- promocja
- W empik go
Malum, część 2. Elite Kings Club. Tom 5 - ebook
Malum, część 2. Elite Kings Club. Tom 5 - ebook
Nowa boleśnie wciągająca, powieść królowej dark romance!
Niektóre kobiety nie lubią ładnych rzeczy. Wolą te toksyczne i destruktywne. Jak zastrzyk adrenaliny lub niszczycielska siła budząca wewnętrzne demony.
Mówią, że magia nie istnieje, ale jak inaczej opisać miłość? Tę potężną moc, która wnika w nasze dusze i sprawia, że robimy dokładnie to, czego nie powinniśmy? Czy można w inny sposób wyjaśnić uczucie do kogoś, kto tylko niszczy?
Malum. Część 2 to kontynuacja losów Tillie i Nata. Poturbowani przez los, próbują odnaleźć własną drogę w brutalnym świecie intryg i kłamstw, ale tylko mocniej wplątują się w niebezpieczną grę. Amo Jones, znana z nieoczekiwanych zwrotów akcji, tym razem zaprasza na prawdziwy spektakl gwałtownych namiętności, mrocznych sekretów i pragnień silniejszych niż wszystkie zasady. Piąta część serii Elite Kings Club to emocjonalny rollercoaster, z którego nie będziesz chciała wysiąść.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66815-22-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tillie
Nate napiera na mnie tak, że zderzam się plecami z zimną ścianą. Przygląda mi się uważnie.
– Lubisz tak, princessa…
Kręcę głową, nie zamierzając okazywać strachu. Nate reaguje na strach jak rekin. Wyczuwa go i myśli, że to pora karmienia.
– Wcale nie. Co tu robisz i dlaczego się tu znalazłam?
Moje spojrzenie biegnie ponad jego ramieniem i zatrzymuje się na Brantleyu, na którego twarzy maluje się ostrożność.
– Brantley?
W chwili, kiedy mi się wydaje, że zaraz coś powie, on zamyka usta. A potem znika, oddalając się tam, skąd przyszliśmy.
– On ci nie pomoże. Zostań tu i się nie ruszaj, Tillie. Jeśli będziesz próbowała uciec, to cię zabijemy.
Nie wiem, dlaczego jakaś część mojego mózgu nie wierzy, że Nate by to zrobił. Nie utrzymuje się kogoś przy życiu w trakcie tylu przeróżnych zawieruch, by potem go sprzątnąć za coś równie mało istotnego jak nieposłuszeństwo. Nate uśmiecha się drwiąco, jakby słyszał moje myśli. Powoli się wycofuje, opuszcza moją celę i zamyka za sobą drzwi. Robiąc to wszystko, ani na chwilę nie przestaje patrzeć mi w oczy.
– Niczego się nie robi bez powodu, Tillie. Pamiętasz?
Nie połykam przynęty. Osuwam się po zimnej ścianie i ląduję na tyłku. Nastaje cisza. Po jakimś czasie słyszę, jak drzwi ponownie się otwierają i zamykają, a potem kątem oka dostrzegam ciężkie buty Brantleya.
– O co chodzi, Brantley? Wygraliście. Idźcie sobie świętować, wciągnijcie jeszcze więcej koki albo posuńcie kolejne dziewczyny…
Nie chcę rozmawiać z Daemonem, dopóki wszyscy sobie nie pójdą, a część mnie nadal próbuje powstrzymać mózg przed analizowaniem wszystkich ewentualności i zadawaniem pytań, dlaczego on żyje i jak to w ogóle możliwe.
Brantley kuca, a ja podnoszę na niego wzrok.
Dotyka mojej twarzy.
– Pocałuj mnie.
– Słucham? – pytam skonsternowana. Moje spojrzenie ześlizguje się na jego pełne usta.
Delikatnie ściska mi policzki, a jego twarz zbliża się do mojej.
– Pocałuj. Mnie.
