. Jakieś trzy albo cztery razy. Dotkliwie odczuliby brak jej pensji. Jeśli ktoś mógłby porzucić swoje zajęcie, to raczej on. Ale przecież nie mógł tego zrobić. Był mężczyzną. I choć szedł z duchem czasu i absolutnie nie przeszkadzało mu, że to Monika w dużej mierze pracuje na ich utrzymanie, nie byłby w stanie zrezygnować z tych resztek niezależności. Wypruwali więc sobie żyły, żeby zaspokoić potrzeby swoich szefów, niepełnosprawnej córki i – to już właściwie tylko Monika – podopiecznych fundacji.
Nie usłyszał odgłosów chrapania, a oddech Moniki nie był spowolniony, więc Marcin delikatnie pchnął drzwi i zobaczył swoją partnerkę z szeroko otwartymi oczami. Była wpatrzona w jeden punkt na ścianie. Marcin wszedł do sypialni, przekonany, że przyciągnie jej uwagę, ale jej oczy pozostały nieruchome. Nawet spojrzał w tym samym kierunku. Sam nie wiedział, czego się spodziewał – przecież nie tego, że ukaże mu się wizerunek Matki Boskiej – ale był ciekaw, co Monikę tak zainteresowało. Zatrzymał wzrok na pustej błękitnej ścianie. Nie lubił tego majtkowego niebieskiego, jak nazywał ten kolor, ale Monice się podobał.
– Hej – powiedział cicho, bo miał wrażenie, że jeśli odezwie się głośniej, przestraszy ją.
Monika się wzdrygnęła. Przeniosła puste spojrzenie na Marcina. Odniósł wrażenie, że jej oczy są pokryte jakąś niewidoczną powłoką. Mrugnęła, a w jej brązowych tęczówkach na nowo pojawiła się ta iskra, która sprawiła, że wtedy, dawno temu zwrócił na nią uwagę.
– Cześć. – Podniosła głowę z poduszki. – Nie słyszałam, jak wchodziłeś do domu.
– Spokojnie, nie wstawaj. Zosia mówiła mi, że boli cię głowa. – Powoli podszedł do niej i cmoknął ją w usta.
Monika nie poruszyła się.
– To chyba przez tę pogodę – stwierdziła beznamiętnie.
Marcin zatrzymał wzrok na uchylonym oknie. Słońce świeciło wysoko, na niebie nie było ani jednej chmury. Delikatny wietrzyk wprawiał w ruch gałęzie rosnącej za oknem brzozy. W żaden sposób nie skomentował słów partnerki, bo kiedy ponownie na nią spojrzał, zorientował się, że ma rozmazany makijaż.
– Płakałaś?
– Nie – odpowiedziała krótko, nie wdając się w szczegóły. – Zaraz wstanę. Trzeba jechać z Zosią na rehabilitację.
– Ja z nią pojadę, a ty odpocznij. Należy ci się.
– Nie, w porządku, przecież mogę ją zawieźć.
– Ale możesz też zostać w domu i się przespać, skoro źle się czujesz.
– No dobrze – poddała się Monika. – Chyba masz rację. Przyda mi się odrobina odpoczynku. A co z naszymi sąsiadami? Byłeś u nich?
– Tak. – Marcin usiadł na brzegu szerokiego łóżka, uznawszy, że zapowiada się na dłuższą rozmowę. – Sąsiadka spod jedynki nawet zaprosiła mnie do środka i sprawiała wrażenie żywo zainteresowanej tematem. Obiecała, że będzie w niedzielę na Rynku.
– To dobrze – powiedziała tylko Monika i zapadła się z powrotem w łóżku.
– Wszystko w porządku?
– Tak, w porządku, tylko… jestem naprawdę zmęczona. Rzeczywiście powinnam się przespać.
Marcin nie naciskał. Jeśli coś gryzie Monikę, powie mu o tym sama. Znał ją jak nikt inny. Wiedział, że kiedy Monika ma jakiś problem, najpierw się z nim zamyka w sobie, a dopiero później mówi o nim głośno. Postanowił więc, że da jej czas.
Zresztą to nie był pierwszy raz, kiedy zamykała się w swoim świecie. Jego partnerka była… hmm. Potrzebował dłuższej chwili, aby znaleźć odpowiednie określenia. Bo mimo że byli ze sobą od piętnastu lat, ona wciąż pozostawała dla niego zagadką. Czasem miał wrażenie, że jest ich więcej, że mieszka z nim nie jedna Monika, a co najmniej dwie, trzy. Miewała swoje wzloty i upadki. Jednego dnia potrafiła zarażać innych optymizmem, a drugiego popadała w zadumę i stwierdzała, że to wszystko nie ma sensu.
Przerażała go wtedy.
– Wszystko? Czyli co konkretnie?
