Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Malec. Część pierwsza - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 grudnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Malec. Część pierwsza - ebook

Rok 1875, w Irlandii. Malec, porzucone dziecko, jak wiele o tamtych czasach, najpierw jest wyzyskiwane przez osobnika poruszającego marionetkami. Współczujący ludzie następnie umieszczają go w szkole dla dzieci odrzuconych, gdzie żyje mu się niewiele lepiej. Przeżywa dzięki Gripowi, młodzieńcowi, który wziął go pod swoją opiekę. Kiedy szkołę niszczy pożar, młoda ekstrawagancka komediantka zabiera go ze sobą, ale po pewnym czasie rozpieszczania, nagle się go pozbywa. Wzruszona nędznym życiem dzieciaka, adoptuje go rodzina Mac Carthych. Tam Malec spędza w towarzystwie cztery szczęśliwe lata.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie już 24 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64701-09-2
Rozmiar pliku: 7,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Po wielu obietnicach, w końcu oddaję do rąk Czytelników kolejny tom Biblioteki Andrzeja, w której publikuję nieznane i słabo wcześniej przetłumaczone utwory Juliusza Verne’a. Dwutomowa powieść Malec, należąca do cyklu Niezwykłe podróże, po raz pierwszy ukazała się we Francji w roku 1893, najpierw, w styczniu, w „Magazynie Wiedzy i Rozrywki”, a następnie, w listopadzie, w formie książki z 86 ilustracjami Léona Benetta. To właśnie wydanie stało się podstawą obecnego tłumaczenia na język polski. Z tej książki zaczerpnięto też wszystkie ilustracje zamieszczone w tymże wydaniu.

Powieść Malec już raz ukazała się w Bibliotece Andrzeja, nosząc numer 25. Okazało się jednak, że użyta czcionka (Garamond) nie sprawdziła się w druku cyfrowym (była zbyt delikatna i przez to niezbyt wyraźna). Wielu wytrawnych Czytelników zwróciło mi na to uwagę i dlatego zadecydowałem, że ukaże się drugie wydanie, dodatkowo poprawione o zauważone usterki. Dołożono także jedną ilustrację na stronie przedtytułowej.

Poza tym, jak wiadomo, od tomu 32. zmienił się wydawca serii Biblioteka Andrzeja. Została nim jednoosobowa firma JAMAKASZ, którą założyłem w celu wydawania wspomnianej serii, a także drugiej, czyli Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody. Wydawanie książek z tej serii, w której będą prezentowane utwory pisarzy francuskich z XIX wieku, takich jak: Louis Boussenard, Gustave Aimard, Adoulphe Galopin, Michel Zévaco czy Aleksander Dumas (ojciec), rozpocznie się w 2014 roku.

Książka należąca do cyklu Niezwykłe podróże musi opowiadać o podróży, i tak w istocie jest. W tym wypadku towarzyszymy małemu chłopcu, sierocie, zwyczajnie zwanemu „Malcem”, w podróży dookoła Irlandii. Razem z nim wzrastamy, uczestniczymy w jego trudnym życiu, od dwuletniego berbecia do piętnastoletniego „handlowca całą gębą”, obserwujemy jego wytrwałość i upór w dążeniu do wytkniętych celów, dostrzegamy jego szlachetność i dobre serce. W twórczości Verne’a, znanego głównie z powieści fantastycznonaukowych, jest to książka na tyle nietypowa, iż Czytelnik może pomyśleć, że to jedna z powieści Karola Dickensa. I niewiele się pomyli, utwór ten bowiem został napisany w hołdzie wielkiemu angielskiemu pisarzowi, o którym Verne w wywiadzie, jaki przeprowadził z nim Robert H. Sherard, powiedział: uwielbiam go niezmiernie i w mojej przyszłej powieści pt. „P’tit bonhomme” daję tego dowód i przyznaję się, że jestem jego dłużnikiem.

Życzymy przyjemnej lektury!

Andrzej ZydorczakRozdział I

W głębi prowincji Connaught1

Irlandia, której powierzchnia wynosi dwadzieścia milionów akrów2, czyli około dziesięciu milionów hektarów, jest zarządzana przez wicekróla albo lorda namiestnika, wspomaganego przez przyboczną Radę, na mocy delegacji władcy Wielkiej Brytanii. Kraj ten dzieli się na cztery prowincje3: Leinster4 na wschodzie, Munster5 na południu, Connaught na zachodzie i Ulster6 na północy.

Historycy twierdzą, że Zjednoczone Królestwo7 tworzyło niegdyś jedną wyspę. Teraz są dwie i to bardziej rozdzielone niezgodnościami moralnymi niż naturalnymi barierami. Irlandczycy, przyjaciele Francuzów, od zawsze byli wrogami Anglików.

Irlandia jest wspaniałą krainą dla turystów, ale mizernym krajem dla jej mieszkańców. Oni nie są w stanie sprawić, aby wydawała plony, ona nie jest zdolna ich wyżywić – zwłaszcza w swej północnej części. Nie jest to jednakże ziemia jałowa, skoro jej dzieci liczą się w milionach. I chociaż ta matka nie ma mleka dla swoich dzieci, to mimo to kochają ją bardzo żarliwie. Nie skąpią jej też najmilszych, najbardziej słodkich nazw, których często używają w stosunku do niej: „Zielone Źdźbło” – i rzeczywiście jest pokryta zieloną roślinnością, „Piękny Szmaragd” – szmaragd oprawiony nie w złoto, lecz w granit, „Wyspa Drzew” – lecz bardziej jeszcze skał, „Ziemia Pieśni” – choć pieśń ta wydobywa się jedynie z chorowitych ust… To także „Pierwszy Kwiat Ziemi” czy „Pierwszy Kwiat Morza” – choć kwiaty te szybko więdną pod wpływem uderzeń burz i huraganów. Biedna Irlandia! Jej nazwa powinna raczej brzmieć „Wyspa Nędzy” – a nazwę tę powinna nosić od wielu wieków, gdyż trzy miliony mieszkańców spośród ośmiu to nędzarze.

W tej Irlandii, położonej na wysokości sześćdziesięciu pięciu sążni8 nad poziomem morza, dwa pasma wzniesień zdecydowanie oddzielają niziny, jeziora i torfowiska pomiędzy Zatoką Dublińską a zatoką Galway. Wyspa tworzy jakby miednicę – miednicę, w której nie brakuje wody, ponieważ powierzchnia jezior Zielonej Erin9 wynosi około dwóch tysięcy trzystu kilometrów kwadratowych.

Westport, małe miasteczko w prowincji Connaught, jest położone w głębi zatoki Clew, usianej trzystu pięćdziesięcioma pięcioma wyspami i wysepkami, podobnie jak Morbihan na wybrzeżach Bretanii. Zatoka ta, ze swoimi przylądkami i cyplami ułożonymi jak zęby rekina gryzące fale otwartego morza, jest jedną z najpiękniejszych na wybrzeżu.