Nachylam się, aż nasze usta się ze sobą stykają. Zarzucam mu rękę na szyję i z cichym jękiem przyciągam go do siebie. Całuję go, bo jestem zła. Całuję go, bo czuję się zraniona. I całuję, bo istnieje możliwość, że widzi to Nate. Gdy język Brantleya wślizguje się do moich ust, robię wydech. Pocałunek tego chłopaka jest równie wyrachowany, co jego charakter. Daje wystarczająco, nie dając zbyt wiele. Zasysa moją dolną wargę, liże wzdłuż jej krawędzi. Obejmuje mnie w talii i ciągnie za sobą do góry. Potężne uda rozsuwają mi nogi i chwilę później napieram plecami na metalowe kraty. Unosi mnie za uda, a ja oplatam go nogami w pasie. Jego usta kontynuują atak na moje wargi. Czuję trzepotanie w brzuchu. Pragnę go. Zawsze go w pewnym stopniu pragnęłam, a teraz, kiedy Nate doszczętnie roztrzaskał zaufanie, jakim go darzyłam, zuchwale sobie poczynając, czuję, że zachowuję się lekkomyślnie. Naprawdę głębokie rany uodparniają na ból, lecz jeśli się ich odpowiednio nie opatrzy, można się wykrwawić.
Brantley się odsuwa i stawia mnie z powrotem na ziemi. Bierze mnie za rękę.
– Już po raz drugi jesteś mi dłużna za to, że go wkurzyliśmy. I żebyś wiedziała, że odbiorę swój dług. – Wyciąga mnie z celi, otwiera tę sąsiadującą z celą Daemona i wpycha mnie do niej. Odwracam się i widzę, że zamyka drzwi.
– Brantley… – Chcę przeprosić. Chcę powiedzieć tyle różnych rzeczy.
Kręci głową.
– Nie, Tillie.
Wiem, że jestem jego dłużniczką, bo więcej niż raz czy dwa razy uratował mnie przed Nate’em, nim jednak zdążę wyrazić swoją wdzięczność, on odchodzi. Siadam na ziemi, podciągam kolana pod brodę i odwracam głowę w stronę Daemona.
– Przykro mi, że musiałeś to oglądać.
Daemon przysuwa się i chwyta za kraty rozdzielające nasze cele.
– Widywałem znacznie gorsze rzeczy, Puello.
Na dźwięk tego słowa ściska mnie w klatce piersiowej. Sądziłam, że już nigdy go nie usłyszę.
– Myślałam, że nie żyjesz, Daemonie. Wszyscy tak myśleliśmy. Opłakiwaliśmy cię. – W moich myślach pojawia się Madison i krzywię się. – Wiedzieli wszyscy oprócz mnie?
Kręci głową. Ma na sobie znoszone dżinsy i koszulę, która czasy świetności ma dawno za sobą.
– Nie.
Masuję sobie skronie.
– Mój Boże. Madison nie wie, że żyjesz? – piszczę i kręcę głową.
Z jednej strony czuję się lepiej ze świadomością, że najlepsza przyjaciółka mnie nie zdradziła, z drugiej jednak przepełnia mnie przerażenie na myśl o tym, co się stanie, kiedy Madison się o wszystkim dowie. Związek jej i Bishopa i tak wisi na włosku. Co ona zrobi, gdy wyjdzie na jaw, że jej chłopak trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Fakt, iż jej brat bliźniak żyje. Moje spojrzenie biegnie ku niewielkiej kamerze umieszczonej w kącie mojej ciemnej celi. Czerwona kropka sygnalizuje, że mnie obserwują. Pokazuję kamerze środkowy palec.
Z rogu dobiega cichy śmiech. Zamieram.
– Kto to?
Daemon się wycofuje, a ja, choć panuje półmrok, dostrzegam bliznę na jego karku biegnącą aż do przedniej części szyi. Jak to, kurwa, możliwe, że on żyje?
Mrużę oczy, chcąc lepiej się przyjrzeć sylwetce, która chowa się w najciemniejszym kącie mojej celi.
– Przysięgam, Nate, że jeśli to znowu ty, tym razem odetnę ci kutasa.
