- W empik go
Maleparta. Tom 1-2: powieść historyczna z XVIII wieku - ebook
Maleparta. Tom 1-2: powieść historyczna z XVIII wieku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 370 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lżej odetchnął palestrant, kiedy nareszcie wyszli ze smrodliwego kąta, któren Prozorowicz nazywał swoją kwaterą, i przebrnąwszy gęste błoto, wydobyli się znowu na Grodzką ulicę, gdzie mimo dymu i swędu, lżej było oddychać bo powietrze nieprzeszło temi wyziewy żydowskiemi, co zda się wszędzie ich otaczają, i wszędzie idą za niemi.
– Pod murzynami, rzekł Prozorowicz, miód niepoczciwy, garniec z dwoma dnami i gospodarz niezdara, nic poczciwego;
pójdziemy pod zieloną wiechę do Matjasza z Zamościa.
– Akędyź to, daleko? – spytał palestrant.
– Dwa kroki ztąd, na tyle kamienicy, podle Fary.
– Aha, wiem!
Zawrócili się tedy przechodnią bramką, i zeszli z ulicy na tyły, gdzie wkrótce, napotkali furtkę o dwu kamiennych wschodach, nad którą wahała się wiecha zielonej sośniny. Ex-Mecenas poszedł naprzód i pierwszy wcisnął się do izby, a za nim jego młody towarzysz.
Był to jeden z pomniejszych szynczków rozsypanych w wielkiej ilości, po Grodzkiej ulicy. Wszedłszy weń poznać było łatwo, jacy ludzie do niego uczęszczali, a właśnie i pijących izba pełna była. Siedzieli za ogromnym drewnianym stołem o krzyżowych nogach, podochoceni już, czerwoni na twarzach, w czapkach na głowie, panowie woźni, posługacze sądowi, skrybenci i hałastra trybunalska. Nie mało tu było i sług deputackich i mniejszych dworzan, uboższych panków. Piwo i miód w garncach, dzbankach, flaszach, stały na stole, a przy nich kubki cynowe, kamienne, blaszane, szklanne. – Gospodarz w kubraku oplamionym, oblicza piwonjowego koloru, zwijał się posługując gościom.
Gwar był wielki i rozmowa tak żwawa, że wszyscy śmiało co chcieli mówić mogli, bo nikt ich nie słyszał: każdy mówił dla siebie tylko, w przekonaniu, że utrzymywał rozmowę z sąsiadem. – Niekiedy stuknięcie kubków, przerywało dźwiękiem szklannym lub metalicznym, gwar jednostajny, jak szum wody pod młynem.
– A po kiegożeśmy tu licha przyszli – spytał w ucho krzycząc Mecenasowi, towarzysz – toż tu, gdybyś Waszmość na całe gardło krzyczał, to go nieposłyszę?
Ex-Mecenas kiwnął głową i powiódł za sobą młodego, do drugiej izby.
– Ani tu nawet rozmówić się niepodobna, bo wrzawa wielka.
– Bądź no Waść cierpliwy.
Skinął na gospodarza, który pomimo odartej sukni i niewiele zarobku obiecującej postaci Prozorowicza, pospieszył ku niemu na jednej nodze.
– Słuchaj no Malya – rzekł ex-Mecenas klapiąc po ramieniu, schylającego mu się do kolan gospodarza ( co nie pomału zadziwiło palestranta) – daj nam jaki kąt spokojny, gdziebyśmy swobodnie pogawędać mogli z tym oto Jeśpanem!
– Całem sercem, całem sercem, odrzekł pospiesznie gospodarz, na usługi jestem Mecenasa – jak zawsze – całem sercem. – Jest izdebka na górze, każę zanieść garnczyk lipczyku?
– Tylko co dobrego Matya? – rzekł grożąc na nosie Prozorowicz z miną protekcjonalną – hę?
– Całem sercem, najlepszego. Jegomość wie, dodał, że cały dom na jego rozkazy, po staremu, i ja z nim. – To mówiąc gospodarz znomu ścisnął Prozorowicza za kolano.
– Izdebka na górze, okna w ulicę, spokojniutenko! Oto klucz – Mecenas wie drogę.
– Wiem, odpowiedział Prozorowicz, każże podać twojego lipszyku.
– Duchem – duchem!
I Matyasz poleciał brząkając kluczami, a nasi jęli się drapać ciemnemi i ruchliwemi wschodami na górę.
– Nie bez tego żeby to Waści nie dziwiło – odezwał się stary idąc – jak mnie ubogiego odertusa traktuje gospodarz tutejszy. Hę! uważaliście?
– Jakże nie! i właśnie –
– Otóż powiem wam, to jeden człowiek, co zachował w pamięci, żem mu kiedyś dobrze uczynił! Inni, pożal się Boże – zapomnieli dawno, że z mojej łaski chleba się najedli. Ten jeden, co mi dawniej służył, jeszcze pamięta, żem mu był panem, i dalipan dobrym panem, niepochlebiając sobie!
Stary głęboko westchnął. Milcząc weszli do stancyjki o dwóch oknach, dosyć porządnej, w której nieco niepotrzebnych gratów leżało w kącie zrzucone, świadcząc że to był lamus gospodarza.
– Ot i stołki, ot stolik, siadajcież.
– Ale czasu nie traćmy – dodał niecierpliwy palestrant.
– Festina lente, paulatim, paulatim. Ot zaraz rozpocznę, zaraz, niech no ten miód przyniosą.
Stary zatarł ręce, przeszedł się po izbie i usiadł, zwracając oczy wybladłe na drzwi któremi się wniesienia ożywczego trunku spodziewał.
Sama gosposia, nie stara jeszcze, trzydziesto kilko letnia może kobieta, ale świeża i czerstwa jeszcze, a nadewszystko ruchawa, z czarnemi oczyma w otwartych szeroko powiekach, w czepcu kolorowym, fartuszku białym i kaftaniku olamowanym galonkiem, wniosła w polewanym dzbanie, miód i dwa kubki do niego. Pokłoniła się ona Prozorowiczowi, starła stolik, nalała napój i obejrzawszy się na młodego palestranta, wyszła.
– Tandem tedy – rzekł nareszcie ex – Mecenas, ciągnąc miód, którego kosztował niedowierzając. – Tandem tedy, miód niczego! Miód niczego wcale. O czemże to mówić mieliśmy? A! o Maleparcie! Jestem na gościńcu, będzie co gadać. A naprzód trzeba abym Waszmości powiedział, żeśmy się z nim dawniej bardzo dobrze znali, był czas nawet, żeśmy z sobą poufale żyli, choć ja do niego nigdy przywiązać się nie mogłem, ani mu się otworzyć.
– Zkądże on jest? kto?
– O! ależ powoli! powoli! Mości panie, przyjdziemy do tego, przyjdziemy. Potrzeba naprzód, abym ci powiedział, jakem go poznał. Masz Waszmość wiedzieć, że ja jestem dobrze starszy od niego. Byłem już aplikantem od kilku lat, tu w Lublinie, przy Trybunale i oczekiwałem tylko chwili, w której memu Mecenasowi spodoba się, wyprobowawszy sił moich, wyprowadzić ranie na człeka dając mi sprawę jaką, gdy razu jednego… Ale poczekaj no Aspan, zaraz to opowiem:
Stary łyknął miodu – dalipan, nie zły miód! – mówił dalej.