Właśnie w Westport spotykamy Malca, gdy zaczyna się jego przygoda. Później zobaczymy, gdzie, kiedy i jak się ona zakończy.

Ludność tej mieściny – w sumie około pięciu tysięcy mieszkańców – jest w większej części katolicka. Tego dnia, dokładnie w niedzielę 17 czerwca 1875 roku, przeważająca jej liczba udała się do kościoła na poranną mszę. Connaught, ziemia rodzinna Mac-Mahona10, zamieszkana jest przez Irlandczyków, potomków starych rodów, które przetrwały mimo licznych prześladowań. Ale jest to kraina uboga, choć nie odzwierciedla sensu powiedzenia, że udać się do Connaught, to znaczy pójść do piekła.

Można być biedakiem żyjącym w miastach górnej Irlandii, a jednak jeśli nosi się łachmany na co dzień, jeśli nosi się łachmany nawet w dni świąteczne, to są to ubiory ozdobione falbanami i piórami. Ludzie wkładają to, co mają najmniej dziurawego: mężczyźni noszą połatane płaszcze, u dołu obszyte frędzlami; kobiety nakładają jedna na drugą spódnice zakupione w kramiku handlarza starociami, ozdabiają głowy kapeluszami ze sztucznymi kwiatami, z których pozostała jedynie żelazna oprawka.

Wszyscy mieszkańcy przybyli boso aż pod próg kościoła, aby nie zużywać swego obuwia – bucików zdartych aż do podeszew, butów rozdartych na przyszwach – bez którego, przez przyzwoitość, żaden nie śmiał przekroczyć przedsionka świątyni.

W tym czasie na ulicach Westport nie było widać nikogo, jeżeli nie liczyć pewnego osobnika, który popychał wózek ciągnięty przez wielkiego, chudego psa, ceglasto-czarnego wyżła, o łapach zdartych na kamieniach i sierści zniszczonej przez uprząż.

– Królewskie marionetki… marionetki! – wrzeszczał na cały głos ów człowiek.

Kuglarz11 ten przybył tu z Castlebar, głównego miasta hrabstwa Mayo. Kierując się na zachód, przedostał się przez przełęcz we wzniesieniach stawiających czoła morzu, jak większość gór w Irlandii: na północy łańcuch Nephin ze szczytem wznoszącym się na dwa tysiące pięćset stóp12, a na południu Croagh Patrick13, gdzie wielki święty irlandzki14, który w V wieku wprowadził chrześcijaństwo, spędził, poszcząc, czterdzieści dni. Następnie zszedł stromymi ścieżkami na równinę Connemara i doszedł do dzikich okolic jezior Mask i Corrib15, ciągnących się aż do zatoki Clew. Nie skorzystał z kolei żelaznej Midland Great Western, którą można dotrzeć z Westport do Dublina. Nie załadował swoich bagaży do żadnego z dyliżansów, carts16 czy innych pojazdów, które przemierzają ten kraj. Podróżował jak wędrowny aktor, obwieszczając wszędzie swoim donośnym głosem o spektaklu marionetek, podkreślając to od czasu do czasu gwałtownym uderzeniem batem wielkiego psa, kiedy ten przestawał ciągnąć. Tym razom zadawanym silną ręką odpowiadało wściekłe, pełne bólu szczekanie, a niekiedy z wnętrza wózka dało się słyszeć coś jakby przeciągły jęk.

A kiedy ów człowiek wydzierał się na psa: – Będziesz ciągnął, ty sukinsynu!? – wydawało się, że zwraca się też do tego drugiego, ukrytego w skrzyni swego pojazdu, gdyż krzyczał jeszcze: – Zamkniesz się, ty psi synu!?

Wtedy jęk ustawał i wózek powoli toczył się dalej.

Mężczyzna nazywał się Thornpipe. Z jakiego kraju pochodził? Mniejsza z tym. Wystarczy wiedzieć, że był to jeden z tych Anglosasów, którzy na Wyspach Brytyjskich wywodzą się z niższych klas społeczeństwa. Thornpipe posiadał zaledwie tyle wrażliwości co dzikie zwierzę, a serce miał z kamienia.

Kiedy tylko dotarł do pierwszych zabudowań Westport, skierował się ku głównej ulicy, przy której znajdowały się porządne domy i sklepy z okazałymi szyldami – tam jednak nie można było wiele zarobić. Od tej ulicy odchodziły brudne uliczki, wyglądające jak błotniste strumienie wpadające do rzeki toczącej czyste wody. Na ostrych kamieniach, którymi były wybrukowane, wózek Thornpipe’a trzeszczał i podskakiwał, niewątpliwie ze szkodą dla przewożonych w nim marionetek, mających zabawiać ludność Connaught.

Ponieważ publiczność nadal się nie pojawiała, Thornpipe szedł dalej przed siebie, aż dotarł do szerokiej alei otoczonej podwójnym rzędem wiązów. Po jednej stronie tej alei rozciągał się park, którego wysypane piaskiem alejki, starannie utrzymane, prowadziły aż do portu, otwartego na zatokę Clew.

Nie trzeba chyba mówić, że miasto, port, park, ulice, rzeka, mosty, kościoły, domy i rudery, wszystko to należało do jednego z bogatych landlordów17 – którzy są właścicielami prawie całej ziemi Irlandii – do markiza Sligo, wywodzącego się ze starej szlachty irlandzkiej, który nie był wcale złym panem, biorąc pod uwagę jego stosunek do dzierżawców.

Uszedłszy ze dwadzieścia kroków, Thornpipe zatrzymał wózek, rozejrzał się dookoła i głosem przypominającym skrzypienie źle naoliwionego mechanizmu zawołał:

– Królewskie marionetki…! Marionetki!

Nikt nie wyszedł ze sklepów, żadna głowa nie wychyliła się z któregokolwiek okna. Tu i ówdzie w przyległych uliczkach pokazało się kilka istot w łachmanach, spod których wyzierały mizerne i wygłodniałe twarze o zaczerwienionych oczach, osadzonych głęboko jak okienka piwniczne, przez które widać tylko pustkę. Następnie pojawiło się kilkoro prawie nagich dzieci i pięciu czy sześciu uliczników, którzy odważyli zbliżyć się do wózka Thornpipe’a, gdy ten zatrzymał się na głównej alei. Wszystkie dzieciaki krzyczały:

– Copper… copper!

Copper to miedziana moneta, drobniejsza część pensa18, o bardzo znikomej wartości. Do kogo wołały te dzieciaki? Do człowieka, który bardziej miał ochotę prosić o jałmużnę, niż na nią zarobić! Dlatego też powitał malców groźnymi wymachami rąk i nóg oraz wściekłym spojrzeniem, a oni trzymali się przezornie poza zasięgiem jego bata, a tym bardziej z dala od kłów psa, prawdziwie dzikiego zwierzęcia, doprowadzonego zapewne do tego „stanu dzikości” złym traktowaniem przez właściciela.