I znowu śmiech, zaś chwilę później postać robi krok w przód. Pada na nią blade światło pochodzące z małego, zakratowanego okna.
Ten ktoś ma na sobie ciemną bluzę z kapturem zasłaniającą większą część twarzy, widzę jednak wyraźnie zarysowaną linię żuchwy. Dżinsy mają dziury, ale to kwestia znoszenia, nie mody. W pasie wisi nisko ciężki, czarny pasek. Moje spojrzenie wędruje w górę rąk – zasłaniają je długie rękawy, mimo to udaje mi się dojrzeć wypełzające na dłonie tatuaże. Prześlizguję się następnie wzrokiem po szerokim torsie, znaku firmowym Nike na bluzie, aż w końcu moim oczom ukazuje się szyja. Zamieram i oblizuję usta. Całą szyję ma pokrytą ciemnym atramentem: czaszki, róże i jakieś pismo. Pod tym wszystkim kryje się opalona skóra. Wzdycham głęboko i przesuwam wzrok na jego usta. Idealne wargi, których kontury załamują się we wszystkich odpowiednich miejscach. Dolna nieco pełniejsza. Linia żuchwy jest mocna i perfekcyjnie symetryczna. Wydatne kości policzkowe – i w końcu moje spojrzenie ląduje na jego oczach.
Ja. Pierdolę.
– Znam cię? – szepczę, a wszelkie myśli wyfruwają mi z głowy. On jest piękny. Ale wydaje się znajomy. Wydaje się. Tak bardzo. Znajomy.
Unosi rękę i zdejmuje z głowy kaptur.
– Nie.
– Ale…
Drga mięsień w jego szczęce, a spojrzenie przenosi się na leżące w sąsiedniej celi ciało. Ja jednak nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku. Najpewniej nie powinnam tego robić. Nie licząc Nate’a, to najgorętszy facet, jakiego w życiu widziałam. Do tej pory był nim Bishop, ale… Nieruchomieję, a trybiki w mojej głowie obracają się jak szalone. Robię krok do przodu, chwytam nieznajomego za brodę i zmuszam, aby na mnie spojrzał.
Patrzy na mnie pytająco szmaragdowymi oczami, niczego nie zdradzając.
Przestaję oddychać, nie puszczając jego brody.
Kącik ust unosi mu się w mrocznym uśmiechu. Takim, który znam aż za dobrze, tyle że ten akurat wzbudza strach.
– Tak, mam krewnego, którego znasz.
– Krewnego? – Kręcę głową i w końcu puszczam tego biednego chłopaka.
– Mam brata i podobno wyglądamy jak bliźniacy.
Oblizuję wargę.
– To prawda. Bishop wie, że tu jesteś?
Z szerokim uśmiechem odnajduje wzrokiem umieszczoną w rogu kamerę.
– Teraz już tak… – Wskazuje na Khales. Martwą Khales. – Miałem ochotę się nią zająć. Nie sądziłem, że tak od razu ją załatwisz.
Ignoruję jego gest i wpatruję się w niego zaintrygowana.
– Co ona ci zrobiła i skąd się tutaj wziąłeś?
Chłopak kręci głową.
– Za długa historia, żeby się teraz w nią zagłębiać. W skrócie: zabiła moją matkę. Nie wiedziałem o Bishopie, dopóki tu nie trafiłem, a ona dyndała mi nim nad głową niczym świeżą przynętą, czekając, aż się złamię i chwycę go zębami.
Tak wiele pragnę się dowiedzieć, ale wiem, że to nie czas i miejsce. Zamiast tego przyglądam mu się tak długo, aż w końcu wiem, co chcę powiedzieć.
– Więc sprowadziła cię tu Khales?
Przytakuje, po czym siada na ziemi. Robię krok w tył i także siadam, blisko drzwi, naprzeciwko niego, ale zapewniając nam wystarczająco dużo przestrzeni. Nie znam tego chłopaka ani jego historii, a ze względu na fakt, że zamknięto mnie z nim w jednej celi, w mojej głowie rozbrzmiewają sygnały ostrzegawcze.