Wzruszała ramionami i mówiła coś w stylu: „Życie”, albo: „No, wszystko, mówię przecież”. Wtedy parskał śmiechem, całował ją w czoło i szeptał do ucha: „Moja filozofka”.
Może właśnie dlatego Monika po piętnastu latach fascynowała go tak samo jak pierwszego dnia?
Nigdy nie poznał jej tak naprawdę, bo Monika nikomu nie pozwalała podejść zbyt blisko. Wciąż więc uczył się jej na nowo. I może właśnie w tym szaleństwie jest metoda na udany związek?ROZDZIAŁ 3
------------------------------------------------------------------------
Zosia od dawna już spała. Marcin czekał, aż Monika skończy przeglądać jakieś wykresy na komputerze. Spodziewał się, że po tak intensywnym dniu będzie zmęczona i po prostu położy się do łóżka, ale stwierdziła, że musi jeszcze chwilę popracować. Cała Monika. Marcin od piętnastu lat próbował ją czasem namówić na odrobinę szaleństwa. Powtarzał jej, że świat się nie zawali, jeśli choć raz wybierze przyjemność, a nie obowiązki, ale ona nie chciała go słuchać.
Obserwował w ciszy, jak Monika odkłada swój laptop i siada przy toaletce. Oparła głowę na dłoni. Wyglądała na bardzo spiętą, dlatego Marcin powoli do niej podszedł i położył dłonie na jej karku. Zadrżała, ale nie zaprotestowała. Marcin ucisnął mocniej, jak gdyby pytał ją o zgodę. Kiedy dalej nie reagowała, zaczął ją masować.
– Czasem tak sobie myślę, że bierzesz na siebie za dużo – powiedział, choć spodziewał się, że jego słowa zginą w próżni.
Przecież było tak już wiele razy.
– Robię tyle, ile do mnie należy, nic więcej – stwierdziła bez emocji Monika.
– Kiedy ostatnio zrobiliśmy coś szalonego?
– Coś szalonego? – Monika parsknęła nerwowym śmiechem. – Co masz na myśli? Robiliśmy szalone rzeczy, kiedy mieliśmy po dwadzieścia pięć lat i zero problemów na głowie.
– Co mam na myśli? Sam nie wiem… Może gdzieś polecimy? Nie planujmy, nie zastanawiajmy się, po prostu wykupmy jakiegoś lasta i…
– Marcin, czy ty siebie słyszysz? – Monika uchwyciła wzrok partnera w lustrze. – Zosia ma szkołę, my pracę.
– Świat się nie zawali, jeśli Zosia nie będzie przez tydzień chodzić do szkoły, a my weźmiemy sobie urlop.
– Wiesz, coraz częściej mam wrażenie – strąciła jego dłonie ze swojego karku – że ty nadal masz dwadzieścia pięć lat. Jesteś kompletnie niedojrzały i nieodpowiedzialny! Nie sądzisz, że najwyższa pora dorosnąć?
Marcin pod wpływem wzroku Moniki opuścił ze wstydem głowę. Znowu chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Powinien był już się do tego przyzwyczaić.
– Nie widzę nic złego w tym, że chciałbym zabrać swoją rodzinę na wakacje.
– Zapomniałeś, że my nie możemy wykupić pierwszego lepszego lasta, bo nie jesteśmy rodziną taką jak inne? Hotel musi być przystosowany do potrzeb Zosi, wolny od barier architektonicznych. Wiesz, że o to niełatwo.
– Nie było tematu – wycofał się Marcin. Ponownie położył dłonie na karku Moniki. Nie zareagowała. – Masz rację, gadam głupoty. To może chociaż pojedziemy w któryś weekend z Zosią nad morze?
– Za daleko. – Monika wzruszyła ramionami.
Kiedyś taka nie była. Nie doszukiwała się problemów tam, gdzie ich nie było. Szukała sposobu, a nie wymówki.
Zapadła cisza. Marcin masował kark Moniki i obserwował ją w lustrze. Wyglądało na to, że sprawia jej przyjemność.
– Jak w ogóle dzisiaj ci się podobało? – zapytała nagle.
– Nie spodziewałem się, że przyjdzie aż tyle osób. Jestem pod naprawdę dużym wrażeniem. Udała wam się ta impreza. Marcelina kazała ci przekazać, że jest z ciebie dumna.
– Szkoda, że nie udało nam się spotkać – powiedziała Monika, ale Marcin wyłapał w jej głosie nutkę fałszu.
– Tak, szkoda, ale Marcelina i Artur zapraszają nas do siebie. Pomyśl, kiedy moglibyśmy się z nimi zobaczyć. I wyobraź sobie, że ci sąsiedzi spod jedynki to są bardzo fajni ludzie. Pomyślałem, że może wpadliby do nas na grilla. A jednak może tu jeszcze być jak na amerykańskim osiedlu. – Roześmiał się z własnego żartu, bo Monika nie zareagowała. – No, ale… powiesz mi, dlaczego pokłóciłaś się z Elą i Patrycją?