Thornpipe był wściekły także z innego powodu. Jego nawoływania nie przynosiły efektu. Ludzie nie gromadzili się przy jego królewskich lalkach. Paddy – określenie oznaczające Irlandczyka, tak samo jak John Bull oznacza Anglika – nie okazywał żadnej ciekawości. Nie wynikało to wcale z nieprzychylności dla dostojnej rodziny królewskiej. Nie! W wyniku wielowiekowego ucisku on nie kochał – on nienawidził z całych sił dziedziców, którzy uważali go za istotę stojącą jeszcze niżej niż byli niewolnicy w Rosji. A jeśli przyklaskiwał O’Connellowi19, to dlatego, że podtrzymał on prawa Irlandii przyznane jej w akcie zjednoczenia się trzech królestw z 1801 roku20, że później energia, upór oraz polityczna odwaga tego męża stanu doprowadziła w roku 1829 do uchwalenia Aktu Emancypacji Katolików21, że dzięki jego niezłomnej postawie Irlandia – kraj uzależniony od Anglii, jak ówczesna Polska uzależniona była od swoich zaborców – zwłaszcza Irlandia katolicka, mogła wejść w okres quasi-wolności. Mamy więc prawo przypuszczać, że Thornpipe z pewnością zrobiłby lepiej, pokazując współrodakom O’Connella. Nie stanowiło to jednak podstawy do pogardzania wizerunkiem Jej Królewskiej Mości. Prawdę mówiąc, Paddy wolał – i to o wiele bardziej – portret swojej władczyni pod postacią sztuk bitych monet: funtów, koron, półkoron, szylingów22. Właśnie takiego portretu, bitego w mennicy brytyjskiej, na ogół brakowało w kieszeniach Irlandczyków.

Ponieważ żaden poważny obywatel nie pojawił się na powtórne zawołanie obcego, wózek, ciągnięty z wielkim trudem przez wychudłego psa, potoczył się dalej.

Thornpipe szedł alejkami biegnącymi wzdłuż drogi, w cieniu rozłożystych wiązów. Nikogo tu nie było. Nawet dzieci w końcu go opuściły. Wreszcie dotarł do parku, poprzecinanego wysypanymi piaskiem ścieżkami, które markiz Sligo przeznaczył do ruchu publicznego, aby uzyskać dostęp do portu, leżącego ponad milę23 od miasta.

– Królewskie marionetki…! Marionetki!

Nikt nie odpowiedział. Jedynie ptaki, przelatując z drzewa na drzewo, wydawały ostre okrzyki. Park był tak samo opustoszały jak aleja. Dlaczego właśnie w niedzielę, w porze mszy świętej, przybył zaprosić katolików na przedstawienie? Doprawdy można było pomyśleć, że Thornpipe nie znał tego kraju. Być może po południu, pomiędzy sumą a nieszporami, jego próby odniosłyby lepszy rezultat? W każdym razie nic mu nie przeszkadzało, aby ruszyć w stronę portu. I tak właśnie zrobił, przeklinając, w braku świętego Patryka, na wszystkie diabły Irlandii.

Port ten, położony w głębi zatoki Clew, oblewany z jednej strony przez rzekę, był mało uczęszczany, chociaż bardzo rozległy i świetnie chroniony przez wysokie wybrzeże morskie. Jeśli nawet pojawiało się w nim kilka okrętów, to tylko przy okazji, kiedy Wielka Brytania, to znaczy Anglia i Szkocja, przysyłała do tego jałowego regionu Connaught produkty, które jej zbywały, pochodzące z jej własnych ziem. Irlandia była dzieckiem jedzącym z dwóch piersi, ale mamki kazały sobie słono płacić za mleko.

Kilku majtków, paląc, spacerowało po nabrzeżu, ponieważ w tym świątecznym dniu, co rozumie się samo przez się, zawieszono wyładunek statków.

Wiadomo, jak surowo pośród ludności anglosaskiej przestrzegane były zasady obowiązujące w niedziele. Protestanci wnieśli tu cały swój nieprzejednany purytanizm24, a w Irlandii katolicy rywalizują z nimi w rygorystycznym praktykowaniu wiary. Mimo to jest ich tu dwa i pół miliona, przeciwko pięciuset tysiącom zwolenników różnych odmian religii anglikańskiej.

Zresztą nie spotykało się w Westport żadnych statków z innych krajów. Brygi, szkunery lub kutry25, kilka rybackich barek, które poławiały u wejścia do zatoki przy niskim stanie wody, stały z opuszczonymi żaglami. Statki te, przybywszy z zachodniego wybrzeża Szkocji z ładunkiem zboża, którego najbardziej brakuje w Connaught, po wyładowaniu towaru miały opuścić port obciążone jedynie balastem. Aby zobaczyć statki dalekomorskie, należało się udać do Dublina, Londonderry, Belfastu czy Cork, gdzie zawijają statki transatlantyckie, udające się do Liverpoolu czy też Londynu.

Oczywiście Thornpipe nie spodziewał się znaleźć żadnych szylingów w głębi kieszeni tych pozostających bez zajęcia marynarzy, a jego okrzyki nie spotkałyby się z żadnym odzewem nawet na nabrzeżach portowych. Dlatego też postanowił zatrzymać na chwilę swój wózek. Padający ze zmęczenia, wygłodzony pies rozciągnął się na piasku. Thornpipe wyciągnął z torby kawałek chleba, ziemniaki i solonego śledzia, po czym zaczął jeść jak człowiek, który spożywa pierwszy posiłek po długiej podróży.

Wyżeł spoglądał na niego, kłapiąc szczękami, spomiędzy których wysuwał się gorący język. Wydaje się jednak, że nie była to jeszcze pora jego posiłku, gdyż po chwili położył głowę między przednimi łapami i zamknął ślepia.

Lekki odgłos, jaki dobył się ze skrzyni wózka, wyrwał Thornpipe’a z apatii. Podniósł się i rozglądał się, czy nikt go nie obserwuje. Dopiero wówczas, podnosząc matę przykrywającą pudło z marionetkami, wsunął pod nią kawałek chleba i odezwał się ostrym głosem:

– Jeśli nie zamilkniesz…!

Odpowiedział mu jedynie odgłos żarłocznego przeżuwania, jakby w tej skrzyni zaszyło się jakieś zwierzę, wyraźnie umierające z głodu.

Thornpipe powrócił do swego posiłku. Wkrótce spożył śledzia i wszystkie ziemniaki, ugotowane razem ze śledziem dla dodania im smaku. Następnie podniósł do ust prostą manierkę pełną cierpkiej serwatki, będącej w tym kraju dość powszechnym napojem.

Tymczasem dzwon kościoła w Westport rozbrzmiał z całą siłą, oznajmiając koniec nabożeństwa. Do południa brakowało pół godziny.