Znowu naciąga na głowę kaptur.
– Mam na imię Abel, jestem młodszym bratem Bishopa, ten sam tata, inna mama. Nadal chodzę do cholernego liceum, no i walczę w klatkach.
– No tak – mamroczę. – Taa. Zdecydowanie zupełnie inne wychowanie.
Abel wzrusza ramionami.
– Dzięki temu mamie było łatwiej płacić rachunki. Ale nie miałem dzieciństwa usłanego różami.
Choć przez moją głowę przefruwa milion myśli, prym wiedzie jedna.
– Dlaczego? Dlaczego cię tu sprowadziła?
Wzrusza ponownie ramionami. Podciąga jedną nogę i opiera łokieć o kolano.
– Długa historia. – Przeszywa mnie jego świdrujące spojrzenie i potrzebuję chwili, by się uspokoić. – Słyszałem o tobie.
– Naprawdę… – Unoszę brew i podciągam kolana do brody. Coś się tu dzieje. Coś, czego nie rozumiem. – A co takiego słyszałeś?
Abel szeroko się uśmiecha.
– Że urodziłaś dziecko Królowi i że Katsia była twoją matką.ROZDZIAŁ 2
Nate
Ludzie często manipulują innymi, by postrzegano ich w określony sposób. Niestety dotyczy to większości populacji, a ja jestem w tym cholernym ekspertem.
Zatrzaskuję za sobą drzwi, kręcę głową i krążę po pokoju niczym uwięziony w klatce lew. Siedzący za stołem Brantley obserwuje mnie zadowolony z uśmiechem na twarzy.
– Co to, kurwa, było? – pytam i ściągam łopatki.
Nie ugina się pod moim groźnym wzrokiem.
– To była rozgniewana Tillie. Dobrze wiesz, co w nią wtedy wstępuje…
Napinam mięśnie żuchwy i cicho chichoczę.
– Och, bracie, nawet nie masz pojęcia…
Drzwi za mną zamykają się głośno i się odwracam. Do pokoju wchodzi pobladły Bishop. Oczy ma pozbawione wyrazu. Jego twarz jest wolna od wszelkich emocji. Natychmiast staję się czujny i w mojej głowie pojawia się myśl o Madison.
– Co się stało?
Patrzy mi w oczy.
– Wygląda na to, że mam cholernego brata.
Przez kilka sekund wszyscy analizujemy jego słowa.
– Co to znaczy, że masz brata? – pyta Eli, nachylając się nad stołem. Obok niego siedzi Cash i dłubie w zębach wykałaczką.
Bishop zaczyna chodzić nerwowo tam i z powrotem. To nie w jego stylu. Na ogół jest spokojny i opanowany, teraz jednak sprawia wrażenie rozedrganego. Mam pewne teorie, dlaczego zachowuje się właśnie w taki sposób, ale szczerze mówiąc, byłem tak bardzo zajęty wszystkim, co się dzieje w moim życiu, że nie potrafię określić, kiedy dokładnie między Bishopem a Madison zaczęło się psuć. Chyba kiedy Micaela jeszcze żyła…
– Pora na zabawę, chłopcy! – Hector się uśmiechnął i przygryzł zwisające mu z ust grube cygaro. – Zanim się nadmiernie podekscytujecie, powiem, że zagwarantowałem tej dziewczynie, iż wyjdzie stąd żywa, a my nie łamiemy danego słowa.
– Dlaczego? – warknąłem, kiedy weszliśmy do windy. – Czemu jej to obiecałeś?
– Dlatego że jeśli będziemy potrzebowali kontroli nad wyspą, ona nam to umożliwi. Nadal uważają ją za Stuprum. Jest nam potrzebna. Zajmuję się na boku jeszcze jedną sprawą. Słyszałem, że próbowała dokonać przejęcia… – Urwał, a jego głos odbijał się w moich uszach niczym melodia.