– Dlaczego pokłóciłam się z Elą i Patrycją? – Monika powtórzyła jego słowa, a on miał dziwne wrażenie, że jego partnerka w ten sposób próbuje zyskać na czasie. – Nie pokłóciłam się. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
– Cóż, widziałem, jak…
– Coś ci się musiało pomylić. Po prostu rozmawiałyśmy. To nie była żadna kłótnia.
– A o czym?
– O sprawach fundacji. Nic ważnego.
– Dziwne – mruknął Marcin.
– Co jest takie dziwne?
Wiedział, że powinien się wycofać. Usłyszał irytację w głosie Moniki już przed chwilą. Nie lubiła, kiedy drążył, ale był naprawdę ciekawy, co je poróżniło. W porządku, miała prawo do własnych spraw i sekretów, ale komu miała opowiedzieć o swoich problemach, jeśli nie jemu?
– Wszystkie trzy wyglądałyście na zdenerwowane. To nie była zwykła rozmowa.
– Nie rób tego. – Przewróciła oczami. – Nie zawsze sprawy są takimi, jakimi je widzimy.
– Masz na myśli coś konkretnego?
Monika bez słowa wstała i podeszła do szafy, z której wyjęła swoją bawełnianą piżamę z misiem. Piętnaście lat wcześniej Marcin prawdopodobnie skrzywiłby się, gdyby ją w czymś takim zobaczył, ale teraz uważał tę piżamę za uroczą. Już dawno zostawili za sobą etap koronek. Nie brakowało mu ich. Wolał tę prawdziwą Monikę w piżamie z misiem.
– Jestem zmęczona. Chcę iść spać.
– Na pewno wszystko w porządku?
– Na pewno – westchnęła ze zniecierpliwieniem Monika. – Wiesz, że masz nieznośną tendencję do wyolbrzymiania?
– Marcelina zawsze mi to powtarzała.
– Chociaż w jednej kwestii zgadzam się z twoją siostrą.
– A jeśli już jesteśmy przy tym temacie…
– Tak? – Monika zatrzymała się w połowie drogi do łazienki.
– Marcelina prosiła, abym przekazał ci, że jeśli potrzebujemy pomocy przy Zosi, ona chętnie się zaangażuje – powiedział półgębkiem Marcin.
Wiedział, że Monika nie będzie zachwycona, ale obiecał Marcelinie, iż powtórzy jej słowa swojej partnerce. Jego siostra wciąż nie mogła zaakceptować myśli, że zatrudnili do pomocy obcą osobę, zamiast poprosić o wsparcie kogoś z rodziny. Ona i Monika były jak ogień i woda. Czasem Marcin zastanawiał się, jak to możliwe, że jest tak blisko z dwiema tak zupełnie różnymi od siebie kobietami.
– Rozmawialiśmy już o tym. Pani Irena ma kompetencje do pracy z niepełnosprawnymi dziećmi. Mam nadzieję, że jej to uświadomiłeś? Zresztą dlaczego oni nie zrobią sobie drugiego dziecka, skoro Marcelina ma tak silny instynkt macierzyński, co?
– To nie o to chodzi. – Marcin poczuł się urażony uwagą partnerki. Nigdy nie opowiadał się po żadnej ze stron, bo udawał, że nie ma żadnych stron. Teraz jednak poczuł, że musi bronić siostry. – Ona po prostu… chce dobrze. I bardzo kocha Zosię.
– A ja myślę, że właśnie w tym cały problem. Marcyśka przespała ostatni dzwonek na kolejne dziecko i przeniosła całe uczucie na Zośkę. – Monika zrobiła minę, która dość jednoznacznie świadczyła, co o tym wszystkim myśli. – No nic. Idę się kąpać. Padam ze zmęczenia.ROZDZIAŁ 5
------------------------------------------------------------------------
– Już wychodzę z pracy – rzucił do telefonu. – Najmocniej przepraszam. Nie wiem, co się stało. Może coś pomieszałem i rzeczywiście to ja miałem odebrać dziś Zosię – powiedział wbrew sobie, bo przecież doskonale pamiętał, jak umawiał się z Moniką.
Kiedy Zosia zaczęła chodzić do szkoły, Marcin napomknął Monice, że może zainteresowaliby się transportem, który im przecież przysługiwał. Ona jednak stwierdziła, że to całkowicie zbędne, bo przecież szkoła Zosi znajduje się po drodze z osiedla do jej pracy i to ona może zawozić córkę. Marcin zliczyłby na palcach jednej ręki, ile razy Monika prosiła go, żeby to on się tym zajął. Czasem, kiedy miała do załatwienia ważne sprawy w fundacji, pytała, czy nie mógłby odebrać Zosi, ale poprzedniego wieczoru o niczym takim nie wspominała.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.SPIS TREŚCI
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Od autorki