Thornpipe uderzeniem bata poderwał psa i szybko skierował swój wózek ku alei, z nadzieją przyciągnięcia kilku widzów spośród osób wychodzących po mszy z kościoła. Przez pół godziny, które pozostawało do obiadu, może znajdzie się jakaś sposobność do zarobku. Kuglarz zamierzał powtórzyć przedstawienie po nieszporach i dopiero następnego dnia udać się w drogę, aby pokazać swoje marionetki w jakimś innym miasteczku hrabstwa.

W gruncie rzeczy pomysł nie był wcale taki zły. Z braku szylingów zadowoliłby się także miedziakami, a przynajmniej jego marionetki nie pracowałyby dla tego sławetnego króla pruskiego26, którego skąpstwo było tak wielkie, że nikt nigdy nie widział koloru jego pieniędzy.

Nawoływania rozległy się na nowo:

– Królewskie marionetki… marionetki!

W ciągu dwóch, trzech minut wokół Thornpipe’a zgromadziło się około dwudziestu osób. Nie można było o nich powiedzieć, że była to elita tego miasteczka. W większości były tam dzieci, około dziesięciu kobiet i kilku mężczyzn. Prawie wszyscy nieśli swoje buty w rękach, nie tylko po to, by ich nie używać, lecz także z tego powodu, że byli przyzwyczajeni do chodzenia boso i po prostu to lubili.

Jednakże należało zrobić wyjątek dla niektórych notabli27 Westport, należących do głupawej niedzielnej gawiedzi. Na przykład dla takiego piekarza, który zatrzymał się obok razem z żoną i dwójką dzieci. Co prawda, jego tweed28 nosił ślady kilkuletniego noszenia, a wiadomo, że w deszczowym klimacie Irlandii lata liczą się podwójnie, a nawet potrójnie, w sumie jednak dostojny właściciel zakładu piekarniczego prezentował się całkiem nieźle. Z pewnością zawdzięczał to swemu sklepikowi, ozdobionemu szyldem: „Centralna Piekarnia Publiczna!”. Rzeczywiście, człowiek ów tak rozprzestrzenił produkcję swoich wyrobów, że w Westport nie było innego piekarza. Wśród zgromadzonych widzów można też było zobaczyć właściciela drogerii, chętnie używającego tytułu aptekarza, chociaż w jego sklepiku nie znalazłbyś żadnych, nawet najzwyklejszych lekarstw. Mimo to na wystawie sklepowej widniał napis: „Hala Medyczna”, nakreślony tak wspaniałymi literami, że sam ich widok mógłby już uzdrawiać.

Należy też zaznaczyć, że przy wózku Thornpipe’a zatrzymał się również ksiądz. Duchowny nosił bardzo czysty ubiór: długą kamizelkę, której guziki były tak blisko siebie jak te w sutannie, oraz obszerny płaszcz z czarnego materiału. Był to prawdziwy przywódca parafii, w której sprawował liczne funkcje. Nie zadowalał się jedynie chrzczeniem, spowiadaniem, dawaniem ślubów, udzielaniem swoim wiernym ostatniego namaszczenia, ale także wspomagał ich radą i pielęgnował w chorobach. Działał całkowicie niezawiśle, ponieważ nie był zależny od państwa ani z powodu pensji, ani też zakresu działania. Datki w naturze i honoraria za ceremonie religijne – to, co w innych krajach jest dochodem ubocznym – zapewniały mu łatwe i szacowne życie. Był naturalnym administratorem szkół i domów pomocy, co nie przeszkadzało mu przewodniczyć konkursom hippicznym i zawodom wioślarskim, kiedy gonitwy albo regaty uświetniały święta kościelne. Mieszał się poważnie w wewnętrzne życie swoich owieczek. Szanowano go, był bowiem godny tego szacunku, nawet kiedy nie pogardził przyjęciem dzbana piwa przy ladzie w jakimś sklepiku. Czystość jego obyczajów nigdy nie doznała żadnego uszczerbku, a zresztą jakże jego wpływ nie miał być dominujący w owych okolicach tak przesiąkniętych katolicyzmem, gdzie, jak powiada panna Anne de Bovet29 w swoim godnym pochwały opisie podróży zatytułowanym Trzy miesiące w Irlandii: „Groźba odsunięcia od Świętego Ołtarza spowodowałaby, iż wieśniak zdolny byłby przecisnąć się przez ucho igielne”.

Tak więc wokół wózka zgromadziła się publiczność, publiczność nieco bardziej płodna – jeżeli mogę użyć takiego słowa – i Thornpipe mógł żywić niejakie nadzieje na zarobek. Prawdopodobnie jego pokaz miał pewne szanse powodzenia, ponieważ mieszkańcy Westport nie mieli jeszcze nigdy okazji oglądać spektaklu tego rodzaju.

Dlatego też kuglarz wydał jeszcze raz donośny okrzyk mający przyciągnąć widzów na great attraction30:

– Królewskie marionetki… marionetki!

1 Connaught – angielska nazwa historycznej prowincji Connachta.

2 Akr – jednostka powierzchni ziemi w rolnictwie krajów anglosaskich (4046,9 m2).

3 Obecny podział obejmuje 26 hrabstw i cztery miasta wydzielone.

4 Leinster – angielska nazwa historycznej prowincji Laighin.

5 Munster – angielska nazwa historycznej prowincji an Mhumha.

6 Ulster – angielska nazwa historycznej prowincji Ulaidh.

7 Zjednoczone Królestwo – właśc. Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii, istniejące w latach 1801-1922.

8 Sążeń – miara długości równająca się długości rozstawionych ramion, także miara używana przy pomiarach głębokości wód; we Francji rozróżniało się sążeń (toise) jako miarę długości, wynoszącą 1,95 m, oraz sążeń morski, nazywany brasse, równający się 1,63 m; sążeń angielski (fathom) wynosi 1,83 m; za pomocą tych dwóch miar określano głębokość wód; Verne użył w tym miejscu wyrazu toise.

9 Erin – starożytna nazwa Irlandii.

10 Edmé Patrice Maurice de Mac-Mahon (1808-1893) – francuski marszałek pochodzenia irlandzkiego, prezydent Francji w latach 1873-1879.

11 Kuglarz – dawniej: wędrowny aktor, osoba kierująca ruchami marionetek.

12 Stopa – jednostka długości używana w krajach anglosaskich, równa 0,3048 m.

13 Croagh Patrick – odosobniona stożkowata góra wznosząca się na 765 m n.p.m., miejsce corocznych pielgrzymek.

14 Chodzi o św. Patryka (IV/V w.) – biskupa, misjonarza i patrona Irlandii.

15 Corrib – u Verne’a: Corril.

16 Cart (ang.) – wóz, furmanka.

17 Landlord (ang.) – ziemianin, dziedzic.

18 Pens – drobna moneta brytyjska, do 1971 roku 1/240 funta szterlinga; obecnie 1/100.

19 Daniel O’Connell (1775-1847) – irlandzki przywódca narodowy, zwany Wyzwolicielem; prawnik, wybitny mówca, walczył o równouprawnienie katolików.