Pragnę tylko mojej córki. W tej chwili pierdolę całą resztę. Sącząca się z głośników łagodna muzyka stanowiła kiepską próbę uspokojenia emanujących z nas wszystkich feromonów. Razem było nas dwunastu, dwóch stało na straży na dole, zaś na dachu czuwał snajper. Wiecie, na wszelki wypadek. Nie lubiliśmy zdejmować nikogo w taki sposób, ale gdyby jeden z Królów znalazł się w niebezpieczeństwie, a żaden z nas nie był w stanie pomóc, lepiej mieć możliwość łatwo kogoś odstrzelić, niż jej nie mieć. Wszyscy zajmują swoje pozycje, a ja nie mogę się, kurwa, doczekać, kiedy przytulę córkę.
Na każdym kolejnym piętrze serce wali mi coraz mocniej. Czy ona będzie to pamiętać za kilka lat? Oby nie. Rozlega się brzęknięcie i drzwi windy się rozsuwają. Hector unosi rękę i wychodzi z niej jako pierwszy. Winda otwiera się bezpośrednio na apartament na ostatnim piętrze z marmurowymi podłogami i białymi blatami. Robię krok w przód i przysięgam – wyczuwam jej zapach. Niewinność małego dziecka wymieszana z wonią śmierci to połączenie uderzające do głowy. W ogóle bym się tym nie przejmował, gdyby nie chodziło o moją córkę. Do salonu wchodzi Peyton w towarzystwie sześciu mężczyzn. Zwalnia kroku. Na rękach trzyma moją córkę, delikatnie ją kołysze.
– Zobacz, maleńka, tatuś tu jest…
Już-już mam się na nią rzucić, ale czuję na ramieniu dłoń Bishopa.
– Daj mi moją córkę.
Peyton przewraca oczami.
– Jak zawsze dramatycznie, Nate. Powiedz mi, jak bardzo cię bolało, że Tillie trzyma ją z dala od ciebie?
Napinam mięśnie żuchwy, a dłonie zaciskam w pięści.
Bishop ponownie kładzie mi rękę na ramieniu.
– Oddaj mi Micaelę, Peyton, a my przedstawimy swoje warunki…
Z chichotem odchylam się na piętach i oblizuję usta. Akurat pozwolę, aby ta suka uszła z życiem po tym, jak porwała mojego dzieciaka…
Posyła mi takie spojrzenie, jakby cały czas czytała mi w myślach.
– Z jakiegoś powodu nie wierzę, że uda mi się wyjść z tego cało.
Nie zasypuję jej uspokajającymi słowami, których tak rozpaczliwie pragnie. Nie jestem cholernym kłamcą. Zdejmuję skórzaną kurtkę i koszulę i zatykam je z tyłu za pasek dżinsów. Uśmiecham się znacząco, Peyton zaś przełyka ślinę, wymieniając z Bishopem milczące spojrzenia. Później się tym zajmę. Podchodzi do Bishopa i podaje mu Micaelę.
Gdy tylko mała jest bezpieczna, ruszam przed siebie, odpycham z drogi Peyton i rzucam się do gardła Carterowi. Peyton krzyczy, ale cała reszta milczy. Zaciskam dłonie na jego szyi, aż czuję, że zaczyna wiotczeć.
– Nie masz pojęcia, jak długo na to czekałem…
– Możemy sobie odpuścić te teatralne gesty? Jest tu małe dziecko. Coś mi mówi, że nie powinniśmy tak robić… – mruknął Eli gdzieś w tle.
– Bishop – upominam kumpla, nie odrywając wzroku od Cartera.
Czekam kilka sekund, żeby Bishop miał czas się odwrócić razem z Micaelą. Tracę nieco impet, ale nie na tyle, by nie zabić Cartera. Przypominam sobie, że mam przy pasku nóż. Wyjmuję go i jednym ruchem podrzynam mu gardło. Krew tryska mi na nagi tors.
Za mną śmieje się cicho Brantley. Kładzie mi rękę na ramieniu, zaś ciało Cartera z głuchym odgłosem pada na ziemię.
Hector cmoka z dezaprobatą.
– Nawet na chwilę nie można zostawić was samych.
– Nienawidziłem go – oświadczam szczerze.
Odwracam się i widzę, że Bishop szeroko się uśmiecha, jednocześnie zasłaniając Micaeli oczy i uszy.
– Dlatego że był częścią tego wszystkiego czy dlatego, że mu stawał na widok Tillie?
– Mnie też załatwisz? Bo muszę przyznać… – Brantley zaciska dłoń na kroczu. – Jest w niej coś takiego…
Popycham go mocno, drugą ręką wycierając z twarzy krew.
– Pierdol się.
Hector kręci głową niczym ojciec besztający swoje dziatki. Następnie omiata spojrzeniem pozostałych trzech mężczyzn stojących za Peyton.
– Mamy jakiś problem?
Kręcą przecząco głowami.
– I dobrze. Bo jeśli znowu was zobaczę, osobiście się z wami policzę. Tyczy się to także ciebie, Peyton.
Peyton zamiera i gorączkowo podnosi wzrok na Hectora.
– Mogę odejść?
– Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy, dziewczyno, ale dotrzymuję słowa. Oddałaś mu córkę, my darujemy ci życie.ROZDZIAŁ 3
Tillie
Tak bardzo chce mi się pić… Gardło mam jak papier ścierny.
– Daemon? – szepczę ochryple i odwracam głowę w stronę jego celi.
Przysuwa się, aż stykamy się plecami. Jego ciepło działa na mnie uspokajająco. Wzdycham głośno.
– Tak, Puello?
– Jak to możliwe, że żyjesz? Słyszałam o twojej brutalnej śmierci. Umarłeś.
Kiedy nie odpowiada, odwracam twarz w jego stronę, a palcami dotykam jego karku. Obracam mu głowę ku sobie.
– Jak?
Patrzy na mnie tymi swoimi pustymi, czarnymi otchłaniami. Łamie mi serce. Od samego początku wisiało nad nim fatum, los nigdy nie był dla niego łaskawy. Jeszcze mniej niż dla mnie albo… – zerkam na Abla siedzącego z głową opartą o zimną ścianę, z oczami przesłoniętymi kapturem – albo nawet dla Abla.
– Wobec tego co się stało?
Łamaną angielszczyzną Daemon zaczyna wyjaśniać:
– Naprawili to, co mogli, a inne części…
– Inne? – szepczę, a moja dłoń biegnie ku jego ramieniu.
– Dalej są zepsute.
– Byłeś tu przez cały ten czas? – pytam i zaczyna we mnie wzbierać gniew.
Kręci głową.
– Nie. Mic…
Tym razem to ja kręcę głową.
– Nie, Daemonie. Nie będę o niej rozmawiać.
Mina mu rzednie.
– Dobrze, Puello.
– Wyciągnę nas stąd. – Gładzę rękę Daemona. Spoglądam na Abla. – Nas wszystkich.
Abel posyła mi dziwne spojrzenie, nic jednak nie mówi.
Drzwi otwierają się i głośno zamykają. W zimnym korytarzu rozlegają się dudniące kroki naśladujące bicie mojego serca.
Od razu wiem, kto to.
– Wypuść mnie. – Ton mam beznamiętny.
Kątem oka dostrzegam pochylający się nade mną cień.
– Sądziłem, że lubisz takie gierki? – Głos Nate’a oplata się wokół mojego serca i mocno je ściska.
Przenoszę na niego swój pozbawiony wyrazu wzrok.
– Lubię, kiedy to ja rozdaję karty.
Na próżno próbuję odsunąć od siebie świadomość, co on mi robi. Wobec Nate’a zawsze będę bezsilna, potrafię jednak kontrolować sposób, w jaki to okazuję.
Wstaje, wyciera dłonie w spodnie i otwiera drzwi mojej celi.
– Oboje pójdziecie teraz ze mną.
Zerkam przez ramię na Abla.
– Rozumiem, że Bishop już o nim wie?