20 1801 roku – u Verne’a: 1806 roku.

21 Akt Emancypacji Katolików (ang. Catholic Emancipation Act) – ustawa wydana przez parlament, na mocy której katolicy w Irlandii i Wielkiej Brytanii zyskiwali pełne prawa.

22 1 funt = 4 korony = 8 półkoron = 20 szylingów = 240 pensów.

23 Mila – tu: mila angielska równa 1609 m, stosowana do wyrażania odległości na lądzie.

24 Purytanizm – religijno-polityczny ruch reformatorski, propagujący surowy, wstrzemięźliwy styl życia.

25 Bryg – dwumasztowy żaglowiec z żaglami rejowymi; szkuner – żaglowiec o dwóch lub więcej masztach z ożaglowaniem gaflowym; kuter – jednomasztowy jacht żaglowy mający dwa albo trzy przednie żagle (sztaksle); maszt na kutrze jest zazwyczaj usytuowany bliżej środka łodzi (mniej wysunięty ku przodowi) niż na slupie.

26 Chodzi o Fryderyka Wilhelma I (1688-1740), króla pruskiego, twórcę potęgi militarnej Prus.

27 Notable – znakomitsi obywatele miasta.

28 Tweed – szkocka tkanina wełniana, z grubej przędzy zgrzebnej o splocie skośnym i bardzo ścisłej strukturze, folowana i drapana, często w wielobarwne wzory.

29 Marie-Anne de Bovet (1855-po 1935) – francuska pisarka, feministka i patriotka, autorka powieści i opisów podróży, między innymi Trzech miesięcy w Irlandii, wydanych po raz pierwszy w roku 1891.

30 Great attraction (ang.) – wielka atrakcja.Rozdział II

Królewskie marionetki!

Wózek Thornpipe’a był skonstruowany w bardzo prosty sposób. Stanowiły go: dyszel – do którego był zaprzęgany dziki wyżeł; skrzynia umieszczona na dwóch kołach – co ułatwiało ciągnięcie wózka po wyboistych drogach hrabstwa; z tyłu dwa uchwyty – pozwalające go popychać, podobnie jak wózek wędrownego handlarza; nad skrzynią rozłożony był rodzaj płóciennego daszku rozciągniętego na czterech żelaznych prętach, chroniącego nie tyle przed niezbyt mocno grzejącym tu słońcem, co przed niekończącymi się deszczami padającymi w Górnej Irlandii. Wózek był podobny do jednego z owych pojazdów na kółkach, jeżdżących po wsiach i miasteczkach, przewożących katarynki, w których przeraźliwy dźwięk fletów miesza się z głosem trąbek. Jednak Thornpipe wcale nie woził od miasteczka do miasteczka organów. W tej dość skomplikowanej maszynerii organy zostały sprowadzone do prostej pozytywki, jak to można było w jednej chwili ocenić.

Skrzynia przykryta była wiekiem, które zakrywało też jedną z jej ścian. Gdy pokrywa ta została podniesiona i odsunięta na bok, zebrani – nie bez pewnego zdziwienia – mogli zobaczyć, co kryje się na wewnętrznej półce skrzyni.

Aby jednak uniknąć powtarzania się, posłuchajmy Thornpipe’a, wygłaszającego swoje zwykłe pochwalne frazesy. Nie było wątpliwości, że wędrowny kuglarz ze swoją niewyczerpaną gadatliwością przypominał sławnego Briochégo31, twórcę pierwszego teatrzyku marionetek, pokazywanego na targowiskach Francji.

– Panie i panowie…

Był to niezmienny początek występu, mający wzbudzić sympatię widzów, nawet jeśli był skierowany do najnędzniejszych obdartusów w miasteczku.

– Panie i panowie, oto przed wami wielka sala balowa w królewskim zamku na wyspie Wight32.

Istotnie, na półce znajdował się salon w miniaturze, zawarty pomiędzy czterema deszczułkami postawionymi na sztorc, na których namalowane były drzwi i udrapowane firankami okna. Gdzieniegdzie stały meble w dobrym guście, przyczepione do kolorowego dywanu. Stoły, fotele i krzesła ustawione były w taki sposób, aby umożliwić poruszanie się osobistości: książąt, księżnych, księżniczek, markizów, hrabiów, baronetów, przechadzających się dumnie na tym oficjalnym przyjęciu.

– W głębi – mówił dalej Thornpipe – możecie państwo zobaczyć tron królowej Wiktorii33, stojący pod karmazynowym aksamitnym baldachimem ze złotymi frędzlami, dokładny model tego, na którym siada Jej Królewska Mość podczas dworskich uroczystości.

Wspomniany tron miał około czterech cali wysokości i chociaż aksamit był włochatym papierem, a frędzle pomalowanymi na żółto jego strzępkami, to przynajmniej dawał wyobrażenie tym zacnym ludziom, którzy nigdy nie widzieli owego mebla, służącego głównie władcom.

– Na tronie możecie podziwiać królową, podobieństwo gwarantowane – ciągnął dalej Thornpipe – ubraną w odświętne szaty: królewski płaszcz na ramionach, koronę na głowie i z berłem w ręce.

My, którzy nigdy nie mieliśmy zaszczytu widzieć w apartamentach władczyni Zjednoczonego Królestwa i cesarzowej Indii, nie możemy stwierdzić, czy ta figurka pokazywała Jej Wysokość taką, jaka ona była. Jednakże przyjmując, że wkładała na wielkie uroczystości koronę, to już nie było takie pewne, że groziła berłem przypominającym trójząb Neptuna. Najprościej jednak byłoby uwierzyć Thornpipe’owi na słowo i tak właśnie mądrze uczyniła otaczająca go publiczność.

– Na prawo od królowej – oznajmił Thornpipe – zwracam uwagę widzów na Jej i Jego Książęce Mości, księcia i księżną Walii, którzy są tacy, jak mogliście to zobaczyć podczas ich ostatniej wizyty w Irlandii.

Nie można było się pomylić: książę ubrany był w strój feldmarszałka armii brytyjskiej, a córka króla Danii w koronkową suknię wyciętą z kawałka srebrnego papieru, w jaki zawija się pudełka pralinek.

Z drugiej strony tronu stali: książę Edynburga, książę Connaught, książę Fife, książę Battembergu, a także księżne – ich żony, wreszcie rodzina królewska w komplecie ustawiona w taki sposób, aby tworzyć przed tronem półokrąg. Było pewne, że te lalki – podobieństwo cały czas gwarantowane – będące pomalowanymi figurkami ubranymi w ceremonialne stroje, odtwarzające żywe postacie, dawały bardzo jasne wyobrażenie o dworze Anglii.

Dalej widać było naczelnych dowódców Korony, między innymi Pierwszego Lorda Admiralicji sir George’a Hamiltona34. Thornpipe dbał o to, aby wskazywać poszczególne figurki końcem pałeczki i dodawał, że każda z postaci zajmuje miejsce zgodne ze swoim stanowiskiem i rangą, tak jak tego wymaga dworska etykieta.