Nate bierze mnie za rękę i przechodzi mnie tak silny prąd, że odskakuję.
Ruszamy za nim korytarzem. Otwiera ciężkie, metalowe drzwi i prowadzi nas w górę betonowych schodów. Na każdym stopniu stoją świece, przez co można odnieść wrażenie, że to średniowieczny zamek. Ściany zdobią wyglądające na drogie obrazy oprawione w grube, złote ramy.
– Nate? – szepczę, ale on nie odpowiada.
Na górze stajemy przed kolejnymi drzwiami. Otwiera je i w tym samym momencie średniowieczna atmosfera ustępuje miejsca nowoczesnemu wystrojowi i marmurowej podłodze. Znajdujemy się w holu rezydencji. Idę za Nate’em, który w końcu zatrzymuje się w progu jakiegoś pomieszczenia.
Odwraca się do mnie. Spojrzenie ma surowe.
– Dlaczego? – Pytam go o to, co nie daje mi spokoju, od kiedy się ocknęłam w tamtym lochu. – Dla ciebie nic nie było prawdziwe? Ona nie była prawdziwa?
Jego dłoń ląduje na mojej szyi i zaciska się mocno.
– Nie waż się, kurwa, więcej o niej mówić.
Uderzam jego rękę, wsuwam szybko kolano między jego uda i kopię go w krocze.
– Ja też ją straciłam, dupku.
Puszcza mnie i robi krok w tył. Twarz nagle mu blednie. Strasznie mnie irytuje, że mój cios w ogóle na niego nie zadziałał. Chciałam, aby przynajmniej padł na kolana z bólu.
Wchodzę do pokoju na tyle dużego, by mogła się w nim odbyć konferencja biznesowa. Na środku stoi długi, prostokątny stół, a wokół niego dwanaście krzeseł. Każde jest zajęte przez Króla. U szczytu stołu siedzi Bishop, którego spojrzenie natychmiast biegnie ku Ablowi.
– Siadajcie. – Bishop wskazuje krzesła, podchodzimy do nich razem z Ablem i siadamy.
Nate odsuwa dla siebie wolne krzesło obok mnie. Jego obecność z miejsca sprawia, że czuję się niepewnie.
– Powiedz mi, dlaczego Khales kazała cię zamknąć w celi i dlaczego, kurwa, wyglądasz jak ja?
Abel zdejmuje z głowy kaptur.
Nate chichocze.
– Bliźniacy?
Abel kręci głową.
– Nie. Inne mamy.
Bishop intensywnie napina mięśnie żuchwy. Mam wrażenie, że szczęka zaraz mu pęknie.
– Mów dalej.
– Khales wykorzystywała moją mamę jako przynętę, od kiedy poznałem ją w zeszłym roku na imprezie. Bzykaliśmy się, więcej niż raz. Teraz oczywiście znam powód… – Przeczesuje palcami włosy. – Powiedziała mi o tobie. Wszystko, co chciała, ale nie wszystko, co powinienem wiedzieć. Że mam brata i że on nie wie o moim istnieniu. Kilka dni temu przyłapała mnie w łóżku z inną. Wkurwiła się i zabiła moją mamę, a potem mnie tu sprowadziła.
– Zupełnie w jej stylu – mamroczę.
Twarde udo Nate’a napiera na moje pod stołem i czuję ściskanie w klatce piersiowej. Pod powierzchnią jednak gotuję się z wściekłości.
Bishop przechyla głowę.
– Pytanie, dlaczego cię przetrzymywała. Twoje istnienie wcale mnie nie dziwi, ale Khales nigdy nie podejmowała decyzji impulsywnie. U niej wszystko było wykalkulowane.
Abel wzrusza ramionami.
– Nie mam, kurwa, pojęcia. Ale po coś mnie na pewno trzymała.
Bishop kiwa głową i przesuwa palcem po górnej wardze.
– Dowiemy się tego.
Dostrzegam, że przygląda mi się Brantley.
– O co chodzi, Bran-Bran? Czemu tak na mnie patrzysz?