Przed tronem stał nieruchomo, w postawie pełnej szacunku, wysoki osobnik o iście anglosaskim wyglądzie. Nie mógł to być nikt inny jak jeden z królewskich ministrów35.

Rzeczywiście, był to szef gabinetu z Saint James36, bardzo łatwy do rozpoznania po plecach, lekko zgarbionych pod ciężarem różnych spraw do załatwienia.

Następnie Thornpipe dodał:

– W pobliżu premiera, na prawo, widzimy czcigodnego pana Gladstone’a37.

Doprawdy, trudno było nie rozpoznać znakomitego old mana38, tego wspaniałego starca, zawsze prawego, zawsze gotowego walczyć o zwycięstwo idei liberalnych nad autorytarnymi. Być może jednak mogło dziwić sympatyczne spojrzenie, jakim ten człowiek obdarzał premiera, ale między marionetkami – nawet między marionetkami politycznymi – wiele może się zdarzyć. To, co mogłoby budzić wstręt u osobników z krwi i kości, nie przynosiło wcale ujmy aktorom z papieru i drewna.

Oto jeszcze inne nieoczekiwane porównanie wywołane niesamowitym anachronizmem, kiedy Thornpipe, podnosząc głos, zawołał:

– Przedstawiam wam, panie i panowie, waszego sławnego patriotę O’Connella, którego imię zawsze znajdzie miejsce w sercach Irlandczyków!

Tak! O’Connell znajdował się pośród angielskiego dworu z roku 1875, chociaż od dwudziestu ośmiu lat już nie żył. Gdyby ktoś zwrócił na to uwagę Thornpipe’owi, kuglarz odpowiedziałby z pewnością, że dla Irlandczyków ów wielki obrońca praw ciągle żyje. W ten sposób można by wskazać równie dobrze na pana Parnella39, chociaż ten polityk nie był jeszcze znany w tamtych czasach.

W różnych miejscach rozstawieni byli inni bywalcy dworu, których nazwisk zbytnio nie pamiętam, wszyscy udekorowani gwiazdami i wstążkami. Byli tam sławni politycy i wojskowi, między innymi Jego Dostojność książę Cambridge obok świętej pamięci lorda Wellingtona40 i nieżyjący już lord Palmerston41 obok świętej pamięci pana Pitta42. Na końcu stali członkowie izby wyższej, bratający się z przedstawicielami niższej izby parlamentu. Za nimi gwardia konna w paradnym szyku, oczywiście na koniach – co wyraźnie wskazywało, że chodzi o święto, ponieważ rzadko można ich było zobaczyć na zamku Osborne43. Cały ten zbiór zawierał około pięćdziesięciu małych ludzików pomalowanych jaskrawymi kolorami, które, wyprostowane i sztywne, uosabiały wszystko to, co jest najbardziej arystokratyczne, najbardziej dystyngowane i oficjalne w wojskowym i politycznym świecie Zjednoczonego Królestwa.

Można też było zauważyć, że nie zapomniano o flocie angielskiej i chociaż królewski jacht „Victoria and Albert” nie był pod parą, tym niemniej na szybach okien były wymalowane okręty, a nawet reda Spithead. Niewątpliwie, posiadając dobry wzrok, można by rozróżnić jacht „Enchanteress”44 i znajdujących się na pokładzie Ich Dostojności lordów Admiralicji, z których każdy trzymał w jednej ręce lunetę, a w drugiej tubę.

Trzeba podkreślić, iż Thornpipe wcale nie oszukiwał swej publiczności, mówiąc, że taki pokaz jest jedyny na świecie. Niezawodnie pozwalał on zaoszczędzić na podróży na wyspę Wight. Widok ten wprawiał w zachwyt i podziw nie tylko uliczników, ale również osoby w wieku dojrzałym, które nigdy nie opuszczały hrabstwa Connaught i okolic Westport. Być może tylko proboszcz parafii pozwolił sobie na uśmiech in petto45. Jeśli idzie o aptekarza-drogistę46, to nie krył się on ze stwierdzeniem, że postacie do złudzenia przypominają oryginały, chociaż nigdy w swoim życiu ich nie widział. Piekarz sam przyznawał się do tego, że przerastało to jego wyobraźnię, i nie chciał uwierzyć, że dwór angielski może wyglądać tak wspaniale, błyszcząco i dystyngowanie.

– Jednak, panie i panowie, to jeszcze nie wszystko! – mówił dalej Thornpipe. – Myślicie zapewne, że postacie królewskie i inne nie mogą ani gestykulować, ani się ruszać… Mylicie się! One są żywe, żywe, mówię wam, jak wy czy ja, i zaraz to zobaczycie. Wcześniej jednak pozwolę sobie wykonać małą rundkę, polecając się łaskawości każdego z was.

To zawsze był krytyczny moment dla wszystkich pokazujących cudeńka, i nie tylko dla nich, kiedy drewniana miseczka zaczynała krążyć pomiędzy szeregami gapiów. Generalnie obserwatorzy obwoźnych wystaw dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy nie zamierzają wkładać rąk do kieszeni, i tych, których zamiarem jest zabawić się bez konieczności płacenia – ci ostatni, rzecz jasna, są znacznie liczniejsi. Istnieje jeszcze trzecia kategoria – płacących, ale ona jest tak niewielka, że nie warto o niej wspominać. Było to wyraźnie widać, kiedy Thornpipe „robił małą rundkę” z uśmiechem, który starał się uczynić miłym, chociaż pozostawał on dziki. Jakże jednak miał to uczynić z tą twarzą buldoga, złym wzrokiem i ustami gotowymi kąsać zamiast całować?

Rozumie się samo przez się, że wśród dzieciarni okrytej łachmanami nie udało mu się zebrać nawet dwóch miedziaków. Co do widzów, którzy przyciągnięci nawoływaniami kuglarza chcieli popatrzeć, nic nie płacąc, to ci odwrócili głowy w bok. Jedynie pięć czy sześć osób wyciągnęło z portmonetek kilka drobniaków, co dało dochód jednego szylinga i trzech pensów, które Thornpipe przyjął z pogardliwym grymasem… Cóż było robić? Trzeba się było tym zadowolić i poczekać na popołudniowe przedstawienie, które może przyniesie większe zyski. Teraz lepiej było kontynuować widowisko zgodnie z zapowiedzią, niż zwracać pieniądze.

Wtedy po milczącym zachwycie nastąpił zachwyt szczery i krzykliwy. Zaczęto klaskać w dłonie, tupać nogami, nadymać usta, by wydawać głośne „ochy” i „achy”, które z pewnością słychać było nawet w porcie.

Rzeczywiście, Thornpipe uderzył prętem w spód skrzyni, czemu odpowiedział jęk, na który nikt nie zwrócił uwagi. W jednej chwili wszystkie postacie ożyły w sposób, rzec by można, cudowny.