Perdita źle działa na moją duszę. Czuję, jak wbija we mnie szpony. Muszę stąd uciec i zabrać ze sobą Abla i Daemona.
Usta Brantleya wyginają się w drwiącym uśmieszku.
– Bran-Bran? Dość śmiała ksywka z ust kogoś, z kim mogę się ruchać bez pozwolenia, nie sądzisz?
Przechylam głowę i odpowiadam mu uśmiechem.
– A kto powiedział, że nie uzyskasz pozwolenia, Bran-Bran?
– Tillie! – warczy na mnie Bishop, a ja ponownie skupiam się na nim.
– Tak?
Jego spojrzenie się we mnie wwierca. Wielokrotnie widziałam, jak robi tak z Madison, i wcale nie okazuje się to fajne. Nic jednak nie daję po sobie poznać. Jeśli w obecności Króla okaże się strach, do końca życia będzie trzeba całować mu stopy.
– Wypuśćcie mnie…
– Nie – wtrąca Nate, a ja odwracam natychmiast głowę w jego stronę.
Przy tym stole siedzi kilkunastu Królów, obok siebie mam Abla, a mimo to widzę tylko Nate’a. Zależy mi jedynie na nim i na powodzie, dla którego uważa, że może mnie tutaj przetrzymywać.
– Dlaczego? – Wyrzucam w górę ręce, aby dodać pytaniu dramatyzmu.
Jego spojrzenie zaciska się wokół każdej mojej emocji i wywraca ją do góry nogami. Jestem w nim zakochana, ale nigdy mu tego nie pokażę. Nie mogę. Kiedy ujawnia się komuś miłość, wyrzeka się tym samym swojej mocy, a w tym przypadku przebaczenia. Nie pozwolę mu wygrać. Nie tym razem i na pewno nieprędko.
Nate nachyla się i opiera łokcie o blat stołu.
– Bo nie chcę.
Pozwalam, aby jego słowa wsiąkły w mój mózg. Mrugam kilka razy, liczę do dziesięciu i dopiero wtedy otwieram usta.
– Bo nie chcesz? – Następnie omiatam spojrzeniem siedzące wokół stołu osoby i zatrzymuję je na Bishopie. – Chcesz powiedzieć, że więzicie mnie tutaj, bo on mnie tu chce? I tyle?
Bishop szeroko się uśmiecha.
– Tak. Poza tym nie mogę pozwolić, abyś poleciała do Madison i zdradziła jej wszystkie nasze tajemnice.
Zamieram i pod stołem zaciskam dłonie w pięści.
– Ona nie wie o Daemonie, prawda?
Bishop przesuwa palcem wskazującym po górnej wardze, po czym kręci głową.
– Nie.
– Dlaczego jej to robisz, Bishop? Łączy was coś ważnego. Ty i ona to cholerny Madshop. Dlaczego?
Mam wrażenie, że zastanawia się nad moimi słowami. A potem odchyla się na krześle.
– Chcesz wiedzieć, czemu ostatnio tyle się kłócimy?
– Tak, chcę.
Choć wiem, że mi tego nie powie. Bishop zawsze odpowiada na pytanie pytaniem albo formułuje swoje odpowiedzi w taki sposób, że nic z nich nie wynika.
Otwiera usta, lecz gdy już-już ma coś powiedzieć, do akcji wkracza cholerny Nate.
– Nie.
Bishop natychmiast na niego spogląda i przez moment wygląda na bezbronnego. Zranionego. Oszukanego. Boże, Madison. Coś ty mu zrobiła?
W końcu wzrusza ramionami.
– W porządku. Ale prędzej czy później i tak się o tym dowie. Nie możesz jej przed wszystkim chronić, Nate.
Prycham. Bishop musi być na niezłych dragach, skoro tak mówi.
Abel, do tej pory milczący, w końcu się odzywa:
– A co ze mną?
Bishop patrzy na niego i oblizuje usta.
– Co powiesz na to, żeby zobaczyć trochę krwi?