Marionetki, wprawione w ruch przez wewnętrzny mechanizm, zdawały się żyć prawdziwym życiem. Jej Wysokość królowa Wiktoria nie opuściła swego tronu – co byłoby niezgodne z etykietą – nawet się nie podniosła, lecz kiwała głową z nakrywającą ją koroną, opuszczając przy tym i podnosząc berło na podobieństwo dyrygenta orkiestry, wybijającego tempo na dwa. Członkowie rodziny królewskiej obracali się w jedną i drugą stronę, odwzajemniając pozdrowienia, podczas gdy książęta, markizowie i baroneci defilowali przed królową, okazując wielkie dowody szacunku. Prezes rady ministrów kłaniał się panu Gladstone’owi, który odwzajemniał mu się tym samym. Za nimi przesuwał się po niewidocznym rowku O’Connell, podążając za księciem Cambridge, poruszający się charakterystycznym krokiem. Następnie przesuwały się inne osobistości, a także gwardziści na koniach, które tupały i potrząsały ogonami, jakby nie znajdowały się w salonie, lecz na podwórzu przed zamkiem Osborne.

Cała ta menażeria poruszała się przy dźwiękach płynącej z pozytywki nieprzyjemnej i skrzypiącej muzyki, której brakowało wielu krzyżyków i bemoli. Czy jednak Paddy – tak wyczulony na sztukę muzyczną, że Henryk VIII47 włączył harfę do wyposażenia armii Zielonej Erin – nie byłby bardziej zadowolony, słysząc zamiast God Save the Queen48 i Rule Britannia49, pieśni melancholicznych, będących dostojnymi hymnami narodowymi smętnego Zjednoczonego Królestwa, jakiejś piosenki ze swej ukochanej Irlandii?

Doprawdy, było to bardzo piękne. Tego nie widuje się nigdy na scenach wielkich teatrów Europy i tylko tu mogło wywoływać tak szczere uwielbienie. Widok ruchomych marionetek wzbudził niesłychany entuzjazm, nazywany w fachowym języku „tanecznym pląsem”.

W pewnej chwili, wskutek nagłego zatrzymania się mechanizmu, królowa tak energicznie opuściła swoje berło, że to uderzyło w okrągłe plecy premiera. Na ten widok okrzyki publiczności wzmogły się w dwójnasób.

– Oni żyją! – zawołał jeden z widzów.

– Brakuje tylko, żeby mówili! – dodał drugi.

– Nie żałujmy tego! – wtrącił się aptekarz, który w wolnych chwilach stawał się demokratą.

Drogista miał rację. Wyobraźcie sobie marionetki wygłaszające oficjalne przemówienia!

– Chciałbym wiedzieć, co wprawia je w ruch – odezwał się piekarz.

– Diabeł! – zawyrokował stary marynarz.

– Tak, diabeł! – zawołało kilka matron50, nie do końca przekonanych, i spojrzało na proboszcza, który stał z zamyśloną twarzą.

– Dlaczego myślicie, że diabeł mógłby się zmieścić do tej skrzyni? – zapytał młody ekspedient, znany ze swej naiwności. – Przecież diabeł jest wysoki…

– Jeżeli nie jest wewnątrz, to z pewnością jest na zewnątrz – odparła stara plotkarka. – To on nam pokazuje to widowisko…

– Nie – zaoponował poważnie właściciel drogerii – przecież wiecie dobrze, że diabeł nie mówi po irlandzku!

Była to jedna z tych prawd, które Paddy przyjmuje bez zastrzeżeń, i dlatego można było mieć pewność, że Thornpipe nie był diabłem, gdyż mówił poprawnie językiem tego kraju.

A zatem, jeżeli stanowczo nie można było mówić o czarach, to należało przyjąć, że aktorów tego małego wędrownego teatrzyku wprawia w ruch jakiś ukryty mechanizm. Jednakże nikt z widzów nie zauważył, aby Thornpipe nakręcał sprężynę, a nawet – szczegół, który nie uszedł uwadze proboszcza – gdy ruch kukiełek ulegał spowolnieniu, wystarczało uderzenie bata pod skrzynię osłoniętą dywanikiem, by przyspieszyły. Dla kogo przeznaczone było uderzenie bata, któremu zawsze towarzyszył jakiś jęk?

Proboszcz chciał to wyjaśnić i zapytał Thornpipe’a:

– W tej skrzyni trzymasz jakiegoś psa?

Mężczyzna spojrzał, marszcząc brwi. Pytanie wydawało mu się bardzo niedyskretne.

– Jest, co jest! – odpowiedział. – To moja tajemnica… Nie jestem zobowiązany do jej wyjawienia…

– Nie jesteś zobowiązany – stwierdził proboszcz – lecz my mamy pełne prawo przypuszczać, że to pies wprawia w ruch twój mechanizm…

– No tak… pies! – odparł Thornpipe poirytowanym głosem. – Pies w obracającej się klatce. Ile czasu i cierpliwości kosztowało mnie jego wytresowanie! I jaką zapłatę za to otrzymałem? Nawet nie połowę tego, co daje się w jakiejś intencji proboszczowi!

W chwili, gdy Thornpipe kończył to zdanie, mechanizm zatrzymał się ku wielkiemu niezadowoleniu widzów, których ciekawość daleka była od zaspokojenia. Kuglarz oświadczył, że przedstawienie jest skończone i zabierał się do zamknięcia skrzyni.

– Czy zgodziłbyś się dać jeszcze jedno? – zapytał aptekarz.

– Nie – odparł gwałtownie Thornpipe, widząc wokół podejrzliwe spojrzenia.

– Nawet gdyby zapewniono ci piękną zapłatę dwóch szylingów?

– Ani za dwa, ani za trzy! – krzyknął Thornpipe.

Marzył tylko o tym, aby stamtąd odejść, ale publiczność wcale nie zamierzała odstąpić od swego zamiaru. Wyżeł stanął przy dyszlu i zaczął ciągnąć wózek, gdy nagle w głębi skrzyni rozległa się przeciągła skarga przerywana szlochaniem.

W tym momencie wściekły Thornpipe wykrzyknął słowa, które już wcześniej słyszeliśmy:

– Zamknij się, ty psi synu!

– To wcale nie jest pies! – zawołał proboszcz, zatrzymując wózek.

– To pies! – odwarknął Thornpipe.

– Nie, tam jest dziecko!

– Dziecko… dziecko! – powtarzali widzowie.

Jakiż wielki zwrot dokonał się w uczuciach publiczności! To już nie była ciekawość, to była litość, objawiająca się mało życzliwą postawą wobec Thornpipe’a. Dziecko siedzące w tej otwartej z jednej strony skrzyni i popędzane uderzeniami bata, kiedy się zatrzymywało, nie mając już siły poruszać się w klatce…!

– Dziecko! Dziecko! – krzyczano coraz głośniej.

Thornpipe miał do czynienia z przeważającą siłą. Chciał się wycofać i zaczął pchać z tyłu wózek… Na próżno. Piekarz chwycił pojazd z jednej strony, drogista z drugiej i zaczęli nim mocno potrząsać. Nigdy jeszcze dwór królewski nie miał okazji do takiej zabawy. Książęta potrącali księżne, baroneci przewracali markizów, premier, upadając, przyczynił się do upadku całego rządu! Krótko mówiąc, wstrząs był taki, jaki mógłby się zdarzyć na zamku Osborne, gdyby wyspa Wight została nawiedzona przez trzęsienie ziemi.

Błyskawicznie pochwycono Thornpipe’a, chociaż wściekle się wyrywał. Wszyscy się do tego przyłączyli. Rozkopano wózek, a drogista wślizgnął się pomiędzy koła i wyciągnął ze skrzyni dziecko…

Tak! Był to szkrab mający około trzech lat, blady, cierpiący, mizerny, z nogami pokrytymi pręgami po bacie, oddychający z wielkim trudem.

Nikt w Westport nie znał tego dzieciaka.

Tak wyglądało pojawienie się na scenie Malca, bohatera tej historii. Jak wpadł w ręce tego brutala, który z pewnością nie był jego ojcem – trudno było powiedzieć. Prawdą natomiast było, że dziewięć miesięcy wcześniej ta mała istotka została zabrana przez Thornpipe’a z drogi w jednej z wiosek w hrabstwie Donegal i naocznie można było się przekonać, jak ją wykorzystywał ten kat.

Pewna zacna kobieta wzięła chłopca w ramiona i próbowała przywrócić go do życia. Wszyscy stłoczyli się wokół niej. Malec miał ciekawe rysy twarzy i wyglądał na inteligentne dziecko. Biedna wiewiórka51 przymuszona do obracania się w klatce umieszczonej pod skrzynią, aby zarabiać na życie. Zarabiać na życie… W tym wieku!

Wreszcie chłopiec otworzył oczy i natychmiast rzucił się do ucieczki, kiedy tylko zobaczył Thornpipe’a, który zbliżył się z zamiarem odebrania go kobiecie, krzycząc poirytowanym głosem:

– Oddajcie mi go!

– Jesteś jego ojcem? – zapytał proboszcz.

– Tak… – odparł Thornpipe.

– Nie, to nie jest mój tatuś! – krzyknął chłopiec, czepiając się kurczowo ramion kobiety.

– Dziecko nie należy do ciebie! – zawołał właściciel drogerii.

– To dziecko zostało ukradzione! – dodał piekarz.

– Nie oddamy ci tego dzieciaka! – powiedział proboszcz.

Thornpipe nie zamierzał rezygnować. Do twarzy napłynęła mu krew, oczy zapłonęły gniewem, nie panował już nad sobą i gotów był „zabawić się po irlandzku”, to znaczy użyć noża, gdy dwóch dzielnych, mocnych mężczyzn rzuciło się na niego i go obezwładniło.

– Wypędźcie go!… Wypędźcie! – krzyczały kobiety.

– Wynoś się stąd, nędzniku! – zawołał drogista.

– I żeby cię więcej nie widziano w tym hrabstwie! – krzyknął proboszcz, wygrażając pięścią.

Thornpipe siarczystym uderzeniem bata popędził psa i wózek potoczył się główną drogą Westport.

– Nędznik! – odezwał się aptekarz. – Nie daję mu nawet trzech miesięcy i zatańczy menueta z Kilmainham52!

Tańczyć tego menueta, znaczyło, używając miejscowego określenia, wydawać ostatnie podrygi na szubienicy.

Kiedy proboszcz zapytał dzieciaka, jak się nazywa, ten odparł dość mocnym głosem:

– Malec.

Faktycznie, chłopiec nie miał innego imienia.

31 Jean Brioché (właśc. Pierre Datelin, 1566-1671) – francuski marionetkarz.

32 Wyspa Wight – wyspa należąca do archipelagu Wysp Brytyjskich, oddzielona od brytyjskiego wybrzeża cieśniną Solent; kształtem przypomina romb o wymiarach 26 na 39 km i powierzchni 381 km²; tam w roku 1837 królowa Wiktoria przeniosła swoją rezydencję.

33 Wiktoria (1819-1901) – królowa Wielkiej Brytanii i Irlandii od 1837 roku.

34 George Hamilton (1845-1927) – Pierwszy Lord Admiralicji w latach 1885-1886, 1886-1892.

35 Prawdopodobnie chodzi o Benjamina Disraeliego (1804-1881), premiera w latach 1868 i 1874-1880.

36 Saint James – pałac w Londynie zbudowany przez Henryka VIII, od roku 1837 siedziba królewska i miejsce posiedzeń Rady Królewskiej.

37 William Ewart Gladstone (1809-1898) – brytyjski polityk, początkowo konserwatysta, później liberał; premier w latach 1868-1874, 1880-1885 i 1892-1895.

38 Old man (ang.) – stary człowiek.

39 Charles Steward Parnell (1846-1891) – irlandzki przywódca narodowy, od 1877 roku przywódca ruchu na rzecz autonomii Irlandii.

40 Arthur Wellesley Wellington (1769-1852) – książę, brytyjski wódz i polityk, pokonał m.in. Napoleona pod Waterloo.

41 Henry John Palmerston (1784-1865) – brytyjski polityk, torys, od roku 1828 wig; w latach 1830-1834, 1835-1841 i 1846-1851 minister spraw zagranicznych; 1855-1865 przywódca Partii Liberalnej oraz 1855-1858 i 1859-1865 premier; prowadził aktywną politykę europejską i imperialną.

42 William Pitt (1759-1806) – brytyjski mąż stanu, premier w latach 1783-1801 i 1804-1806.

43 Zamek Osborne (ang. Osborne House) – była rezydencja królewska położona w mieście Cowes na wyspie Wight, wzniesiona w latach 1845-1851.

44 Enchanteress (właśc. Enchantress, ang.) – czarodziejka.

45 In petto (wł.) – w głębi serca, w myślach.

46 Drogista – sprzedawca specyfików i kosmetyków, drogerzysta.

47 Henryk VIII (1491-1547) – król Anglii od roku 1509.

48 God save the Qeen (ang.) – Boże, zachowaj królową, brytyjski hymn narodowy.

49 Rule Britannia (ang.) – Władaj, Brytanio, drugi, mniej formalny hymn brytyjski.

50 Matrona – w starożytnym Rzymie kobieta zamężna, szanowana ze względu na wysokie stanowisko społeczne i czystość obyczajów; dziś podniośle, często żartobliwie o kobiecie starszej, godnej szacunku.

51 Wiewiórka przymuszana do… – od francuskiego powiedzenia „biegać jak wiewiórka w klatce”, czyli czynić dużo ruchu, nic na tym nie zyskując.

52 Kilmainham Gaol – więzienie Kilmainham w Dublinie, w którym więziono wielu wybitnych irlandzkich mężów stanu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: